Show publication content!

Transkrypt

Show publication content!
Teraz gdy o tym myślę, to wiem, że było to miejsce zagubione, prywatne, być może w tej
formie istniejące tylko dla mnie. Nie dostrzegałam kiedyś, że ten skrawek ziemi nie pachniał dla
wszystkich i nie wszystkich czarował. Przez bardzo długi czas dzieciństwa myślałam, że obdarowani
jakąś swoją wsią są wszyscy, zarówno Ci który byli jej bliżsi lub dalsi na co dzień ( bo większość w
jakimś wymiarze była) . Wieś wydawała mi się tak wszechobecna i silna, że przez długi czas
wypełniała całe moje widzenie świata. Przez wiele lat w ogóle nie docierało do mnie że ktoś może tej
swojej wsi nie mieć, tego swojego miejsca, tej swojej przestrzeni. Jej obecność była przecież tak
oczywista, jakby bez tego nie można było istnieć. Dopiero długi czas po tym, często przez przypadek,
kawałek po kawałku moja oczywistość rozpadała się, okazywało się że tak szczodrze nie wszyscy
zostali obdarzeni, choć też różnie się to objawiało. Jedni nie dostrzegali jej istnienia i żyli jakby obok,
kolejni widzieli jej siłę i tęsknili za nią, jeszcze inni odwracali się plecami, zapominali, bądź też w niej
doszukiwali się źródła swoich niepowodzeń... ale nie wiem o tym za dużo, wiem więcej o mojej wsi.
Moja wieś? Czy mogę tak napisać, bo tak naprawdę to chyba tylko skrawek wsi, mały jej
ułamek na samym końcu, nakryty górką, będący przez długi czas całym światem zarazem, ale cóż nie
przestaje być wsią w której żyłam i która teraz żyje w mnie.
W dzieciństwie często samo słowo wieś wprawiało mnie w konsternacje, ponieważ mimo iż
tak proste i określone co do swojego znaczenie z jednej strony to z drugiej było w nim często jakieś
niedomówienie, sugestia, w dzieciństwie nie sposób było pojąć wieloznaczność tego słowa.
Wsie bywają różne, nie wiem czy widziałam ich dużo czy mało, ale bywały takie z których
możliwie najszybciej chciało się wyjechać, a także takie z których nastrój nie przeganiał, a również
takie gdzie chciałoby się zostać na dłużej. Nie pamiętam czy kiedyś pomyślałam o innej niż moja wsi,
czy też o innym niż mój skrawku, że mogłabym tam zostać na dłużej, chciałabym napisać, że na
pewno nie, ale coś takiego zapewne wkradło się i to nie na chwile spowodowane zauroczeniem. Tak
zapewne zdarzało się, pomyśleć podczas kolejnej już wizyty że być może to tu .. bo i Jaworki i
Kostomłoty, Siemianówka, a przecież jeszcze Omonville la petite!
Gdy myślę o moim skrawku wsi, to nie dziwię się dlaczego tak długo był całym światem,
mieściło się tam przecież wszystko co najważniejsze : ja, mama, tata, dwóch braci i siostra, w
idealnych proporcjach i harmonii i był stół, gdzie każdy miał swoje miejsce. Było tam wystarczająco
miejsca aby przyjąć każdą z pór roku, wystarczająco, aby pomieścić obowiązki i czas swobodnej
zabawy.
Zimą było miejsce dla słońca połyskującego na zmrożonym śniegu, na bałwany, dużo
bałwanów bo przecież dziewczyny mają swojego, a chłopaki swojego, na igło, na gałki śniegu, na
krzewy oprószone śniegiem który strącaliśmy wpychając się w kłujące krzewy. Było miejsce na
odśnieżanie, na miski z ciepłą wodą dla kur i kaczek.
Wiosną było miejsce na trawę, choć nie wiem czy można to tak nazwać, bo dziś trawa to trawa, a
tam przecież było wszystko, mlecz, dmuchawce, koniczyna, całe bogactwo roślin i kiedyś nazywaliśmy
to trawą. Do dziś idąc po ziemi, a po trawie szczególnie odczuwam cielesną ulgę, stawiam stopy i jest
tak miękko, tak miękko, więzadła, torebki, kości całe stopy czują ulgę, tak można iść.
Latem był czas na ogródek, wychodzenie przez okno, wyrywanie chwastów, rozbijanie się rowerami i
grę w badmintona aż do zmroku, na powidła i kompot, na porzeczkę i agrest.
Jesienią, wtedy jeszcze nie moją ukochaną był czas na kopanie warzyw i skrupulatne chowanie ich w
piwnicy, ułatwialiśmy to sobie tworząc system przesyłowy z kawałków rynien poukładany ch na
schodach, był czas na orzechy i liście i na składanie drewna w schowku.
Zapamiętałam taką wieś i przez długo, taka była we mnie. Dziś wracam tam znowu, minęło 25
lat od czasu gdy bawiliśmy się w berka w malinach, i ciągle płyną pory roku, może nie tak dosłowne
jak kiedyś, chyba nie mają już swojego, tak oczywistego miejsca.
Zimą już nie odśnieża się krzaków, bo ich nie ma, a trawnika odśnieżać nie trzeba, nie ma też komu
zanieść ciepłej wody, jest za to czas na książkę, kawę, zakupy w intrenecie, a kto wie w przyszłym
roku może nawet na biegówki.
Wiosną wychodzi piękna trawa, już nie poprzerastana ani mniszkiem, ani babką, i buty już nie
pobłocone jak kiedyś, wciąż jednak są Wielkanoce bazie i bukszpan, i wciąż czuć oddech ziemi na
wiosnę.
Latem nie ma ogródka, chwastów, badmintona, ale jest czas na wspólne grillowanie, na frisbee i
sjestę po upalnym dniu (i nawet bardziej upalnym tygodniu), a i kompot, agrest i porzeczka się
pojawiają w charakterze rarytasów.
Jesienią, mi najbliższą nie ma zaziemionych warzyw, ale są jeszcze orzechy i mgły i cisza i zapach
Ta wieś nie jest już dla nikogo całym światem, szczęśliwie wciąż jest stół i pomimo że, liczniej i
w innych proporcjach to wciąż każdy ma swoje miejsce.
2