feminizm_i_pulapka_religiofobii
Transkrypt
feminizm_i_pulapka_religiofobii
Tekst ukazał się w: Bez Dogmatu. Kwartalnik kulturalno-polityczny, nr 96 2013. Dostępny również na stronie: http://www.iwkip.org/bezdogmatu Monika Bobako Feminizm i pułapka religiofobii. Rozważania na marginesie książki „Dlaczego Bóg nienawidzi kobiet?”. Jak pokazują ostatnie kontrowersje wokół europejskiej konwencji o przeciwdziałaniu przemocy wobec kobiet, kwestie leżące na styku religii i praw kobiet nie schodzą z listy najbardziej zapalnych polskich problemów. Tym razem chodzi o to czy chronić kobiety przed przemocą przy użyciu wszelkich dostępnych środków i w oparciu o istniejącą wiedzę dotyczącą kulturowych, socjologicznych, psychologicznych i ekonomicznych mechanizmów tej przemocy czy też – alternatywnie – chronić religijnie sankcjonowany model „tradycyjnej” rodziny w imię jego świętości proklamowanej przez kościelnych dostojników. Różne warianty dyskusji przeciwstawiających prawa kobiet i „wartości religijnych” znamy w Polsce od lat, choćby kształt polskich regulacji dotyczących prawa do przerywania ciąży dobitnie pokazuje, która strona tych dyskusji pełni rolę dominującą. Kontekstem są tutaj wszechobecne wpływy polityczne, instytucjonalne i ekonomiczne kościoła katolickiego oraz jego uzurpacje w procesach stanowienia prawa i kształtowania polityki rodzinnej, reprodukcyjnej, edukacyjnej. W tej sytuacji trudno się dziwić, że konserwatyzm kościoła katolickiego i będąca jego efektem konsekwentna homofobia i mizoginia przyczyniają się do polaryzacji dyskursu publicznego wokół religii i okopania się przeciwnych stron na własnych stanowiskach. Polaryzacja ta sprawia jednak, że bardzo poważnemu zawężeniu ulega przestrzeń, w której mogą artykułować się głosy nie wpisujące się w istniejący binaryzm między polsko-katolicką „normą” a ateistyczną „abberacją” (mimo, że realna praktyka społeczna obfituje w taktyczne re-negocjacje tego binaryzmu, często zresztą motywowane oportunizmem). To dyskursywne zawężenie przestrzeni okazuje się bardzo szkodliwe dla walki o prawa kobiet. Tworzy ono sytuację, w której uwarunkowania polityczne blokują pewne sposoby konceptualizowania relacji między prawami kobiet i religią, wspierają natomiast inne, zasadniczo utrwalając dychotomiczne rozumienie tej relacji. Z jednej strony przejawia się to w programowej wrogości kościoła katolickiego wobec feminizmu, obecnej nawet wtedy, gdy pewne konkretne cele feministyczne mogłyby być do pogodzenia z postulatami 1 religijnymi.1 Z drugiej strony – przymus dychotomicznej ramy pojęciowej widać bardzo wyraźnie w przypadku krytyków i krytyczek religii, przemawiających z pozycji feministycznych, racjonalistycznych, czy lewicowych, dla których jakiekolwiek bardziej zniuansowane ujęcie zjawisk religijnych jest równoznaczne z „ustępstwem” wobec religijnego hegemona w Polsce. Warto zauważyć, że niefortunnym efektem ubocznym tej polaryzacji jest zbyt pośpieszne łączenie antyklerykalizmu z postawami emancypacyjnymi, podczas gdy aż nadto często różne nurty racjonalistyczne okazują się konserwatywno-seksistowskie, lewicowy czy liberalny ateizm niekoniecznie feministyczny, a i niektóre formy feminizmu, po odjęciu z nich antyklerykalizmu, zdecydowanie tracą swój krytyczny ferwor. Problem polega na tym, że odczuwany przez stronę feministyczną imperatyw identyfikowania się z antyklerykalizmem i niechęcią wobec zinstytucjonalizowanej religii prowadzi do bardzo wątpliwych sojuszy polityczno-intelektualnych. Symptomatycznym tego przykładem na gruncie polskim jest wydanie pod matronatem Feminoteki książki autorstwa Ophelii Benson i Jeremy’ego Stangrooma zatytułowanej Dlaczego Bóg nienawidzi kobiet?. Do sięgnięcia po tę książkę (wydaną w 2011 roku) skłoniło mnie zaproszenie do udziału w panelowej dyskusji na jej temat, jakie dostałam od organizatorów IBL-owskiego Feminarium (grudzień 2012). Jest to praca bardzo niewyrafinowana intelektualnie i zapewne nie zasługiwałaby na poświęcanie jej większej uwagi, gdyby nie fakt, że stanowi objaw szerszego problemu, który chciałabym poniżej zasygnalizować. Logo Feminoteki pojawiło się na okładce Dlaczego Bóg nienawidzi kobiet? zapewne dlatego, że – jak się wydaje na pierwszy rzut oka – książka poświecona jest problemowi przemocy wobec kobiet. Tekst otwiera wstrząsający rozdział zawierający szczegółowe opisy zbrodni, gwałtów i innych form przemocy, której ofiarami padają kobiety na całym świecie, szczególnie jednak poza światem Zachodu lub w obecnych na Zachodzie mniejszościach imigranckich. W dalszych częściach książki autorzy skupiają się na takich problemach jak podporządkowanie kobiet w rodzinie i społeczeństwie, traktowanie kobiet jako niepełnowartościowych istot ludzkich i ich służebna rola wobec mężczyzn, zabójstwa honorowe czy okaleczanie kobiecych genitaliów. Tezą książki jest, iż źródłem okrucieństw doświadczanych przez kobiety jest religia we wszystkich jej odmianach, choć nieporównywalnie wielką winę ponosi islam, któremu autorzy poświęcają najwięcej miejsca. W końcowym rozdziale autorzy stwierdzają wprost, że „religia pozostaje ostatnim bastionem arbitralnej niesprawiedliwości i wspierającego ją przymusu” (s. 243) a ponieważ „w dzisiejszych czasach nie ma już żadnych 1 Można by przecież sądzić, że katolickie pojęcia „godności kobiety” i jej „macierzyńskiego powołania” są wystarczającą bazą do tego, żeby kontestować seksistowskie reprezentacje kobiecego ciała w kulturze, a także inne formy seksizmu. Niestety jak dotąd nie słyszałam o np proboszczach protestujących przeciwko umieszczaniu seksistowskich bilbordów na terenie ich parafii. 2 przekonujących powodów, żeby poniżać jakąś grupę społeczną” (s. 244) religia jako relikt z czasów barbarzyństwa i pogardy wobec kobiet musi zniknąć. Pobieżny opis książki mógłby sugerować feministyczny charakter jej celów. Przy bliższej lekturze okazuje się jednak, że jest zupełnie inaczej a okładkowy matronat Feminoteki staje się bardzo przykrą, choć symptomatyczną, pomyłką. Problemów z książką Dlaczego Bóg nienawidzi kobiet? jest kilka. Po pierwsze, jest ona przede wszystkim amatorskim paszkwilem na „religię”, pełnym błędów merytorycznych oraz islamofobicznych (a także być może rasistowskich) insynuacji. Po drugie i najważniejsze, jej religiofobiczna amatorszczyzna prowadzi do całkowitego wyminięcia faktycznych źródeł przemocy wobec kobiet i tym samym jest zwyczajnie szkodliwa dla autentycznych prób wyeliminowania jej. Z tego powodu uważam ją za książkę antyfeministyczną.2 Głównym celem książki jest w istocie atak na religię „jako taką”, celowi temu autorzy są w stanie podporządkować skuteczność walki z przemocą wobec kobiet i dlatego nie zawracają sobie głowy zapoznawaniem się z dostępną wiedzą na temat kulturowych, socjologicznych, psychologicznych i ekonomicznych mechanizmów tej przemocy. Warto przy tym zauważyć, że w swoim religiofobicznym ferworze powtarzają oni gest polskich biskupów, którzy krytykując europejską konwencję o przeciwdziałaniu przemocy wobec kobiet przyjmują podobną strategię ofensywnej ignorancji wobec dorobku osób i instytucji badających i zwalczających przemoc wobec kobiet. Ta symetria i „braterstwo” w (strategicznej) ignorancji jest kolejnym niefortunnym skutkiem wspomnianej przeze mnie powyżej polaryzacji dyskursu wokół religii. Problemem książki jest jednak nie tylko ignorancja autorów w kwestii źródeł i mechanizmów przemocy wobec kobiet, ale także całkowicie amatorskie rozumienie religii. Autorzy nie potrafią jej zdefiniować, posługują się jej potocznym, niesprecyzowanym rozumieniem: religia jest czasem „świętym prawem”, zestawem przekonań i stwierdzeń zawartych w Biblii czy Koranie, czasem obyczajem i tradycją, czasem działaniem instytucji religijnych, czasami praktyką polityczną, czasem psychologiczną motywacją dla działań jednostek. „Religia” jest zatem terminem, który oznacza wszystko i nic. Działa przy tym jak zaklęcie pozornie „wyjaśniające” złożone zjawiska społeczne i zwalniające autorów z obowiązku przeanalizowania tego, w jaki sposób na przemoc wobec kobiet wpływają warunki ekonomiczne i nierówności społeczne, dynamika i historyczne uwarunkowania 2 Dla tego charakteru książki symptomatyczna wydaje się pomyłka autorów (s. 31-32), którzy pisząc o morderstwie z 2005 roku dokonanym na Nadii Anjuman, dwudziestokilkuletniej poetce afgańskiej, przez męża, nieakceptującego jej literackiej aktywności, używają imienia innej ofiary, Safii Amajan, o dwa pokolenia starszej, zasłużonej edukatorki kobiet działającej na rzecz praw człowieka kobiet, a także ważnej urzędniczce w Ministerstwie ds. Kobiet w Kandaharze (zamordowanej w 2006). Pomylenie nazwisk i biografii pokazuje, że antyreligijny ferwor autorów nie do końca sprzyja szacunkowi dla ofiar przemocy i potrzebie ich upamiętnienia. 3 lokalnych i globalnych konfliktów politycznych czy też geopolityczne interesy rzekomo najbardziej „cywilizowanych” i „świeckich” krajów współczesnego świata, które dla własnych korzyści wspierają często najbardziej religijne i mizoginiczne reżimy polityczne poza światem Zachodu. Antyreligijny ferwor a także mgławicowe, asocjologiczne i ahistoryczne, rozumienie religii pozwalają autorom wyminąć problem jednego z najpoważniejszych czynników przemocy wobec kobiet, jakim są patriarchalne wzory męskości (diagnozowane i opisywane choćby przez Jacksona Katza, autora wydanego niedawno w Polsce „Paradoksu macho”). Zajęcie się tymi wzorami, często zresztą sankcjonowanymi religijnie, zmusiłoby jednak autorów do spostrzeżenia, że ich nośnikami czy ekspresjami są także struktury i zjawiska społeczne doskonale funkcjonujące we współczesnych społeczeństwach „świeckich”, takie jak organizacje wojskowe i polityka militarna, ideologie nacjonalistyczne czy rasistowskie, niektóre instytucje państwowe, mechanizmy rynkowe i hierarchie klasowe, utowarowienie i seksualizacja ludzkiego ciała, etc. Ten typ wyparcia czy ślepoty na różnorodne źródła przemocy wobec kobiet nie pozostaje bez związków z zakładaną przez autorów ramą pojęciową, rodem ze szczególnie naiwnych wersji „teorii modernizacji”. Rama ta opiera się na radykalnym przeciwstawieniu nowoczesności i przednowoczesności, przy czym nowoczesność – określana przez indywidualizm, prawa człowieka, świeckość, postęp, racjonalizm, liberalną demokrację, dobrobyt ekonomiczny, etc – jest tu rozumiana jako antyteza tradycji, religii, opresyjnej wspólnotowości, zacofania, przemocy, biedy, etc. Z tym typem myślenia, przyjmowanym zresztą często bezrefleksyjnie w feminizmie i innych projektach emancypacji społecznej, wiąże się kilka problemów. Po pierwsze, ze względu na zawartą w nim linearną wizję postępu staje się on pożywką dla rozmaitych „ewolucjonistycznych” ujęć społeczeństw ludzkich, w których są one postrzegane jako reprezentujące różne etapy rozwoju społecznego. To pozwala na klasyfikowanie jednych jako cywilizowanych/zaawansowanych a innych jako zacofanych i nienowoczesnych, bez problematyzowania tego, w jaki sposób stan jednych wiąże się i zależy od stanu drugich. Warto podkreślić, że historycznie ten typ myślenia stał się podłożem różnych form rasizmu biologicznego i kulturowego. Stał się również podstawą rozmaitych nieskomplikowanych teorii sekularyzacji, zgodnie z którymi procesy modernizacyjne miały nieuchronnie prowadzić do zaniku religii lub jej całkowitej prywatyzacji, a silna obecność religii miała być przejawem przednowoczesności i zacofania. Dla feminizmu niebezpieczeństwa myślenia w ramach naiwnego paradygmatu modernizacyjno-sekularyzacyjnego są wielorakie. Jedno z nich polega na tym, że ten typ myślenia prowadzi do intelektualnych i politycznych konsekwencji, które ostatecznie powodują kolizję z ideałami feministycznymi i emancypacyjnymi (o czym za chwilę). Inne wiąże się z faktem, że 4 paradygmat modernizacyjno-sekularyzacyjny jest po prostu empirycznie nieadekwatny3, a tym samym nie może być bazą dla diagnoz społecznych politycznie użytecznych dla feminizmu. Całkowicie uniemożliwia on bowiem wyjaśnienie takich zjawisk jak – z jednej strony – współczesne odrodzenie religijne i nowe formy obecności religii w polityce, z drugiej – często ambiwalentne skutki modernizacji dla kobiet (włączając w to wpływ kapitalizmu, nowoczesnych systemów prawnych, rozwój idei narodowych, indywidualizację). Książka Benson i Stangrooma dobrze ilustruje bezużyteczność paradygmatu modernizacyjno-sekularyzacyjnego do analiz współczesnych fenomenów religijnych: autorzy nie tylko nie mają nic do powiedzenia na temat dynamiki współczesnego odrodzenia religijnego (mającego szczególnie intensywny charakter poza światem Zachodu), ale także nie potrafią zauważyć specyficznie nowoczesnych, często silnie upolitycznionych, form „neo-tradycjonalistycznej” wspólnotowości, które doskonale splatają się ze procesami globalizacji i korzystają z nowych form komunikacji i destabilizacji tożsamości kulturowych, a także zaskakująco łatwo dają się godzić z neoliberalnymi strategiami ekonomicznymi (choć bywają także nośnikiem protestu wobec nich). Wszystko to oznacza, że walcząc o prawa kobiet nie możemy zbyć religii kilkoma sekularyzacyjno-modernizacyjnymi banałami, zakładając, że na drodze nieuniknionego postępu i tak musi zniknąć (albo dokonać samoograniczenia do sfery prywatnej „duchowości”). Faktem jest bowiem to, że z jednej strony nowoczesna idea praw kobiet podważana jest przez równie nowoczesne – religijne lub nie – formy upolitycznionej mizoginii, z drugiej strony – że wiele współczesnych projektów kobiecej emancypacji artykułowanych jest w języku religijnym. Empiryczna nieadekwatność paradygmatu modernizacyjno-sekularyzacyjnego oznacza zatem, że aby prowadzić prawdziwie skuteczną politykę feministyczną musimy stworzyć nowy sposób rozumienia relacji między religią i nowoczesnością, religią i upodmiotowieniem kobiet, który nie powielałby modernizacyjnych binaryzmów. W tym kontekście konieczne wydaje się postawienie następujących pytań: czy każda religia „z definicji” jest czynnikiem ograniczającym prawa kobiet? Czy każdy atak na religię jest czymś, co feministki powinny poprzeć? Czy religia może być przedefiniowana w zgodzie z prawami kobiet? Jak interpretować różne – mniej lub bardziej feministyczne – formy politycznej mobilizacji kobiet, których nośnikiem jest religia? Co to w ogóle współcześnie jest religia i czy na pewno dokładnie wiemy na czym ma dziś polegać emancypacja/upodmiotowienie kobiet? Na gruncie kategorii używanych w książce Dlaczego Bóg nienawidzi kobiet? tego typu pytań nie da się zadać. W efekcie książka produkuje dyskurs, który jest jednoznacznie szkodliwy dla bardzo 3 Zob. np. José Casanova Religie publiczne w nowoczesnym świecie, Zakład Wydawniczy „NOMOS”, Kraków 2005, Olivier Roy Secularism Confronts Islam, Columbia University Press, Nowy Jork 2007. 5 konkretnych prób walki z przemocą wobec kobiet. Taki skutek ma chociażby posługiwanie się przez autorów niesprecyzowanym i wszechobejmującym pojęciem religii, która w ich ujęciu jest immanentnie i niereformowalnie mizoginiczna oraz stanowi ostateczne źródło wszelkiej opresji kobiet. Problem z takim dyskursem polega na tym, że jeżeli religia jest nieusuwalnie mizoginiczna, to ci, dla których jednak pozostaje ważna, tracą jakikolwiek powód, żeby walczyć z własną mizoginią i patriarchalizmem (a właściwie dostają pretekst, żeby afirmować je jako element własnej religijnej tożsamości). Utożsamianie mizoginii i ucisku kobiet z religią jest strategią, która radykalnie uderza np. w wysiłki organizacji feministycznych i pro-kobiecych działających w krajach muzułmańskich. Często artykułują one bowiem prawa kobiet w kategoriach religijnych (co zresztą umożliwia im zdobycie prawomocności w lokalnych społecznościach) i starają się wyraźnie oddzielić opresywne zwyczaje i tradycje od etycznego przesłania islamu, akcentując przy tym mocno różnicę między islamem historycznym a islamem normatywnym, religią i kulturą4 (wiedzą one bowiem, że znacznie trudniej jest walczyć z opresyjnymi praktykami społecznymi, które mają sankcję religijną niż np. „zaledwie” kulturową). Szczególną ironią strategii argumentacyjnej Benson i Stagrooma jest to, że swoją tezę o immanentnie mizoginicznym charakterze religii uzasadniają oni poprzez literalistyczne odczytania „ksiąg objawionych”, zwłaszcza Koranu, legitymizując tym samym dokładnie te sposoby rozumienia zasad religijnych i świętych tekstów, które przyjmują religijni fundamentaliści. Autorzy odmawiają bowiem przyjęcia do wiadomości, że teksty objawione i zasady religijne podlegają w toku historii reinterpretacjom, w skomplikowany sposób wpisują się w lokalne praktyki i obyczaje i nie mogą być traktowane jako ponadhistoryczny algorytm ludzkich zachowań. Ta apologia literalizmu, po raz kolejny potwierdzająca zresztą symetrię i powinowactwo między religiofobią i fundamentalizmem religijnym, składa się na coś, co nazwałabym „antyfeminizmem epistemologicznym”. Jak pokazuje bowiem historia feminizmu, kluczowym elementem jego rozwoju było przyjęcie krytycznej perspektywy epistemologicznej, która pozwoliła na pokazanie, w jaki sposób istniejąca wiedza i nawyki interpretowania rzeczywistości utrwalają podporządkowanie kobiet. Dzięki tej perspektywie skupiono się na tym, jak produkowana jest wiedza i znaczenia (przez kogo, w jakich instytucjach, w jak urządzonym społeczeństwie) i uświadomiono sobie, że zmiana relacji społecznych (w kierunku 4 Strategia tych organizacji może oczywiście pozostawiać wątpliwość co do jej długofalowej skuteczności oraz tego, na ile sama struktura teologiczna religii monoteistycznych w ogóle umożliwia feministyczną reinterpretację tradycji religijnej. Ale są to kwestie, które ze względu na swoje skomplikowanie teoretyczne sytuują się całkowicie poza zasięgiem intelektualnym książki Benson i Stangrooma. Zob. np. Hania Sholkamy, “Creating Conservatism or Emancipating Subjects? On the Narrative of Islamic Observance in Egypt”, IDS Bulletin Volume 42, no 1, January 2011. Nida Kirmani, “Re-thinking the Promotion of Women's Rights through Islam in India”, IDS Bulletin Volume 42, no 1, January 2011. 6 równouprawnienia płci) wymaga zmiany w sposobach reprezentowania rzeczywistości. To natomiast wymaga udziału kobiet w produkowaniu znaczeń i tworzeniu wiedzy – także religijnej. Upierając się przy literalistycznym czytaniu „tekstów objawionych”, a zwłaszcza Koranu, autorzy książki w istocie zaprzeczają temu, co było i jest kluczowe dla emancypacji kobiet na Zachodzie – a więc społecznemu charakterowi procesów konstruowania znaczeń. W efekcie nie są w stanie dostrzec kobiecych prób rewindykacji wiedzy religijnej, które współcześnie rzucają wyzwanie patriarchalnym wykładniom religii i które owocują różnego rodzaju teologiami feministycznymi czy zjawiskami takim jak np. feminizm islamski. Kolejną słabością antyreligijnego dyskursu z książki Dlaczego Bóg nienawidzi kobiet? jest fakt, że w istocie uniemożliwia on wyjaśnienie tego, jak i w jakich warunkach same instytucje religijne i ich przedstawiciele, pośrednio lub bezpośrednio, przyczyniają się do podtrzymywania kultury przemocy wobec kobiet. Brakuje w nim bowiem przestrzeni do analizy tego, jak i dlaczego inne instytucje władzy i gracze polityczni wykorzystują lub umożliwiają działanie instytucjom religijnym dla celów politycznych. Na gruncie narracji Benson i Stangrooma nie da się np. zrozumieć procesów postępującej klerykalizacji życia społecznego w Polsce, co wymaga przecież powiązania ich z rolą Kościoła Katolickiego w walce z komunizmem, charakterem przemian ekonomicznych po 1989 roku, historyczną specyfiką procesów modernizacyjnych w Polsce, dynamiką budowania tożsamości narodowej w określonych warunkach geopolitycznych, etc. Nie da się też pokazać, że np. siła talibów i religijnych radykałów muzułmańskich stanowi efekt wcześniejszej historii z czasów zimnej wolny, w której społeczeństwa zachodnie wspierały politycznie i finansowo organizacje religijne, postrzegając je jako użyteczne narzędzie do walki z wpływami bloku komunistycznego w Trzecim Świecie. Nie da się też wyjaśnić zjawisk takich, jak – przykładowo – rozwój protestanckiego fundamentalizmu w USA i jego związki z neoliberalną polityką konserwatystów, strukturalna podatność kościoła katolickiego na nadużycia seksualne czy paradoksalna eskalacja mizoginicznych interpretacji prawa szariackiego, która nastąpiła wraz rozwojem nowoczesnych instytucji i systemów prawnych w społeczeństwach muzułmańskich5. Na koniec jeszcze jeden, bardzo zresztą poważny, problem z narracją zaproponowaną w Dlaczego Bóg nienawidzi kobiet?, a dokładniej z jej feministyczną afirmacją dokonaną przez Feminotekę. Problem polega na tym, że aprobując tę narrację legitymizujemy szereg jej ksenofobicznych i rasistowskich implikacji, które ujawniają się zwłaszcza w kontekście tego, jak w książce potraktowany jest islam. Narracja Benson i Stangrooma jest bowiem jednoznacznie 5 Zob. np. Ziba Mir-Hosseini “Towards Gender Equality: Muslim Family Laws and the Shari‘ah” (dostępne na stronie organizacji Musawa: http://www.musawah.org/sites/default/files/Wanted-ZMH-EN.pdf, data dostępu: 06.01.2013.) 7 islamofobiczna i otwarcie sympatyzuje z różnymi formami antymuzułmańskiego rasizmu („To prawda, że Brytyjska Partia Narodowa krytykuje islam z pobudek rasistowskich i że jej celem jest napędzanie rasowej nienawiści, a jednocześnie trudno jej odmówić słuszności”, s. 212). Dzieje się tak zresztą nieprzypadkowo – omówione przez mnie silne zakotwiczenie narracji Benson i Stangrooma w topornej wersji paradygmatu modernizacyjno-sekularyzacyjnego sprawia, że w naturalny sposób wpisuje się ona w dyskurs „zderzenia cywilizacji” i za wyróżniony przedmiot ataku wybiera (wyimaginowany, homogeniczny i zesencjalizowany) islam jako antytezę nowoczesności i świeckości. (Warto przy tym zauważyć, że autorzy nie wahają się przed stwierdzeniem, że moralny imperatyw walki z tym wyimaginowanym islamem może wymagać przejścia do porządku dziennego nad krzywdą poszczególnych niewinnych wyznawców tej religii. Tę afirmację antyreligijnej przemocy podzielają oni zresztą z innym słynnym religiofobem, Christopherem Hitchensem, który popierając amerykańską inwazję na Afganistan i Irak wspominał nawet o przyjemności wiążącej się z walką z muzułmańskim złem.6) Trzeba w tym kontekście dodać, że nieprzypadkowa jest także podatność (zachodniego) feminizmu na różne formy islamofobii – ma ona bowiem swoją genezę zarówno w kluczowym dla feminizmu dziedzictwie oświecenia jak i w historii kolonialnej. Rzecz jednak w tym, że w ostatnich dekadach jest ona bardzo intensywnie problematyzowana przez teoretyczki feministyczne, które jednocześnie pokazują, że warunkiem uwolnienia się od niechcianych ksenofobicznych czy rasistowskich implikacji feministycznej polityki jest takie przemyślenie relacji między religią i emancypacją, które pozwoli feministkom otworzyć oczy na bardziej skomplikowaną rzeczywistość, nie wpisującą się w binarne schematy sekualracyjno-modernizacyjne.7 Islamofobiczne partie książki, stanowiące zresztą znaczną jej część, wydają się najmocniej obnażać polityczne intencje autorów, a także niebezpieczeństwa esencjalistycznego, ahistorycznego i asocjologicznego ujęcia religii, które staje się wygodnym narzędziem konfrontacyjnej polityki międzynarodowej, antyimigranckiej polityki wewnętrznej i stygmatyzacji całych populacji. W niczym jednak nie pomaga walce z przemocą i pogardą wobec kobiet. Z książki nie dowiemy się bowiem, na czym konkretnie miałaby polegać walka z przemocą wobec kobiet jeżeli winnym jest religia jako całość i w swojej „istocie”. Konkretne mizoginiczne praktyki – religijne lub nie – można zwalczać działając na rzecz niehierarchicznych relacji społecznych, w tym relacji między kobietami i mężczyznami, promując niedominacyjne modele męskości, niezależność ekonomiczną kobiet, prawo 6 An interview with Christopher Hitchens "Moral and political collapse of the Left in the US”, Washington Prism.org, June 16, 2005 (obecnie wywiad dostępny na stronie http://www.freerepublic.com/focus/fnews/1457374/posts, data dostępu: 06.01.2013.) 7 Zob. np. Judith Butler „Polityka seksualna, tortury i sekularne ujmowanie czasu”, w: Judith Butler Ramy wojny, Instytut Wydawniczy Książka i Prasa, Warszawa 2011, Rosi Braidotti, „In Spite of Times: The Postsecular Turn in Feminism”, Theory Culture Society 2008, vol. 25(6). 8 kobiet do wybierania własnej drogi życiowej, w końcu – wspierając jednostki i grupy, które próbują upowszechnić nie-patriarchalne wykładnie danej religii, etc. Autorzy nie wyjaśniają jednak na czym konkretnie miałaby polegać walka z religią „jako taką”, dla której według nich w nowoczesnym społeczeństwie w ogóle nie powinno być miejsca: na zakazie chodzenia do synagog, kościołów i meczetów? na ich zburzeniu? na niszczeniu „ksiąg objawionych”? całkowitym zakazie symboli religijnych? na eliminacji religijnych elit i obozach re-edukacyjnych dla reszty? Wyobraźnię czytelnika może tu zapewne wesprzeć bogata historia rozmaitych „projektów cywilizacyjnych” ostatnich stuleci. Po przeczytaniu tekstu Dlaczego Bóg nienawidzi kobiet? jedno jest dla mnie pewne: sprawcy przemocy wobec kobiet a także apologeci patriarchalnej dominacji nad kobietami nie mogliby marzyć o lepszym przeciwniku niż tandem Benson&Stangroom. Nic tak dobrze nie zapewni im spokoju, jak sprawne przekierowanie pro-kobiecego oburzenia społecznego w konflikt „cywilizacji świeckiej” z „religijną”, w którym zresztą – po obu stronach barykady – znajdą doskonałe pole do cieszenia się własną mizoginią. 9