Sławomir G.

Transkrypt

Sławomir G.
Nigdy nie zapomnę pierwszej rozprawki z polskiego.
To było w pierwszej klasie (rok 1970), gdzieś tak na samym początku; Irenka (profesor Irena
Borowska) zadała temat (coś z Odrodzenia - Kochanowski, Rej itd.), a potem sprawy formalne:
papier kancelaryjny, ortografia, ilość stron i takie tam drobiazgi. Jak to ona.
Klasa się jeszcze praktycznie nie znała i w dodatku każdy już czuł się dorosły. Ja oczywiście sobie
pomyślałem: detal, "walnę" coś co powali wszystkich z nóg. Poszedłem do starszej koleżanki z
ogólniaka i mówię: "dawaj tu mi coś akuratnego, godnego takiego mistrza jak ja..". Coś mi tam
dała, ja to "ulepszyłem", przepisałem i oddałem Irence.
Przychodzi dzień prawdy - ona jak to ona – opowiada, jacy to słabi jesteśmy, jak ona się za nas
weźmie, jakie to byki robimy itd. Na koniec nabiera powietrza i zaczyna przemowę: że wszelkie
rekordy beznadziei pobiła jedna praca, nie na temat, że "chłam totalny" i co tam jeszcze... nie
pamiętam. Myślę sobie, mój Boże, gdzie ja trafiłem, z jakim "głupolem" będę musiał chodzić do
jednej klasy, no ale nic - muszą być i tacy. Ircia nabiera powietrza, ja się prostuję, czekam jak teraz
zacznie wychwalać inną pracę, najlepszą pracę - po prostu moją pracę.
A ona wali mnie prosto w łeb - autorem tego potworka jest niejaki - i tu padło moje nazwisko.
O rety, wierzcie mi, to było traumatyczne przeżycie.
Potem już znalazłem na nią sposób i miałem ją "z głowy", ale to już historia na inne opowiadanie....
Sławek G., absolwent 1975