Jak pogodzić się z religią? Nowe modele polityki liberalno
Transkrypt
Jak pogodzić się z religią? Nowe modele polityki liberalno
Jak pogodzić się z religią? Nowe modele polityki liberalno-demokratycznej1 Piotr Sawczyński P aradygmat sekularyzacyjny przynajmniej od czasów Maxa Webera był w socjologii religii integralnie sprzężony z pojęciem nowoczesności. Ugruntowało się przekonanie, że procesy modernizacyjne ograniczają przestrzeń sacrum i przyczyniają się do zaniku religijności w społeczeństwie. W latach sześćdziesiątych XX wieku Thomas Luckmann (2006: 18, 19) dowodził, że postępująca deinstytucjonalizacja wiary marginalizuje przeżycia religijne jako doświadczenie zbiorowe i zamyka je w sferze intymnej, gdzie funkcjonują pod postacią niewidzialnej autoekspresji. Defragmentację miał potęgować pluralizm religijny, który, zdaniem Petera Bergera (2005a: 21), podawał w wątpliwość pierwotną funkcję wiary, czyli epistemologiczną pewność. Religia przestała być wyrazicielką uniwersalnej prawdy, wydawała się więc pozbawiona legitymizacji. Od sekularyzacji do deprywatyzacji Równocześnie socjologowie religii − w przeciwieństwie do pozytywistów − byli ostrożni w deklarowaniu, że sekularyzacja ma charakter linearny. Dla celów analitycznych wyodrębniali dwa ujęcia sekularyzacji: 48 Pressje 2011, teka 26/27 materialne i formalne. To pierwsze odnosiło się do kryzysu wiary jako przeżycia wewnętrznego, to drugie zaś oznaczało zanik instytucji, które służyły ekspresji wiary. Zauważono, że obydwa wymiary nie są powiązane przyczynowo i wystąpienie jednego z nich nie musi pociągać za sobą drugiego. Jako przykład podawano Europę Zachodnią, w której ciągle istnieją religie państwowe i zwarty kompleks instytucjonalny, a współczynnik ateizacji jest znacznie wyższy niż w regionach, w których dominuje „religia prywatna” i spontaniczne zrzeszenia wiernych (Taylor 2011). Okazało się, że istnieje zjawisko pozainstytucjonalnego renesansu religijności, a podstawową konsekwencją zjawisk sekularyzacyjnych nie jest zanik religii, lecz zmiana jej charakteru. Zaczęto kwestionować związek między nowoczesnością i sekularyzacją, czemu w późniejszych pracach dali wyraz zarówno Luckmann, jak i Berger (Berger 2005b). Zasadniczą tezą drugiej fali sekularyzacji stało się przeświadczenie, że religia instytucjonalna jest wtórna wobec antropologicznego fenomenu transcendowania doczesności życia, a potrzeba wiary sprawia, że nawet religia odarta z nimbu prawdy absolutnej nie przestaje być funkcjonalna. Jak ujął to sam Berger, „pluralizm wywiera wpływ na formę, lecz niekoniecznie na treść wierzeń religijnych” (Beckford 2006: 84). Dowartościowanie „religii bez przynależności” (Hervieu-Léger 1999) podważało przekonanie o marginalności wierzeń i praktyk religijnych w odczarowanym świecie, ale wzmacniało inne – o procesie ich intymizacji. To ostatnie zostało podważone dopiero stosunkowo niedawno przez tezę o deprywatyzacji religii Josego Casanovy (2005: 25, 26), który wskazuje na rosnący, a nie malejący wpływ religii na podmioty zbiorowe, również Nowoczesność nie szkodzi religii, a religia ma potencjał kreacyjny w sferze polityki i moralności publicznej. Casanova jest zdania, że deinstytucjonalizacja religii nie oznacza − wbrew temu, co zakłada liberalny paradygmat sekularyzacji − jej społecznej demobilizacji ani utraty przez nią znaczenia politycznego. Między przestrzenią instytucjonalną (wymiar formalny) a życiem prywatnym (wymiar materialny) istnieje rozległe pole, które może zagospodarować religia, a dane empiryczne wskazują, że proces ten postępuje. Pod wpływem dalszych obserwacji Casanova rozwinął swoją teorię i o ile początkowo sprowadzał rolę religii w przestrzeni publicznej do aktywizowania społeczeństwa obywatelskiego, to obecnie twierdzi, że może ona być równie dobrze ukierunkowana na relacje z państwem. Konstatacja brzmi więc następująco: religie, które przyswoiły sobie świecką krytykę i podjęły próbę przeformułowania swoich relacji z nowoczesnością, mogą współcześnie pełnić funkcję modernizacyjną (tamże: 382). Nowoczesność nie szkodzi religii, a religia ma potencjał kreacyjny, z którego nowoczesność może czerpać. Konsensualizm Przenosząc te rozważania na grunt polityczny, można spytać, gdzie krzyżują się drogi religii i demokracji. Charles Taylor, jeden z czołowych teoretyków nowoczesności, zauważa, że często biegną one równolegle lub wręcz się pokrywają, a ich zależność jest obustronna. Z jednej strony, religia potrzebuje dziś demokracji jak nigdy dotąd, ponieważ brak silnej podbudowy instytucjonalnej wymaga rekompensaty w postaci oddolnych inicjatyw, uzasadniających obecność religii w przestrzeni publicznej. Z drugiej strony, aby praktyka demokratyczna nie była fikcją, potrzebne jest aktywizujące spoiwo, substancjalna podbudowa dla jej procedur. Tylko dzięki wytworzeniu politycznej zbiorowej tożsamości ustrój oparty na suwerenności ludu może określić ufundowane na podzielanych wartościach cele, które ukonstytuują wspólnotę (Taylor 2006: 31). Źródłem tych wartości pozostaje zdaniem Taylora, mimo znaczącej reorientacji, przede wszystkim religia. Obierając za punkt wyjścia tezę o reprywatyzacji religii Casanovy i uwzględniając rozważania Taylora, chciałbym zastanowić się nad formułą polityki, która pozwala wykorzystać twórczy potencjał religii w demokracji. Przedstawię dwa konkurencyjne modele − konsensualny i agonistyczny, pierwszy reprezentowany przez Jürgena Habermasa, a drugi przez Chantal Mouffe i Johna Graya. Następnie spróbuję wyciągnąć wnioski dotyczące statusu tego, co religijne we współczesnej polityce demokratycznej. Religia stała się przedmiotem zainteresowania konsensualistów za sprawą wystąpienia Jürgena Habermasa, wybitnego zwolennika „zgody publicznej”, który w przemówieniu z okazji otrzymania prestiżowej Nagrody Pokojowej Niemieckich Księgarzy w 2001 roku wygłosił odważną i zaskakującą Jak pogodzić się z religią? 49 apologię wiary (Habermas 2002). Doniosłość odczytu, określanego nieraz jako manifest postsekularny, polegała na zasadniczej zmianie nastawienia Habermasa do religii, a szczególnie jej obecności w sferze publicznej (Warchala 2007: 178). Niemiecki filozof od lat rozwijał i modyfikował swój projekt demokracji proceduralnej opartej na powszechnym dyskursie2. Stanowiąca jego jądro polityka deliberatywna polegać miała na możliwie bezstronnym i równoprawnym uzgadnianiu stanowisk w debacie publicznej, służącym osiąganiu jednomyślności w kluczowych dla wspólnoty obywatelskiej kwestiach (Habermas 2005: 326). Procedura wypracowywania zgody ufundowana była na idei legitymizacji poprzez dyskurs, czyli przeświadczeniu, że ład społeczny może być uznany za sprawiedliwy i akceptowalny tylko przy włączeniu demokratycznych podmiotów w procedurę jego konstytucji. Kwestie etyczne podlegały inkorporacji w procedury wyłącznie wtedy, gdy możliwe było ich sprzężenie z pluralistycznym rozumem, co z założenia wykluczało moralność religijną (tamże: 333). Znacząca modyfikacja sceptycznego początkowo stanowiska Habermasa wywołana została okolicznościami zewnętrznymi. Filozof wygłosił swój odczyt niedługo po zamachach terrorystycznych w Stanach Zjednoczonych, które pokazały nagą siłę antyzachodniego islamizmu. Wydaje się, że Habermas dostrzegł w ich w mocno zradykalizowanej formie potencjalne skutki abstrahowania przez politykę deliberatywną od religii i zepchnięcia jej na margines dyskursu. Skłoniło go to do uznania, że sekularyzacja nie jest grą o sumie zerowej, a wykluczenie wciąż obecnych − mimo daleko posuniętego zeświecczenia − wspólnot religijnych z demokratycznego kształtowania woli jest nie tylko nieuprawnione, ale i przeciwskuteczne (Habermas 2002: 11). Substancjalny paradygmat tożsamości, jakim jest wiara, usunięty poza zinstytucjonalizowane formy 50 Piotr Sawczyński komunikacji musi egzystować na obrzeżach wspólnoty politycznej, co wzmaga tylko jego radykalizm, ostatecznie zagrażając nie tylko publicznej zgodzie, ale i ładowi społecznemu w ogóle. Stąd wyraźne opowiedzenie się Habermasa za partycypacją wierzących obywateli w wypracowywaniu publicznego konsensu. Uznanie to było jednak warunkowe, bowiem Habermas obwarował akceptację kreatywnego potencjału religii dla polityki deliberatywnej dwoma nienegocjowalnymi zastrzeżeniami (Habermas 2009). Pierwszym i podstawowym z nich jest respektowanie konstytucyjnego zapisu o równoprawności stron, co ma zapobiec uzurpowaniu sobie przez wspólnoty religijne społecznie uprzywilejowanej pozycji. Pochodną pierwszego warunku jest drugi − akceptacja rozumnego pluralizmu, czyli wielowątkowości opinii w ramach konstytucyjnego państwa prawa, ale opartej o wypracowany przez nowoczesność, wyemancypowany rozum publiczny (tamże: 10). Religia, która mieści się w zakreślonych przez Habermasa ramach, jest siłą rzeczy dojrzała i autorefleksyjna, i jako taka nie stanowi zagrożenia dla świeckiego projektu demokracji proceduralnej, a wręcz mu sprzyja. Aby nie podważyć nadrzędności sfery saeculum, Habermas dodawał jeszcze jedną regulację – kwestie wiary powinny być wyrażane językiem niereligijnym, który mogą zaakceptować niewierzący obywatele. Prominentny kontynuator myśli Habermasa Bruce Ackerman konstatuje, że ideał politycznej neutralności wymaga, by zagadnienia, które nie spełniają norm świeckiego dyskursu, były zdejmowane z konwersacyjnego porządku, ponieważ stanowią zaporę w osiąganiu konsensu (Habermas 2005: 329). Tylko religia w ten sposób wpisana w przestrzeń polityczną może być funkcjonalna dla demokracji, to znaczy współlegitymizować ustrój przez wzmacnianie tożsamości politycznej oraz wzbogacać procedurę substancjalnym wkładem, czyli promocją dobra wspólnego (Habermas 2002: 14). Agonizm radykalny Zastrzeżenia do tak zakreślonej inkorporacji religii zgłaszają zwolennicy agonizmu, konkurencyjnego modelu polityki demokratycznej. Jedną z przedstawicielek tego nurtu jest belgijska filozofka Chantal Mouffe, rozwijająca na bazie Schmittowskiego decyzjonizmu własną teorię konfliktu. Choć w swoich pracach nie podejmuje systematycznego namysłu nad funkcją religii w praktyce demokratycznej, to jej propozycje są istotne dla religii. Mouffe wykorzystuje myśl Carla Schmitta do krytyki konsensualnego rozumu, równocześnie jednak usiłuje poskromić postulowany przez Schmitta antagonizm polityczny. Proponuje w zamian podejście agonistyczne, w którym przeciwnik uznaje prawomocność swojego adwersarza, czyli zakłada, że dyskursywne zniesienie różnicy zdań jest iluzją, ale jest również świadomy współtworzenia z drugą stroną symbolicznej przestrzeni politycznej, która umożliwia im prowadzenie konfliktu metodami demokratycznymi. Przekształcenie antagonizmu w agonizm bez popadnięcia w pułapkę polityki konsensu to według Mouffe zadanie dla współczesnej demokracji, która musi „tworzyć warunki do tego, by możliwy konflikt przyjął formę konfrontacji między przeciwnikami”, a zarazem uniknął „frontalnej walki między wrogami” (Koczanowicz 2005: 14). Lewicowy agonizm Mouffe gwałtownie sprzeciwia się przekształcaniu polityki w złożoną sieć deliberacji, która służy wypracowaniu zgody w kluczowych kwestiach. Takie działanie miałoby być osadzone na dwóch błędnych przesłankach: indywidualizmie – przekonaniu, że pozbawione wyrazistych tożsamości zbiorowych jednostki dążą do konsensu, i racjonalizmie – założeniu, że konsens wymaga rozumnej partycypacji (Mouffe 2008: 27). Mouffe atakuje w swoich pracach zwłaszcza to drugie założenie, któ- Pozostawione na marginesie jednostki radykalizują się i zaczynają działać antysystemowo re nie tylko bazuje na błędnym rozpoznaniu, przez co szkodzi polityce, ale i zagraża istnieniu porządku demokratycznego. Mouffe formułuje dwa zasadnicze argumenty przeciwko konsensualizmowi. Pierwszym zarzutem jest wykluczenie, jakie rodzi polityka racjonalnego konsensu. Konsensualiści są przekonani, że w społeczeństwie o wysokim poziomie refleksyjności przemyślane i rozsądne działania podmiotów nakierowane na zgodę stanowią potencjał – jak to ujmuje jeden z przedstawicieli nurtu Anthony Giddens (2001: 25) – „demokratyzowania demokracji”. Mouffe zauważa, że demokracja dialogowa (konsensualna) sprawdza się dopiero po osiągnięciu pewnego stopnia refleksyjności, czego konsensualiści się zresztą nie wypierają. Tym samym zawiera ona w sobie element ekskluzywności, który wyklucza z debaty niezdolnych do racjonalnej refleksji, a więc działa antydemokratycznie. Pozostawione na marginesie jednostki i grupy, nie mogąc wyartykułować swoich interesów zgodnie z legitymizowaną procedurą, radykalizują się i zaczynają działać antysystemowo, co podważa już nie tylko fundamenty konsensualizmu, ale również agonizmu. Drugim argumentem przeciw polityce konsensu, wypływającym zresztą z pierwszego, jest tendencja przekształcania się konfliktów, którymi nie można zarządzać politycznie, w konflikty moralne. Mouffe analizuje ten problem na przykładzie podejścia współczesnych demokracji liberalnych do Jak pogodzić się z religią? 51 fundamentalizmu. Podziela ona popularne wśród lewicy przekonanie, że zjawisko to jest produktem ubocznym preferowanego przez elity modelu konsensualnego i niedoreprezentowania mniejszości w debacie publicznej. Odwołuje się w swoich rozważaniach do Giddensa (2001: 97), który uznaje fundamentalizm, czyli „obronę tradycji tradycyjną metodą”, za naruszenie wartości społeczeństw Zarządzanie konfliktem nie wymaga kolektywnej agregacji gniewu posttradycyjnych. Mouffe uważa takie postawienie sprawy za hipokryzję − konsensualiści najpierw swoją formułą polityki kreują radykałów, a następnie odmawiają im prawa bytu. Dostrzega przy tym, że oparta na imperatywie zgody polityka, która wykluczyła fundamentalistów z racjonalnej debaty, nie jest w stanie przeciwdziałać podważaniu konsensu metodami politycznymi, więc ucieka się do dyskursu etycznego, przedstawiając populistów i fundamentalistów jako zło. Paradoksem, który potwierdza obawy Mouffe, jest to, że niechętny agonizmowi konsensualizm mimowolnie prowadzi do powrotu czegoś, czego obawiają się nawet agoniści – antagonizmu opartego na Schmittowskim przeciwstawieniu przyjaciel−wróg. Co więcej, moralistyka jako metoda mobilizacji przeciw aktom radykalizmu nie jest w stanie przeciwdziałać im politycznie, gdyż w wypadku walki dobra ze złem traci rację bytu instrumentarium politycznego rozwiązywania konfliktów (Mouffe 2008: 92). Sięgając cynicznie do etycznego instynktu obywateli, konkluduje autorka Polityczności, konsensualiści sami poświęcają rozum na ołtarzu afektów. Jedynym sposobem zatrzymania negatywnych procesów jest − zdaniem Mouffe − uznanie przeciwskuteczności demokracji konsensualnej i zastąpienie jej formułą, któ- 52 Piotr Sawczyński rą prowokacyjnie – w kontekście poprzednich rozważań – nazywa demokracją radykalnie pluralistyczną. Taki pluralizm, określany przez nią mianem agonistycznego, przeciwstawia utożsamianemu z polityką konsensu rozumnemu pluralizmowi, któremu nie szczędzi krytyki (Laclau, Mouffe 2007: 193). Rozumny pluralizm, przypomnijmy, zakłada, że wielość doktryn to naturalna konsekwencja namysłu, którą należy respektować w ramach instytucji demokracji konstytucyjnej. Równocześnie doktryny irracjonalne, potencjalnie groźne dla stabilności demokracji, należy utrzymywać pod kontrolą, aby nie podważyły konsensu w kwestii procedur (Rawls 1998: 8). Pluralizm agonistyczny zgadza się, że wymagane jest uznanie proceduralnego minimum, lecz domaga się dopuszczenia do publicznego forum wszelkich stanowisk, również nieracjonalnych, o ile tylko respektują one podstawowe zasady demokratycznego państwa. Trudno przecież o obiektywną ocenę racjonalności doktryn, a poza tym − jak wykazuje Mouffe w swoich pracach − marginalizacja postaw nienormatywnych jest wątpliwą alternatywą (Dybel, Wróbel 2008: 307). Agonizm umiarkowany Chantal Mouffe reprezentuje lewicową reakcję na konsens, ale polityka dialogu krytykowana jest również wewnątrz samego liberalizmu. Apologii umiarkowanego agonu w państwie liberalnym podejmuje się John Gray, brytyjski filozof i komentator polityczny. Jego filozofia wywodzi się z kręgów wolnorynkowego liberalizmu, ale w ciągu lat uległa znaczącym przeobrażeniom. W późniejszych tekstach (2001a−b) Gray atakuje liberalizm doktrynalny, do którego zalicza też nurt konsensualistyczny, oskarżając go o zapędy fundamentalistyczne. Podziela sceptycyzm Mouffe w kwestii uniwersalizujących, oświeceniowych z ducha projektów społecznych i politycznych, jawi się przy tym jako konsekwentny pluralista. Gray rozwija i radykalizuje idee zaczerpnięte od Isaiaha Berlina, proponując własną formułę modus vivendi, opierającą się na pluralizmie wartości. Zakłada on, że istnieje wiele sposobów samorealizacji, które często pozostają między sobą w sprzeczności. Nie znaczy to, że wszystkie są równie dobre, ale że każdy z nich jest wartościowy na własną modłę i jako taki może być słuszny. Istnieją wartości nie do pogodzenia i nie należy odgórnie narzucać mocy obowiązującej jednym, a piętnować inne (Polanowska-Sygulska 2002: 146). Zamiast tego należy zapewnić wartościom warunki w miarę równoprawnej koegzystencji, o ile tylko dają one konkurencyjnym wartościom taką swobodę, jaką same otrzymują. „Wspólne życie nie może oznaczać dla nas życia w społeczeństwie zjednoczonym przez wspólne wartości. Oznacza posiadanie wspólnych instytucji, za pośrednictwem których można mediować na temat rozwiązania konfliktów konkurencyjnych wartości” (Gray 2001a: 194). Gray nie jest relatywistą i w żadnym momencie nie uważa wszystkich konkurencyjnych wartości za równie dobre, lecz tylko domaga się zapewnienia im miejsca w przestrzeni publicznej, nawet jeśli subiektywne zdanie ma o nich nienajlepsze. Równocześnie jednak – w tym odchodzi od prostej kontynuacji myśli Berlina – nie jest skłonny bronić liberalizmu, a zamiast tego przyjmuje postawę sceptycznego pluralisty, która odznacza się głębokim dystansem wobec konkluzywności i powszechnej mocy obowiązującej jakichkolwiek idee. Liberalizm, jakim chciałby widzieć go Gray, by móc się z nim identyfikować, powinien ograniczać się do ogólnej metody postępowania, która wyklucza wszelkie przykrawanie złożoności świata do jakiegoś konceptualnego wzorca. Gray sugeruje, że formułą polityczną najbliższą pluralizmowi jest agonizm, gdyż tylko realny spór daje realną możliwość wyboru. Polityka konsensu, jeśli ma w praktyce funkcjonować, musi być w jakiejś mierze odgórnie zaprojektowana, co rodzi pokusę narzucania arbitralnych rozstrzygnięć. Opowiadając się za polityką agonu, Gray odrzuca jednak formułowaną przez Mouffe wizję konfliktu społecznego. W przeciwieństwie do postmarksistów, postliberałowie – wśród nich brytyjski filozof – nie rozsmakowują się w logice sporów, lecz zastanawiają się raczej, jak im zaradzić bez popadania w pu- Postsekularne spojrzenie na religię nie jest w stanie pozbyć się pewnej protekcjonalności, która jest głównym źródłem antymodernistycznych postaw łapkę konsensualizmu. Agonizm skrojony na modłę modus vivendi to niekoniecznie walka nieusuwalnych różnic; to także aktywne negocjowanie stanowisk, dążące do opartego na ustępstwach kompromisu, a nie pozornie jednomyślnej, zaś w praktyce wykluczającej zgody. Zarządzanie konfliktem, przekonuje Gray (2001a: 174, 217), nie wymaga kolektywnej agregacji gniewu ani wpisywania złożoności kwestii problemowych w sztywne ramy polityki instytucjonalnej. Uważa on, że wielość wartości czyni różnice i spory naturalną i przypuszczalnie nieprzezwyciężalną domeną stosunków społecznych, którą jednostki mogą jednak moderować bez wymogu pośrednictwa grup. Wyjść poza protekcjonalizm Agonizm, zarówno w swojej radykalnej, jak i liberalnej wersji, jest mimo słabych stron ciekawą propozycją przeformułowania relacji demokracji i religii oraz uczynienia ich faktycznie równoprawnymi. Należy podkreślić, że to pod jego wpływem Habermas Jak pogodzić się z religią? 53 zmodyfikował swoje stanowisko i uznał, że nieumiejętność przełożenia języka wiary na świeckie kategorie dyskursywne nie może eliminować go z debaty publicznej. Przeciwko obu modelom można jednak wysunąć zarzut daleko idącej instrumentalizacji religii. Konsensualizm dostrzega twórczy potencjał tego, co religijne, ale nieumiejętnie próbuje go inkorporować, natomiast agonizm, choć łagodzi nadużycia konsensualistów, poświęca samej religii bardzo niewiele uwagi, zadowalając się znalezieniem dla niej funkcjonalnej niszy w konflikcie społecznym. Wydaje się, że postsekularne spojrzenie na religię z perspektywy czysto politycznej nie jest w stanie pozbyć się pewnej protekcjonalności, która jest głównym źródłem antymodernistycznych postaw części wierzących. Postrzegają oni liberalne demokracje jako opresywne w swej postępowości projekty, które pod hasłami tolerancji skrywają pogardę dla wiary. Dlatego demokracja otwarta na religię musi uwzględniać nie tylko jej wymiar społeczny, ale również metafizyczny, który zbyt często lekceważy. Dopiero taki model inkorporacji religii ma szansę powodzenia. To, jak taki model mógłby konkretnie wyglądać, wykracza jednak poza ramy tego tekstu. Przypisy: 1. Tekst wystąpienia na Ogólnopolskiej Konferencji Studencko-Doktoranckiej Religia – polityka – państwo, zorganizowanej przez Koło Naukowe Studentów Religioznawstwa Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie 25–26 marca 2011 r. „Pressje” były współorganizatorem tej konferencji. Prowadziliśmy panel o nowym średniowieczu. 2. U Habermasa demokracja proceduralna jest jednocześnie deliberatywna, zatem wbrew nazwie posiada charakter substancjalny, a nie czysto formalny (zob. Król 2008: 176, 177). Co dalej? Więcej o miejscu religii w liberalnej demokracji przeczytasz w polemice Piotra Musiewicza i Michała Zabdyr-Jamroza w Repressjach. 54 Pressje 2011, teka 26/27 55