Pobierz plik
Transkrypt
Pobierz plik
konfesyjnego, a tym samym na odejście od zakorzenienia polityki w „wyższych wartościach”. Wyraźnym torysem była nie tylko królowa Anna, ale też panujący jeszcze w XIX wieku Jerzy III (1760-1820). Bez porzucenia idei państwa konfesyjnego nie sposób jednak mówić o liberalnym konsensie, ani o jego prototypie. Zmiana fundamentów angielskiej polityki nastąpiła formalnie dopiero w wyniku wigowskich reform z lat 1828-1832. Zniesienie Penal Laws, Test and Corporation Acts, Oath of Supremacy, rezygnacja z cenzusu wyznaniowego i wprowadzenie do parlamentu katolików, protestantów, a także polityków innych wyznań były świadectwem faktycznego pluralizmu światopoglądowego w Anglii. Dopiero 288 ten przeskok kładł liberalny fundament dla polityki, z kiełkującą dopiero wolnością słowa. Zmiany te można nazwać konsensem o tyle, o ile zgodziła się na nie większość parlamentarna i król. Część torysów sprzeciwiała się odejściu od nakazu kierowania się w polityce zasadami religijnymi. Warto mieć to na uwadze, gdy uznajemy – jak Michał Zabdyr-Jamróz – że w liberalizmie „liczy się, aby nie krzywdzić innych” (2008: 68). „Starzy” torysi bowiem bez wątpienia czuli się pokrzywdzeni, nazywali oni zmianę paradygmatu politycznego „narodową apostazją” (Keble 1833: 6-27). Liberalizm dąży do zapewnienia pokoju przez rezygnację ze sporów o „wartości wyższe”. Niesprawiedliwością jest jednak pominięcie faktu, że system ten krzywdzi zwolenników tych wartości. Przypisy: 1. Penal Laws były prawami ograniczającymi lub uniemożliwiającymi katolikom, a w pewnej mierze także protestantom, praktykowanie i rozszerzanie ich wiary, a także aktywność polityczną, społeczną, edukacyjną, a nawet rodzinną. Wydawane były od czasów Elżbiety I do końca XVIII wieku; z pewnym wyjątkiem (akt o sukcesji tronu zakazujący dziedziczenia go przez katolika) zostały ostatecznie zniesione w 1829 roku. Z ich treści wynikały między innymi: zakaz przebywania duchownych katolickich na terenie Anglii, zakaz dawania schronienia duchownym katolickim, zakaz zbliżania się innowierców do Londynu, nakaz chrzczenia dzieci w Kościele anglikańskim i uczęszczania na jego nabożeństwa, konieczność uznania króla Anglii za głowę Kościoła i wyrzeczenia się wierności wobec papieża dla zajmowania urzędu publicznego, uznanie wyłączniej ważności małżeństw zawieranych wobec duchownego anglikańskiego i inne. Za niedostosowanie się do Penal Laws groziły kary grzywny, konfiskaty mienia, dożywotnie więzienia, a dla najbardziej nieposłusznych – kara śmierci. Co dalej? Krytykowany tekst Michała Zabdyr-Jamroza znajdziesz w naszym internetowym archiwum www.pressje.org.pl. Jego odpowiedź na tę miażdżącą polemikę znajduje się tuż obok. TOLERANCYJNA CHWALEBNA REWOLUCJA ODPOWIEDŹ PIOTROWI MUSIEWICZOWI Michał Zabdyr-Jamróz W odpowiedzi na polemikę Piotra Musiewicza (2010) z moim tekstem na temat korzeni liberalnego konsensu (2008) spróbuję uporać się z postawionym mi zarzutem popełnienia pięciu błędów i szeregu innych niedociągnięć. Ze względu na wygodę i różną wagę argumentów nie będę się trzymał kolejności zarzutów. Muszę jeszcze zastrzec, że moja polemika ma znacznie bardziej historyczno-prawny charakter, niż dyskutowany artykuł, który był raczej luźnym esejem o historii idei w kontekście powracających do debaty publicznej idei rewolucyjnych. Ale ad rem! Czy przed 1829 rokiem w Anglii panowała tolerancja religijna? Zacznę od argumentów odnoszących się do tolerancji religijnej (2) i (5), które uznaję za najpoważniejsze. Od tego, czy będę w stanie je odeprzeć, zależy w zupełności zasadność moich twierdzeń o „rewolucyjności” Chwalebnej Rewolucji. Na pytanie, kto był bardziej tolerancyjny – Jakub II i jego katoliccy stronnicy, czy też Maria i Wilhelm Orański wraz z anglikańską większością społeczeństwa, Piotr Musiewicz odpowiedział sobie sam. Przyznaje on, że mimo wzorcowo liberalnej frazeologii „polityka Jakuba II nie pozwala na nadanie mu tytułu rzecznika tolerancji” (2010: 286). W obliczu absolutystycznej polityki Stuarta, który dążył do obsadzenia kluczowych urzędów powolnymi mu ludźmi, intencja Declaration wydaje się całkowicie przejrzysta. Odpowiedź ta nie unieważnia jednak podstawowego zarzutu uzasadniającego kwestionowanie tezy o rewolucyjności Chwalebnej Rewolucji – stwierdzenia, że zarówno stronnicy Jakuba II, jak i jego przeciwnicy byli siebie warci. Muszę więc uporać się z drugim wypomnianym mi błędem, że „z analizy dokumentów dotyczących tolerancji w drugiej połowie XVII wieku nie wynika, by w konsekwencji «chwalebnej rewolucji» stała się ona naczelną zasadą” (Musiewicz 2010: 287). Właśnie z powodu rozchodzenia się deklaracji i faktów jestem w stanie podtrzymać swoje stanowisko, że Chwalebna Rewolucja była kamieniem węgielnym liberalizmu politycznego – również dla wolności wyznania w Anglii. Repressje 289 290 W tym miejscu muszę wypomnieć autorowi polemiki pewne niedopatrzenie. (Nie będę ukrywał, że to, co zaraz napiszę, sprawia mi pewną satysfakcję, niezmiernie rzadko bowiem nadarza się okazja, by wytykając komuś zasadniczy błąd, jednocześnie stawiać go w szeregu najwybitniejszych – korzystam z tej okazji ochoczo, gdyż o wiele mniej przyjemne jest robienie jednej z tych rzeczy osobno). Niedopatrzenie owo można nazwać błędem Monteskiusza, nawiązując do komentarza Williama Blackstone’a do uwag tego pierwszego na temat surowości Penal Laws1. Blackstone pisze: „można zauważyć (czego obcokrajowcy, którzy sądząc tylko po treści prawa stanowionego, nie są w pełni świadomi), że te prawa rzadko wykonywane są z pełną surowością. W rzeczy samej, gdyby tak się działo, byłyby one trudne do usprawiedliwienia. Powinno się je raczej brać przez wzgląd na ich historię oraz gwałtowność czasów, które je zrodziły, niż uznawać na podstawie chłodnego przeglądu za obowiązujący element systemu prawnego” (1893: 324). Sytuacja, w której obowiązujące prawa nie są wykonywane, tak osobliwa dla myślenia kontynentalnego i naszego pojmowania praworządności, jest dopuszczalna na gruncie specyficznego angielskiego systemu prawnego. Z jednej strony jest on spektakularnie wręcz zachowawczy, a z drugiej strony daje cały szereg sposobów obejścia praw istniejących od wieków, które współczesnym jawią się jako nazbyt surowe2. Prawa, które pozbawiały katolików i innych dysydentów religijnych praw pełnienia funkcji publicznych, jeśliby nie spełnili warunków Test Act i Corporation Act, były faktycznie objęte prawem łaski. Często obchodzono je dzięki tak zwanej occasional conformity, czyli pojawianiu się raz w roku na uroczystości anglikańskiej. Praw tych faktycznie nie wykonywano lub wykonywano łagodnie. Uzasadnieniem tego była również przypominająca Paragraf 22 Hellera pułapka prawna, w jaką wpadali dysydenci wybrani na urząd − nie mogli oni go pełnić, lecz obowiązywało prawo zakazujące odmowy jego pełnienia. Od 1727 roku, po fiasku prób liberalizacji prawa, tysiące dysydentów religijnych obejmowano więc corocznie wydawanymi przez Parlament aktami indemnizacyjnym (Acts of Indemnity), czyli ustawowymi aktami łaski (McConnell 1995). Co ciekawe, przez cały wiek XVIII usiłowano w Anglii także formalnie znieść dyskryminację dysydentów, co bardzo długo nie mogło dojść do skutku. Jak można sądzić, przyczyną tego było łączenie tej kwestii ze sprawą liberalizacji doktryny i liturgii Kościoła anglikańskiego, co zniechęcało do tej Nie będę ukrywał, że to, co zaraz napiszę, sprawia mi pewną satysfakcję, niezmiernie rzadko bowiem nadarza się okazja, by wytykając komuś zasadniczy błąd, jednocześnie stawiać go w szeregu najwybitniejszych. sprawy gorących zwolenników tolerancji, niechętnych jednak sekularyzacji Kościoła, na przykład Edmunda Burke’a (McConnell 1995). Inną przyczyną niechęci do zniesienia Penal Laws był wzgląd na rzeczywiste i domniemane niebezpieczeństwa wiążące się z katolicyzmem. Takie podejście prezentował choćby wspomniany Blackstone. Wymienia on cały szereg wydarzeń historycznych uzasadniających obowiązywanie Penal Laws: od „niecnych machinacji Jezuitów za panowania Elżbiety” aż po powstania jakobickie w Szkocji z lat 1715, 1718 i 1745, wspierane przez Francję i Hiszpanię, zmierzające do osadzenia na tronie brytyjskim kolejnych pretendentów z dynastii Stuartów. Blackstone pisze tak: „jeśli nastanie kiedyś czas, a może i nie jest on odległy, kiedy to wszelkie obawy przed [jakobickim] pretendentem znikną, a władza i wpływy papieża staną się słabe, niedorzeczne i nędzne nie tylko w Anglii, ale i w każdym z królestw Europy, z pewnością nie będzie nieodpowiednim by zrewidować i osłabić te restrykcyjne rozporządzenia” (1893: 325). To bardzo reprezentatywna wypowiedź dla ducha tamtego czasu i dla „katolikożerczej” retoryki torysowskiej. O czym to świadczy? Z jednej strony, widać w niej sporo politycznej mitomanii, która przypisuje papiestwu wyłącznie złe intencje i fantastyczną wprost potęgę. Prowadziła ona, w czasach wojen z republikańską Francją, do absurdalnej sytuacji, gdy torysowska propaganda rządowa stawiała w jednym szeregu jakobinów i jakobitów – wojujący ateizm i zbrojny katolicyzm. Już biorąc pod uwagę sam fakt, że wyprawę Wilhelma Orańskiego poparł papież, na ironię losu zakrawa, że dla obrony zdobyczy Chwalebnej Rewolucji ustanawiano „prawa przeciw papistom”. Nie da się jednak zaprzeczyć, że wrażenie, jakie wywarła na Anglikach katolicka próba wysadzenia Parlamentu w 1605 roku, musiało być trudne do zatarcia. Tym bardziej, że systematyczne łączenie sprawy jakobickiej z katolicyzmem wcale nie służyło tolerancji religijnej. Z drugiej strony, wypowiedź Blackstone’a świadczy ewidentnie, że Penal Laws nie miały służyć religijnemu ujednoliceniu. Nawet zwolennicy tych ustaw uznawali je raczej za instrument przeciw próbom obalenia ustroju, a nie przeciw katolikom jako innowiercom. Był to instrument wymierzony w historycznego wroga politycznego – nie zaś religijnego. Gdy mowa o Declaration of Indulgence, trzeba pamiętać, że katolicyzm był w owym czasie uznawany za groźną wobec systemu ideologię sprzyjającą stawianiu monarchy ponad prawem oraz infiltrowaniu państwa przez rzeczników obcych mocarstw. Trudno się dziwić, że próba odgórnej legalizacji takiej doktryny została uznana za zdradę. Bardziej właściwe byłoby uznanie „praw przeciw papistom”, za ówczesny, angielski odpowiednik Artykułu 13 naszej Konstytucji – artykułu, zakazującego propagowania nazizmu, faszyzmu i komunizmu jako ideologii odwołujących się do przemocy jako narzędzia zdobycia władzy. Nie przyrównując oczywi- Byłoby to uznanie „praw przeciw papistom” za angielski odpowiednik Artykułu 13 naszej Konstytucji. ście katolicyzmu do komunizmu, analogię tę uznałbym za tym bardziej trafną, że i w polskim przypadku przejawianie się tych antysystemowych (antyliberalnych) przekonań jest de facto tolerowane w bardzo wielu niszach debaty publicznej. Szczególnie godne uwagi jest to, że w wypowiedzi Blackstone’a – wzorowego reprezentanta epoki – widać wyraźnie, iż punktem odniesienia są dla niego tolerancja i wolność religijna – nie ma tu mowy o naprostowywaniu „błądzących” w wierze. Właśnie mając na względzie bardzo typowe dla Anglików – i niezwykle uciążliwe dla badaczy ich historii – rozchodzenie się prawa pisanego i jego praktyki (law in books i law in action) można z czystym sumieniem powiedzieć, że już w XVIII wieku Anglia nie była państwem konfesyjnym, mimo wyraźnych pozorów takiego stanu rzeczy. Właśnie w tym sensie pisałem o narodzinach liberalnego konsensu, który w ciągu tego stulecia był corocznie potwierdzany przez akty parlamentu i praktykę sądową, co czyniło go jeszcze bardziej obowiązującym, niż gdyby był tylko martwą literą prawa (jak choćby bardzo liberalna Konstytucja PRL). Zapewne z myślą o tego typu fenomenach systemu prawnego Herbert L. A. Hart tak wiele uwagi poświęcał praktycystycznej teorii obowiązywania normy (1998: 83-85). Repressje 291 Wszystko to oczywiście wynika ze specyficznego charakteru brytyjskiej konstytucji. Powszechnie wiadomo, że ma ona charakter materialny – nie jest zawartą w pojedynczym dokumencie o ponadustawowej randze, ani nawet nie jest w całości spisana. Ale konstytucja ta ma jeszcze jedną cechę unikalną, która jest dość trudna do ogarnięcia dla kogoś wychowanego w naszej tradycji prawnej. Konstytucja brytyjska w swojej zasadniczej części nie ma nawet charakteru normatyw- Nie jest tak, że prawo zakazuje królowej powołania na urząd premiera kogo tylko by sobie zażyczyła. 292 nego – nie składa się z reguł prawnych zaopatrzonych w sankcje. W Wielkiej Brytanii wcale nie jest tak, że prawo zakazuje królowej powołania na urząd premiera, kogo tylko by sobie zażyczyła. Gdyby to zrobiła postąpiłaby niekonstytucyjnie, ale nie złamałaby żadnego prawa! Wzbudziłaby tym czynem zdumienie, które przeszłoby najpierw w powszechne oburzenie, a potem zamieniło się w bojkot i sceptyczne powątpiewanie czy ta faktyczna próba zmiany konstytucji przetrwa w praktyce – ale czyn ten nie byłoby ipso facto nieważny. Jak pisał A. V. Diecey, „w Anglii to, co nazywamy zasadami konstytucyi, jest szeregiem indukcyjnych wniosków lub uogólnień” z praktyki (1908: 126). Słowem, konstytucja UK jest faktem, a nie powinnością. Ten aspekt ustroju angielskiego swoją drogą uważam za stanowiący o pewnej jego wyższości nad podejściem kontynentalnym. Anglicy od siebie samych wymagają by swoje zasady ustrojowe systematycznie potwierdzali czynem, co sprawia, że są one żywe i dobrze zakorzenione w umysłach zarówno elit, jak i społeczeństwa. W przypadku Penal Laws Parlament na przestrzeni niemal całego XVIII wieku, co roku potwierdzał czynem (aktami indemnizacyjnymi), że zasada tolerancji religijnej jest w Anglii obowiązująca w praktyce (choć nie na papierze). Sądy w większości czyniły to od samej Ugody Rewolucyjnej. Ów rytualność utwierdzania się w swoich zasadach nadaje ich polityce i prawu wyraźny rys teatralności – przedstawień edukacyjnych, mających wciąż i wciąż przypominać obywatelom i rządzącym o korzeniach tych zasad, o których istocie łatwo możemy zapomnieć, uznając je za oczywiste niczym powietrze. Czy jestem zarażony wigowszczyzną? Na zarzut, dotyczący moich wigowskich inspiracji, odpowiedzieć mogę z wypiętą piersią: guilty as charged! Podstawowe zastrzeżenie wobec „wigowszczyzny” (whiggishness) – sformułowane przez Herberta Butterfielda (1931) – polega na tym, że podchodzi ona do przeszłości z punktu widzenia współczesności, co ma skutkować teleologicznym postrzeganiem dziejów jako postępu wolności, a w jest rzeczywistości zwykłym uprzedzeniem w ocenie stron sporów politycznych i religijnych. Z tej perspektywy katolicy stali po stronie zła (absolutyzmu monarszego), protestanci zaś – dobra (parlamentaryzmu i wolności politycznych). Niestety, przynajmniej w Anglii, korelacja ta jest faktem, niezależnie od tego, czy jest ona rezultatem zwykłego historycznego zbiegu okoliczności, czy też związkiem przyczynowym, jakby twierdził choćby Monteskiusz, wskazując na związki tych religii z różnymi typami ustrojów. Jakub II zasługuje na potępienie nie dlatego, że wyznawał nieprawomyślną religię, ale dlatego, że faktycznie był absolutystą nieczułym na wolnościowe tradycje swojego kraju i używał religii jako karty przetargowej w grze o władzę. Faktem jest również, że protestanckowigowski parlamentaryzm był realnym postępem wolności indywidualnych i obywatelskich – jeśli nie od razu w 1689 roku, to na pewno w ciągu XVII wieku, nie zaś ich regresem lub próbą utrzymania status quo tylko au rebours. Jestem zdania, że pisarstwo George’a Macaulaya Trevelyana i jego ogólna interpretacja losów Anglii bronią się same. Oczywiście, rzetelny historyk musi skrupulatnie przyglądać się najróżniejszym szczegółom, wybitny historyk musi być jednak też jak impresjonistyczny malarz, który potrafi je we Na zarzut, dotyczący moich wigowskich inspiracji, odpowiedzieć mogę z wypiętą piersią: guilty as charged! właściwych proporcjach połączyć, by stworzyć prawdziwy obraz całości. Czasem jakiś szczegół może przesłaniać ten obraz. Jednak odkrycie takich detali, często kompromitujących domniemanych bohaterów, nie musi wcale prowadzić do zanegowania generalnego poglądu. Fakt, że amerykańską Deklarację Niepodległości napisano na kradzionym papierze wcale nie czyni z USA kraju złodziei. Chciałbym skłonić mojego polemistę, by w ocenie ładu polityczno-prawnego XVII i XVIII-wiecznej Anglii brał pod uwagę pełen kontekst historyczny, który pozwala na właściwą ocenę znaczenia wskazanych przez niego faktów. Czy trafnie oceniam Chwalebną Rewolucję? Po tym wprowadzeniu chciałbym odnieść się do zarzutu (1), że fałszywie oceniłem historyczną rolę Chwalebnej Rewolucji pisząc, iż porzucała ona fundamentalistyczne podejście do religii. Nigdy nie miałem na myśli tego, że wygasła żarliwość debat religijnych i politycznych. Pisząc o ekstremizmie przekonań religijnych i ich „płomiennej pasji” miałem raczej na myśli taką postawę, która miast zagrzewać atmosferę dyskusji, tęskni za swędem palonego mięsa. Chodzi mi o pasję cromwellowskich purytanów, którzy przekonani byli, że wykonują misję od Boga, i których najmniejszą ze zbrodni było zakazanie Świąt Bożego Narodzenia. Jak najbardziej słuszna jest uwaga Piotra Musiewicza, że pod pewnymi względami Chwalebną Rewolucję „można nawet uznać […] za […] ruch reakcyjny” (2010: 286), choć oczywiście nie w tym sensie, żeby ją nazwać antyliberalną. Jak zauważa Hannah Arendt, wszystkie najsłynniejsze rewolucje z amerykańską, a nawet i francuską włącznie, rozpoczynały się jako ruchy zmierzające do przywrócenia „dawnych swobód”. Sugeruje to sama etymologia słowa „rewolucja”, które oznacza „powrót do początku”. Paradoksem jest prawidłowość, że rewolucje – poniekąd wbrew intencjom swoich inicjatorów – prowadziły do zaprowadzenia nowego ładu, co sprawiło, że słowo „rewolucja” nabrało odwrotnego znaczenia (Arendt 2003). Inną sprawą jest to, w obronie jakiej tradycji występowali przeciwnicy Jakuba II. Z repliki Piotra Musiewicza można odnieść wrażenie, że cała Chwalebna Rewolucja sprowadza się do walki o pozycję Kościoła anglikańskiego i o wpływy katolicyzmu. Cała ta rewolucja miała być próbą obrony państwa konfesyjnego przed próbami rekatolicyzacji pod pozorem zaprowadzania tolerancji religijnej. Patrząc z takiego punktu widzenia rzeczywiście trudno dostrzec jakąś zasadniczą zmianę, którą miałyby wprowadzić lata 1688-1689. Niestety, taką interpretację trudno uznać za trafioną. W całej tej zawierusze nie chodziło wcale o ustrój religijny Anglii, lecz o jej ustrój polityczny, i nie o „rekatolicyzację” czy „protestantyzację”, lecz o geopolitykę − o to, czy Anglia w wojnie Francji i Niderlandów opowie się za Ludwikiem XIV czy za Wilhelmem Repressje 293 Orańskim. Nie chodzi mi oczywiście o to, że kwestie wyznaniowe nie były w tej grze istotne – wprost przeciwnie – ale o to, że miały one charakter wtórny, wręcz instrumentalny. Wyraźnym dowodem, że w Chwalebnej Rewolucji chodziło tak naprawdę o czystą politykę jest fakt, że sam papież poparł koalicję protestancką i wyprawę Wilhelma Orańskiego do Anglii przeciwko Ludwikowi XIV. W całym sporze religia nabrała charakteru zgoła doczesnego. Wolność głoszenia idei 294 Przejdę teraz do zarzutów (4) i (5). „Wigowszczyznie” stawia się zarzut przykładania współczesnej miary do postaci i czynów z zamierzchłej historii. Trudno oprzeć się wrażeniu, że Piotr Musiewicz twierdząc, iż „nowy konsens nie mógł […] się oprzeć na wolności idei, ponieważ nie mógł się oprzeć na czymś, czego nie było” (2010: 287) czyni dokładnie to samo. Albo rozumuje on zero-jedynkowo i chodzi mu o to, że wszelka dyskryminacja jest zaprzeczeniem istnienia wolności słowa w ogóle albo, co bardziej prawdopodobne, za punkt odniesienia bierze współczesny stan wolności słowa. W obu wypadkach, jego kryteria nie mają waloru operacyjności, szczególnie w formułowaniu sądów historycznych. W wypadku pierwszym musielibyśmy z pełnym przekonaniem stwierdzić, że i dziś wolności słowa nie ma właściwie nigdzie na świecie – choćby w Polsce, gdzie niweczy ją Artykuł 13 naszej Konstytucji; w drugim – musielibyśmy narazić się na zarzut czegoś na kształt „wigowszczyzny”. Podobnie, trudno zgodzić się opinią, że to „dopiero ten przeskok [reformy wigowskie z lat 1828-1832 − M. Z.-J.] kładł liberalny fundament dla polityki, z kiełkującą dopiero wolnością słowa” (Musiewicz 2010: 288), szczególnie gdy pomyśli się o burzliwości XVIII-wiecznych debat politycznych. Ustawodawstwo to postrzegałbym jako początek całego etapu demokratyzacji ustroju angielskiego, ciągnącego się w zasadzie przez cały XIX wiek, a wieńczącego proces zakorzeniania liberalizmu politycznego, który z różnych przyczyn dokonać sie mógł dopiero po wojnach napoleońskich. Sam liberalizm polityczny ewidentnie zaczął się rozwijać dużo wcześniej. W rozważaniu tezy o przełomowym charakterze Chwalebnej Rewolucji musimy brać pod uwagę historyczny kontekst i sytuację w danym czasie. Z tego właśnie względu „zawieszenie i dyskryminacja” Sachaverella nie jest dowodem przeczącym istnieniu wolności słowa w XVII-wiecznej Anglii (Musiewicz 2010: 287). Poddano go procedurze impeachmentu i – uwaga – zawieszono w wykonywaniu posługi duchownego na trzy lata. Przypominam: Henryk Schaverell był duchownym kościoła państwowego, który w swoich kazaniach – z pozycji torysowskiej i jakobickiej – krytykował konsens Chwalebnej Rewolucji i szkalował członków wigowskiego rządu, za co w 1710 roku, jako de iure urzędnika korony, poddano go procedurze impeachmentu i – uwaga – zawieszono w wykonywaniu posługi duchownego na trzy lata. Represje te stanowiły kompromitację wigowskiego rządu w oczach opinii publicznej i dały pretekst królowej Annie do wyniesienia torysów do funkcji ministerialnych. Mniej więcej w tym samym czasie (w 1717 roku), po drugiej stronie kanału La Manche niejaki Franciszek-Maria Arouet, znany później jako Wolter, został bez sądu i bez postawienia zarzutów uwięziony w Bastylii na dwa lata, z powodu podejrzenia, że był autorem broszury oczerniającej regenta Filipa Orleańskiego. Żaden członek egzekutywy nie stracił stanowiska, wszelkie protesty opinii publicznej byłyby bezużyteczne3. Sama biografia Woltera wiele mówi o wolności słowa w XVIII wieku. Przez całe swoje życie podróżował on po różnych krajach Europy, gdzieniegdzie flirtując z władzą, jednak w końcu zawsze popadał z nią w konflikt. To Wielka Brytania była jedynym krajem, który był dla niego azylem. Anglia oczywiście nie była ideałem. Zdarzały się okresy regresu wolności obywatelskich – szczególnie w pierwszych latach panowania Jerzego III i Rewolucji Francuskiej – lecz uznać je należy raczej za reakcję establishmentu i społeczeństwa na poważne zagrożenia dla suwerenności. Rzecz jasna, w kwestii tolerancji religijnej i wolności słowa w XVIII wieku wzorem były Stany Zjednoczone, ale – co znamienne – i dla tego państwa również Chwalebna Rewolucja była pozytywnym punktem odniesienia. Pamiętać należy, że mimo pozostawienia w mocy pewnych instrumentów cenzury represyjnej, zniesienie prewencyjnej cenzury prasy nastąpiło w Anglii już w 1694 roku, podczas gdy na przykład we Francji licencjonowanie publikacji poszerzano systematycznie od XVII wieku aż do drugiej połowy XIX wieku. Mówiąc o wolności słowa w tamtym czasie w Anglii, myślałem o ogromnej różnorodności poglądów reprezentowanych przez rozliczne wydawnictwa i wszechobecne stowarzyszenia. Anglicy już w pierwszej połowie XVIII wieku szczycili się swoją wolnością słowa – stawiając swój ustrój nad tradycyjnie despotyczną Francją. Swobodną debatę za oczywistą i niezbędną dla prowadzenia właściwej polityki uznawali zarówno XVIII-wieczni wigowie, jak i torysi. Sam fakt, że się nią szczycili świadczy, że uznawali ją za zasadę naczelną swojego ustroju, nawet jeśli okazjonalnie łamali ją pod pretekstem obrony racji stanu. Narodziny liberalnego konsensu? Wypadłoby się także odnieść do krytyki mojego rzekomo „śmiałego” twierdzenia, że w latach 1688-1689 narodził się liberalizm polityczny. Do takiego twierdzenia upoważniałaby mnie już sama data wydania Dwóch traktatów o rządzie Johna Locke’a (1690 rok) – wedle słów samego autora, dzieła konceptualizującego „zdobycze Chwalebnej Rewolucji” (Locke 1824: 209). Oczywiście jednak, i w tym wypadku można kwestionować związek miedzy teorią a praktyką4. Zanim przystąpię do zgłębiania sprawy muszę wyjaśnić dwie rzeczy. Po pierwsze, pojęcie liberalizmu politycznego rozumiem w sposób ścisły, czyli jako równość praw gwarantujących indywidualne swobody wobec państwa (wolności negatywnych). Pojęcie to różni się od demokracji, czyli równości praw politycznych (wolności pozytywnych). Po wtóre, wcale nie wyobrażałem sobie narodzin liberalnego konsensu jako gwałtownego nastania w pełni ukształtowanego i zabezpieczonego de iure i de facto ustroju wolności słowa i wyznania. Jego narodziny postrzegam raczej jako wyraźne przełamanie doktrynerskiego myślenia i początek przekształcania świadomości społecznej. Miałem na myśli coś na kształt momentu zwrotnego, po którym można obserwować pogłębianie i proliferację idei liberalnych. Oczywiście, prawna dyskryminacja dysydentów religijnych i politycznych w Anglii – nawet tylko w symbolicznym wymiarze – jest z perspektywy współczesnego zmysłu sprawiedliwości i praw człowieka skandalem, ale biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności i atmosferę tamtych czasów, trudno nie docenić tego, co działo się w rozdzieranej do niedawna wojnami religijnymi Anglii. Utrzymując, że w 1689 roku narodził się liberalizm polityczny, nie twierdzę, że był on już od razu dojrzały i miał od pierwszego momentu rozpoznawalną dla nas formę. Metaforę „narodzin liberalizmu” polecałbym traktować nieco bardziej dosłownie, jako proces rozwoju i dojrzewania. Rzecz w tym, że w procesie tym widać wyraź- Repressje 295 296 ną ciągłość, przerywaną tylko okresami regresu. Pojedyncze wypadki ograniczania wolności słowa nie przeczą temu ogólnemu trendowi. Analogicznie, jestem w stanie zrozumieć niechętną postawę Amerykanów wobec komunizmu (maccartyzm, egzekucja Rosenbergów) w kontekście apogeum zimnej wojny i faktycznej infiltracji struktur państwa przez agentów radzieckich. To zaprzeczenie ideałom wolności nie uzasadnia jednak moim zdaniem stawiania USA w jednym szeregu z ZSRR, ani uznawania tego pierwszego za państwo opresyjne w ścisłym tego słowa znaczeniu. Przy tej okazji chciałbym poszerzyć moją ocenę Chwalebnej Rewolucji i uznać ją za właściwy moment narodzin liberalnej demokracji. Od początku XVIII wieku zaczęto na Anglię spoglądać jako na szczególnie imponujący eksperyment polityczny – parlamentarną monarchię, realizującą zasady ustrojowe, które do tej pory uznawano za stosowne tylko dla małych republik. Teraz zasady te stały się atrybutem europejskiego mocarstwa – czego dowodem były spektakularne zwycięstwa armii Johna Churchilla. Nowa parlamentarno-monarchiczna Anglia wyśmienicie radziła sobie w wojnie o sukcesję hiszpańską (1701-1714), zarówno organizacyjnie, jak i politycznie, najzupełniej wbrew doświadczeniom państw, takich jak Rzeczpospolita, dla których „ustrój mieszany” był przyczyną politycznej impotencji. To właśnie Chwalebną Rewolucją uznać należy za moment narodzin i rozsławienia na całą Europę nowoczesnej odmiany kontraktualizmu – idei suwerenności ludu objawiającej się nie tylko w hipotetycznej pierwotnej umowie społecznej, fundującej społeczeństwo czy władzę polityczną. Od tej pory zaczęto myśleć o umowie jako o czymś współczesnym, codziennym i aktualnym, a nie jak o jakimś micie założycielskim. Rewolucja ta – choćby tylko w oczach jej XVIII-wiecznych interpretatorów – dokonała czegoś bezprecedensowego. Wbrew (nie całkiem słusznie) przypisywanemu Burke’owi stanowisku, a raczej w duchu Paine’a, utrwaliła w Anglikach przekonanie o nieodłączności pewnego rodzaju demokratycznej legitymacji aktualnie panującej władzy, nie tylko na zasadzie jednorazowego, pierwotnego przyzwolenia na dany ustrój, ale ciągłej kontroli i społecznego przyzwolenia na prowadzenie takiej a nie innej polityki. Wraz z bujnym rozkwitem debaty publicznej w XVIII wieku – za sprawą upowszechniania prasy i mnożenia się różnorodnych stowarzyszeń politycznych – narodziła się autonomiczna sfera opinii publicznej, która – mimo formalnego braku władzy – zaczęła wywierać stały wpływ na poczynania rządzących. Zdaniem Charlesa Taylora, właśnie wtedy wykształciła się sfera publiczna, czyli wspólna przestrzeń debaty o krajowej i światowej polityce rządu (Taylor 2010: 123-129, zob. Zabdyr-Jamróz 2010). Wracając do kwestii wolności słowa – bez niej zaistnienie sfery publicznej byłoby niepodobieństwem. z użycia przemocy w rozstrzyganiu sporów o wartości wyższe. Być może rzeczywiście mieliśmy do czynienia z jakiegoś rodzaju społecznym efektem domina – być może ten wczesny liberalny krok doprowadził w konsekwencji do współczesnego wyjałowienia debaty publicznej z kwestii fundamentalnych: Boga, grzechu, zbawienia, idealnego ładu społecznego. Jeśli jednak miałbym wybierać, to wybrałbym raczej liberalizm – razem z jego współczesnymi odmianami, uznawanymi bądź za dekadenckie, bądź za opresyjne. Przypisy 1. Autor pisał tam o „pewnym narodzie”, „osiadłym na północy”, „zamieszkującym wielką wyspę i posiadającym rozległy handel”: „Gdyby wśród różnych religii znalazła się jedna, którą starałoby się wprowadzić drogą przemocny, znienawidzono by ją […]. Prawa przeciw tym, którzy by wyznawali tę religię, nie byłyby krwawe, wolność bowiem nie zna tego rodzaju kar; ale byłyby tak ciężkie, że czyniłyby wszystko zło, jakie można zadać na zimno” (Monteskiusz 2003: 296). 2. Doskonałym przykładem tego podejścia jest unikanie stawiania oskarżenia o zdradę stanu (high treason). Przestępstwo to, w wypadku uznania winy, na mocy prawa obowiązującego od 1351 do 1998 (sic!) automatycznie karane było śmiercią. W połowie XIX wieku uznano jednak, że w większości przypadków kara ta jest zbyt sroga, więc wprowadzono kategorię „zbrodni zdrady” (treason felony) – przestępstwa karanego maksymalnie dożywociem. 3. Albert Dicey (1945: 190-191) opisuje, jak analogiczny przypadek przebiegłby w ówczesnej Anglii. 4. Peter Laslett (1956) argumentuje, że dzieło to napisane zostało w większej części o całą dekadę przed Chwalebną Rewolucją, raczej na potrzeby walczącego ze Stuartami stronnictwa „ekskluzjonistów” z mecenasem Locke’a, lordem Shaftesbury na czele. Krzywdzący liberalny konsens… Piotr Musiewicz wieńczy swą polemikę gorzkimi słowami, że liberalizm krzywdzi zwolenników wartości, ponieważ wyklucza wartości ze sporu politycznego i na dodatek nie jest łaskaw się do tej perfidii przyznać. Śpieszę z wyjaśnieniem. Twierdząc, że liberalizm polityczny polega na tym, by nie krzywdzić innych, miałem na myśli krzywdę nieco większą, niż subiektywne poczucie niezadowolenia z tego, że debatuje się nie o tym, co ważne. Chodziło mi o niezabijanie w imię wartości od życia ważniejszych. Chciałem jedynie zwrócić uwagę, że liberalizm polityczny sensu stricto, taki, jaki w mojej opinii narodził się u zarania XVIII wieku, niezależnie od tego, jak to pojecie rozumie się dzisiaj, polega nie na „rezygnacji ze sporów o wartości wyższe”, ale po prostu – tylko i aż – na rezygnacji Co dalej? Kto by przypuszczał, że rewolucja sprzed kilkuset lat może wywoływać takie emocje! Piotr Musiewicz szykuje odpowiedź na odpowiedź Michała Zabdyr-Jamroza. Wytrzymajcie cierpliwie do kolejnej teki. Repressje 297