pobierz fragment - Wydawnictwo SONIA DRAGA

Transkrypt

pobierz fragment - Wydawnictwo SONIA DRAGA
fragment
Z języka francuskiego przełożyła
Agnieszka Rasińska-Bóbr
1
G
dy zaszłam w ciążę, postanowiłam, że raz
na zawsze, i za wszelką cenę, przestanę być
smutna. Od jak dawna się znaliśmy? Od trzech,
czterech dni? I Pablo powiedział mi, że chce
mieć dziecko, psa, dom i zimne piwo, tu, teraz,
natychmiast. Podałam mu piwo, miałam kilka
zgrzewek na zapas dla mamy, ale nie w lodówce,
mama zawsze zaznaczała, nie za zimne, proszę cię,
z uśmiechem, który miał znaczyć: takie właśnie
lubię, nie za zimne, jakby to była kwestia gustu,
a tak naprawdę nie mogła pić zimnych napojów
z powodu kompletnie zepsutych zębów.
Pablo sączył letnie piwo, ale nie spuszczał ze
mnie wzroku, czekał na dalszy ciąg, czekał, aż
wyjmę psa, dziecko i dom, hop, jak królika z kapelusza, jakby wszystko było takie proste, jakby
5
można było w sekundę przejść od flirtu do miłości, jakby można było tak postanowić, zdecydować, jakby wystarczyło tylko mieć ochotę. Ja
w tamtym okresie sama nie wiedziałam, na co
mam ochotę, ochota odeszła, opuściła mnie wraz
z zaufaniem, apetytem, radością. Patrząc na mnie
dużymi, jasnymi oczami, Pablo czekał spokojnie, żebym mu odpowiedziała, zdecydowała się
na dom, dziecko, psa, na miłość też, rzecz jasna,
oczekiwał miłości, pasowała do dziecka i psa.
To było dziesięć lat temu. Dziesięć lat to długi czas. Wyleczyłam się. On mnie wyleczył. Niekoniecznie umiera się z powodu złamanego serca.
Nieraz myślę sobie, że nie pozostał po tym żaden
ślad, ani blizna, ani znak, nic, nastąpiła regeneracja, odnowa komórek, nowiutkie serce, jak przedtem. Oczywiście to nie do końca prawda. Pablo
wykonał dobrą robotę, nie widać szwów, ale ja
umiem rozpoznać pierwsze objawy załamania: to
dziwne uczucie, jakbym upadała, ale w środku,
gdy mój wzrok pada przypadkowo na twarz tamtego; i ta stłumiona, niemal uspokajająca złość,
która ciągle tu jest, wyryta we mnie.
A do tego dochodzi bardzo dawny strach,
który zastygł, ale ożywa, gdy myślę o przyszłości, o zawodach miłosnych, o wszystkich zmar6
twieniach, jakie czekają moje dzieci, nasze dzieci, strach antycypacyjny, strach zawczasu przed
wszystkimi sukinsynami, którzy wyrządzą im
krzywdę, tak jak on wyrządził krzywdę mnie.
Nasze dzieci muszą być silne, cieszę się, widząc, że są mocniejsze ode mnie, mniej wrażliwe, mniej melancholijne, cieszę się w sumie, że
nie są do mnie podobne. Gdy Angèle i Paul się
urodzili, czułam ulgę, że są kserokopiami Pabla,
mają brwi jak dwa ucha, które unoszą im oczy
ku górze, pełne usta, łagodny profil bez kantów,
wiedziałam, że to moje dzieci, nie było co do
tego wątpliwości, wyciągnięto je z mojego brzucha i położono mi je na piersi bez żadnych sztuczek, bez żadnych historii z zamianą niemowląt,
co podobno dość często zdarza się w szpitalach,
miałam świadków, dowody, miałam wszystkie
możliwe dokumenty i zdjęcia, jakie tylko można sobie wyobrazić, ale po prostu ulżyło mi, że
nie odnajduję w nich swoich wad w przerysowanej formie, powiększonych, nieznośnych, to
dobrze wróżyło na przyszłość, może oznaczało,
że nie ma żadnego fatum, że nie przekazałam im
też całej reszty: swojej kruchości, braku pewności
siebie i całego tego szaleństwa, które zdarza się
w mojej rodzinie.
7
Więc wtedy, dziesięć lat temu, dopiero się poznaliśmy, a ja zbliżałam się już do wieku, w którym, jeśli nie planuje się dziecka, ludzie uważają,
że to podejrzane, albo smutne, albo jedno i drugie, ale ja nie miałam w ogóle żadnych planów,
ani ambicji, ani pragnień, nie mówiąc już o planowaniu dzieci, wolne żarty, a Pablo patrzył na
mnie i zbierało mi się na płacz, jak kiedyś w szkole, gdy nie rozumiałam pytania, albo gdy tata
tłumaczył mi jakieś zadanie z matematyki, a mój
mózg się zacinał, głowa się zamykała i zaczynałam szlochać. Nie chciałam, żeby Pablo oglądał
mnie w takim stanie – niektórym dziewczynom
jest z tym do twarzy: zaczerwieniony nosek, wilgotne oczy, minka wystraszonego kotka – ale ja
wyglądam okropnie, gdy płaczę, popękane żyłki
w oczach, nos jak kalafior, wypadają mi soczewki,
pocę się, mam czkawkę, czerwone plamy na policzkach, po prostu katastrofa i kałuża.
Co takiego? Spytał, ale nie było to do końca
pytanie, tylko niemal wyrzut. Co takiego, co ty
mi opowiadasz? Wzięłam głęboki wdech i wyjaśniłam bardzo szybko, nie patrząc na niego, że
moim zdaniem jestem skoncentrowana na sobie,
bipolarna, trójpolarna, kwadropolarna, porywcza, nieodpowiedzialna, cierpię na bezsenność,
8
palę trzy paczki papierosów dziennie i dwa albo
trzy skręty co wieczór, nie licząc xanaxu i antydepresantów, więc jeżeli któregoś dnia zaakceptuję ten dziwny pomysł, by się rozmnożyć, będzie
musiał natychmiast oddać dziecko pomocy społecznej. Okej, okej, odpowiedział. Ale popatrzył
na mnie z ukosa, więc zrozumiałam, że nie odpuszcza i że nie wybił sobie tego pomysłu z głowy, tylko odłożył go na później. Nie wiedziałam
jeszcze, że później oznacza dla Pabla w mgnieniu
oka, bo trzeba żyć już, natychmiast, a sam Pablo jest uosobieniem natychmiastowości, szybko,
szybko, ciągle jest w ruchu, nawet gdy się kąpie
w wannie, nawet gdy śpi. Rano wstaje wcześnie
i jest w pełnej formie, zawsze ma jakiś pomysł,
chce podróżować, pracować, organizować imprezy, manifestacje, antymanifestacje, przeczytać wszystkie książki, zobaczyć wszystkie filmy,
przesłuchać wszystkie płyty, teraz, zaraz, potem
będzie za późno, druga zmiana już czeka, tupie
z niecierpliwości, przestępuje z nogi na nogę, no
już, szybciej, nie ma czasu do stracenia, czas nas
goni, no już, dalej! Naprzód! To dziwne, że wybrał mnie, taką leniwą, strachliwą, płaczliwą, ale
lubię, jak tańczy indiański taniec w salonie, gdy
śmieje się, rozmawiając przez telefon, w tle leci
9
heavy metal, gra radio, w telewizji idą wiadomości, żeby niczego nie przegapić, żeby nic mu nie
umknęło, a ja siedzę jak głaz, nieruchoma, ciężka,
nie ma do mnie o to pretensji, ale czasem zamykam oczy, trochę kręci mi się w głowie, gdy miota
się podniecony, pomysły kłębią mu się w głowie,
rozmaite plany zderzają się, nawarstwiają, konkurują ze sobą, mnożą się, napisać film, dwa filmy, trzy filmy, film dokumentalny, sztukę, operę,
zrobić rewolucję, objechać świat dookoła, założyć partię polityczną, otworzyć szkołę dla dzieci
z dyspraksją, bar, cyrk, restaurację w Lizbonie,
teatr, a teraz mieć dziecko.
Nieraz czuję się przytłoczona, przyduszona,
nie nadążam, więc się denerwuję i mówię, hej,
uspokój się. Nie psuj mi zabawy, odpowiada. A ja
mam mu to za złe, czuję się urażona i się obrażam. To nieprawda, moje serduszko, świetnie się
z tobą bawię, poprawia się, przepraszam, wybacz
mi, ha ha ha, popatrz, śmieję się, popatrz, jak
się śmieję! A ja uśmiecham się do niego, aby go
uspokoić, ale czuję się jak z ołowiu, obciążona,
wykończona, nie do niego mam pretensje, tylko
do siebie. To prawda, że nie jestem zabawna, nie
zawsze taka byłam, ale jest coraz gorzej, chcę tylko rutyny, lubię, jak nic się nie dzieje, absolutnie
10
i rozkosznie nic, gdyby mama mnie widziała, byłoby jej za mnie wstyd i byłoby wstyd jej koleżankom feministkom z Editions des femmes, które
tak bardzo walczyły, ale tak to już jest: nie lubię
wolności. Żeby ją lubić, trzeba czegoś pragnąć,
mieć ambicje, chęć działania i podejmowania
ryzyka, a ja boję się swoich pragnień i nie mam
żadnych ambicji, chcę, żeby to Pablo decydował
o wszystkim, chcę oddać mu swoje myśli, przekazać swoje gusty i pokusy, chcę dać się nieść, a potem, zgoda, sprzeciwiać się, buntować, utyskiwać, o, tak, chcę utyskiwać, ale w żadnym razie
nie chcę iść tam, gdzie dusza zapragnie, za bardzo
się boję, że wylądowałabym nie wiadomo gdzie
i wszystko zaczęłoby się od nowa.
Mogę za to być przystanią, schronieniem,
i czekać na niego, i czytać, i nie mieć przed sobą
nawzajem tajemnic, cały czas się całować, i żeby
to tak trwało do końca świata, czas zapomniałby
o nas, byłaby tylko nieruchoma i letnia teraźniejszość: opowiadałby mi o zawierusze na polu, tam,
gdzie ludzie się miotają, wymachują rękami, mają
plany, domy, dzieci, i to by nam wystarczyło.
2
W
ięc nie sądziłam, że może nas to kiedyś
spotkać, ale dziewięć lat temu zaszłam
w ciążę i poszłam mu to oznajmić. Otwarł i zamknął usta, kilka razy, a potem otworzył ramiona i objął mnie, i zrozumiałam, że oznacza
to, iż zostaniemy razem dziś wieczorem, i jutro,
i następnego dnia, i przez kolejne dni, i przestraszyło mnie to i ucieszyło, ucieszyło i przestraszyło, o rany, a jednocześnie poczułam, że coś się
we mnie otwiera, coś pokurczonego ożyło, rosło i rozwijało się, i z tego powodu parsknęłam
śmiechem, coś takiego, idiotycznym, beztroskim
śmiechem. Pablo też zaczął się śmiać i oczy mu
lśniły jak dwa słońca w nocy. A potem urósł mi
brzuch i pomyślałam sobie, w porządku, jestem
taka jak inne kobiety, jestem na dobrej drodze,
13
jedziemy na jednym wózku, bo to właśnie robią
kobiety, prawda? Mają dzieci, tworzą związki, zakładają rodziny – wahałam się między fuj i super,
nie wiedziałam, czy śmiać się czy płakać, orzeł
czy reszka – i to wtedy właśnie postanowiłam, że
przestanę być smutna. Nie pomyślałam, dobrze,
odtąd będę szczęśliwa, będziemy szczęśliwi we
dwójkę, a niedługo we trójkę, bo dobrze wiem, że
być szczęśliwym to nic nie znaczy – czy widziano
już kogoś, kto byłby szczęśliwy dłużej niż przez
kwadrans? Czy mama nie szukała szczęścia na
próżno na próżno na próżno przez całe życie? Nie
chciała tandetnego szczęścia, nie chciała taniego
szczęścia, połowicznego szczęścia, czy wygodnego szczęścia, nie, chciała, by to było luksusowe, olśniewające, niesłychane szczęście, wierzyła
w nie, miała do niego prawo, szukała go z moim
ojcem, szukała go na drugim krańcu świata, szukała go z ludźmi wyjętymi spod prawa, z pariasami, szukała go w narkotykach, we wszystkich
możliwych narkotykach, szukała go, niezbyt długo, w pobliżu Antoinette Fouque i jej sekty, szukała go, krzywdząc społeczeństwo, w drobnych
wykroczeniach, anarchii, kradzieżach rowerów
i rozbojach; szukała go z eleganckimi mężczyznami i pospolitymi przestępcami, z kobietą, szukała
14
go w sobie, szukała go, niezbyt długo, ze mną,
szukała go w nudzie i w pracy, szukała go nawet
w chorobie, gdy nie dało się zresztą już nic więcej
zrobić ani niczego szukać. Szczęście to katastrofa. Jakie to smutne, chcieć być szczęśliwym. Być
wesołym też jest trudno. Ale to grzecznie, miło,
każdy może się na to zdobyć, to tak jak włożyć
ładną sukienkę, nowe dżinsy, a poza tym można
jednocześnie zachować zdrowy rozsądek i oczy
otwarte i wiedzieć, jak to się wszystko kończy, ale
to pomaga znieść tę świadomość, wydaje mi się,
że bardziej niż miłość, bardziej niż pieniądze czy
inne sztuczki, koła ratunkowe czy pływaki. Nie,
radość, prawdziwa radość, a może fałszywa, nie
wiem, świadoma radość, radość postanowiona
działa najskuteczniej, tak jak w przypadku mojej ukochanej babci, która na łożu śmierci, gdy
jej ciało było jedną wielką raną, a wszystkie organy przestały funkcjonować, znajdowała jeszcze
siłę albo przyjemność w żartowaniu. To dziwne,
ale bardzo wcześnie, zanim nauczyłam się czytać,
pisać i liczyć, jeszcze przed rozstaniem się moich
rodziców, przed Kuala Lumpur, wiedziałam, że
to właśnie radość wszystko ocali. Lubię wesołych ludzi, przyklejam się do nich, jeżdżę z nimi
na wakacje, podłączam się do nich jak do prą15
du, nie wiem, czy oni też któregoś dnia wpadli
na pomysł, że przestaną być smutni, ani czy czasem mają nawroty smutku – kiedyś o to zapytam, mimochodem, przy okazji, żartem: a może
byśmy razem potrenowali? A gdybyśmy się tak
wymienili naszymi sposobami i sztuczkami, tak
jak ci, którzy uprawiają sport albo się odchudzają? A może to jest coś, do czego dochodzi się
w samotności, z dala od innych, nikomu nic nie
mówiąc, wystarczy tylko dyscyplina, metoda, jak
wtedy, gdy rzuca się palenie – ja przestałam palić
przed urodzeniem Angèle, a teraz żuję po całych
dniach i nocach nicorette i kiedy robię tygodniowe zapasy w taniej aptece, widzę, że ludzie patrzą
na mnie podejrzliwie, jakby się zastanawiali, czy
ona aby nie handluje, ale mam to gdzieś, nie robię nic złego, to tak jak trenowanie radości, jem
obiad i kolację z nicorette przyklejoną do zęba
mądrości, całuję Pabla z nicorette i jestem pewna,
że z biegiem czasu uwierzył, że urodziłam się z takim oddechem, że pachnę tytoniem zmieszanym
z miętą, i myję zęby z nicorette w ustach, i budzę się kilka razy w nocy, żeby wziąć nową gumę,
a nieraz znajduję jakąś przeżutą we włosach albo
na jaśku, albo na torsie Pabla, którego to naprawdę nie bawi. Rodziłam z nicorette, bo nikt nie
16
poprosił mnie, bym ją wypluła, i gdy położna
przyszła i wyszeptała mi do ucha: brawo, piękny dzidziuś, wolałabym dostać od pani te pięćset
euro w gotówce, dałam wyraz zdziwieniu wielkim balonem z nicorette, który pękł z hukiem,
po amerykańsku. Jedyny raz w ciągu dziewięciu
lat musiałam ją wypluć u dentysty, próbowałam
ją ukryć, rozpłaszczyć na podniebieniu, ale nie
chciał o tym słyszeć, musiałam położyć mu ją na
dłoni, i poczułam się dziwnie z pustymi ustami,
trochę jakbym stała nago w przeciągu.
Oczywiście byłoby idealnie, gdybym mogła,
żeby przestać być smutną i wesprzeć cały ten proces, wspomóc się jakimś magicznym eliksirem,
cudownym lekarstwem, ale wszystkie, które testuję, odkąd dwadzieścia lat temu zapanowała moda
na prozac, przynoszą w sumie dość rozczarowujące efekty. Działają przez kilka miesięcy, a potem
smutek przyzwyczaja się i znajduje wyłom, przez
który może się wśliznąć i za każdym razem trzeba
zmieniać lek, regularnie, tak jak zmienia się opatrunek. Jedynym sensownym skutkiem prozacu
było na przykład to, że dzięki niemu schudłam
i gdy byłam nastolatką z wykwitami trądziku,
w grubych okularach, z fryzurą à la Daniel Balavoine i z poczuciem, że jestem przegrana, nie17
normalna, warta mniej niż zero, i ze straszliwymi
koszmarami, które sprawiały, że byłam wykończona, gdy nadchodziła pora, by udać się do liceum,
nagłe stanie się anorektyczką dostarczyło mi fajnych, drobnych radości. Potem był effexor, który
bez wątpienia uratował mi życie, tuż przed tym,
zanim poznałam Pabla, w okresie gdy wahałam
się jeszcze między defenestracją i morderstwem,
albo morderstwem i defenestracją, w tej właśnie
kolejności, z powodu złamanego serca, które dziś
już nie jest nieszczęściem, lecz zwycięstwem nad
sobą, to stara sprawa, to nic, tylko zastanawiam
się, jak mogłam kochać chłopaka, który kochał
tylko siebie i swoje odbicie. Ale w tamtym czasie,
gdy przestałam brać effexor, smutek w mig powrócił galopem z jeszcze większą siłą, objawiając
się najpierw w moim ciele, w formie straszliwych
migren, jakby wstrząsów elektrycznych, skurczów w nogach, które nieraz nie pozwalały mi
wstać. Potem, za radą mamy, która była specjalistką od nieszczęść, przerzuciłam się na haszysz.
Działa bardziej podstępnie niż antydepresant,
wydaje się, że spala smutek, ale wywołuje inne
rzeczy, pojawiają się dziwne, nietypowe bóle, dopadają człowieka, i to jest bez sensu. Testowałam
jeszcze całe masy molekuł, takich, od których
18
twarz nadyma się jak popcorn, które wywołują
arytmię lub gadatliwość, ale ogólnie uważam, że
najprzyjemniejsza jest cymbalta. Poza poceniem
się i zgrzytaniem zębami, dość dobrze filtruje
smutek, trochę jak system antywirusowy w komputerze: maksymalna ochrona, wyrównanie poziomu neuroprzekaźników, nie traci się apetytu,
nie jest się sennym, nie ma się gonitwy myśli, to
jakby sito odsiewające zbyt mocne emocje, ogólny amortyzator. Ale do niego też się człowiek
przyzwyczaja i pewnego dnia wtopa, przestał
w ogóle działać. I jestem właśnie na tym etapie.
Więc dam jeszcze szansę nauce, jeżeli pojawi się
jakiś nowy, świetny lek, nie będę się długo wahać,
ale na razie nie mam wyboru, muszę koniecznie
przestać być smutną TERAZ, pomyślałam sobie, koncentrując się, żeby poczuć, jak wewnątrz
mnie bije drugie serce, ale słyszałam tylko bulgot
trawienia i bańki powietrza z nicorette.
Z dzieckiem nie można sobie już pozwolić na
smutek, i tyle. Zresztą niedługo nie będę miała
już na to czasu, energii ani sił. A poza tym poznałam smutek w szczegółach, wszystko zrozumiałam, wiem, że nie jest związany z teraźniejszością,
że nie narodził się wraz z wielkim zawodem miłosnym dziesięć lat temu, zrozumiałam, że bierze
19
się z jeszcze dawniejszych czasów, może z Kuala
Lumpur, ale co się stało w Kuala Lumpur? Często myślę o Kuala Lumpur, to coś niewyraźnego,
mglistego, krótki przebłysk, światełko w oddali,
nic poza tym, to jak złudzenie optyczne albo rozjaśniający się obraz w kinie, jak kurz, który zamiotło się pod dywan i naprawdę się go pozbyło – tak
człowiek sprząta, gdy mu się bardzo śpieszy, tak
właśnie robią dzieci, które zamykają oczy i wierzą, że nikt ich nie widzi, albo zasłaniają rękami
uszy i myślą, że to właśnie jest cisza. Ja wszystko
zapomniałam. Nie chcę już nic wiedzieć, nic słyszeć, nic czuć, nic pamiętać. Pewnie jakaś część
mnie jest smutna zamiast mnie i płacze zamiast
mnie, za wszystkie te razy, gdy nie płakałam, gdy
zacisnęłam zęby, pewnie w Kuala Lumpur pozostała jakaś inna Louise, rosła tam, zestarzała się
i wraca czasem w nocy, żeby mi dokuczyć, i dlatego budzę się na mokrej poduszce z policzkami jak
z pergaminu, do których przykleiła się nicorette,
ale to nie szkodzi, to pół biedy, to tylko trochę
starego smutku, który nocą spakował się i przemierzył kontynenty, żeby mnie złośliwie odwiedzić, to nie szkodzi, bo to jest ściśle oddzielone.
Dawną Louise, od dzisiejszej Louise, jej sobowtóra na wygnaniu, czy w hipnozie, czy w grobie, od
20
tak zrównoważonej mamy Angèle i od Paula, te
dwie Louise od mamy, mojej biednej, kochanej
mamy z jej wozami nakrytymi plandeką dramatów i nerwic oddziela szczelna ściana, która
niczego nie przepuszcza, mur chiński, sarkofag
z Czarnobyla – promieniowanie nadal występuje, ale promienie odbijają się od zapory, zwracają
przeciw sobie, zatrzymane, zduszone, i już jest po
wszystkim.

Podobne dokumenty