szeroki_margines numer strony
Transkrypt
szeroki_margines numer strony
Adieu Nie tylko nasze imiona – Julia i Romek – nasuwało skojarzenie z Romeem i Julią. Pasowaliśmy do siebie pod wieloma względami. Na ulicy, idąc ramię w ramię, prezentowaliśmy się bezbłędnie: Wysoka, lecz nie dorównująca mi wzrostem – prawidłowo. Rysy twarzy regularne. Choć starsza ode mnie, dwudziestopięcioletniego, dzięki gimnastyce zachowała normalną sylwetkę; nie było mowy o otyłości. Czego chcieć jeszcze? A jaki piękny głos! Gdy wziąwszy książkę czytała głośno, słuchało się z wielką przyjemnością. No, nic dziwnego, jej zawód to produkowanie się przed mikrofonem radiowym. Niezamężna, z własnym, wyposażonym w łazienkę mieszkaniem, kulturalna – doprawdy nie można było niczego więcej wymagać. Z własnym mieszkaniem i prywatnym telefonem, rzadkością w tamtych zgrzebnych czasach. Usłyszałem w słuchawce telefonu: „Mam kłopot z dzieckiem.” Nie od razu połapałem się, że chodzi o jej siostrzeńca i wymknęło mi się: „Przerażasz mnie.” W parę dni później, gdyśmy w jej mieszkanku siedzieli obok siebie – na wersalce, która niebawem miała się przeistoczyć w łóżko – Julia nawiązała do tamtej rozmowy: – Czyś ty mnie źle nie zrozumiał? Wtedy, po odłożeniu słuchawki, jęła się zastanawiać: „Co go tak przeraziło?” W końcu zrozumiała, że powodem był strach amanta na myśl o popełnionej przezeń nieostrożności. Domyśliwszy się wybuchnęła śmiechem. A jednak po zrzuceniu z siebie odzienia nie prezentowała się już tak młodzieńczo, zwłaszcza w postawie stojącej, zwrócona do obserwatora bokiem. Pecyna tłuszczu na brzuchu uwydatniała się rażąco. Ja, posiadacz płaskiego brzucha, dziwiłem się w duchu: „Jak można dopuścić, żeby coś takiego człowiekowi narosło.” Brzuch był częścią jej ciała najmniej powabną. Kiedy leżała na wznak, pecyna tłuszczu niknęła, ale za to jawiła się w całej okazałości gruba blizna – od krocza do pępka. Nie było sensu udawać, że się tego nie dostrzega, więc skwitowałem widok słowami: – Co za straszne znamię. Opowiadała o swoim pobycie w szpitalu, o chirurgu, który ją ocalił. Coś tam w środku się popsuło, coś tam należało wyciąć, zagrożenie było o wiele poważniejsze niż przy zapaleniu wyrostka i tylko talentowi owego chirurga zawdzięcza wyzdrowienie. Pokazała mi stary numer tygodnika RTV ze swoim zdjęciem na okładce. Ta zamierzchła fotografia w połączeniu z widokiem jej obecnej nagości uprzytomniła mi okrucieństwo upływającego czasu. Jej dawne włosy to była bujna fala ciemnych, zaczesanych do góry kędziorów. Zostały z nich rzadkie, krótkie kosmyki, których nie dałoby się do góry zaczesać. Nie dałoby się nawet po ich zapuszczeniu, gdyż wtedy spływałyby beznadziejnie z czaszki. Toteż biedaczka, rada nierada, musiała je skrócić. Wycieczka do Kazimierza nad Wisłą była jej pomysłem, pomysłem, który mi się nie uśmiechał. Bo czy tu, w jej garsonierze wyposażonej w łazienkę i piecyk do podgrzewania wody, było nam źle? A tam, w wynajętym pokoiku, mieliśmy do dyspozycji maciupeńką umywalkę z kranikiem psikającym wąską strużką wody, toteż mycie się było czynnością raczej rytualną. Po takich ablucjach, mimo że długo trwających, zapach jej ciała nie był upajający. Nazajutrz po przyjeździe ruszyliśmy na plażę. Miała na sobie lekką sukienkę bez kieszeni, ja byłem w lepszej sytuacji mając na grzbiecie koszulę z kieszonką, tak więc dowód osobisty Julii tam właśnie został wsunięty. Po dwu godzinach leżenia na przybrzeżnym piasku Julia uczuła potrzebę pójścia w krzaki. Śledziłem wzrokiem jej wędrówkę. Zarośla były tak daleko, że tuż przed zanurzeniem się w nie sylwetka jej miała rozmiary szachowej figurki. Pewny, iż moje ruchy są niewidoczne, wydobyłem dowód z kieszonki. Zaznajomienie się z jej datą urodzin zaszokowało mnie. Starsza o 16 lat! Wróciwszy sięgnęła po książkę, jedną z paru książek zabranych przeze mnie w podróż. Tomik zawierał opowiadania Szaniawskiego. Przeleciawszy wzrokiem spis treści wybrała nowelkę Przygoda odmłodzonych. Miałem na końcu języka: „Nie czytaj tego, to nie dla ciebie.” Ale przecież nie mogłem pisnąć słowa; nie było sposobu, żeby ją powstrzymać, bo padłoby pytanie: „Dlaczego?” Znając, w przeciwieństwie do niej, treść opowiadania wiedziałem, dlaczego nie należy go głośno czytać. „Uwaga! – chciałoby się ostrzec – morał utworu może cię tylko zasmucić.” Te słowa, rzecz jasna, musiałem zachować dla siebie. Gdybym puścił farbę, byłoby to powtórzeniem myśli zawartej między wierszami opowiadania: druga młodość jest niemożliwa. Byłoby tym samym, co powiedzieć kobiecie: „Szukasz u Szaniawskiego potwierdzenia swego optymizmu, a tu wskazany jest pesymizm. Marzenia o powrocie do młodości są beznadziejne.” Pięknym, wyszkolonym głosem rutynowanej spikerki odczytała nowelę – od pierwszego do ostatniego zdania. Historyjkę o kilku panach, co przeszli właśnie kurację odmładzającą. Pełni werwy udali się nad jezioro i wsiedli do wynajętej łodzi, zadbawszy przedtem o damskie towarzystwo. Na środku jeziora zaskoczyła ich burza. Wiosłując z największym wysiłkiem, walcząc z coraz wyższą falą dotarli cudem do brzegu, umęczeni tym bardziej, że wiosłowaniu towarzyszyły klątwy i obelgi wystraszonych dziewuch. Gdzie się podziały ich uśmiechy? Ale, co gorsze, twarze mężczyzn także się zmieniły. Do łodzi wsiadało chłopstwo buńczuczne, pełne werwy, a wysiedli osowiali staruszkowie. Julia bez słowa zamknęła książkę. Ja także wolałem trzymać język za zębami. Do rozważań literackich i wszelkich czytelniczych refleksji oboje nie byliśmy usposobieni. Po wycieczce do Kazimierza – powrót do dawnego życia, to znaczy współżycia. Raz na dwa tygodnie odwiedzałem ją w jej warszawskim M-2. Między naszymi miejscami zamieszkania, Warszawą i Pruszkowem, krążyły listy. Oprócz spotkań, listów i rozmów telefonicznych był jeszcze jeden rodzaj kontaktowania się, ale już jednostronny: po włączeniu radia słyszałem niekiedy jej głos. Mogłem jedynie domniemywać, że zapowiadając utwór muzyczny, o którym było jej wiadomo, że jest w moim guście – myślała o mnie. Kiedy wyjechała za granicę, nadeszła pocztówka z Paryża: po jednej stronie widoki miasta, po drugiej krótka relacja ze zwiedzonego przez nią Pałacu Inwalidów. „Jestem oszołomiona ilością pamiątek z epoki napoleońskiej.” Obszerniejszego sprawozdania miałem wysłuchać na pierwszej po jej powrocie randce. Ale ja jakoś nie byłem ciekaw jej paryskich wrażeń. Wysłałem list pożegnalny, zrywający naszą znajomość. Adieu. Oto historia Romea i Julii. Nigdy bym nie rzucił na papier tych wspominków, gdyby nie myśl, która mi ostatnio przyszła do głowy. Wiele upłynęło wody w Wiśle i Sekwanie, sporo tłuszczu narosło na moim brzuchu, sporo włosów spadło z czachy, zanim się wyklarowała owa myśl. À propos blizny. Czy nie był to ślad po cesarskim cięciu?