mały - Tina Oziewicz

Transkrypt

mały - Tina Oziewicz
Tina Oziewicz
Bardzo
mały
raj
(fragment)
1
~~1~~
„Trudno wyobrazić sobie lepsze miejsce” – pomyślał robaczek z rozmarzeniem,
spoglądając ze swego okrągłego okienka na skrawek błękitnego nieba, widoczny wśród
lśniących, rozchybotanych liści, które osłaniały jego rozkoszne mieszkanko przed
popołudniowym skwarem. Wszystko tu było doskonałe: ściany były soczyste i słodkie, sufit
prześwietlony słońcem, delikatne kołysanie podłogi działało kojąco na nerwy, a z okrągłych
okien rozpościerał się niezrównany widok na cztery strony świata. Robaczek pojęcia nie miał,
czym sobie zasłuŜył na swój rajski Ŝywot, ale nie miał czasu się nad tym zastanawiać:
absolutna błogość wypełniała mu dni tak szczelnie, Ŝe nie było kiedy zadawać sobie pytań z
rodzaju: „skąd przychodzimy?” lub „dokąd zmierzamy?”. Robaczek z reguły zmierzał na
leŜak, by się poopalać lub zdrzemnąć, lub wracał do chłodnego wnętrza z joggingu po gałęzi,
ale najczęściej po prostu wylegiwał się na górnym tarasie, popijając mroŜoną kawę. Istny raj.
Niestety, dni robaczka były policzone.
Zbudziły go niecodzienne odgłosy: jakieś stłumione stukoty, pokrzykiwania i
wybuchy śmiechu dobiegające z coraz to innego miejsca w dolinie. Poirytowany robaczek
wędrował w swym zielonym szlafroczku frotté od jednego okna do drugiego, próbując
zlokalizować źródło hałasu, lecz, z którego okna się nie wywiesił (a robaczki potrafią się
naprawdę fachowo wywiesić, przytrzymując się parapetu tylko palcami u stóp), patrząc w dół
widział wyłącznie liście na gałęziach jabłoni i korony gęstych krzewów owocowych. Ale
gdzieś tam, w dole, przez cały dzień przemieszczały się hałaśliwe grupki ludzi; ich śmiechy i
rozmowy rozbrzmiewały w powietrzu aŜ do późna w nocy i nie pozwalały mu zasnąć. Nic
dziwnego, Ŝe następnego ranka zbudził się niewyspany i w złym humorze. To jednak było nic
– w porównaniu z tym, co go zbudziło.
2
O pień jabłoni – jego jabłoni – była oparta drabina. Pod drabiną, na ziemi, leŜało kilka
skrzynek, a do tych skrzynek (robaczek nie mógł uwierzyć własnym oczom) jacyś ludzie
wkładali normalne, nadające się do zamieszkania, nie zepsute ani nie pomarszczone wille.
Zabierali je stamtąd, gdzie wyrosły i gdzie było ich miejsce, czyli z drzewa, i układali je w
skrzynkach, jedną na drugiej, bez ładu i składu, jakby to nie były domy, tylko piłeczki.
Napełniona nimi skrzynka wyglądała jak laureatka pierwszego miejsca w konkursie na
najgorzej zaprojektowane osiedle mieszkaniowe wszechczasów.
– Co oni robią? – wyszeptał robaczek z przeraŜeniem – Co oni robią z tymi domami?
– Zjadają je – odpowiedział mu jakiś cichy, złowieszczy głos. Na domiar złego, głos
rozległ się tuŜ nad główką robaczka.
Robaczek 1) o mało nie zemdlał 2) nabrał powietrza do płuc 3) pisnął cieniutko i 4)
susami pognał przed siebie, w głąb korytarza, do samego środka domu, gdzie w ciemności
dojrzewały sobie spokojnie cztery brązowe pestki, a następnie 5) zabarykadował się tam,
przysięgając sobie juŜ nigdy stamtąd nie wyjść. Trudno powiedzieć, co go bardziej przeraziło:
wiadomość, Ŝe te wszystkie wille zostaną zjedzone, czy ten głos.
Głos był straszny. Najstraszniejsze jednak było to, Ŝe robaczek nadal go słyszał.
– Hej, mały, a gdzie ty ssię podziałeśś? – Głos przenikał do wnętrza jabłka wszystkimi
korytarzami, wędrował, wzmocniony przez echo, wpadał do pestkarni z kilku stron naraz i
rozdygotanemu robaczkowi zdało się, Ŝe to pestki rozmawiają ze sobą w ciemności.
Ponownie 1) o mało nie zemdlał 2) nabrał powietrza do płuc 3) pisnął cieniutko i 4) susami
pognał przed siebie, w stronę wyjścia, chcąc uciec jak najdalej od gadających pestek.
– Aaa, tu jesssteśś – powiedział tajemniczy głos, gdy zdyszany robaczek wygramolił
się na zewnątrz maleńkim otworem u spodu jabłka, przez który zwykle wyrzucał śmieci, i
rozglądał się dookoła dzikim wzrokiem – Pobiegłeśś ssię pakować, co? – W tym miejscu głos
westchnął i wymamrotał coś o tym, jak to nie znosi przeprowadzek.
Robaczkowi zakręciło się w głowie. Nie dość, Ŝe zwisał do góry nogami z własnego
zsypu na śmieci, nie dość, Ŝe widział, daleko w dole, drabinę, a pod drabiną skrzynki pełne
willi do zjedzenia, nie dość, Ŝe jakiś nieznany głos syczał na niego nie wiadomo skąd, to
jeszcze ponaglał go do pakowania! Ktoś tu najwyraźniej oczekiwał, Ŝe robaczek spakuje swój
dobytek i wyprowadzi się ze swego domu, do którego – ewidentnie – sam zamierzał się
wprowadzić!
Tego było naprawdę za wiele dla małego robaczka, przyzwyczajonego do świętego
spokoju.
3
– Muszę się obudzić! To jakiś koszmar! – jęknął słabym głosem, przymknął oczęta i
bezwładnie opadł w dół. Szczęśliwym trafem, spadł tylko na niŜszą gałąź.
I gdy właśnie zaczął dochodzić do siebie, czyli zastanawiać się, od kiedy to pod jego
luksusowym jabłkiem, a ściślej mówiąc, tuŜ pod jego zsypem na śmieci, rośnie taka gładka,
bezlistna gałąź, gałąź spojrzała na niego z troską. Miała pomarańczowe oczy.
– Po co ssię tak ssspieszyć? – zapytała – Masz jeszcze dzień lub dwa.
Robaczek wrzasnął, ile sił w płucach, i pognał, ile sił w nogach, do swojego domku.
Gałąź odprowadziła go nieruchomym wzrokiem.
Przez długą chwilę na drzewie panowała absolutna cisza – jeśli nie liczyć szurania
mebli (robaczek barykadował drzwi) i skrzypu wyschniętej skórki (gdy robaczek spuszczał
rolety zewnętrzne na wszystkich oknach). Potem zapadła absolutna cisza. Przerwało ją
kolejne skrzypnięcie. To robaczek uniósł rąbek rolety i ostroŜnie wyjrzał na zewnątrz.
– Dzień lub dwa? – zapytał nieufnie – Jak to: dzień lub dwa?
~~2~~
Robaczki zamieszkujące jabłka z reguły nie nawiązują kontaktów towarzyskich ze
zwierzętami większymi od siebie. Trzymają się raczej we własnym gronie. Większość
prowadzi samotniczy tryb Ŝycia, aczkolwiek zawsze znajdą się tacy, którzy wolą Ŝycie w
gromadzie. KaŜdy psycholog bądź socjolog zajmujący się Ŝyciem robaczków zauwaŜy pewną
interesującą prawidłowość, zgodnie z którą dorosłe potomstwo robaczków Ŝyjących w
licznych skupiskach wykazuje wyraźną skłonność do samotniczego trybu Ŝycia, podczas gdy
potomstwo naturalnych samotników, dorastające na słabo zamieszkałych jabłoniach, wybiera
zazwyczaj jabłka juŜ przez kogoś zamieszkałe.
Robaczek był samotnikiem.
Natomiast wąŜ był uchodźcą.
– Sstamtąd – wskazał ogonem w dół – Widzisz to wgłębienie między korzeniami?
Robaczek wychylił się najdalej jak umiał, ale nie mógł dojrzeć pnia ze swojego okna.
Po chwili wahania wypełznął na zewnątrz i przycupnął na gałęzi, obserwując węŜa kątem
oka, na wypadek, gdyby tamtemu przyszedł do głowy jakiś gwałtowny ruch. Ale wąŜ
wydawał się spokojnym człowiekiem.
4
– Tam było wejśście do mojego domku letnisskowego – powiedział przygnębionym
głosem. – Zassypanego ziemią, oczywiśście. Tę drabinę – syknął – Posstawili na moim dachu.
– Hm… To co zamierzasz? – zapytał ostroŜnie robaczek – Wprowadzisz się gdzieś
wyŜej?
WąŜ pokręcił głową, a potem rozciągnął się leniwie na gałęzi i ziewnął:
– Poczekam, aŜ odjadą. Sspakuję się ssspokojnie i wracam nad sstrumyk.
Siedzieli w milczeniu, kaŜdy sam na sam ze swoimi niewesołymi myślami.
„Trzeba się wynosić” – myślał wąŜ – „Ale dokąd? Nie mogę wrócić nad strumyk, to
wykluczone. Tam moŜna mieszkać wiosną, dopóki nie zjawią się pierwsi biwakowicze.
Gdyby dało się tam mieszkać w lecie, nie musiałbym się przenosić na wakacje pod jabłoń…”
„Trzeba się pakować” – myślał markotnie robaczek, patrząc na najniŜsze gałęzie
drzewa, całkowicie oczyszczone z jabłek. Dziwne, jeszcze wczoraj była tam luksusowa
dzielnica willowa, a on, patrząc w dół ze swojego tarasu, czuł się mieszkańcem prawdziwej
metropolii… Teraz nie było tam juŜ nic oprócz liści. Tyle zabudowań znikło w jeden dzień!
Robaczek pomyślał o swoim długowłosym i długobrodym tacie, który lubił śpiewać
pod prysznicem: „Dziwny jest ten świat…” Robaczek nigdy się nie dowiedział, co jest dalej,
bo w tym momencie sąsiedzi zaczynali stukać w ściany. Ale teraz, gdy tak siedział na gałęzi
obok węŜa, patrząc, jak ludzie ładują napełnione jabłkami skrzynki na przyczepę traktora,
wreszcie zrozumiał, o czym śpiewał, a ściślej mówiąc: chciał zaśpiewać, jego tata. Westchnął.
– Nie wiedziałem, Ŝe ludzie Ŝywią się domami robaczków – powiedział, próbując
oswoić się z tą myślą.
– O, tak. Czerpią z nich wiedzę – wyjaśnił lekcewaŜąco wąŜ, a widząc minę robaczka,
mrugnął i mruknął – A przynajmniej tak im sssię wydaje…
– Wiedzę? – zapytał robaczek z niedowierzaniem – Jaką wiedzę? Chcesz powiedzieć,
Ŝe ludzie czerpią wiedzę z owoców?
– Oczywiśście – syknął wąŜ – Jessstem pewien, Ŝe gdzieśś o tym czytałem… – dodał,
mruŜąc oczy z namysłem.
– Nie mają ksiąŜek? Encyklopedii? Internetu? Uniwersytetów? Bibliotek? Szkół?
Podręczników? Mistrzów duchowych? – dopytywał się robaczek z rosnącą irytacją.
– Mają, mają to wszyssstko, ale widzisz… takie uczenie się wymaga wysiłku. Pracy –
wąŜ ziewnął, ukazując przy okazji dwa imponujące kły. – Podczasss gdy wiedza pochodząca
z jabłek jessst, jakby ci to wyjaśśnić, od razu w głowie. Chrup, jeden gryz i juŜ wiesz.
– Co wiesz?
– Wszysstko – odpowiedział wąŜ z rozbrajającą ironią.
5
„No tak”, pomyślał ponuro robaczek. „Nic dziwnego, Ŝe się normalnie rzucili!
Traktorem przyjechali! Ktoś pisze takie rzeczy, i goodbye dzielnico willowa!”
– Gdzie mogłeś o tym czytać? Przypomnij sobie!
– W jakiejśś bardzo ssstarej ksiąŜce… – odpowiedział wąŜ – Na pewno był tam wąŜ.
Kolekcjonuję kssiąŜki o węŜach – dorzucił, tłumiąc ziewnięcie.
– Trzeba będzie napisać sprostowanie – powiedział robaczek zdecydowanym tonem.
WąŜ tylko prychnął z rozbawieniem. Słońce przygrzewało, i co jak co, ale on nie
zamierzał nigdzie chodzić i niczego sprostowywać.
~~3~~
Zmierzchało. Po traktorze pozostały juŜ tylko koleiny na trawie i niemiła atmosfera.
WąŜ obudził się i przeciągnął, bo czuł się trochę zdrętwiały od spania na gałęzi, a w miarę,
jak przypominały mu się ostatnie wydarzenia, był w coraz gorszym nastroju.
Potem bardzo powoli uniósł się prawie na całą długość (to znaczy: wysokość) do góry,
zaintrygowany cichym postukiwaniem, dobiegającym z gałęzi nad jego głową.
To robaczek przechadzał się tam i z powrotem z zawziętą miną.
– Widzę, Ŝe juŜ nie śpisz. Trzeba się zbierać – powiedział, zacierając rączki –
Pamiętasz? Miałeś mi pokazać tę ksiąŜkę, gdzie napisano, Ŝe jak zjesz jabłko, to od razu
wszystko wiesz!
WąŜ tkwił nieruchomo w powietrzu z głową na wysokości robaczka i nie przestawał
się gapić. Robaczek zaczął się juŜ czuć trochę nieprzyjemnie pod nieruchomym spojrzeniem
pomarańczowych oczu, gdy wąŜ wreszcie mrugnął.
– Na ssserio chcesz napissać sssprostowanie? – zapytał z namysłem.
– A przychodzi ci na myśl coś innego? – odpowiedział pytaniem robaczek.
WąŜ wzruszył ramionami i zaczął zsuwać się w dół drzewa, powoli, Ŝeby robaczek
mógł za nim nadąŜyć.
– Naprawdę kolekcjonujesz ksiąŜki o węŜach? – zapytał robaczek, lekko zasapany.
WąŜ potaknął, zadowolony z pytania. Był dumny ze swojej kolekcji. Następne pytanie
robaczka spodobało mu się juŜ mniej.
– A skąd ty masz ksiąŜki?
– Jak to skąd? – WąŜ wolał wykręcić się od odpowiedzi. – Z biblioteki.
6
Robaczek próbował wyobrazić sobie węŜa wypoŜyczającego ksiąŜkę z biblioteki, ale
wyobraźnia podsunęła mu tylko obraz bibliotekarki, wdrapującej się w popłochu na półki, z
których kaskadami spadają ksiąŜki.
– Co to za biblioteka? – zapytał z zainteresowaniem – Czy to biblioteka dla węŜy?
Myślisz, Ŝe taki robak jak ja teŜ mógłby się tam zapisać?
WąŜ zerknął na niego z ukosa.
– Tam sssię nie trzeba zapissywać – syknął niechętnie – To podziemna biblioteka.
Podziemna biblioteka? Robaczek zmarszczył czoło, próbując sobie przypomnieć,
gdzie mógł juŜ słyszeć te słowa. W dzieciństwie… Niania układała go do snu, opatulając
kocykiem, a siwowłose robaki w ponurej ciszy zasiadały wokół samowara. Jak przez mgłę
pamiętał te nocne robaków rozmowy – z czasów, gdy Ŝył jeszcze jego stryjeczny pradziadek,
ksiądz Robak.
– Podziemna biblioteka? – zapytał z ciekawością, chcąc nakłonić węŜa do dalszych
wyjaśnień.
– Jeśśli juŜ musisz wiedzieć, ssspędzam zimy w piwnicy biblioteki, w magazynie z
kssiąŜkami. To najssspokojniejsze miejsce w miassteczku. Absssolutnie nikt tam przychodzi.
Mam wszysstkie kssiąŜki dla sssiebie – odparł wąŜ. – Niektóre sssobie wypoŜyczyłem, z tych
co posspadały na ziemię i nikt ich juŜ więcej nie podniósssł – syknął, wpełzając do jamy
wśród korzeni jabłoni. Robaczek zajrzał do środka. Sufit w korytarzu był lekko wklęśnięty i
wszystko było oprószone świeŜą ziemią, ale jama nie sprawiała wraŜenia, Ŝe moŜe się lada
chwila zawalić. W półmroku zobaczył ciągnące się w głąb półki z ksiąŜkami.
Zza załomu korytarza rozbłysło słabe światło. To wąŜ zapalił lampę naftową. Teraz
pełznął powoli wzdłuŜ grzbietów ksiąŜek, mamrocząc coś do siebie pod nosem.
Robaczek przyglądał się tajemniczo brzmiącym tytułom szeroko otwartymi oczami.
Harry Potter, Mały KsiąŜę, Przygody Sindbada śeglarza, Księga dŜungli, Władca much,
Mitologia Greków i Rzymian, Zoologia fantastyczna, Antoniusz i Kleopatra, Homo Faber,
Macbeth, Wyprawa czarownic, Srebrne krzesło…
– Mówiłeś, Ŝe kolekcjonujesz ksiąŜki o węŜach, tak? – zapytał, zaintrygowany – Ale
dlaczego?
WąŜ zaczerwienił się.
– Bo chciałbym kiedyś natrafić na taką, w której nie piszą o nas źle – odpowiedział
zachrypniętym głosem.
Robaczek ciągle jeszcze próbował zrozumieć, co wąŜ miał na myśli, gdy ten sięgnął
wysoko, na jedną z górnych półek, i wyciągnął bardzo grubą ksiąŜkę.
7
– A! To ta… – powiedział – Najssstarsza ksiąŜka w mojej kolekcji.
Zdmuchnął kurz i grudki ziemi z obwoluty, a potem zaczął delikatnie przerzucać
strony.
– Zaraz znajdę tę opowieśść – mruknął – To było gdzieśś na sssamym początku…
~~4~~
WąŜ skończył czytać. Zapadła nieprzyjemna cisza.
– A więc to tak! – syknął robaczek – To ty pełzasz po ludziach i namawiasz ich, Ŝeby
zrywali jabłka z drzew!
– To nie byłem ja – odpowiedział chłodno wąŜ – Tylko mój praprzodek.
Robaczek spiorunował go wzrokiem. WąŜ skulił się na krześle.
– Mówię ci, Ŝe to nie ja, tylko mój odległy krewny. A raczej – WąŜ spojrzał do ksiąŜki
– Tu pisze, Ŝe coś sssię pod niego podszyło – dodał niepewnym tonem.
Robaczek wyprostował się i skrzyŜował ręce na piersi. Miał trzy pary rąk, więc
wyglądało to imponująco.
– Jutro do nich pójdziesz i powiesz im, co i jak – Oznajmił tonem nie znoszącym
sprzeciwu. – Namotałeś, to odkręcisz.
– Ja? – wykrztusił wąŜ.
– No dobra, nie ty, tylko twój praprzodek! Co za róŜnica!
– Mówię ci, Ŝe to wcale nie był wąŜ, tylko jakiś ssspisek – wymamrotał wąŜ – Ktośś
ssię tylko podszył pod mojego dziadziusia, rozumiesz?
Robaczek zamachał dziko rączkami.
– No właśnie! Pomyśl! Dlaczego właśnie pod niego? Dlaczego nie pod któregoś z
moich przodków? Dlaczego nie pod jeŜa? Albo wiewiórkę?
– Dla… dlaczego? – wyjąkał wąŜ.
– Bo widocznie węŜe potrafią się dogadać z ludźmi! Mają… wyjątkowy dar
przekonywania, albo… a bo ja wiem, co? Pójdziesz do nich i powiesz im – tu robaczek
wykrzywił twarzyczkę w okropnym grymasie i wychrypiał, imitując świszczący głos węŜa –
Nie jedzcie owoców z tego drzewa, bo poŜałujecie…
WąŜ przyglądał mu się, zaszokowany. Robaczek zatarł rączki:
– Zrobimy sobie drzewo zakazane!
8
– Dopiero wszyscy się rzucą – ostrzegł go wąŜ.
– Gdzie się rzucą?
– Nie gdzie, tylko na co – westchnął wąŜ – Na naszą jabłoń.
– Ale dlaczego? – jęknął robaczek.
WąŜ zwinął się w kłębek na krześle.
– Ssłyszałeś kiedyś o magii zakazanego owocu?
Robaczek zasępił się. Przemierzył kilka razy pokój z rączkami wsuniętymi głęboko w
kieszenie podartych dŜinsów. Nagle jego twarz rozpromieniła się w złowieszczym uśmiechu.
– Ha! Oczywiście! Dlaczego wcześniej na to nie wpadłem? – wyszeptał – Powiesz im,
Ŝeby zerwali jabłka z tego drzewa! śe wtedy dowiedzą się wielu poŜytecznych rzeczy!
– Do czego zmierzasz? – zapytał ostroŜnie wąŜ.
– PrzecieŜ za to wylecieli z tego sadu… czy ogrodu! – szeptał robaczek gorączkowo –
JeŜeli znają tę historię, będą wiedzieli, Ŝe to podstęp! Drugi raz nie dadzą się nabrać, co nie?
Nie są tacy głupi, co? Zostawią nas w spokoju!
– MoŜna spróbować… – przyznał wąŜ z wahaniem. Odchrząknął. – DuŜo tych ludzi –
powiedział – Więcej niŜ dwoje, jeśli wiesz, co mam na myśli…
Robaczek przechylił głowę.
– Chyba się nie boisz? – zapytał – Wiesz, gdybym to ja miał jadowite kły, nie bał bym
się podpełznąć bliŜej i pogadać. PrzecieŜ nic ci nie zrobią, prawda? Będą się trzymali na
bezpieczną odległość, prawda?
WąŜ wyraźnie się zmieszał.
~~5~~
Słońce zaczęło juŜ przeświecać przez liście, gdy z oddali dobiegł turkot traktora.
Gromada ludzi zeskoczyła z przyczepy i z wiadrami w dłoniach rozeszła się wśród krzewów
owocowych, ciągnących się aŜ do linii lasu. Kilkoro zdjęło z przyczepy drewniane skrzynki i
ruszyło w stronę jabłoni, nie podejrzewając, Ŝe z wysoka ktoś obserwuje kaŜdy ich ruch.
To robaczek przyglądał im się spod zmruŜonych powiek.
– Idealnie, idealnie… – mruknął – Porozmawiamy sobie w kameralnym gronie…
WąŜ przełknął ślinę.
Robaczek szturchnął go w bok.
9
– W czym problem? Mówiłeś, Ŝe wszyscy znają tę historię. Po prostu odegrasz ją
jeszcze raz, tylko Ŝe tym razem oni ci nie uwierzą…
– Mam nadzieję – burknął wąŜ, poŜółkły z nerwów jak aktor przed wyjściem na scenę.
Ludzie postawili skrzynki pod drzewem i wrócili, Ŝeby przynieść drabinę.
– Teraz albo nigdy – wychrypiał robaczek.
WąŜ oblizał spierzchnięte wargi.
– Jak wyglądam? – zapytał drŜącym głosem.
Robaczek klepnął go w plecy.
– Jak prawdziwy czarny charakter – powiedział z uznaniem. – Mówię ci, jesteś
stworzony do tej roli!
WąŜ uśmiechnął się niepewnie.
– To do dzieła – mruknął – Sskoro jestem ssstworzony do tej roli…
Ześlizgnął się w dół po pniu i zniknął w gęstej trawie. Robaczek zacisnął wszystkie
sześć mikroskopijnych kciuków w spoconych piąstkach i wytęŜył słuch.
~~6~~
Zapadał zmrok.
Robaczek tego nie wiedział. W pestkarni, gdzie się zaszył, zawsze panował półmrok.
Robaczek siedział na podłodze, obejmując kolana rękami, i kołysał się w przód i w tył,
próbując zrozumieć, co poszło nie tak. Wszystko. Wszystko poszło nie tak, ale dlaczego?
Dlatego, Ŝe w Ŝyciu nie jest tak, jak w ksiąŜkach, a on, robaczek, jest skończonym fantastą.
„Jak mogłem go tam wysłać?” – pomyślał po raz setny, wycierając ze złością łzy, które jakoś
nie chciały przestać płynąć. „Czego się spodziewałem? śe porozmawiają sobie, jak przed laty
w ogrodzie?” Robaczek potrząsnął głową, nie mogąc uwierzyć, Ŝe był aŜ tak naiwny…
Spodziewał się kulturalnej rozmowy w rodzaju: „Naprawdę? Mówisz, Ŝe powinniśmy
koniecznie spróbować owoców z tego drzewa?” i „Chyba nas nie nabierasz, co?” Zamiast
tego do jego uszu dobiegły bezładne krzyki: „Auć!” „Tu jest!”, „Nadepnąłeś go! Nadepnąłeś
go!”, „I co teraz?”, „Nie podchodź, on moŜe być jadowity!” – i gdy na uginających się
nóŜkach dobiegł do końca gałęzi i spojrzał w dół, jego oczom ukazał się straszliwy widok.
10
WąŜ leŜał na wznak, świecąc w trawie jasnym podbrzuszem. Czterech ludzi pochylało
się nad nim, gotowych w kaŜdej chwili odskoczyć w tył, a jeden z nich ostroŜnie trącił go
patykiem. WąŜ ani drgnął. LeŜał nieruchomo, patrząc w przestrzeń szklistym wzrokiem.
– Nie Ŝyje – odetchnął ten z patykiem i zaklął tak brzydko, Ŝe nawet węŜe strzykające
jadem nie mogłyby się z nim równać pod względem języka. – Ale blisko do nas podpełzł,
gadzina!
Podniósł bezwładnego węŜa końcem patyka i przyglądał mu się z zainteresowaniem.
Pozostali trzymali się na bezpieczną odległość.
– Jesteś pewien, Ŝe nie Ŝyje? – zapytał jeden z nich.
– Na wszelki wypadek wyrzuć go do wody – doradził inny.
Procesja z martwym węŜem na patyku oddaliła się w stronę zarośli nad strumieniem.
Robaczek został sam.
~~~~~~~~~~~~
Ciąg dalszy w płatnym pliku pdf
tinaoziewicz.com / Inne bajki / Bardzo mały raj
~~~~~~~~~~~~
11

Podobne dokumenty