Pobierz - Czytaj książki

Transkrypt

Pobierz - Czytaj książki
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym BezKartek.
Projektokładki:KatarzynaKonior
Redaktorprowadzący:MałgorzataBurakiewicz
Redakcjatechniczna:AndrzejSobkowski
Składwersjielektronicznej:RobertFritzkowski
Korekta:IrmaIwaszko
Zdjęciewykorzystanenaokładce:
©iko/Shutterstock
©byAnnaBialer
©forthiseditionbyMUZASA,Warszawa2014
ISBN978-83-7758-878-9
WarszawskieWydawnictwoLiterackie
MUZASA
Warszawa2014
WydanieI
FRAGMENT
Mamie
Spistreści
Rozdziałpierwszy
Rozdziałdrugi
Rozdziałtrzeci
Rozdziałczwarty
Rozdziałpiąty
Rozdziałszósty
Rozdziałsiódmy
Rozdziałpierwszy
Krążę po ogromnym, ponurym budynku, który przypomina opuszczoną fabrykę amunicji, a może
raczej zdewastowane koszary, i za wszelką cenę usiłuję się stamtąd wydostać, coraz bardziej
przerażona, bo ktoś za mną idzie. Nie mogę biec, bo taszczę ze sobą przedpotopową walizkę
zpomarańczoworudejskóry.Słyszęciche,pulsująceechoczyichśkrokówiczuję,żetoMarcel.Czego
ode mnie chce? Przecież się rozwiedliśmy, i to całkiem przyzwoicie, w dziesięć minut. Prowadzimy
osobneżycia,staramysięniewchodzićsobiewparadę.Wkońcuzziajana,zuczuciemulgi,wypadam
na pusty, betonowy dziedziniec. Mam wrażenie, że w ostatniej chwili. Ale w ostatniej chwili przed
czym? I gdzie ja jestem? Widzę wyludnione miasto. To przecież Borne Sulinowo tuż po odjeździe
wojsk radzieckich. Ulicą biegnie wychudzony pies z podkulonym ogonem, dostrzega mnie, nasze
wystraszone spojrzenia spotykają się na ułamek chwili, nieruchomieję, a on przyspiesza i znika za
rogiemodrapanegodomunaprzeciwko.Wszystkotutajjestmartwe,nawetdrzewa:ichzielonekorony
pozbawioneptakówtrwająwkamiennymbezruchu.
Niestety, po chwili następuje kolejna odsłona koszmaru: ostatkiem sił docieram do przyjaciół na
imprezę. Z tą samą walizką, w której widocznie są jakieś cenne rzeczy, skoro ją taszczę z takim
poświęceniem.Dlaczegoniktmnienieuprzedził,żezaproszonoteżMarcelazjegokobietą,czyli,jak
zwykłamoniejmówić,konkubiną?Mamnasobiebeznadziejneubranie:flanelowąkoszulęwczarnożółtą kratkę, bez trzech guzików, po których zostały jedynie smętnie zwisające nitki w różnych
kolorach,iwyświechtaneroboczespodnie–nicdziwnego,właśniewróciłamzewsi,gdziektośchodził
po ogrodzie, słyszałam kroki, szepty, szelesty. Mogłam wrócić do domu, żeby się przebrać, ale nie
zrobiłam tego. Czy ja nie mam domu? I dlaczego bez przerwy dźwigam starą walizkę ze skóry?
Chowam się w pokoju obok. Przez uchylone drzwi docierają do mnie salwy śmiechu. Otwieram
walizkęimoimoczomukazująsięrozmaiteprzedmiotyzesrebraizłota:świeczniki,sztućce,półmiski,
biżuteria.Skądjatomam?Boże,przeszywamniestraszliwamyśl,jestemzłodziejką.Okradłamkogoś.
Szybkozamykamwalizkę,wsuwamjąpodłóżkoiruszamdosalonu.Chcęwyjaśnić,dlaczegojestem
tak niestosownie ubrana, ale nikt mnie nie słucha. Wszyscy się śmieją, coraz głośniej. Pokazuję na
miejsca po guzikach, dukam coś o człowieku, który kręcił się po ogrodzie, zaglądał do okien, a oni
zatykająuszy.Zoczupłynąmiłzy.Jakmogą,przecieżtomoiprzyjaciele.Koszularozchylamisięna
biuście, na brzuchu, wciąż muszę ją poprawiać, przytrzymywać, a drugą ręką, przybierając dziwne
pozy,staramsięzakryćplamynaspodniach.
Fantastycznie! Już od wielu dni co rusz ktoś mi przypominał, żebym koniecznie zapamiętała sen
pierwszejnocywnowymmieszkaniu,bosięsprawdzi.Czylinajbliższąprzyszłośćjużznam:czekają
mniedrakizMarcelem,którypostanowiłmnieścigać(zaco?),atakżezdradaprzyjaciół.Czujędonich
ogromnyżal.Skorotosenproroczy,musibyćwnimziarnoprawdy.Jakwplotce.Atakipięknysen
sobie zaplanowałam – że czas cofa się o ćwierć wieku, a ja, już mądrze i rozsądnie, układam sobie
życie: mam pasjonującą i dobrze płatną pracę, uroczą rodzinę, kochającego i wiernego męża bez
nałogów,jestempięknaimłoda,awszystkiezimyspędzamnaciepłejwyspiezpalmami,którąopływa
szafirowe morze. Zapisałam go nawet, ze szczegółami, żeby wesprzeć ośrodek w mózgu
odpowiedzialnyzasny.Ludziezapisująto,coimsięprzyśniło,ajaprzeciwnie:to,comisięprzyśni,
awłaściwieto,copowinnomisięprzyśnić.Jużdawnowymyśliłamtęmetodę,niestety,małoskuteczną.
Krótkomówiąc,zimęspędzęwWarszawie,gdziejesttylkojednapalma,itosztuczna,wdodatku
ostatnio, na znak protestu – nie pamiętam przeciwko czemu, może chodziło o głód w Afryce –
obsmyczona przez chimeryczną artystkę. Potem stracę przyjaciół i w moim życiu pojawi się ktoś
niezbytżyczliwy,kogoniestetyniewidziałamweśnie,alebyłtam.Jakiśwróg.„Tylkotegobrakuje–
szepcze Strofa, która mieszka w mojej głowie i wciąż mnie strofuje – żebyś teraz, u progu nowego
życia–cóżztego,żetużprzedpięćdziesiątką,podobnotylkonałożuśmiercijestnaprawdęzapóźno
na zmiany – zaczęła wierzyć w przesądy”. Jak to zaczęła? – dziwię się. – Przecież ja od dzieciństwa
wierzęwprzesądy,możechodzicioto,żebymprzestała?Oczywiścieniebędęsięprzejmowaćgłupim
snem.Tymbardziejżewreszciemamzasobącałąprzeprowadzkę–cozaulga.Naprawdęniejestłatwo
przenieśćdoM3ogromnemieszkaniezgarderobą,pełneschowkówiszafzmnóstwempółekiszuflad.
A jeszcze trudniej przeprowadzić się ze słonecznego mieszkania do ciemnej nory, gdzie słońce tylko
ranooświetlazukosakawałeksaloniku,ałazienkaprzypominaptasiądziuplę.„Bzdury,przesadzasz”,
prychaStrofa.Iznówmarację,cojabymbezniejzrobiła–owszem,mieszkaniejestniewielkie,ale
całkiemprzytulne,awłaziencezmieściłasięipralka,ipółkanaręcznikiimamdwieogromneszuflady.
Słońca jest mało, ale to nawet lepiej, biorąc pod uwagę koszmarne upały, jakie co roku latem
nawiedzająnaszkraj,kiedytylkostopniejeśniegiodpuszcząsiarczystemrozy.Przynajmniejnietrzeba
będziezakładaćklimatyzacji,naktórąitakmnieniestać.Apozatymoknasądużeimamdośćświatła.
Ipięknybalkon,gdziebędępalićpapierosy.Ihodowaćkwiaty.Jakmisięzechce,rzeczjasna.Narazie
misięniechce,zresztąjestpoczątekjesieni,zapóźnonazakładanieogrodu.Nie–żadnychkwiatów!
Zwłaszcza doniczkowych, z którymi są same kłopoty. Koniecznie muszę uprzedzić przyjaciół,
znajomych,żebymnieniminieuszczęśliwiali.Jakośniemamdonichserca,atrudnowyrzucićżywą
roślinę,więctrzebapotemzajmowaćsięniąprzezcałelata.Niektóreprzeżywająswoichwłaścicieli:na
przykład kwiaty cioci Róży, które po jej śmierci z moją pomocą powędrowały do różnych staruszek
istaruszków.Niechcęosierocićswoichkwiatów.
Patrzęnastosypudeł,którepiętrząsięwokółmnie,izastanawiamsię,gdziejatowszystkoupchnę.
Muszęprzyznać,żejednakJudytaGrocholilepiejsobieporadziławsprawachlokalowych.Alejejżycie
to tylko fikcja literacka – tam ceny były szokująco niskie, a bohaterka dziwnie dużo zarabiała jak na
zawódredaktorki,któryjajużdawnomusiałamporzucić,żebyprzestaćwybieraćmiędzyzapłaceniem
czynszuirachunkuzaprąd.Ciekawe,wjakimpiśmiepracowała–możebymnietamprzyjęli?Umiem
pisaćlistyiznamsięnawszystkim.AzresztąGrocholaniemusiaładbaćorealia,napisałaksiążkęku
pokrzepieniu serc. Dzisiaj już nikt nie tęskni za ojczyzną jak latarnik, już raczej kto żyw i dobrze
wykształcony ucieka z niej w popłochu. Teraz trzeba krzepić serca kobiet po rozwodach z bogatymi
mężami,którzyprzedpodziałemmajątkugwałtowniebiedniejąiniesąjużtacyhojnijakdawniej.Jeśli
w ogóle byli hojni. Marcel był. Szkoda, że nie nosiłam biżuterii, przez dwadzieścia lat małżeństwa
mogłabym uzbierać całkiem pokaźną kolekcję, którą teraz sprzedawałabym sztuka po sztuce. Albo
chociaż córka i wnuczka miałyby po mnie coś cennego. Cóż, zamiast pierścionków zostawię im
wspadkuksiążki–samakorzyść.
Siedzę nad kawą, rozczarowana snem pierwszej nocy, i próbuję wykrzesać z siebie trochę zapału.
Powinnamszybkouporaćsięzresztąpudeł,żebyniezaczynaćnowegożyciaodrozgardiaszu,alepo
tym wielkim pakowaniu, rozdawaniu rzeczy, wyrzucaniu ton starych dokumentów perspektywa
rozpakowywania,układania,segregowanianienapawaradością.Jestemzmęczona.Dopieroterazczuję,
jakbardzowyczerpałymnieteostatnietygodnie,miesiące,lata.Jakwyczerpałomniecałemojedorosłe
życie. „Nie jęcz”, prosi Strofa. Muszę, bo jestem wyczerpana! Ciekawe, kiedy zaczęłam się tak
chybotać i podejmować beznadziejne decyzje: postanowiłam studiować polonistykę, która w ogóle
mnie nie pociągała, chociaż bez trudu mogłam się dostać się na jakieś ciekawsze studia; mając
kapitalny temat pracy magisterskiej, zmieniłam go na supertrudny i supernudny; a w końcu rzuciłam
dobrego i wesołego chłopaka, żeby się związać z palantem, co prawda również wesołym, ale jednak
przesadnie. W dodatku od początku wiedziałam, że to błąd. Podobno mamy to w genach, które nie
przejmują się szczęściem swego właściciela, mając na względzie jedynie fizyczny dobrostan jego
przyszłego potomstwa. To one sprowadzają ludzi na manowce, rzucając ich w ramiona osobników
o odpowiednich genach, ale paskudnych charakterach. Potomstwo rzeczywiście mam ładne i zdrowe.
Alezeszczęściemumniekrucho.Upotomstwateż.Wkońcuwszystkoprzestałomniecieszyć:słońce,
praca, wiosna, a nawet dzieci. Kocham je, ale jak sięgnę pamięcią, macierzyństwo zawsze było jakąś
udrękąidodziśkojarzymisięgłówniezniewyspaniem,nieustannąpracą,lękamiipasmemporażek.
Ipomyśleć–jedengenmożezdeterminowaćcałeżyciedurnejkobiety,któraćwierćwiekumęczysię
zfacetem,bowciążmanadzieję,żeonsięzmieni.Aludziesięniezmieniają,chybażemająkutemu
jakiśważnypowód.
Wiem, nie warto zaczynać nowego życia od gorzkich refleksji nad przeszłością, ale niestety same
cisną się do głowy. I pewnie naszłyby mnie kolejne, równie mocno sfatygowane, gdyby nagle gdzieś
wpobliżunierozległosięostrebrzęczenie.Wpierwszejchwiliniewiem,skąddochodziicooznacza,
bojeszczenieoswoiłamsięzokolicznymidźwiękami,wkońcujednakolśniewamnie–todzwonekdo
drzwi.Ktomnietutajznalazł?Przecieżtylkorodzinaiprzyjaciółki,Jolka,BaśkaiWeronika,znająmój
nowy adres. Idę otworzyć, zanim nieproszony gość, przekonany, że nie ma mnie w domu, odejdzie,
unosząc ze sobą jakąś ważną wiadomość. Przede mną stoi starszy pan w typie Koszałka-Opałka,
uśmiechnięty kurdupel w okularach o sympatycznej, zarumienionej twarzy i wyglądzie pedanta:
spodnie w kancik, kamizelka w serek, na nogach kapcie w kratkę, resztka włosów zaczesana na
pożyczkę. Znam ten wzruszający typ ludzi: zbierają torebki po cukrze, gazetę kupują tylko w piątek,
mają przedpotopowe latarki na płaskie baterie, których już się nie produkuje (chyba), i nigdy nie
wyrzucająjedzenia,zwłaszczachleba.Cooniznimrobią,nalitośćboską?Corobiązchlebem,którego
niedasięjużzjeść?!Podobnozakopująwziemi,żebywróciłtam,skądpochodzi.Jateżbędętakrobić,
postanawiam.
– Witam miłą panią jak najserdeczniej. – Dziwnie się wyraża, myślę, chyba dość staroświecko.
Zabawny. – Nazywam się Eugeniusz Dzięcioł i mam ogromną przyjemność być pani sąsiadem.
Chciałbymzaprosićnakawę,kiedyznajdziepaniwolnąchwilkę.Możejutro?
Tak od razu? Szczerze mówiąc, nie mam jeszcze ochoty na sąsiedzkie amory, wiem, co może
wyniknąćzezbytpochopnychdecyzjitowarzyskich.Jakieświzytyunudnychludzi,apotemrewizyty.
„Teżnudne”,dodajeStrofa.Sztuczneuśmiechy,sztuczneżarty,ajakdobrzepójdzie,oglądaniestarych
fotografii.Ajaobiecałamsobie–oddziśżadnychgłupichdecyzji,tylkochłodnyrozsądek.Jednaktaki
aktżyczliwościzestronypanaDzięcioławydajesięnatylewzruszający,żegoniespławiam,znaczysię
spławiam,aletylkopołowicznie.
–Och,dziękuję.Tobardzomiłe.Niewiem,czyjutrozdołam–jegowytwornystylnajwyraźniejmi
sięudzielił–bomamsporopracyijeszczesięnierozpakowałam,alezajakiśczaschętnienapijęsię
zpanemkawy.Naprawdędziękuję.
–Całaprzyjemnośćpomojejstronie.Agdybypotrzebowałapanipomocy,chętniesłużę.–Chyba
jakiśhrabiowskipotomek,myślę,albonauczycielłaciny.–Jestemnaemeryturzeimammnóstwoczasu.
– To brzmi groźnie: siedzi w domu i od rana do nocy skupia się na życiu sąsiadów, a teraz skupi się
głównienamoim,bomieszkamydrzwiwdrzwi.–Jeszczerazzapraszamiżyczęmiłegodnia.
– A ja jeszcze raz dziękuję – odpowiadam i mam ogromną ochotę na końcu zdania dodać:
„Koszałku”,aleudajemisiępowstrzymać.
Niezłypoczątek.Chciałamnajpierwurządzićsię,trochęodetchnąć,zebraćmyśli,zastanowićsięnad
sobą, zanim wrócę do życia towarzyskiego, a tu sąsiedzi nachodzą mnie już pierwszego dnia. Jakoś
wymigam się od tej kawy, a jeśli się nie uda, dołożę wszelkich starań – jak widać, język Eugeniusza
Dzięcioła już się we mnie zadomowił – żeby mimo wszystko trzymać go na dystans. Zdaje się, że
jesteśmyzinnychbajek–onzKonopnickiej,jazbraciGrimm.
Wkońcubezwiększegoentuzjazmuzaczynamsiękrzątaćpokuchni–rozpakujędziśresztęnaczyń.
Mam dwa dni na to, żeby się tutaj urządzić. Czynności, za którymi nie przepadam, staram się
wykonywać na raty, tym razem jednak postanowiłam niczego nie odkładać na później. Stawiam na
kuchenceekspresdokawyipodchodzęznożemdonajbliższegopudła,jakbymchciałajezamordować.
Na pudle widnieje litera „K”, czyli „Kuchnia”, na bardziej szczegółowe opisy nie było czasu – nie
pamiętam dokładnie, co w nim jest. Na szczęście szafek jest sporo, więc wszystko się zmieści,
zwłaszczażepozbyłamsięmnóstwarzeczy–niebezżalu,bomamnaturęchomika–żebyniezagracać
sobie życia. Ale już zaczynam za nimi tęsknić: za przypaloną drewnianą łyżką, którą każdego ranka,
półprzytomna, mieszałam w garnuszku kaszkę mannę dla dzieci, żeby się nie skrupiła. Za
kryształowym szafirowym wazonem, który dostałam od cioci Róży na czterdzieste urodziny, a już
wtedymiałchybazdziesięćlat.Niedowidziała,biedulka,ibyłapewna,żesięniezorientuję,chociaż
nosił ślady całkiem intensywnego użytkowania. I tęsknię za wielkim garem służącym do gotowania
bigosu, który komuś oddałam w przekonaniu, że już nigdy mi się nie przyda, ponieważ na zawsze
rozstałamsięzamatorembigosu.„Przestań!Tutajmabyćład,koniecznadmiarem:oddziśtylkoto,co
naprawdę niezbędne”. Ale przecież tego nie da się z góry ustalić. Nie wiadomo, czego będę
potrzebować jutro, za rok. Idiotyzm, przecież, jeśli zechcę ugotować bigos, pożyczę garnek. Ciekawe
odkogo–żadnazmoichprzyjaciółekniegotujebigosuanigoniejada.Podobnowątrobagonieznosi,
takjakobcokrajowcy,którzynasamwidoktejpotrawydostająmdłości.
Pokilkugodzinachkuchniawyglądajaknależy.Czujęsięznacznielepiej.Mojemieszkaniezaczyna
żyć. Resztę – oprócz książek, bo to wyższa szkoła jazdy – rozpakuję jutro. Teraz należy mi się
odpoczynek.
A jednak nie jest mi pisany. Kiedy, obolała od dźwigania, schylania się i wchodzenia na drabinę,
mamzamiarpołożyćsięnagodzinę(no,możedwie)zksiążką,znówrozlegasiędzwonek,tymrazem
telefonu. Marcin? Czego chce? Przecież ustaliliśmy, że to już naprawdę koniec, żadnych spotkań,
żadnych telefonów. Tak, ale ustalaliśmy to z dziesięć razy, więc zanim umowa ostatecznie wejdzie
wżycie,jeszcze,jakwidać,trochęsiępomęczymy.Razonjązrywa,razja.
–Cześć.
–Cześć.
Milczy,więcjateżmilczę,choćciekawimnie,comadopowiedzenia.Pewnieczeka,ażzacznę,jak
zwykle,paplać,wypytywać,aletrafiłnazłymoment:niemamsiłyruszyćaniręką,aninogą,aninawet
językiem. A poza tym postanowiłam sobie, wypisawszy wcześniej listę swoich wad, które mi
doskwierają, że będę z nimi bezlitośnie walczyć (te, które mi nie doskwierają, mam zamiar zostawić
w spokoju, nawet jeśli doskwierają innym), że na przykład przestanę paplać, ględzić i zrzędzić.
Pierwszyrazmamokazjęsprawdzić,czytopotrafię.Sukces.Podłuższejchwilimilczenia,któreznoszę
całkiemmężnie,Marcinpyta:
–Couciebie?Kupiłaśmieszkanie?
–Tak,właśniespędziłamwnimpierwsząnoc.
–Gratulacje.Acocisięśniło?Wiesz,podobno…
– Wiem, wiem, śniły mi się cudowne rzeczy: piękna wyspa z szafirowym morzem i złocistą plażą
iprzystojny,opalonyfacet,którypodajemidrinkazmałąróżowąparasolkązbibułki…
–Aha,todobrze…–mówiniepewnie,boniewie,czysięzgrywam,czymówiępoważnie.–Szkoda,
żeniepowiedziałaś,pomógłbymciwprzeprowadzce.
Nie cierpię tego, przecież niejeden raz miał okazję mi pomóc, ale pech chciał, że zawsze akurat
wtedy był potwornie zajęty. Może naprawdę nie mógł, w porządku, ale niech przestanie proponować
pomoc,zwłaszczapoczasie,apozatymbywatak,żetrzebakomuśpomócakuratwtedy,kiedyjesteśmy
zajęciczymśważnym.
–Tak,oczywiście,alewiesz,wolępolegaćnasobie.Ludziemająswojekłopotyisprawy.
–Alejaniejestemjakimśtamludziem,tylko…–milknie,niewie,jakokreślić,kimjest,alboraczej
kim był, w moim życiu. Wcale się nie dziwię, bo to rzeczywiście trudno nazwać. – Słuchaj, właśnie
wyszłamojaksiążka,chciałbymcijąosobiściewręczyć,amożeprzyokazjipokażeszmiswojenowe
mieszkanie.Czymógłbymjutrowpaśćnagodzinkę?
„Jużbyłokilkatakichgodzinek,którepotemzamieniłysięwcałedoby”,przypominaStrofa.
Mimowszystkojestemtrochęzaskoczona.Równieżtym,żechciałabymgozobaczyć.
–Nodobrze–odpowiadampochwiliwahania.–Jutromuszęrozpakowaćresztęrzeczyiwpaśćdo
mamy.Możeoszóstej?
–Oszóstej,dzięki.
Chyba zwariowałam. Przecież to miał być pierwszy dzień nowego życia bez pochopnych decyzji.
Czasem–nie,bezprzerwy–mamwrażenie,żemoimiczynamikierujejakaśsiłazewnętrzna,żektoś,
jakiśdowcipniś,wbrewmojejwoliporuszamnąjakkukiełkąiświetniesięprzytymbawi.Amożenie
postępuję pochopnie, może potrzebuję się spotkać z Marcinem, żeby to był już naprawdę ten
najostatniejszyraz?
Uświadamiam sobie, że nie podałam mu adresu. Już mam zamiar chwycić za telefon, gdy Strofa
wrzeszczy:„Przestańztąnadopiekuńczością!”.Potulniewracamdopudeł.
Jużodwindysłyszę,żetelefonwmoimmieszkaniudzwonijakszalony.Wdziurceodkluczatkwi
żółta karteczka, pewnie od Koszałka, który wczoraj zaproponował powitalną kawę, o czym już
zdążyłam zapomnieć. Chyba jednak się nie wymigam. Z trudem wygrzebuję z torby klucz, otwieram
drzwiibiegnędotelefonu:Jolka.
–Błagamcię,sekunda,oddzwonię,muszęsiusiu,pa!–wołam,rzucającnapodłogępłaszcz,torebkę,
klucze, i ze słuchawką biegnę do łazienki. Myjąc ręce, muszę się skonfrontować ze swoim odbiciem
w ogromnym i dobrze, zbyt dobrze, oświetlonym lustrze: zmęczona twarz, sfatygowany makijaż,
opadnięte kąciki ust. A przecież za dwie godziny ma wpaść Marcin. Już naprawdę ostatni raz,
powtarzamwmyślachporazsetny,żebyniezapomnieć.Jeszczezdążęwziąćprysznic,aleodmłodnieć
napewnonie.Kolacja.Nierozmroziłamłososia!Trudno,zepsujęgowmikrofali.AterazJolka.Pewnie
chce opowiedzieć o swoich najnowszych podbojach na portalu randkowym. Śmieszne. Nie, żałosne.
Nie, dziwne. A właściwie, co w tym dziwnego? Już cały świat to robi. Podobno w Izraelu
nawiązywanieznajomościmatrymonialnychwinterneciestałosięsportemnarodowym.
– Jest naprawdę fantastyczny – jak wielu poprzednich – bardzo inteligentny, wyrozumiały, potrafi
gotować,lubipodróżeichcemyrazemstanąć…–Chryste,chybanienaślubnymkobiercu–znaczysię,
wejśćrazemnaMountEverest–uff,dziękiBogu–finansewporządku.Iwiesz,mapięknyprofil.Bo
Olek,mówiłamci,niemogłamznieśćjegoprofilu.Myślałam,żeprzywyknę,pokocham,alenicztego.
Utknęliśmywmartwympunkcie:cospojrzałamnaniegozboku,naprzykładwsamochodzie,sercemi
zamierałozprzerażenia.Iwciążtenprofilwidziałam,nawetjaksiedziałdomnieanfacealbotyłem.
Tylkotenprofil…Niewiem,jakcitowyjaśnić…Niepomogłomunawet,żeznałnapamięćUlissesa.
–Niemówiłaś,żeznanapamięćUlissesa.Gdybymwiedziała,wzięłabymgosobie.
–Niestety,jużzajęty.Znalazłkobietę,któraznanapamięćcałegoPanaTadeusza.
–Zwariowałaś?Jakaśaktorkaczyco?
– Żartuję, ona z pewnością nie wie nawet, kim był Mickiewicz – prycha z pogardą Jolka. – Ale
rzeczywiściejestjużzajęty.Niestety,tenprofil…
Dla mnie prosta sprawa: jak się spędziło z facetem dwadzieścia lat, to nawet jeśli nie grzeszył
pięknym profilem i miał sporo wad (jak na przykład jej mąż: co rusz bezrobotny, w domu – nogi na
stole,pilotwdłoni,skokinaboki…),byłkimśoczywistym.Aterazchciałobysięideału.Aleskądgo
wziąć?Wszyscywmiaręfajnimężczyźniwnaszymwiekusązajęci.Nawetksięża,choćformalniesą
kawalerami.Jedniprzezżony,inniprzezkochanki,itodużomłodsze.Atychkilku,którzygdzieśsię
zadekowali, na pewno nie nawiązuje znajomości przez internet. To przecież groteskowe. Fajny facet
zawszetrafinafajnąkobietę.Nawetniefajnyfacettrafinafajnąkobietę.Facettofacet–wartośćsama
wsobie.
– A może ty też spróbujesz? Nie powinnaś być taka sama… – mówi Jolka najwyraźniej
zaniepokojonamoimmilczeniem.–Cociszkodzi?Dziczejesz.Przecieżwidzę.Corazrzadziejchodzisz
do fryzjera i wiesz… utyłaś. – Co za małpa, myślę sobie, ale przecież ma rację, zaokrągliłam się
ostatnio i już dawno przestałam się malować. – Podam ci adresy tych portali, jest kilka, ale według
mnienajlepszyto…
Nie chce mi się po raz kolejny wyjaśniać, że moim zdaniem tak nie można poznać kogoś
odpowiedniego,żeświatroisięodbeznadziejnychfacetów,apozatymciwmoimwiekuwydająmisię
straszniestarzy,pomarszczeni,nieapetycznii–przedewszystkim–żewątpię,czyjeszczechcęzkimś
być (wahanie stąd, że czasem by się przydał, niekoniecznie do remontów czy pocieszania, ale do
wyjścianaimprezę,dokina,dowyjazdównawakacjeitp.),awreszcie,żepokochałamwolnośćibędę
jej bronić pazurami. Cieszy mnie widok świeżej, nierozbebeszonej gazety, którą mogę sobie
rozbebeszyć, nawet bez czytania, i opuszczonej deski klozetowej (nigdy nie zrozumiem, dlaczego jej
nie zamykają), nie chce mi się gotować ani wzruszać czyimiś niewzruszającymi wadami. W każdym
razie,ilekroćktośwpadamiwoko,natychmiastprzedtymokiemprzesuwasięfilm:jakmuszęrano
wstać, żeby zrobić śniadanie i zaparzyć kawę, ćwiczyć umiejętność proaktywnego słuchania, której
nauczam podczas szkoleń, ale wiem, że jest nie do opanowania, i codziennie rano słać łóżko, co
uważamzastratęczasu.Równieżterazniemogępowstrzymaćwizjinadchodzącejkatastrofy:całemoje
mieszkanie jest pod okupacją barbarzyńcy, który panoszy się po nim, wyleguje na moich kanapach,
czyta w wucecie moją gazetę, a pewnego dnia staje w drzwiach z wielkim pudłem, w którym jest
pięćdziesięciocalowy telewizor, i z drugim – oczywiście z kinem domowym – i od tej chwili muszę
zasiadaćwsalonie,żebyobejrzećkolejnątragikomedięwwykonaniunaszychposłówiposłanekalbo
jakiśszpiegowskifilm.
–Nigdy!!!–wrzeszczędosłuchawki.
–Conigdy?–pytazprzestrachemJolka.
–Przepraszamcię…No,nigdytelewizora…
–Przecieżniemasztelewizora.
–Alemusiałabymmieć,wszyscymają.
–Cośty,przecieżnietrzebarazemmieszkać–przekonujeJolka.–Niektórzychcąspędzaćrazem
tylkoweekendy.Itelewizjęoglądająusiebie.
–Alefacet,którywtensposóbszukakobiety,musimiećjakiśpoważnydefekt.Przecieżświatsięroi
odkapitalnychkobiet.Tylkoofermyioszu…No,możetentwójjestinny–reflektujęsię,niestety,zbyt
późno – zdarzają się wyjątki, ale wiesz, kochanie, nie mnie, ja mam pecha, a szczęście tylko do
dupków.
–Dobra,dobra,dupkiemtoonbył,znaczyMarcel,alekawałkiemwspólnegomajątkutosięjednak
z tobą podzielił. Przecież mógł ukryć wszystko, co nie? Doceń to. Jurek, kiedyśmy się rozwodzili,
zabrałnawetKapitałMarksaiwyszczerbionetalerze…
–Jasne–przerywamjejwobawie,żezarazwymienidługąidoskonaleznanąmilistęprzedmiotów,
którezabrałjejbezrobotnyinierobotnymąż,idotrzedokorkociągu,októrystoczyliprawdziwąbitwę
–alepocociKapitałiwyszczerbionetalerze?Cieszsię,żecięodnichuwolnił.
–Alepostąpiłtaktylko,jakmawiapewienposeł,dlaproformy,imnietonadalwkurza.Nieważne,
maszdobrąpracę,tokorzystajzżycia.
–Jolka,dajspokój,jakmamkorzystaćzżycia?Jawciążtylkopracuję.
–Substytut–rzucazłośliwie.
– No dobrze, pomyślę. – Pewnie uważa, że wyję z samotności do księżyca. Że po prostu mam
blokadyizahamowaniaitylkodlategoniewiszęnawszystkichmożliwychportalachmatrymonialnych.
Nieprzekonujęjej,żetakniejest,boitaknieuwierzy.–Joluś,Chryste,oszóstejmawpaśćMarcin,
muszęwziąćprysznicizrobićkolację.
–Jakto,przecieżjużdawnosięrozstaliście.
–Tak,aletoostatniraz.
–Jużbyłostatniraz,kilkarazy…Przestań.Onmażonę.Tysięwciążłudzisz.
–Niełudzęsię,przecieżwiesz,żebyłomitonarękę,bokiedyprzyjeżdża,pardon,przyjeżdżał,na
dłużej,niemogłamsiędoczekać,kiedywyjedzie.Chciał,żebykażdespotkaniebyłoświętem.
–Ztobąnawetżonatyniewytrzyma.Tybyśchciałamiećifaceta,iwolność.Taksięnieda.Mania–
jej głos łagodnieje, słyszę w nim nawet nutkę czułości, niepokoju – daj sobie spokój, to zbyt długo
trwa…Słuchaj,onwolinieszczęśliweżyciezniąniższczęśliweztobą.Zrozum.
Wiem, wiem, ale nigdy nie zastanawiałam się nad tym, żyłam chwilą. Może dopiero pod koniec,
kiedy zaczął bąkać o wspólnym zamieszkaniu, ale wtedy zawsze wpadałam w popłoch. W ostatnim
rokujużtylkonieustanniezamykaliśmyfurtkę,któramiałachybajakiśdefektzawiasów,bozakażdym
razem,pokilkutygodniachczymiesiącach,okazywałasięniedomkniętaiwystarczyłachwilasłabości,
jegoalbomoja,żebyznówotworzyłasięnaoścież.Itakwkółko.Tymrazemudałonamsięponadtrzy
miesiące.
–Naprawdęostatniraz.Niewiem,skądtowiem,alewiem.
Dajemispokój.Wracadoporzuconegowątku,alejawjejszczebiociesłyszęsmutek,znużenie.Nie
wiem,czyodnosisiędomnie,czydoniej.
–Notospróbuj,tenportalnazywasię„Randewu”.
– Dzięki, zanotowałam, przepraszam, dzwoni Baśka, odbiorę, dobrze? Do niej też miałam się
odezwać,aleprzeztęprzeprowadzkęcałkiemwyleciałomizgłowy,pa.
–Notozadzwoń,akiedysięjużurządzisz,zaproś,co?
Moje przyjaciółki. Dlaczego muszą dzwonić akurat wtedy, kiedy mam się spotkać po raz ostatni
zMarcinem?Jakbytowyczuły,musząwłaśniewtedy.
–Hej,Maniu,wiem,żenielubiszkomórki,alecałyczaszajęte,miałaśzadzwonić.
–Tak,przepraszam,alesięprzeprowadzałam.
–Słuchaj,jestemśmiertelniezakochana!–wołaBaśka.–Nigdymniecośpodobnegoniespotkało.
Zobaczyłamgoijużbyłamzakochana.–Nigdybymjejniepodejrzewałaotakieporywyuczuć,bojest
raczejpowściągliwa.Tochybajakaśepidemia.Rozwodyiwdowieństwapoodbierałyimrozum.
–Chybapowariowałyście…
–Aktojeszcze?Jolka?–pytaBaśka,zdziwiona,żenietylkojejprzytrafiająsiętakieniespodzianki,
a właściwie to już żadne niespodzianki, bo od dwóch lat co kilka miesięcy, a to od jednej, a to od
drugiej,wysłuchujęentuzjastycznychopowieściojakimśnowympanu.
– Nieważne. A gdzie go poznałaś? – W słuchawce chwila wahania. Od razu wiem: tak jak trzech
poprzednich, zresztą nieciekawych. Jeden zapewniał na portalu, że jest abstynentem, a chlał jak
awangardowyartysta.Drugiobiecywałcuda-niewidyiznikłtaknagle,jaksiępojawił,bezpożegnania.
Trzeci najwyraźniej chciał, żeby go utrzymywała. Wyszło na moje – świat się roi od beznadziejnych
facetów.
Oczywiście, nie wierzę, że ten jest taki fantastyczny, od razu wietrzę podstęp, oszustwo
matrymonialne,musiczegośchcieć.Aleczego?Jestniemłoda,forsyniema(alektojątamwie),może
chodzi o mieszkanie (Baśka tymczasem zapewnia, że mieszka sam). Niebawem się okaże. Życzę jej
powodzenia, ale mam przeczucie, że ktoś znów chce ją nabrać. Resztką sił powstrzymuję się od
wyrażaniawątpliwościiudzielaniarad.
–Jesteśtam?–pyta.
–Tofantastycznie.Trzymamkciuki–zapewniamją,aprzedoczymaprzesuwająmisięlosyAnny
Kareniny, Damy Kameliowej i innych nieszczęśliwie zakochanych bohaterek powieściowych, które
popełniająsamobójstwo,lądująwburdelu,umierajązrozpaczyalbonasuchoty.Nie,takniewolno.Do
resztyzgorzkniałam.Zdalekadocieradomniealarmującakońcówkazdania:
–…eście.
–Comówiłaś,naEvereście?
– Coś ty! Powiedziałam w Budapeszcie. Czy ty mnie słuchasz? Mieszkał w Budapeszcie i zna
węgierski.
Nie wiem, czy to zaleta, czy wada, że ktoś zna jakiś bezużyteczny język, który przydaje się tylko
wjednymmałymkraju,dokąditaklepiejniejeździć,boniematamanimorza,anigór,naśniadanie
trzebajeśćpaprykowanąsłoninęipićpalinkę,awkażdejknajpiegracygańskakapela.
–Czytymniesłuchasz?–Marację,żepyta,itoporazdrugi,borzeczywiścieniesłucham.
–Tak,tak,słucham…Alewiesz,zadwiegodzinymawpaść…
–Maniu,niemów,przecieżjużsięrozstaliście,niemów,że…
Cholera,skądonawie,żewłaśnieMarcin?Czyjestemażtakprzewidywalna?
–Dajspokój,ostatniraz…Baśka,ostatni…
–Notozadzwońjutro,koniecznie.
–Zadzwonię.
Niebędęjutrodonikogodzwonić,mamwolnyponiedziałekichcęodpocząć.Ranozjemjajecznicę
na maśle, a potem pójdę do kina. Posłucham płyt, których słuchałam z Marcinem przez kilka lat.
Zapadnęsięwciemnydół,programowo,żebypotemmócsięzniegowygramolić.Chcębyćjutrosama.
Otwieram chardonnay, prezent od Artura, który w czasie studiów zajmował się czasem naszymi
dziećmi.Zaprzyjaźniliśmysięinadalutrzymujemykontakt.Włączampiekarnik.Sałatagotowa.Która
to już wspólna kolacja? Pewnie było ich ze trzysta, może więcej. Ale nie kolacje się przecież liczą,
tylko wspólne dzieci, wspólne dorabianie się, wspólne domy. Ja z kim innym się dorabiałam, z kim
innymmamdzieci.Wiadomo,dziśrzeczyniereperujesię,dziśsięjewyrzucaikupujenowe.Pocoja
znówotymmyślę?Rybadomikrofali,kieliszki,serwetki,talerzenastół.Ja–podprysznic.Wszystko
jest takie proste. Może zatańczymy, pośmiejemy się, spędzimy razem noc, ostatnią, bo przecież
wiadomo, że nie wpadnie na „godzinkę”. Tak, on woli swoje życie. Mimo wszystko. A ja mimo
wszystkowolęswoje.Jużnieumieminaczej.Możenawetniechcętegospotkania,naktóre…chyba
niepotrzebniesięzgodziłam.Ruszamdołazienki.Znużonaizniechęcona.Pocomitenostatniwieczór,
taostatnianoc?–pytamsiebiepodstrumieniemciepłejwody.Żebyjutroranoznówzamknąćzanim
drzwi, uśmiechnięta, taka bezkonfliktowa, taka fair, taka do tańca i do różańca, z którą na dodatek
możnapogadaćoksiążkachioarmiipruskiej?Dochodzęteżdowniosku,żeniechcępokazywaćmu
nowego mieszkania – to miała być ta granica, której już nie przekroczy. Wracam do kuchni, całkiem
dziarsko,zmokrągłową,rzucamokiemnaświeżutką„Wyborczą”,którąMarcinnapewnorozbebeszy.
Potemnapiekarnik,którywyczekujełososiaobsypanegotymiankiem,naotwartąbutelkęchardonnay,
którą całkiem nieoczekiwanie mam ochotę wypić sama, a w końcu na telefon leżący na blacie
kuchennym.Powiedziećprawdęczyraczejskłamać,żecośmiwypadłoipóźnowrócę?Wybieramto
pierwsze. Zbyt wiele kłamstwa było między nami i już dawno zmęczyła mnie gra w perfekcyjną
kochankęiwdyskrecję.Azresztąitaksięwydało.Żonymająnatoswojesposoby.Dzisiajwystarczy
zajrzećdokomórkimęża–atamwszystkojaknadłoni:„Straszliwiezatobątęsknię”,„Gdziejesteś?
Kocham”. Kiedyś niewierni mężowie mieli dużo łatwiej – wystarczyło opróżnić z dowodów zbrodni
teczkęikieszeniegarnituruispryskaćsięoldspice’em.Ateraz?–szkodagadać,wszyscyjesteśmyna
pasku, tylko w samolocie można na chwilę odetchnąć. A więc wydało się i zaczęła wydzwaniać,
wysyłać esemesy, w których życzyła mi samych nieszczęść i oskarżała mnie o rzeczy, których nie
zrobiłam. Mało brakowało, a czułabym się odpowiedzialna nawet za głód w Afryce, za obsmyczoną
palmę na rondzie De Gaulle’a, za wszystko. Nie mam pretensji, kobiety powinny się bronić przed
wrednymi rozwódkami, które kradną im mężów. Zwłaszcza jeśli są to fajni mężowie. A Marcin miał
parę zalet: czytał mi przed snem, był czuły i wciąż powtarzał, zgodnie z prawdą, że jest tchórzem.
Lubiłam to, bo Marcel z kolei, zwłaszcza kiedy się upił, zapewniał: „Wiem, że jestem chujem”, ale
ztakądumą,jakbymówił:„Wiem,żejestemfantastyczny”.Cozakokieteria!
Ogarniamnieprawdziwyspokój.Biorętelefonijużzulgą,jakapłyniezpodjętejdecyzji,znagłej
pewności,żesięczegośniechce,chociażjeszczezawcześnie,żebywiedzieć,czegosięchce,wybieram
numerMarcina.Jestzaskoczonyichybarozczarowany,możenawetdotknięty–zawszełatwogobyło
dotknąć – ale w sumie całkiem dzielnie przyjmuje do wiadomości, że nie mam ochoty na dzisiejsze
spotkanie.
–Czyjaznówcośzrobiłem?–pytanawszelkiwypadek,żebyusłyszeć,żenaprawdęnic.
– No coś ty, nic nie zrobiłeś, a niby kiedy miałbyś? Nie widzieliśmy się trzy miesiące. Po prostu
mamochotęnacałąbutelkęchardonnayidwakawałkiłososia.
–Tysięzawszewygłupiasz.
–Atynigdytegoniedoceniasz.
–Niezaczynaj.
–Niezaczynam,tylkokończę.Trzymajsię,pa.
–Trudno,topa…Książkęwyślępocztą.
–Dzięki.
Ajednakbędęmiećspokojnywieczór.Ogarniamnieradość–małarzecz,acieszy.Nie,wcalenie
takamała,pierwszarozsądnadecyzjawnowymżyciu.Zastanawiamsię,jakMarcinwyślemiksiążkę,
skoronadalnieznamojegoadresu,aletymrazemniemamzamiaruchwytaćzatelefon.
„No,jużmyślałam,że…”Strofo,niktcięniepytałozdanie.
Amożejednaktenportal?…Możenieidęzduchemczasu,jestemstarąbabąpozbawionąfantazji
i poczucia humoru? Przecież świat się zmienia i ludzie niekoniecznie muszą poznawać się na
potańcówkach w remizie, na przyjęciach albo swatani dyskretnie, z ukrycia, przez przyjaciół. Ludzie
nie mają dziś czasu na długotrwałe zaloty, wchodzą na portal matrymonialny i od razu dostają listę
kandydatekalbokandydatów,którzypasujądonichjakulał.Wszyscysąposegregowani.Pocotracić
czasiryzykować?Możejestjakiśfacettysiącrazyfajniejszyodmojegoegoistycznego,nielojalnego,
kłamliwego,zapijaczonego,powierzchownego,nieoczytanego,destruktywnego(„Spokój!–wrzeszczy
Strofa – i tak nie zdołasz wymienić wszystkich jego wad”, a po chwili dorzuca: „ani swoich”) męża
i szuka właśnie mnie? Nie wiem, skąd ta pewność, że tam są sami zakompleksieni nudziarze,
zgorzknialiosobnicywdepresjialbofajtłapyczyrolnicy,którzypotrzebująkogośdorobotywobejściu.
Albopodrywaczeioszuści.Skądtowiem?Możejestteżktoś,ktoczyta,nieupijasięnaumórijest
zwyczajniemiły.NiemusiodrazuznaćcałegoJoyce’anapamięć.Wystarczynawethymn.Cokolwiek.
Jolka i Baśka znów są zakochane – to jednak przyjemne uczucie i od razu człowiekowi, znaczy
kobiecie, zaczyna na czymś zależeć: fryzjer, nowa sukienka, parę kilogramów w dół, tak, tak, to
najlepszakuracjaodchudzająca.Możejednak…?
Pokieliszkuchardonnaymojeprzekonanieobeznadziejnościinternetowychrandkowiczówzaczyna
wątleć, wątpliwości powoli ustępują miejsca płochej myśli: a cóż mi szkodzi. Tylko żeby nie trzeba
było płacić. Nie zapłacę ani złotówki. Ale przecież za wszystko w życiu trzeba płacić, dlaczego nie
miałabym zapłacić kilku złotych za fajnego faceta… Za fajnego dałabym nawet stówę. Jeszcze jeden
kieliszek–efektodwrotnydooczekiwanego:dochodzędowniosku,żetomiuwłacza,żewolałabym
takjakkiedyś,kiedycoruszktośmniepodrywałalbochociażoglądałsięzamną.Ajeden(dośćstary,
toprawda,biorącpoduwagęmojeówczesneosiemnaścielat,ipewniejużnieżyje)goniłmniepoplaży
w Ustce, a sądząc, że nie słyszę jego rozpaczliwego wołania, wdrapał się na wieżę ratowniczą
iwrzeszczałdomegafonu:„PaniMarysiu,paniMarysiu,proszęsięzatrzymać!”.Awtedyjużwszyscy
sięzamnąoglądali,nawetpsyimałedzieci.Takbymwolała,aleniktsięjużnieogląda,niktmnienie
podrywa, chyba tylko menele z mojej dzielnicy na głodzie alkoholowym, którzy zbierają na pół litra
imówiądomnie„szefowo”.Alejateżniejestemaktywnainiktmisięniepodoba,próczmężówmoich
koleżanek, którzy, oczywiście, gdyby byli wolni, ale nie są, natychmiast związaliby się z młodymi,
ślicznymi dziewczynami. Wcale się nie dziwię. Antropologia się kłania. Szczerze mówiąc, młodzi
mężczyźnibeznadwagi,choróbizmarszczekmnieteżwydająsiębardziejatrakcyjnioddziadków.Od
biednychemerytów,którzyledwiewiążąkonieczkońcem.Różnicajesttylkotaka,żebabcienielecą
namłodzieńcówwwiekuswoichsynów,adziadkowiewolądziewczynymłodszeodswoichwnuczek.
Kłania się antropologia. Ciekawe, że świat tak szybko się zmienia, a męski gust – ani drgnie. Jestem
ztympogodzonabezreszty,złościmnietylko,kiedymoizakłamanikoledzywygadująbzduryotym,
jaktowiekkobietyniemażadnegoznaczenia:najważniejsze,żebybyłainteresująca,liczysięwdzięk
iwnętrze.
Jeszcze jeden kieliszek i siadam przed laptopem, żeby wreszcie przestać zadręczać się tym
wahaniem. Jak szukać? Singiel? Zakochaj się? Na dobre i na złe? Skończ z samotnością? Tylko ty?
Razem? Pokochaj mnie? Klub samotnych serc? Serca dwa? Jolka mówiła, że najlepszy jest… No
właśnie, powiedziałam, że notuję, ale skłamałam. Przez ekran przewala się potężna fala kiczu –
serduszka, kwiatki, wschody i zachody słońca, pary z profilu i tyłem, przytulone, na tle morza
ibłękitnegonieba.Nagiebiustyipośladki.Trudnotemusprostać.Zalewamniefalawątpliwości:czyna
pewno chcę brać w tym udział? Kieliszek chardonnay. Po godzinie wybieram portal Amore – brzmi
równie okropnie jak inne, ale ma ładnie zaprojektowaną stronę, na której nie doczytałam się słowa
„samotność”.Przecieżniejestemsamotna,tylkosama,atowielkaróżnica.Iwdodatkulubiębyćsama.
PowiedziałosięA,powiesięB.Trzebastworzyćswójprofil:wypełnićankietęiwizytówkę–bagatela,
trwa to ponad godzinę, poważne podejście do sprawy: wszystko opracowane przez profesjonalnego
psychologaztytułami.Przystępujędodziałania.Dziwne,mamwyższewykształcenie,anierozumiem
pytań, które na dodatek nie uwzględniają odpowiedzi, jakich chciałabym udzielić. Są debilne. Ja też
czuję się debilnie. Mimo to brnę dalej, już zaciekawiona, co z tego wyniknie. Na koniec kilka słów
osobie…Boże,cowkilkusłowachmożnaosobiepowiedzieć?Nodobrze:„Lubięczytać”.Koniec–
tylko tyle umiem o sobie powiedzieć. Lubię czytać. Co ja jeszcze lubię? Przecież ja tylko czytam
ipracuję.Dopisuję:„Lubiękinoiteatr”.Lubięczytać,lubiękino,lubięteatr…Icojeszcze?Amoże,że
lubięswojąmamę…Albożechodzęnawystawyidomuzeów.Aleprzecieżprzestałam,niechcemi
się.Wkońcujakośdajęradę,leczpochwilipojawiasiękolejnaseria,niestetyznówniemądrych,pytań,
które–wmawiamtosobie–musząmiećjakiśsens,żebyludziemoglisiędobrać.Żebyskojarzyćmnie
z kimś odpowiednim, nie z nieśmiałym domatorem, który ma kino domowe, lecz z wesołym,
wysportowanym,szczupłymioczytanymhumanistązpoczuciemhumoruikartąkredytowąplatinum,
abyśmymoglijeździćpoświecie.Zaraz–platinummiałMarcel,wystarczyzłota.Eee–jakakolwiek.
Mazuryteżpiękne,niemówiącjużoTatrach.Mamsporykłopotzwybraniemzlistydwudziestuwad
dziesięciu najdotkliwszych, bo żadnej z nich nie znoszę u siebie, a co dopiero u innych. I jeszcze
większykłopotzwybraniemzalet,bowydająmisięzarazemwadami.Iconapisaćopaleniu?„Palęod
czasudoczasu”–tak,przecieżmamzamiarrzucić.Acooalkoholu?Zerkamnabutelkęchardonnay.
Jak napiszę, że piję trzy, cztery, pięć razy w tygodniu, pomyślą, że alkoholiczka. I znów trafię na
alkoholika,którynadodatekposzukujealkoholiczki,żebymiećzkimpićiżebyniktmunietruł,kiedy
pije. Gotowe, jakoś się uporałam i z testem, i z hasłem, które na pewno od razu zapomnę. Lepiej
zapisać.Zapisuję.
Zgodniezplanemwyspałamsię,zjadłamjajecznicęiprzeglądamrepertuarkin.Potrzebujękomedii,
może być romantyczna. Wczorajszy spokój trwa. Sama, co za rozkosz. Nie musiałam wysłuchiwać
zwierzeń,sugestii,boleściwychsamooskarżeń,przeprosin,rozmawiaćoarmiipruskiej(tokonik,wręcz
rumakMarcina)anizanikimzamykaćdrzwi.Mamtozgłowy.Kiedykończysięchemia,aniemieszka
sięrazem,kończysięteżreszta.Toitaktrwałodłużej,niżustawaprzewiduje.
Chociaż mamy początek października, jest piękny, niemal upalny, słoneczny dzień. Myślę, że to
nagrodazamójrozsądek.Proszę,wystarczy,żeczłowieksłuszniepostąpi,alosnatychmiastnagradza
go szerokim uśmiechem. Palę papierosa i w koronie drzewa, to chyba topola, sięgającego powyżej
mojegobalkonu,widzęptasiegniazdo.Ktowie,możewprzyszłymrokuptakidoniegowrócą.Ibędę
miała pisklęta. Namiastka przyrody w moim nowym mieszkaniu napawa mnie optymizmem.
Wieczoremzajrzęnaportal,żebysprawdzić,czymnieprzyjęli,aterazkino:OpółnocywParyżu.
Wychodząc,natykamsięnaDzięcioła,któryczekanawindę.
–A,witamprzemiłąsąsiadkę–mówi,dzierżącwdłoniworek,araczejworeczek,ześmieciami.–
Takpóźnodopracy?
– Zgadza się, ale, niestety, wracam też późno – mówię ze smutkiem, sugerując, że dzisiaj nici
z naszej kawy, i przypominam sobie o karteczce od niego, której nie zdążyłam, czy którą raczej
zapomniałamprzeczytać,zanimsięzawieruszyła.Gdziejająpodziałam?Chybajestwtorebce,alenie
wypada jej teraz szukać i tym samym dać Dzięciołowi do zrozumienia, że go ignoruję. – Pamiętam
okawie,dziękujęzaprzypomnienie,znaczyzakarteczkęwdrzwiach.
–Jakąkarteczkę?–Dzięciołwyglądanaszczerzezdziwionego.
–No,wmoichdrzwiach,żółtą,wdziurceodklucza.
–Aha,aletonieja,przepraszam,niezostawiłemżadnejkarteczki,tobyłobynieeleganckie.
Kurczę,cozawpadka,nietylkoczuję,alesłyszę,jakzalewamnierumieniecwstydu.
–Miałemzamiarwieczoremdopanizapukaćijeszczerazzaprosić.Żonaupiekłaszarlotkę.Zpanem
Mirkiem, chociaż był dużo młodszy, to myśmy przynajmniej raz na tydzień… a kiedy się ożenił
zkoleżanką…
W tym momencie drzwi windy się otwierają, więc wykorzystuję to, żeby umknąć i nie musieć
wysłuchiwać,cosięstało,kiedypanMirek,czylipoprzedniwłaścicielmojegomieszkania,sięożenił.
Widziałam go w sumie trzy razy i kiedy przyszłam obejrzeć mieszkanie, wydawał się całkiem
sympatyczny, ale już przy drugiej wizycie zachowywał się tak, jakbym go chciała oszukać. Podobnie
u notariusza. Powinien był jednak zdobyć się choćby na jeden uśmiech, skoro dobiliśmy targu bez
żadnychpróbnegocjacjizmojejstrony.
– Oczywiście, dziękuję, ale późno wrócę, bo po pracy – dlaczego kłamię? – mam jeszcze zamiar
odwiedzićmamę.–Możejutroalbopojutrze?–dodajęzpoczuciemulgi:dziękiBogumażonę,awięc
niebędzieżadnychkomplikacji.Bałamsię,żewdowiec,awdowcytrudnoznosząsamotność.Wiemto
odmamy,któraprawiecodzienniechodzidoparkuiledwieusiądzienaławce,zarazpojawiasięprzy
niej jakiś emeryt. „Nie jestem głupia – zapewnia mama – dobrze wiem, czego chcą: żeby im prać,
gotowaćicerować.Niemamowy”.
– Dobrze, oczywiście, jesteśmy w domu. My rzadko wychodzimy. – W jego głosie słyszę
rozczarowanieiczujęsiępodle.Postanawiamsobiesolennie,żejutrojużnapewnoiżewcześniejich
otymzawiadomię.
Naulicyszukamwtorebcekarteczki,alebezskutecznie.Pewniewrzuciłamjądoszufladywkuchni.
Skoronieodsąsiada,toodkogo?
***
koniecdarmowegofragmentu
zapraszamydozakupupełnejwersji
WarszawskieWydawnictwoLiterackie
MUZASA
ul.Marszałkowska8
00-590Warszawa
tel.226211775
e-mail:[email protected]
Działzamówień:226286360
Księgarniainternetowa:www.muza.com.pl
Wersjaelektroniczna:MAGRAFs.c.,Bydgoszcz
Niniejsza darmowa publikacja zawiera jedynie fragment
pełnej wersji całej publikacji.
Aby przeczytać ten tytuł w pełnej wersji kliknij tutaj.
Niniejsza publikacja może być kopiowana, oraz dowolnie
rozprowadzana tylko i wyłącznie w formie dostarczonej przez
NetPress Digital Sp. z o.o., operatora sklepu na którym można
nabyć niniejszy tytuł w pełnej wersji. Zabronione są
jakiekolwiek zmiany w zawartości publikacji bez pisemnej zgody
NetPress oraz wydawcy niniejszej publikacji. Zabrania się jej
od-sprzedaży, zgodnie z regulaminem serwisu.
Pełna wersja niniejszej publikacji jest do nabycia w sklepie
internetowym BezKartek.

Podobne dokumenty