Polska Parafia i Polski Kościół w Blossburgu

Transkrypt

Polska Parafia i Polski Kościół w Blossburgu
Polska Parafia i Polski Kościół w Blossburgu.
Pamiętnik 50-letniej Rocznicy Założenia Parafii Matki Boskiej
Częstochowskiej w Blossberg, PA, p. 9-19.
CAP at Orchard Lake.
Emigracya Polska —Polacy w Blossburgu
Polska w czasach swej niepodległości nie wysyłała emigracji, ho najpierw urządzenia społeczne
na to nie pozwalały. Ludzie, którzy by może chcieli emigrować, byli związani z ziemią prawem i
bez woli jej właściciela nie mogli z niej wychodzić. W Polsce nie było przeludnienia i wiele pustych obszarów czekało na osadnika. Była rów-nież Polska krajem bardzo bogatym, miała chleba
dosyć i nie tylko swoje dzieci mogła wyżywić, ale i innym narodom dostarczyć pożywienia. To
też śpichlerzem Europy ją nazywano, a do Gdańska od wieków płynęli Wisłą polscy flisacy na
galarach obciążonych zbożem, które stamtąd na wszystkie rozchodziło się strony a za które znowu
złoto wpływało do Polski. Toteż, choć w Polsce kopalni złota nie było, złoto zawsze obfitowało,
jak świadczą o tym między innymi powieści o złotych podkowach u koni polskich posłów i ich
orszaków i o dukacie szczerozłotym wielkości koła od wozu, jaki dla siebie kazał sporządzić
Radziwiłł, Panie Kochanku. Z biegiem czasów zmieniło się jednak wiele. Najazdy zgłodniałych
Szwedów, klęski następne, jak również zbytek, rozpusta i powolny zanik ducha starych praojców,
zubożyły kraj bardzo, Polak jednak na ojczystej niwie siedział, bo ją kochał tak gorąco i szczerze,
jak nikt inny na świecie swej ojczyzny nie kochał. To było również powodem, że choć urządzenia
społeczne się zmieniły, nikt o emigracji nie myślał. Przyszły jednak czasy, że i to ogniwo pękło.
Nowe hasła, nowa propaganda, osłabiły ideały w duszy polskiej, niedostatek w domu a wieści
o bogactwach, które za morzem na przybyszów czekają zrobiły resztę.
Polacy zaczęli myśleć o obczyźnie i mniej drogim był im kraj rodzinny. Wojna Francusko-Pruska
i Kulturkampf Bismarkowski sprawiły nareszcie, że nagle jakby w szale jakiem padło hasło: za
morze, — do Ameryki. I poszli: jedni na próbę inni bezmyślnie — i zachęcili swoich, nowe im
obiecując Eldorado. I ruszyła fala ludu polskiego do Ameryki Północnej. Na szczęście sposobność
tu była dobra. Po długiej wojnie domowej w Stanach Zjednoczonych nowe życie. Rozwija się
przemysł, naród sięga do swych skarbów naturalnych i każdy przybysz, silny i zdrowy znajduje
zajęcie, pracę i hojną zapłatę. Było to po r. 1870.
Polacy, gdy tu przyszli ubodzy byli w dobra doczesne, całe posiadłości swoje w rękach tu
przynieśli. Polska jednak dusza i polskie serce obfitowały w skarby wielkie i nieocenione, których
tu tak brakowało w tym kraju, gdzie protestantyzm raczej chłodzi serca niż je rozpala i podnosi,
1
gdzie pierwsi osadnicy przez walkę ciągłą i długą z przyrodą i dzikimi tubylcami wyrobili w sobie
zmysł raczej praktyczny i ulegli materializmowi ze szkodą dla ideałów wyższych, których duch
ludzki tak bardzo potrzebuje. Jaka szkoda, że ktoś tej polskiej emigracji nie uregulował, w system
jakiś nie ujął i stanu jej nie nakreślił. Nie byłyby te skarby idealne, te prastare cnoty i przymioty
ojców naszych zginęły tak łatwo, jak to się stało w rozproszeniu, ale byłyby zajaśniały blaskiem
i wycisnęły piętno swoje na kulturze amerykańskiej. Na Polaków patrzano by z uszanowaniem
a nie z lekceważeniem a czasem i pogardą jak się to niestety działo i dotąd jeszcze dzieje. Że
wśród tych warunków i stosunków nowych a tak odmiennych od tych, w jakich się urodził i wzrósł, Polak swej szlachetnej duszy nie zatracił, zasługa to wczesnej organizacji w towarzystwa i
związki oparte na religii a nade wszystko w parafie. Polak znalazł tu pracę i pieniądz i potrzeby
zaspokojone, ale wszędzie czuł się obcym. Języka nie znał a wszystko tak jakoś było inaczej.
Przyznać należy, że Amerykanie-Jankiesi starzy, nie byli pozbawieni szlachetności. Przybyszów,
którzy chcieli pracować przyjmowali z serdecznością i dobrą wolą i zawsze byli gotowi dopo¬móc.
Materiał w polskiej emigracji był takim, że mu podobnego żaden nie dostarczył naród. Fizycznie
i moralnie zdrowy i głęboko religijny, gdzie Bóg miał zawsze pierwsze miejsce; na twardy żywot
zahartowany a na wszelką ofiarę gotowy. Dlaczego nieśmiertelny Kościuszko, którego dusza tak
prosta a tak szlachetna, lgnął do ludu i w sukmanę chłopską się ubierał? Oto, bo gdy wszystko
w Polsce gniło i nigdzie nie było oparcia, on zaufanie w ludzie miał i w ludu polskiego moralnym
zdrowiu. O czemuż nasza odrodzona Polska nie dostała się w ręce takiego ludu! Niestety nad
duszą ludu wielu już pracowało i różne a zgubne nad nią powiały prądy i to nie bez skutku.
Tacy Polacy przyśli do Ameryki, do Pennsylwanii w pojedynkę, najpierw z Poznańskiego,
potem z Galicyi i z Rosyjskiego zaboru. Powiem: w pojedynkę przyszli, w rozbiciu, bez planu a
jednak nie tylko nie zginęli, ale stworzyli tu coś wielkiego — stworzyli to, co my nazywamy teraz
"Wychodźstwo Polskie," — potęgę, dzieło cudowne. Jak oni to stworzyli? Bo wszystkie serca
polskie, choć niby w rozbiciu, miały te same ideały, te same ukochania i niemi złączone cuda
tworzyły. Te cuda są dzisiaj widoczne, w podziw wprawiają tych, co to Wychodźstwo oglądnąć
tu przychodzą.
Kto to stworzył wszystko? Emigrant polski, prosty lud polski, chłop polski! Ten sam polski
chłop, o którym wielki Misjonarz ks. Karol Antoniewicz powiedział, że połowę nieba zajmie
chłop polski. Powie ktoś — nie sam lud — pracowali i inni. Tak, każdemu chcemy oddać, co się
mu należy. Pracowali księża, ale niestety nie zawsze i nie wszyscy byli wodzami; — często dla ich
małej liczby przeciążeni — to znowu szli z miejsca na miejsce, lepszych i wygodniejszych szukać
posad. Gdzie zaś byli wodzami i pozostali szczerze z ludem pracując, potworzyli dzieła, które im
zaszczyty przynoszą. Trafiali się inteligenci, — ale ci niestety w większej części truli dziewiczą
duszę i serce szlachetne emigracji. Stworzyli Związek Narodowy P., zawsze liberalny a często
bezbożny; sprowadzili socjalistów i ich głupie doktryny, które tu w Ameryce były nie na miejscu
i całkiem niepotrzebne, bo Unie robotnicze wcześnie zabezpieczały interesy pracujących.
Polski emigrant, człowiek prosty — nie był świętym — miał swoje grzechy i wady, ale był
najważniejszym czynnikiem w procesie formowania się wychodżtwa. Miał grunt serca zdrowy,
gotowość do wszelkiej ofiary, wytrwałość wśród największych przeciwności — wytrwałość,
2
jakiej się nigdzie nie spotyka. Nie jesteśmy w stanie wskazać dokładnie czasu, kiedy pierwsi
Polacy zjawili się w Blossburgu i jakie ich imiona; w metrykach jednak Aryjskiego kościoła św.
Andrzeja znajdujemy, że dnia 24 października 1871 roku urodził się w Blossburgu pierwszy obywatel amerykański polskiego pochodzenia: Edward syn Marcina Szpotańskiego i Małgorzaty z
Kosuckich zaś dnia 15 czerwca 1872 Jan Ruszkowski i Małgorzata Swintok zawarli w tymże kościele związek małżeński. Mamy również w starej księdze towarzystwa pod opieką Matki Boskiej
Częstochowskiej spis wszystkich Polaków, którzy w 1874 roku pierwsze ofiary na kościół polski
złożyli, a których naliczyliśmy około siedemdziesiąt, ojców rodzin i samotnych. Przyszli, więc
pierwsi Polacy do Blossburg zaraz po roku 1870.
Polska Parafia i Polski Kościół w Blossburgu
W roku 1811 zorganizowana została katolicka aryjska parafia w Blossburgu, jako misja i była
pod opieką duchowną przyjezdnego kapłana przez lat kilka. W r. 1851 zbudowano kościół aryjski
z drzewa pod wezwaniem św. Andrzeja, a kamień węgielny położył sam Biskup Kendrick z Filadelfii, do którego diecezji wtenczas Blossburg należał. Pierwsi, więc przybysze polscy oparli się
o ten kościół i tam swoje potrzeby duchowne zaopatrywali. Gdy liczba ich wzrosła, zaczęli oni
na serio myśleć o własnej parafii. Pragnęli swego kościoła, a w nim swoich polskich nabożeństw
i swoich pieśni serdecznych i swego kapłana. Mieszkał wtenczas w Morris Run zakonnik franciszkański, Polak, Brat Augustyn Zeytz, który w młodości swojej w klasztorze w Smolanach na
Litwie habit zakonny przyjął i śluby zakonne złożył i tam Bogu w pokorze służył. W czasie jednak
prześladowania przez rząd carski musiał z innymi braćmi i ojcami iść na wygnanie. Przybył, więc
do Ameryki i pracował dla kompanii węglowej w Morris Run. Nie był on kapłanem, ale miał
dobre wykształcenie, gorącą wiarę, szlachetne serce i pobożność szczerą. Ściskało się serce
jego, gdy widział, że coraz więcej rodaków się tu gromadzi a nigdy słowa Bożego w swym języku
nie słyszą. Przywdziewał, więc suknię zakonną w niedzielę, polaków około siebie gromadził i
naukami czytanymi z książki lub głoszonymi z pamięci krzepił ich stęsknione serca. On to myśl
organizowania polskiej parafii podniósł i był duszą całego ruchu w tym kierunku. Od czasu do
czasu zjawiał się tu ks. Strupiński, proboszcz litewski z Shenandoah, który spowiedzi Polaków
słuchał; później znowu ks. Kandyd Kozłowski z Cincinnati, Ohio, przezacny kapłan wygnaniec,
który co mógł czynił dla rodaków i Bratu Zeytzowi w jego zabiegach radą i pomocą służył. W r.
1871 dnia 15 Marca pod obecność ks. Kozłowskiego zwołał Brat Augustyn mityng polski w Blossburgu, na którym sprawę całą w prostych a gorących słowach wyłożył i Towarzystwo pod opieką
Matki Boskiej Częstochowskiej zorganizował, statut jego spisał i jednogłośnie prezesem tegoż
Towarzystwa obranym został. Cel Towarzystwa — to zbieranie funduszów i urzeczywistnienie
budowy kościoła. Wiceprezesem wygłosowany Karol Knoll — Sekretarzem Marcin Szpotański a
Kasyerem Jan Nadolny. Pierwsze ofiary na kościół polski złożyli ks. K. Kozłowski $5.00 ; Józef Bajma $5.00 i Jan Beytka $5.00, a w dniu 21 Maja tegoż roku ogólna kolekta wynosiła 108 dolarów
i fundament skromny, ale pewny pod polską parafię został położony.
Sądzą niektórzy, że parafia Blossburska była pierwszą i najstarszą polską parafią w Pennsylwanii. Tak jednak nie jest, gdyż ten honor przypada parafii św. Stanisława w Shamokin, Pa.,
założonej w r. 1870.
3
Nie były to czasy całkiem pomyślne, bo zaledwie po ostatnim strajku 1865 r. nieco się skrzepiono, już nowy strajk przyszedł i trwał od grudnia 1873 do marca 1874. Przesilenie finansowe
w całym kraju osłabiło przemysł znacznie, bo gdy w r. 1873 w okolicy Blossburga blisko milion
ton węgla kopano — w r. 1875 zaledwie pół miliona ton zdołano sprzedać. Nie stracili jednak
ducha Polacy, ale ufni w pomoc Bożą, zbierali małe ofiary aż zebrali fundusz, za który kupiono
kawał ziemi i wybudowali dom obszerny, który dzisiaj jeszcze stoi, a który tak urządzili, żc na
dole była kaplica a na górze mieszkanie dla proboszcza.
Kościół obecny zbudowano w r. 1878 w tylnej części kosztem około $2,000.00 wykończono.
Przednia część dodaną została w r. 1881 kosztem około $1,500.00.
Brata Zeytza już wtedy tu nie było. Wyjechał on do Polski, skąd znowu po kilku latach wrócił
do Blossburga. Sprawę pewnych propertów, które zakupił, wyrównał i udał się do Wisconsin,
gdzie od pewnego bogatego posiadacza ziemi imieniem Hoff w miejscowości Pułaski, 120 akrów
gruntu w darze otrzymał. Począł on tam budować klasztor dla polskich Franciszkanów, którzy
istotnie tam się osiedlili i wzrośli w potężne zgromadzenie, obsługują, kilka parafii pol¬skich,
które założyli, drukują piękne pisma religijne i utrzymują Kolegium dla polskich młodzieńców.
Słowem — stali się twierdzą potężną polskości w Wisconsin. Brat zaś Zeytz zamieszkał w innym
klasztorze i dnia 3 Września 1914 roku, mając lat 86, swój pracowity i pożyteczny żywot w Teutopolis, IL, pobożnie zakończył.
Zjawił się też i Proboszcz, pierwszy polski duszpasterz w Blossburgu, ks. Antoni Klawitter,
który w wielu miejscach pasterzował i parafie polskie zakładał, nigdzie miejsca długo nie zagrzał; — nareszcie w odszczepieństwie, jako niezależny, żywot swój ruchliwy — nagłą śmiercią
zakończył. W Blossburgu też zaledwie 6 miesięcy zabawił i znowu w świat dalej poszedł.
Po nim przyszedł ks. Ignacy Benvenuto Gramlewicz, który tu około 3 lata pasterzował a w r.
1S78 poszedł do parafii Św. Stanisława w Nanticocke, gdzie pozostał aż do śmierci blisko lat 50.
Ks. Gramlewicz należał w Polsce do Zakonu Reformatów, czyli Franciszkanów ścisłej obserwy.
Gdy jednak w czasie kulturkampfu, rząd pruski zakony rozpędzał, uszedł wraz z innymi ojcami do
Ameryki. Był to kapłan niepospolity, cieszący się ogólną powagą i szerokim wpływem a nawet
pełnił urząd Konsultora Diecezjalnego, czyli Biskupiego Radcy.
Popełnił jednak ks. Gramlewicz błąd wielki, którego następstwa trwają. Błąd ten pochodził
jednak z dobrego serca jego i pewnej nieostrożności. Gdy bowiem pewien kleryk wydalony ze
seminaryum duchownego w Krakowie, jako niesforny i kapłaństwa niegodny do Ameryki przybył,
on się nim zajął, Biskupowi O'Hara go polecił i aby go tenże Biskup wyświęcił, uprosił. Gdyby nie
ta opieka ks. Gramlewicza, nie mielibyśmy teraz tego Heryzjarchy Scrantońskiego, który stał się
cuchnącym wrzodem na ciele Polskiego Wychodźtwa.
Następny duszpasterz, ks. L. Spryczyński, proboszczował tu do roku 1885. Szczegółów jego
żywota nie odszukaliśmy. Wiemy tylko, że dla braku zdrowia Blossburg opuścił, do swego przyjaciela ks. Gramlewicza w Nanticocke się przeniósł i tam spokojnie życia dokonał.
4
Po nim przysłany, jako proboszcz ks. Teofil Klonowski, kapłan młody w 1859 roku w Prusach
zachodnich w Nowem Mieście urodzony, a w r. 1881 w Scranton wyświęcony na kapłana. Był
w Wilkes-Barre asystentem u niemieckiego proboszcza Nagła, gdzie też Polaków obsługiwał.
Miał jeszcze dwóch braci kapłanami, ks. Hieronima i ks. Floriana, którzy w Shamokin w rok
jeden po drugim: 1892 i 1893, pomarli.
Ks. Klonowskiemu jego młodość i zdrowie i siły czerstwe były potrzebne, gdyż jego pasterzowanie szeroko się rozciągało. Prócz Blossburga miał on pod swą pasterską opieką Polaków
w Morris Run, w Arnot, Morris i w Autrun, które to miejscowości oddalone blisko 20 mil od
centrum i konną podwodą odwiedzać je trzeba było — co dużo zabierało czasu. Były, więc
wypadki, że parafianie Blossburscy, choć swego proboszcza mieli, zaledwie raz na miesiąc
mogli się cieszyć jego obecnością w swoim kościele. Ludność polska też wzrosła poważnie —
naliczyliśmy bowiem za ks. Klonowskiego około 130 chrztów rocznie.
W r. 1893 ks. Klonowski objął rządy parafii w Wilkes-Barre, gdzie pozostał długie lata aż
do śmierci. Był to kapłan pobożny, szlachetny, który miłą pamięć po sobie zostawił. Miejsce
ks. Klonowskiego zajął w roku 1893 ks. Stan. Siedlecki. Był to kapłan bystry, inteligentny; —
odznaczał się ciętym dowcipem, który nieraz przybierał formę ostrego sarkazmu lub gryzącej
satyry. Tym to dowcipem zalał on w swoim czasie gorącego sadła za skórę Scrantońskiego
Herezjardy i wprowadził go w niemiły ambaras. Był od parafian lubiany, jako kapłan "ludzki."'
Za jego czasów w roku 1896 utworzono osobną parafię w Morris, do której przyłączono Misyę
w Autrim, a której proboszczem został ks. Antoni Lipiński. Ks. Siedlecki niechętnie to zarządzenie przyjął, bo dochody jego znacznie się zmniejszyły. Za to jednak proboszcz Blossburski był
z wielkiego ciężaru zwolnionym i mógł więcej czasu i pracy poświęcić swojej parafii i Misjom
w Arnot i w Morris Run.
W r. 1898 ks. Siedlecki przeniósł się do Glen Lyon, skąd znowu poszedł do Plymouth, gdzie
swego żywota pracowitego dokonał — a jego miejsce w Blossburgu zajął ks. Bronisław Dembiński. Urodził się on w Poznańskiem 1866 r. a 1893 dla diecezji Scrantońskiej wyświęcony.
W r. 1902 powołany został do Diecezji Altoonskiej, objął parafię w Johnstown, gdzie doszedł
do wielkiego znaczenia i wpływu. W roku zeszłym wyjechał do Polski, gdzie, jak mówią, po
trudach amerykańskich wypoczywa i w spokoju chleb dobrze zasłużony spożywa.
Ks . Bruno Iwanowski przez następne cztery lata gorliwie tu pasterzował a po nim zaledwie
rok jeden ks. Andrzej Lopatto, w którego miejsce wstąpił ks. Jan Kubacki, który tu przybył z
East Chicago, Diecezji Fort Wayne. Był to kapłan wykształcony, czynny i gorącego ducha i dla
tej gorącości i żarliwości przez parafian bardzo ceniony. Szkoda wielka, że był zanadto indywidualnym — aż do uporu i zaufanym w sobie. Zacięty abstynent zapominał, że cnota jest
w środku tj. w umiarkowaniu a wszelka skrajność jest niebezpieczną. Stąd znajdował opór u
tych, którzy jego skrajności ani pochwalać ani naśladować nie chcieli. Zmniejszało to bardzo
owoc jego żarliwości.
Był także wrogiem bezwzględnym Związku Narodowego Polskiego. W Blossburgu w tym
czasie zawiązało się Towarzystwo śś. Apost. Piotra i Pawła, które przyłączyło się do Związku. 5
Związek od początku swego istnienia nie cieszył się zaufaniem duchowieństwa, gdyż w nim
gromadziły się żywioły liberalne, które kościół i wiarę za nic miały, a w pismach swoich nawet
wyśmiewał i zwalczały zasadnicze dogmaty katolickie. Chociaż więc członkowie w Blossburgu
ani takiego ducha nie mieli ani takich stanów ani zamiarów a złączyli się ze Związkiem jedynie
dla ubezpieczenia się na chorobę, starość lub śmierć, to jednak ks. Kubacki tak był uprzedzonym, że ich z całą surowością zwalczał. Wywołało to chwilowe nieporozumienia i ostrzejsze
zatargi a nawet doprowadziło do procesów sądowych, których wszystkie akta są zachowane
w Archiwum parafialnym.
W r. 1910 ks. Kubacki wrócił do swej Diecezji, a parafię w Blossburg objął ks. Jan Orłowski,
który najdłużej, bo jedenaście lat tu proboszczował. Początkowo szanowany i lubiany ogólnie,
— powoli zaufanie u ludu stracił i znienawidzony ustąpić musiał. Jego miejsce zajął ks. Marcin
Stankiewicz, kapłan młody, który nader gorliwie zajął się parafią. Wyrestaurował kościół, zewnątrz
i wewnątrz wymalował, nowym pokrył dachem, wszystko odnowił w duchu Chrystusowym.
Parafianie, więc pokochali go bardzo i z ciężkim żegnali go sercem, gdy go władza przeniosła
na intratniejszą posadę.
Po wyjeździe ks. Stankiewicza przez kilka miesięcy różni zastępcy posługi duchowne tu
czynili aż wreszcie w r. 1925 przybył ks. F. X. Dominiak, pasterz obecny, który wśród trudnych
warunków nader roztropnie rządzi a taktem, umiarkowaniem i usłużnością zdobył wkrótce serca
swych parafian i ich zaufanie. Aby zaś owieczki swoje ciężkimi czasami nieco przygniębione
na duchu podnieść i otuchę lepszą u nich zbudzić — ten Złoty Jubileusz uroczyście obchodzić
postanowił.
***
Polacy Blossburscy — w górę serca! — Bóg nie opuści! Przez pół wieku Ojcowie Wasi i Wy
sami dochowaliście Bogu wiary, pielęgnowaliście u siebie cnoty chrześcijańskie i uczyliście ich
dzieci Wasze; byliście wiernymi synami i córami Kościoła św. — ofiarnością Waszą podtrzymywaliście służbę Bożą i zaopatrywaliście potrzeby Waszych pasterzy hojnie, — Bóg Wam tego
nie zapomni — Bóg Was nie opuści. Blossburg w historii swojej już nieraz miał ciężkie czasy a
znowu się odradzał i dźwigał. W r. 1860, gdy operacye węglowe przeniesiono do Fali Brook,
ludność spadła do 800 osób — choć już 1500 wynosiła — wiele domów o- próżnionych — duch
upada — tymczasem po r. 1862 wszystko się odmieniło i miasteczko wzrasta szybko w rozmiary
i dobrobyt.
W r. 1873 pożar zniszczył prawie całą część biznesową miasteczka. Ten wypadek niezmiernie
przeraził i przygnębił mieszkańców. Prawie wszyscy zwątpili i myśleli, że Blossburg już zginął na
zawsze. Inaczej się jednak stało. Warunki sprzyjały — wzięto się do pracy z zapałem i w kilku
miesiącach znowu wszystko odżyło. Niestety ogólna depresya w kraju dotknęła i Blossburg a
skutki jej przeciągnęły się 6 lat aż do 1879 roku — i znowu zmiana na dobre a mieszkańcy Blossburga cieszyli się dobrobytem aż dotąd. Znowu ciężkie czasy przed nami. Niech trwoga jednak
będzie od Was daleko. Blossburg ma położenie nie tylko urocze ale i pomyślne; fundamenta
szerokie i trwałe,— "biznes" znowu odżyje. Ci, co w rękach swoich ogólny bieg spraw narodu
6
całego mają, błądzą bardzo obecnie, że cały przenosi do wielkich miast kierują. Przyjdą oni do
rozumu — przyjść muszą do poznania, że zdrowiej jest ekonomicznie a społecznie bezpieczniej
— cofnąć się i tworzyć niniejsze środowiska przemysłowe i finansowe.
Gwiazda Blossburga nie zgasła jeszcze — tylko nieco przyćmiona. — Zajaśnieje ona jeszcze
nowym blaskiem. Mądre głowy byznesistów to sprawią, a i Wasza pobożność, Rodacy, która
błogosławieństwo Boże ściągnie i utrzyma nad Blossburgiem. A ta pobożność rodząca się z
wiary szczerej i gorącej jest u Was. Byliśmy jej świadkami i budowaliśmy się nią nieraz. Taką
samą pobożność mieli starzy Polacy w swojej Ojczyźnie, taką przynieśli tu Ojcowie Wasi, taką
Wam przekazali i taką Wy przechowujecie. Cześć Wam za to Polacy Katolicy Blossburscy, —
Błogosławieństwo i Łaska Ojca Niebieskiego nad Wami i Waszym miasteczkiem ukochanym — a
i opieka zawsze trwająca i zawsze skuteczna Matuchny Naszej z Częstochowy, której ojcowie
Wasi siebie i Was na wszystkie czasy gorąco po lecili.
Że Bóg łaskawym okiem na Blossburg zawsze spoglądał — w tym jest dowód, że sobie tak
wielu sług z tej osady wybrał i powołał. Najstarszym z nich, który się tu u rodził, gdy jeszcze ani
kościoła ani kapłana polskiego nie było, i dlatego przez Aj ryskiego proboszcza ochrzczony, to
ks. Stanisław Szpotański, Nestor i Leader, a proboszcz jednej z największych parafij w Dickson
City. Jest on synem sławnego ś.p. Marcina Szpotańskiego, który był jednym z najpierwszych
osadników polskich Blossburga. A że był sprytnym, towarzyskim i miał takt a po angielsku
wcześnie się nauczył, więc w całym miasteczku miał znaczenie i ogólnym szacunkiem się cieszył.
2. Ks. Leon M. Laskowski, Proboszcz w Pine City, Minn., Diecezji Duluth.
3. Ks. Stanisław Bubacz, Proboszcz w Diecezji Buffalo.
4. Ks. Jakub Gryczka, Proboszcz pięknej i zasobnej parafii w Kingston, Pa. Kaznodzieja wymowny
i mający wiele przymiotów, które pomimo jego skromności na czoło go wysuwają.
5. Ks. F. X. Nowakowski, Proboszcz parafii M. Bosk. Częst. w Nanticocke.
6. Ks. Walenty Matuszewski, Proboszcz w Hazleton.
7. Ks. Roman Więziołowski z Autrim, gdy ta Misja do Blossburg należała. Proboszcz u św. Trójcy,
w Nanticocke.
8. Ks. Alojzy Nowak, Prob. w Scranton.
9. Ks. Józef Łosieniecki, Proboszcz w Wyoming, Pa.
10.Ks. Wacław Łosieniecki, przy kościele Serca Jezusa i Maryi w Scranton.
11.Ks. Stanisław Rybacki, Cleveland Diecezja.
12.Ks. Stefan Rybacki, Richmond Diec.
13.Ks. Jan Witucki, Wikary w Wilkes-Barre.
Wszyscy ci kapłani zbożnie i szczerze w różnych częściach kraju a przeważnie w Diecezji
Scrantońskiej między polskim ludem dla chwały Bożej pracują.
7
Zaznaczyć tu także należy, że w czasie tym 50-letniego istnienia parafii polskiej w Blossburgu
nigdy tu nie miało miejsca żadne wielkie zgorszenie ani tak zwane zaburzenia parafialne, które
w różnych miejscach tak smutne wywołały następstwa i tak bardzo plamiły imię polskie — a
także dawały wrogom naszym broń skuteczną do rąk, żeśmy narodem niesfornym, kłótliwym i
niekarnym. Blossburg tego piętna na sobie nie nosi. Duszpasterze przychodzili i na rozkaz władzy
spokojnie odchodzili; sprawowali urząd swój pożytecznie, bo znajdowali posłuch i uszanowanie
im należne.
8