Na szlaku 1 - Klasztor Br. Mn. Kapucynów w Stalowej Woli

Transkrypt

Na szlaku 1 - Klasztor Br. Mn. Kapucynów w Stalowej Woli
Na szlaku
1
Na Szlaku poleca
Wszystkim uczniom,
nauczycielom i katechetom
w nowym roku szkolnym
życzymy, zapału,
pomyślności, sukcesów,
a nade wszystko wsparcia
Ducha Świętego.
Redakcja
REDAKCJA:
o. Jerzy Kiebała OFMCap., o.Jerzy Steliga OFMCap, o.Andrzej Surkont OFMCap., br. Zachariasz Nycz OFMCap., o.Robet Krawiec OFMCap.,
Grażyna Lewandowska (redaktor naczelny), Maria Michalska, Artur Burak (redaktor techniczny),Barbara Burak(korekta)
ADRES: Klasztor Braci Mniejszych Kapucynów ul. Klasztorna 27 37-464 STALOWA WOLA tel. 015 842 03 24, wew. 21
e-mail: [email protected] , [email protected] strona internetowa: www.stalowawola.kapucyni.pl
Nakład 400 Materiałów niezamówionych redakcja nie zwraca. Redakcja zastrzega sobie prawo do skracania tekstów i zmiany tytułów.
2
Numer 85
Na Szlaku
2
Kochani Parafianie
i Przyjaciele naszego klasztoruPokój z Wami !
Skończyły się już wakacje.
Minęły upały. Słońce jakby
przygasło. Dni coraz krótsze.
Zrobiło się chłodniej. Liście
na drzewach żółkną. Wszystko to
oznacza ,że minął czas urlopów i
wakacji, czas wzmacniania ciała
i ducha. Mam nadzieję, że był to
dobry czas radosnego odkrywania
prawdy o Bogu,
świecie, bliźnich czy
o sobie samym. W czasie tych dwóch
miesięcy było wiele wyjazdów rekolekcyjnych, wypoczynkowych, krajoznawczych. Wiele też działo się przy
naszym klasztorze. Wspomnę: Letnią
Szkołę Wiary, Letnią Szkołę Śpiewania Psalmów, XXXII Międzynarodowy
Festiwal Muzyczny i półkolonie dla
dzieci. Pragnę też poinformować naszych parafian i przyjaciół o zmianach
w naszej wspólnocie zakonnej. Odeszli
od nas:
o. Krzysztof Bierówka
– na własną prośbę został przeniesiony
do Krosna i br. Robert Kotowski decyzją władz zakonnych został przeniesiony do Krakowa. Przybyli natomiast: o.
Bolesław Kanach ze Skomielnej Czarnej, br. Dariusz Korman z Krakowa i o.
Bartłomiej Uliasz powrócił z pracy misyjnej w Bułgarii. W naszej wspólnocie
zakonnej i parafialnej w miesiącu sierpniu przeżywaliśmy jeszcze Złoty Jubileusz święceń kapłańskich ks. kanonika
Stanisława Jastkowskiego z Charzewic.
Wywiad z czcigodnym jubilatem możemy przeczytać w środku tego numeru.
Inne wydarzenie istotne dla naszej parafii w sierpniu to okrągła rocznica 40
- lecia powołania do istnienia naszej
parafii Zwiastowania Pańskiego /20.08.
1973/. Przegapiliśmy trochę tę uroczystość, ale w sposób szczególny pragniemy Bogu dziękować za naszą parafię i
parafian w niedzielę 27 października w
uroczystość rocznicową poświęcenia naszego Kościoła. Tymczasemi co w tym numerze naszej gazetki możemy przeczytać o historii naszej parafii, o jej proboszczach i wywiad z pierwszym ochrzczonym w parafii.
Dziękujemy Bogu za to wszystko, czym nas ubogaca, za parafię, za
te wakacyjne dni, cieszymy się, że
były, że dane nam było je przeżyć.
Dziękujemy też osobom świeckim,
jak i duchownym, którzy przygotowali i przewodzili tym wakacyjnym
akcjom. W tym powakacyjnym numerze możemy
przeczytać relacje z wielu wakacyjnych wydarzeń,
opisanych ku naszemu zbudowaniu i w celu podzielenia się doświadczeniami i przeżyciami z czasu wakacyjnych doświadczeń Boga, ludzi i świata.
Bogu Najwyższemu polecamy to, co przed
nami: nowy rok katechetyczny i formacyjny,
ostatnie dwa miesiące Roku Wiary, Triduum
przed Uroczystością św. o. Pio /21.09 do 23.09/
i w październiku /18 – 19/ wizytację Biskupa
Ordynariusza w naszej parafii. Dobry Bóg
niech w swojej łaskawości udziela nam Darów
Ducha św., byśmy ten czas owocnie przeżyli,
umacniając naszą Wiarę, Nadzieję i Miłość.
WRZESIEŃ
W każdą środę o godz. 18.00 Msza św. zbiorowa za zmarłych.
W każdą sobotę o godz. 18.00 Msza św. zbiorowa za żyjących.
02.09
- Uroczyste rozpoczęcie roku szkolnego i katechetycznego 2013/2014. o godz.
8.00 dla dzieci szkół podstawowych, o godz.
18.00 dla młodzieży gimnazjalnej i szkół
średnich.
04.09 - Apel Jasnogórski po Mszy św.
o godz.18.00.
05.09 - Modlitewne uwielbienie Boga
o godz. 19.00
14.09
- Święto Podwyższenia Krzyża
Świętego.
17.09
- Święto Stygmatów św. Franciszka
- odpust zupełny dla Rodziny Franciszkańskiej.
23.09
- Liturgiczne wspomnienie św. o.
Pio.
25.09
- Początek Nowenny przed
uroczystością św. Franciszka z Asyżu.
26.09. – Msza św. o uzdrowienie, godz. 19.00.
29.09 – imieniny br. Michała Kiełbasy. Pielgrzymka FZŚ do Leżajska.
Gwardian
Na szlaku
3
Na chwałę Bożą
40-lecie naszej parafii
W archiwum parafialnym znajduje się dokument
z dnia 20 sierpnia 1973 roku podpisany przez O.
Gracjana Majkę, ówczesnego Prowincjała, oraz biskupa
przemyskiego Ignacego Tokarczuka poświadczający
erygowanie, na większą chwałę Bożą i dla dobra
duchowego wiernych, nowej parafii pw. Zwiastowania
Pańskiego przy klasztorze oo kapucynów w Rozwadowie.
Dokument zawiera ustalenia co do praw i obowiązków obu
podpisanych stron, granic nowej parafii oraz wszelkich
innych kwestii ważnych dla jej funkcjonowania.
Na początku obejmowała ona całe osiedle Piaski
od północy po tory kolejowe, od strony zachodniej po
granice administracyjne Rozwadowa z Charzewicami
i prócz tego cała ulica Słowackiego i Klasztorna. Z
parafii Stalowa Wola włączono do parafii klasztornej
w Rozwadowie teren od Sanu wzdłuż linii wysokiego
napięcia (stan 1973), a od skrzyżowania tejże linii z ulicą
wówczas Skopenki w linii prostej do torów kolejowych.
Z czasem jej obszar się zmieniał wraz ze
zmieniającą się architekturą Stalowej Woli (powstało
osiedle Młodynie, utworzono parafię Opatrzności Bożej).
Te zmiany wpływały również na zmianę ilości członków
parafii. W sprawozdaniu za rok 1973 zapisano, iż parafię
zamieszkuje 1335 katolików, w tym 350 rodzin i 74 osoby
samotne. Potem te liczby się zmieniały wraz ze zmianą
granic. I jeszcze kilka statystyk z okresu jej działalności:
ochrzczono 4 053 osoby, udzielono 1624 sakramentów
małżeństwa, bierzmowano 3 699 osób, 3 818 dzieci
przyjęło I Komunię Świętą, zmarło 1410 osób.
Naszą parafią przez okres 40 lat zarządzało
dziewięciu proboszczów. Pierwszym został ówczesny
gwardian o. Edmund Haracz, był nim do roku 1976. Po
nim parafię objął o. Stanisław Padewski (1976 – 1985).
Kolejni proboszczowie to: o. Jan Sochocki (1985 – 1991),
o. Jerzy Sylwestrzak (1991 – 1994), o. Szczepan Król
(1994 – 2000), o. Bolesław Konopka (2000 – 2003), o.
Jan Tandek (2003 – 2004), o. Roman Łukaszewski (2004
– 2010) i wreszcie obecny proboszcz o. Jerzy Kiebała.
Jaka jest dzisiaj nasza 40-letnia „Jubilatka”?
Według najnowszych statystyk liczy 5872 osoby,
w tym 3031 kobiet i 2841 mężczyzn. A jak wygląda
nasze uczestnictwo w życiu duchowym parafii?
Myślę, że ilustruje to podsumowanie ostatniej wizyty
duszpasterskiej. Na 1953 rodziny kapłanów przyjęło
1 701 rodzin, co stanowi (aż?) 87,46% całości. Nie
uczestniczyły w niej 23 rodziny (1,18%), a 221 (11,36%)
drzwi było zamkniętych.
O tym, że nasza parafia jest wspólnotą wspólnot
wszyscy wiemy. Działa w niej bowiem bardzo wiele
różnych wspólnot, zarówno dla dorosłych, jak i dla
młodzieży i dzieci. Każdy, kto pragnie w jakiś sposób
bardziej się zaangażować, pogłębić swoją wiarę, czy
ciekawie i po katolicku zagospodarować wolny czas
może znaleźć coś dla siebie.
4 Numer 85
Pierwszy
ochrzczony
W księgach parafialnych odnotowuje się
skrupulatnie wszelkie udzielane sakramenty.
Pierwszy taki wpis w nowo powstałej parafii
nosi datę 2 września 1973 roku i dotyczy
chrztu.
Tym pierwszym ochrzczonym
dzieckiem w naszej parafii był pan Witold
Marek Małkowicz, który urodził się 4
sierpnia tego samego roku, kilkanaście dni
wcześniej erygowaniem naszej parafii. Pana
Witolda chrzcił O. Padewski, wówczas
wikary klasztoru. Udało mi się odszukać
pana Witolda i spotkałam się z nim, aby go,
jako pierwszego ochrzczonego w parafii
pw. Zwiastowania Pańskiego, przedstawić
naszym czytelnikom.
- Bardzo się cieszę, że mogliśmy się
spotkać. Pana związek z naszą parafią
jest wyjątkowy, jest pan pierwszym
ochrzczonym, a z tego, co wiem, tu również
przyjmował pan I Komunię, bierzmowanie,
tu brał ślub i chrzcił swoich synów. Może
powie pan naszym czytelnikom coś o sobie
i swojej rodzinie.
- Witold: Jestem żonaty, moja żona
Marzena jest ode mnie młodsza o 6 lat.
Mamy dwóch synów: 3.5 letniego Artura i
siedmiomiesięcznego Mariusza. Jesteśmy
małżeństwem od 2010 roku. Na co dzień
mieszkamy w Maisons- Alfort we Francji.
- Marzena: Tam się właśnie poznaliśmy, na
dyskotece. Dziwnym trafem odnaleźliśmy
się i jesteśmy razem. Znaliśmy się długo, po
10 latach zdecydowaliśmy się na ślub.
- Jak już ustaliliśmy odbył się on tu, u
kapucynów, dlaczego?
- Witold: Ja tu chodziłem na religię, tu
przyjmowałem bierzmowanie i któryś z
ojców zorientowawszy się, że jestem „ten
pierwszy w księgach” obiecał mi, że kiedy
będę tu kiedyś brał ślub, to czerwony dywan
będzie rozłożony od ulicy aż do kościoła..
- I był?
- Witold: Nie, to było tak żartem, ale kiedy
planowaliśmy ślub, było dla mnie oczywiste,
że właśnie tu. Kiedy chrzciliśmy dzieci, tak
samo. Kiedy ojciec gwardian otwierał księgi,
to i dla niego wszystko od razu stawało się
jasne…
- Jak się państwu
żyje we Francji?
Marzena:
Początkowo nie było
łatwo, nie znaliśmy
języka, ale teraz
jest bardzo dobrze,
zwłaszcza od kiedy
Polska weszła do
UE.
Pracujemy,
dzieci mają dostęp
do przedszkola, w
przyszłości do szkoły
Jest dobrze!
- Cieszę się, widząc waszą rodzinę. Czy
utrzymanie dzieci nie jest zbyt dużym
wyzwaniem, jak to często mówią młodzi rodzice
w Polsce?
- Witold: Jest, nawet większym niż w Polsce, ale
we Francji jest dużo lepsza opieka socjalna.
Podczas naszej rozmowy Arturek sobie pięknie po
francusku podśpiewywał.
- Mały radzi sobie z francuskim?
- Tak, on chodził przez rok do żłobka, potem
miał nianię. Wkrótce pójdzie do przedszkola, ma
kontakt z językiem
i uczy się go, ale w
domu rozmawiamy po
polsku.
Jak
czujecie
się
we
Francji
jako Polacy? Nie
odczuwacie jakiegoś
wykluczenia?
- Marzena: Raczej
odwrotnie.
- Witold: Nie, nie, w
niektórych sytuacjach
liczy się to na plus.
Generalnie Francuzi
cenią sobie Polaków.
- Kiedy starałam
się pana odszukać,
a swoją drogą to
cudownie, że akurat
jesteście w Polsce,
zastanawiałam
się
kim się pan okaże.
Czy wciąż jest katolikiem? Cieszę się, że tak.
Chciałam zapytać: Czym dla pana jest dar
chrztu?
- Witold: Myślę, że jak w życiu każdego katolika
– najważniejszy. Ja
jestem ochrzczony,
tak samo postąpiłem z
moimi synami. Ufam,
że i oni tak kiedyś
zrobią, że uszanują
tę świętą tradycję
i może również w
tym miejscu. We
Francji chodzimy do
kościoła, więc myślę,
że nasi synowie
też
pozostaną
katolikami.
Zwracam się do rozśpiewanego Arturka, który
koniecznie chce się włączyć do rozmowy:
Lubisz swój domek we Francji?
- Tak
-I masz dużo zabawek? Jakie lubisz najbardziej?
- Mam dużo, lubię samochody i pociągi. To są
pociągi z klocków lego. I jest też lokomotywa,
która jeździ sama.
-A braciszkowi pożyczysz swoje zabawki?
- Jak urośnie!
- Pani Marzeno, jak się spisuje jako mąż i ojciec
nasz „Pierwszy
w księgach”?
Marzena:
Bardzo dobrze!
Jest doskonałym
ojcem,
może
dlatego, że to
ojcostwo przyszło
kiedy już miał
więcej lat.
- Ee, myślę że ma
takie dobre geny,
a jak żona?
- Witold: Też
bardzo dobrze!
Dziękuję
serdecznie
za
rozmowę, życzę
wam
miłości,
radości,
zgody
w małżeństwie i
samych dobrych
dni.
Czego
jeszcze można wam życzyć?
- Marzena: Żeby dzieci nam zdrowo rosły.
- Niech tak będzie! Wszystkiego dobrego!
Grażyna Lewandowska
Na szlaku
5
Historia
POCZET GWARDIANÓW KONWENTU ROZWADOWSKIEGO (44)
Janocha Andrzej
część II
Kiedy
już
o.
Florianowi, po uporządkowaniu
parafii,
udało
się uporać z remontem
klasztornego
kościoła,
postanowił odrestaurować
organy, bo jak napisał w
kronice, kolędy bez organów
to żałoba i smutek. Zamówił
fachowca,
organmistrza
Ryczaja, który pod koniec stycznia 1908 roku przyjechał
do Rozwadowa. Do istniejącego instrumentu – napisał
w kronice – dorabia trzy nowe głosy. Organmistrz
z czeladnikiem Janem Miechowitą pracują nad
instrumentem. Rozebrano je całkowicie. W starych
miechach znaleziono kartkę: „Reparacja tych organ
dnia 20 maja 1796 roku przez Kazimierza Filasiewicza,
organmistrza natenczas w Rozwadowie mieszkającego.
Gdy się komu zdarzy przeczytać, proszę łaskawego
czytelnika o pozdrowienie do Najśw. Maryi Panny”.
Wyremontowany 13-głosowy instrument, chociaż wciąż
był przestarzały i w ostatnich latach funkcjonował coraz
gorzej, potrzebował częstych napraw, to jednak służył
tutejszemu klasztorowi do lat 60. ubiegłego wieku!
W maju 1908 roku rozwadowski gwardian, a
jednocześnie kronikarz tutejszy, odnotował wydarzenie,
ważne zarówno dla niego, jak i dla zakonu. Otóż jako
kustosz generalny uczestniczył on w kapitule generalnej
w Rzymie, która odbyła się w dniach 18 – 19 maja w
konwencie kapucynów św. Feliksa w Piazza Barberini.
O Florian udał się tam z ówczesnym prowincjałem
O. Augustynem. Podróż trwała aż 9 dni, a ojcowie
przemieszczali się i pociągiem, i statkiem, a na koniec
powozem. Samą kapitułę odnotował kronikarz bardzo
szczegółowo, a z jej lektury wyłania się osobowość
O. Floriana jako doskonałego obserwatora. Jego
relacja jest wnikliwa i bardzo ciekawie opisana.
Zapisał się O. Florian na kartach kapucyńskiej
kroniki jako wielki orędownik św. Józefa Oblubieńca
NMP. Jak tylko mógł, tak szerzył kult tego świętego, był
oddanym krzewicielem bractwa szkaplerza św. Józefa.
Bardzo szczególną pamiątką oddania się pod opiekę
Oblubieńca Maryi jest, obok dwóch obrazów, o których
wcześniej wspominałam, pomnik św. Józefa, który stoi
na placu kościelnym. Jest to dzieło O. Floriana- on je
zaprojektował i wykonał. To przedsięwzięcie zrodziło
się w jego sercu pod wpływem snu, który go bardzo
poruszył. Sen wydał się mu tak dziwny, że opisał go
szczegółowo w kronice. W tym śnie św. Józef celebrował
sumę w klasztornym kościele, podczas której o.
Florian mówił kazanie. Bardzo przejęty i onieśmielony
upominał w nim ludzi, że zbyt mało pamiętają o św.
Józefie, że nie polecają się jego opiece. Po skończonym
kazaniu niezwykły celebrans poklepał kaznodzieję po
policzku i powiedział, że niesłusznie posądził lud o
brak miłości do św. Józefa i jako karę za to niesłuszne
posądzenie kazał mu klęczeć przed Najświętszym
Sakramentem. Przestraszony kaznodzieja pobiegł,
6 Numer 85
aby to uczynić i w tym momencie się obudził. Dużo
myślał o tym śnie, aż doszedł do wniosku, że to znak,
aby nie surowym napominaniem, ale serdecznie do czci
ku św. Józefowi ludność okoliczną zachęcać. I z takim
nastawieniem przystąpił do pracy jako kapłan i jako
rzeźbiarz. Jak wynika z notatek w kronice, praca przy
wykonywaniu rzeźby pomogła mu pokonać chorobę.
Nie wiemy jaka to była choroba, ale w kronice zapisano,
że dzięki opiece św. Józefa o. Florian wyzdrowiał. 24
czerwca 1909 roku miało miejsce poświęcenie gotowej
statui św. Józefa Oblubieńca. Wydarzenie to opisał
w rozwadowskiej kronice klasztornej świadek tego
wydarzenia: Owóż figura wynosi 1 ½ metra wysokości,
wykonana z kamienia, pomysłu, rysunku i dłuta samego
tegoż najprzew. O. Gwardiana Floriana Ex Prowinc.
Będąc tegoż roku w zimie chorym i to poważnie uczynił
takie votum do św. Józefa i wykonał figurę, którą postawił
na wzniosłym postumencie w ogródku wśród akacji po
lewej stronie smentarza klasztornego gdy się wchodzi
na cmentarz. Jest wykonana starannie, gdyż Przew. O.
Gw Flor. pracując nad wykonaniem owej statuy doszedł
do zdrowia. Statua jest pociągnięta delikatnie farbami i
wygląda razem z podstawą poważnie i mile przedstawia
się publiczności, która ubiera kwiatami całą figurę. To
napisał o. Sylwester bez zezwolenia Najprzew. O. Ex
Prowin. Floriana gwardiana w Rozwadowie, który z
powodu pokory nie pragnie, aby go chwalono, ale ja
widzę w tem całem zdarzeniu wielką łaskę przez św.
Obraz „Opieka św. Józefa”
Historia
Józefa jaką doznał ów nasz o. Florian. Odpowiedzieć
poczuwam się i opowiedzieć i skreślić w krótkości
dla potomków naszego zakonu i zachęty ku czci św.
Józefa Obl. Najśw. P. Maryi naszej opiekunki. O.
Sylwestr kapucyn tymczasowo w Rozwadowie. Ze
strony zakonu byli obecni O. Ex Prowinc Florian, O.
Rudolf Wikary, O. Sylwester, br. Kamil zakrystian,
br. Vitalis, br. Rajmund i wiele ludzi którzy wyszli na
cmentarz z kościoła i sąsiednich domów. Figura św.
Józefa, dzięki Bogu, a może i przez wstawiennictwo
świętego, zachowała się do dziś, i, o ile mi wiadomo,
zaplanowano już jej odrestaurowanie. Tymczasem
zachęcam do jej obejrzenia na placu, można jeszcze
odczytać napisy na ścianach cokołu, albo do poczytania
jej opisu w archiwalnym numerze „Na szlaku” z
kwietnia 2005 roku. (www.stalowawola.kapucyni.pl)
O. Janocha zarządzał rozwadowskim
konwentem przez sześć lat. Przez wszystkie te lata
pracował z oddaniem na niwie Pańskiej, służąc braciom
i tutejszym ludziom. Na kartach kroniki zapisał wiele
wydarzeń i cennych inicjatyw. W roku 1909, w roku
700-lecia powstania trzech zakonów św. Franciszka,
dla uczczenia tego pięknego jubileuszu gwardian
wystosował do Urzędu Namiestnika we Lwowie
pismo, w którym prosi o zezwolenie na otwarcie
w Rozwadowie szpitala – przytuliska. Obiekt miał
powstać z inicjatywy tercjarzy i z ich fundacji. We
wrześniu otrzymano zgodę na zbieranie składek. W tym
samym roku pod koniec października w Zaleszanach
O. Florian wyrzeźbił figurę, którą nazwał w kronice
Notre Dame. Nie udało mi się ustalić, o którą rzeźbę
z kościoła tamtejszego chodzi, może już jej nie ma? A
Statua św. Józefa, dzieło o. Floriana
może ktoś z naszych czytelników wie, może coś kiedyś
od swoich przodków na ten temat słyszał? W okresie
zarządu O. Floriana, w roku 1910 poświęcono kamień
węgielny pod pomnik grunwaldzki, upamiętniający 500.
rocznicę bitwy pod Grunwaldem. Poświęcenia dokonał
O. Hieronim Ryba, ale trudno sobie wyobrazić, aby
O. Florian nie miał na to wydarzenie żadnego wpływu.
Poza tym wiadomo, że czynnie wspierał budowę
kościoła parafialnego w Rozwadowie i Woli Rzeczyckiej.
Był uzdolniony artystycznie, jako amator malował
i rzeźbił. Opublikował kilka prac z historii zakonu i
regionu rozwadowskiego, szereg pozycji ascetycznych,
hagiograficznych i teatralnych. W kronikach kilkakrotnie
czytamy, że młodzież odgrywała sztuki teatralne czy
jasełka, których autorem był O. Florian. Część niewydanej
spuścizny pisarskiej pozostała w Archiwum Prowincji
OO. Kapucynów w Krakowie. W licznych kazaniach
i artykułach starał się ożywiać ducha religijnego i
budzić świadomość narodową, o czym świadczy jego
twórczość pisarska i kazania patriotyczne z okazji rocznic
narodowych. Był doskonałym gwardianem, życzliwym
kapłanem, poszukiwanym kaznodzieją i spowiednikiem,
toteż nic dziwnego, że znany był i szanowany przez
okoliczną ludność. Kiedy 9 lipca 1912 roku został
uformowany nowy skład wspólnoty rozwadowskiej i
o. Florian przeniesiony został do Krakowa, żegnano go
z wielkim żalem. Czytamy o tym w kronice: Podczas
uroczystego obiadu, w dzień odpustu w parafii pierwszy
toast za Floriana w podzięce za lata jego posługi.
(…) Widoczne było ogólne pragnienie pożegnania o.
Floriana przez szersze koła społeczeństwa okolicy tej i
rzeczywiście w sobotę 20 lipca po południu przybyło do
klasztorku naszego kilkunastu duszpasterzy okolicznych i
kilkunastu Panów świeckich, by wyrazić odjeżdżającemu
swój szacunek i sympatię. Przy wieczerzy żegnał go o.
Honorat w imieniu rodziny zakonnej, p. Ludwik Miąsik
w imieniu miasta, ks. Tadeusz Stachurski proboszcz ze
Stanów w imieniu duchowieństwa, p. Józef Jachimowski,
dyrektor szkoły w imieniu nauczycielstwa, p. Józef
Nowak, nauczyciel w imieniu dziatwy szkolnej, p. Czesław
Wiśniewski w imieniu urzędników. Miła pogawędka
przeciągnęła się do późnej godziny. 22 lipca o. Florian
wyjechał z Rozwadowa na nowa placówkę – do Krakowa.
W latach 1914—1915 w Znojmo na Morawach
był O. Florian duszpasterzem, kaznodzieją, katechetą
i opiekunem dla kilkuset polskich wychodźców.
Zorganizował dla nich pomoc charytatywną. Odgrywał
czołową rolę w Związku Haczowiaków. Z dostępnym
źródeł wynika, że do końca swoich dni czynnie pracował
jako kapłan, kaznodzieja i misjonarz ludowy. Zmarł
16 marca 1921 roku w Krakowie. Pochowany został
na cmentarzu Rakowickim. W kronice rozwadowskiej
z tego roku kronikarz zapisał: 17 marca o. Gwardian
wyjechał na pogrzeb o. Floriana do Krakowa.
Księży świeckich prawie nie było, najliczniej przybyli
OO. Dominikanie i Franciszkanie. Z naszych był
tylko O. Alfons z Krosna i O. Gerard z Sędziszowa.
Mszę św. i „libera” odprawił Najprzew. Ks. Biskup
Nowak. Kondukt prowadził O. Stefan – franciszkanin.
Pamiętajmy i módlmy się w intencji O. Floriana
Janochy, wybitnego kapucyna, zasłużonego i wiernego Bogu
i Ojczyźnie. Wieczne odpoczywanie racz mu dać, Panie…
Grażyna Lewandowska
Na szlaku
7
Kościół
Złoty Jubileusz - rozmowa w ks. kan. Stanisławem Jastkowskim
Obchodził
ksiądz
niedawno
jubileusz
pięćdziesięciolecia kapłaństwa. W imieniu naszych
czytelników i parafian chciałabym zapytać, jak
zrodziło się księdza powołanie?
- Ks. Jastkowski: Ja już w średniej szkole
bardzo mocno byłem związany z kościołem.
Ciągnęło mnie, aby służyć do Mszy. Potem
objawiło mi się powołanie. I jeszcze jeden
fakt z mojego życia miał na nie wpływ.
Otóż, kiedy moja mama chodziła ze mną
w ciąży, uległa wypadkowi, złamała rękę
i nogę, konieczna była operacja, ale dla
mnie nie chciała tego zrobić. Wiedziałem
o tym, siostry mi mówiły. Kiedy już
zdecydowałem, że chcę służyć Bogu,
początkowo nawet najbliższej rodzinie
nic o tym nie mówiłem. Nawet rodzicom.
Chodziłem tutaj do szkoły, uczyli mnie
ojcowie kapucyni: o. gwardian Erazm
Kandahar, o. Aleksy i o. Wincenty
łaciny. Po 10. klasie wraz z kolegą
pojechaliśmy do Lublina i wstąpiliśmy
do seminarium, choć nie miałem jeszcze
matury. Na komisji wojskowej namawiano mnie, abym
zrezygnował z seminarium, obiecano pomoc w dostaniu
się na uczelnię. Nie chciałem
jednak, zrobiłem państwową
maturę i rozpocząłem naukę w
seminarium. Kiedy już zdałem
ostatni egzamin, rozchorowałem
się, wystąpił krwotok, zabrali
mnie do szpitala i stwierdzili
anemię.
Zdecydowano,
że
muszę przerwać naukę, choć już
byłem po obłóczynach, wówczas
były one na pierwszym roku.
Posłano mnie na rok na parafię
w Kobylanach. W międzyczasie
starałem się o przyjęcie do
seminarium
w
Przemyślu,
jednak tam też nie przyjęto mnie
ze względu na zdrowie. Tak samo w Sandomierzu i
Krakowie. Pojechałem więc do Wrocławia. Tamtejszy
rektor też nie chciał mnie przyjąć, mówił, że może
dojdę do IV roku, że szkoda zaczynać … W tym
czasie w tamtejszym seminarium zmienił się rektor i
on przyjął mnie na II rok. Po 6 latach skończyłem je
i potem już tak nie chorowałem. Zostałem skierowany
do Bystrzycy Kłodzkiej, potem był Lądek Zdrój,
potem Kamienna Góra. Tam podjąłem decyzję o
podjęciu studiów. Zrobiłem magisterium z prawa na
Uniwersytecie Warszawskim.
- A Mszę prymicyjną gdzie ksiądz miał?
- Tutaj, u kapucynów, razem z bp. Padewskim, wówczas
diakonem. On bardzo pięknie śpiewał.
- To z braćmi kapucynami miał ksiądz kontakt od
bardzo dawna?
- Nawet byłbym może i wstąpił tu do postulatu, ale
8 Numer 85
nie chciałem jeszcze bardziej narazić się rodzinie, nie
podobała się im moja decyzja o pójściu do seminarium
to tym bardziej, że do zakonu idę.
- Wiele lat księdza służby kapłańskiej przypadała na
czasy komuny, było ciężko?
- Już w czasie, kiedy byłem w Lądku,
przychodzili z UB, zarzucając mi
wrogość i złośliwość wobec partii.
Miałem proces, w wyniku którego
zażądano od bp. Pluty, aby usunął
mnie z parafii, ponieważ działam na
szkodę państwa. Chciałem wrócić
do Wrocławia, ale kiedy powstała
diecezja Zielonogórsko- Gorzowska
i objął ją bp Michalik, pozostałem
tam, ponieważ bardzo podobał mi
się sposób, w jaki nowy ordynariusz
zarządzał diecezją. Pamietam bardzo
ciekawe konferencje, których z wielką
ochotą słuchałem. Pracowałem tam
przez wiele lat. Oprócz wymienionych
miejscowości pracowałem też w
Jaroszowie, Krzeptowie, w dwóch
parafiach w Żarach, w Zielonej Górze, w Cigacicach
i Żarach – Kunicach. W 46. roku mojego kapłaństwa
zachorowałem na kamienie.
W szpitalu leczono mnie,
ale ostatecznie powiedziano
rodzinie, że już żywy stamtąd nie
wyjdę. Kiedy odwiedzili mnie
na plebanii, byli zaskoczeni, że
nie leżę, że chodzę. Wówczas, w
roku 2007, podjąłem decyzję o
powrocie w rodzinne strony.
- A jak się ksiądz odnajduje
we współczesnej wspólnocie
Kościoła, kiedy też niestety
jest on wciąż krytykowany czy
wręcz atakowany?
- No tak, dziś chcą wprowadzać
związki partnerskie, że dopiero
w późniejszym okresie decyduje się o płci to przecież
wprowadza się rzeczy nienormalne.
- Od kiedy jest ksiądz kanonikiem ?
- Na 40-lecie kapłaństwa zostałem w ten sposób
uhonorowany.
- Jak wynika ze słów księdza, trudnym,
doświadczeniem w posłudze były choroby a co
jeszcze?
- Ja w ogóle miałem trudne parafie. Moja pierwsza
parafia liczyła 2.5 tysiąca ludzi. Była zaniedbana, nie
wiadomo było, z kim tam pracować. Rozpłakałem się,
kiedy ją obejrzałem. Jakoś jednak z pomocą Bożą to
ogarnąłem. Pamiętam, że 57 ślubów udzieliłem parom,
które żyły bez sakramentu małżeństwa. Po trzech latach
ludzie zaczęli chodzić do kościoła, a nawet prosili
biskupa, żebym tam został, ale bp Michalik chciał
żebym wybudował kościół. I tak się stało, w Żarach
Kościół
wybudowałem kościół pw. Miłosierdzia Bożego.
- A co, zdaniem księdza, jest najpiękniejsze w byciu kapłanem?
- Na pewno głoszenie Słowa Bożego i kontakt z ludźmi. To bardzo ważne, bo kiedy ksiądz się otworzy na ludzi, a ludzie
widzą, że jest uczciwy, to zdobędzie sobie parafian.
- A czy taki doświadczony, „złoty” ksiądz, może się czegoś nauczyć od młodych kapłanów?
- Z pewnością, zawsze można się czegoś nauczyć, można też weryfikować swoje nawyki…
- Ksiądz pochodzi z tych stron?
- Tak, z Jastkowic. Tam mieszkała moja rodzina – rodzice i ośmioro rodzeństwa. Ale mam już tylko jednego brata.
- Teraz ksiądz mieszka w Stalowej Woli. Sam. To może szkoda, że nie zdecydował się ksiądz na ten postulat u
kapucynów.
- Teraz i ja to widzę, jak dobrze żyć we wspólnocie, że tu nawet starszy jest użyteczny, może i kazanie powiedzieć, i
spowiadać …
- …no to trzeba iść do postulatu, jeszcze nie jest ksiądz taki stary, może przyjmą ? (śmiech) Na koniec jeszcze raz
gratuluję złotego jubileuszu i życzę księdzu wielu łask od Boga i z Jego pomocą kolejnych jubileuszów!
- Bardzo dziękuję!
Rozmawiała Grażyna Lewandowska
Na szlaku
9
Święci
Św. Józef z Kupertynu
Św. Józef z Kupertynu urodził się we
Włoszech w pobliżu Brindisi w 1603 r. Pochodził
z prostej, głęboko wierzącej rodziny. W siódmym
roku życia doznał cudownego uzdrowienia,
które przypisano Matce Bożej. Od dzieciństwa
odznaczał się niezwykłą pobożnością. Już w szkole
podstawowej miał zachwyty i widzenia. Z tego
powodu był przedmiotem kpin i żartów.
Swoje
powołanie życiowe pragnął
zrealizować
w
zakonie
franciszkańskim. Przyjęli go,
mimo trudności, franciszkanie
konwentualni na brata zakonnego
w Gratelli w 1625 r. Potem jednak
dzięki
rzadkim
przymiotom
duchowym pozwolono mu odbyć
studia, które, mimo dużych
trudności, ukończył i otrzymał
święcenia kapłańskie.
Po święceniach oddał się
całkowicie pracy duszpasterskiej
i naśladowaniu św. Franciszka z
Asyżu. Dzięki jego pośrednictwu
ludzie otrzymywali wiele łask.
Najbardziej jednak kłopotliwe
dla
niego
były
lewitacje
(unoszenie się w powietrzu), które
potwierdzało wielu naocznych
świadków. Przychodziły do niego rzesze ludzi
pobożnych i ciekawych. Jedni go uwielbiali i
uważali za świętego, inni podejrzewali, że jest to
sprawa nieczysta. Oddano go w ręce inkwizycji
w Neapolu. Inkwizycja uznała go wprawdzie za
całkowicie niewinnego, ale dla uspokojenia ludzi
zażądała przeniesienia go do innego klasztoru.
Odtąd przez ponad czternaście lat przebywał w
klasztorze asyskim. Przechodził tam straszne
próby i doświadczenia, oddawał się pokucie
i umartwieniom, ale równocześnie cieszył
się charyzmatami i doznawał wielu pociech
duchowych.
Wskutek nowej interwencji Kongregacji
Świętego Oficjum musiał udać się na zesłanie do
klasztorów kapucyńskich i dopiero po czterech
latach wrócił do franciszkanów konwentualnych w
Osimo, gdzie zmarł w 1663 r. Papież Benedykt XIV
zaliczył go w poczet błogosławionych, a Klemens
XIII do grona świętych.
Św. Józef z Kupertynu wybrał styl życia
10 Numer 85
franciszkanów konwentualnych i znalazł w nich
drogę do wiernego naśladowania św. Franciszka.
W tym czasie klimat w klasztorach franciszkanów
konwentualnych sprzyjał rozwojowi wzniosłych
cnót zakonnych. Św. Józef z Kupertynu nie miał
wielkich zdolności intelektualnych, ale odznaczał
się niezwykłą gorliwością zakonną i przeszedł przez
świat jakby w ekstazie, zachwyceniu, zatopiony w
Bogu i obdarzony przez Niego wieloma łaskami.
Na jego życiu, podobnie
jak na życiu niejednego
człowieka żyjącego dzisiaj,
sprawdzają się słowa św.
Pawła: „Przypatrzcie się,
bracia, powołaniu waszemu!
Niewielu tam mędrców
według
oceny
ludzkiej,
niewielu
szlachetnie
urodzonych. Bóg wybrał
właśnie to, co głupie w oczach
świata,
aby
zawstydzić
mędrców, wybrał to, co
niemocne…i wzgardzone, i
to, co nie jest, wyróżnił Bóg,
by to, co jest, unicestwić…(1
Kor 1, 26-28).
Postać św. Józefa z
Kupertynu uświadamia nam
wyraźną prawdę o darmowości łaski powołania,
tak powołania kapłańskiego, zakonnego, jak i
ogólnego powołania chrześcijańskiego.
Bóg wybiera, kogo chce. Spośród siedmiu
synów Jessego wybrał na króla, ku ogólnemu
zakłopotaniu i zdziwieniu, małego i rudego
pasterza Dawida. Na apostołów wybrał prostych
rybaków, porywczych jak Piotr, chciwych jak
Judasz. Powołanie chrześcijańskie jest wezwaniem
do zażyłości z Bogiem i na to powołanie wszyscy
możemy odpowiedzieć i dochować mu wierności.
Bóg wybiera to, co małe i nic nie warte.
Znamy to z doświadczenia alumnów seminariów
duchownych, którzy z wielkim trudem kończą
studia seminaryjne i otrzymują święcenia
kapłańskie. A potem, mimo niewielkiej wiedzy, ku
ogólnemu zdziwieniu znających ich, pociągają do
Boga wielu ludzi, bo Bóg dał im inne charyzmaty,
bardziej skuteczne niż wiedza.
Zachariasz Nycz OFMCap.
Kościół
Podróże afrykańskie 8
Węże i wężyki
Podczas tegorocznego urlopu odwiedził naszą wspólnotę
zakonną br. Zenek Kapka, misjonarz z Republiki
Środkowej Afryki, z którym pracowałem w Ndim. Jak
to bywa przy takiej okazji, zebrało nas na wspominki o
starych, dobrych czasach misyjnych. Weszliśmy na temat
niebezpieczeństw, jakie kryje w sobie natura afrykańska.
Obydwaj byliśmy zgodni, że spośród zwierząt i gadów
najniebezpieczniejsze są węże. Jest takie powiedzenie w
Środkowej Afryce, że nie wolno nikogo straszyć suchym
patykiem rzuconym na ziemię. Jest to wielkie faux
pas popełnione przeciw drugiemu. Ma to odniesienie
oczywiście do straszenia kogoś wężem. Tego absolutnie
w Afryce nie wolno robić. Można zrozumieć wagę
takiego zachowania wówczas, gdy wie się, jak często
ludzie Afryki umierają lub cierpią z powodu ukąszenia
przez węże. Wyobraźcie sobie, jak wielkim nietaktem
byłoby straszyć Afrykańczyka drewnianym lub gumowym
wężem, których nie brakuje na stoiskach z zabawkami w
Polsce. Ich strach i przerażenie widokiem węża miałem
okazję zaobserwować wielokrotnie. Często w takich
momentach zachowywali się irracjonalnie, tak jakby
znajdowali się w transie. Przytoczę tutaj jedno zdarzenie.
Pewnej nocy w Postulacie obudził mnie hałas. Postulanci
walczyli z wężem, który znajdował się przy fundamencie
ich budynku. Pod ręką mieli kawałki cegły i kamienie.
Rzucali w niego z impetem, wcale nie zważając na
rurkę plastikową instalacji elektrycznej, która w tym
miejscu była umieszczona. Starałem się ich powstrzymać,
tłumacząc, że zniszczą kabel elektryczny i nie będą mieli
w budynku światła. Na niewiele moje tłumaczenie się
zdało. Najważniejsze dla nich w tym momencie było
zabicie węża za wszelką cenę. Nie zapomnę też reakcji
ludzi podczas projekcji filmu „Jezus”. Scena kuszenia
Jezusa na pustyni przez szatana w postaci węża zawsze
wywoływała tę samą reakcję. Wielkie przerażenie w
dużych oczach afrykańskich połączone z rozchodzącym
się sykiem po całej sali.
Dosyć często spotykałem węże na drodze. „Przebiegały”
lub w niektórych przypadkach nawet „przelatywały”
drogę. Absolutnie nie można powiedzieć, że przepełzały,
tak jak to robią kameleony. Ich prędkość czasami
była niesamowita i wprowadzała mnie w zadziwienie.
Szybkość przemieszczania zależała od gatunku węża,
sytuacji i przede wszystkim od podłoża. Dla szybkiego
przemieszczania się węża dobrym podłożem jest piasek.
Ma wtedy od czego się odbić. Nie zapomnę sytuacji w buszu
„jak na piaszczystej drodze przed samochodem przeleciał
mi wąż z zawrotną prędkością. Ja miałem wtedy na liczniku
80 km/godz., a on przypuszczam, że połowę z tego. Takiego
wężowego sprintu ani wcześniej, ani później nigdy nie
widziałem. Natomiast na powierzchni gładkiej, typu beton,
płytki, wąż ślizga się powoli, tak jak my w normalnych
butach po lodzie. Bywało nieraz, że najechałem na węża
kołami samochodu. Niekiedy to był przypadek, innym
razem specjalnie przyspieszałem, aby na niego zapolować.
Na twardym podłożu, asfaltowym lub laterytowym bywało,
że wąż strzelił jak mała dętka rowerowa. Na piasku niewiele
krzywdy można mu było zrobić. Tylko się trochę poskręcał
i uciekał w busz, co można było zaobserwować w lusterku
wstecznym. Kiedy jednak wąż zostawał jeszcze na drodze,
szybko na wstecznym biegu przejeżdżało mu się po
plecach. Jak to nie dało efektu, robiło się manewr do przodu
i znowu do tyłu. I tak czasami kilka razy. Czasami udało się
w ten sposób „zajeździć gada na śmierć”, a czasami był tak
twardy, że pomimo ciężaru samochodu zwiewał w krzaki.
Kiedy węża nie było już na drodze, nikt nie miał odwagi
wysiąść z samochodu i sprawdzić, co się z nim stało. Raczej
obserwowaliśmy sytuację przez okna.
Najczęściej węże trzymają się z dala od człowieka w buszu.
Jednak zdarza się, że zapędzą się za jedzeniem na teren
zamieszkały przez człowieka. Na misjach byliśmy zawsze
przygotowani na ich niespodziewane wizyty. W każdym
rogu werandy otaczającej dom stały drewniane kije i czasami
w kącie pokoju. Ja miałem taki fajny, półtorametrowy kij,
jak to się mówi: „taki do ręki”, „odziedziczony” po Rene,
francuskim misjonarzu. Nie wiem, ile ofiar straciło życie z
rąk Rene, a raczej z powodu tego kija? Z mojej ręki (czyt.
kija) padło kilkanaście jak nie kilkadziesiąt węży i chyba
dwa psy zarażone wścieklizną. Miałem zamiar zabrać ten
kij do Polski jako jedną z najciekawszych pamiątek Afryki.
Niestety tym razem do transportu samolotowego okazał się
zbyt „nieporęczny”.
W nocy o wizycie węży na naszym podwórku informowały
nas psy. Szczekały wtedy ze szczególną zajadłością. Trzeba
było wtedy wstać, wziąć latarkę do jednej ręki, a kij do
drugiej i pójść zobaczyć, co się dzieje. Niekiedy spuchnięte
oczy psa zdradzały nocne spotkanie z wężem plującym. Ten
gatunek węża pluje jadem w oczy, a później stara się połknąć
ofiarę. Taka opuchlizna oczu u psa trwała do czterech
dni. Najczęściej węże kąsają w okresie letnim, kiedy
Afrykańczycy przebywają całymi dniami na swoich polach.
Idąc w klapkach lub na bosaka wąską ścieżką porośniętą
trawami, łatwo jest nadepnąć na węża. Także przy pieleniu
poletek z chwastów łatwo natrafić na węża. Tak właśnie
było w przypadku jednego rolnika z Zole. Wracaliśmy tego
popołudnia z Bocaranga do siebie. Przejeżdżając przez
Zole, zauważyliśmy dużą grupę ludzi przy drodze. Widząc
Na szlaku
11
Kościół
nasz samochód, zaczęli intensywnie machać. Pośród
zgromadzonego tłumu leżał półprzytomny mężczyzna
na macie, a obok niego zabita żmija w misce. Z punktu
medycznego wskazane jest dostarczyć do szpitala
wraz z pacjentem węża lub żmiję, która go ukąsiła. To
ułatwia lekarzowi dobranie odpowiedniej surowicy.
Załadowaliśmy na pakę chorego, którego dłoń była tak
spuchnięta, że przypominała rękę boksera w rękawicy.
Zawieźliśmy go do naszego ośrodka, w którym otrzymał
pomoc medyczną. Po kilku dniach mógł już wrócić do
wioski. Nie wszyscy
mają takie szczęście
jak ten człowiek.
Bywa, że pomoc
przychodzi za późno,
bo nie ma czym
przetransportować
chorego do szpitala
albo w danym ośrodku
nie ma surowicy.
Spotkań z wężami było
wiele. Niektóre jednak
były
szcze-gólne,
dlatego też zapadły mi
bardziej w pamięci.
Opiszę tutaj niektóre
z nich. Pewnej nocy w Gore zostałem wyrwany ze snu
głośnym ujadaniem psów. Od razu wiedziałem, że to wąż
albo jakieś inne zwierzę. Kiedy wyszedłem na zewnątrz,
postulanci już byli na miejscu. Z dziury obok fundamentu
kuchni wystawał ogon węża. Chciałem wziąć go ręką za
ogon i wyciągnąć, lecz postulanci mnie powstrzymali,
mówiąc, że to zbyt niebezpieczne. Założyliśmy więc
sznur na jego ogon i wyciągnęliśmy z dziury. W pysku
miał jeszcze żywą żabę, którą wypluł, kiedy kijem
dostał w łeb. Można powiedzieć, że ta żaba kosztowała
go życie, gdyż wypłoszony przez psa chciał się ukryć w
dziurze i na jego nieszczęście w niej się zaklinował. Węże
można spotkać wszędzie, nawet w kaplicy czy kościele.
Pewnego wczesnego poranka w kaplicy nowicjackiej
odmawialiśmy jutrznię, a po niej był czas na medytację.
Najczęściej na ten czas ściągałem okulary i kładłem
na ławce. Po pewnym czasie powiodłem wzrokiem po
posadzce. Coś na niej leżało. Bez okularów nie mogłem
rozpoznać. Myślałem, że to jakaś chusteczka. Wstałem,
by się przekonać, co to jest naprawdę. Zbliżyłem twarz
na jakieś 70 centymetrów od tego czegoś, gdyż okulary
pozostały na ławce. Ku mojemu zdziwieniu był to
mały wężyk zwinięty w kłębek, sprawiający wrażenie
śpiącego. Pod ręką była tylko miotła w zakrystii, której
użyłem…, bynajmniej nie do zamiatania. Jaki morał z
tej sytuacji może płynąć: lepiej nie śpij w kaplicy, bo
nie wiadomo, co cię tam może spotkać. Jeszcze inna
przygoda przytrafiła mi się w Ndim. Poszedłem do
magazynu, gdzie były różne rzeczy metalowe. Można
powiedzieć: taka rupieciarnia. Szukałem wtedy jakiejś
pokrywy. Podniosłem coś takiego ze zdemontowanej
pralki, a tam leżał sobie na legowisku duży wąż.
12 Numer 85
Przestraszyłem się tym niespodziewanym spotkaniem,
podobnie jak i on. Kto bardziej, trudno powiedzieć. Przez
ułamek sekundy popatrzyliśmy sobie zdziwieni w oczy.
Rzuciłem tę pokrywę, a on uciekł za długie blachy oparte
o ścianę. Waliłem mocno w te blachy, lecz bez rezultatu.
Odchyliłem je powoli, aby zobaczyć, gdzie on jest. Leżał
na podłodze, długi gdzieś na dwa metry i dosyć gruby.
Wezwałem na pomoc z warsztatu misyjnego mechanika
i jego pomocnika. Kiedy zobaczyli rozmiary węża, tylko
syknęli z przejęcia. Jeden od razu pobiegł po benzynę.
Odchyliliśmy blachy, a on chlusnął
z litr benzyny na skórę węża. Wąż
ma tak delikatną skórę, że benzyna
pali go jak spirytus wylany na
rozciętą ranę. Po takiej „kąpieli”
najczęściej zdycha. Od razu zaczął
się przemieszczać. Próbował uciec
przez drzwi magazynu na zewnątrz
do jeziora. Waliłem po nim listwami
drewnianymi. Nic sobie jednak
z tego nie robił, tylko listwy się
łamały na jego grzbiecie i na betonie.
Na szczęście znalazłem kawałek
solidnego kątownika i wtedy udało
się go przepołowić. Mechanik odciął
mu głowę maczetą i było już po
strachu. Tryumfalnie zanieśli gada do kuchni, aby kucharka
przygotowała im jedzenie. Nie wiem, jak on smakował,
bo zapomnieli o mnie przy podziale. Kiedy Maria, nasza
kucharka, dowiedziała się o tym, chciała się podzielić ze
mną kawałkiem, który przechowywała dla swoich dzieci.
Podziękowałem jej za troskę, lecz nie miałem sumienia
zabierać głodnym dzieciom tak smakowitego obiadu.
W spotkaniu z człowiekiem lub innym niebezpieczeństwem
węże przyjmują najczęściej trzy postawy w zależności
od sytuacji. Kiedy wąż jest daleko, najczęściej próbuje
uciec. Jeśli jest w bezpośrednim niebezpieczeństwie np.
nadepnięty, wtedy atakuje. Jest jeszcze trzecia możliwość
mało znana powszechnej opinii. Jeśli nie ma możliwości
uciec i jest zbyt mały, żeby zaatakować, wąż udaje wtedy
zdechłego. Kiedy chodziłem po górkach w okolicy
Mbaibokoum, napotkałem takiego węża leżącego na
skale. Na pierwszy rzut oka wyglądał na zdechłego, leżący
brzuchem do góry. Nie dałem temu wiary i poruszałem go
kijem. Pomimo udawania dawał oznaki życia. Aby mieć
stuprocentową pewność, że jest martwy, zmiażdżyłem mu
głowę. W tym przypadku udawanie na nic mu się nie zdało.
To prawda, że węże są niebezpieczne i trzeba zachować
szczególną ostrożność w miejscach, gdzie mogą
występować. Trzeba jednak zaznaczyć, że są bardzo
pożyteczne dla całego ekosystemu danego środowiska.
Zjadają wiele gryzoni, które są wielkimi szkodnikami dla
upraw. Polują często na myszy i szczury, które są plagą i
zjadają płody rolne magazynowane w afrykańskich chatach.
Z punktu zachowania równowagi fauny są jak najbardziej
użyteczne, szkoda tylko, że tak niebezpieczne i wywołujące
paniczny strach wśród mieszkańców Czarnego Lądu.
Jerzy Steliga OFMCap.
Wspólnoty
"Cierpienie Niewinnych"
23 czerwca 2013 r. przed Bramą Śmierci obozu
hitlerowskiego w Oświęcimiu, w hołdzie wszystkim ofiarom Holocaustu i niewinnym ofiarom z
całego świata odbyła się polska premiera symfonii „Cierpienie Niewinnych” autorstwa Kiko
Argüello, założyciela Drogi Neokatechumenalnej.
Miałam szczęście uczestniczyć w tym
niezwykłym wydarzeniu zorganizowanym przez
wspólnoty Drogi Neokatechumenalnej. Wzięło w
nim udział 12 tysięcy osób z Polski i zagranicy, w
tym ponad 50 biskupów oraz 35 rabinów i katechistów Drogi Neokatechumenalnej z całego świata.
Celebracji symfoniczno - katechetycznej przewodniczył ks. kard. Stanisław Dziwisz, metropolita
krakowski.
Wśród zebranych byli bracia
ze wspólnot z całego
świata. Oprócz braci
z Europy widzieliśmy nawet wspólnoty z Meksyku.
Impreza była doskonale zorganizowana,
pomimo tak olbrzymiej ilości ludzi i
strasznego
upału.
Jednak nie to jest
najważniejsze, chociaż ważne i mające
ogromny wpływ na
to, jak przeżywaliśmy to wydarzenie w kontekście duchowym. A nastrój był rzeczywiście podoniosły i niezwykły. Na
krótko przed rozpoczęciem zaczął padać deszcz,
który przyniósł orzeźwienie i za chwilę temperatura spadła, uciążliwy upał zastąpiła cudowna pogoda. Zrobiło się bardzo przyjemnie. Czuliśmy, że
Ojciec nad nami czuwa…
Autor
symfonii, Kiko, opowiadał
zebranym o dziele, które za chwilę miało być
wykonane, mówił o cierpieniu niewinnych, tych
którzy w tym samym miejscu kilkadziesiąt lat
wcześniej doznali cierpienia i upokorzenia. Ta
kolejka nagich kobiet i dzieci do komory gazowej i
ten głęboki ból jednego ze strażników, który w sercu
słyszał „głos: Stań i ty w tym szeregu i idź z nimi
na śmierć; i nie wiedział, skąd mu to przyszło…
Mówią, że po okropnościach Auschwitz nie można
już wierzyć w Boga. Nie! To nieprawda, Bóg stał
się człowiekiem, aby wziąć na siebie cierpienie
wszystkich niewinnych. On jest całkowicie
niewinny, „baranek na rzeź prowadzony, nie
otworzył swych ust”, On jest tym, który niesie na
sobie grzechy wszystkich. W swoim utworze Kiko
przedstawił Dziewicę Maryję, poddaną w swym
własnym ciele i w ciele swojego Syna zgorszeniu
cierpieniem niewinnych. „Ach, co za ból!” brzmi
śpiew, podczas gdy miecz przenika Jej duszę.
Maryjo, Maryjo! Matko Boża! Święta Theotokos.
Odwagi! Ty jesteś Matką tego Boga, który stał
się grzechem za nas i wydaje się na ofiarę dla
zbawienia wszystkich. Matko Boża i Matko nasza
– modlił się przed koncertem Kiko Argüello.
Wysłuchanie symfonii „Cierpienie niewinnych” w tak niezwykłym miejscu, w miejscu,
gdzie ziemia nasiąknęła krwią i łzami niewinnych, wzbudzało
niezapomniane emocje. Wzruszał każdy
dźwięk… Dodatkowo na niebie utworzyła się niezwykła
sceneria, jeszcze bardziej intensyfikująca
odczucia. Najpierw
ciemna chmura jakby złowroga zatrzymała się nad nami, a
wkrótce postrzępionymi smugami, jakby
mackami, osunęła się,
rozdarła. Przez szpary
w chmurach złote smugi słońca skierowały się na
bramę obozu, jak czuły dotyk niebios…
Ostatnim aktem symfonii jest śpiew pieśni Shema Israel, w który to śpiew na koniec włączają się widzowie. To niezwykłe! Znamy i śpiewamy tę pieśń w liturgiach wspólnotowych wiele
razy, a jednak tam, w miejscu, gdzie śpiewali ją
prowadzeni na śmierć niewinni ludzie, matki tracące swoje dzieci, ojcowie bezradni wobec tragedii swojej rodziny, brzmi ona inaczej, niesamowicie, przejmująco.
A gdy na zakończenie koncertu kantor z
Jerozolimy zaśpiewał po hebrajsku modlitwę za
dusze zamordowanych, cierpiących niewinnie z
powodu grzechów innych, czuliśmy niezwykłość
wydarzenia, w którym dane nam było wziąć udział.
Grażyna Lewandowska
Na szlaku
13
Wspólnoty
Odnowa w Bieszczadach
30 maja 2013 w Rzeszowie w parku Sybiraków
odbył się koncert „Jednego serca, jednego Ducha”.
Występowali światowej sławy wykonawcy, a muzyczna
radość grania i śpiewania zarażała swą pozytywną energią
zgromadzoną tam publiczność. W trakcie koncertu
bardzo podniosłym momentem były świadectwa
osób, które w swoim życiu w sposób szczególny
doświadczyły Boga. Wydarzenia, które miały miejsce
w ich życiu, były niejednokrotnie bardzo trudne,
wydawałoby się – bez wyjścia. W takich momentach
niemoc i strach ogarniające człowieka sprawiały, iż
jedyną ucieczką, ostatecznym wyjściem była gorliwa
modlitwa. Zawierzenie – całkowite zaufanie Bogu,
sprawiało, że człowiek otrzymywał niewiarygodną siłę.
Wyjątkowy nastrój i jeszcze większa jedność wśród
ludzi zapanowały przy zapalaniu świeczek. Widok
przypominał ogromne skupisko świetlików, od których
bije niesamowity blask – blask dobroci.
Zaraz po koncercie wyruszyliśmy w kierunku
naszego celu – Wetliny w Bieszczadach. Droga była
ciężka. W strugach ulewnego deszczu, w kompletnych
ciemnościach i po krętych, dziurawych drogach
dotarliśmy na miejsce pełni obaw o pogodę. Okazało
się, że zupełnie niepotrzebnie. Wspólna poranna
modlitwa na Mszy św. z cichą intencją o uśmiech słońca
przyniosła upragniony skutek. Mieliśmy przepiękną
pogodę (mimo deszczu drugiego dnia z trzech, który w
naszej opinii miał przypomnieć, że za otrzymane dary
należy dziękować). Jeśli chodzi o górskie eskapady to
były idealnie dopasowane do indywidualnych potrzeb.
Prawie 30-os. grupa dzieliła się na mniejsze, które
wyruszały na krótkie spacerowe trasy oraz na takie, po
których nieobce jest uczucie szczęścia z tak pięknego
zmęczenia (kto wie, o czym mówię, zrozumie). W tym
miejscu chcielibyśmy wspomnieć o postaci, która mimo
swojego podeszłego wieku, zawstydzała nas młodych
swoją wytrwałością i zaciętością w zdobywaniu
górskich szczytów. Mowa o p. Januszu, który okazał
się górską kozicą, choć sam twierdzi, że po górach nie
chodził. Szacunek i podziw.
Jeśli natomiast chodzi o szczyty, które zdobyliśmy, to
było ich kilka (zależnie oczywiście od preferowanej
trasy). Nazw wymieniać nie będziemy z racji tego,
że nie przykładamy wagi do „odhaczania” kolejnych
zdobyczy. Dla nas piękno chodzenia po górach
polega na obcowaniu z pięknem stworzenia boskiego.
Nieskazitelne powietrze, zapierające dech w piersiach
widoki oraz towarzystwo megapozytywnych ludzi
jest kwintesencją takich wypadów. Już nie możemy
doczekać się jesiennego wyjazdu…
A&M
14 Numer 85
PIERWSZE
STALOWOWOLSKIE
FORUM
CHARYZMATYCZNE
Relacje uczestników „na gorąco”
Dorota:
Duch święty daje życie. Tak jak dał Kościołowi,
Jezusowi, stworzył człowieka, tak dał życie mnie,
nową jakość tego życia. Jest to możliwe, kiedy
zaufa się Panu bez reszty, do końca. Wejdzie w
relację i pozwoli Mu działać. Życie z Bogiem jest
największym szczęściem.
Paweł:
Zadowolenie z technicznego dogrania posługi
rzutnika z zespołem muzycznym jako owoc dobrej
komunikacji. Z konferencji ks. Mika: nieważne to,
co jest głoszone, ale to, co usłyszymy we wnętrzu.
Z
ks.
Chylińskiego:
bezpośredniość,
bezkompromisowość głoszenia, nazywanie rzeczy
po imieniu. Nie podobały mi się jedynie „wycieczki”
polityczne.
Anna:
Pogodne, radosne głoszenie ks. Mika o Duchu
Św. Widzialne działanie Ducha Św. przez formę,
gesty, ciepło, przepełnienie radością ducha.
Bardzo wyraziste świadectwo działania Bożego!
Z ks. Chylińskiego: sposób głoszenia znany mi
wcześniej. Modlitwa uwolnienia porządkująca
wszystkie sfery w detalach wg 7grzechów głównych:
1. Głęboka modlitwa wyrzeczenia się.
2. Modlitwa egzorcyzmu kapłańskiego.
3. Zanurzenie we krwi Chrystusa.
4. Zaproszenie w te uwolnione miejsca Ducha Św.,
aby je zagospodarował.
5. Wyraźna więź kapłana z Duchem Bożym.
Owocem modlitwy wielki dar pokoju serca.
Wojtek:
Prorockie słowo przed błogosławieństwem na
eucharystii poruszyło we mnie tęsknotę za niebem.
Radość bycia w obecności Bożej. Tak trwać trwać
trwać! Wraca chęć do życia.
Małgosia:
Początkowe osłabienie i senność rozwiały się
we mnie poprzez wciąż dochodzące nowe osoby
z zewnątrz. Radość otwarcia wspólnoty dla
nowych osób. Powiew świeżości Ducha Św.
Wspólnoty
Owocem modlitwy uwolnienia : wielka radość.
Będąc w Niemczech na podobnym forum,
doświadczyłam mocy modlitwy pomimo niechęci
historycznej. Bariery pękają, znikają, łączy
jedność w drodze do nieba dzięki otwartości na
działanie Ducha. Powszednieją nasze aktywności
a po wspólnotowym przemodleniu odczuwam
ponowne nadanie godności dziecka Bożego (jak u
syna marnotrawnego).
Magda:
Bogu oddać czas w zaufaniu.
Bogdan:
Najlepsze spotkanie charyzmatyczne od lat.
Małgorzata:
Sobotni dzień zaczął się niesamowicie, bo
spowiedzią świętą, ponieważ nie wyobrażałam
sobie tego dnia bez Komunii świętej i bez bycia
w komunii z Jezusem Chrystusem. Śpiewając,
modliłam się i wielbiłam Boga z drżeniem serca, a
Duch Święty otwierał moje serce na przyjmowanie
słów głoszących konferencje siostry zakonnej,
księdza Mariusza i księdza Romana. Wielkim
spokojem napełniły mnie słowa księdza Mariusza,
że trzeba dać czas Panu Bogu, aby działał w
naszym życiu. Chyba chciałam dużo i od razu, a
teraz spokój i pokora oraz ogromna dziecięca ufność
gości w moim sercu, bo wiem, że jestem w dobrych
rękach naszego Pana .Najbardziej jednak przeżyłam
Eucharystię ! To, w jaki sposób ksiądz Roman
ją poprowadził, sprawiło ,że czułam autentyczną
obecność Pana Jezusa i czułam, jakbyśmy wszyscy
byli w Wieczerniku razem z Nim. Czułam się
uczniem Jezusa, Jego miłość i miłość do moich
sióstr i braci zgromadzonych tam ze mną. To była
wspólnota miłości i jedności w Panu Jezusie. Łzy
wzruszenia napływały do oczu. Dopełnieniem mojej
radości była modlitwa uwolnienia i wyrzeczenia się
grzechów głównych, którą prowadził ksiądz Roman.
Byłam bardzo zmęczona fizycznie, ze względu na mój
stan zdrowia, ale szczęśliwa bez miary .Mam takie
odczucie i nadzieję, że wszyscy tam zgromadzeni na
tym pierwszym forum również tak jak ja dotykali nieba!
Teraz proszę Cię, Panie, niech te wszystkie przeżycia,
poruszenia serca trwają nadal we mnie i przynoszą
owoce, a następne Forum Charyzmatyczne zgromadzi
tłumy ludzi spragnionych Ciebie.
Ewa:
Na forum charyzmatyczne przyszliśmy z mężem
zwabieni nazwiskiem o. Romana Chylińskiego
– uczestniczyliśmy wcześniej w rekolekcjach
prowadzonych przez tego kapłana. Gdy weszliśmy
do sali Jana Pawła, była już prawie pełna. Ludzie
w bardzo różnym wieku zrezygnowali z pięknej
pogody, aby razem modlić się, śpiewać, posłuchać
prowadzących, może poczuć wspólnotę, siłę
którą daje modlitwa i bycie razem. Prowadzący
konferencję byli świetnie przygotowani do swoich
wystąpień, otwarci na dialog. Podczas wypowiedzi
ks. Chylińskiego co jakiś czas rozlegał się śmiech.
Kapłan ten ma świetny kontakt z ludźmi, mówi
wprost. Szczególnie zapamiętałam słowa dotyczące
przemiany człowieka. Ukazane to było dla
ułatwienia na tablicy w formie schematu. Celne były
również uwagi dotyczące małżeństwa. Konferencje
przeplatane były radosnym śpiewem zgromadzonych,
którym ze sceny przygrywał zespół. Dużo dała mi praca
w grupach, gdzie każdy mógł powiedzieć na temat
swoich doświadczeń związanych z działaniem Ducha
Świętego w życiu osobistym. Ogromne wrażenie
robiła też modlitwa zgromadzonych w językach czyli
glosolalia – najwyższa forma uwielbienia. Będąc na
forum, doznałam uczucia sympatii ze strony innych
ludzi. Wszyscy byli życzliwi, uśmiechnięci, rozmodleni.
Czułam, że powinnam tam być razem z nimi. Jeśli będzie
kolejne takie spotkanie to z pewnością tam wrócę.
s. Olena Kinchyk
Na szlaku
15
Kilka słów prawdy o narkotykach
Wolność czy niewola?
W ostatnich czasie ponownie pojawiły się w
mediach naciski na legalizację niektórych rodzajów
narkotyków. Pomimo powszechnie znanych następstw
używania tych środków próbuje się wmówić, że każdy
ma prawo decydować sam o swoim zdrowiu i życiu i
nie można utrzymywać obowiązujących zakazów w
nowoczesnym społeczeństwie. To przeświadczenie
jednak wprowadza w błąd i sieje zamęt w umysłach
młodych ludzi. Społeczeństwo żyje i rozwija się dzięki
zasadzie solidarności, tzn. wszyscy wspólnie korzystają
z jego dobrodziejstw i osiągnięć, ale również wspólnie
zwalczają patologie oraz dzielą koszty i trudy chorób,
kataklizmów i innych niekorzystnych okoliczności
zaburzających jego rozwój. Aby przeciwdziałać im
stanowione jest dotyczące wszystkich prawo, które
ma także chronić przed tym, co początkowo wydaje
się nie być złe, ale w rzeczywistości prowadzi do
groźnych dla zdrowia i życia następstw, zarówno w
skali indywidualnej, jak i ogólnospołecznej. Skutki
narkomanii są powszechnie znane:
- zdrowotne – koszty leczenia, niestety często
nieskutecznego, ponosi całe społeczeństwo, a nie tylko
osoba, która powołując się na swoją „wolność”, niszczy
swoje zdrowie i wymaga specjalistycznej pomocy
medycznej ratującej życie,
- społeczne – zaniedbywanie obowiązków,
absencja w pracy. Ludzie w pełni sił „wypadają” z
rynku pracy, a powikłania nałogu uniemożliwiają im
zarobkowanie – stają się klientami opieki społecznej,
- prawne – przemożny głód narkotykowy uwalnia
człowieka z hamulców moralnych i prawnych, czyn
sprzeczny z prawem nie jest przeszkodą, by zdobyć
upragniony „towar”,
- rodzinne – początkowy egoizm i dążenie do
zaspokojenia swoich nałogowych dążeń przechodzi
w zaniedbanie obowiązków rodzinnych, obciążanie
budżetu domowego wydatkami na zakup środków
odurzających i na tuszowanie następstw wynikających
z ich stosowania, rozpad więzów rodzinnych.
Jako wspólnota ludzi wierzących, żyjących
zgodnie z Ewangelią, musimy dodać jeszcze kolejne
następstwa:
- utrata modlitewnej i sakramentalnej więzi z
Bogiem,
- zanik miłości, zarówno rodzinnej, jak i miłości
bliźniego
(czyli grzechy przeciwko fundamentalnemu
przykazaniu - miłości Boga i bliźniego),
- pogrążanie się w kolejnych grzechach, zarówno
poprzez złe uczynki, jak i zaniechanie świadczenia
możliwego dobra aż po najpoważniejsze grzechy
przeciwko zdrowiu i życiu,
- upadek hierarchii wartości, życie pozbawione
moralnych norm, podążanie tylko od chwilowej
przyjemności po zażyciu narkotyku do kolejnej okazji,
poprzez noc i udrękę głodu narkotykowego, kiedy nic i
16 Numer 85
nikt się nie liczy.
Czy nie jest znamienne, że partia polityczna, która
głosi hasła legalizacji pewnych środków odurzających
za główny cel postawiła sobie walkę z Bogiem,
Kościołem, wulgarnie atakując obrońców moralności,
prawdziwej rodziny i nienaruszalności życia?
Środki
odurzające
działają
podstępnie,
uzależniają bardzo szybko, znoszą poczucie
rzeczywistości.
Analogicznie ma się sprawa z
alkoholizmem, na który jednak „pracuje się” latami i
hektolitrami wypitego alkoholu: znamy zapewne w
swoim otoczeniu alkoholików, którzy twierdzą, że nie
są wcale uzależnieni, że piją tylko dla przyjemności,
choć zarówno według tradycyjnych, społecznych
kryteriów, jak i medycznych, opracowanych przez
Światową Organizację Zdrowia, zaliczają się od dawna
do grona osób uzależnionych. Narkotyki czynią to
samo, a potrzeba do uzyskania efektu bardzo niewiele,
zarówno czasu, jak i ilości. A wtedy walka z nimi jest
bardzo trudna.
Dlatego też nazywanie działań przeciwko
narkomanii i jej skutkom ograniczeniem wolności
człowieka do czynienia tego, co mu się podoba, jest
obłudnym działaniem, ukierunkowanym na zdobycie
poklasku (i głosów wyborczych) wśród tych, co jeszcze
nie potrafią rozeznać odległych skutków błędów
popełnionych w młodości, zanim jeszcze posiądzie się
mądrość życiową.
Musimy za wszelką cenę przeciwdziałać takim
praktykom, bierność w tym przypadku jest w istocie
cichym przyzwoleniem na nie. Przede wszystkim
jednak trzeba „wroga” poznać, nie ustrzeżemy się
przed nim, nie znając go. Co koniecznie powinniśmy
wiedzieć o narkomani? Jakie narkotyki są najczęściej
stosowane przez młodzież?
Najczęściej używane przez młodzież i najbardziej
dostępne w Stalowej Woli narkotyki należą do różnych
grup. Są to: marihuana, amfetamina, extazy, grzybki
halucynogenne, kleje i rozpuszczalniki oraz dostępna
w wielu syropach i tabletkach stosowanych do leczenia
objawów przeziębienia efedryna. Dużo rzadziej młodzi
ludzie sięgają po opiaty, np. heroinę czy morfinę.
Nadal najpowszechniejszą substancją psychoaktywną i
najłatwiej dostępną pozostaje alkohol.
Czy używanie narkotyków powoduje szybkie
uzależnienie się od nich i jakie mogą być zdrowotne
konsekwencje ich używania?
Uzależnienie jest chorobą, która może rozwinąć
się wtedy, gdy określoną substancję używa się
często i dość systematycznie. Nawet jednorazowe
użycie danej substancji może doprowadzić do
poważnych konsekwencji zdrowotnych. Każdy z nas
ma zakodowaną genetycznie „urodę” centralnego
układu nerwowego, to znaczy jego odporność lub
brak odporności na szkodliwe działanie substancji
psychoaktywnych. Dopóki nie stosujemy używek,
mózg pracuje prawidłowo i nie występują objawy,
które mogą świadczyć o tym, że mamy predyspozycje
do choroby psychicznej. W mojej praktyce lekarskiej
wielokrotnie spotkałam się z pacjentami, u których
nagle wystąpiła poważna choroba psychiczna po
zastosowaniu marihuany lub amfetaminy. Miałam
kilku pacjentów, którzy wypalili swojego „pierwszego
skręta” i potem przez rok wymagali intensywnego
leczenia psychiatrycznego, łącznie z pobytem w szpitalu
psychiatrycznym. Najczęściej do rozwoju zaburzeń
psychicznych dochodzi wtedy, gdy młody człowiek
używa dość często narkotyków i/lub alkoholu. Oprócz
inicjowania zachorowania na schizofrenię marihuana
doprowadza do zespołów apatyczno-abulicznych
(całkowita utrata zainteresowań, brak motywacji do
jakiegokolwiek działania, brak sił życiowych). Młodzi
ludzie przestają chodzić do szkoły, całymi godzinami
siedzą w pokoju, wpatrują się ścianę albo ekran
telewizora.
Amfetamina ma działanie pobudzające, halucynogenne
i ona również doprowadza do rozwoju psychoz
schizofrenicznych,
wychudzenia,
długotrwałej
bezsenności, zaburzeń depresyjnych.
Kleje i rozpuszczalniki niemal dosłownie „rozpuszczają
spożytkowało swoje kieszonkowe.
Czasami wyczuwa się od dziecka dziwny zapach,
ma obniżony lub nadmierny apetyt, jest nadmiernie
senne albo nie może spać przez całą noc, odczuwa
niezrozumiałe lęki.
Te wszystkie objawy powinny zaniepokoić rodziców.
Aby obiektywnie stwierdzić, czy dziecko używa
narkotyków można wykonać prosty test, który z
niewielkiej ilości moczu potrafi „wyczytać”, jaki
narkotyk został użyty (poza efedryną, grzybkami
halucynogennymi, klejami i dopalaczami). Testy takie
kosztują około 20-30 zł i są do nabycia w aptekach.
Czy napoje energetyzujące są szkodliwe?
Napoje energetyzujące powstały z myślą o ludziach
dorosłych. Ich działanie polega na szybkim usunięciu
zmęczenia i poprawie koncentracji. Zawierają duże
ilości kofeiny, tauryny, cukru oraz innych substancji
chemicznych. Są przeciwwskazane dla dzieci oraz
kobiet w ciąży. Jedna puszka napoju energetycznego
może zawierać taką ilość kofeiny, jaka znajduje się w
6 filiżankach kawy. Najczęściej występujące działania
niepożądane to:
• Bóle głowy
• Arytmia serca
• Niepokój i stany lękowe, bezsenność
• Nudności, biegunki, wymioty
• Przedawkowanie może nawet doprowadzić
do śmierci spowodowanej migotaniem komór
serca
Jako odległe skutki częstego używania napojów
energetyzujących można wymienić:
• Chorobę wieńcową serca
• Nadciśnienie tętnicze
• Cukrzycę
• Próchnicę
mózg”, który w większości jest zbudowany z tkanki
tłuszczowej i powodują trwałe uszkodzenie centralnego
układu nerwowego. Obniżają sprawność intelektualną,
utrudniają koncentrację uwagi i uczenie się, mogą
również wywoływać zaburzenia psychotyczne.
Poza tym używanie alkoholu i narkotyków przez
młodych ludzi nie pozwala im na prawidłowy rozwój
osobowości, zawęża repertuar zachowań do tych samych
stereotypowych, czyli powtarzalnych czynności (użyć
substancję, odurzyć się, wyładować ruchowo, zasnąć).
Niszczy kreatywność i wyobraźnię, zawęża środowisko
społeczne, nie pozwala na adekwatną samoocenę
(zazwyczaj jest ona zaniżona), a to w konsekwencji
utrudnia funkcjonowanie społeczne w dorosłym życiu.
Jak rozpoznać, że dzieci używają narkotyków?
Po pierwsze widać to po zmienionym zachowaniu
dziecka. Staje się zamknięte, ospałe lub nadmiernie
pobudzone, unika kontaktu z rodzicami, czasami
kradnie pieniądze lub nie potrafi wytłumaczyć, na co
• Zaburzenia psychiczne
• Problemy z pamięcią
• Osteoporozę
• Uzależnienie od kofeiny
Napoje energetyzujące działają krótko i stosunkowo
szybko nabywa się tolerancji na ich działanie Może to
powodować, że łatwo jest przekroczyć dopuszczalną
dawkę i doprowadzić do przedawkowania ze wszystkimi
szkodliwymi tego konsekwencjami. Nic nie zastąpi snu,
odpowiedniego wysiłku fizycznego oraz prawidłowej
diety. Jak zwykle poprawianie sobie samopoczucia „na
skróty” nie przynosi dobrych efektów.
Storrada Grabińska-Ujda,
specjalista psychiatra, specjalista psychoterapii uzależnień
w Wojewódzkim Ośrodku Terapii Uzależnień od Alkoholu i
Współuzależnienia w Stalowej Woli
Na szlaku
17
Wspólnoty
KURS MAŁŻEŃSKI W ODNOWIE
3. Rozwiązywanie konfliktów.
……?.....przed - małżeński? NIE! MAŁŻEŃSKI!!
A cóż to takiego? NOWOŚĆ! Kolejna w kościele,
na miarę czasów i potrzeb. Tak wiele małżeństw
się rozpada. Tak łatwo i lekko łamie się dziś
sakramentalną przysięgę… A my – trwający przy
Bogu, wspólnie w kościele przy sakramentach
usypiamy naszą czujność, bo przecież jest dobrze,
to po co zmieniać? Uczyć się nowych zachowań i
relacji??
Bo w miłości zawsze może być lepiej, więcej,
inaczej. To tak jak w budowaniu relacji z Bogiem,
tak i w relacji z drugim człowiekiem, zwłaszcza
tym wybranym, poślubionym, z którym przeżyło
się 10..40lat, z którym wychowało się dzieci,
doczekało wnucząt, przeżyło wiele trudów i
zakrętów życiowych.
Wspólnocie nie było łatwo podjąć tę nowatorską
propozycję, ale Bóg (i brat Robert) był mocniejszy
4. Moc przebaczenia.
od naszych wątpliwości. I tak od 02.04. do
04.06.2013 r. w każdy wtorek dziesięć par
małżeńskich spotykało się w klasztornej kawiarence
PRZYSTAŃ na wieczornych randkach. Przy
stoliczku, we dwoje, twarzą w twarz, w blasku
świec , przy zapachu róż, przy dźwiękach delikatnej
muzyki w tle, ugoszczeni ciastem, tartinkami,
kawą, herbatą, ciepłą atmosferą. Zaproszeni
przez dwie pary małżeńskie do wsłuchania się w
konferencje ubogacone prezentacjami na ekranie,
wspomagani broszurą – skryptem osobistym.
Podejmowane tematy to:
1. Budowanie mocnych fundamentów.
2. Sztuka komunikacji.
18 Numer 85
5. Rodzice i teściowie.
6. Dobry seks .
7. Miłość w działaniu .
Słuchanie konferencji przerywane było zachętą do
ćwiczeń, do rozwiązywania zadań, odpowiadania na
pytania zawarte w skryptach dotyczące nas osobiście
i pokazanie do przejrzenia współmałżonkowi i
przedyskutowania. Łatwo nie było…, bo jak się
zmierzyć z własną wizją naszej relacji, gdy czyta
się odpowiedź naszej „drugiej połowy” całkowicie
odbiegającą od naszej? Czyż to nie cud ręką Bożą
kształtowany, że mimo tak wielu różnic i nieznajomości siebie trwamy! Lubimy się! Ale jakość
trwania można i należy poprawiać. Bóg chce, byśmy
walczyli o więcej w dobrych zawodach. Jak mawiał
mój spowiednik: warto
poprawiać małżeństwo,
bo
to
relacja
na
wieczność.
Było!
Skończyło się! Ten etap
już za nami. Ale to ma
być nowy początek.
Próba
przemiany
naszych
nawyków,
sposobów reagowania
na siebie i szukania,
jak przekraczać własny
egoizm, więcej dawać
z siebie niż oczekiwać i
brać.
Spotkanie
finałowe
rozpoczęliśmy
04.06.
Eucharystią, w trakcie
której kursanci odnowili swoje przyrzeczenia
małżeńskie. A potem w Przystani czekała na nas
uroczysta kolacja ze szwedzkim stołem i muzyką
na żywo duetu akordeon- saksofon. W atmosferze
przyjęcia wysłuchaliśmy końcowej konferencji,
podsumowującej przerobione treści oraz świadectw
uczestników. Wśród nas były obecne kolejne pary,
które chcieliśmy w ten sposób zachęcić do podjęcia
przyszłej edycji kursu małżeńskiego – szczegółów
szukać na plakatach ;).
Dziękujemy Ci, Pani, za tych, którzy nie myślą
wyłącznie o sobie – błogosław prowadzącym za trud
i zaangażowanie w tak pięknym dziele dla dobra nas
wszystkich.
Elżbieta Romanów
JAPOŃSKA MANGA
Czy wiesz, co czyta i ogląda Twoje dziecko?
Dlaczego dzieci są czasami tak agresywne?
Kto wychowuje twoje dziecko?
Co może niszczyć osobowość Twojego dziecka?
4.
5.
6.
jest wiele brutalnych scen, przemoc i agresja,
zarówno fizyczna, jak i słowna, dlatego
komiksy, filmy i gry o mangowej treści stają się
wzorcami negatywnych bohaterów,
zachęcają nas do uczestnictwa w formach
aktywności przeznaczonych dla osób dorosłych.
Często zawierają: pornografie ukrytą i jawną,
niemoralne związki: homoseksualne, lesbijskie,
rodzinne trójkąty, a nawet pedofilie,
zawiera się synkretyzm religijny1:
• z religii chrześcijańskich
wykorzystywane są symbole, cytaty
z Pisma Św. oraz utwory religijne w
zupełnie innym celu, często służy to
ośmieszaniu wiary,
• znajdziesz tam elementy kabały i religii
orientalnych (buddyzm, hinduizm,
shintoizm): reinkarnacja, medytacja
wschodnia, joga, wschodnie sztuki walki,
ubóstwianie żywiołów natury, yin — yang
i wiele innych elementów,
• wiedza ezoteryczna2 i techniki
okultystyczne: magia, nadprzyrodzone
moce- rzucanie czarów i uroków,
magiczne przedmioty- amulet i
talizmany, wróżby, element symboliki
demonicznej-pentagram itp., demony,
wampiry, transformacja i umiejętności
paranormalne.
Czy japońska manga3 jest dobrym wychowawcą?
Nawiązując do artykułu z maja, „Pozwólcie
dzieciom przyjść do mnie” napisanego przez Anię
i Tomka Gielarowkich, chcieliśmy zwrócić uwagę
rodziców, na to, co oglądają nasze dzieci. Bo jak
było wspomniane-dzieci budują właściwą relację
do Boga na przykładzie swoich rodziców ale także
w oparciu o treści, jakimi są karmione. Zwracajmy
więc uwagę na to, co oglądają, bo istnieje wielkie
niebezpieczeństwo, iż oglądając komiksy japońskie,
zamiast się ubogacić, zdobyć ciekawe informacje
z dziedziny przyrody czy historii, mogą nauczyć
się agresji. Dlatego w poniższych punktach
przybliżamy informacje o japońskich komiksach.
Czy wiesz, że w mandze i anime4:
1. znajdziesz mało wartościowych przekazów filmy i komiksy japońskie przekazują dzieciom
i młodzieży wartości, które są zaprzeczeniem
dobra, prawdy i bezpieczeństwa,
2. występuje tu liniowość wielu gatunków i
tytułów (wieloodcinkowe i wielotomowe serie
dla różnych grup wiekowych, społecznych,
zawodowych),
3. brak oznaczeń dostępności wiekowej do danego
tytułu komiksu lub filmu,
7.
znajdują się: magia, symbole i znaki wywodzące
sie z filozofii orientalnych sprzyjające
zainteresowaniu
i
uzależnieniu
realną
magią, która w animacjach jest artystycznie
zdeformowana. Jest podana w opakowaniu
błyskotliwej akcji, rozbudza się w ten sposób
zainteresowanie młodych ludzi tą tematyką.
Jest to często nieświadome wchodzenie w świat
okultystyczny i pseudomistyczny.
8.
oddziałuje się głównie na sferę emocjonalną
z pominięciem intelektualnej. Ubogi język
zarówno pod względem leksykalnym, jak i
strukturalnym, wulgarne słownictwo np.: stul
pysk, ty gnido, zaraz ci palnę, i wiele innych.
9.
spotkać się można z psychomanipulacją:
• oddziaływanie
podświadome:
demoniczne,
kumulatywne
i
elementy erotyzujace,
• podważanie i wykorzystywanie
autorytetów np. rodziców,
Na szlaku
19
• działania na rzecz odrzucenia
dotychczasowego systemu wartości i
obyczajów, wymuszanie określonego
typu zainteresowań,
• powoływanie się na powszechność sądu
(wszyscy wiedzą, wszyscy tak robią,
wszyscy to czytają , oglądają , jesteś na
topie),
• reklama produktów mangowych formą
manipulacji dzieci i młodzieży —
formułowanie świadomości poprzez
wpajanie pragnienia zaspokojenia
fałszywych potrzeb (konieczność
posiadania bezużytecznych gadżetów),
wychowanie do konsumpcjonizmu.
10.można rozwijać nadmierną fascynację, nałogi i
uzależnienia, np od mangi erotycznej i innej.
Podsumowując, można zadać sobie pytania:
KOMIKS JAPOŃSKI:
poszerza horyzonty czy demoralizuje?
rozwija czy deprawuje?
buduje czy niszczy?
ubogaca czy rujnuje psychicznie?
JAK WPŁYWA NA TWOJE DZIECKO..?
1.Synkretyzm religijny – łączenie ze sobą różnych
tradycji religijnych wielu narodów i wyznań,
powodujące zderzenie odmiennych poglądów, a także
ich przemieszanie.
2.Ezoteryczna wiedza - wiedza tajemna, przeznaczona
tylko dla grona wtajemniczonych, wybrańców.
3.Manga – komiks, obraz, rysunek, szkic, karykatura
(manga była i jest krytykowana za zawartą w niej
przemoc i podteksty seksualne, ale nie ma zakazów
prawnych, które by ją ograniczały).
4.Anime– skrócone angielskie słowo animation
oznaczające film animowany.
oprac. Maria i Janusz Michalscy
20 Numer 85
myśli...
sentencje...
Jeśli nie potrafisz rozważać o sprawach wzniosłych
i niebieskich, odpocznij przy rozważaniu męki Chrystusa i
z radością zamieszkaj w Jego ranach. Z Chrystusem i dla
Chrystusa znoś przeciwności, jeśli pragniesz królować z
Chrystusem.
Tomasz a Kempis
Czegóż mamy się lękać? Śmierci?
„Dla mnie życiem jest Chrystus a śmierć jest mi zyskiem”.
Powiedz, może wygnania? „Pana jest ziemia i wszystko, co
ją napełnia! Może przejęcia mienia? „Nic nie przynieśliśmy
na ten świat i nic nie możemy z niego wynieść”. Groźbami
tego świata pogardzam, zaszczyty lekceważę, ubóstwa
się nie boję, bogactwa nie pragnę, przed śmiercią się nie
wzdrygam.
św. Jan Chryzostom
Albowiem jak Pan nasz Jezus Chrystus wiele i
okrutnie dla nas cierpiał, tak pragnie Bóg, abyśmy również
mieli udział w Jego męce. Jeśli więc jesteś złotem, cierpienie
oczyści cię z żużlu, a jeśli jesteś żelazem, oczyści cię z rdzy.
św. Józef z Kupertynu
On przybył, aby cierpieć dla twego umocnienia,
przybył, by ponieść śmierć, przybył, aby być znieważanym,
cierniem koronowanym, niegodnie oskarżanym i w końcu
przybitym do krzyża. Wszystko to On sam dla ciebie uczynił,
ty nie. Uczynił nie dla siebie, ale dla ciebie. św. Augustyn
Skoro pragniesz być blisko i iść śladami Jezusa, to
licz się z obecnością w twojej duszy i sercu różnych utrapień
i wynikłych stąd niepokojów. Właśnie wtedy, w czasie
utrapienia, jesteś najbliżej najmilszego Oblubieńca… Nie
upadajmy na duchu w godzinach próby; przez wytrwałość
w czynieniu dobra, przez cierpliwość w staczaniu walki i
w dobrym boju pokonamy bezczelność wszystkich naszych
nieprzyjaciół, tak jak to powiedział Boski Mistrz, że przez
cierpliwość ocalimy nasze życie, że „utrapienie wystawia
naszą cierpliwość na próbę, cierpliwość rodzi wytrwałość,
a wytrwałość rodzi nadzieję.”(por. Jak. 1,3). Idźmy za
Jezusem drogą cierpienia…
O. Pio
Cierpienie jest najlepszym dobrem, które możesz
złożyć Bogu, gdy doświadczasz utrapienia. Twój Umiłowany
jest jak „woreczek mirry” i dlatego ani przez chwilę nie
wahaj się, ale przyciśnij Go mocno do swej piersi. „Mój
miły jest mój, a ja jestem jego(Pnp 2,16). Niech On zawsze
będzie w moim sercu. Izajasz nazywa go „mężem boleści”.
On kocha cierpienie i tych, którzy nimi są obarczani. A więc
nie trap się z powodu twoich cierpień, ale uznaj je za swoje,
gdyż wydaje mi się, że ten niepokój nie pochodzi od Boga.
Zachowaj więc pokój, bo przecież Jezus jest z tobą i nikt
nie może cię oddzielić od Niego… Staraj się ufać Bożej
Opatrzności, ufać Bogu; Jemu się oddawaj, wszystkie swoje
troski złóż na Niego i zachowaj pokój…
O. Pio
opr. Andrzej Zachariasz Nycz OFMCap.
Dla dzieci
Witam Was, Kochane Dzieci !
Minęły wakacje i rozpoczęliśmy nowy rok szkolny. Ciekawa jestem, jak spędziliście
te dwa miesiące wolne od zajęć i szkolnych obowiązków. Czy udało się Wam zachęcić
kogoś do codziennej modlitwy?
Mam nadzieję , że każdy z Was wypoczęty, zadowolony i z nowymi siłami wraca do
dalszego zdobywania wiedzy. Być może tęskniliście już troszeczkę za koleżankami i
kolegami z klasy, chcąc jak najszybciej podzielić się z nimi wrażeniami z wakacyjnych
przygód. Już na samym początku kolejnego- a dla niektórych dopiero pierwszego –roku
nauki chcemy powierzyć Panu Bogu każdy dzień i każdą chwilę, prosząc o potrzebne
łaski, abyśmy potrafili dobrze wypełniać swoje obowiązki i pilnie się uczyć. Podziękujmy Mu również za naszą szkołę, za wychowawców i nauczycieli, dzięki którym tak wiele się dowiadujemy i
przez to stajemy się coraz mądrzejsi.
Pamiętajmy o codziennej modlitwie do Ducha Świętego, aby On obdarzał nas swoimi darami, oświecał nasze
umysły i wspierał w nauce. Z pewnością wiele razy doświadczaliśmy Jego Pomocy w czasie sprawdzianów i klasówek. Najważniejsze jest jednak to, by oprócz modlitwy zawsze solidnie i systematycznie pracować nad tym,
żeby osiągać coraz lepsze wyniki w szkole. Kończąc, życzę Wam, aby z Bożą pomocą nowy rok szkolny był dla
Was dobry i przyniósł jak najlepsze oceny!
Z Panem Bogiem !
O Stanisławie, świętym nastolatku,
który żył z pasją i jest patronem dzieci i młodzieży
(Św. Stanisław Kostka 1550 - 1568)
Przystojny i miły był z niego chłopak. Mieszkał w
Rostkowie niedaleko Przasnysza i był sy­nem kasztelana zakroczymskiego. Miał trzech braci i dwie siostry
Pewnego dnia ojciec posta­nowił wysłać Stasia i jego starszego brata Pawła na naukę do kolegium jezuickiego
w Wiedniu. Staś miał wtedy czternaście lat i, w przeciwieństwie do Pawła, był rozmiłowany w spra­wach Bożych. Dużo czasu spędzał w kościele,
często pościł, nocą leżał krzyżem na
podłodze. Powtarzał też często: „Do
wyższych rzeczy jestem stworzony”.
Denerwowało to Pawła. Uwa­żał pobożne praktyki brata za dziwactwo
i usiłował mu je wybić z głowy. Na
próżno. W końcu te praktyki tak
osłabiły Stasia, że był bliski śmierci.
Przestraszył się? A skąd! Najspokojniej w świecie poprosił św. Barbarę, patronkę dobrej
śmierci, o wiatyk na drogę do nieba. I przynio­sła mu?
Owszem. I to w towarzystwie aniołów. Ukazała mu
się także Matka Boża i pozwoliła - czy uwierzysz ?
- potrzymać na rękach małego Jezusa. W tej samej
chwili Staś wyzdrowiał. Ale to nie wszystko. Matka
Boża powiedziała jeszcze: „Wstąp do Towarzystwa Jezusowego”, to znaczy: do zakonu jezuitów.
Staś chciał spełnić prośbę Matki Bożej natychmiast. Cóż z tego. Jezuici w Wiedniu bali się ojca-kasztelana, który pragnął dla syna całkiem innej
przyszłości. Wtedy Staś, za radą
spo­wiednika, postanowił spróbować u jezuitów w Bawarii.
Wyruszył, nie zwlekając w przebraniu żebraka. Mówiono potem, że ci,
którzy ruszyli za nim w pogoń, widzieli go, ale go nie poznali”. 650
kilometrów przebył pieszo, zanim
został przyjęty najpierw w Dollingen, a potem w Rzymie. Swoją
świętością wprawiał wszystkich
w zdumienie. Ojcowie zapytali go
kiedyś, co wziąłby z sobą, gdyby kazano mu wyruszyć na misje do Indii. Odparł z uśmiechem: „Dobry kapelusz cierpliwości,
płaszcz miłości Boga i bliź­nich oraz mocną parę
trzewików umartwienia”! Miał poczucie humoru.
Mijał rok, a ojciec-kasztelan nie przestawał się
złościć. Nie wiedział, że Staś, chory na ma­
Na szlaku
21
larię, pisze właśnie swój ostatni list. Ten list zaadresował do Matki Bożej. Braciom powiedział,
że niedługo umrze, ale byli pewni, że żartuje.
On jednak nie żartował. W ostatniej chwili życia powiedział: „Widzę Matkę Bożą i aniołów
przychodzących po mnie”... Było to w wigilię Wnie­bowzięcia Najświętszej Maryi Panny.
Żył tylko osiemnaście lat, a jest jednym z
głównych patronów Polski. Jest także patronem dzieci i młodzieży na całym świecie!
Staś stosował prostą zasadę: Najpierw to, co konieczne. Potem to, co pożyteczne. A dopiero na końcu to, co przyjemne. Zakonnicy mówili, że „nigdy
Humor……humor….humor……
Mama pyta Jasia:
-Synku, nie widziałeś gdzieś kleju? Wczo­raj wlałam
go do słoika po miodzie.
Jasio:
- Mmmmm, mm!
***
-Miał Pan posłać do mnie elektryka, żeby naprawił
dzwonek przy drzwiach.
- Posłałem elektryka. Trzy razy dzwonił do drzwi, ale
nikt mu nie otworzył.
***
Hrabina przyjmuje do pracy służącą d­ ziewczynę z da-
7
go żaden smutnym nie widział’, ale zawsze „z wesołą i wdzięczną, i przyjemną twarzą”. Czyste sumienie i dobre czyny dają więk­szą radość niż chwilowe
przyjemności i - o czym warto pamiętać - mogą przemieniać świat! Świętemu nastolatkowi przypisuje
się wiele cudów. Między innymi wspaniałe zwycięstwo nad Turkami w bitwie pod Chocimiem (1621).
kasztelan - ważny urzędnik państwowy łączący godność
senatora z dowództwem wojskowym.
wiatyk - ostatnia Komunia Święta przyjęta przed śmiercią.
malaria - choroba zakaźna roznoszona przez komary
charakteryzująca się wysoką gorączką.
lekiej wsi. Stwierdza, że dziewczyna jest czysta, skromna
i pracowita.
Przyjmuję cię. Aha, czy lubisz kanarki i papugi?
- Ja tam, pani hrabino, jadam wszy­stko....
***
Do dyrektora cyrku zgłasza się człowiek z dwoma ptakami w klatce i mówi:
-Mam dla pana dwa świetne nume­ry: papugę, która recytuje wiersze Brze­chwy...
-To ludzie już znają - przerywa dyre­ktor. - A ten drugi?
-To dzięcioł.
-Czy też mówi?
- Nie! Jest głuchy jak pień, ale dosko­nale posługuje się
alfabetem Morsa’ a.
Zwycięzca
konkursu
na hasło
krzyżówki
z czerwca:
Szymon
Pilśniak
1. Przyjmowanie podczas Mszy Świętej Ciała i Krwi Pańskiej
2. Trwa 40 dni i kończy się śmiercią Pana Jezusa – Wielki….
3. Zaplecze kościoła
4. Miejsce, do którego zmierzali trzej Królowie
5. Dom Boży
Kartki z rozwiązaniem dostarczcie na furtę do 13.09.2013.
6. Sakrament pokuty
Losowanie nagród 15.09.2013 po Mszy świętej rodzinnej.
7. Służy do Mszy Świętej
8. Zmartwychwstania lub Wielkanocy
Oprac. Maria Michalska razem z
9. Niewierny Apostoł
10. Góra, na którą wnosił krzyż Pan Jezus wnuczką Kingą Świerczyńską
22 Numer 85
Seniorzy na wakacjach
Warsztaty pisania ikon
Koncert zespołu Siostry Jeremiasza
Schola na wakacjach
Na szlaku
23
Kościół Domowy na wakacjaw w Rytwianach
Wakacje w Oratorium
Kurs przedmałżeński
Dzień skupienia franciszkanów świeckich
24 Numer 85
Forum Charyzmatyczne

Podobne dokumenty