Pobierz fragment

Transkrypt

Pobierz fragment
fragment
Z języka niemieckiego przełożyła
Małgorzata Huber
CZĘŚĆ PIERWSZA
Misja
I
K
ardynał Taddeo Foscarelli zatrzymał się, uniósł głowę i zaczął
nasłuchiwać. Przed chwilą wydawało mu się, że usłyszał za sobą
czyjeś energiczne kroki. Ale jego serce biło tak mocno i szybko, że
zagłuszało wszystkie inne odgłosy.
– Dalej! – rozkazał sam sobie, po czym przeszedłszy spiesznie
wzdłuż ruin, znikł za występem muru. Chwilę później usłyszał głosy.
– Musi być tam, przed nami!
Byli na jego tropie! Foscarelli zastanawiał się intensywnie, co powinien zrobić. Niestety, księżyc świecił tak jasno, że gdy tylko wychyli
się spod osłony muru, zostanie dostrzeżony. Zdawał sobie również
sprawę, że znalazł się w niebezpieczeństwie, nawet jeśli jego prześladowcy byli zwykłymi rzezimieszkami. Sam krzyż wysadzany drogimi
kamieniami, który miał pod kaftanem, wart był więcej, niż rzemieślnik mógłby zarobić uczciwą pracą w ciągu trzech lat.
– Weź się w garść!
Czy wypowiedział te słowa na głos? A może tylko w myślach?
Zasadniczo nie miało znaczenia, kto za nim szedł. Nóż rabusia był tak
samo ostry jak sztylet potajemnego zabójcy, obaj nieśli z sobą śmierć.
– Powinienem był bardziej uważać.
Z wolna przesuwał się w stronę wylotu kolejnego zaułka, bacząc,
by nie wyjść z wąskiej smugi cienia rzucanego przez ściany domów.
Niespodziewanie usłyszał przed sobą spieszne kroki i skręcił w lewo.
– Jest tam! – krzyknął jakiś głos.
Foscarelli rzucił się do biegu. Przestał wierzyć w rabusiów, aż tylu
bandytów nie zaczajałoby się bowiem na przypadkowego samotnego
przechodnia.
– Nasłali na mnie zabójców!
Tym razem wyraźnie usłyszał swój głos i zdenerwowała go własna
głupota. Jak tak dalej pójdzie, sam naprowadzi opryszków na swój
ślad. Pobiegł naprzód, po czym usłyszawszy przed sobą odgłosy, ponownie skręcił. Z lewej strony w świetle księżyca dojrzał blady odblask
strzelających w niebo kolumn starej świątyni. Po prawej słyszał szum
Tybru. Zboczył już zatem spory kawałek w zupełnie innym kierunku.
7
Żeby dotrzeć w bezpieczne miejsce, powinien pójść w przeciwną stronę. Rozglądając się w poszukiwaniu przejścia, które pozwoliłoby mu niepostrzeżenie dostać się do miasta, w promieniach
księżycowego światła dojrzał dwóch mężczyzn idących ulicą. Z całą
pewnością nie byli rabusiami, gdyż jeden z nich miał na sobie strój
szlachcica, maska zaś, która okrywała jego twarz, dowodziła, że
ten człowiek nie miał czystych intencji. Foscarelli miał wrażenie,
że skądś go zna. Tak czy inaczej na pewno nie dla przyjemności
o północy deptali mu po piętach. W tej sytuacji widział tylko jedno
rozwiązanie. Powinien zatoczyć łuk i spróbować ucieczki przez most
na Tybrze do Trastevere. Ksiądz w tamtejszym kościele Świętej Marii był nie tylko jego przyjacielem i sprzymierzeńcem, ale również
znał paru silnych wyrostków, potrafiących przemówić do rozumu
jego wrogom.
Kardynał skradał się w cieniu na wpół zrujnowanych domów,
później skręcił w boczną uliczkę prowadzącą ku Tybrowi i niespodziewanie stanął twarzą w twarz z zamaskowanym szlachcicem.
Mimo że mężczyzna się uśmiechał, jego oczy zimno przyglądały się
kardynałowi. Ów fałszywy uśmiech przypomniał Foscarellemu, kim
jest jego przeciwnik.
Mężczyzna wyciągnął sztylet i przystąpił do kardynała.
– Tak myślałem, że wybierzecie właśnie ten zaułek.
Foscarelli chciał zawrócić, ale za plecami usłyszał więcej kroków
i pojął, że jego droga właśnie dobiegła końca. „Powinienem był wykazać większą przezorność i zabrać z sobą kilku strażników” – pomyślał.
Jednakże jego misja była na tyle tajna, że postanowił zrezygnować
z wszelkiego towarzystwa. Musiał nastąpić jakiś przeciek, inaczej
wszak nie czekaliby na niego w drodze powrotnej. Popatrzył w twarz
stojącego przed nim mężczyzny, czując, że nie sprostał powierzonemu
zadaniu i zawiódł swoich sprzymierzeńców.
– Dlaczego zamierzacie obciążyć swą duszę morderstwem na osobie duchownej, signore C…
Nic więcej nie zdążył powiedzieć, albowiem szlachcic gestem,
który można by uznać niemal za niedbały, pchnął go w pierś sztyletem. Kardynał otworzył usta, lecz nie wydobywszy z nich żadnego
dźwięku, powoli osunął się na ziemię.
8
Morderca wyciągnął ostrze z rany i wytarł je o płaszcz Foscarellego. Następnie schował sztylet do pochwy i splunął obok swej ofiary.
– Taki sam los spotka każdego, kto stanie nam na drodze, nawet
papieża, gdyby zaszła potrzeba!
– Proszę nie mówić takich rzeczy, signore – zaoponował młody
mężczyzna, który wraz z kompanem zapędził kardynała, niczym dziką zwierzynę, wprost w ręce swego pana.
– Kardynał mniej się różni od papieża niż taki pachołek jak ty
ode mnie – odparł drwiąco przywódca. – Ruszcie się wreszcie, a może
chcecie, żeby strażnicy zastali was obok zwłok?
Po tych słowach człowiek w masce wręczył swym pomocnikom
kilka monet i uniósłszy dwa palce do ronda niewielkiego kapelusza,
pospiesznie odszedł w swoją stronę.
Na miejscu zostało ciało kardynała. Jakiś człowiek zerwał z szyi
zmarłego wysadzany drogimi kamieniami krzyż, dwóch innych ukradło jego ubranie i wrzuciło zwłoki do Tybru. Następnie wszyscy rozpłynęli się bezgłośnie w atramentowych ciemnościach nocy.
II
K
ilka tygodni później würzburski książę biskup Gottfried Schenk
zu Limpurg siedział na swym honorowym miejscu, wpatrując się
mrocznym wzrokiem w zebranych na placu rycerzy, którzy przybywali na buhurt. Tymczasem jego myśli zaprzątała wiadomość, którą
otrzymał poprzedniego dnia. W Rzymie zamordowano jego starego
przyjaciela Taddea Foscarellego. Ostatnimi czasy w Stolicy Apostolskiej nieraz dochodziło do kłótni, podczas których nierzadko błyskały nagie ostrza. Ale Gottfried Schenk zu Limpurg wątpił, by kardynał
Foscarelli padł ofiarą pospolitego mordu rabunkowego czy też jakiejś
drugorzędnej waśni między szlacheckimi rodzinami. Wszak przyjaciel miał w Rzymie przygotować wszystko do wizyty Fryderyka III.
Król zamierzał poślubić tam swą wybrankę, papież zaś miał dokonać
jego koronacji na rzymskiego cesarza.
Istniało wielu ludzi, dla których sam fakt, że niemiecki król
planował odwiedzić Wieczne Miasto, stanowił wystarczający powód, by za wszelką cenę starali się udaremnić ową wizytę. Przy9
jęcie Fryderyka III przez Jego Świątobliwość Mikołaja V byłoby
dla całego świata bezsprzecznym dowodem, iż zatargi między królestwem a Stolicą Apostolską należały ostatecznie do przeszłości.
Ponadto cesarska koronacja wyniosłaby Fryderyka III wysoko ponad resztę królów świata. Sama myśl o tym mogłaby być trudna do
zniesienia dla ambitnego monarchy, jakim był Karol VII z Francji,
któremu planowane małżeństwo Fryderyka z Eleonorą, siostrą króla Portugalii Alfonsa V i wnuczką Ferdynanda I z Aragonii, było
solą w oku.
Rozmyślania księcia biskupa przerwały szepty siedzących nieopodal dam, z uwagą przyglądających się turniejowi. Podniósłszy wzrok,
zorientował się, że przegapił sygnał do rozpoczęcia buhurtu. Rycerze
przystąpili do natarcia. Nim zdążył się zastanowić, co wzbudziło dezaprobatę niewiast, jego wzrok padł na Brunona von Reckendorfa,
który siedział w niewielkim oddaleniu od niego i z wyraźnym ukontentowaniem obserwował rozwój wydarzeń.
Biskup w zamyśleniu potarł czoło. Do wczoraj Reckendorf uchodził za niepokonanego we frankońskich turniejach rycerskich. Aż do
momentu, w którym tuż przed rozpoczęciem walk wyzwał na pojedynek Falka Adlera z Kibitzsteinu, młodego mężczyznę, którego gwiazda sławy właśnie zaczęła wschodzić. Ku powszechnemu zdumieniu
chłopak pewnym pchnięciem kopii wyrzucił przeciwnika z siodła.
Właściwie ze względu na odniesione wskutek upadku obrażenia
Reckendorf nie powinien był wstawać z łóżka. Tymczasem przywlókł
się na trybunę, żeby obejrzeć buhurt.
Jakkolwiek biskup troszczył się o zdrowie syna kuzynki, to uważał, że w pełni zasłużył na cięgi, jakie dostał. Bruno von Reckendorf
stał się arogancki i zarozumiały. A że po pojedynku panicz wprost
się gotował z wściekłości z powodu przegranej, jego złośliwy, pełen
oczekiwania uśmieszek zaniepokoił księcia biskupa.
Pan Gottfried skierował wzrok na walczących, którzy skruszywszy
kopie, mierzyli się teraz na miecze. Czterech rycerzy, których biskup
rozpoznał po herbach jako przyjaciół Reckendorfa, z pogwałceniem
wszelkich reguł nacierało na Falka Adlera. Kawaler z Kibitzsteinu
bronił się zawzięcie. W pewnej chwili jeden z przeciwników wycofał
konia, chcąc zaatakować młodzieńca od tyłu.
10
Szepty dam przybrały na sile. Książę biskup zauważył, że matka
Falka, Maria Adler, z zatroskaną miną obserwowała rozwój wydarzeń.
Jego siostry zdawały się nie panować nad sobą z oburzenia na sprzeczne z rycerskim kodeksem zachowanie czterech mężczyzn.
Zirytowany książę biskup postanowił dać heroldowi znak do zakończenia turnieju, lecz w tej właśnie chwili w oddaleniu kilku długości konia opancerzona pięść któregoś z przyjaciół Kibitzsteinczyka
dosięgła jego wroga i wyrwała go z siodła. Podczas gdy ten spadał na
ziemię, wojak spiął konia i pospieszył Falkowi z pomocą.
To Peter von Eichenloh, pan Fuchsheimu i Mogoldsheimu, szwagier włodarzy na Kibitzsteinie. „Dwóch do jednego to nadal kiepski
układ” – zdążył pomyśleć książę biskup. Tymczasem kolejny rycerz rzucił się na wrogów Falka, osłaniając przyjaciela gradem ciosów miecza.
– Brawo, Hilbrechcie! – krzyknęła Liza von Henneberg, przyszywana siostra panicza z Kibitzsteinu, domagając się jednocześnie, by
jej mąż Otto również ruszył mu na pomoc.
Ale nie było już potrzeby. Rycerz zaatakowany przez Hilbrechta
von Hettenheima wyleciał z siodła, a widzowie mogli zauważyć, że
jego zbroja zrobiła się czerwona od krwi. Również Peter von Eichenloh zrzucił na ziemię jednego z wrogów szwagra, sam zaś Falko szybko
uporał się z dwoma pozostałymi przeciwnikami. Siffer Bertschmann,
kasztelan na rodzinnym zamku Reckendorfa, ostatni wypadł z siodła
i leżał bez ruchu na plecach.
Wśród przyjaciół Reckendorfa wybuchło poruszenie. Wokół junkra zbierało się coraz więcej przeciwników, toteż książę biskup kazał
heroldowi zakończyć turniej.
Przez chwilę zdawało się, że stronnicy Reckendorfa zignorują sygnał fanfary i wbrew regulaminowi ruszą do ataku. Lecz wnet opuścili miecze, choć widać było, jakie panuje wśród nich wzburzenie.
– Należało im się! – usłyszał książę biskup okrzyk Marii Adler
i zrozumiał, że kobieta ma na myśli czterech leżących na ziemi rycerzy, których wynoszono z pola walki. Pospieszył do nich osobisty medyk księcia biskupa i rozkazał, by rycerzom zdjęto zbroje, a następnie
pochylił się nad nimi z zafrasowaną miną.
Chociaż Gottfried Schenk zu Limpurg miał nadzieję, że żaden
z mężczyzn nie straci życia, to uważał, że baty, jakie otrzymali, były
11
w pełni zasłużone. W końcu zorganizował turniej, by ludziom ze swej
świty oraz zaproszonym gościom umożliwić ćwiczenie w rycerskim
pojedynku. Planował również naradę, jak powinni potraktować coraz bardziej zuchwałe wystąpienia margrabiego Albrechta Achillesa
z Ansbachu. Nie spodziewał się krwawej walki ani nieuczciwych
praktyk, szczególnie ze strony członków własnej świty.
Z gniewną miną podniósł się z miejsca, opierając o ziemię pastorał.
– Na dzisiaj walki się skończyły. Proszę wszystkich panów, by potem bez wyjątku zjawili się na uczcie pod namiotem. Tam powiem,
co sądzę o dzisiejszym turnieju. Kto się nie stawi czy choćby przedwcześnie opuści uroczystość, zostanie skazany na pięć lat wygnania
z księstwa frankońskiego.
Zgodnie ze starą tradycją jako würzburski książę biskup Gottfried Schenk zu Limpurg nosił wprawdzie tytuł księcia Frankonii,
niemniej jednak jego władza nie sięgała daleko poza granice biskupstwa. Mimo wszystko kara tego typu była bolesna, większość bowiem
zebranych rycerzy posiadała w granicach ziemi würzburskiej włości
lub krewnych, których w podobnym przypadku przez pięć lat nie
mogliby odwiedzić. Zważywszy na ów fakt, książę biskup był przekonany, że na uroczystości w namiocie pojawią się wszyscy, nawet gdyby
ze względu na obrażenia musiano ich tam zanieść.
III
F
alko uśmiechnął się do swych dwóch szwagrów i do Hilbrechta, a następnie wyprostował ręce, by giermek Frieder mógł zdjąć
z niego zbroję.
– Odsiecz nadeszła w samą porę! Dłużej nie dałbym rady stawiać
czoła Bertschmannowi i jego kompanom.
– Powinieneś był chociaż jednego zostawić dla mnie – poskarżył
się Otto von Henneberg. – Wygląda tak, jakbym zwlekał z pomocą.
Teraz ludzie odgrzeją stare plotki.
– Jak dziś razem usiądziemy do stołu i wspólnie wychylimy kilka
pucharów, nikt nie da wiary głupiemu gadaniu – odparł ze śmiechem
Falko, ściskając najpierw Ottona, później Petera von Eichenloha,
a na końcu Hilbrechta von Hettenheima.
12
– Dziękuję całej waszej trójce. A teraz chodźmy na uroczystość
do namiotu. Po walce człowiek ma pragnienie.
– Mnie też zupełnie zaschło w gardle – potwierdził Hilbrecht.
Natomiast obaj szwagrowie potraktowali zajście z większą powagą.
– Nie powinieneś lekceważyć tego zdarzenia. Bądź co bądź wczoraj nie tylko połamałeś Reckendorfowi kości, ale również zraniłeś
jego dumę, a to będzie dlań o wiele bardziej bolesne – ostrzegł Peter
von Eichenloh, a Otto von Henneberg kiwnął twierdząco głową. –
Tych czterech nie rzuciło się na ciebie dla żartu, a ich klęska jeszcze
bardziej rozjątrzy Reckendorfa. Sądzę, że w taki czy inny sposób zechce ci zaszkodzić.
– Jeśli będzie taki cięty, wyzwę go na kopie! Ale wtedy nie obejdę
się z nim tak łagodnie jak wczoraj.
W wyśmienitym humorze Falko dołączył do Hilbrechta i razem
wyszli z namiotu, który podczas uroczystości służył im za mieszkanie.
Peter von Eichenloh popatrzył za nim, kręcąc głową.
– Chłopak jest lekkomyślny. Niestety dobrze wiem, jakie kłopoty
może na nas sprowadzić ta sprawa. Jeśli kwestia stanie na ostrzu noża,
wówczas będziemy mieli otwartą wojnę z Reckendorfem i jego przyjaciółmi, a ta w krótkim czasie może objąć połowę Frankonii.
– Nie wierzę, żeby książę biskup na to pozwolił. Ale chodźmy już!
Wolałbym być przy Falku, byśmy mogli go pohamować, nim zbyt
szeroko otworzy usta. To, co zarzuca Reckendorfowi, a mianowicie
arogancja, dotyczy po części i jego samego. W rzeczy samej przydałby
mu się przeciwnik, który by mu wreszcie pokazał, jak to jest, gdy
zrzucą cię z konia.
Obaj mężczyźni zdawali sobie sprawę, że nie byłoby to wcale proste, bo przez ostatnie lata sami go szkolili i obserwowali, jak wyrasta
na wojownika, z którym mało kto mógłby się mierzyć, może nawet
oni nie daliby rady. Gdy Peter von Eichenloh i Otto von Henneberg
wyszli na zewnątrz, dostrzegli Falka, który wraz z przyjacielem szedł
w radosnym nastroju uliczką między namiotami. Służący i szlachcice machali do nich przyjaźnie, niejedna zaś matrona wypychała do
przodu swą gotową do zamążpójścia córkę, w nadziei, że może wpaść
paniczowi w oko.
13
– Pani Maria powinna jak najszybciej znaleźć żonę dla tego narwańca, żeby nie zaczął popasać na cudzej łące – mruknął z rozdrażnieniem Eichenloh.
– Tak jak ty? – zakpił Otto von Henneberg.
Publiczną tajemnicę stanowił fakt, że Petera za młodu przyłapano
w łożu z siostrzenicą księcia biskupa i musiało upłynąć wiele lat, by
znów mógł się pokazać w okolicach Würzburga.
Peter von Eichenloh nie lubił, gdy mu przypominano o tej sprawie, albowiem od lat był żonaty i miał dorodnego syna. Toteż nie
całkiem żartobliwie pogroził Hennebergowi pięścią.
– Szukasz guza?
– Chcę jedynie powiedzieć, że musimy zrobić wszystko, by
ustrzec Falka przed popełnieniem głupstwa. W potyczce z Reckendorfem i jego poplecznikami narobił sobie dość wrogów. Więcej mu
nie potrzeba – zaśmiał się po cichu Otto i położył rękę na ramieniu
Eichenloha. Przyjaciel się wzdrygnął i wydał z siebie bolesny jęk.
– Co z tobą? – zapytał zaniepokojony Otto.
– Cios w ramię, do tego tchórzliwie od tyłu. Gdybym tak mógł
zrobić to, co bym chciał, sam puściłbym się z Reckendorfem i jego
kompanią w taniec do utraty tchu. Ale ze względu na Falka wszyscy
musimy zachować opanowanie.
To mówiąc, Peter von Eichenloh przekroczył próg namiotu,
w którym miała się odbyć uczta. Natychmiast podszedł do niego
służący, który zaprowadził obu przyjaciół na przeznaczone dla nich
miejsca. Z przykrością stwierdzili, że Falko i Hilbrecht siedzą dość
daleko od nich, w bliższym sąsiedztwie wysokiego fotela księcia biskupa, który się jeszcze nie pojawił.
Dało to Peterowi czas na rozejrzenie się wśród gości. Większości
dam jeszcze nie było, ale przy dalszej części stołu dostrzegł swoją teściową. Minę miała niezmiernie stroskaną. Co chwila zerkała w stronę Falka. Przez moment zdawało się, że zamierza do niego podejść,
ale opadła z powrotem na ławę i zwróciła się do siedzącej obok niej
Hildegardy.
Dźwięk fanfary oznajmił przybycie księcia biskupa. Gottfried
Schenk zu Limpurg miał na sobie ornat księcia cesarstwa rzymskiego, a jego stan duchowny zaznaczał jedynie wiszący na piersi srebr14
ny krzyż. Twardym krokiem, który osoby z najbliższego otoczenia
rozpoznawały jako oznakę złego humoru, podszedł do krzesła i poczekał, aż wszyscy się podniosą. Następnie zajął miejsce. Duża luka
wśród gości przy stole świadczyła o tym, że Bruno von Reckendorf
i jego czterej kompani jeszcze się nie zjawili. Tymczasem pozostali
rycerze, którzy odnieśli rany podczas turnieju, od dawna siedzieli na
swoich miejscach, wspierani przez pachołków lub giermków. Niektórych nawet przyniesiono. Ta okoliczność zirytowała pana Gottfrieda,
jednakowoż w ten sposób zyskał jeszcze trochę czasu, by zastanowić
się nad zaistniałą sytuacją.
Jego krewniak Reckendorf nie pogodzi się ot tak z poniesioną
klęską, tym bardziej że jego niechęć do panicza z Kibitzsteinu miała dodatkowe podłoże, o którym sam zainteresowany nie miał najmniejszego pojęcia. Gottfried Schenk zu Limpurg zacisnął zęby, żeby
nie dać głośno wyrazu swej złości. Ten młody głupiec, jak po cichu
nazywał Brunona von Reckendorfa, powinien był się podporządkować jego planom, miast rzucać wyzwanie Falkowi Adlerowi. Teraz
między rodami zapanowała nienawiść i realizacja zamierzonych planów byłaby bardzo utrudniona.
Książę biskup zatrzymał wzrok na Falku. „Wspaniały młodzian”
– pomyślał. Wprawdzie młody, smukły niczym jodła rycerz miał
wzrost tylko trochę powyżej średniego, był za to zręcznym i szybkim
wojownikiem. Miał zwodniczo ładną buzię, przez co wielu mężczyzn,
sądząc, że jest zniewieściały, nie doceniało jego umiejętności. A właśnie tego błędu nie należało popełniać w przypadku owego walecznego kogucika.
Gottfried Schenk zu Limpurg był zadowolony, że Falko i jego
obaj szwagrowie, Peter von Eichenloh i Otto von Henneberg, należą
do jego sojuszników, najbliższy bowiem sąsiad biskupstwa Albrecht
Achilles von Brandenburg-Ansbach przejawiał wprost nienasycony
apetyt na nowe posiadłości ziemskie. Dodatkowo zaś wszelkimi siłami dążył do uzyskania tytułu księcia Frankonii, od dawien dawna
zastrzeżonego dla biskupów würzburskich.
Mając takiego sąsiada, książę biskup musiał dbać o spokój i porządek na podległym mu terenie. Gdyby zaś doszło do poważnej waśni między dwoma młodymi rycerzami, do których dołączyliby ich
15
przyjaciele i sprzymierzeńcy, wówczas o jednym i drugim musiałby
zapomnieć.
W pewnej chwili przy wejściu do namiotu podniósł się zgiełk,
który wyrwał księcia biskupa z zamyślenia. Gospodarz zobaczył, że
Reckendorf i jego towarzysze raczyli się nareszcie pojawić.
Od wejścia dosięgły ich wyzywające spojrzenia Falka i Hilbrechta. Twarze pięciu mężczyzn jeszcze bardziej się wydłużyły. Dla księcia
biskupa było jasne, że najpóźniej następnego dnia młodzieńcy znów
skoczą sobie do gardeł. Wówczas mogłoby dojść do czegoś znacznie
poważniejszego niż kilka siniaków i zraniona duma. Z kolei śmierć
któregoś z nich nieuchronnie doprowadziłaby do wojny, której nawet
on sam nie byłby w stanie zapobiec.
Gottfried Schenk zu Limpurg desperacko szukał w myślach rozwiązania problemu w sposób, który żadnemu z obozów nie dałby powodu do zarzucenia mu stronniczości. Tymczasem trapiły go o wiele
poważniejsze kwestie. Jego przyjaciel Foscarelli został zamordowany
i biskup obawiał się, że za zabójstwem krył się zamiar sabotażu planów króla Fryderyka. A ponieważ wraz ze śmiercią kardynała stracił
osobę informującą go na bieżąco o sytuacji w Wiecznym Mieście,
pilnie potrzebował nowych oczu i uszu w Stolicy Apostolskiej.
Młody ksiądz, który jak przystało młodemu klerykowi, siedział
przy bardziej oddalonej części stołu, podsunął księciu biskupowi
pewien pomysł. Spojrzał najpierw na Eichenloha, gdy jednak ten
z widocznym na twarzy cierpieniem złapał się za ramię, wzrok gospodarza spoczął na Falku. Tymczasowe pozbycie się chłopaka z terenu Würzburga nie byłoby złym wyjściem. Podczas nieobecności
junkra mógłby skłonić Reckendorfa do podporządkowania się jego
planom.
Zadowolony z podjętej decyzji Gottfried Schenk zu Limpurg
wziął od pazia kielich i wychylił go, przepijając do gości.
IV
– Ciekaw jestem, co Reckendorfa bardziej boli, plecy poranione przy
upadku z konia czy duma – zakpił Hilbrecht von Hettenheim.
Falko wyszczerzył zęby i sięgnąwszy po kielich, wypił łyk wina.
16
– Myślę, że i jedno, i drugie. Pchnięcia, które mu zadałem, nie
zapomni tak prędko.
– I nie wybaczy ci go.
Hilbrecht wskazał na pobladłą ze złości twarz młodego rycerza,
w widocznym podnieceniu ściskającego kielich.
– Gdyby mógł zrobić to, co by chciał, byłbyś martwy!
Tymczasem Falka bardziej od Reckendorfa interesowali jego komilitoni. Podczas buhurtu wszyscy czterej zaatakowali go równocześnie, wbrew wszelkim regułom, i z pewnością im tego nie zapomni.
– W jutrzejszej potyczce zajmę się każdym z nich osobno. Szkoda, że Reckendorf nie będzie mógł dosiąść swojej chabety. Ale jest za
bardzo tchórzliwy.
– O Reckendorfie słyszałem niejedno, ale nic nie wskazywało, by
słowo „tchórzostwo” było mu w ogóle znane. Wszak nie bez przyczyny nosi honorowy tytuł najlepszego rycerza Frankonii – wtrącił
Hilbrecht.
Falko wydał odgłos przypominający warknięcie rozwścieczonego psa.
– Nosił ten tytuł, Hilbrechcie! Między innymi wczorajszy cios
mojej kopii pokazał wszystkim, że nie jest wart tego zaszczytu.
– Mimo to nie powinieneś się teraz uważać za najlepszego rycerza
we Frankonii. Pomyśl o swoich szwagrach. Peter von Eichenloh jest
najwaleczniejszym wojownikiem, jakiego znam, a Otto von Hettenheim prawie mu nie ustępuje.
Upomnienie Hilbrechta było uzasadnione, mimo to Falko syknął:
– Każdy z nas, włącznie z tobą, jest lepszy od tego rycerza, pana
nadętego!
Ponieważ Falko tym razem nie zniżył głosu, okrzyk dotarł do
uszu kilku osób, a wśród nich również do księcia biskupa i Reckendorfa. Junkier chciał doskoczyć do Falka, żeby się z nim policzyć, lecz
z jękiem opadł z powrotem na krzesło i zacisnął zęby, by nie krzyknąć
z bólu. Przy upadku z konia zranił się poważniej, niż chciał się przed
sobą przyznać. Według słów lekarza jego zdrowie wisiało na włosku.
Mógł się mienić szczęśliwcem, że na zawsze nie został nieporadnym
kaleką.
Z ogromnym wysiłkiem zmusił się do przybrania obojętnej miny
i upił łyk wina.
17
– Jutro nie będę mógł dosiąść konia – odezwał się cicho do Siffera Bertschmanna. – W tej sytuacji ten gałgan zarzuci mi tchórzostwo,
a wielu głupców podchwyci jego słowa. Niech diabli porwą Kibitzsteinczyka!
– Nie wierzę, że jutro rano zjawi się diabeł we własnej osobie,
ubrany w zbroję i ostrogi, by rzucić wyzwanie naszemu chłopięciu. Tę
sprawę musimy załatwić sami – odparł Bertschmann.
– Jeśli zmieszacie go z błotem, obiecuję wam jeden z moich zamków we władanie, ponadto zadbam, byście poślubili mą siostrę, jak
tylko wróci ze swej pielgrzymki do Rzymu.
To powiedziawszy, Reckendorf wyciągnął rękę do Bertschmanna,
a kasztelan bez wahania ją uścisnął.
– To bardzo wspaniałomyślnie z waszej strony, junkrze Brunonie.
Za to obiecuję wam, że po wszystkim pachołkowie będą mogli zmiatać miotłą szczątki Falka Adlera.
Głos uszczęśliwionego Bertschmanna był tak donośny, że dało się
go słyszeć w całym namiocie.
Pomimo bólu Reckendorf wyszczerzył zęby. Znał przyjaciela
i wiedział, że ten uczyni wszystko, co w jego mocy, by upokorzyć
Falka Adlera. Mimo że Bertschmann pochodził z rycerskiej rodziny,
nie dysponował żadnym majątkiem i z całą pewnością nie był mężczyzną, któremu w normalnych warunkach oddałby swą przyrodnią
siostrę za żonę. Lecz teraz potrzebował bodźca, którym zmotywuje
swojego kasztelana do starcia w pył Kibitzsteinczyka. Dodatkowo
małżeństwo Margarety z Bertschmannem udaremni pewne plany
księcia biskupa.
Gottfried Schenk zu Limpurg wyczuł napięcie rosnące pomiędzy
dwoma wrogimi obozami i postanowił interweniować. Na skinienie
biskupa podszedł jego herold, który poprosił zgromadzonych o ciszę,
albowiem jego książęca mość zamierzał przemówić. Szepty i pomruki zamarły i w namiocie zapadła cisza. Wszyscy patrzyli oczekująco
na księcia biskupa. Ten jeszcze raz powiódł wzrokiem po gościach.
Większość zdawała się brać stronę któregoś z wrogich obozów. Książę
uderzył kilka razy otwartą dłonią w blat stołu.
– Zaprosiłem na uroczystość szlachetnych panów, by dać im
możliwość zmierzenia się w uczciwym pojedynku. Jednakże kilku
18
uczestników turnieju ważyło się pogwałcić reguły, atakując w czterech jednego człowieka.
Gottfried Schenk zu Limpurg zrobił krótką przerwę i zauważył
uśmiech na twarzy Falka Adlera i młodego Hettenheima. Wydawało
się, że spodziewają się kary dla swych przeciwników. Lecz w tak prosty sposób, jakiego oczekiwali młodzi zapaleńcy, problem nie dawał
się rozwiązać.
– By pokazać, że takie zachowanie nie jest godne frankońskiego rycerza, postanowiłem zakazać udziału w dalszej części turnieju
uczestnikom zajścia, to jest między innymi panu Brunonowi von
Reckendorfowi, Falkowi Adlerowi z Kibitzsteinu, Hilbrechtowi
von Hettenheimowi, Peterowi von Eichenlohowi oraz Ottonowi
von Hennebergowi!
Ledwie książę biskup skończył, gdy Falko podskoczył rozgniewany.
– To niesprawiedliwe! – zawołał. – Zaatakowali mnie we czterech. Gdyby przyjaciele nie pospieszyli mi z pomocą, zakatrupiliby
mnie podstępnie. Oni powinni zostać ukarani. Nie my!
Hilbrecht potwierdził energicznie, a Otto von Henneberg też
zamierzał się bronić na całe gardło, ale popatrzywszy na Petera von
Eichenloha, który z powodu obrażeń nie mógłby następnego dnia dosiąść konia i walczyć, przełknął złość, popijając solidnym łykiem wina.
– Bardzo dobrze, że jutro chłopak będzie się musiał przyglądać
walkom z trybuny. Przynajmniej nauczy się opanowania – skwitował
z zadowoleniem Eichenloh.
Jego teściowa myślała chyba tak samo, bo mrugnęła do niego.
Natomiast jego żona Trudi sprawiała takie wrażenie, jakby sama miała ochotę chwycić miecz i rzucić się na wrogów brata.
– Nie przywykłem do krytyki we własnym domu, a w tym przypadku w namiocie – odparł ostro Gottfried Schenk zu Limpurg
obiekcje Falka. – Gdy podejmuję decyzję, mam swoje powody. Proszę o tym pamiętać, Falku Adler! A teraz usiądźcie i zachowujcie się,
jak przystało na szlachcica.
Reprymenda była bolesna i Falko zerknął w stronę matki. Mina
Marii zdradzała, że najchętniej bez ogródek powiedziałaby księciu
biskupowi swoje zdanie. Jedynie Peter von Eichenloh wydawał się
odczuwać ulgę, i to nie tylko z powodu stłuczonego ramienia. Jego
19
zdaniem sprzeczka Falka z Reckendorfem przybrała nieprzewidywalny obrót.
Gottfried Schenk zu Limpurg wciąż patrzył z naganą na junkra.
– Nie dlatego odmawiam wam udziału w jutrzejszych walkach,
boście mnie rozgniewali, ale mam misję, którą chciałbym wam powierzyć. Będziecie towarzyszyć mojej siostrzenicy Elisabeth w drodze
do Rzymu. Na miejscu ma objąć funkcję przełożonej pobożnych dam
z Tre Fontane. Dzielny ksiądz Giso przyłączy się do was, gdyż musi
zawieźć do Rzymu wiadomości. Junkier Hilbrecht też może z wami
wyruszyć, jeśli takie jest jego życzenie.
Twarz Falka pojaśniała. Wymierzył Hilbrechtowi kuksańca.
– Pojedziesz z nami, prawda?
Dopiero w tym momencie zaświtało mu, że pan Gottfried oczekuje od niego odpowiedzi. Pospiesznie wstał z miejsca i skłonił się
w kierunku księcia biskupa.
– Jestem waszym oddanym sługą, wasza książęca wysokość!
– Przynajmniej po części – odparł książę biskup, czyniąc aluzję do faktu, że większość posiadłości rodu Kibitzsteinczyków była
podległa bezpośrednio Rzeszy. Nie zmieniało to faktu, że niektóre
posiadłości ziemskie, a nawet kilka wsi, leżały na terenie biskupstwa
würzburskiego, co skutkowało zobowiązaniami na jego rzecz.
Maria Adler skinęła z aprobatą. Nie na darmo w przeszłości ciężko walczyła o prawa dla siebie i swojego syna, stawiając czoła nawet księciu biskupowi. Z biegiem czasu jej relacje z Würzburgiem
należałoby określić mianem raczej uładzonych, albowiem Gottfried
Schenk zu Limpurg okazał się miłym panem lennym. Dlatego też nie
rozgniewała się, gdy bez pytania jej o zdanie rozporządził jej synem,
gdyż sama także uważała, że w imię pokoju w biskupstwie będzie
lepiej, gdy Falko na kilka miesięcy wyjedzie z kraju. Miała nadzieję,
że przez ten czas sprzeczka z Reckendorfem pójdzie w zapomnienie.
W przeciwieństwie do Kibitzsteinczyków i ich przyjaciół, zadowolonych z takiego rozstrzygnięcia, Brunona von Reckendorfa rozwścieczyła decyzja Gottfrieda. Mianowanie Falka dowódcą orszaku
przyszłej przełożonej żeńskiego klasztoru w Tre Fontane odebrał jako
kolejny policzek. W trakcie swej misji Kibitzsteinczyk mógł zdobyć
sławę i szacunek, on zaś sam wraz z przyjaciółmi został napiętnowany
20
za zakłócenie turnieju. Ponadto przy okazji następnych spotkań będą
musieli znosić kpiny i fałszywą podejrzliwość. Może nawet w ogóle nie będą zapraszani aż do chwili, w której Gottfried Schenk zu
Limpurg zdecyduje dopuścić ich do kolejnych pojedynków organizowanych w jego pałacu. Taka sytuacja mogła się utrzymać nawet do
przyszłego roku, a do tego czasu będzie musiał zacisnąć zęby.
V
B
runo von Reckendorf trzymał swe emocje na wodzy, tymczasem
wściekły Siffer Bertschmann począł wygrażać Falkowi pięścią.
– Jeszcze mi za to zapłacisz, karczmarski chamie!
W namiocie zrobiło się tak cicho, jakby za sprawą czarów zamarły
wszelkie odgłosy. Nie było tajemnicą, że ponad dwadzieścia lat temu
ojciec Falka otrzymał od cesarza Sigismunda podległe bezpośrednio
Rzeszy lenno Kibitzstein, lecz o jego młodości wiedziano niewiele.
W okolicy krążyły wprawdzie plotki, według których Michał Adler
miałby być rzekomo synem piwowara, matka zaś Falka zwykłą ladacznicą, jednakże nawet ci, z którymi Kibitzsteinczycy byli zwaśnieni, nie odważyliby się wypowiedzieć owych podejrzeń na głos. Wszak
pani Maria miała zięcia w osobie Petera von Eichenloha, którego ród
pochodził od niemieckich królów i rzymskich cesarzy. Jej drugi zięć
Otto von Henneberg również wywodził się z prastarych, bardzo wysoko postawionych rodzin.
Nawet Falko, wcześnie straciwszy ojca, niewiele wiedział o pochodzeniu swoich rodziców. Ale w obecnej sytuacji nie miało to najmniejszego znaczenia. Początkowo zesztywniał. Za chwilę cała krew
odpłynęła z jego twarzy, a dłoń sięgnęła miecza.
– Mam zwyczaj od ręki wyrównywać rachunki, Bertschmann.
Zatem niezwłocznie żądam od pana satysfakcji!
– Macie się natychmiast uspokoić! – zagrzmiał książę biskup.
Falko odwrócił się do niego z płonącym wzrokiem.
– Najjaśniejszy panie, nie pozwolę się obrażać!
– Bertschmann jest pijany! Wyprowadźcie go, żeby się wyspał.
Jutro pewnie was przeprosi. Jeśli tego nie uczyni, będzie do waszej
dyspozycji, gdy wrócicie z Rzymu.
21
Gottfried Schenk zu Limpurg miał dość nieustannego wymuszania pokoju między tymi swarliwymi kogutami, toteż postanowił
przeprowadzić z Reckendorfem poważną rozmowę. Niemal pożałował, że nie może i jego wysłać z jakąś misją. Lekarz poinformował go
jednak, że jego siostrzeniec jeszcze przez kilka tygodni będzie cierpiał na skutek doznanego upadku. Gdy tylko junkier Bruno wróci
do zdrowia, on sam zadba o pokój między Reckendorfem a Kibitzsteinem, nawet gdyby musiał obu narwańców przykuć łańcuchami
w jednej celi, do czasu aż się pogodzą. Ale tym zajmie się później.
Odwrócił się do Falka:
– Za pięć dni zjawi się w Würzburgu moja siostrzenica. Następnego dnia pod waszą opieką wyruszy w dalszą drogę. Toteż macie
dość czasu, by wrócić do Kibitzsteinu i poczynić przygotowania.
Oczekuję was najpóźniej piątego dnia wieczorem, licząc od dzisiaj.
– Będę na miejscu!
Falko dobrze wiedział, że książę biskup podsunął mu pretekst do
uniknięcia niemiłej roli widza podczas dalszej części turnieju i był mu
za to wdzięczny. Byłoby mu ciężko siedzieć na trybunach, podczas
gdy inni rycerze mieliby okazję szczycić się swymi umiejętnościami.
Książę biskup dał znak służącemu, by ten napełnił jego kielich,
Falko zaś zwrócił się do Hilbrechta:
– Czeka nas nie lada uciecha. Zobaczymy Włochy, perłę w światowej koronie, a może nawet dostaniemy rozgrzeszenie od samego
Ojca Świętego.
– Masz o co prosić, bo i sporo na sumieniu – zakpił przyjaciel,
którego podróż cieszyła nie mniej niż Falka.
Gottfried von Schenk zu Limpurg zauważył euforię młodzieńców i miał nadzieję, że mimo wszystko nie zapomną o ostrożności.
Lecz za chwilę pokręcił głową. Falkowi Adlerowi z Kibitzsteinu można było wiele zarzucić, lecz do tej pory nigdy nie wykazał się brakiem
rozwagi. Jednakowoż postanowił przydzielić mu zastęp doświadczonych ludzi.
– Drodzy goście, wznieśmy kielichy! Niech pachołkowie wniosą
jadło. Do walki potrzeba sił, nie chcecie chyba jutro pospadać z koni.
Po tej wesołej zachęcie nastąpił wybuch śmiechu. Nawet Falko
się uśmiechnął i mrugnął do sióstr. Trudi mu pomachała, a Liza roze22
śmiała się ukontentowana. Lubiła Falka, nawet jeśli ten, według słów
jej męża Ottona von Henneberga, podobny był do młodego wina,
które musi się wyszumieć. Natomiast Hildegarda siedziała w milczeniu obok przybranej matki. Jako jedyna z córek Marii nie wyszła
jeszcze za mąż i ostatnio wyraziła życzenie wstąpienia do zakonu.
Wprawdzie siostry nie brały poważnie jej decyzji, lecz Maria chciała
zostawić Hildegardzie wolną rękę w tym względzie.
Maria spojrzała w kierunku syna, który wydawał się pogodzony
z wyłączeniem z turnieju i reprymendą księcia biskupa. Przeszły jej
przez głowę różne myśli. Niezbyt chętnie myślała o jego wyjeździe.
Bądź co bądź za niecałe dwa lata skończy sześćdziesiątkę, a wówczas
Panu Bogu w każdej chwili może przyjść ochota na powołanie jej do
siebie. Tymczasem nie chciałaby umrzeć z dala od syna.
Wiedziała jednak, że nie ma wpływu na decyzję księcia biskupa.
Falko, jako właściciel kilku posiadłości w obrębie wpływów Würzburga, był jego lennikiem i miał obowiązek spełniać tego typu posługi na rzecz biskupa Gottfrieda. Ponadto jeśli dowiezie przeoryszę całą
i zdrową do rzymskiego zakonu, jego sława urośnie.
Postanowiła, że przeprowadzi z nim poważną rozmowę i poprosi, by zachował ostrożność. Ponadto jak tylko wróci, postara się, by
się ożenił. Wprawdzie w Kibitzsteinie miała pomoc ze strony Hildegardy, ale przecież wcześniej czy później dziewczyna albo wstąpi
do klasztoru, albo może jednak wyjdzie za mąż. Wówczas Kibitzstei­
nowi potrzebna będzie pani, która potrafiłaby pokierować czeladzią
i dopilnować dóbr. Podczas poprzedniej wizyty w Würzburgu książę
biskup napomknął, że pomoże jej znaleźć odpowiednią narzeczoną
dla syna. Była zadowolona, małżeństwo skojarzone przez Gottfrieda
Schenka zu Limpurg oznaczało bowiem nie tylko związek ze starym
rodem szlacheckim, lecz także sowite wiano, które w miły sposób
powiększyłoby rodzinne bogactwo.
Zadowolona z dobrych rokowań Maria zwróciła się do córek.
Trudi w zeszłym roku urodziła swego pierworodnego i wiodła szczęśliwe życie jako żona Petera von Eichenloha. O jej własną córkę niebo
naprawdę dobrze się postarało. A przecież także Liza nie mogła narzekać. Ku jej własnemu a i ogólnemu zdziwieniu o jej rękę poprosił
Otto von Henneberg. Był to zacny rycerz z hrabiowskiego rodu, do
23
tego wysoko ceniony przez księcia biskupa. Gdyby nie biała blizna
przecinająca mu twarz, byłby bardzo przystojnym mężczyzną. Ale jej
wychowance Lizie podobał się taki, jaki był, ona zaś sama po początkowych rozterkach uznała w końcu, że jest naprawdę sympatyczny.
Podobnie jak Peter von Eichenloh, on też zawsze chętnie ją wspierał
w razie jakichkolwiek kłopotów.
Maria mogła czuć się szczęśliwa. Lecz gdy zerknęła na Reckendorfa, ogarnęło ją złe przeczucie. Widać było, że tego człowieka pali
pragnienie zemsty, i to tylko dlatego, że w uczciwym starciu został
wyrzucony z siodła. Takie zachowanie mogło przynieść wiele szkody,
toteż postanowiła uczynić wszystko, by uchronić syna.
Na tę myśl roześmiała się. Falko z całą pewnością był w stanie
sam o siebie zadbać. Wprawdzie nawet najbliższy przyjaciel Hilbrecht nazywał go narwańcem, jednak chłopak wcześnie miał okazję
się nauczyć, co to niebezpieczeństwo i jak powinien na nie reagować. Poza tym przez następne miesiące będzie daleko stąd, a do jego
powrotu Bruno von Reckendorf powinien zapomnieć o zranionej
próżności.
VI
F
alko został wykluczony z udziału w dalszej części turnieju, a Gott­
fried Schenk zu Limpurg udzielił mu urlopu, toteż nic już nie
trzymało go w Würzburgu. Następnego ranka kazał osiodłać konia
i wyruszył w drogę do rodzinnego zamku.
Towarzyszył mu Hilbrecht von Hettenheim. Jako najmłodszy
z czterech braci nie mógł oczekiwać wielkiego spadku, toteż był zadowolony, że książę biskup przyjął go do świty. Uśmiechnął się beztrosko i nieokreślonym gestem ręki wskazał na południe.
– To będzie piękna podróż. Słyszałem wiele opowieści o Italii.
Podobno na całym świecie nie masz piękniejszego kraju. Przez cały
rok świeci ciepłe słońce, owoce są słodkie i soczyste, a wino rozkosznie pyszne. A co dopiero dziewki! Ponoć piękne i ogniste, nie takie
wstydliwe jak nasze kobiety.
– Nie wszystkie są nieśmiałe – zakpił Falko, mając na myśli
żonę pewnego podstarzałego rycerza, która podczas ostatniej wizyty
24
na zamku w Marienbergu robiła do niego słodkie oczy. Sporo trudu kosztowało go uniknięcie jej awansów tak, by się nie obraziła.
Niemniej jednak od owego czasu rzadziej pojawiał się w Würzburgu, wiedząc, że piękna dama bynajmniej nie zrezygnowała ze swych
planów, a jedynie odłożyła je na później. Tymczasem Falko darzył
jej męża zbyt dużą sympatią, by przyprawić mu rogi. Wprawdzie
uważał, że to nierozsądne, by w wieku pięćdziesięciu lat brać sobie
o trzydzieści lat młodszą żonę, lecz nie chciał być tym, który zburzy
małżeński spokój.
– Nasza podróż do Rzymu wynikła w samą porę – rzekł w zamyśleniu.
– Zdaje się, że masz dość odgrywania roli cnotliwego rycerza –
zadrwił Hilbrecht, który wydawał się czytać w jego myślach.
– I kto to mówi? Ten, który w obecności młodej, ładnej białogłowy zaczyna się jąkać i nie potrafi wykrztusić z siebie jednego sensownego słowa – odparował Falko i wymierzywszy przyjacielowi lekkiego
szturchańca, przyspieszył tempa.
Hilbrecht za chwilę do niego dołączył.
– Nie każdy ma takie gadane jak klecha. Pomyśl o Gisie! Ten cały
dzień może moralizować bez zaczerpnięcia powietrza.
– Nie przesadzaj. – Falko stanął w obronie młodego księdza. –
W każdym razie cieszę się, że z nami jedzie. Z nim na pewno będzie wesoło. Poza tym oprócz swojej łaciny zna trochę tej bełkotliwej mowy, której używają we Włoszech. Bez niego całkiem bym się
zgubił.
– Nikt ci w to nie uwierzy! Wystarczy, że spojrzysz na jakąś białogłowę, a ona nauczy cię wszystkiego, czego tylko sobie zażyczysz…
Chociaż Falko był jego najlepszym przyjacielem, w głosie Hilbrechta dało się wyczuć zazdrość. Chciałby umieć się zachowywać tak
swobodnie jak Falko. Jednak ku jego ubolewaniu pięknemu chłopcu
o błękitnych oczach o wiele łatwiej przychodziło zdobywanie ludzkich serc. On sam był nieco niższy od Falka, za to potężniej zbudowany. Twarz miał kanciastą, a w chwilach przygnębienia wydawała mu
się ona nawet prostacka, brązowe oczy równie pozbawione wyrazu
jak włosy, brak zaś pewności siebie i skłonność do jąkania się sprawiały, że był nieśmiały i nie potrafił zjednywać sobie ludzi.
25
Lecz nim zaczął na dobre użalać się nad sobą, odezwał się Falko.
– Porozmawiajmy o czymś innym.
– O czym?
– O damie, którą mamy eskortować do Włoch. Założę się, że
jest po czterdziestce, zasuszona jak rodzynek i na pewno wzdraga się
na dźwięk każdego dosadniejszego słowa. Będziemy musieli wziąć się
w garść, przyjacielu, inaczej skaże nas na nieustające Zdrowaś Mario, by
odpokutować za wszystkie grzechy, jakie zrodzi jej wrażliwa wyobraźnia.
Falko tak pociesznie przedstawił wizję przyszłej podróży, że Hilbrecht nie mógł powstrzymać radosnego wybuchu śmiechu.
– W takim razie trzymajmy się Gisa. Jemu nie przeszkadza, gdy
się przy nim mówi prawdziwym, soczystym niemieckim.
– Masz rację. Mimo wszystko będziemy musieli mieć wzgląd na
przeoryszę. Najlepiej, jeśli pojedziesz obok jej lektyki. Jesteś tak małomówny, że z pewnością jej nie rozgniewasz.
Tym razem to Hilbrecht wymierzył Falkowi kuksańca, po czym
dał nura w bok, nim przyjaciel zdążył się zrewanżować. W czasie dalszej podróży wciąż dowcipkowali na temat siostrzenicy księcia biskupa. Wreszcie Falko, naśladując wysoki damski głos, zaczął w teatralny
sposób mówić tak, jak wedle jego wyobrażenia miałaby to robić wielebna dama. Hilbrecht skręcał się ze śmiechu, a gdy około południa
zatrzymali się w miejscowości Schnepfenbach i kosztowali w zajeździe soczystej pieczeni, dawno zapomnieli o zatargu z Brunonem
von Reckendorfem i jego kompanami. Zamiast tego bawili myślami
w rajskiej krainie, gdzie ze źródeł płynęło wino miast wody, a przecudnej urody dziewki wiły kwietne wianki dla dzielnych rycerzy.
VII
G
dy turniej się zakończył, Gottfried Schenk zu Limpurg wrócił
do Würzburga, by wypocząć po męczącej uroczystości. Trzeciego dnia posłał po Gisa.
Młody ksiądz z pewnym wahaniem przekroczył próg sypialnej
komnaty księcia biskupa, który siedząc wyprostowany na łożu, przeglądał stos jakichś papierów. Nie miał odwagi pierwszy się odezwać
do wielkiego pana, toteż niepewnie przystanął w drzwiach.
26

Podobne dokumenty