Pobierz plik
Transkrypt
Pobierz plik
Chwalebna Rewolucja i liberalny konsens. Ostatni odcinek sporu z Piotrem Musiewiczem M i c h a ł Z a b d y r-J a m ró z Z daniem Piotra Musiewicza (2011), kwestie w których się różnimy, to: (1) ocena historiografii wigowskiej, (2) znaczenie czynnika religijnego dla Chwalebnej Rewolucji, (3) znaczenie Rewolucji dla narodzin i rozwoju liberalizmu politycznego, (4) jej aspekt prawny oraz (5) wolność słowa w czasach nowożytnych, a konkretnie − w nowoczesności. Religia i Rewolucja Tutaj polemika jest trudna, ponieważ inaczej interpretujemy te same fakty. Nie będę kruszył kopii w obronie tezy o poparciu, którego Innocenty XI udzielił Chwalebnej Rewolucji, tym bardziej że wbrew uwagom Piotra Musiewicza (2011) nie uważam tej kwestii za „rzeczywiście ważny moment rozważania znaczenia rewolucji”. Jest on ważny tylko w kontekście krytyki rzekomego trevelyanowskiego antykatolickiego resentymentu, o czym za chwilę. Rzeczywiście, nie mogę zaprzeczyć, że papież mógł mieć na uwadze przede wszystkim cele religijne. Z całą stanowczością będę obstawał jednak przy tym, że pozostali aktorzy dramatu mieli na względzie przede wszystkim cele polityczne. Tym bardziej, że w tamtych 312 czasach jeszcze sama religia miała bardzo wyraźny polityczny aspekt. Nie zapominajmy, że powstanie angielskiego kościoła narodowego, w czasach gdy biskupi mieli władzę porównywalną z książętami, było Oates rozprowadzał takie wieści z uwagi na osobiste urazy wobec jezuitów w dużej mierze zerwaniem z systemem podwójnej lojalności politycznej. Błędem prezentyzmu jest zapominanie, że ograniczenie się papiestwa do władzy nad sumieniami było skutkiem upadku jego realnej siły politycznej. Mój polemista uznaje prymat czynnika religijnego w Chwalebnej Rewolucji, przy założeniu, że „jeśliby […] w całym konflikcie zagadnieniem nadrzędnym była czysta polityka, to prawo Act of Settlement [wykluczające katolików z dziedziczenia tronu − M. Z.-J.] nie byłoby potrzebne” (Musiewicz 2011). Jeśli poprawnie rozumiem „prymat celu religijnego nad politycznymi”, to słusznie utożsamiam go z dążeniem do zapewnienia w świecie doczesnym dogodnych warunków do zbawienia – bądź to w sposób negatywny (proste Pressje 2011, teka 26/27 313 umożliwienie praktyk religijnych), bądź pozytywny (przymuszanie do praktyk właściwych, a uniemożliwianie niewłaściwych). Trudno mi jednak sobie wyobrazić, że ów religijny cel wigów miałby się przejawiać wyłącznie przez ciemiężenie katolików, przy jednoczesnym poszerzaniu wolności religijnej reszty protestanckich dysydentów. To przede wszystkim w tej wybiórczości tkwi przyczyna wadliwości takiego rozumowania. Wydaje mi się, że dość trafną teoretyczną interpretację wspomnianej wybiórczej nietolerancji po Chwalebnej Rewolucji przedstawił John Locke, wskazując na problem istnienia ośrodka lojalności poza wspólnotą polityczną, a wciąż w świecie doczesnym (Locke 1963: 54, 55). Taką interpretację sugeruje choćby alergiczna reakcja Gladstone’a i Actona – walczących wszak o emancypację katolików w XIX wieku – na ustanowienie dogmatu o nieomylności papieża (Rzegocki 2004: 289). Widzimy tutaj inny aspekt intelektualnej antysystemowości katolicyzmu w realiach ustroju brytyjskiego – tym razem rzeczywiście zasadniczy, a nie jak w przypadku absolutyzmu, oparty tylko na korelacji – a mianowicie pogwałcenie zasad suwerenności zewnętrznej państwa przez dzielenie lojalności obywatela między dwa podmioty władzy świeckiej (a i taką dzierżył wyraźnie Kościół katolicki). W tym miejscu należy odróżnić więc katolicyzm jako pozycję religijną od papizmu jako stanowiska politycznego, które kiedyś znane było jako papo-cezaryzm, a później wyewoluowało w ultramontanizm. Historiografia wigowska W kontekście powyższego rozróżnienia rzeczywiście bzdurne jest twierdzenie, że katolicy byli z zasady poplecznikami absolutyzmu – twierdzenie, które można wyprowadzić z dość niefortunnie sformowanego przeze mnie zdania o korelacji (Za- 314 Michał Zabdyr-Jamróz bdyr-Jamróz 2010b). Powtarzam: w Anglii istniał faktyczny, praktyczny związek między sprawą katolicką a absolutyzmem monarszym prokatolickich Stuartów. Na pewno nie miał on charakteru konsekwencji ideo- Nie mogę się przyznać do obu tych rzeczy naraz! logicznych założeń. Ze stwierdzeniem, że było to skorelowanie „dość przypadkowe” (Musiewicz 2011), zgodzić się można tylko pod warunkiem, że korelację tę określimy jako kauzalną w słabszym sensie, to znaczy będącą wynikiem zbiegu historycznych okoliczności – łańcucha przyczyn, ciągnącego się może nawet pięć wieków wstecz, aż do znamiennego konfliktu między Henrykiem II i Tomaszem Becketem. Uwagi Piotra Musiewicza o świadomościowym wymiarze tego związku i jego propagandowym wzmocnieniu w kolejnych dziesięcioleciach są jak najbardziej trafne i cenne. Warto je podkreślić, bo stawiają nasz spór w szczególnym świetle, i to na dwa sposoby. Piotr Musiewicz zarzuca mi między innymi (1) błąd podążania za wigowską interpretacją historii w wydaniu G. M. Trevelyana, która (2) miałaby utożsamiać absolutyzm z katolicyzmem. Problem w tym, że nie mogę się przyznać do obu tych rzeczy naraz! Chodzi o to, że Trevelyan jak na „historyka wigowskiego” był zadziwiająco sprawiedliwy wobec katolików. Pisał wyraźnie o fałszywości oskarżeń Oestsa (Trevelyan 1963: 556) i zarzucał wigom przy tej okazji (uwaga!), że „[…] zachowali się haniebnie. Zamiast starać się przetopić sprzyjający zapał chwili w jakiś układ narodowy, próbowali jedynie dolać oliwy do ognia i upiec na nim swoją partyjną pieczeń” (tamże: 557). Trevelyan wypowiada się też z wyraźną rewerencją o Innocentym XI, jako o człowieku „rozsądnym i umiarkowanym”, który „miał własne zatargi z Ludwikiem XIV […] dlatego też z sympatią obserwował wyruszenie na morze i sukces protestanckiej krucjaty Wilhelma”, gdyż zarówno on, jak i „umiarkowani katolicy angielscy nie spodziewali się zdobyć w Anglii przewagi politycznej” – której wbrew ich woli wywalczyć im chciał Jakub – „lecz mieli nadzieję uzyskać tolerancję religijną, którą Wilhelm publiczne im obiecał – w miarę swych możliwości” (tamże: 564). Okazuje się więc, że wszystkie argumenty, które Piotr Musiewicz przytacza przeciw XVII-wiecznemu przesądowi kojarzącemu katolików z absolutyzmem, wymieniał sam „wigowski historyk” – G. M. Trevelyan. Tyle jeśli idzie o „kolejny błąd historiografii wigowskiej, [który] polega na uczynieniu trwałej korelacji katolicyzmu z absolutyzmem” (Musiewicz 2011). Nawet pobieżna lektura historiografii wigowskiej dowodzi, że wigowie żadnej takiej korelacji nie przyjmowali. Ponadto, wydaje się niesprawiedliwością stawianie zarzutu podsycania antykatolickich resentymentów ludziom, którzy byli aktywnie zaangażowani w walkę o wolność religijną dla katolików. Sam T. B. Macaulay stanowi tu doskonały przykład − poparcie dla finansowania katolickich uczelni religijnych w Edynburgu przypłacił porażką wyborczą. W momencie, w którym „wigowska historia” zdominowała angielskie rozumienie historii, religijno-polityczne podziały z wieków XVII i XVIII niemal zupełnie się zatarły, a sami wigowie zmienili się z „zajadłych antypapistów” w zwolenników sprawy katolickiej emancypacji. Skomplikowanym wyjątkiem od tego generalnej prokatolickości wigów w XIX wieku była arcyciekawa debata wywołana ogłoszeniem na I Soborze Watykańskim w 1870 roku dogmatu o nieomylności papieża, w której zabłysła gwiazda arcybiskupa Johna Henry’ego Newmana. Z toku tej publicystycznej dyskusji można odnieść zupełnie fałszywe mniemanie, że wigowie z Gladstone’em na czele byli przeciwnikami katolicyzmu także i w XIX wieku. O skomplikowaniu sprawy świadczy jednak choćby to, że Lord Acton – wigowski historyk i katolik zarazem – stanął w opozycji do Newmana. Odnoszę więc wrażenie, że ocena historiografii wigowskiej przez mojego polemistę bierze się z najzupełniej nietrafnego utożsamienia XVII-wiecznych wigów, zbijających polityczny kapitał na rozpowszechnianiu antykatolickich uprzedzeń, z wigizmem w ogóle – przede wszystkim zaś z wigowską historiografią. W tym kontekście niezwykle ważne i ze wszech miar cenne uwagi Piotra Musiewicza o postępie wolności dokonującym się między innymi „dzięki inspiracjom dostarczonym przez koncepcje katolickie z XVI wieku [szkołę z Salamanki − M. Z.-J.], zaszczepionym w Anglii przez Richarda Hookera, a zmodyfikowanym i rozwiniętym przez Johna Locke’a” – okazują się bezprzedmiotowe. Muszę wypomnieć mojemu oponentowi, że walcząc z jednym stereotypem, przyjmuje drugi, mianowicie domniemane intelektualne powinowactwo protestantyzmu i absolutyzmu. Piotr Musiewicz wrzuca wszystkich protestantów do jednego worka i zdaje się pomijać szereg historycznie istotnych kwestii. Sugestii, że myśl katolicka i protestancka stały w radykalnej sprzeczności przeczy choćby to, że Théodore de Bèze, François Hotman czy Philippe de Mornay, XVI-wieczni monarchomachowie, kontynuujący myśl szkoły z Salamanki, byli kalwinistami. Do tego stereotypu nie pasuje też przywoływany Richard Hooker – czołowy teolog anglikański, który inspirował się myślą katolicką, lecz odrzucał prawo poddanych do czynnego oporu wobec monarchy. Jest też wielu myślicieli XVI-wiecznych, których trudno jednoznacznie zaklasyfikować do któregoś z odłamów chrześcijaństwa. O ile absolutysta Robert Filmer wyglądał na Chwalebna Rewolucja i liberalny konsens 315 typowego anglikanina, to anglikanie nie bardzo się przyznawali do Thomasa Hobbesa. Z kolei liberał Locke wywodził się z rodziny purytańskiej, ale podawał za anglikanina. Muszę przyznać, że nie są dla mnie jasne kryteria, na podstawie których Piotr Musiewicz wykluczył Bodina i stronników Jakuba II z grona katolików. Wskazana przez niego zgodność przekonań z nauczaniem szkoły z Salamanki nie wydaje mi się kryterium w jakikolwiek sposób odpowiadającym użyciu słowa „katolik”. Na jego podstawie należałoby bowiem wykluczyć z Kościoła katolickiego także Jacques’a-Bénigne’a Bossueta, a także Filipa II Habsburga, Ludwika XIV Burbona i ich stronników. Podobnie jest w drugą stronę: Hooker nie był wcale „swoim człowiekiem”, choć uczył się od szkoły z Salamanki. Wolność słowa Argument odwołujący się do zasady akademickiej wolności słowa, którą złamano na Oksfordzie w stosunku do Newmana, w kontekście XIX wieku jest o tyle nietrafiony, że uniwersytety są wynalazkiem dużo wcześniejszym od ustrojowej zasady wolności myśli i stąd traktowanie ich jako „miernika wolności słowa” nie jest historycznie uprawnione. Mój oponent znowu sam neutralizuje swoje argumenty, zauważając że Oksford w tamtym czasie należy traktować jako uczelnię wyraźnie kościelną. Domaganie się, by w murach anglikańskiej uczelni tolerowano nawoływania do tego, by „Kościół angielski […] na powrót poddał się pod zwierzchnictwo Kościoła rzymskiego” (Musiewicz 2011) można porównać z postulatem uczenia doktryny pro choice na KUL-u! Dodać należy − gwoli zarysowania pełni obrazu − że liberalna z gruntu idea niezależności procesu edukacji nawet od państwa była wdrażana w praktyce z wielkimi oporami. W XIX wieku znacznie bardziej 316 Michał Zabdyr-Jamróz popularny był pogląd psychologa Emila Du Bois-Reymonda, wygłoszony w 1870 roku: „My, na Uniwersytecie Berlińskim, umieszczeni naprzeciw pałacu króla, jesteśmy na mocy naszego ustanowienia intelektualną gwardią Domu Hohenzollernów” (cyt. za: Mises 1998: 102). Niedawne przykłady z naszego podwórka (z jednej strony odwo- Locke wywodził się z rodziny purytańskiej, ale podawał za anglikanina łanie przez władze UW wystąpienia Petera Singera, z drugiej − niedopuszczenie Marka Migalskiego do habilitacji na UJ) dowodzą, że po ponad czterech wiekach od Chwalebnej Rewolucji wciąż jeszcze nie udało się w zupełności zrealizować tego szczytnego postulatu. W tym miejscu mój oponent znów wystawia się na zarzut prezentyzmu – o ironio, stawiany wigowskiej historiografii. Prawo i rewolucja Wcale nie trzeba porzucać liberalno-wigowskiej retoryki, by zauważyć, że w istocie nie ma w historii takiego wydarzenia, które trwale zabezpieczyłoby abstrakcyjnie rozumianą wolność człowieka. Chwalebną Rewolucję częściej i trafniej interpretuje się – szczególnie w zestawieniu z nieco wcześniejszym ustanowieniem gwarancji wolności osobistych (Habeas Corpus Amendment Act z 1679 roku) – jako zabezpieczenie wolności Anglików, które później stało się wzorcem dla innych narodów Europy i świata. Tutaj doskonałym przykładem jest Edmund Burke (1994), który przekonywał, że Chwalebna Rewolucja nie była aktem zerwania z tradycją i prawem królestwa, ale właśnie próbą przywrócenia „pradawnych wolności” w duchu zachowania ciągłości. Tutaj ograniczenie prawnej interpretacji do Hookera (piszącego w XVI wieku) stanowi, jak sądzę, analizę zbyt wąską jak na przedmiot naszej dyskusji. Tym bardziej, że jego Of the Laws of Ecclesiastical Polity, „postrzegane było – jak cytuje Musiewicz – niemal jako konstytutywny tekst dla anglikanizmu”, nie zaś dla samego ustroju angielskiego. Nie mogę się zgodzić z surową oceną czasów po Chwalebnej Rewolucji, a w szczególności panowania Wilhelma Orańskiego. Z twierdzeniem, że lata 1688−1689 przynieść miały zamiast wolności „tylko gwałtowny antykatolicyzm”, uporałem się już, wykazując „monteskiuszowski błąd” kontynentalnych historyków (zob. Zabdyr-Jamróz 2010b: 290). Na twierdzenie Piotra Musiewicza, że „Wilhelm rządził, opierając się na swojej holenderskiej armii, i był najbardziej «absolutnym» monarchą brytyjskim od czasów Elżbiety” (2011) odpowiadam, że Wilhelm podczas swojego panowania w praktyce w ogóle nie bywał w Anglii. Głównym jego zajęciem było prowadzenie wojen w Europie przeciwko Francji. Jeśli wojowanie uznamy za rządzenie, to rzeczywiście „rządził w oparciu o swoją holenderską armię”, ale na pewno nie rządził w ten sposób Anglią. Próbował ustawiać Parlament, wchodząc w sojusze z wigami lub torysami, ale w jego metodach nie było nic, co stałoby w sprzeczności z rodzącym się modelem XVIII-wiecznej fiskalno-oligarchiczno-liberalnej polityki. Twierdzenia o jego domniemanych dyktatorskich inklinacjach opatrzę komentarzem wybitnego historyka Anglii Jerzego Kędzierskiego „Wilhelm, choć kalwin, daleki był od narzucania jakichkolwiek wierzeń i dogmatów swoim nowym poddanym: kryzys wywołany odmówieniem przysięgi państwowej przez ośmiu biskupów z prymasem Canterbury na czele, chciał zażegnać polubownie. Niech biskupi pozostaną na swoich stolcach w zamian za równouprawnienie dysydentów. To jednak ani dla Whigów, ani dla Torysów było nie do przyjęcia” (1986: 261, 262). Sam Wilhelm jeszcze wcześniej opublikował pamflet przemawiający co prawda za zachowaniem testów, ale i za zniesieniem ustawodawstwa karnego (tamże: 241). Nie jest to raczej opis tyrana-katolikożercy. Z kolei sam Jakub II, podobnie jak wcześniej Karol II, zachowywał się – przepraszam za porównanie – jak Jaruzelski u schyłku PRL: próbował kooptować do władzy opozycję, aby ją ugłaskać; przeprowadzał też coś na kształt sondaży na temat społecznego Nie jest to raczej opis tyrana-katolikożercy poparcia dla reform – w tym wypadku tolerancji religijnej (sic!) (tamże). Działania Stuartów nie miały jednak absolutnie znamion szczerej walki o prawa obywatelskie: Karol II za uchwalenie Habeas Corpus Amendment Act rozwiązał parlament (tamże: 213), Jakub II za niechęć do odwołania tej ustawy zdymisjonował Halifaxa (tamże: 238). Obraz dopełnia orzecznictwo wspierającego króla „krwawego sędziego Jeffreysa” (tamże: 237). Ostatecznie to parlament był wobec ostatniego na tronie Stuarta wybitnie ugodowy, ale monarcha wyraźnie przeciągnął strunę, samemu fatalnie rozgrywając sprawę z Ludwikiem XIV (tamże: 242). Kto jest mitochondrialną Ewą liberalnej demokracji? Chciałbym zapewnić, że nie jest moją intencją bagatelizowanie czy legitymizowanie dyskryminacji katolików w Anglii. W przeciwieństwie jednak do Piotra Musiewicza bardziej niż losem dyskryminowanych w XIX-wiecznym świecie akademickim angielskich katolików przejmowałbym się dolą rzeczywiście uciskanych katolików w Irlandii, Chwalebna Rewolucja i liberalny konsens 317 na terenie której – w przeciwieństwie do obszaru Wielkiej Brytanii – „antypapistowskie prawa” były stosowane z całą surowością. W Irlandii penal laws stanowiły bardzo długo narzędzie imperialnego lub − w zależności od interpretacji − klasowego wyzysku katolickiej większości przez protestanckie „elity”. Świadomość tego skandalicznego gwałcenia zasad liberalizmu nie zmienia jednak mojej ogólnej pozytywnej oceny ustroju Wielkiej Brytanii, w której rozwijała się tolerancja religijna. Skorzystam z okazji, by zaznaczyć, że moim zdaniem lepszym i − co znamienne − wcześniejszym przykładem zaprowadzenia zasady tolerancji religijnej w dużym państwie jest Rzeczpospolita – także w wymiarze praktyki niestosowania okazjonalnych dyskryminacyjnych praw, mimo niechlubnych wyjątków jak wygnanie arian. Jeśli jednak szukamy genealogii nowoczesnej wolności religijnej, sprzężonej z liberalnym konsensem polityczno-konstytucyjnym, to szukać jej musimy poza naszym krajem. Tak się bowiem nieszczęśliwie złożyło, że nasza tolerancja religijna jako zasada ustrojowa została zaduszona przez obce siły i wróciła do nas w pełni dopiero pod postacią „zachodniej” i liberalnej doktryny konstytucyjnej. Dlatego, ze względu na wyraźną ciągłość praktyki ustrojowo-prawnej (która w polskim przypadku została brutalnie zerwana) i wyraźny sukces polityczny i ekonomiczny, także w kategoriach realpolitik (Rzeczpospolita niestety poniosła niekwestionowaną porażkę), Anglię nazywam mitochondrialną Ewą nowoczesnej liberalnej demokracji. Neutralność światopoglądowa Piotr Musiwicz zwraca uwagę na aspekt świadomościowy polegający na propagowaniu resentymentu antykatolickiego i indoktrynacji w duchu nowego – „liberalistycz- 318 Michał Zabdyr-Jamróz nego” – ustroju. Wytworzony obraz wroga spajał wspólnotę wokół jednego sztandaru i przedstawiał wdrażany, a potem panujący ład jako pozbawiony alternatyw. Te uwagi wyraźnie korespondują z powtarzaną w za- Anglię nazywam mitochondrialną Ewą nowoczesnej liberalnej demokracji kończeniu obu polemik uwagą o nietolerancyjności liberalnego konsensu (Misiewicz 2010: 288; 2011). Jest oczywiste, że cała nasza historyczna debata oscyluje wokół kluczowej dla liberalizmu politycznego − od samych jego początków − kwestii neutralności światopoglądowej państwa. Czuję się w obowiązku poruszyć tę sprawę. Po pierwsze, obawiam się, że zastrzeżenia Piotra Musiewicza wobec ustroju brytyjskiego w szczególe i do ustroju liberalnego w ogóle mogą sprawiać wrażenie, że dyskryminowanie katolików w XIX-wiecznej Wielkiej Brytanii wiąże się w jakiś istotny sposób z domniemaną współczesną dyskryminacją „zwolenników wartości wyższych”. To wrażenie wiedzie do wniosku, że ta druga opresja wyrasta z pierwszej i ma analogiczny charakter; że liberalizm jest genetycznie skażony anglikanizmem, albo co najmniej − za sprawą wigowskiej historiografii − antykatolicyzmem. Zdecydowanie bardziej trafne wydaje się uznanie fundamentalnej różnicy między tymi dwoma wypadkami dyskryminacji. Ten pierwszy jest wzorowym, choć niezbyt drastycznym, przykładem opresjonowania zwolenników jednych pryncypiów przez propagatorów odmiennych pryncypiów (czyli katolików przez anglikanów), ten drugi zaś − jak trafnie wskazuje Piotr Musiewicz − raczej odmianą dyskryminowania zwolenników wszelkich pryncypiów (katolików, anglikanów i wyznawców innych religii). Istnieje też oczywiście i inna interpretacja liberalnej idei neutralności światopoglądowej, która uznaje ją za zakamuflowaną stronniczość. Po drugie, chciałbym poczynić pewne wyjaśnienia, które skonkretyzują naczelną ideę tekstu, który zapoczątkował tę dyskusję (Zabdyr-Jamróz 2008: 68). Pisząc o liberalnym konsensie jako idei ustrojowej, która „nakazuje wynieść się obywatelom Każde prawo uzasadnione musi być w zgodzie z zasadą uzasadnionego celu doczesnego ponad to, co dla nich najważniejsze”, chodziło mi o rozumienie owej zasady „rezygnacji ze sporów najwyższych” w sferze publicznej. Absolutnie nie miałem na myśli zasady rugowania sporów o wartości najwyższe w ogóle z pozostałych sfer życia społecznego. Zakładam, że liberalna zasada neutralności światopoglądowej realizuje się, czy też powinna się realizować w ten prosty sposób, że żąda ograniczenia się w sferze publicznej − w debacie o kształcie prawa i porządku społecznego − do argumentów, które mogłyby być zaakceptowane przez wszystkich członków wspólnoty politycznej. Chodzi o to, jak przekonywać do swoich racji w ustanawianiu prawa (kontekst uzasadnienia). Absolutnie nie chodzi tu więc o rugowanie poglądów, które z całą pewnością mogą stanowić normatywne źródło przekonań na dany temat (kontekst odkrycia). W ramach bowiem konceptualnego oddzielenia państwa od społeczeństwa, wartości generowane są na pograniczu tego, co prywatne, i tego, co społeczne. Wartości są ważnym kontekstem funkcjonowania debaty publicznej, która nie sprowadza się tylko do tego, jak doktrynalnie uzasadnia się obowiązujące prawo. Każde bowiem prawo – niezależnie od źródła jego propozycji – uzasadnione musi być w zgodzie z zasadą znaną choćby z amerykańskiego konstytucjonalizmu: legitimate secular purpose – uzasadnionego celu doczesnego. Tutaj pojęcie świeckości należałoby rozumieć jak Charles Taylor nie jako „antyreligijność”, lecz zorientowanie na doczesność (zob. Zabdyr-Jamróz 2010a). W praktyce wygląda to tak, że na przykład w kwestii homoseksualizmu, aborcji czy eutanazji, choć motywy aktorów polityki mogą być są religijne („Bóg zakazał”) lub antyreligijne („to nakazuje konieczność historyczna”), to ich retoryka musi się ograniczać do argumentów doczesnych w szerokim sensie, jak kwestie zdrowia publicznego lub indywidualnego, interpretacja powszechnie rozpoznawanych praw podmiotowych, a także problem porządku publicznego, wolności indywidualnej i demograficznej przyszłości narodu. Wydaje się, że domaganie się takiej argumentacji w sferze publicznej – argumentacji pomijającej „problemy wyższe”, na gruncie których spory mogą się tylko zaognić, a rozstrzygnięcie musi być jawnie przeciw części społeczeństwa – nie jest szczególnie opresyjne. Dyskurs taki jest rzecz jasna w jakimś sensie redukcyjny i jest pewną naukowo-prawniczą narracją, ale jest to dyskurs, który właśnie przez swoją płytkość zostawia miejsce na różne inne dyskursy i spory o „wartości naczelne”. Taki przynajmniej może być ideał neutralności światopoglądowej. Co dalej? Tak skończyła się nasza najdłuższa polemika. Trwała trzy lata. 319