Wojtek Pajak
Transkrypt
Wojtek Pajak
Bajka o Iskierce księżniczce Dawno, dawno temu w Lodowym Królestwie żyła sobie księżniczka Iskierka. Mieszkała w pałacu, który cały wykuty był w lodzie. I to w lodzie tak wielkim, jak największe w świecie lądy. Dlatego nazywano go lądolodem. Lądolód był wysoki na pół kilometra, zimny przeokrutnie, a kolor miał w środku błękitny. Dokładnie jak oczy księżniczki Iskierki - błękitne i... najczęściej smutne. Bo mimo całego piękna pałacu, który każdego dnia wykuwali dla niej poddani rzeźbiarze, księżniczka czuła się w nim bardzo samotna. Miała tylko dla siebie 365 lodowych komnat, 12 sal balowych, 7 służących oraz jedną mamę (królową) i jednego tatę (króla). Nie miała jednak siostry ani brata, przyjaciół ani przyjaciółek, koleżanek ani kolegów. Król zajęty był całe dnie Lodowym Królestwem - wydawał rozkazy: - Dziś kujcie za prawą wieżą! Mamuty niech wydepczą ścieżkę do Gorących Źródeł! Dlaczego wczoraj zamarzły dzwony w katedrze?!... W tak zimnym klimacie praca króla była bardzo nerwowa. Codziennie mróz skuwał lodem pałacowe pokoje i korytarze. Trzeba było je na nowo odkuwać, żeby w ogóle poruszać się po pałacu. Gdyby nie ta praca, pałac zamieniłby się w tydzień w bryłę błękitnego lodu. Królowa też była wiecznie zajęta. Działa na drutach skarpety i czapki, które zapełniały kolejne królewskie szafy. A właściwie - kolejne lodówki, bo szafy także były z lodu. Za ich przezroczystą lodową taflą widać było setki wełnianych ubrań. Leżała nawet połyskująca wełniana korona, którą królowa zrobiła mężowi na 50. rocznicę koronacji. Gdy królowa obdarowywała go kolejną dzianiną, król zawsze wyglądał na zadowolonego. Starał się jak mógł, żeby jego uczulenie na owczą wełnę nie uraziło królowej. Uczulenie było dokuczliwe. Na sam widok wełnianej czapeczki, szaliczka, a już najbardziej wielkiej, puszystej korony - król kichał ogniem. Wszyscy mieszkańcy pałacu byli już do tego przyzwyczajeni. Kichanie rzadko wywoływało pożary, a czasem nawet przydawało się do podgrzania zupy. Królewna Iskierka jednak bała się wybuchów ognia. Była jeszcze bardzo mała. Ciepłą zupę, owszem, lubiła, ale ognista kula wylatująca jak piorun z ust taty zawsze ją przerażała. Gdy tylko królowi zbierało się na kichanie, Iskierka uciekała do swojej komnaty i czekała... czekała... czekała... aż przestanie lać się korytarzem woda wytopiona z lodu ognistym tatowym kichnięciem. Wypływał wtedy z sali królewskiej prawdziwy strumień. Płynął korytarzem w dół aż do wrót pałacu. Tam, przez bramę lodowca, wylewał się i znikał w piaskach zimnej pustyni. Księżniczka Iskierka często oglądała to zjawisko ze swojej lodowej wieży. Lubiła patrzeć na rzekę z góry, jak wymyka się z pałacu i nic nie jest w stanie jej zatrzymać. Dokąd płynęła? Tego nie potrafił jej nikt wyjaśnić. Dlatego pewnego dnia wpadła na pomysł, że sama odkryje, dokąd płynie rzeka. Rzeka, która jako jedyna nie słucha królewskich rozkazów. Ciemną nocą Iskierka wymknęła się ze swoich komnat. W królewskiej stajni spośród 40 koni wybrała swojego ulubionego. Była to biała jak śnieg klacz, którą nazywano Hańcza. To na niej uczyła się jeździć konno księżniczka. Bardzo sobie ufały. Iskierka była pewna, że Hańcza jej nie zrzuci i pozwoli na najdziksze zabawy, a Hańcza wiedziała, że Iskierka ma zawsze w kieszonce trochę cukru, a w głowie mnóstwo pomysłów na wycieczki. Dziewczynka zapakowała więc na drogę trochę kanapek, cukru, najcieplejsze płaszcze i szczoteczkę do zębów. (To na wypadek, gdyby zdarzyło im się spędzić noc poza domem.) Tylko gwiazdy oświetlały drogę Iskierki i Hańczy, gdy galopem pomknęły przez bramę lodowcową na południe. Chociaż z każdą godziną robiło się coraz jaśniej, wiał przeraźliwy wiatr. Wszędzie unosił się piasek, który gryzł w oczy i konia, i jeźdźca. - W najbliższym lesie zatrzymamy się na śniadanie - pocieszała Hańczę Iskierka. Klacz prychała i sapała pędząc z wielkim wysiłkiem przez piaskowe burze. Poganiał ją nie tylko głód, ale i szczera miłość do księżniczki, dla której poświęciłaby wszystko. Lasu jednak nie było. Mijały setki małych jeziorek, które błyszczały od blasku wschodzącego słońca jak lusterka w balowej sali królewskiego pałacu. Iskierka pierwszy raz w życiu zatęskniła za swoim domem. Była jednak zdecydowana doprowadzić swoją wyprawę do końca. Nikt nie wiedział, gdzie kończy się ich rzeka. A rodzice zawsze jej powtarzali, że potrzebuje wiedzy, żeby być mądrą księżniczką. Wreszcie rzeka wpłynęła w las, więc zatrzymali się na śniadanie. Była to polana, na której nie było już wiatru, tylko cisza, spokój i mnóstwo zieleni. Gdy tylko wyjęła kanapki, zbiegły się do niej zwierzęta z całego lasu. Zaniemówiła z wrażenia, bo jedynymi zwierzętami, które znała z pałacu były mamuty. Tymczasem tu co chwila jakiś nieznany zwierzak ją witał. I to z niespotykanym w pałacu luzem: - Siema! - przywitał ją bóbr w dużych okularach. - Cześśś! - pisnął zając w sztucznym futrze. - Hejo! - krzyknął kret w berecie. Uzbierała się tych dzikich stworzeń cała polana, więc Iskierka podzieliła kanapki na wegetariańskie i mięsne i obdzieliła przyjazne towarzystwo. Oprócz mlaskania i bekania zwierzęta zajmowały księżniczkę rozmową: - Dokąd tak zasuwacie księżniczko? - spytał najdostojniej, jak umiał, jeleń w klompiach. - Chcę się dowiedzieć, gdzie się kończy ta rzeka - odrzekła Iskierka - no i co się dalej z nią dzieje. - Rzeka płynie przez las - odparł jeleń - a dalej za lasem nie ma nic. W każdym razie nic chrupiącego. Po czym jeleń głęboko się zamyślił. Bo pytanie było dla leśnych zwierzaków rzeczywiście trudne. Skąd wiedzieć, co jest za lasem, gdy nie ma tam nic do jedzenia? - Z całą pewnością jest tam ściana - krzyknęło coś z czubka drzewa - wierzycie? Taka biała wielka ściana! Widać ją stąd! Nie To była wiewiórka w papilotach, która patrzyła na nich z najwyższego drzewa w lesie. - Nieee, tam jest wielka autostrada i rozpędzone samochody - z drżeniem w głosie odparła sarna, która w zielonej koszulce z napisem "TIRYNATORY" chowała się za drzewem - Wiem, bo słyszę szumy. Szu, szuu takie, od rana do nocy... Księżniczka sama nie wiedziała, kogo słuchać. Z tych opowieści nie układał się w jej malutkiej głowie żaden obraz. - Kochani, może wybierzecie się ze mną, żeby zobaczyć, co jest za lasem? W jednej chwili zwierzęta zniknęły. Nie został po nich nawet papierek od kanapki. Od dzikiej zwierzyny po ślimaki - wszyscy uciekli dając nura w gęstwiny lasu. Księżniczka znów została sama z Hańczą. Poczuła złość i smutek jednocześnie. - Tyle niepewności, tyle sprzeczności, a oni nie chcą wiedzieć? Nie rozumiem. Jak można tak żyć? - Można - powiedziało cicho coś spod liścia. - Kto to? - Bufo. - A czemu siedzisz pod liściem? Wyjdź proszę. - Mówią, że jestem brzydki jak smok. - Pokaż - księżniczka podniosła liść i roześmiała się na widok małej ropuchy - Wcale nie jesteś brzydki i jeśli rzeczywiście jesteś podobny do smoka, to możesz mnie księżniczkę Iskierkę - więzić, ile tylko chcesz, Bufo! Bufo też się roześmiał. To był pierwszy tak miły żart, który go spotkał z życiu. Postanowił przyłączyć się do księżniczki w poszukiwaniu ujścia rzeki. Hańcza mknęła po śniadaniu bardzo szybko. Iskierka musiała schować Bufo do głębokiej kieszeni swojej sukni, żeby ten nie wypadł. Mimo to Bufo zdołał wystawić swoją zielono-brązową głowę i przez całą drogę pouczał Hańczę, jak się skacze przez przeszkody. - No teraz, hop! Nóżka w górę!... Ślicznie, a teraz na wirażu lekki kłusik i hop... Hańcza specjalnie się tym nie przejmowała. Ropuchy potrafią tylko skakać, więc chcą tego nauczyć cały świat od konika polnego po konia wyścigowego. Tak mają i już. Więc gdy nastał wieczór, Bufo nadal kumkał o skakaniu. Noc przyszła jeszcze szybciej, jakby ktoś zgasił światło. Ledwo zdążyli rozpalić ognisko, przy którym mogli się zagrzać. Zimno przypomniało księżniczce o jej lodowej komnacie, a ogień o kichaniu taty. Bardzo tęskniła za nim i za mamą. Przydały się jej dodatkowe płaszcze, zwłaszcza te wełniane od królowej. Zmieścili się pod nimi też Hańcza i Bufo. Wszyscy zasnęli przy ognisku głębokim snem. Nagle w środku nocy obudził Iskierkę trzepot skrzydeł. Było tak ciemno, że w pierwszej chwili bardzo się przestraszyła, że to smok skrzydlaty chce ich porwać. Jednak w świetle ogniska dostrzegła, że na drzewie wisi sobie dziwny mały zwierz. Wisi głową w dół i patrzy. Ani to mysz, ani ptak. Miał skrzydła, wielkie uszy i pocieszny ryjek. - Kto ty jesteś? - zapytała patrząc w małe oczy stworka. - Jestem Gacek. - Kto?? - Gacek - powtórzył Gacek wyraźnie zniecierpliwionym tonem - O rany, długo mam tak wisieć głową w dół?! Nie możemy jakoś normalnie pogadać? Iskierce spodobał się szczery ton stworka, więc zaprosiła go bliżej. Przypomniała sobie, że w mądrych książkach króla widziała rysunki nietoperzy. Ale one były przerażające i wielkie. Gacek był malutki, dlatego nie poznała od razu, że jest nietoperzem. Wyglądał na takiego, który na kolację raczej połyka muchy. Na pewno nie zjadłby konia, księżniczki i deseru z żabich udek. Nietoperz od razu się zaprzyjaźnił z całą trójką i postanowił ich pilnować aż do rana. I tak nocą nie sypiał, a much do jedzenia miał dzięki Hańczy dużo więcej niż zwykle. Tłuste końskie muchy wyjątkowo mu zasmakowały. Dlatego rano Gacek był tak obżarty, że nie miał siły lecieć na poszukiwania swojej dziennej kryjówki. Księżniczka zaproponowała mu drzemkę w swojej drugiej kieszeni. I tak ruszyli dalej we czworo na wędrówkę wzdłuż rzeki. Dziwny to był orszak - księżniczka Iskierka jechała spokojnie na białej Hańczy z kumkającym Bufo w jednej kieszeni i chrapiącym Gackiem w drugiej. Dziwne, ale nigdy wcześniej nie czuła się tak dobrze, jak na wędrówce w tym towarzystwie. Każdego dnia mieli o czym rozmawiać i każdego dnia spotykały ich przygody. A to Bufo wskoczył do słoika po dżemie truskawkowym i dopiero Hańcza pomogła mu się z tego wylizać. Innym razem Gacek wpadł do rzeki, zachłysnął się wodą i tylko pomoc metodą usta-usta uratowała go przed zgubą. Bufo znał się na tym świetnie, bo ćwiczył przez lata na sucho. Wierzył, że kiedyś spotka swoją księżniczkę z bajki i ona go pocałuje. I choć Gacka i jego włochatego ryjka nie było w tych marzeniach, to wszyscy czuli, że uratowanie życia uczyniło z nich największych przyjaciół. Jechali tak z przygodami jeszcze dwadzieścia dni, a rzeka stawała się coraz szersza i szersza... Z daleka Hańcza była coraz mniejszym białym punkcikiem na tle wielkiej ciemnej wody. Rzeka swoim szumem i wielkością przerażała ją. Klacz drżała pod Iskierką, coraz wolniej stawiając kopyta po śliskich kamieniach brzegu rzeki. Nagle Hańcza pośliznęła się i Iskierka spadła z końskiego grzbietu prosto w toń wody! A razem z nią Gacek i Bufo, którzy spali w jej kieszeniach! Woda przykryła całą Iskierkę, jakby zgasiła prawdziwą iskrę. Już, już miała porwać ją swoim wartkim nurtem, gdy księżniczka pod wodą złapała coś jakby drewnianą silną rękę... To był korzeń starej sosny, która rosła nad brzegiem rzeki. Rzeka okrutnie wymywała spod niej grunt, więc z każdym dniem sosna pochylała się coraz bardziej. Niebawem miała runąć i popłynąć nurtem rzeki w ostatnią podróż. Tego dnia jednak uratowała Iskierkę. Księżniczka wciągnęła się po jej wielkim korzeniu z powrotem na brzeg i z płaczem przytuliła się do Hańczy. Bardzo się przestraszyła, że już nigdy nie zobaczy swoich rodziców oraz przyjaciół - Bufo i Gacka. Gdy tylko o tym pomyślała, odruchowo włożyła ręce w kieszenie mokrego płaszcza. Były puste. - Nieeee!!! - krzyknęła rozpaczliwie. Cała zbladła na myśl o tym, że jej dwoje nowych przyjaciół zginęło w rwącej rzece. Stała osłupiała i patrzyła na Hańczę. A Hańcza osłupiała patrzyła na swoją panią. W końskich oczach w jednej chwili błysnęło coś, czego Iskierka nigdy nie widziała, jakby ognisty błękit. Nagle Hańcza skoczyła olbrzymim susem w kipiel rzeki. Wir wody zamknął się nad nią jak czarny płaszcz. Zniknęła! Iskierce pociemniało w oczach. Przed chwilą to ona była w wodzie, a teraz tylko ona pozostała na stałym lądzie. Robiło jej się słabo. Zdążyła jeszcze pomyśleć, że nie został jej już nikt i że tylko rodzice czekają na nią w domu daleko, daleko stąd... Po czym z trwogi straciła przytomność. Obudził ją przylepiający się do policzka ciepły, mokry... język? Znała te zabawy - to Hańcza, ukochana biała klacz, zwykle budziła ją końskim liźnięciem. Szybko otworzyła oczy i zerwała się na równe nogi. Przecież Hańcza utonęła! Czy to był sen? Przed nią stał czarny koń. Czarny jak smoła i wielki. Iskierka też już stała, ale w bezpiecznej odległości. Była gotowa w razie czego obronić się twardą szczoteczką do zębów ukrytą w lewym bucie. Długą chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Księżniczka jednak przypomniała sobie, że konie w tej bajce nie mówią i pierwsza zapytała: - Kto ty jesteś? Koń tylko parsknął i zaczął otrząsać się z wody, bo był cały mokry. - Czemu się śmiejesz?! Nie znam cię i nie życzę sobie, żebyś mi oblizywał twarz. Jestem księżniczką Iskierką! - A to jest Hańcza - zakumkał znajomy głos. - Uratowała nas, choć już było blisko! - odezwał się jakiś piszczak. Zza czarnego konia wyskoczył Bufo i wyfrunął Gacek, żeby osuszyć swoje skrzydła. Iskierka rzuciła się do uścisków i prawie dusiła z radości mniejszych od niej przyjaciół. - Już myślałam, że Was straciłam! - powiedziała patrząc w oczy czarnej klaczy - Jak to się stało? Tylko po oczach Cię rozpoznaję, Hańczo! Rzeczywiście jej koń był czarny jak rzeka, z której jakimś cudem Hańcza uratowała i siebie, i towarzyszy. Teraz pokłoniła się księżniczce, zapraszając ją na swój grzbiet. Zawsze wiedziała, co się kryło na dnie w sercu Iskierki. Tęsknota za domem wypełnia je aż po brzegi. Hańcza czuła, że pora wracać do domu. Dziewczynka z przyjaciółmi w kieszeniach, bez słów, ale z wielką ulgą, wsiadła na czarny grzbiet. Nie musieli nic mówić. Gnała jeszcze szybciej niż poprzednio, tym razem wybierając drogę przez wysokie wzgórze. Kiedy wreszcie wspięli się na nie, zobaczyli w dole rzekę. Toczyła się jak czarny pas: z lasów, po równinie, aż wreszcie wpadała do... Wielkiej Wody. Ze wzgórza dopiero było widać, dokąd płynęła rzeka. Do morza, do Wielkiej Wody, którą zobaczyła Iskierka pierwszy raz w życiu. Dźwięk, zapach, a przede wszystkim widok wody bez końca... To wszystko było dla niej najpiękniejszą niespodzianką od jej przyjaciół. Białe grzebienie fal rzeczywiście przypominały piętrzące się ściany. Ich szum był tak potężny, że niósł się aż do dalekich lasów. Za morzem nie było już nic. Tylko niebo, cienka kreska, horyzont. - Wszystkie zwierzęta miały w sumie rację - pomyślała głośno Iskierka. - Racja - zadumał się Bufo. - W sumie tak - westchnął Gacek. I tak zawrócili razem w kierunku lodowego pałacu. Czarna Hańcza napędzana najlepszym paliwem na świecie - tęsknotą za domem - mknęła jak błyskawica. Mimo to wydawało się, że jechali wieki całe. Towarzysząca im znów rzeka wydawała się tak wielka, jakby wytopił się cały lądolód. Wzgórza się spłaszczyły, jakby deszcz je zmywał przez tysiące lat. Krajobraz się zmieniał w mgnieniu oka. Chociaż pewni byli kierunku, to coraz mniej pewni tego, co i kogo zobaczą w królestwie Iskierki. Kiedy dojechali na miejsce, zamiast pałacu zobaczyli zielone wzgórza. Pełno było drewnianych domów i zagród. Iskierka znów pobladła i byłaby zemdlała i spadła z konia, gdyby na horyzoncie nie ukazał się biegnący w jej kierunku tata. Król w wełnianej koronie biegł na bosaka i krzyczał: - Córuś! Jak to dobrze, żeś wróciła! Umieraliśmy z tęsknoty! Mewy tylko donosiły nam wieści, że jesteś żywa! Księżniczka rozpłakała się ze szczęścia. Zaraz po wyściskaniu przez króla, królowa w wełnianej ciężkiej sukni dopadła swojej córki i też płakała jak bóbr. W miejscu ich spotkania spadło tyle łez radości, że powstało wielkie jezioro, do dziś ulubione jezioro bobrów - Wigry. Czarna Hańcza z księżniczką i całym królewskim orszakiem pojechali dalej - na miejsce, gdzie kiedyś stał błękitny lodowy pałac. - Parę dni po twoim wyjeździe przyszło nagłe ocieplenie opowiadał król. Oprowadzał oniemiałą z zachwytu Iskierkę po zielonych królewskich wzgórzach. - Pałac nam się zupełni wytopił - wspominał król - piachu po lądolodzie zostało całe kopce, kamieni bez liku! A mamuty uciekły na północ, bo tu im za ciepło. Zazieleniły się pastwiska, królowa kazała mi więc kupić owce na wełnę... - Cienko wtedy przędliśmy - wtrąciła cichutko królowa Chwilowy kryzys... Król szybko zmienił temat: - Po czasie okazało się, że mamuty jak mamuty, ale kto ma owce, ha! ten ma co chce! - Ale tato! - oprzytomniała nagle Iskierka - Co z twoim uczuleniem na wełnę? - Nie ma! Wyleczyłem się! - uśmiechnął się król tajemniczo. - Jak?? - Sprowadziłem tura. Tura-uzdrowiciela. Mieszka tu za górką. Leczenie jest proste. On mnie tuli, a ja patrzę na pofalowany krajobraz i liczę chmury na niebie. Zadziałało na moją chorobę, ale działa też podobno na zgagę i pryszcze... I tak opowiadali sobie o odnowionym królestwie, o przygodach Iskierki... A nowi przyjaciele księżniczki ropucha Bufo i nietoperz Gacek - zostali objęci Królewską Ochroną Gatunkową. Zamieszkali w tej samej okolicy co tur, na którego cześć uzdrowisko nazwano: Turtul. A jak nazywa się dziś tajemnicza rzeka, która kiedyś niosła wodę z lodowca? Nosi nazwę po koniu, co podążał za ludzką tęsknotą.