Księżyc świecił jasno, a jego blask odbijał się od spokojnej tafli wody

Transkrypt

Księżyc świecił jasno, a jego blask odbijał się od spokojnej tafli wody
Anna Cisowska
II nagroda
Arka
Księżyc świecił jasno, a jego blask odbijał się od spokojnej tafli wody.
- Czas wracać - powiedziałam, sięgając po wiosło.
Nie odpowiedziała mi. Siedziała cicho, spoglądając w dal. Delikatna bryza czesała jej
włosy.
Łódka dalej dryfowała na środku oceanu. Zabieram na nią to, co chcę, by znalazło się
w moim śnie. Osoby, rzeczy, czasem piękne krajobrazy i wspomnienia. Pakuję wszystko i
odbijam od brzegu. Niekiedy jednak płynę sama. Dzisiaj towarzyszy mi mała dziewczynka.
Blondynka o dużych oczach. Tak, wypływa ze mną czasem.
- Bernadetta, słyszysz mnie? – ponaglałam. - Musimy wracać.
- Jasne… -ocknęła się i sięgnęła po swoje wiosło.
W milczeniu dobiłyśmy do brzegu, po czym moja koleżanka rozmyła się pod naciskiem
rzeczywistości.
Drzwi zatrzasnęły się z hukiem, a do pokoju weszła oddziałowa. Jak zwykle miała
skwaszoną minę, nigdy nie sprawia wrażenia osoby sympatycznej. Przykłada do czoła
każdego pacjenta elektroniczny termometr wyglądający jak pistolet, burcząc coś pod nosem.
- Ile razy mam ci, dziecko, powtarzać, byś tu posprzątała?! - Jak zwykle przyczepiła
się do kubka niesymetrycznie stojącego w stosunku do talerzyka.
- Już tu ogarnę - powiedziałam jeszcze zaspana.
- No, ja myślę - odrzekła, zapisując coś w mojej karcie pacjenta.
Czasami myślę, czy ja w tym szpitalu powinnam żyć, czy może lepszym
rozwiązaniem byłaby czasowa hibernacja.
Opadam bezwładnie na łóżko i zastanawiam się, co zrobić z tak „pięknie” zaczętym
dniem. Dzisiaj śniła mi się Bernadetka. Czasem o niej myślę, była cudownym dzieckiem.
Poznałam ją kilka lat temu w jednym ze szpitali, w którym przebywałam. Byłam od niej kilka
lat starsza, więc zawsze mnie słuchała. Fajnie było być dla kogoś wzorem. Układałyśmy
razem puzzle, a ja czytałam jej bajki. Pamiętam dzień, w którym wyszłyśmy ze szpitala.
Nasze mamy się lubiły, więc poszłyśmy wszystkie na lody i spacer. Kąpałyśmy się w małym,
górskim potoku. To był piękny dzień. Po wyjściu ze szpitala pisałam do niej listy i wysyłałam
jej moje ulubione książki. Pewnego dnia już jej nie było. Zmarła, miesiąc przed swoimi
szóstymi urodzinami. Nie udało się jej pokonać choroby. Ale wciąż wspominam ją jako małą,
radosną dziewczynkę w letniej sukience. Staram się z nią dzielić moim życiem, by nic jej
nie ominęło.
1
1.
- Aniu, tu masz skierowanie na badanie krwi, zejdź do laboratorium jeszcze przed
śniadaniem - powiedziała do mnie pielęgniarka, która właśnie weszła do pokoju.
Tę od samego początku polubiłam. Dokładna, systematyczna, ale zawsze uprzejma.
- A tu masz leki - podała mi mały kubeczek pełen tabletek.
- Dziękuję, już idę.
Wyszła, zostawiając mnie samą w pustej sali. Kolejni pacjenci przyjdą dopiero
w poniedziałek.
Założyłam kapcie i posłusznie poszłam oddać krew, jak to robię co trzy dni. Mijałam
właśnie dyżurkę i kaplicę. Modliła się w niej jedna pani. Każdy poszukuje nadziei, grunt to
tylko wybrać jej odpowiednie źródło. Zeszłam do piwnicy, gdzie znajdowało się
laboratorium.
Nie było kolejki, więc po trzech minutach już wracałam do pokoju. Za kwadrans
będzie śniadanie. Za mało czasu, by zacząć robić cos konkretnego, zbyt dużo, by bezczynnie
siedzieć. Sięgnęłam do szuflady i wyjęłam IPoda. Sprawdziłam pocztę i portale
społecznościowe. Patrycja i Maciej jeszcze śpią. Odkąd leżę w szpitalu, rozmawiamy w nocy
przez skypa. Podtrzymuje mnie to na duchu. Wyłączam mój sprzęt i chowam go do poszewki
w poduszce. Otwieram okno i wychodzę na śniadanie. Jedzenie oddaję starszym panom.
Myślę, że się do tego już przyzwyczaili. Rzadko coś jadam. Chwilę potem siedzę już we
własnym łóżku. Wrzucam pieniądze do automatu, który uruchamia telewizor. Z głośników
płyną tylko puste dźwięki, denne słowa i pozbawione znaczenia zdania. Nie chcę jednak czuć
się samotnie.
Moja przyjaciółka ma dziś urodziny, a ja nie mogę osobiście złożyć jej życzeń.
Chciałam dać jej jednak prezent. Czekałam tylko na jeden telefon. Pół godziny później
zadzwoniła do mnie Daria. Razem z Poliną kupiły świeczki, pączka i balony.
- Zaczynamy akcję. My wbijamy świeczki w pączka i dmuchamy balony. Ty zagadaj
Dornię i każ jej za pięć minut otworzyć drzwi - mówiła bardzo przejęta Daria, a
podekscytowana Polina po niej powtarzała.
Połączenie zakończone. Wykręcam numer do Dorci. Składam jej życzenia, po czym
mówię, że mam dla niej prezent.
- Dorcia, idź otwórz drzwi. Tam coś na ciebie czeka.
- Anka, ty wariatko, co znowu wymyśliłaś? Oszalałaś?!
- Nie gadaj, tylko idź!
2.
Po chwili usłyszałam piskliwe głosy Poliny i Darii śpiewające „Sto lat” i głośny
śmiech Dorci. Ja również śpiewałam do słuchawki telefonu. Chwilę potem rozmawiałyśmy
przez skypa i czułam się, jakbym faktycznie była z nimi na imprezie urodzinowej. To
wspaniale, że mogłam w tym uczestniczyć. (Dziękuję, Stevie Jobs!)
Do pokoju wszedł pan Alojzy, zresztą jak zwykle bez zaproszenia. Czasem się go
obawiam, ale ostatecznie wzbudza on moją sympatię. Mówi ze swoistym akcentem i trudno
go czasem zrozumieć. Podrywa wszystkie panie na oddziale. Jak zwykle, bardzo mnie
zawstydził nachalnymi pytaniami, po czym za chwilę wychodzi, zostawiając mnie samą.
2
Znów włączam IPoda. „Pat dzwoni”- wyświetla się komunikat. Odbieram i słyszę
przejęty głos Patrycji:
- Anka, słuchaj, ale super chłopak oglądał mój profil! Myślisz, że mogę do niego
napisać?
- Ale na jakiej stronie? O co ci w ogóle chodzi?
- No przecież ci o niej opowiadałam tyle razy! Załóż wreszcie tam konto, to
zrozumiesz.
Chwilę później posiadałam już konto na międzynarodowym portalu
społecznościowym. Swoją drogą, chłopak, który oglądał profil mojej koleżanki, był
faktycznie całkiem przystojny. Leżąc w szpitalnym łóżku, poznawałam ciekawych ludzi z
każdego zakątka świata. Z Włoch, Francji, Anglii, Stanów Zjednoczonych czy Ugandy. Tak
właśnie poznałam Bena. Sympatycznego i zabawnego chłopaka z Australii. Szybko
znaleźliśmy wspólny język. Początkowe rozmowy o jogurcie i sałatkach owocowych prędko
zamieniły się w regularne konwersacje. Często wysyła mi ciekawe zdjęcia i filmiki swojej
okolicy. Zawsze marzyłam o dalekich podróżach. Chciałam poznać wszystkie kolory i cienie
otaczającego mnie świata. Teraz mam ich przedsmak. Leżąc w szpitalu, poznaję inny kraj i
obyczaje od podszewki.
W poniedziałek pojawiły się nowe panie, z którymi miałam dzielić pokój. Dwie miłe
nauczycielki. Szybko nawiązała się między nami więź. Niewygodne łóżka i paskudne,
szpitalne jedzenie chyba faktycznie łączą ludzi. Bo co lepiej wpływa na relacje międzyludzkie
niż wspólne narzekanie? Wieczorem dołączyła do nas kolejna pacjentka. Hipochondryczka.
Pierwszej nocy krążyła po pokoju, nie dając nam spać. Wymyślała kolejne choroby, by jak
najdłużej zostać w szpitalu. Na początku ciężko było mi ją zrozumieć.
Ja oddałabym wszystko, by wrócić już do domu. Dzięki niej zrozumiałam, że nie
należy oceniać ludzi po pozorach. Od kilku lat mieszkała za granicą, nie znając języka.
Całymi dniami siedziała w domu, usługując innym domownikom. Wszystko, czego pragnęła,
zostało w Polsce. Stała się niewolnikiem rodziny i swojego życia.
3.
Było mi jej szkoda, gdy dwa dni później wychodziła do domu. Nauczycielki opuściły
lecznicę równie szybko, więc znów pozostałam sama.
Ponownie musiałam samotnie chodzić na posiłki. W drodze do stołówki mijałam sale
najciężej chorych. Czasem nad drzwiami zapalała się czerwona lampka i włączał się alarm.
Tam śmierć była już błogosławieństwem. Ludzie po prostu leżeli i czekali.
Stołówka była jeszcze zamknięta. Gdy oczekiwałam na jej otwarcie, podszedł do mnie
pan, z którym często zdarzało mi się już rozmawiać. Pamięta, że jest kombatantem, każdą
swoją akcję i przygodę, ale zapominał co zjadł na śniadanie. Za każdym razem opowiada to
samo, ale sprawia mi przyjemność, gdy na jego zmęczonej życiem twarzy chociaż przez
chwilę gości uśmiech.
Później zadzwonił do mnie Ben. Bardzo lubię z nim rozmawiać o zwyczajnych
rzeczach. Dzisiaj właśnie dyskutowaliśmy o pokemonach. Naśladowaliśmy śmieszne odgłosy,
które wydaje jeden z głównych stworów w tej bajce. Wyjrzałam przez okno. Na parking
podjechał właśnie spory samochód. Nie była to karetka. Podchodzę do okna i z ciekawością
wyglądam na zewnątrz. Z furgonetki wychodzi kilku dorosłych mężczyzn kierujących się do
szpitala. Po chwili pojazd zakładu pogrzebowego odjeżdża. Ktoś dzisiaj odszedł.
3
- Anna, czy wszystko w porządku? - dopytywał się Ben. Zadawał to pytanie średnio
raz na trzy minuty.
- Tak. U mnie wszystko gra - odpowiedziałam.
Życie toczy się dalej.
Potem rozmawialiśmy o najlepszych grach komputerowych i najciekawszych filmach.
Nie wiedziałam, że dyskusja na temat budowania królestwa i tworzenia armii może być
tak ciekawa.
Samotnie szłam krętą, leśną ścieżką, wiodącą na moją plażę. Trwało to już chwilę.
Było ciepło, jednak zimny powiew wiatru chłodził rozgrzaną twarz. Z dala niósł się szum fal.
Dziś morze nie jest spokojne. Tak jak ja.
Stanęłam i dokładnie się rozejrzałam. Nikogo nie ma. To dobrze. Zboczyłam z trasy i
biegiem ruszyłam przed siebie. Mijałam kolejne drzewa. Zieleń otulona mrokiem zlewała się
ze sobą. Teraz wystarczy przeskoczyć przez ogromny powalony pień i skręcić obok starej
wierzby.
Znajduje się tam mały, drewniany domek, z niedużym gankiem. Na tarasie stoi kilka
krzeseł, foteli i ogrodowych huśtawek. Jest też stolik do grania w karty, przy którym wypijemy
czasem herbatę. Tutaj zapraszam swoich gości. Są tu, gdy im na to pozwalam, gdy chcę, by tu
byli. Do domu ich nie wpuszczam. Jest tam zbyt wiele rzeczy dla mnie cennych. Myśli,
wnioski, marzenia, czasem nawet te bardzo nierealne. Niekiedy, jadąc autobusem, boję się, że
ktoś czyta w moich myślach. To by było fatalne. Obnażona z samej siebie.
4.
Podchodzę do drzwi i otwieram je jednym z moich licznych kluczy. Moja forteca.
Forteca w mojej głowie. Tak, to dobre określenie. Nie zbudowałam mostu zwodzonego, tamy i
nie wprowadziłam do niej krokodyli. Chcę rozmawiać z ludźmi, lubię ich poznawać i spędzać
z nimi czas. Jednak szanuję też swoją prywatność i indywidualność.
Przycisnęłam włącznik światła. Żarówka żarzyła się chwilę, po czym rozświetliła całe
pomieszczenie jasnym światłem. W kuchni zrobiłam sobie mocną kawę i usiadłam w salonie
przy małym drewnianym stoliku. Nogi oparłam o pufę. Mam wysoką temperaturę i bardzo
boli mnie ręka. Na razie nigdzie nie wypływam. Ktoś dobija się do drzwi. Nie chcę z nikim
rozmawiać. Idę umyć kubek. Tym razem ktoś stuka w okno. Syzyfowa praca, ja i tak zostaję
tutaj. W rogu stoi łóżko. Kładę się na nie. Cisza, błoga cisza. Tylko gałązki drzew stukają
głucho o szybę. Na niebie znów świeci księżyc. Jaki on jest piękny!
Chyba chwilę spałam, a może nie? Przewróciłam się na drugi bok. Za oknem świecił
księżyc. Na wyświetlaczu komórki była dopiero trzecia w nocy. Wstałam i otworzyłam okno.
Podmuch zimnego powietrza wpadł do pokoju. Zamykam je i wracam do łóżka. Ręka wciąż
boli, zwłaszcza blizna na lewym przedramieniu. Tak od dziesięciu lat. Raz mniej, a raz
bardziej. Gdy miałam sześć lat, lekarze niepotrzebnie zaszczepili mnie i do dziś walczę z
komplikacjami. Typowy błąd w sztuce. Miałam kilka lat przerwy, gdy nie chorowałam. Teraz
jednak po raz kolejny muszę się z tym zmierzyć. Ale chemioterapia wcale nie jest łatwa.
Lecz czy samo życie jest łatwe? Nie czuję się gorsza i nie chcę litości.
4
Tak się cieszę, że nie wyglądam na osobę chorą. Nawet się tak nie czuję. Odwracam
się po raz kolejny na drugi bok. Czas odpływać, bo podobno sen to zdrowie.
Zamykam szczelnie drzwi. Nie chcę przecież nieproszonych gości. Przechodzę przez
niewielki ogród przed domem. Intensywny zapach kwiatów był duszący w tę gorącą noc.
Mijam małą komórkę. Zamykam tam wszystko, o czym chcę zapomnieć lub nie chcę zaprzątać
sobie tym głowy. Czasem jakiś drobiazg wymyka się między dziurami w sztachetach i nie daje
mi spokoju. Czasem subtelnie zdepcze jeden z kwiatków w ogrodzie, niekiedy przysiądzie ze
mną na tarasie, są jednak chwile, kiedy uporczywie dobija się do drzwi. Wkrótce jednak
wraca tam, gdzie jest jego miejsce.
Wracam na ścieżkę, z której wcześniej zboczyłam. Chwilę później jestem już na plaży.
Nie mogę daleko odpływać, niewiele czasu zostało mi do świtania. Odbijam od brzegu, a
dalej płynę dzięki żaglom. Nakładam słomiany kapelusz na oczy i przysypiam. Nawet w snach
trzeba czasem odetchnąć.
Dzisiaj, na szczęście, nie przyszła oddziałowa. Młoda pielęgniarka mierzyła
temperaturę i rozdawała leki. Dodatkowo otrzymałam tabletki przeciwgorączkowe. Szkoda,
że dopiero teraz. Połykam je wraz z dwiema innymi, które aplikują mi przed śniadaniem.
Następnych szesnaście biorę w ciągu dnia. Nie mam siły.
5.
Dzisiaj nie idę na śniadanie. Ktoś bardziej potrzebujący je zje. Mama przyniesie mi
coś dobrego z domu. Co ja bym bez niej zrobiła. Będzie tu dopiero za dwie godziny.
Kompletnie rozbudzona sięgam po mój przenośny komputer.
Miałam wiadomość od pewnego Greka o imieniu Can. Bardzo się ucieszyłam. Zawsze
intrygowała mnie ciekawa kultura i historia tej cywilizacji.
Jego mama jest Greczynką, a tata pochodzi z Izraela. Sam urodził się w Wielkiej
Brytanii. Następnie mieszkał w Niemczech oraz w innych miejscach, a dopiero teraz
zamieszkał w Salonikach. Jest poetą i często wysyła mi swoje wiersze. Interesuje się muzyką
rockową, jak ja, i bardzo lubi polski zespół Dżem. Mamy ze sobą wiele wspólnych tematów.
Teraz nazywam go Jolka, ponieważ bardzo spodobała mu się kultowa piosenka Budki Suflera
pt. ,,Jolka, Jolka”.
Moja mama, jak zwykle, przynosi mi cały plecak jedzenia. Również babcia bardzo się
o mnie martwi. Gdy musiałam spędzić święta wielkanocne w szpitalu, upiekła dla mnie mięso
oraz zrobiła sałatkę, a mama moją ulubioną szarlotkę. Teraz przywiozła mi jogurty i płatki
śniadaniowe.
W szpitalu również muszę się uczyć, nie chcę przecież mieć dużych zaległości. Dzisiaj
przygotowałam notatkę o nowotworach oraz zrobiłam plakat. Moja przyjaciółka przedstawi to
za mnie na lekcji.
Po południu odwiedziły mnie moje przyjaciółki: Daria, Polina, Dorcia oraz jej mama.
Przeszły przez próg szpitalnych drzwi z wielkim kartonem i wieloma balonami. Ledwo byłam
w stanie je ujrzeć za tym całym majdanem. Dziewczyny pomogły mi odpakować prezenty.
Każda z nich upiekła dla mnie ciasta i ciasteczka. Dorcia uszyła specjalnie dla mnie pluszaka
rybę, o której od dawna marzyłam. Od całej klasy dostałam książkę z miłymi wpisami. Daria
5
podarowała mi piękną koszulę w kratę, w moim ulubionym kolorze. Dostałam zabawny
rysunek oprawiony w ramkę i wiele innych drobiazgów i słodyczy. Wysłuchałam
najnowszych plotek i informacji, którymi żyje teraz szkoła. Wiem, kto nosi teraz brzydkie
buty i kto się komu podoba. Wspólne popołudnie minęło bardzo szybko i musiałyśmy się
pożegnać.
Wieczorem byłam gotowa na kolejną konferencję z Patrycją i Maciejem. Mieszkają
bardzo daleko i kontaktuję się z nimi głównie przez skypa.
- Cześć - odezwał się roześmiany głos Patrycji.
- Hej - odrzekłam szybko, również głośno się śmiejąc. - Maciej, jesteś tam?
Odpowiedziało nam znajome trzeszczenie. Maciej, jak zwykle, męczył się ze źle
podłączonym mikrofonem.
6.
- No przecież słyszysz, że znowu sapie… - odburknęła moja przyjaciółka Patrycja.
- Wcale nie sapie! - oburzył się Maciej.
- Jak nie, jak tak!
- Dajcie już spokój… - uspokajałam moich znajomych -przecież on zawsze wzdycha,
więc w czym problem?
Z Patrycją zaczęłyśmy się głośno śmiać.
- No faktycznie, bardzo zabawne… - powiedział obrażonym głosem. - Czasem się
zastanawiam, dlaczego w ogóle z wami rozmawiam.
- Dobra, już skończyłyśmy, prawda? - zaproponowałam.
- Obiecujemy - Patrycja zakończyła temat niejakiego sapania Macieja.
- Wysłałam wam zdjęcie mojego nowego pluszaka. Jakie nadalibyście mu imię?
- Ja bym go nazwał Ben - zaproponował Maciej, po czym zaczął się śmiać.
- Dlaczego właśnie tak? - dociekałam.
- No, ma nawet takie same włoski.
- Maciej, ale ty faktycznie jesteś głupi - skwitowałam jego bezsensowną wypowiedź.
- Nazwij go Dżiuseppe, będzie pasowało - zaproponowała Patrycja.
- Tak właśnie będzie miał na imię.
- Ale zawsze możesz go nazwać Big Ben!- Maciej wciąż nakłaniał mnie do swoich
pomysłów.
- Skończ już! To nie jest zabawne!
- Maciej, zazdrośniku, ta ryba ma już imię i ja je wybrałam- zaśmiała się Patrycja.
- Ja - zazdrośnik?!
- Cisza! Jakiś chłopak z Korei do mnie napisał. Co mogę mu odpisać?- moja
przyjaciółka szybko zmieniła temat. Nasza rozmowa trwała jeszcze kilka godzin. Było już
bardzo późno. Pożegnaliśmy się, ponieważ trzeba było się już kłaść. Napisał do mnie Ben.
- Hihihi, właśnie wstałem. Cześć.
- Hihihi, ja właśnie idę spać. Cześć. – Napisałam, po czym wyłączyłam IPoda i
zasnęłam. Dzieli nas w końcu aż osiem godzin różnicy czasu.
Dzisiaj szłam trochę inną drogą. Zbiegłam pośpiesznie po wydmie. Podobno jest to
zakazane, ale przecież ona należy do mnie. Na plaży czekały na mnie Patrycja i Jola.
Poznałam je, jak mieszkałam jeszcze we Wrocławiu. Są moimi najlepszymi przyjaciółkami.
Bardzo mi ich tutaj brakuje.
6
- Płyniecie dzisiaj ze mną?
- No, a po co byśmy tu stały?- spytała Jola, głośno chichocząc. Ona zawsze się śmieje.
Dużo i bardzo głośno.
7.
Spakowałyśmy kilka potrzebnych rzeczy, po czym już byłyśmy na szerokich wodach.
- Jaki kurs obieramy dzisiaj? –dopytywałam się, chwytając za ster.
- Może do Korei! No proszę! - wykrzyczała podekscytowana Patrycja, wyjmując rękę z
wody. Ochlapała przez to Jolkę i koszyk, który przy sobie miała.
- No, uważaj trochę! Zamoczysz nam kanapki! - Jola zawsze coś jadła. Jak tego nie
robiła, to zazwyczaj była głodna. Mimo tego, to najszczuplejsza osoba, jaką znam. - Ostatnio
tam przecież byłyśmy!
- Ostatnio to my byłyśmy w Japonii!
- No to jest przecież to samo! Ja chcę pojechać gdzieś, gdzie jest ciepło. Dość mam już
tej zimy!
- No, Anka, powiedz coś w końcu, bo zaraz oszaleję - ponaglała mnie Patrycja.
Nastawiłam odpowiedni kurs i usiadłam z nimi.
- Dokąd płyniemy? - spytały tym razem zgodnie
- Nie wiem. Ale będzie fajnie – odrzekłam. - A teraz dajcie mi jakąś kanapkę, bo jestem
głodna.
Dryfowałyśmy po bezkresnym oceanie mojej wyobraźni, a nasz głośny śmiech niósł się
po wodzie i zaglądał w każdy zakamarek mojego umysłu.
Jeszcze przed śniadaniem pojawiła się w moim szpitalnym pokoju nowa pacjentka,
pani Janka. To właśnie z nią miałam dzielić swój czas. Bardzo sympatyczna starsza pani
weszła pełna werwy do pokoju, taszcząc za sobą dwie ogromne walizki. Szybko się
rozpakowała i obwieściła, że od razu po śniadaniu przygotuje drobny, powitalny poczęstunek.
Po posiłku doszły do nas jeszcze trzy panie. Zanim każdą z nich zbadał lekarz, a
obchód lekarski nie skończył jeszcze odwiedzać wszystkich sal, nie mogłyśmy „zaszaleć”. Od
teraz miałyśmy własny czajnik, przywieziony przez jedną z pań. Zjadłyśmy po powitalnym
kawałku ciasta i wypiłyśmy herbatę. Podczas pobytu w szpitalu bardzo polubiłam starszych
ludzi. Nauczyłam się z nimi żyć. To są naprawdę bardzo ciekawe osoby. Sama pani Janka
nazwała się moją szpitalną babcią. Pilnowała mnie, bym zawsze coś zjadła oraz przynosiła
posiłki, gdy ja nie chciałam iść do stołówki. Cieszył mnie fakt, że ktoś jeszcze interesuje się
moim losem.
Po obiedzie wyszłam do parku szpitalnego. Wzięłam ze sobą mojego Ipoda. Podczas
spaceru rozmawiałam z Benem.
- Czy ja słyszę ptaki? - dopytywał się.
- Tak, Ben, słyszysz ptaki. Ładnie śpiewają, prawda?
Ciekawa jestem, czy normalnie też zwróciłabym na nie uwagę. Człowiek zamknięty
wśród czterech ścian ma zupełnie inną wrażliwość.
Zrobiłam mu kilka zdjęć okolicy i wysłałam na pocztę. Tym sposobem można uznać,
że byliśmy na wspólnym spacerze. Mijam właśnie leżalnie. Kiedyś pacjenci odpoczywali tutaj
i czerpali przyjemność z wylegiwania się w słońcu. Dalej, schowana za drzewami, jest figurka
Matki Boskiej. Pierwotnie miała służyć modlitwie. Ale czy ludzie się tam modlą, poddają
zadumie?
7
8.
Nie wiem. Pewne jest to, że większość osób przychodzi tu palić papierosy.
Samą figurkę pacjenci nazywają „Matką Boską palącą”. Idę dalej ścieżką. Budynek szpitala
jest naprawdę piękny. Kiedyś to był dwór szlachecki. Ciekawe, jak się tutaj wtedy żyło?
Dzisiaj jest naprawdę piękna pogoda. Pierwsze tchnienie wiosny. Wielu pacjentów
wygrzewa się teraz na wystawionych ławkach. Machają do mnie. Witam ich serdecznie.
Robię im zdjęcie, tak jak mnie o to poprosili. Sympatyczni ludzie.
Kieruję się w stronę lasu. Zawsze lubiłam po lesie spacerować. Trudno opisać
szczęście, które temu towarzyszy. Albo się to czuje, albo nie. Za wysokimi krzewami
ujrzałam zupełnie inny odcień koloru niebieskiego. Zboczyłam ze ścieżki i kroczyłam teraz
własną drogą. Moim oczom coraz bardziej ukazywało się jezioro. Na swojej trasie natrafiłam
jednak na płot. Nie dało się go ominąć. Rozczarowana musiałam powrócić do pokoju.
Dopiero tu poczułam, jak bardzo zmęczył mnie ten spacer. Wyczerpana zasnęłam.
Panie, z którymi dzielę pokój, są ogromnymi gadułami, a jak się później okazało, dwie
z nich to kuzynki. Najbardziej jednak lubię panią Jankę. Bardzo mi imponuje. Niedługo
skończy siedemdziesiąt lat. Tuż po urodzinach ma zamiar urządzić stypę. Jak sama
powiedziała, nie odpuściłaby przecież takiej imprezy. Zna chyba każdego pacjenta, lekarza i
pielęgniarkę w tym szpitalu. Bardzo często tu przyjeżdża. Wieczorami przychodzi do nas
wiele osób, a ona jest zawsze w samym centrum zabawy. To chyba najlepszy tydzień całego
mojego pobytu w szpitalu.
Pani Janeczka ma problem ze spaniem. W nocy bardzo często słyszę jej ciężki oddech.
Wieczór jest tą chwilą, gdy ujawniają się nasze słabości. Nikt ich nie dostrzega, schowani pod
osłoną nocy możemy się z nimi kryć. Częste pobyty w szpitalu ratują jej życie. Może nie tyle
ratują, a przedłużają. To intrygujące, jak można nauczyć się żyć ze śmiercią. W tle słyszę jak
wstaje i idzie do łazienki. W drodze powrotnej podchodzi do mojego łóżka i poprawia mi
kołdrę. Nie chce, bym zmarzła. Kochana pani Janka, zawsze myśli o innych.
Zamykam drzwi mojego domku. Musiałam wziąć kilka rzeczy potrzebnych do
następnego rejsu. Dawno nie podróżowałam, więc przyda się mapa. Zakręciłam na palcu
kilka razy pękiem moich kluczy i schowałam je do kieszeni. Muszę się trochę pośpieszyć, bo
mój dzisiejszy gość na pewno już na mnie czeka. Faktycznie, pani Janka czekała już na mnie
na plaży. Wydawała się o kilka lat młodsza.
- Proszę wsiadać. Mam dla pani niespodziankę.
- Jaką? Ależ wcale nie trzeba.
- Proszę spokojnie usiąść i poczekać. Niedługo będziemy na miejscu.
Nie pamiętam, kiedy ostatnio płynęłam do Irlandii. Mieszka tam córka i wnuczka pani
Janki. Ze swoją wnuczką rozmawiała jedynie przez telefon i skypa. Nie może polecieć do nich
samolotem ze względów zdrowotnych. Na pewno się ucieszy.
9.
Dzisiejszy poranek okazał się najlepszym, jaki powitałam w szpitalu. Podczas
obchodu lekarskiego dowiedziałam się, że już jutro wychodzę do domu. Od razu
8
zadzwoniłam do mojej mamy. Już dzisiaj zabierze mi kilka niepotrzebnych rzeczy. Napisałam
do Patrycji i Macieja oraz do dziewczyn. Pochwaliłam się moim nowym znajomym z innych
krajów. Can w geście euforii napisał kolejny wiersz. Ben także podzielał mój entuzjazm. Ale
chyba nikt dzisiaj nie był tak szczęśliwy jak ja.
Zaczęłam pomału pakować swoje rzeczy. Nie wychodziło mi to jednak dobrze.
Leżałam tu od jakiegoś czasu. Człowiek szybko przyzwyczaja się do otaczających go realiów.
Na nowo będę musiała przywyknąć do życia w domu.
Poszłam na mój ostatni szpitalny spacer. Pożegnałam się z panami, którym zawsze
oddawałam swoje kanapki i z tymi, z którymi dzieliłam wcześniej czajnik. Ostatni raz
mijałam miejsca, do których zdążyłam się przyzwyczaić, które tworzyły moją szpitalną
rzeczywistość.
Wróciłam do pokoju i wieczór spędziłam z moimi lokatorkami. Całego pobytu w
szpitalu nie uznaję za przykre przeżycie. Wiele się tu nauczyłam. Mogłabym rozpaczać i
użalać się nad swym losem. Ale po co? Znajdźmy we wszystkim odrobinę dobra, bo przecież
to my kształtujemy nasz pogląd na świat.
Dzisiejsza noc była moją ostatnią w tym miejscu, ostatni był też sen wyśniony w
szpitalnym łóżku.
Poczekajcie tutaj. Za chwilę zamknęłam drzwi, a skrzynki które wyniosłam,
zostawiłam na tarasie.
- Możecie już je zabrać - powiedziałam.
Teraz duża grupa ludzi szła przez las i coś niosła. Wszyscy głośno się śmiali, a ktoś
właśnie zaczął żwawą dyskusję. Dzisiaj musiałam przygotować większą łódź. Zaraz
odpływamy od brzegu. Teraz zabieram wszystkich, którzy towarzyszyli mi w tym trudnym
czasie. Chciałabym im podziękować. Może nie wymieniłam ich wszystkich albo nie
wymieniłam wszystkich zasług. To są przecież tylko słowa, a nic nie odda wdzięczności, którą
ich darzę.
- Dokąd dziś płyniemy? - spytał ktoś w tłumie.
- Do domu – odpowiedziałam. - Gdziekolwiek on jest.
Żagle trzepotały głośno na wietrze, a my podążaliśmy w kolejną podróż. Oni wszyscy i
wszystko co robią, tworzą mój świat. Świat, w którym pragnę żyć dalej.
9