Wszystkie relacje Mazovia 2011

Transkrypt

Wszystkie relacje Mazovia 2011
Velmar Team
Wszystkie relacje Mazovia 2011
Autor: Administrator
19.06.2011.
Zmieniony 04.12.2011.
Toruń 24.09.2011. Toruń był ostatnim wyścigiem sezonu 2011 kończącym walkę o generalkę Mazovii.
Przyjechaliśmy by utrzymać 8 m w drużynówce i powalczyć o miejsca indywidualne. Każdy miał coś do
udowodnienia i cel do osiągnięcia. Sławek Lasota chciał zebrać koronę: kompletu - ośmiu zwycięstw w
generalce, Hans utrzymać swoje 6 miejsce w mega, Darek 7 w giga, a reszta pozostawić po sobie dobre
wspomnienie sezonu i drapnąć pazurem przed nowym sezonem. Wyścig należał do tych ciekawszych,
lasy, kręte szutrowe alejki i kilka wąwozów sprawiły, że jazda była urozmaicona, a dodatkowo słońce
dodało smaczku jeździe. Jeżeli dodać do tego fakt, że to końcówka sezonu nie ma się co dziwić że każdy
jeden walczył jak lew. Tuż po starcie przejeżdżaliśmy przez kilka odcinków w kopnym piachu, co
zdecydowanie podzieliło zawodników na tych jadących i tych idących. A Potem to już było normalnie:
krew w płucach, gile z nosa i piach w zębach… Znalazłem się w 7 osobowej grupce w której
jechało 3 zawodników z Torunia. Jechaliśmy tak ponad 20 km. TTC Jade Toruń zajmowało 3 m w
drużynówce i zależało im na utrzymaniu tego miejsca tym bardziej, że jechali u siebie. W pewnym
momencie minęliśmy na poboczu jednego z ich kolegów który zmieniał gumę. Trochę się zszokowali, bo
to był dobry megowiec. Niedługo później jeden z torunian też złapał gumę i zaczęli kląć, że chyba mają
dziś pecha. Chwile potem kolejny z drużyny miał flaka. Aż został tylko jeden. No i zadziałało prawo serii.
Żaden z miasta najmocniejszej rozgłośni radiowej w Polsce nie jechał już z nami. I tak oto Jade T.
przegrało podium, jak się potem okazało o 3 p. Kiedy wpatrzony w koło prowadzącego jechałem na
skraju życia i śmierci zacząłem mieć wrażenie, że słyszę stadion i niedługo nadejdzie kres naszych męk.
Muzyka zdawała się być tak głośna że napełniało nas optymizmem, że nadchodzi ten moment kiedy
wjedziemy na stadion żużlowy i po ostatnim sprincie w tym roku zejdziemy z roweru by oddać się
beztroskiemu objadaniu się. Jak się chwilę potem okazało to nie była muzyka ze stadionu tylko disco
polowy koncert jakiegoś szerokiego w barach wieśniaka, który mieszkając w szczerym polu potrzebował
zwrócić na siebie uwagę. I rzeczywiście zwrócił, nie było człowieka który nie opowiadał by o tym
zdarzeniu na mecie. W trakcie jazdy zgubiłem żele z kieszeni i ostatnie kilometry jechałem na głodzie.
Czułem się słaby i ledwo siedziałem na kole. Jechaliśmy we czterech i w ogóle nie wychodziłem już na
zmiany. Modliłem się by dojechać razem z nimi. W końcu poprosiłem jednego kolesia o pomoc. Dał mi
żela i za kilka minut poczułem ulgę. Niesamowite jak niewiele potrzeba człowiekowi do szczęścia. Do
kreski pozostało ostatnie 5 km. Odwróciwszy się zobaczyłem ok. 150m za nami liczną grupę -ok. 10
osób. Z każdym kilometrem zbliżali się do nas. Zaczęło robić się niebezpiecznie. Poczułem się lepiej,
niedługo moc wróciła. W akcie wdzięczności wyszedłem na prowadzenie i ciągnąłem watachę za sobą.
Starając się trzymać równą prędkość zacisnąłem mocno dłonie i zęby. Do mety już tak niewiele a za nami
wielu chętnych chcących wyrwać nam to wszystko na co zapracowaliśmy przez te 50 km. Jeszcze 2 km.
Przejazd przez piach, kluczymy bokami by nie stanąć i nie iść. Za wszelką cenę do przodu, nogi bolą jak
cholera. Uda twarde bliskie skurczom, dyszę i pluję piaskiem. Ostatni kilometr, odwracam się i wiem że
się udało. Dojedziemy we czterech, ci z tyłu przepadli. Prowadzę cały czas, wjazd na stadion ostry wiraż i
walimy po żużlu do kreski. Nikt mnie już nie wyprzedza. Wygrywam o pół długości i schodzę z roweru.
Jaka ulga, następny raz się tak zmęczę dopiero w kwietniu… Zajmuję 35m open, jest ok. Kilka
minut czekam na Hansa. Potem wpada Tomek (po defekcie) Gigowcy super, Sławek wygrywa kategorię a
Darek jest niedługo po nim. Potem długo czekamy na dekorację. Jaka ulga, już po sezonie. Naszym
płucom należy się rehabilitacja…
Wyniki Toruń Mega: 2:02:32 - 35open/14M3 Marek
Napierała 2:09:09 – 78open/10M4 Tomasz Hans Szymański 2:12:04- 94open/39M3 Tomek
Molenda Giga: 3:17:01 -28m open/1M5 Sławek Lasota 3:23:23 -39open/9M4 Darek Lasota
Klasyfikaja generalna sezonu 2011 Najlepsze pełne wyniki
Sławek Lasota -1m M5 giga Tomasz Hans
Szymański -6m M4 mega Darek Lasota – 7mM4 giga Marek Napierała -14m M3 mega Słąwek
Szymczak -46 M4 mega
Pozostali posiadali niepełne 8 startów.
W klasyfikacji drużynowej
zajmujemy 8 miejsce. Znowu jesteśmy wśród najlepszych choć w ubiegłym roku było 5.
Szczytno 26.06.2011Po kilku dniach ulewnych deszczów, nadszedł czas mazurskiego wyścigu. Pogoda
okazała się łaskawa i wbrew przewidywaniom na starcie w Szczytnie zaswieciło słońce. Drogi okazały się
przesuszone, a piachy twarde co miało wpłynąć na wyższą prędkość przelotową. Pierwszy raz w historii
naszego zespołu do sektora vipów wjechało aż 4 velmarowców. Aż przyjemnie niebiesko zrobiło się na
starcie, a że stanęli obok siebie nadawało sił i motywacji. Kiedy odgwizdali start cały peleton ruszył
walczyć z czasem, trasą i rywalami. Wiało bardzo nieprzyjemnie i od razu rozciągnięty sznur zawodników
ruszył na piaskowo- kamienistą trasę. Wystudzone w sektorze nogi poczuły ogromny opór, co przy
wąskiej trasie i otwartej przestrzeni wymuszało większe przyciskanie w pedały. Łukasz i Marek wyskoczyli
koło w koło by gonić odjeżdżającą czołówkę. Zaczęło się rwać i to był jedyny moment by zespawać
oddzielające się czoło wyścigu. Marek starając się jak najmniej męczyć jechał miedzy kolarzami by jak
http://velmar.pl/team
Kreator PDF
Utworzono 4 March, 2017, 12:19
Velmar Team
najmniej tracić siły z i tak słabej dyspozycji. Totalny brak pogody spowodował odwołanie treningów i
kompletne nie przygotowanie do startu. Choć chęci były wielkie to samym sercem się nie pojedzie.
Czołówka rwała coraz mocniej i na bardzo krętej drodze widać było gdzieś w oddali pierwszych
zawodników. Gaz był niemiłosierny i słychać było sapanie i stękanie maratończyków. Minęło 15 minut
jazdy kiedy z Markiem zrównał się Łukasz. Jechali tak ze sobą kilka kilometrów mijając się co i raz, aż w
końcu przy kolejnym podjeździe Łuki zapalił próbując przeskoczyć do pierwszej grupy. Kiedy się nie udało
poprawił jeszcze raz i jeszcze. Oj przerzedziło to peleton i velmarowcy odskoczyli. Przy czym Łukasz do
przodu, a ogłuszony tętnem Marek do tyłu. Z perspektywy widać było tylko oddalająca się sylwetkę w
białe gwiazdy. Trasa robiła się coraz trudniejsza z wieloma skrętami w wąskie drużki i trawiaste odcinki.
Ze względu na wystające liczne kamienie i ostre krawędzie co i raz trzeba było uważać na zatrzymujących
się pechowców. Gum łapano co niemiara i tak naprawdę człowiek modlił się by mu to się tylko nie
przytrafiło. Marek zwalniał coraz bardziej starając się złapać koło komuś równorzędnemu. Tak to kolega
przysłużył mu się na samym początku wyścigu… Wnet pojawił się Darek Z. i wyprzedzając
cierpiącego w agonii pozdrowił. Odbiło się to piastowianinowi na dumie i ten starając się za wszelką cenę
usiadł mu na kole. Chwilę później jednak został. Darek jednak za chwilę popełnił błąd na zakręcie i znów
jechali razem. Trasa zaczęła wieźć przez szutrowe odcinki leśne gdzie naprzemiennie tempo rosło od
15km/h na podjazdach do 50 na zjazdach. Kilka chwil za nimi jechał Sławek. Jako gigowiec jeździ
bardzo równym mocnym tempem, lecz nie przewidział dzisiejszej szybkości i zanim się rozkręcił do
swojego normalnego poziomu dużo stracił do czuba. Drugi sektor rozkręcał się coraz mocniej i nasz
rewelacyjny długodystansowiec stracił swoją przewagę co nie dawało mu szans na kolejne zwycięstwo w
tym sezonie. A tuż za Sławkiem jechał już jego brat Darek. Najważniejsze by się nie zajechać i dojechać.
Mocny nieprzyjemny wiatr spowodował że wszystko rwało się na grupy i żadne indywidualne akcje nie
miały tego dnia sensu. Jedynym wyjątkiem był Łukasz który będąc dość mocnym tego dnia nie załapał się
na starcie do najlepszych i pokutując to przez cały czas wisiał za czołówką. Na jednym z kolejnych
podjazdów na prowadzenie wyszedł Zielaczek i nie oglądając się na nikogo pociągnął ile sił zabierając na
kole 2 kolesiów. I tak przez kolejne 30 km wisieli we trzech 200m przed grupą Marka. Aż żal robiło się
tych chłopaków widząc ile sił wkładają w swoją jazdę. Gnietli w pedały wymachując głowami na lewo i
prawo, ale ani nie oddalali się ani nie przybliżali do ścigających. Przewaga wisiała i zaczynało być pewne
że jeszcze się dzisiaj spotkają… A Markowi zaczęło się jechać coraz lepiej, rozkręcone nogi
przestały uwierać w miednicy, oddech wrócił już do normalnego sapania, a nie stęko sapania. Wyglądało
na to że warto pojechać jeszcze trochę na kole, zebrać siły na końcowe kilometry. I oddalona trójka
zaczęła się delikatnie zbliżać do pościgu. Nagle z trójki zostało dwóch, a w końcu jeden. Tym jednym był
Darek który chyba koniecznie chciał dać lekcję Markowi i udowodnić że te 9 sekund w Olsztynie to nie był
przypadek. W końcu jednak wymordowany tempem i samotnością został wchłonięty przez dość już
pokaźną 11 os.grupę. Mijając Marka szepnął informacyjnie, że chyba wszystko rozstrzygnie się na finiszu.
I tak by pewnie było gdyby nie tabliczka z 8km do mety. Trudne wąskie i kręte leśne ścieżki, kamienisty
podjazd i naładowany emocjami Marek eksplodował cudownie zbieraną przez miesiące turbo energią.
Najpierw mała tarcza, kamienie i błoto, minimalna prędkość i walka by nie stanąć. Potem coraz szybciej,
średni blat i walka o każdy centymetr aż w końcu asfalt, duża tarcza, głowa pod kierownicę i gaz. Wypalił
chłopina jak błyskawica, jak korek od francuskiego szampana lub jak wrzucony do jeziora kocur i nie
oglądając się za siebie wierzył że został już sam. To nie było już tylko 5 kilometrów, lecz aż 5. Każdy
metr dłuży się wtedy potwornie. Wiesz, że zgraja wkurzonych na Ciebie rywali zrobi wszystko by Cię
dopaść. To jak polowanie, dwudziestu myśliwych goni jednego biednego zwierzaka. Czujesz się jak
zaszczuty zwierz, którego chcą za wszelką cenę dopaść by nie splamić im honoru. Jeszcze 3 km. Ciężkie i
wietrzne ostatnie trzy. Ładny równy asfalt, lekki zjazd, doping stojących tu licznie kibiców. Na liczniku
ponad 46/h i ponad 150 metrów przewagi. A przed oczami te 9 paskudnych przegranych Olsztyńskich
sekund. To działało jak adrenalina, jak spłata zusu lub rata kredytu za mieszkanie. Za wszelką cenę
dojechać, nie dać się i przetrwać chwile słabości. Ostatnie 2, wjazd na polną drogę, lekki podjazd i
prędkość spada do 18/h. Rywale się zbliżają, czują zapach zwierzyny, ale jeszcze nie padliny. Marek
wciska kolejne kilkadziesiąt watów by dopełnić zaczętego dzieła. Ból i cierpienie to jego drugie imię.
Ostatni kilometr, ostatnie zerknięcie za siebie. Chyba już nie dogonią, zbyt blisko do mety. Wjazd na
asfalt potem ostry zakręt i witamy na stadionie. Jeszcze ostatnie 500m. nawrót po trawie i już widzą się
na agrawce. Przewaga jest wystarczająca, Marek macha zwycięsko Darkowi i wjeżdża z 17s przewagi na
metę. Olsztyn pomszczony, ulga co niemiara. Oj warto było tu przyjechać… W bufecie od 5
minut czeka Łukasz. 22 open.Na niego dzisiaj nie było bata. Marek jest 46, Darek 52.
Gratulacje dla
gigowców, kolejne podium dla Sławka Lasoty i umocnienie na pozycji lidera w klasyfikacji generalnej.
Darek na swoim dobrym poziomie. I awans drużyny na 7m w generalce.
Wyniki mega: 1:56:59
Łukasz Pelucha 22m open 10M2 2:02:46 Marek Napierała 46m open 20M3 2:03:03 Darek Zielak
52m open 23M3 Wyniki giga :
3:08:17 Sławek Lasota 26m open 2M5 3:16:05 Darek Lasota 35m
open 7M4 Rawa Mazowiecka 12.06. 2011. Już dawno nie jechało mi się tak dobrze. Zmęczony ciężkimi
startami postanowiłem zacząć zupełnie spokojnie i nie czując potrzeby zbytniego przemęczania płuc
ruszyłem wraz z 1 sektorem. Obawiając się wywrotki trzymałem się z dala od przedziwnych
http://velmar.pl/team
Kreator PDF
Utworzono 4 March, 2017, 12:19
Velmar Team
rowerzystów. Wydaje się czasem że w 1 sektorze jeżdżą bardziej ułożeni, ale nie raz widziałem kraksy i
wijących się z bólu, więc trzymając koło pewniakowi czekałem na rozwój wydarzeń. Start był asfaltowy,
potem szybki przejazd przez miasto i porządne zwężenie alejkowymi drużkami. Tu zaświeciła się zielona
lampka by zacząć przygodę. Tak minęło pierwsze 15 km. Kiedy dogoniłem Kazika Gabrylewicza
rozpoczęła się jazda. Dziwne jest to że zawsze go doganiam po ok. 20-30 km i jedziemy razem, tylko nie
jestem w stanie dojechać z nim do końca. Ostatnie starty zawsze gdzieś ginąłem przed metą. Tym razem
postanowiłem, że dotrwamy razem do końca. Pchaliśmy w pedały co sił, starając się odrabiać dystans do
czołówki. Nawet całkiem nam to wychodziło. Jechaliśmy na kole jakiemuś mocnemu kolesiowi który
dawał bez zmian co mógł. A mógł naprawdę dużo. Często zastanawiam się jak bym miał tyle siły co tacy
goście to który bym dojeżdżał. Jadę zawsze na kole, chowam się przed wiatrem i zdycham, zdycham i
jeszcze raz zdycham. Kiedy przypominam sobie wszystkie moje dotychczasowe starty to całe te moje
kolarstwo polega na ciągłym zdychaniu… Potem cała niedziela jest do bani, a w poniedziałek ciężko
wstać do roboty bo wszystko boli, począwszy od tyłka, nóg i rąk poprzez kręgosłup, aż do zębów. Bo żeby
wytrzymać ponad miarowe tępo trzeba ciągle zagryzać szkliwo i obiecywać sobie,że to mój ostatni start i
koniec. A od wtorku kolejne przygotowania do następnego maratonu. My to naprawdę jesteśmy
pojeb… Trzymając koło walczyliśmy z Kazikiem o każdy kilometr by się nie wywalić i by zmieścić
się w każdy zakręt. Na 15km do mety dogoniliśmy Paulę Gorycką z CCC. Przyjemnie mi się zrobiło mając
świadomość, że klepiemy zawodowej zawodniczce. Wyglądałą na zajechaną i nawet nie wskoczyła nam
na koło. Pomyślałem wtedy że będzie dobry wynik. W końcu dotarliśmy do wąwozu, jadąc wąską
ścieżką trzeba było omijać trasę downhilowców by nie skoczyć na jakiejś muldzie(okazało się potem że
niektórzy skakali i skończyło się to gipsem). Kiedy wąska kręta ścieżka zamieniała się z podjazd dogoniła
mnie ta CCCetka i niestety wyprzedziła. Nawet usiadłem jej na koło, ale jak zobaczyłem że podjazd jest
dosyć długi od razu zrezygnowałem. Lepszy wróbel w garści niż kot na dachu jak to mówią. Miałem
swojego Kazika i wystarczy. I tak nam prawie minęło 45km. Ostatnia piątka to wyjazd z lasu i pętla po
miejskim parku z widowiskowym objazdem wokół zalewu. Kiedy dojeżdżaliśmy do miejskich zabudowań
Kazik niefortunnie wjechał na krawężnik i wywalił orła. Ciężko było nie skorzystać z takiej okazji. Chociaż
to mój kolega najzwyczajniej w świecie nie poczekałem. Ba nawet przyspieszyłem. Po tylu próbach i
walkach o przetrwanie na jego kole postanowiłem sam zjeść tą wisienkę na torcie. W cierpieniu
docierałem do mety, jak się okazało nad zalewem strasznie wiało i to w gębę. I dowiozłem 36 s. przewagi
nad poobcieranym biedakiem. Cel uświęca środki, skóra się zagoi, a wyniki będą wieczne. Skończyłem
50km mega na 45m open z 8 min.straty do zwycięzcy. W klasyfikacji drużynowej utrzymujemy 8
pozycję. Gratulacje dla Sławka Lasoty, 4 zwycięstwo na giga. Sławku naród jest z Ciebie dumny. Wyrazy
uznania dla Wojtka za oddanie swojego roweru Danielowi.
Wyniki mega :
1:47:36 Marek Napierała
45 open,18m/M3 1:49:57 T.Hans Szymański 73 open 13m/M4 1:52:44 Grzegorz Kruszko 102 open
16m/M4 1:53:59 Jacek Śmietanko 112m open 18m/M4 1:55:50 Daniel Marciniak145 open 7m/MJ ( 2
gumy) wycof - Wojtek Marciniak
Wyniki giga: 2:53:55 Sławek Lasota 28 open, 1m/M5
3:03:23 Darek Lasota 55 open 10m/M4 Legionoworelacja wkrótce Sierpcrelacja wkrótce Otwock
03.04.2011Nastroje przed pierwszym w tym sezonie wyścigiem były wyborne. Wszyscy trenowali i z
nadzieja liczyli na lepsze jutro. Ostatnie przygotowania i Porzeczkowe przetarcia świadczyły ze będzie się
działo. No i działo się . Ze względu na ogromną liczbę startujących biuro zawodów nie wyrobiło się z
obsługą zawodników i start opóźnił się . Dwa Marki pojechały przetrzeć nogi przed startem i w końcu
prawie spóźnili się na start. Zajechali do sektora na 2 minuty do gwizdka. Pierwszy sektor był pełen.
Chłopaki wystartowali z ostatniego rzędu. Pierwsze asfaltowe zakręty potem długa prosta i Marek N. wali
do przodu jak błyskawica. Z łatwością wyprzedza kolejne zawalidrogi i z lekkością antylopy jest coraz
bliżej czołówki. Nie łato ruszyć setnym i wyprzedzić połowę na zaledwie 2 kilometrach. Atak rozpoczęty,
serce wali ponad 200 na minutę, nogi wyrywają że słychać tylko chrupot kolan. Zaraz koniec asfaltu,
wiatr niemiłosierny blokuje czołówkę , ale z tyłu trwa bitwa. Zakręt, pisk hamulców, i Marecki jest już w
trzydziestce. Idzie ostro, jak zawsze. Ból nóg nie przeszkadza, twardziele żyją z tym na co dzień i się nie
żalą. Minęło 5 kilometrów, jest dobrze, nawet bardzo dobrze. Perspektywa na rewelacyjny wynik.
Pulsometr pokazuje momentami 204 uderzeń. Jak zwykle, nie ma się czym przejmować. Marek nie lubi
jeździć z pulsometrem, bo ten za bardzo go ogranicza. Szkoda że go nie posłuchał tym razem.
Zakwaszone kwasem mlekowym nogi odmawiają posłuszeństwa. Co za debil, taka głupota i koniec jazdy.
W tym momencie zaczyna się najbardziej żenująca przygoda ostatnich lat. Kolejne osoby zaczynają
wyprzedzać zajechanego chojraka, co chwilę słychać komunikat : z drogi słabeuszu…
Przejeżdżający obok Zajączek krzyknął berek i pojechać walczyć o swoje podium. A Marek jechał walczyć
o życie. Kilka kilometrów potem nadjechał Hans z Danielem. Stawało się oczywiste że dzisiejszy dzień
zapisze się dla niektórych w pamięci jako najwspanialszy, dzień zemsty i rewanżu. Nie mogący utrzymać
się za kolegami Marek krzyknął na do widzenia, że się kiedy indziej policzymy i został sam w swojej
niedoli. Każda górka, każde wzniesienie wymuszało zejście z roweru. Nogi nie chciały współpracować,
jakby były oddzielnym niezależnym elementem organizmu. Na nic zdawały się klątwy i wyzwiska. Istna
niemoc, zero, nul. Potem nadjechały Lasoty, Sławek i Darek. Widzieli się tylko chwilę… Dwudziesty
kilometr, za plecami słychać straszne dyszenie. Zupełnie jakby kogoś gonili Niemcy. Okazało się, że to
http://velmar.pl/team
Kreator PDF
Utworzono 4 March, 2017, 12:19
Velmar Team
sapie Jacuś Śmietanek. Posapał, posapał i w p…du pojechał. I znowu sam, okropne uczucie że od
piętnastu kilometrów nikogo nie wyprzedzając jest się cały czas omijanym przez kolejnych. Najgorsze, że
wśród tych szybszych są coraz częściej goście z plecakami, koleś w dresie i kilka dziewczyn. Porażka, ale
do wstydu to już się Marek zdążył przyzwyczaić. Kolejne plecy, żadnej perspektywy na wyprzedzanie.
Jaka żenada, każdy jeden jest lepszy. Ma się wrażenie że już cię przeleciało pół peletonu. I w końcu
sukces, gość łapie gumę i jest pierwszym którego Marek ma szansę pokonać. Przy prędkości o 5 na
godzinę wolniejszej od innych świat wygląda zupełnie inaczej. Ma się wrażenie że wszyscy powariowali.
Czterdziesty kilometr, widać z oddali gwiazdkowatą koszulkę. To Daniel, nogi podkurczone od obsuniętej
sztycy. Wykrzywiony od skurczów nie ma już ochoty na harce. Zatrzymują się by naprawić rower i w tym
momencie słychać cholernie zadowolonego gościa. To Sławek Sz. drze mordę ze szczęścia. W tym
momencie wygrywa zakład z Markiem o najlepszego niemieckiego browara, że go pokona. Ten
wnerwiony zostawia Daniela i pędzi za podekscytowanym Sławkiem. Do mety zostało 5 kilometrów.
Marek dojeżdża do kolegi i bezszelestnie siada mu na kole. Starając się nie informować o swojej
obecności oddycha cicho, nie używa biegów i nie hamuje. Mija tak prawie 2 km. W końcu Sławek odwraca
się za siebie i widząc postać swojego najgroźniejszego dziś rywala atakuje. Oj ciężko znosi to jego
kolega, nogi nie maja siły ale serce walczy. Znów jadą razem. Kolejny atak Sławka, zupełnie jakby stracił
rozum wyprzedza kilku zawodników tuż przed zakrętem. W ostatniej chwili hamuje i wywala takiego orła
w powietrzu jakiego nie powstydził by się najlepszy kaskader. Przelatuje nad kierownicą i ląduje gębą w
piachu. Ostatnie dwa kilometry to odrabianie pozycji straconych przez kraksę. Wjazd na stadion i
upragniona meta. To Sławek pozna smak bawarskiego piwa. Wstydu co niemiara, 262 miejsce. Takich
miejsc nie ma, to nieprawda. A jednak. I jeszcze te 8 sekund straty do Artura z Pruszyńskiego temu.
Warto obserwować aukcje. Po dzisiejszym maratonie można trafić na dobre okazje…
Gratulacje za podium dla gigowców , zrobili swoje. Marek Zając i Sławek Lasota -2miejsca w kategorii.
Megowcy –dramat, najbliższy Hans był 103. Wyniki: Mega:
02:09:19 T.Hans Szymański
103m open 14/M4 02:13:47 Jacek Śmietanko 154m open 24/M4 02:20:00 Słąwek Szymczak 220m
open 37/M4 02:22:10 Marek Napierała 262m open 100/M3 02:24:03 Daniel Marciniak 283m open
14/MJ 02:26:46 Grzegorz Kruszko 320m open 56/M4 02:33:34 Radek Kalkowski 401m open 165 /M3
02:53:01 Marcin Marciniak 686m open 173/M2
Giga
03:08:00 Marek Zając 20m.open 2m/M4
03:17:24 Sławek Lasota 36m open 2/M5 03:20:53 Darek Lasota 37m open 8/M4 04:04:29 K. Marciniak
87m open 11/M5
Wystartowało 1700 zawodników. Drużynowo Velmar Team zajął 9 miejsce. Panowie
do roboty się bierzemy.
http://velmar.pl/team
Kreator PDF
Utworzono 4 March, 2017, 12:19