Andrzej Prószyński
Transkrypt
Andrzej Prószyński
Andrzej Prószyński Przez bagna, pyliste bezdroŜa i skaliste pustkowia podąŜam dniem i nocą na wezwanie damy swego serca. Przeklęte Ŝelastwo ciąŜy jak zaraza, lecz zdjąć go niepodobna, bo bandy rzezimieszków tylko na to czekają. Ścinam w biegu co bardziej bezczelnych, nie zaszczycając reszty swoją uwagą. Spieszę się, a droga daleka. Dlatego gotuję się wewnątrz swojej skorupy, licząc na to, Ŝe rychło nastąpi czas odpoczynku i odpręŜenia, czas słodkiej słuŜby swojej pani. Dla tych przyszłych, wspaniałych chwil warto cierpieć wszelkie katusze niewdzięcznej i ciernistej drogi. ...Diabli nadali tego przeklętego smoka. Wybrał sobie wspaniały moment, Ŝeby zastąpić mi drogę... Jakby juŜ nie mógł zdybać mnie kiedy indziej! CóŜ robić, pochylam kopię, rozpędzam się, w pełnym galopie mijam go i nie zatrzymując się mknę dalej. Innym razem, stary. Nie mam teraz czasu, Ŝeby rozmieniać się na drobne. Kiedyś jeszcze dam ci wycisk i zduszę ten przeklęty rechot w twej obmierzłej gardzieli. Masz to jak w skarbcu, przerośnięta gadzino, do zobaczenia przy innej okazji! * - A pódziesz ty! - macham sztachetą w stronę chichoczącego strzygonia, przycupniętego na najbliŜszym nagrobku. Jakaś cholera mnie podkusiła, aby skrócić sobie drogę, przechodząc przez ten zapowietrzony, nawiedzony cmentarz... Oczywiście pospieszny miał opóźnienie, połączenie diabli wzięli, więc zdecydowałem się ostatnie kilometry przebyć na piechotę. Zerkam nerwowo na zegarek. JuŜ czternaście godzin minęło od twojego telefonu, a ja wciąŜ jestem w drodze do ciebie. Na szczęście niedługo zrzucę te przepocone łachy, wezmę prysznic i zajmę się tobą, moja piękna... A na razie sunę do przodu, rzucając kamieniami w kołujące wampiry, odpędzając krzykiem upiory, dybuki i inne tałatajstwo, waląc na odlew na prawo i lewo w gęstwie śliniących się nieboszczyków. A skąd się wzięła ta parszywa mumia, naprawdę nie pojmuję. PrzecieŜ ten cmentarz nie jest aŜ tak staroŜytny? ...Kto by pomyślał, Ŝe powiewające bandaŜe tak idealnie się nadają do krępowania zasuszonych członków? Nie zatrzymuję się dłuŜej i pędzę, znów pędzę do ciebie, moja najmilejsza! * Do kabiny teleportacyjnej wskoczyłem dosłownie w ostatniej chwili, ryzykując pozostawienie stóp na Ganimedzie. Wszystko przez tego bezdusznego, tępogłowego urzędasa, który za nic nie chciał przepuścić mnie poza kolejnością. Nic dla niego nie znaczy, Ŝe kobieta czeka i tęskni. Gdyby nie moja zdecydowana postawa i poparcie kilku waŜnych przyjaciół, stałbym jeszcze w kolejce ciągnącej się od teledromu aŜ do samych Gór Faradaya. A tak jeszcze tylko wahadłowiec, odrzutowiec, kolejka jednoszynowa i juŜ jestem u ciebie, moja najsłodsza dziewczyno... Oby jak najprędzej! * Zamykam za sobą drzwi i opieram się o nie z ulgą, ocierając pot z czoła. Nareszcie jestem na miejscu! Spoglądasz w moją stronę i mówisz z wyrzutem: - Gdzie cię licho nosiło tak długo? Czekam na ciebie od wczoraj. A dzisiaj, widzisz, nie mam czasu. Zaraz wychodzę, rozumiesz? I proszę, ostroŜnie z moją fryzurą... Och, daj mi teraz spokój, przecieŜ wiesz, Ŝe zawsze po tym czuję się okropnie... Oczyma wyobraźni widzę, jak mi podajesz sztylet/stryczek/laser. A co z nim zrobię, to juŜ moja sprawa. Podnoszę oczy ponownie i widzę jak w lustrze odbicie samego siebie. Ale to juŜ zupełnie inna historia. (1989)