Niezbędnik Inteligenta
Transkrypt
Niezbędnik Inteligenta
Leksykon buntowników Choć akademia jest dla naukowców jak matka, czasem bywa też okrutna i restrykcyjna. Czy możliwe jest życie naukowe poza jej murami? v KAROL JAŁOCHOWSKI A ska Organizacja Badań Jądrowych, Europejskie Obserwatorium Południowe, Europejska Agencja Kosmiczna, Międzynarodowy Eksperymentalny Reaktor Termonuklearny). Ale dla tych, których jedynym oprzyrządowaniem jest własny umysł, jest nadzieja. Większość z uczonych przedstawionych niżej nie jest obca czytelnikom POLITYKI. Nie jest to ani przypadek, ani wynik naszego lenistwa. Ich wyjątkowość bowiem była jednym z kryteriów pierwotnego wyboru tych właśnie naukowców jako celów naszych działań dziennikarskich. Julian Barbour (ur. 1937 r.) Być może najbardziej wyjątkowym przykładem aktywnego uczonego, który przez całe dziesięciolecia z powodzeniem funkcjonował poza systemem, jest Julian Barbour. Formalnie ten brytyjski fizyk zerwał kontakty ze strukturami akademickimi w 1968 r., kiedy obronił doktorat na Universität zu Köln. Po części wyraził w ten sposób dezaprobatę wobec imperatywu publikowania ponad realną potrzebę, po części decyzja była motywowana przyczynami rodzinnymi. Utrzymując się głównie z tłumaczeń literatury rosyjskiej, przez całe dziesięciolecia Barbour konsekwentnie konstruował teorię obejmującą mechanikę kwantową i grawitację pozbawioną pojęcia czasu. Mówił (POLITYKA 38/11): – Mamy wspaniałą mechanikę kwantową odkrytą ok. 1925 r. Ale na razie nikt nie potrafi jej 2811279 111 POLITYKA n i e z b ę d n i k i n t e l i g e n ta kademia jest zapewne najwspanialszym osiągnięciem cywilizacji – zważywszy jej promieniujący wpływ na wszelkie dziedziny życia. To w jej murach doszło do usystematyzowania gromadzonej przez wieki wiedzy do formy kubików dziedzin poznania. To tam rafinowano metodę naukową. To akademia daje wsparcie setkom tysięcy jednostek, które poświęcają swój czas i energię czemuś tak trudnemu do zdefiniowania, jak intelektualny postęp ludzkości. Ale też, jak każda zinstytucjonalizowana forma organizacji, bywa akademia niewydajna, opresywna, czasem wręcz okrutna. Wydawać by się mogło, że czasy myślicieli niezrzeszonych należą do przeszłości, ale tak nie jest. Niektórzy z outsiderów podejmują działania eskapistyczne w stosunku do niepisanej, ale powszechnej uczelnianej doktryny publikuj albo giń. Liczba publikacji naukowych bywa przedkładana przez machinę weryfikacyjną akademii nad ich jakość, co niektórych uczonych deprymuje lub upokarza. Innych zaś zniechęca konieczność skupiania się i trwania w formalnych układach oraz koteriach. Początek kariery naukowej bywa krytycznie istotny dla jej dalszego przebiegu. Socjopolityczne uwarunkowania akademii sprawiają, że wybór tematyki badań, zasadniczego wyzwania, wymaga nierzadko pewnej dozy konformizmu. Bezpieczne są ścieżki już wstępnie wydeptane. Najbardziej fascynujące pytania niosą ze sobą ryzyko braku uzyskania jakiejkolwiek odpowiedzi – i to kosztem kilku, jeśli nie kilkunastu lat wysiłków. A tymczasem licznik cytowań (nie) tyka, młodsi koledzy i koleżanki ustawiają się w kolejce do awansów, szczyt możliwości intelektualnych nieubłaganie przemija, a dzieci chodzą głodne. Na nic zdadzą się protesty, że – jak mawiał filozof nauki Paul Feyerabend – w nauce konieczna jest pewna doza anarchii. Akademia bywa w takich przypadkach bezwzględna. Uczeni poruszający się w sferze eksperymentu są dziś w sytuacji dość beznadziejnego uzależnienia od instytucji naukowych. Czasy samodzielnych doświadczalników minęły prawdopodobnie bezpowrotnie – bo do wyrwania przyrodzie kolejnych znaczących sekretów konieczne są instalacje o skali, której podołać mogą coraz częściej tylko inicjatywy międzynarodowe, takie jak CERN, ESO, ESA, ITER (Europej- 2 U N I W E R S Y T E T Y POLITYKA n i e z b ę d n i k i n t e l i g e n ta 112 zespolić z ogólną teorią względności. Te dwie wielkie teorie są niekompatybilne. Mój pomysł zakłada próbę rozpoznania elementów absolutnie kluczowych dla obu teorii – takich, których usunięcie bezpowrotnie zniszczyłoby którąś z nich. To zajęcie bardzo trudne. Napotykam horrendalne problemy techniczne, ale mam nadzieję, że kiedy już taką pozbawioną czasu teorię opracuję – wyjaśni ona, dlaczego Wszechświat jest taki, a nie inny. Chyba żaden uniwersytet nie zagwarantowałby Barbourowi takiej długoterminowej swobody działania i pozbawionej presji środowiska atmosfery, jak własny dom, położony pod Banbury, w raczej sielskich okolicznościach przyrody, w odległości pół godziny jazdy samochodem lub pociągiem od Oksfordu. Idee Barboura, spisane w wydanej w 1999 r. książce „The End of Time” (Kres czasu), zaczęły żyć własnym życiem, powoli włączając się w główny nurt życia akademickiego. O autorze, który ryzykował zakwalifikowanie własnej osoby do kategorii nieszkodliwych szaleńców, mówi się dziś z szacunkiem. Lee Smolin, fizyk teoretyczny, którego potencjał intelektualny oraz spektrum zainteresowań porównuje się do tych, którymi dysponował Albert Einstein, chętnie powołuje się w swoich dociekaniach na przemyślenia Brytyjczyka. Barbour występuje z wykładami na University of Oxford, bywa zapraszany do Perimeter Institute w Kanadzie i innych instytucji namaszczonych przez ministerstwa edukacji. Niedawno otrzymał też grant z Foundational Questions Institute (FQXi), niezależnej organizacji naukowej nowej generacji zajmującej się wspieraniem idei wysokiego ryzyka (o Perimeter i FQXi więcej za chwilę). Opiekując się chorą żoną, regularnie gości we własnym domu innych fizyków, występując w roli, którą najpewniej porównać należałoby do roli renesansowego bądź oświeceniowego mistrza i mentora. W tym konkretnym przypadku góra akademii przyszła do Mahometa. pełna werbalnej i pozawerbalnej ekspresji osoba wzbudza wśród kolegów matematyków (choć dwa tytuły honoris causa oraz honorowa profesura Universidad de Buenos Aires zdają się świadczyć o generalnie przychylnym stosunku akademii do tego dość krewkiego uczonego). Chaitin już w wieku kilkunastu zaledwie lat zbudował fundamenty algorytmicznej teorii informacji, która ma zasadnicze znaczenie dla rozważań o pochodzeniu i przetwarzaniu informacji (działał równolegle, jak się potem okazało, do rosyjskiego, ale znacznie starszego matematyka Andrieja Kołmogorowa). To m.in. na bazie przemyśleń Chaitina opierają się uczeni idący śladami Davida Hilberta, Kurta Gödla i Alana Turinga, zastanawiający się, co jest obliczalne, w dosłownym tego słowa znaczeniu, a co nie; co leży w zakresie obliczeniowym ludzkich umysłów, jakie są ostateczne ograniczenia maszyn liczących – i tak dalej. Chaitin udowadnia, że w matematyce należy pożegnać się z ideą prawd absolutnych, że istnieje cała gradacja dowodów matematycznych, że matematykę należałoby zacząć traktować jak kolejną naukę doświadczalną, czym zjednuje sobie tyluż zwolenników, co wrogów. Pytany o to, za kogo się uważa, czy ma w sobie coś z wierzącego w istnienie praw absolutnych platonika, odpowiadał (POLITYKA 6/10): – Nie wiem. W poniedziałki, środy i piątki myślę jedno. We wtorki i czwartki – drugie. Potraktowałem idealny, platoński świat matematyki na tyle poważnie, by poświęcić mu całe swoje życie. Ale może po prostu byłem głupi. I utknąłem w nim na dobre. Im robię się starszy, tym wyraźniej widzę, że na naprawdę głębokie pytania możliwych jest wiele różnych odpowiedzi. Są jak diament. Każda z powierzchni rzuca nieco światła na prawdę. Więc nie wiem, kim jestem. Dziś formalnie zatrudniony przez Universidade Federal do Rio de Janeiro, Chaitin przez całe dziesięciolecia mógł się oddawać podobnym, ezoterycznym czy też metamatematycznym w charakterze rozważaniom w nieco zaskakującym miejscu – Thomas J. Watson Research Center, centrali IBM Research. Choć większość wysiłków podejmowanych przez dwanaście ośrodków badawczo-rozwojowych tej firmy skupia się na zagadnieniach ściśle praktycznych i pragmatycznych, IBM, występując w roli mecenasa badań podstawowych, wspiera także konsekwentnie całkiem liczną grupę uczonych o noblowskim formacie, którym gwarantuje całkowitą wolność działania. Należy do nich także dwóch innych wybitnych matematyków dobrze już znanych czytelnikom POLITYKI. Benoit Mandelbrot (1924–2010) Gregor Chaitin (ur. 1947 r.) Nieco podobna sztuka udała się Gregorowi Chaitinowi, matematykowi, któremu akademia poskąpiła formalnego tytułu naukowego. A może to Chaitin nie był zainteresowany czymś tak błahym z jego punktu widzenia, jak pozycja w uczelnianych hierarchiach? Zapewne o to właśnie chodziło, czego dowodem także nieustające emocje, jakie jego 2811279 – Fakt, że te same struktury odnajdujemy w sztuce, matematyce i rynkach finansowych, jest jednym z przejawów naszej kultury. Kultury rozumianej jako całość działań podejmowanych przez człowieka. Dlaczego jest zorganizowana w ten sam sposób? Dlaczego podobne wzory odnajdujemy w przyrodzie? To fascynujące pytania. Ale zbyt ogólne. Nie jestem filozofem. Nie poszukiwałem teorii ogólnej ani tym bardziej teorii wszystkiego – mówił Mandelbrot na pięć lat przed śmiercią (POLITYKA 26/05). Być może ten urodzony w Polsce matematyk rzeczywiście nie był formalnie filozofem, 2 Hugh Everett III (1930–1982) Charles H. Bennett (ur. 1943 r.) Nie inaczej było z Charlesem H. Bennettem, jedną z kluczowych postaci fizyki kwantowej ostatnich kilkudziesięciu lat (POLITYKA 12). Należy on do wąskiej grupy wybitnych uczonych, których wpływ na współczesną naukę przekracza bariery dziedzin. Bennett jest jak ewangelista teorii informacji, niestrudzenie podróżujący po świecie, od jednego zaprzyjaźnionego ośrodka naukowego do kolejnego, od Afryki po Azję Środkowo-Wschodnią, ale powracającego zawsze do bazy, którą od 35 lat pozostaje Thomas J. Watson Research Center. David Deutsch (ur. 1953 r.) Coś w idei Everetta sprawia, że ktokolwiek się jej podejmie, ściąga na siebie kłopoty. Doświadczył tego także David Deutsch, jeden z pomysłodawców idei komputerów kwan- 2811279 113 POLITYKA n i e z b ę d n i k i n t e l i g e n ta ale dokonał iście filozoficznego w charakterze przełomu w myśleniu o przyrodzie. Jeszcze do połowy XX w. badano ją na modłę platońską, idealizując, zaokrąglając i wygładzając jej krawędzi – dosłownie i w przenośni. Mandelbrot natomiast zauważył, że im bliżej przyglądamy się zjawiskom przyrodniczym i cywilizacyjnym, tym bardziej poszarpaną strukturę ujawniają. Fenomen ten nazwał mianem fraktali, które są całkiem dobrze zdefiniowane matematycznie, i przeprogramował nasze myślenie o otaczającej nas rzeczywistości. Choć został wstępnie ukształtowany przez akademię i tam też przepracował ostatnie lata życia, aż 35 lat funkcjonował jako członek grupy naukowej podnowojorskiego oddziału IBM Research. Ze swoim niepodlegającym akademickiej rutynie temperamentem i wyobraźnią idealnie pasował do tego nietypowego środowiska intelektualnego. Wykorzystał też w pełni potencjał, jaki stworzyły pierwsze potężne maszyny obliczeniowe konstruowane w ośrodku. To na nich produkował swoje pierwsze i najsłynniejsze, przypominające piernikowe ludki, obiekty samopodobne. Nie wszyscy mieli tyle szczęścia, co Mandelbrot czy Bennett. Najbardziej tragicznym przykładem jego braku byłby zapewne amerykański fizyk Hugh Everett III, który miał okazję zderzyć się czołowo z nieraz dogmatyczną machiną akademii. Ta ostatnia, jak każda duża instytucja, rządzi się tyleż prawami skodyfikowanymi, co opiniami dominujących jej członków. Hugh Everett do połowy lat 50. podążał tradycyjną ścieżką akademicką. Będąc utalentowanym młodzieńcem, otrzymał stypendium na bardzo prestiżowym Princeton University, gdzie – po pewnych perypetiach – obronił doktorat. Pech chciał, że szczególną atencją darzył temat, który w najmniejszym stopniu nie interesował środowiska naukowego, kształtowanego przez opinie Nielsa Bohra, jednego z ojców założycieli mechaniki kwantowej. Ten z kolei był człowiekiem o niebywale pryncypialnej, nieznoszącej sprzeciwu osobowości oraz obdarzonym darem całkowitej niemal niekomunikatywności. Równania mechaniki kwantowej to jedno. Można je badać, nie wdając się w dyskusje filozoficzne, rachować i siedzieć cicho, jak radził Bohr. To wariant bezpieczny dla całokształtu kariery naukowej. Tak było zwłaszcza w ubiegłym wieku, ale i dziś bywa podobnie. Everett zapragnął wyjść poza czysto techniczną, pragmatyczną interpretację mechaniki kwantowej narzuconą przez Duńczyka – i poległ. Wyeliminował zagadkową prawidłowość mechaniki kwantowej zwaną kolapsem funkcji kwantowej, polegającą na tym, że akt obserwacji w niewytłumaczalny sposób zaburza obiekt obserwowany. W jego wizji rzeczywistości nie ma żadnych kolapsów, zdarza się wszystko, realizowana jest każda ewentualność – w osobnych gałęziach kwantowego wieloświata. Ponieważ Everett nie należał do osób skorych do wyznań osobistych, nawet w stosunku do własnej rodziny, trudno orzec dokładnie, czy porzucił akademię z tego tylko powodu, czy skusiła go oferta Pentagonu (Amerykanin zarabiał modelowaniem wariantów ataków z użyciem głowic jądrowych). Na pewno jednak kilkakrotnie usiłował przekonać Bohra do swoich racji, ale każda próba kończyła się koszmarnym wręcz fiaskiem. Dopiero ćwierć wieku potem, dzięki wstawiennictwu fizyków Bryce’a DeWitta i Johna Wheelera, teoria zaczęła przebijać się do świadomości środowiska naukowego, dając dyskusyjną, ale realną i uprawnioną alternatywę dla obowiązującego paradygmatu. Ale dla Everetta, który z radością przyjął ten zwrot zainteresowania, było już za późno. W wieku 51 lat powalił go zawał serca, co nie dziwi, bo żył na diecie złożonej z papierosów, wódki i hamburgerów. 2 U N I W E R S Y T E T Y POLITYKA n i e z b ę d n i k i n t e l i g e n ta 114 towych. Kilka lat temu mówił (POLITYKA 6/10, „Niezbęd nik Inteligenta”): – Współczesna filozofia nauki kładzie nacisk na przewidywanie zamiast na wyjaśnianie. To bardzo powszechne i błędne przekonanie, mówiące, że twierdzenie jest naukowe, tylko jeśli można je sprawdzić doświadczalnie. Nonsens! W moim przekonaniu to, co dzieje się w naukach ścisłych, to tylko czubek góry lodowej, bo całe życie intelektualne XX w. zdegradowało się do wyparcia rzeczywistości, zaprzeczenia istnienia prawdy. Zapewne także te zdecydowane i chętnie formułowane po glądy na temat życia intelektualnego akademii nie ułatwiały Deutschowi (niezwykle subtelnemu i uroczemu w kontak tach osobistych uczonemu) funkcjonowania w ramach dość ortodoksyjnych uniwersytetów w Oksfordzie i Cambridge. todologicznej dywersji na tyłach Cavendish Laboratory na leżącego do University of Cambridge. Obaj panowie, choć dobrze i po bożemu wykształceni, trafnie orzekli, iż nasze geny zakodowane są w podwójnej helisie kwasu nukleino wego, podążając szlakiem charakterystycznym dla geniuszy – dalekim od ortodoksji. Popełniali błędy, które w powszech nym mniemaniu kompromitowały ich w oczach kolegów po fachu. Postępowali nieraz wbrew sugestiom lub wręcz pole ceniom starszych rangą pracowników nauki. – Wydaje mi się, że należy się spodziewać, iż w kwestiach zasadniczych większość ludzi się z tobą nie zgodzi. Kiedy próbujesz wprowadzić zmiany, ludzie wybierają komfort robienia tego, co robią inni. Z tym że jeśli robisz to co inni, raczej nie odkryjesz niczego nowego – mówił Watson (POLITYKA 14/10), który na potrzeby nagrodzonego Noblem odkrycia wraz z Crickiem stworzył niejako tymczasową i autonomicz ną mikroakademię wewnątrz dużej akademii. Institute for Advanced Study James D. Watson (ur. 1928 r.) i Francis Crick (1916–2004) Nie jest brytyjski fizyk jedynym przypadkiem naukowego heretyka umiarkowanie kompatybilnego z uświęconym tra dycją systemem, a zarazem autorem znamiennego odkry cia. To, czego w 1953 r. dokonali wspólnie James D. Watson i Francis Crick, trafiło do podręczników jako odkrycie struk tury DNA. W praktyce jednak ich osiągnięcie było aktem me 2811279 Istnieją instytucje naukowe utrzymujące etatowych he retyków, ze sztandarowym, fenomenalnie uzdolnionym i wszechstronnym Freemanem Dysonem (POLITYKA 12/11) na czele, ale akurat goszczący go od ponad pół wieku Insti tute for Advanced Study sam w sobie jest bytem osobnym. Szlachetnie ekscentryczny Abraham Flexner założył go w 1930 r. w lasach New Jersey z utopijnym zamiarem za pewnienia uczonym idealnych, niezakłóconych obowiąz kami dydaktycznymi, stresem awansów i troskami mate rialnymi warunków. Utopijnym, bo choć tworzyli tam Ein stein, Gödel, Paul Dirac, John von Neumann, Erwin Panovski, a ostatnio choćby papież fizyki Edward Witten, to wiele wy siłków należało włożyć, by instytut nie przeistoczył się w dom spokojnej starości, gdzie więdną największe umysły epoki. Idea IAS, choć nigdy potem nie została podchwycona w pierwotnej, Flexnerowskiej postaci, nie całkiem umarła. Odrodziła się w zmodyfikowanej formie np. jako kanadyj ski Perimeter Institute for Theoretical Physics. Ta niezależna instytucja, powstała w 1999 r. z inicjatywy i dzięki finanso wemu zasilaniu Mike’a Lazaritisa (POLITYKA 1/11), twórcy marki BlackBerry, jednego z najbardziej znaczących współ czesnych patronów nauki. Orientujący się na zaniedbywane przez system akademicki fundamentalne pytania nauk przy rodniczych Perimeter stawia akcent dokładnie tam, gdzie In stitute for Advanced Study mówił i mówi pas – na szeroko za 2 Od lewej: Frank Anthony Wilczek, John Beaz, Max Tegmark, Lee Smolin. Na stronie obok: Freeman Dyson. krojone działania edukacyjne i popularyzatorskie. Włączony w międzynarodową sieć instytucji o podobnym profilu instytut w Waterloo jest w tej chwili nie tylko czołowym centrum badań podstawowych, lecz i domeną Trzeciej Kultury, a także miejscem styku świata ekspertów i amatorów nauki. zmuszeni są oni do przyjęcia postawy doktora Jeckylla i pana Hyde’a, czyli prowadzenia badań w głównym nurcie nauki za dnia i oddawania się przyjemnościom bardziej egzotycznym po godzinach pracy. Jak wspomina Tegmark, to właśnie ta przymusowa schizofrenia i świadomość, że większość fundamentalnych problemów wypędzona została poza mury akademii, były zasadniczym powodem założenia FQXi. The Foundational Questions Institute Między sangaku a akademią www.polityka.com.pl PREZES i REDAKTOR NACZELNY Jerzy Baczyński z- cy redaktora naczelnego Mariusz Janicki Witold Pawłowski Jacek Poprzeczko poczta elektroniczna dyrektor wydawniczy wydawca POLITYKA Spółka z o.o. SKA (dawniej POLITYKA Spółdzielnia Pracy) adres 02-309 Warszawa 22, ul. Słupecka 6, skr. poczt. 13 [email protected] Piotr Zmelonek projekt wydania Agnieszka Krzemińska Sztuka pełnej autonomii udała się być może tylko jednej grupie uczonych – wędrownym matematykom siedemnastowiecznej Japonii, którą szoguni Tokugawa odcięli od reszty świata, wyhamowując rozwój nauki i kultury w jej obrębie. Ale akurat ci outsiderzy nie mieli wyboru. Skazani przez dalece nieoświeconą władzę na funkcjonowanie na obrzeżach głównego nurtu zdarzeń, pozostawiali w przydrożnych świątyniach sangaku – drewniane tabliczki, na których szkicowali matematyczne wyzwania dla nomadycznych przyjaciół w niedoli. Ta tradycja matematycznej ikebany była jednak tyleż poetycka, co, niestety, jałowa, bo na skutek intelektualnego i fizycznego rozproszenia nie doprowadziła do powstania spójnego systemu wiedzy. Wątki przełomowych odkryć, których dowody zapisano na odnajdywanych po dziś dzień sangaku, uległy zatarciu. Współcześni outsiderzy nauki mają do wyboru kilka zasadniczych dróg, przebiegających w większym bądź mniejszym oddaleniu od akademii. Wszystkie jednak wymagają utrzymywania choćby elementarnych, pokojowych, symbiotycznych z nią kontaktów, pozostawania w związku opartym nieraz na miłości i nienawiści jednocześnie. Idee współczesnej nauki wymagają zarówno stabilnego środowiska wzrostu, stałego zasilania młodym intelektem, jak i nieustającej konfrontacji ze środowiskiem, a te – z całym dobrodziejstwem inwentarza – gwarantuje jedynie matka akademia. W przeciwnym wypadku ścieżki te prowadzą do zapomnienia. Karol Jałochowski opracowanie graficzne, okładka Fotografie AN (4), BE&W (1), Corbis (8), East News (23), Dom Kultury Żak/East News (1), Forum (17), Getty Images (6), Karol Jałochowski (3), Dogmar Kaszlikowski (1), Przemysław Kozłowski/Forum (1), Narodowe Archiwum Cyfrowe (6), PAP (1), PAP/CAF/Lewicki (1), PAP/CAF/Urbanek (1), PAP/CAF/Wdowiński (1), PAP/CAF/Zagoździński (1), Reuters/Tobias Schwarz/Forum (1), SSPL/National Media Museum (1), Wojtek Szabelski/Freepress.pl (1), Uniwersytet Jagielloński (1), Leszek Zych (2) Marek Kwiatkowski współpraca redakcja wydania Leszek Będkowski Ita Piotrowska fotoedycja Jacek Biały rysunki Mirosław Gryń 2811279 korekta Krystyna Jaworska, Zofia Kozik, Mirosława Onopiuk biuro reklamy recepcja tel. 451-61-36, tel. /faks 451-61-37, faks 451-61-68, e-mail: [email protected] DRUK 115 POLITYKA n i e z b ę d n i k i n t e l i g e n ta Bardziej bezkompromisowa w swoich założeniach jest utworzona kilka lat temu przez fizyka Maxa Tegmarka wirtualna instytucja o nazwie The Foundational Questions Institute, FQXi (POLITYKA 49/10). Wirtualna, ale wypłacająca jak najbardziej realne granty i stypendia. Wspiera ona uczonych podejmujących badania w najbardziej ryzykownych obszarach poznania. Do statutowych celów FQXi należy, między innymi, rozwijanie dziedzin kluczowych dla „głębokiego poznania rzeczywistości” nieobejmowanych przez system grantów, zakładanie „wysp zrozumienia” na obszarach nieobejmowanych dotąd przez badania akademickie. Instytut zachęca do pytania o to, co działo się (jeśli coś się działo) przed Wielkim Wybuchem, o trafność interpretacji Hugha Everetta, o naturę czasu, o relacje fizyki, matematyki i informacji, o trudną do wytłumaczenia prostotą warunków początkowych złożoność Wszechświata. Idee lunatyczne od szalonych, ale osadzonych na terytorium nauki odsiewa rada naukowa złożona z szacownych uczonych, wśród nich noblisty Franka Wilczka (POLITYKA 6/10) i Grega Chaitina. Od 2006 r. FQXi rozdał ponad 7 mln dol. pochodzących z prywatnych datków, umożliwiając funkcjonowanie naukowcom takim, jak Lee Smolin (POLITYKA 22/11) i John Baez (POLITYKA 30/11) czy pracujący na co dzień w Los Alamos National Laboratory fizyk Wojciech Żurek. Właśnie – przeważająca większość umacnianych w dociekaniach naukowców działa z powodzeniem na regularnych uczelniach. Ponieważ jednak system grantów faworyzuje badania, które przynoszą mniej lub bardziej mierzalny, a najlepiej przekładający się na zastosowania praktyczne efekt w przeciągu kilku lat, 2