Pobierz plik

Transkrypt

Pobierz plik
Czterej lewicowcy,
w tym jeden święty.
Przegląd biograficzny
Te k a X X V K l u b u J a g i e l l o ń s k i e g o
2011
K r z y s z t o f Wo ł o d ź ko
K a ro l W i l c z y ń s k i
S ł awomir Zatwardnicki
K a ro l K l e c z k a
Kelles-Krauz, czerwony baron
Kazimierz Kelles-Krauz (1872–1905),
zapomniana postać polskiej lewicy patriotycznej, był człowiekiem niezwykłym, wydawać by się mogło − pełnym sprzeczności.
Bo jak pogodzić radykalny, czyli źródłowy,
marksizm z patriotyzmem, momentami
przybierającym postać szczególnego nacjonalizmu? Jak połączyć szacunek dla tradycyjnego „przedwojennego” modelu rodziny
z innowacyjnymi pomysłami emancypacyjnymi? Wreszcie jak pożenić ze sobą arystokratyczne pochodzenie i silny aktywizm
w animowaniu ruchu robotniczego? Jak
tego wszystkiego dokonać w ciągu zaledwie
trzydziestu trzech lat życia?! Niewątpliwie
trzeba do tego człowieka wybitnego.
Wiele z wymienionych cech było jednak
symptomatycznych dla formacji, jaką reprezentował Kelles-Krauz. Książka Timothy’ego
Snydera (2011) jest doskonałym portretem
dziecięcia wieku, kolejnym „rodowodem
niepokornego”. Biografia Kelles-Krauza odzwierciedla problemy, jakimi żyło całe poko-
138
lenie wykształconych Polaków, dorastające
pod zaborem rosyjskim. Urodzony w zasłużonym rodzie popowstańczej szlachty, Kelles-Krauz spędził młodość na poszukiwaniu
nowych strategii narodowowyzwoleńczych,
dalekich od niemożliwej walki zbrojnej. Doświadczenia rusyfikacji i utrudnień w rozwoju intelektualnym doprowadziły go do
świata tajnych towarzystw edukacyjnych,
który znakomicie przedstawił w swych powieściach Stefan Żeromski. Kelles-Krauz
został zmuszony do emigracji i zatrzymał
się w Paryżu, gdzie spędził większość swego krótkiego życia, łącząc konspiracyjne
zaangażowanie w tworzeniu stronnictw
politycznych o lewicowym autoramencie ze
studiami owocującymi przełomowymi odkryciami na polu młodej nauki – socjologii.
Książka Snydera pełni dwojaką funkcję.
Po pierwsze, stanowi interesującą opowieść
o dojrzewaniu światopoglądu Kelles-Krauza.
Jego rozwój przebiegał od młodzieńczego
zainteresowania międzynarodowym ruchem robotniczym do propagowania tezy
o konieczności uzyskania niepodległości,
Pressje 2011, teka 25
139
rozumianej jako warunek przeprowadzenia
rewolucji. Kelles-Krauz był tytanem pracy,
zajmował się nie tylko pisarstwem politycznym, lecz także działalnością akademicką.
Jego szerokie zainteresowania zaowocowały licznymi osiągnięciami naukowymi,
wykraczającymi poza ówczesne standardy. Sformułował słynne prawo retrospekcji
przewrotowej, przedstawił koncepcję emancypacji kobiet, zaproponował nowatorskie
podejście do kwestii żydowskiej.
Po drugie, Snyder próbuje uchwycić złożony obraz epoki i w ten sposób dopełnić
główną oś książki, tworzoną przez biografię
Kelles-Krauza. Charakterystyka tła działań
marksisty-patrioty zajmuje znaczną część
książki, co miejscami nieco spowalnia lekturę, jest ona jednak konieczna dla rozjaśnienia motywów przemian jego poglądów.
Niewątpliwym plusem książki jest szczegółowe przedstawienie konfliktu Kelles-Krauza
z Różą Luksemburg, będącego rezultatem
sporów między lewicą patriotyczną a lewicą
o nastawieniu międzynarodowym. Wydaje
się, że dalekim echem tamtych sporów jest
współczesna różnica między lewicą „solidarną”, skupioną na postulatach socjalnych,
a lewicą obyczajową. Snyder nie ukrywa
przed czytelnikiem żadnego detalu sporu
Kelles-Krauza i Luksemburg. Uwzględnia nie tylko skrajnie przeciwne poglądy
polityczne, lecz także ostre argumenty
ad hominem w stylu: „gdyby nie była babą,
to pozostawałoby tylko wleźć jej na mordę”
(Kelles-Krauz o Czerwonej Róży), czy „typ
warszawskiego publicysty, zdobywającego
«sławę»przez nadeptywanie znakomitym
ludziom na nagniotki” (Luksemburg o Czerwonym Baronie). Ten gwałtowny konflikt
dwóch wizji lewicy czy rewolucji stanowi dla
Snydera okazję, by umiejętnie przedstawić
wyjątkową tradycję polskiego ruchu robotniczego, zbudowanego na swego rodzaju
kontrze do podobnych środowisk na terenie
140
Karol Kleczka, Karol Wilczyński,
Krzysztof Wołodźko, Sławomir Zatwardnicki
Europy. Kelles-Krauzowi, jedynemu zdecydowanemu marksiście PPS-u, udało się
zachować zdrowy dystans zarówno wobec
rewizjonistycznego stanowiska Bernsteina,
jak i utopijnego materializmu Kautskiego
i Luksemburg.
Historię politycznych prób Kelles-Krauza
dobrze uzupełniają fragmenty dotyczące jego
osiągnięć w dziedzinie socjologii. Wśród nich
na szczególną uwagę zasługuje prawo retro-
Gdyby nie była babą, to pozostawałoby tylko wleźć jej na mordę
spekcji przewrotowej, opisujące motor każdej
rewolucji. Co ciekawe, przypomina ono lansowaną przez „Pressje” tezę o konieczności nadejścia nowego średniowiecza (Mazur 2010a;
Rojek 2010a). Analizując strukturę przemian
społecznych w ciągu dziejów, Kelles-Krauz
zauważył powtarzalny schemat, w którym
wyłaniająca się klasa rewolucjonistów za
każdym razem postrzega siebie jako umiejscowioną między należącym do przeszłości
złotym wiekiem a niezdeterminowaną przyszłością. Niezaspokojone potrzeby jednostek
prowadzą do łączenia się w grupy, budowane na wzór wspólnot z przeszłości, a celem
rewolucji ma być zrealizowanie dawnych
ideałów. Tym samym idealizowana przeszłość dostarcza treści rewolucyjnej, haseł
na barykady, które jednak nie prowadzą do
kresu historii. Kolejne rewolucje powodują
odmienne potrzeby, uruchamiając następny
cykl dziejów (Snyder 2011: 137–143). Kelles-Krauz dochodzi tutaj do niezwykle racjonalnej, lecz paradoksalnej dla marksisty konkluzji – rewolucja socjalistyczna ze swej istoty
nie może zamknąć cyklu dziejów. Polski myśliciel występuje przeciw ideologii ciągłego
postępu, prowadzącej niekiedy do tworzenia
gnostycznych miraży „Królestwa Bożego na
ziemi”, jakim ma być efekt ostatecznej przemiany społecznej.
Jedna z ostatnich części książki jest poświęcona recepcji poglądów Kelles-Krauza
w PRL. Snyder ubolewa nad brakiem rzeczowego opracowania dorobku intelektualnego i politycznego niezwykłego marksisty-patrioty, sugerując, że człowiek o tak
zróżnicowanym światopoglądzie nie mógł
się mieścić w kategoriach politycznej poprawności, przez co z czasem został zapomniany. Znakomita biografia pióra Snydera
daje szansę na odwrócenie tego procesu.
Karol Kleczka
Ciołkosz, przywódca czerwonego
Krakowa
Młody Adam Ciołkosz (1901–1978) − jak
pisze jego biograf Andrzej Friszke − „wyrastał w domu o silnie zarysowanym obliczu
politycznym – lewicowym i społecznikowskim oraz w klimacie fascynacji kulturą
polską” (2011: 12). Kasper Ciołkosz, ojciec
Adama, człowiek z chłopskiej rodziny, inteligent w pierwszym pokoleniu, był jedną
z głównych postaci tarnowskiej lewicy.
W roku 1918 Ciołkosz harcerz został
żołnierzem Legionów. Służył między innymi w Wydziale Plebiscytowym Ministerstwa
Spraw Wojskowych, brał udział w plebiscycie
na Warmii i Mazurach. Jak wspominał: „Wiece polskie były rozbijane jeden po drugim.
Polscy działacze plebiscytowi byli zaszczutą zwierzyną, niepewną dnia i godziny”. Walczył później w wojnie polsko-bolszewickiej,
a na Śląsku, w maju 1921 roku, budował pociąg pancerny w kopalni „Emma”. Dowodził
nim w bitwie o Górę św. Anny.
W pierwszych latach II RP Ciołkosz zaangażował się w budowanie Wolnego Harcerstwa, opozycyjnego wobec coraz mocniej
przenikanych przez endeckie wpływy struktur ZHP. Miał to być ruch pluralistyczny pod
względem religijnym i narodowym. Zdaniem
Ciołkosza należało „otworzyć możliwość
tworzenia drużyn żydowskich i polsko-żydowskich w polskim harcerstwie” (Friszke 2011: 31). Pisał: „usilnie zastrzegam się
Wielką wagę przywiązywali do
akcji oddolnych i wiecowania
w najlepszym tego słowa znaczeniu
przeciw (często nieprzemyślanemu) krzewieniu w harcerstwie poglądów o ślepym
podporządkowaniu jednostki narodowi, kościołowi lub rodzinie”.
Od roku 1923 datuje się wzrost znaczenia Ciołkosza w Polskiej Partii Socjalistycznej − pracował w zarządzie PPS na ziemi
krakowskiej (studiował wówczas prawo
na UJ), był sekretarzem redakcji dziennika
„Naprzód”, obok „Robotnika” najważniejszego pisma partyjnego.
W co wierzył wówczas Ciołkosz? Andrzej
Friszke przytacza obszerny fragment z artykułu O ogień entuzjazmu z 1925 roku. Oto
lud robotniczy „jest mocą, źródłem i celem
socjalizmu samego. W nim, w którym żywie
legenda i mit socjalizmu, «dobra nowina»
mocniejsza od wszystkich partyjnych programów. W nim, który jest dobry, prosty
i wierny. […] Cóż warta cała mądrość zobojętniałego i do cna wynicowującego wszystko
inteligenta, wobec wierności dla socjalizmu
górnika z Cieszyńskiego, który przerzucony
losem w czysto rolnicze strony kraju, kilka
mil pieszo idzie w mroźny, wolny po sześciu
dniach pracy, dzień niedzielny, do najbliższego miasta, aby zgłosić się w partyjnym
sekretariacie, bo on «bez organizacji żyć nie
może». Czymże są wszystkie nasze drobne
poświęcenia wobec robotnika, który konając
na listopadowym bruku, prosi towarzyszów
pracy i walki, by go grzebano raczej bez
księdza, ale pod sztandarem czerwonym”
(tamże: 60).
Czterej lewicowcy, w tym jeden święty
141
W 1925 roku Ciołkosz wziął ślub z Lidią
Kahan, która już na zawsze pozostała
jego towarzyszką życia i walki o sprawę.
W styczniu 1926 roku został członkiem
Komitetu Centralnego Towarzystwa Uniwersytetu Robotniczego, a w wyborach do
Sejmu 4 marca 1928 roku wybrano go na
posła z ramienia PPS. Po ogłoszeniu wyników wyborów w Tarnowie odbył się wiec
lewicy, na którym Ciołkosz mówił między
innymi, że nie walczy z religią, ale – owszem – z klerykalizacją życia.
Jako poseł zdecydowanie angażował się
w sprawy społeczne, na przykład wspierał
wniosek Zofii Praussowej o zawieszenie
eksmisji bezrobotnych, który został przyjęty
przez Sejm. Na wiecach i spotkaniach z wyborcami bardzo mocno występował przeciw
ówczesnemu, piłsudczykowskiemu rządowi,
krytykował władze „głównie za lekceważenie prawa i zasad demokracji oraz za prowadzenie polityki społeczno-ekonomicznej
zgodnej z interesami klas posiadających”
(tamże: 87).
W nocy z 9 na 10 września 1930 roku
Ciołkosz został zatrzymany w swoim domu
przez żandarmerię. Tak zaczął się dla niego Brześć. Wypada przytoczyć jeden epizod
z tamtego czasu. Któregoś dnia z celi wyprowadzono Karola Popiela. Gdy ten zapytał, czy
ma zabrać ze sobą menażkę, usłyszał: „Nic
wam już nie będzie potrzebne”. W 1975 roku
Ciołkosz pisał w liście do Popiela: „Nie zapomnę nigdy owej nocy, kiedy to Pana zabrano
z celi na męczarnię; byłem w sąsiedniej celi
razem z Celewiczem, nie spaliśmy do białego rana, czekając na powrót Pański do celi,
i nie doczekaliśmy się. Wyciągnęliśmy stąd
wniosek, że Pan już nie żyje” (tamże: 101).
W grudniu 1930 roku Ciołkosz znów był wolny, a z początkiem stycznia 1931 złożył ślubowanie poselskie.
Lata trzydzieste, czas kryzysu, przyniosły „wzrost nastrojów radykalnych, ale
142
Karol Kleczka, Karol Wilczyński,
Krzysztof Wołodźko, Sławomir Zatwardnicki
jednocześnie spadek aktywności społecznej robotników. […] Gromadził się jednak
w nich potencjał żalu, zawodu i agresji, który czynił ich podatnymi na skrajnie radykalną, lewicową lub prawicową, agitację”
(tamże: 129). Ciołkosz oddał się ciężkiej
pracy sejmowej. Jego przemówienia „pełne były cyfr, cytatów, analiz poszczególnych
zapisów prawnych, odwołań do wypowiedzi adwersarzy nieraz sprzed kilku lat”
(tamże: 133). Działał też aktywnie „w terenie”,
był jednym z tych przedwojennych polskich
socjalistów, którzy wielką wagę przywiązywali do działań na rzecz swoich wyborców,
obecności wśród nich, akcji oddolnych i wiecowania w najlepszym tego słowa znaczeniu.
Jako „przywódca czerwonego Krakowa” Ciołkosz znaczną wagę przywiązywał
do problemów związanych z kryzysem
gospodarczym, który uznawał za „śmiertelną chorobę” kapitalizmu: „obok proletariatu fabrycznego i jego kosztem powstała
nowa milionowa warstwa – nieomal klasa
społeczna – stałych bezrobotnych, ludzi,
którzy […] stali się «ludźmi zbytecznymi»
w ramach ustroju kapitalistycznego. […]
Drobne rzemiosło i drobny handel przestały
być środkiem utrzymania; przeobraziły się
w środek wegetacji”. Na horyzoncie pojawił
się faszyzm, jako narzędzie „w rękach oligarchii wielkokapitalistycznej”, wyraz buntu
„warstw tak zwanych pośrednich, bezrobotnych i półbezrobotnych, młodej inteligencji
i wszelkich grup zdeklasowanych przeciwko otaczającej rzeczywistości” (tamże: 175).
Po wybuchu II wojny światowej Ciołkosz
udał się na emigrację i nigdy już nie wrócił do Polski. Nie wiadomo dokładnie, jaką
drogą i kiedy dokładnie przybył do Francji,
w każdym razie już 3 lutego 1940 uczestniczył w Angers w spotkaniu emigracyjnych
władz PPS. Wobec klęski Francji, na początku lipca 1940 Ciołkoszowie przybyli do Londynu. Stolica Anglii na kolejne dziesięciolecia
stała się miejscem ich wielkiej, wytężonej
pracy intelektualnej i politycznej. Jako polityk Ciołkosz został między innymi członkiem
Rady Narodowej, ważnej instytucji polskiego
państwa podziemnego. Jego bardzo krytyczna wobec Sowietów postawa doprowadziła go do konfliktu z rządem Sikorskiego.
Wobec klęski patriotycznego, niepodległościowego socjalizmu po II wojnie światowej Ciołkosz poświęcił znaczną część
swojej działalności na próbę zrozumienia
i opisania różnic między sowieckim komunizmem a klasycznym modelem socjaldemokratycznym. Był niestrudzonym badaczem
historii polskiego socjalizmu. W styczniu
1954 roku wygłosił w Nowym Jorku odczyt
dla przedstawicieli Związku Socjalistów
Polskich w Stanach Zjednoczonych. Mówił
tam: „Komunizm jest totalitarny. Dla komunistów wolność stanowi tylko «zrozumianą
konieczność». Socjalizm respektuje podstawowe prawa człowieka. Wolność w rozumieniu socjalizmu jest zawsze wolnością
dla inaczej myślących [...]. Komunizm dąży
do zniesienia własności prywatnej wszystkich środków produkcji, transportu i wymiany. […] Komunizm stoi na gruncie filozofii
materialistycznej. [...] Socjalizm pozostawia
swym zwolennikom całkowitą swobodę wierzeń religijnych i przekonań filozoficznych.
[…] Socjaliści polscy przelewali swą krew
i składali swe życia, broniąc praw Polski do
niepodległego bytu w czasie sowieckiego
najazdu w roku 1920. Teraz zaś nie renegat
Cyrankiewicz, lecz Pużak, zamordowany
przez komunistów w więzieniu w Rawiczu,
jest dla całej Polski symbolem socjalizmu
niepodległościowego i demokratycznego.
Toteż dla robotników Polski socjalizm niepodległościowy i demokratyczny pozostaje
nadal «wielkim widziadłem przyszłości»”
(Ciołkosz 1988).
Krzysztof Wołodźko
Franko, ukraiński heterointelektualista
Jarosław Hrycak nazywa Iwana Frankę (1856–1916) „prorokiem we własnym
kraju”. Głównym zadaniem, jakie postawił
przed sobą biograf, nie jest jednak przedstawienie proroctwa, przekazu Iwana Franki, lecz pokazanie, w jaki sposób stawał się
on prorokiem w pierwszych trzydziestu latach życia. Hrycak opisał jego losy w wielu
perspektywach, pokazując wybory Franki,
Przybrał drugie imię Myron, które nadawano na wsiach głównie
bękartom
które doprowadziły go na szczyt, uczyniły
prorokiem Ukrainy. W opowieści tej rzuca
się w oczy ciągła i systematyczna praca
Franki, która zapewniła mu gruntowne wykształcenie i oczytanie. Pozwoliło mu to na
wyrwanie się z dogmatycznego socjalizmu,
pozytywizmu czy nacjonalizmu i zebranie
z ideologii tego, co pozytywne, oraz uchwycenie prawdziwie ukraińskiego ducha. Hrycak (2010: 367) nazywa Frankę „pionierem
rekonceptualizacji” − mimo niechęci do
pewnych grup społecznych czy ideologii, zawsze potrafił w nie „wejść”, zrozumieć sytuację życiową konkretnych osób, choćby stali
oni całkowicie po przeciwnej stronie.
Iwan Franko urodził się w Nahujowicach,
w rodzinie kowala i owdowiałej szlachcianki. Nie była to rodzina uboga, mieli wielki
dom i utrzymywali kilkoro służących. W tym
czasie Galicja była najbiedniejszą częścią
monarchii habsburskiej. Przysłowiowe były
„galicyjskie barbarzyństwo” i „tarnopolska
moralność”. Rodzice i rówieśnicy wcześnie
dostrzegli wyjątkowe zdolności i cechy charakteru młodego Iwana. Jedenaście lat spędził w miejskiej szkole w Drohobyczu, gdzie
powstały jego pierwsze utwory, głównie
Czterej lewicowcy, w tym jeden święty
143
o życiu szkolnym. Były one efektem „oburzenia, pogardy i wiecznego sprzeciwu
wobec wszelkiego zniewolenia i tyranii”
(tamże: 76). Edukacja odbywała się po niemiecku, choć nauczyciele mówili między
sobą po polsku. Ponadto uczono łaciny, greki,
języka ruskiego oraz religii greckokatolickiej.
W szkole Franko po raz pierwszy stanął
przed wyborem swej tożsamości – pisał bowiem nie tylko po rusku, ale także po polsku
(podobno nawet lepiej niż w języku ojczystym), a nawet po niemiecku. Ważne było też
to, że jego rodzony wuj zginął w powstaniu
styczniowym. Jednakże pod wpływem kolegów i jednego z nauczycieli zaczął rozwijać
swą twórczość w stronę ukraińską. W ostatnich latach gimnazjum wyraźnie asymilował się już ze środowiskiem małoruskim
i greckokatolickim.
Jarosław Hrycak wyraźnie chce pokazać, że nie było żadnej konieczności, która
zamykałaby wybór France – równie dobrze mógł stać się polskim pisarzem albo
zgermanizowanym profesorem. Najważniejszym czynnikiem, który zadecydował
o wyborze Franki, było jego wiejskie pochodzenie. Choć na wsi słowo „Ukrainiec” było
uznawane za obraźliwe, to jednak miejscowa ludność potrafiła odróżniać siebie
zarówno od Lachów, jak i Moskali. Zanim
Franko rozpoczął swe studia filozoficzne
we Lwowie w 1875 roku, miał już pełną
świadomość swej małoruskości.
Na studiach we Lwowie Franko był świadkiem silnej polonizacji miasta: „wszystkie
władze były polskie, szkoły i uniwersytety
polskie, teatr polski, wszędzie polskie napisy, handel w rękach Polaków i Żydów, którzy
manifestowali swe poglądy narodowe jako
Polacy. […] Nieliczni ukraińscy mieszkańcy
chowali się gdzieś po kątach i nie było ich
widać…” (tamże: 153). Na studiach wybierał
głównie kursy z psychologii u prof. Juliana
Ochorowicza, jednego z liderów pozytywiz-
144
Karol Kleczka, Karol Wilczyński,
Krzysztof Wołodźko, Sławomir Zatwardnicki
mu, oraz z ekonomii u prof. Leona Bilińskiego, prekursora „socjalizmu z katedry”. Nie
pozostało to bez wpływu na jego dalszy rozwój intelektualny.
Po zakończeniu nauki na uniwersytecie
poglądy Franki zaczęły się radykalizować.
Przybrał drugie imię Myron, które nadawano
na wsiach głównie bękartom, a od 1881 roku zaczął manifestować swą chłopskość,
nosząc wyszywaną koszulę. Nawiązał kontakt z wieloma ukraińskimi (i nie tylko) socjalistami, wstąpił do ukrainofilskiej organizacji studenckiej. W 1878 roku Franko wraz
z towarzyszami został skazany na karę więzienia za udział w tajnym stowarzyszeniu.
Dziewięciomiesięczny areszt niemal doprowadził do jego śmierci. Franko doświadczył
nie tylko skrajnej nędzy, lecz także wątpliwej szlachetności współwięźniów z chłopskiej czy robotniczej klasy społecznej. Mimo
to po wyjściu z więzienia porzucił karierę
akademicką i poświęcił się całkowicie problemom społecznym. Rozpoczął heroiczną
walkę o urzeczywistnienie ideałów socjalistycznych.
Toczyła się ona głównie na polu publicystyki – rozpoczął wydawanie stale konfiskowanego przez cenzurę „Hromadśkiego
Druha”, napisał po ukraińsku i po polsku
Katechizm socjalistyczny, który „był uważany za najlepszy popularny wykład Marksowskiej doktryny ekonomicznej w języku
polskim” (Hrycak 2010: 196), wykładał ekonomię polityczną dla robotników. W marcu
1880 roku doszło do kolejnego aresztowania, znów otarł się o śmierć. Franko nie odniósł wielkich sukcesów wśród lwowskich
robotników, zebrał za to kilkudziesięciu
młodych ludzi, którzy „byli w stanie wpłynąć
na sposób życia i myślenia wykształconych
Galicjan” (tamże: 203).
Franko po odejściu od socjalistów przyłączył się do narodowieckiej „Batkiwszczyny” i „Diła”. Ze swoim socjalizmem, „gro-
madzkością” i pozytywizmem był jednak
zbyt „kosmopolityczny” dla narodowców,
wszak „był gotowy poświęcić idee narodowe
na rzecz idei socjalistycznych” (tamże: 239).
Zarazem jednak bardzo podkreślał − wbrew
głównym nurtom marksizmu − że podniesienie mas do odpowiedniego poziomu
kultury możliwe jest tylko wtedy, gdy będą
one posiadać silną tożsamość narodową
(tamże: 241). Jego poglądy można więc
określić − jakkolwiek to zabrzmi − jako nacjonalistyczno-socjalistyczne. Były to jednak
poglądy wyważone. Pisał, że w przyszłości
„wolność w naszym ukraińskim domu będzie niemożliwa bez wolności we wszystkich sąsiadujących z nami słowiańskich
domach, ta z kolei będzie niemożliwa bez
wolności w całej Europie, dla całej ludzkości. Oznacza to, że i wolność nasza, jeśli ma
być wolnością pełną i prawdziwą, musi być
budowana na wolności międzynarodowej,
ogólnoludzkiej” (tamże: 243).
Jarosław Hrycak przedstawia systematycznie poglądy Franki, pokazując jego
stosunek do kwestii chłopskiej, uprzemysłowienia, antysemityzmu, działalności publicystycznej, a nawet badając jego relacje
z kobietami. Franko sformułował osobliwe
socjalistycznego stanowisko, które sam
określał jako „gromadztwo”. Swoje ideały
zarysował w powieści Zachar Berkut. Obraz
z życia Rusi Kijowskiej w XIII wieku. Tytułowy bohater to starzec, przewodnik socjalistycznej komuny w XIII-wiecznym Księstwie Halickim, która jako jedyna oparła się
mongolskiemu najazdowi – głównie dzięki
wspólnotowemu działaniu, nastawieniu na
dobro gromady, któremu podporządkowane musi być wszystko inne – czy to miłość,
czy wiara, czy indywidualne dążenia. Franko
jako wzór przedstawiał republiki Nowogrodu i Pskowa, które w najlepszy sposób miały
realizować ideał gromadztwa w rzeczywistości (tamże: 422–426).
Franko dążył do tego, by własne proroctwa realizować, poświęcił dla idei własne
życie. Już na początku lat osiemdziesiątych
myślał o założeniu wraz z towarzyszami
komuny, kupnie ziemi i pracy na wzór ideałów socjalistycznych. Z pobudek nacjonalistycznych ożenił się z Olhą Chorużyńską,
wykształconą Ukrainką z Kijowa. Małżeństwo to miało być symbolem zjednoczenia
„dwóch Ukrain”, choć oboje małżonkowie
skłonni byli uważać je za katastrofę (tamże:
333). Dlaczego tak postępował? Autor jego
biografii tłumaczy to tak: „Obraz Ukrainy
stworzony przez Frankę był bardzo podobny do chrześcijańskiego Królestwa Bożego:
chcąc do niego trafić, trzeba się nawrócić,
czynem zaświadczyć o szczerości swych
przekonań” (tamże: 417). Korzystając
z wprowadzonych przez nas w „Pressjach”
rozróżnień (zob. Mazur 2010d: 10), można
powiedzieć, że według Franki, by być prawdziwym Ukraińcem, nie wystarcza odpowiedni etnos, to znaczy spełnianie pewnych
kryteriów biogeograficznych, lecz potrzebna
jest do tego realizacja ukraińskiego eidosu,
którym jest gromadztwo.
Jarosław Hrycak często podkreśla, że
rozmaite środowiska chciały zawłaszczyć
postać Franki, dostrzegając w nim tylko
marksistę, socjalistę czy – jak to najczęściej dzieje się dzisiaj – nacjonalistę. Kategorie te jednak nie wyczerpują stanowiska
ukraińskiego poety. Otwarty umysł Franki
genialnie łączył bowiem bardzo wiele nurtów, z pozoru przeciwnych wobec siebie.
Socjalizm i pozytywizm mieszały się u niego
z nacjonalizmem i romantyzmem, a ludowość
i rustykalizm – z progresywizmem i postulatami industrializacji. To właśnie jego otwarty, heterointelektualny umysł, a nie boskie
natchnienie, wychowanie czy talent pisarski, uczynił z niego proroka. Franko szukał
prawdy o Ukrainie przez pryzmat wielu
idei, potrafił je odrzucać lub przyjmować
Czterej lewicowcy, w tym jeden święty
145
niezależnie od osobistych przyzwyczajeń
czy koneksji towarzyskich. Sama treść jego
przekazu nie była oryginalna – oryginalne
było to, co Hrycak nazywa „rekonceptualizacją”, a co nazwać można heterointelektualizmem – postawa szukająca inspiracji
w każdym poglądzie, podejmowanie prób
jego zrozumienia i przyswojenia.
Karol Wilczyński
Ks. Zieja, wszystko dla wszystkich
Ks. Jana Zieję (1897–1991) ze względu
na społeczne zaangażowanie trzeba by nazwać społecznikiem. Przed wojną współpracował z antyklerykalnie nastawionym
Związkiem Młodzieży Wiejskiej „Wici”. Tworzył dla chłopów Uniwersytet Ludowy, a dla
zagubionej młodzieży – Koło Przyjaciół Bożej Radości. Organizował Bibliotekę Filarecką, pochłaniał go Dom Matki i Dziecka,
patronował środowisku powstającemu wokół „Tygodnika Powszechnego”. Cechowała
go odwaga – krytykował ugodową politykę biskupów, odmówił publicznie złożenia
przyrzeczenia na wierność PRL, napisał
list do KC PZPR z postulatem uwolnienia
kard. Wyszyńskiego. W rocznicę wkroczenia Armii Czerwonej wygłosił kazanie o konieczności opartego o prawdę pojednania
rosyjsko-polskiego. W czasie przesłuchania
prokuratorowi czytał Ewangelię. Potem
wspierał Solidarność, a wcześniej, w 1975 roku, był jednym z sygnatariuszy listu otwartego sześćdziesięciu sześciu intelektualistów przeciwko wpisaniu do Konstytucji kierowniczej roli PZPR i wieczystego sojuszu
z ZSRR. Rok później był jednym z założycieli Komitetu Obrony Robotników, który
miał nieść pomoc poszkodowanym robotnikom, a wkrótce stał się głównym ośrodkiem opozycji demokratycznej. W rozmowie
z Jackiem Moskwą podał jedyną ważną dla
146
Karol Kleczka, Karol Wilczyński,
Krzysztof Wołodźko, Sławomir Zatwardnicki
siebie przyczynę wszystkich działań polityczno-społecznych: „Pomaganie. Ewangelia” (Zieja 2010: 241).
Zaangażowanie społeczne ks. Ziei nie
było jednak jego podstawową misją. Nie
sposób zrozumieć tej postaci bez szerszego spojrzenia na jego życie. Napisać o nim,
że był „rozdarty”, to narazić go na psycho-
Chciał nawracać niewierzących
i żydów, prawosławnych i protestantów, a także… katolików
logiczne analizy. Więc lepiej może teologicznie: był „rozpięty”. Między Ewangelią
a życiem, radykalizmem swoim a letniością innych, pragnieniem pokoju a posługą
kapelana wojskowego. Między modlitwą
a duszpasterstwem, między pasterzowaniem a działaniem społecznym.
Nie tylko chronologicznie, ale i hierarchicznie pierwszą książką, i właściwie jedyną treścią życia, stała się dla Jana Ziei
Ewangelia. „Nawet to, co księża prefekci
w szkole podawali, nie przysłaniało jej.
Wziąłem coś z Ewangelii – mówił ks. Zieja – tak mocno, że wszystkie inne rzeczy
były tylko dopełnieniem, dopowiedzeniem
z boku” (tamże: 28). Ten uzdolniony, wyświęcony w 1919 roku kapłan zrezygnował z kariery naukowej, gdy od wracającego z rzymskich studiów księdza usłyszał: „Ewangelią
można było żyć w I wieku po Chrystusie,
w czasach entuzjazmu chrześcijańskiego,
a nie dziś” (tamże: 51). Jego prowadzić miała jedynie Ewangelia – „do seminarium i dalej przez całe życie” (tamże: 206).
Z Dobrej Nowiny wyczytywał przede
wszystkim prawdę, miłość i ubóstwo – te
trzy wartości będzie wcielał w życie z iście,
jak to określił Jerzy Turowicz, „chłopskim
uporem”. Chciał nawracać niewierzących
i żydów (w tym celu podjął nawet w latach
trzydziestych studia judaistyczne!), prawo-
sławnych i protestantów, a także… katolików. „Od tego nawrócenia trzeba zacząć –
i wtedy dopiero, razem z Żydami, których
się wzywa do Kościoła, wejść do niego, ale
takiego, jaki jest zapowiadany w Ewangelii”
(tamże: 109).
Stopniowo, jak mówił, pod wpływem
„zdzierstwa, jakie uprawiano po parafiach” (tamże: 40), kształtowało się w nim
pragnienie ubóstwa. Z kolei na polu bitwy
w 1920 roku, gdy – jak twierdzi – ostatecznie
się nawrócił, ukształtowało się jego niezłomne przekonanie, że wszelka wojna sprzeciwia się woli Bożej (tamże: 42). Nie brał za
swoją duszpasterską posługę pieniędzy.
Upomniany przez kurię biskupią postanowił
realizować ideał życia ubogiego w zakonie
kapucynów, ale i tam nie znalazł tego, czego
szukał. Tematu ubóstwa dotyczyła jego odezwa Do braci kapłanów z 1931 roku.
Ten pacyfista i zwolennik Gandhiego, do
którego w pewnym momencie chciał nawet
dołączyć, został w czasie II wojny światowej
kapelanem Szarych Szeregów, Batalionów
Chłopskich i Komendy Głównej Armii Krajowej. Ochrzcił nawet dziecko samego generała Bora-Komorowskiego. Rozdarty czy
rozpięty między pragnieniem pokoju a koniecznością wojny rozpaczał: „Nie umiemy
inaczej, nie umiemy!” (tamże: 157). Podjął
jednak decyzję: „Będę służył duszom żołnierzy” (tamże: 120).
W 1985 roku skierował do Sejmu odezwę Droga wyzwolenia narodowego, w której
wzywał do bezwarunkowego rozbrojenia
Polski, słał listy biskupom i papieżowi, które − według słów ks. Adama Bonieckiego −
„zawierały jedną myśl, wyrażaną w różny
sposób, z coraz większą natarczywością:
prośbę, aby Papież ogłosił, że kara śmierci
jest sprzeczna z Ewangelią, z Objawieniem,
z religią chrześcijańską” (tamże: 268). Na
znak protestu przeciwko wojsku i granicom
udał się w 1926 roku bez paszportu, jedze-
nia i pieniędzy w pieszą pielgrzymkę do
Rzymu (dotarł tylko do Austrii). Na wątpliwości Jacka Moskwy, czy chrześcijanin odrzucający przemoc może skutecznie działać
w warunkach wojny, odpowiedział krótko:
„Chrystus wyraźnie żąda naśladowania Go”
Wysoki, ascetycznie szczupły,
o błękitnych oczach, orlich rysach i białej brodzie przypominał proroka
(tamże: 158). Jego pacyfizm wyrastał z Bożej woli i przykazań. „To mnie wiąże” − mówił
(tamże: 262).
Jego idée fixe stanowiła parafia, która
miałaby być tym, „czym była na początku,
w czasach opisanych przez Dzieje Apostolskie – społecznością ludzi wierzących i miłujących się wzajemnie” (tamże: 48). Według
ks. Ziei „parafianie mieli być misjonarzami, oni – ludzie świeccy – jeździliby potem
i budzili takiego samego ducha w innych
miejscach” (tamże: 93). Jak na ironię, akurat w tym czasie miejscowy biskup wyszedł
z inicjatywą tworzenia kółek czcicieli Najświętszego Serca Jezusowego… Wizję parafii włączał w ideę Królestwa Bożego, które
– jak uważał – w odróżnieniu od Królestwa
Niebieskiego mają obowiązek budować już
tu na ziemi duchowni razem ze świeckimi.
„Na mocy chrztu świętego każdy ochrzczony jest powołany do apostolstwa. To zaniedbano” (tamże: 204).
Ks. Zieja z czasem stał się kimś w rodzaju pasterza dla wierzących różnych wyznań. Spowiadał prawosławnych i udzielał
im Komunii, zapraszał do kościoła i czytał im
Ewangelię w czasie mszy świętych po białorusku, ewangelikom pozwalał odprawiać nabożeństwa w katolickim kościele, wypowiadał
się z szacunkiem o baptystach, a wszystko
to jakieś trzydzieści lat przed Soborem Watykańskim II. Nie można tu również pominąć
Czterej lewicowcy, w tym jeden święty
147
zasług ks. Ziei w ratowaniu Żydów w czasie
wojny, których ukrywał – według słów Zofii
Kossak – „z radością, z miłością, jak ukochane rodzeństwo” (tamże: 186), nie licząc się nie
tylko z ryzykiem, ale i brakiem możliwości.
Oczywiście z teologicznego punktu widzenia można by ekumenizm ks. Ziei obrzucić kamieniami argumentów. Ale czy trzeba?
Poniższych słów nie wypowiadał kościelny
reformator, ale człowiek głębokiego życia wewnętrznego, motywowany miłością do Boga
i ludzi. „Dla mnie istnieje Chrystus. Koniec.
A gdy przychodzi człowiek, czy się nazywa
prawosławny, czy ewangelik, pytam: «Wierzysz w Chrystusa?». «Tak». «No to rozmawiajmy ze sobą, co robić, jak realizować Jego
Ewangelię» – trzymanie się tego powinno
być podstawą wszelkiej ekumenii. Wyznaniowość uważam za wielki grzech” (tamże: 237).
„Wyznania − mówił − są to ludzkie twory, które kiedyś przeminą, a zostanie tylko jedność
nasza z Bogiem” (tamże: 248).
Wymowne jest to, że ks. Zieja znał i współpracował z wieloma dzisiejszymi świętymi lub
kandydatami na ołtarze – ze świętą matką Ur-
szulą Ledóchowską, założycielką urszulanek
szarych, kandydatem na ołtarze bp. Zygmuntem Łozińskim oraz matką Elżbietą Czacką
i o. Władysławem Korniłowiczem – twórcami
dzieła Lasek. Liczył się podobno ze zdaniem
ks. Ziei ówczesny bp Stefan Wyszyński. Podczas głoszonych przez niego rekolekcji dla
episkopatu Polski poznał go bp Karol Wojtyła.
Czy to doborowe towarzystwo nie świadczy
o jego wyjątkowości? Czyżby był świętym
wśród świętych?
Zamieszczone w książce Jacka Moskwy
fotografie potwierdzają opis ks. Ziei: „Wysoki, ascetycznie szczupły, o błękitnych oczach,
orlich rysach i białej brodzie przypominał
proroka, który jakby zszedł z kart Starego
Testamentu, albo jednego z prawosławnych
starców…” (tamże: 15). Jerzy Turowicz zostawił o nim takie świadectwo: „Słuchałem
go, jakbym słuchał któregoś z proroków Starego Testamentu”. Dla innych jest kapłanem,
nauczycielem, wychowawcą, ojcem, bratem,
przyjacielem. Jakby wszystkim dla wszystkich.
Andrzej Friszke, Adam
Ciołkosz. Portret polskiego socjalisty, Warszawa:
Krytyka Polityczna 2011,
stron 511, oprawa miękka, cena 59,90 zł.
Jarosław Hrycak, Prorok we
własnym kraju. Iwan Franko
i jego Ukraina (1856–1886),
przeł. Anna Korzeniowska-Bihun, Anna Wylęgała, Warszawa: Krytyka Polityczna
2010, stron 527, oprawa
miękka, cena 59,90 zł.
Ks. Jan Zieja, Życie Ewangelią. Spisane przez Jacka
Moskwę, Kraków: Znak
2010, stron 323, oprawa
twarda, cena 39,90 zł.
Sławomir Zatwardnicki
Co dalej?
W dziale Kompressje znajdziesz kolejne recenzję, na przykład Pism wybranych Andrzeja
Walickiego.
Timothy Snyder, Nacjonalizm, marksizm i nowoczesna Europa Środkowa.
Biografia Kazimierza Kelles
-Krauza (1872-1905), przeł.
Marta Boguta, Warszawa:
Krytyka Polityczna 2011,
stron 323, oprawa miękka,
cena 49,90 zł.
148
Karol Kleczka, Karol Wilczyński,
Krzysztof Wołodźko, Sławomir Zatwardnicki
149

Podobne dokumenty