BAJKA STRES I PŁODNOŚĆ MUZYCZNE FASCYNACJE

Transkrypt

BAJKA STRES I PŁODNOŚĆ MUZYCZNE FASCYNACJE
1/2010/10
MAGAZYN RODZINNYCH ŚRODOWISK ZASTĘPCZYCH
Gdańsk/Warszawa
MUZYCZNE
FASCYNACJE
naszych dzieci
STRES I PŁODNOŚĆ
odwieczni wrogowie
BAJKA
z notatnika pracownika
02
aktualny temat
OD REDAKCJI
Każdy dzień spędzony z dzieckiem
to okazja do tego by nauczyć je czegoś nowego o świecie i ludziach. Życie dostarcza naturalnych sytuacji,
niejako prowokuje nas do rozmów
lub przemyśleń. Czy potrafimy wykorzystać te okazje? A co z wyjątkowością naszego dziecka? Czy jesteśmy
gotowi pomóc mu w rozwijaniu jego
talentów, przecież wymaga to od nas
zaangażowania, a czasem wręcz poświecenia. Co jesteśmy gotowi poświecić dla dziecka , które jest u nas
tylko przez jakiś czas? Co możemy
zrobić, by marzenia dzieci o nowej
mamie i nowym tacie nie brzmiały
jak bajka?
Pozdrawiam
Małgorzata Wierchoła
[email protected]
O co dziecko może pytać?
Pytania mogą paść w zupełnie nieoczekiwanych momentach, niektóre pytania są
zadawane wielokrotnie. Warto zastanowić
się, co odpowiedzieć, na takie i podobne
pytania:
• Co to znaczy “nie żyje” czy “martwy”?
W odpowiedzi użyj konkretów: Kiedy
umrzesz, stajesz się martwy. Ktoś, kto jest
martwy nie je, nie oddycha, nie czuje, nie
rusza się, nie bije mu serce.
• Czy ja też kiedyś umrę?
Tak, wszyscy umrą, ale myślę, że będziesz
żył jeszcze długo, dożyjesz starości i będziesz miał swoje dzieci i wnuki.
• Czy ty też umrzesz?
Tak, ale mam nadzieję, że będę żyć jeszcze długo.
Czy zrozumienie śmierci zależy
od wieku?
Dzieci do 3 lat
Nie są w stanie pojąć śmierci. Nie ogarniają jej umysłem, ale ponieważ chłoną świat
„Nie ma w życiu nic bardziej pewnego
niż śmierć i bardziej nieoczekiwanego
niż jej nadejście.”
Po katastrofie prezydenckiego samolotu,
temat śmierci był wszechobecny w mediach, na ulicach, w naszych domach...
Dzieci również nie pozostają na niego obojętne. Może już czas na rozmowę z dzieckiem na temat śmierci...?
Jak rozmawiać z dziećmi o śmierci?
Nie ma jednego, dobrego sposobu. Jedyna uniwersalna rada brzmi: mówić prawdę.
Oczywiście musi ona być dostosowana do
wieku. Jednak wiek nie usprawiedliwia dziwacznych eufemizmów czy wręcz kłamstw,
które wprowadzają w świat dziecka zamęt
i wymagają później wielokrotnego korygowania obrazu tego świata.
Na trudne rozmowy o śmierci nigdy nie jest
zbyt wcześnie, jednak muszą one być prowadzone w sposób naturalny. Okazje do
rozmów nie trudno znaleźć – spadające
liście, martwy ptak w parku, zwiędły kwiatek…. to wszystko pozwala na tłumaczenie, że to co się narodziło, kiedyś umrze.
Rozmawiaj szczerze i bez skrępowania.
Nie obawiaj się powiedzieć, że czegoś nie
wiesz czy nie rozumiesz. Mów to, co sam
myślisz i w co wierzysz. Podążaj tropem
pytań zadawanych przez dziecko, jeśli
przestanie pytać, to znaczy, że musi sobie
to przemyśleć lub jego ciekawość została
zaspokojona. Utrata zainteresowania tematem jest też naturalnym sposobem obrony przed zbyt trudną prawdą. Nie mów za
dużo, to nie jest temat na jedną rozmowę,
trzeba do niej wielokrotnie wracać i stopniowo zapoznawać z pojęciami.
w drugim) albo grze komputerowej; wystarczy uważać na siebie, a na pewno się nie
umrze (wiara, że zginąć można tylko w wypadku), umierają tylko mężczyźni lub tylko
starzy ludzie, a one same będą żyły wiecznie. Jednocześnie pojawia się obawa, że
może umrzeć mama. Większość dzieci w
tym wieku nie jest wystarczająco dojrzała,
żeby zabierać je na pogrzeb. Podczas tej
ceremonii, mogą czuć się zbyt przerażone,
zagubione, a później odczuwać lęk.
Dzieci w wieku 6-8 lat
Zdają sobie sprawę z tego, że śmierć jest
czymś ostatecznym. Mają skłonność do kojarzenia śmierci ze szkieletami, potworami,
duchami. Śmierć jest czymś przerażającym, czasem postrzegana jest jako skutek
przemocy i agresji. Jeśli umiera ktoś bliski,
dziecko odczuwa tak samo, jak dorosły, ale
zdarza się przekonanie, że to ono jest winne tej śmierci - „Dziadek mówił, że moje zachowanie wpędzi go do grobu, no i umarł”.
Udział dziecka w tym wieku w uroczystości
TRUDNO
NAM
ROZMAWIAĆ
O ŚMIERCI
zmysłami, świetnie odbierają nastroje i
emocje otaczających je ludzi. Więc chociaż nie rozumieją, że ktoś zmarł, udziela
im się smutek, przygnębienie czy rozpacz
dorosłych. Dzieci mogą mieć kłopoty z zaśnięciem, budzić się w nocy, obawiać rozstania. Dziecka w tym wieku zdecydowanie
nie należy brać na pogrzeb.
Dzieci w wieku 4-5 lat
Dla czterolatka śmierć nie jest czymś nieodwracalnym. Jest jak sen albo daleka podróż. „Dziadka nie ma – jak mama jest w
pracy, to też jej nie ma, ale potem wraca,
więc kiedy wróci dziadek? Co to znaczy, że
babcia umarła? Gdzie jest? Jeśli poszła do
nieba, to czy spadnie z deszczem? Czy ma
tam telewizor?”
Dla pięciolatka śmierć zaczyna być pojęciem szczegółowym i dość konkretnym. W
tym wieku dzieciom zdarza się błędnie interpretować posiadane informacje: wierzą, że
śmierć jest czymś odwracalnym, jak w filmie
(aktor zabity w jednym filmie, gra przecież
pogrzebowej może sprawić, że śmierć stanie się mniej tajemnicza i straszna.
Dzieci od 9 roku wzwyż
Dziecko sobie definitywnie uświadamia,
że śmierć jest czymś uniwersalnym, nieodwracalnym i nieuniknionym. Wie, że
wszystko co żyje, musi umrzeć. Rozumie,
że mogą być różne przyczyny śmierci: starość, choroba, wypadki. To, jak przeżywa
żałobę zależy od jego charakteru, a emocje są podobne, jak u dorosłych.
Jak NIE rozmawiać o śmierci
Czasem próbujemy “oswoić” śmierć, używamy przenośni i porównań, które zamiast
ułatwić dziecku zrozumienie, tak naprawdę
wprowadzają je w błąd lub przynoszą skutek odwrotny do zamierzonego.
• NIE mów dziecku, że jeszcze ma czas się
tym martwić. Każdy musi problem śmierci
zrozumieć i oswoić. Jeśli dziecko zadaje
pytanie, to znaczy, że jest gotowe na, choćby częściowe, jego zrozumienie.
aktualny temat
• NIE porównuj śmierci do snu. Używając
określeń “zasnął, wieczny odpoczynek”
ryzykujesz, że dziecku będzie się śmierć
kojarzyć ze snem i będzie się obawiało zasnąć ze strachu, że się nie obudzi.
• NIE mów, że ktoś odszedł czy wyjechał
daleko. Dziecko będzie się zastanawiać
dlaczego ten ktoś się nie pożegnał i wciąż
będzie dopytywać, kiedy wróci. Może też
poczuć się opuszczone i porzucone. Będzie się obawiać, że każdy kto wyjeżdża,
już nie wróci.
• NIE zapewniaj dziecka, że tylko starzy ludzi umierają. Na pewno wkrótce dowie się,
że młodym też się to zdarza.
• NIE mów małym dzieciom, że przyczyną śmierci była choroba. Maluch nie widzi
różnicy między zwykłym przeziębieniem,
a śmiertelną chorobą i będzie przerażony,
gdy ktoś z rodziny zachoruje. Należy wyjaśniać, że tylko bardzo poważna choroba
może spowodować śmierć.
• NIE unikaj tematu. Nie ma nic gorszego
niż robienie ze śmierci tematu tabu. Powoduje to nagromadzenie się lęków, obaw i
niepewności.
• NIE mów niczego, co dziecko musiałoby
potem zapomnieć.
Gdy umiera ktoś bliski
Wówczas dorośli, często zrozpaczeni, nie
zawsze wiedzą co robić, co mówić, na ile
pozwolić dziecku przeżywać żałobę, jak
je przygotować na bezpośrednie zetknięcie ze śmiercią. Na te pytanie też nie ma
jednoznacznych odpowiedzi, gdyż wiele
zależy od wieku dziecka, jego doświadczeń, sytuacji, stopnia bliskości. Jednak
i tu prawda jest niezastąpiona. Ochranianie dziecka przed doświadczeniem straty i
cierpienia jest jednocześnie odmawianiem
mu prawa do przeżycia żałoby. A dziecko
musi ją przeżyć, aby móc zaakceptować to,
co się stało.
Kiedy wiemy, że ktoś umiera, odsuwamy
dzieci na bok, często sama umierająca
osoba nie chce spotykać się z nimi. Tymczasem to dobry czas, aby się pożegnać,
powiedzieć o swoim uczuciu, przeprosić,
wyjaśnić różne sprawy. Dlatego należy pozwolić dziecku odwiedzać chorych w szpitalu, przynosić różne drobiazgi, zachęcać
do pytania, czy może coś zrobić dla chorego. Jeśli w tym trudnym dla dorosłych momencie zostawimy dziecko samo, poczuje
się zignorowane, opuszczone, a wyobraźnia będzie podpowiadać rzeczy o wiele
straszniejsze niż rzeczywistość. Przed wizytą w szpitalu trzeba opowiedzieć o tym,
jak tam jest, jakie urządzenia stoją, a jeśli
chory się zmienił – wyjaśnić, odwołując się
do doświadczeń dziecka, że chory jest słaby, blady, wychudzony.
Wiadomość o śmierci należy przekazać od
razu (odsuwanie w czasie nic nie da) i w
prosty sposób, nie uciekając się do określeń “poszedł do nieba”, “odszedł” - na tym
etapie mogą być przez dziecko źle pojęte.
Nie wstydź się własnych uczuć. To nic złego, jeśli dziecko zobaczy, jak płaczesz - to
dla niego też jest lekcja: rozpaczam, ale
potem jakoś się zbieram do dalszego życia. Pozwól dziecku płakać – płacz oczyszcza. Jednocześnie zapewnij je, że ty jesteś,
zaopiekujesz się nim i że masz zamiar żyć
jeszcze wiele lat. Miej świadomość, że
maluch nie będzie w swoim smutku trwał
długo. Kilkulatek będzie biegał, śmiał się i
choć nijak się to ma do dorosłego przeżywania śmierci – on także jest w żałobie.
Jak pomóc dzieciom
przeżyć żałobę
Żałoba trochę trwa i każdy musi przejść
przez pewne fazy: protestu, apatii i pogodzenia się. W przypadku dzieci dzieje się
to szybciej, jeśli otoczenie je wspiera i pozwala na wyrażanie uczuć, nie hamuje ich.
Dlatego:
• rozmawiaj z dzieckiem o zmarłym, przypominaj dobre i te gorsze chwile spędzone
razem,
• pozwól płakać – nie w samotności, ale w
twoich ramionach,
• zachęcaj do rysowania tego, co dziecko
czuje, malowania portretów,
• zachęcaj do napisania listu, opowiadania
o swoich najlepszych wspomnieniach,
• czytajcie książki poruszające problem
śmierci i rozmawiajcie o tym, co czuli bohaterowie, np.: “Bracia Lwie Serce” Astrid
Lindgren, “Mała księżniczka” i “Tajemniczy
ogród” F.H. Burnett, “Dziewczynkę z zapałkami” Andersena,
• pomóż dziecku nazwać uczucia, wykorzystaj do tego zabawę,
• rozmawiaj; wiele dzieci ma skłonność do
przypisywania sobie odpowiedzialności za
śmierć (no tak, babcia mówiła, że jak nie
będę jadł, to ją wpędzę do grobu, umarła
przeze mnie),
• nie ukrywaj własnego żalu,
• określ swoje poglądy filozoficzne i religijne; ludziom wierzącym łatwiej przejść
przez żałobę. Jednak jeśli mówimy dziecku, że ktoś poszedł do nieba, musimy to
zrobić w taki sposób, żeby nie zrozumiało
tego dosłownie (i np. lecąc samolotem nie
rozglądało się za babcią).
Udział dzieci w pogrzebie
Przedszkolak będzie się czuł w tej sytuacji
bardzo zagubiony. Jeśli dziecko ma już jednak siedem, osiem lat, warto by pożegnało
odchodzącą osobę. Musi jednak rozumieć
rytuał pogrzebu. Dlatego wyjaśnij wszystko
i odpowiedz na liczne pytania, na przykład
tak:
• Co to jest czuwanie i pogrzeb? To obrzędy, podczas których żegnamy się z tymi,
którzy umarli.
• Dlaczego robi się pogrzeb? Żeby wszyscy ludzie, którzy kochali tę osobę, mogli
się wspólnie zgromadzić i podzielić swoimi
uczuciami.
• Czy zmarły będzie na tym pogrzebie?
Tak, jego ciało będzie leżało w trumnie. To
03
ciało jest martwe – będzie nieruchome, nie
będziesz mógł z nim rozmawiać. Każdy, kto
chce będzie mógł je ostatni raz zobaczyć i
wyszeptać słowa pożegnania.
• Co będziemy robić? Przez cały czas będziesz blisko mnie, jeśli chcesz, będę cię
trzymać za rękę. Podejdziemy do trumny i
pożegnamy się. Będą do nas podchodzić
inni ludzie i dzielić z nami swoim smutkiem.
• Czy muszę iść? Wiele osób uważa pogrzeb za dobry sposób, aby pożegnać się
ze zmarłym. Ale inni wolą pożegnać zmarłego samotnie, z dala od ludzi. Decyzja
należy do ciebie. Cokolwiek postanowisz,
wiem, że kochałeś i będziesz tęsknić jak
ja.
Większość rodziców intuicyjnie przekazuje to wszystko swoim dzieciom. Czasami
zdarza się jednak, że pomoc najbliższych
nie wystarcza. Jeśli u dziecka pojawiają się
następujące objawy: depresja uniemożliwiająca normalne funkcjonowanie, niezdolność do samodzielnego spania, zaburzenia
apetytu, regresja w rozwoju, naśladowanie
zmarłej osoby, powtarzające się deklaracje
chęci dołączenia do zmarłego, utrata zainteresowania zabawą, przyjaciółmi, odmowa uczęszczania do przedszkola czy szkoły, drastyczne pogorszenie się wyników w
nauce – dziecko potrzebuje pomocy specjalisty. Nie wahaj się po nią sięgnąć.
Joanna Górnisiewicz
Za www.babyboom.pl
Ps. I jeszcze wspomnienie
pewnej rozmowy
Pamiętam, jak rozmawiałam kiedyś z
chłopcem, bardzo dojrzałym jak na swój
wiek, dwunastolatkiem. Właśnie o śmierci.
O tym, że nigdy nie wiemy, kiedy przyjdzie
na nas pora. I o tym, że często nie znajdujemy odpowiedzi na pytanie: dlaczego?
To była rocznica śmierci koleżanki chłopca
- dziewczynka została zamordowana. On
zdążył, po szkole, jedynie rzucić w przelocie: do zobaczenia jutro. Tego „jutro” już nie
było…
Czy kiedykolwiek będę w stanie przejść
koło bloku, gdzie mieszkała? – zapytał nagle chłopiec, mocno rozczarowany tym, że
w szkole ten dzień był traktowany jak zwykły
dzień. Dla niego, w jego osobistym odczuciu, był to bardzo ważny dzień. Nie wiem
– odparłam, bo nic innego nie przyszło mi
do głowy. – Może z czasem ta śmierć przestanie tak boleć, a może już nigdy nie pogodzisz się z odejściem koleżanki. Chyba
właśnie to chciał usłyszeć. Że nie tylko on
nie potrafi sobie poradzić z emocjami.
Bo śmierć boli. Nie tych, których już nie
ma, ale tych, którzy pozostali z pytaniami
o sens i z wyrzutami sumienia, bo z czymś
nie zdążyliśmy, czegoś nie powiedzieliśmy,
o czymś zapomnieliśmy. Bo już nigdy nie
będzie tak samo.
04
nasze dzieci
„...Nad rzeczką, opodal krzaczka, mieszkała Kaczka Dziwaczka…” – wszyscy znamy
tę przewrotną piosenkę z baśniowej Akademii Pana Kleksa. Jedni z własnego dzieciństwa, inni z okresu, kiedy dla ich dzieci
był to niewątpliwy przebój. Ale skąd zna ten
hit, sprzed ponad 25 lat, praktycznie każdy współczesny maluch? Jest to, jak się
okazuje, fenomen ponadczasowy, ale co
ważniejsze – takich fenomenów muzycznych możemy wymienić całe mnóstwo. Jak
to się dzieje? Otóż muzyka jest sztuką powszechną, obecną w każdym okresie życia
człowieka, dziś wiadomo nawet, że rozpoznawalną jako melodia i rytm jeszcze w łonie matki. Jest ludziom niezbędna choćby
jako forma ekspresji, uwrażliwienia, rozwijania wyobraźni, metoda radzenia sobie ze
stresem, wreszcie stanowi istotny czynnik
rozwoju intelektualnego. Jeśli dodamy do
tego naukę gry na instrumencie lub śpiew,
to do wyżej wymienionych zalet możemy
dodać motywację do działania, wytrwałość,
systematyczność, czy cechę, którą można
określić jako dokładność.
Dziś też nikt nie ma wątpliwości, że muzyka wpływa na rozwój dziecka. Ten wpływ
jest różny w różnym wieku, ale właściwie
wykorzystywany może pomóc świadomym
opiekunom w procesie wychowania. Na
początku można zaobserwować, że niemowlę zdecydowanie „woli” jedne utwory,
a inne zdecydowanie je drażnią. Przy tych
„lubianych” uśmiecha się, mięśnie rozluźniają się, zaczyna gaworzyć, co można odczytać jako pierwszą próbę uczestniczenia
w tym, co do niego dociera. Starsze dzieci
nucą i ruchem reagują na zmiany głośności
czy rytmu – ten wpływ muzyki na ich zachowanie jest widoczny dla obserwujących.
Pojawia się naśladowanie dźwięków, a także u dzieci 1,5 – 2,5 letnich mniej lub bardziej skoordynowany z muzyką taniec. W
wieku przedszkolnym wyraźnie zaczynają
zaznaczać się wyjątkowe zdolności niektórych maluchów, potrafią one rozróżniać poszczególne dźwięki, potrafią je powtórzyć
na odpowiedniej wysokości, coraz lepiej
radzą sobie z obsługą prostych instrumentów… Jest to najlepszy (najefektywniejszy)
okres do umiejętnego wzmacniania zainteresowania i aktywnego rozwiania muzykalności malucha.
W szkole podstawowej, jak i w późniejszym, młodzieńczym, okresie życia, świat
dźwięków zaczyna nabierać specyficznej
wartości, która jest w wielu przypadkach
jednym z ważnych sposobów identyfikacji z grupą rówieśników, a z drugiej strony wyróżnienia się, zaznaczenia swojej
wyjątkowości. To czas wyrabiania gustów
muzycznych, silnego utożsamiania się ze
słuchanymi artystami.
W tym okresie dość łatwo ulega się też
wpływom mody. Tak było od zawsze, choć
rozwój mediów elektronicznych (radio, telewizja, Internet) spowodował, że dziś mamy
do czynienia z czymś w rodzaju niemal
MUZYCZNE
FASCYNACJE
przez opiekunów melodie, oglądają okładki
płyt na półce, pytają „kto teraz śpiewa?”.
Poprzez takie, wydawałoby się – nic nie
znaczące, sytuacje, dowiadują się wiele o
naszych ulubionych artystach, o tym, jaka
muzyka sprawia nam przyjemność, przy
jakiej muzyce odpoczywamy, a czego słuchamy podczas zabawy. Nie jest bowiem
tak, że „dobra” to wyłącznie trudna muzyka
klasyczna czy jazzowa - są przecież wykonawcy tworzący genialną, na wysokim poziomie artystycznym, muzykę taneczną (a
więc taką, która dla dzieci i młodzieży jest
wyjątkowo istotna). Ale wzorce te muszą
być im dostępne.
zmasowanego ataku na nasze zmysły. Ilość
miejsc w eterze, gdzie można posłuchać
muzyki staje się trudna do ogarnięcia. Jak
to zwykle w takich sytuacjach bywa, część
z nich niesie ze sobą niewątpliwą wartość,
jest ciekawa, wciąż trzyma „poziom”, jest
ważna jako współtworząca kulturę, ale...
pozwolę sobie ocenić – większość, nie kieruje się niczym więcej, jak zaspokojeniem
słuchaczy poszukujących treści płytkich,
miałkich, niespecjalnie wymagających.
Najgorsze spustoszenie czyni to w umysłach dzieci i młodzieży, którzy jako odbiorcy nie potrafią jeszcze w pełni świadomie
oddzielić tego, co ciekawe, twórcze, od
ogłupiającej łomotaniny.
Dlatego ważną rolę w kształtowaniu muzycznego smaku odgrywają rodzice, opiekunowie, wychowawcy, z którymi dziecko
ma kontakt. To, czego słucha się w domu,
gdzie zabiera się wychowanka, żeby posłuchał muzyki, pozwala mu po pierwsze
poznać bogactwo świata dźwięków, a po
drugie sprawia, że wzrasta wrażliwość na
formy bardziej skomplikowane niż to, z
czym niewątpliwie styka się na co dzień
w MTV. Osoby wychowujące dzieci są dla
nich, w mniejszym lub większym stopniu,
autorytetami, więc ich gusta muzyczne odgrywają tu znaczącą rolę. Dzieci, wbrew
pozorom, zwracają uwagę na słuchane
Jest mnóstwo okazji, w których opiekunowie mogą kształtować kulturę muzyczną
swoich podopiecznych. Poza „dawaniem
dobrego przykładu”, powinni z większą
uwagą śledzić działania szkoły w tym zakresie. W dzisiejszej szkole, niestety, sztuka zeszła na plan dalszy, w niektórych
szkołach zajęcia muzyczne prowadzą
osoby niewłaściwie do tego przygotowane.
Dobrze zaplanowane i poprowadzone zajęcia w szkole pozwalają skupić uwagę na
zupełnie czymś innym niż w czasie pozostałych przedmiotów, przynosząc swoisty
odpoczynek. Aktywność muzyczna, która
odbywa się w grupie, powinna sprawiać
radość, przyjemność, mieć w sobie dużo z
zabawy. Nie bez znaczenia pozostaje fakt,
że jak twierdzą specjaliści, aktywne słuchanie muzyki wspomaga czytanie, naukę
języków obcych, a nawet matematyki. Ma
wpływ na samoocenę i kreatywność. Dlatego jako opiekunowie zastępczy nie powinniśmy pozostawać obojętni na to, czy
szkoła, do której uczęszczają nasze dzieci,
realizuje obowiązek zajęć muzycznych na
dobrym poziomie.
Inną formą umuzykalniania dzieci są szkoły muzyczne i placówki realizujące zajęcia
nauki śpiewu, gry na instrumentach, tańca.
Tu wymagania są większe, więcej też na
pewno trzeba pracować, ale korzyści dla
podopiecznych są niebagatelne. Prawdopodobnie efekty uczęszczania dziecka na
takie zajęcia będą widoczne dopiero po
pewnym czasie, ale to daje dziecku okazję
do kształtowania i rozwijania szczególnych
cechy – cierpliwość i wytrwałość. Lekcje
śpiewu czy gry na instrumencie wymagają
przełamywania chwilowej niechęci do pracy, oraz uczą dziecko systematyczności.
nasze dzieci
Ważne jest aby uczęszczaniu do szkoły
muzycznej nie towarzyszyły złe emocje –
nie powinniśmy dziecka zmuszać, gdy ono
stanowczo mówi „nie”. Dziecko pozbawione słuchu muzycznego nie rozwinie zdolności muzycznych, nawet ucząc się wiele
godzin w tygodniu. Będzie sfrustrowane,
złe, zniechęcone... Tak jak w wielu innych
dziedzinach, tak i w muzyce, ambicje i niespełnione marzenia opiekunów nie powinny być realizowane za wszelką cenę przez
dzieci.
Okazją do rozwijania kultury muzycznej
wychowanków mogą być wspólne z nimi
wyjścia na różnego rodzaju imprezy muzyczne – koncerty, festiwale, spotkania
artystyczne. Jest niezwykle budujące, gdy
na letnich spotkaniach z cyklu „Jazz na
Starówce” w Warszawie widzi się rodziców
Kiedy po raz pierwszy zobaczyliśmy
Antosia, stał w kąteczku pokoju spotkań w Domu Dziecka, trzymał paluszek w buzi i popatrywał nieśmiało
na dwójkę dorosłych, którzy przyszli
do niego z wizytą pewnego wiosennego dnia. Potrafił już coś powiedzieć i, wzięty na ręce blisko okna
wychodzącego na ulicę, podzielił
się z nami swoją umiejętnością. „
Auto”- usłyszeliśmy. Nie mieliśmy
najmniejszych wątpliwości, że oto
przemówił nasz Synek.
Od tej chwili minęło 8 lat. Antek niedługo
będzie obchodził dziesiąte urodziny. Jest
radosnym, gadatliwym, dynamicznym
uczniem 3 klasy. Nauka idzie mu różnie,
ma słabsze i silniejsze strony, ale gdy przychodzą nieuchronne momenty drobnych
smuteczków ( znów trójka ze sprawdzianu
!) staramy się go pocieszyć. Przypominamy mu wówczas, że nawet gdy nie poszło
zbyt dobrze dzielenie czy odejmowanie, to
przecież posiada jedną rzadką i bezcenną
umiejętność – potrafi grać na skrzypcach.
Antoś uczęszcza od trzech lat na lekcje w
Instytucie Suzuki w Gdańsku – Osowej.
Jest to prywatna szkoła muzyczna należąca do sieci podobnych szkół rozsianych po
całym świecie.
Fundatorem i pomysłodawcą tej sieci był
wybitny japoński skrzypek i pedagog Shinichi Suzuki. Syn zamożnego wytwórcy
skrzypiec rozpoczął edukację muzyczną
w wieku 17 lat w 1915 roku. Wkrótce odkrył, że jego prawdziwą pasję stanowi nauczanie. Na początku lat 30-ych zdał sobie
sprawę, że wszystkie bez wyjątku dzieci
uczą się biegle mówić w ojczystym języku,
jakkolwiek by on nie był skomplikowany. Z
tego wynika prosty wniosek: talent nie jest
dziedziczny, każde dziecko może nauczyć
się różnych umiejętności, na przykład gry
na instrumencie, pod warunkiem wczesnego startu, bardzo systematycznej pracy i
mądrego wsparcia rodziców.
Później wyjechał do Europy i zamieszkał w
Berlinie, gdzie doskonalił się w wiolinisty-
z maluchami „na barana”, kołyszących się
przy utworach wykonywanych, niejednokrotnie, przez najlepszych wykonawców
w naszym kraju. Takich opiekunów można
spotkać na wielu imprezach muzycznych w
całej Polsce, a dzieci z ciekawością słuchają i oglądają te bardzo barwne widowiska.
Ta naturalna ciekawość z ich strony może
zostać umiejętnie wykorzystana do pokazania wartościowych zjawisk muzycznych.
Na koniec chciałbym przytoczyć słowa węgierskiego kompozytora i pedagoga Akademii Muzycznej w Budapeszcie, Zoltána Kodálya: „Jeżeli dziecko w ważnym dla swego
rozwoju wieku 6-16 lat nie przeciśnie się
przez prąd wielkiej, prawdziwie artystycznej muzyki, w późniejszych latach już nigdy
nie będzie jej potrzebowało”. Pamiętajmy o
tym, gdy w zakresie rozwoju muzykalności
swojego podopiecznego zdajemy się wy-
05
łącznie na treści podawane przez media,
szczególnie te niewyszukane. Dziecko
chłonie świat z tego, co jest mu dostępne, bezkrytycznie akceptuje nawet przekaz wręcz szkodliwy dla jego psychiki. Nie
ma sposobu, żeby je całkowicie przed tym
ochronić, ale można pokazywać, uwrażliwiać, być aktywnym uczestnikiem rozwoju
muzycznego swojego wychowanka. Brak
sprzyjających warunków w domu i szkole
sprawia, że dzieci mają do muzyki obojętny
stosunek, a przez to nie korzystają z wielu
pozytywnych czynników mogących wspomagać ich rozwój.
Daniel Bogucki
pedagog
koordynator rodzinnej opieki zastępczej
NASZ SYN
w
INSTYTUCIE SUZUKI
ce pod kierunkiem wybitnych mistrzów. Po
powrocie do Japonii, po zakończeniu wojny, rozpoczął pracę nad wcieleniem swoich
idei w życie. Wkrótce odniósł oszałamiający sukces. Zbiorowe występy dziesiątek
małych skrzypków ( najmłodsze dzieci w
wieku 3 lat) grających czysto, równo i bez
dyrygenta zestaw utworów od „Trzech Kurek” Mozarta po koncerty Vivaldiego wywołały entuzjazm publiczności. W ciągu
kolejnych lat Metoda Suzuki znalazła naśladowców na całym świecie.
Jest to jedyna metoda nauki gry na instrumencie, która zakłada, że każde dziecko
jest utalentowane muzycznie. Edukacja
rozpoczyna się jednak od rodziców. To rodzic, choćby przekonany o własnym beztalenciu muzycznym, uczy się najpierw utworu, by wiedzieć jak potem pomóc dziecku.
Rodzice obowiązkowo obecni na lekcjach
indywidualnych, robią notatki i uczą się razem z dziećmi.
Nauczyciele instytutu prezentują, naszym
zdaniem, pedagogiczne mistrzostwo świata ( oboje pracujemy w szkołach i możemy
coś na ten temat powiedzieć !). Zgodnie z
filozofią mistrza Suzuki prowadzą lekcje z
nieskończoną cierpliwością i życzliwością
dla ucznia. Opanowali dziesiątki technik
doskonalenia aparatu wykonawczego małych muzyków i rozwijania ich wrażliwości.
Niektórzy z aktorskim zacięciem klaunów
potrafią bawić całą grupę, która nie zauważa, że właśnie wykonuje poważną pracę.
Zresztą sam fakt poddania się ciągłej kontroli rodziców mówi sam za siebie – większość nauczycieli umarłaby chyba w takich
warunkach ze stresu !
To, że namówiliśmy Antosia do podjęcia wyzwania, jakim jest nauka gry na instrumencie, szczególnie tak trudnym do opanowania jak skrzypce, jest dla nas nieustannym
źródłem satysfakcji. Chłopiec bardzo lubi
grać dla rodziny i przyjaciół. Ich aprobata
wzmacnia jego poczucie wartości.
Specyfika instrumentu smyczkowego wymaga wyjątkowej precyzji w opanowaniu
umiejętności manualnych. Antoś, z natury
leworęczny, z trudnością pisze kaligraficznie – jak wszyscy w jego sytuacji zasłania
sobie dłonią pisany aktualnie od lewej do
prawej strony tekst i trudno mu jest osiągnąć poziom uznawany za zadowalający.
Dokładność przyłożenia palca co do milimetra wymagana w grze na skrzypcach,
słyszana jako fałsz w wypadku pomyłki,
pomaga w przezwyciężeniu trudności w pisaniu liter i cyfr.
Aby obraz ten nie był podejrzanie idealny
musimy przyznać, że namówienie Antosia
do ćwiczeń w większości wypadków przypomina szantaż - „ jeżeli nie zaczniesz natychmiast ćwiczyć – szlaban na dobranockę”, co zdaje się całkowicie przeczyć idei
twórcy metody Suzuki.
Cóż – sam Założyciel przyznaje, że tylko
ok. 5% uczniów podejmuje karierę zawodowych muzyków. Z drugiej strony podkreśla, iż prawdziwym i najgłębszym celem
szkolenia za pomocą jego metody jest rozwój duchowy uczniów, tak aby w w wieku
dojrzałym byli szlachetnymi i wartościowymi ludźmi. Ta idealistyczna koncepcja, nie
kłóci się, naszym zdaniem, z zastosowaniem minimalnej perswazji mającej na celu
przezwyciężenie naturalnej, ludzkiej inercji
w podejmowaniu trudnych technicznie, acz
rozwijających osobowość zadań.
Jesteśmy głęboko przekonani, że nauka
gry na instrumencie, jeszcze sto lat temu
obowiązkowy przedmiot edukacji każdego
dziecka, powinna powrócić do kanonu wychowania, a przykład naszego synka ciągle
nas w tym przekonaniu utwierdza.
Dorota i Wojciech – rodzice Antosia
06
prawdziwa historia
Być w rodzinie
Myśl o rodzicielstwie zastępczym dojrzewała w nas od dawna, a właściwie od czasów
narzeczeństwa. Kiedy rozmawialiśmy o tym
ile chcemy mieć dzieci zdecydowaliśmy, że
jeśli nie będziemy mogli mieć swoich to
adoptujemy. Pan Bóg jednak nam pobłogosławił i mamy pięcioro własnych dzieci
w różnym wieku. Pierwsze próby podjęcia
zdobycia kwalifikacji w kierunku rodzicielstwa zastępczego podjęliśmy kilkanaście
lat temu, ale to nie był jeszcze ten moment.
Ponieważ przyszło mi pracować z dziećmi zaniedbanymi i jednocześnie miałam
przyjaciółkę w Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie, która nieraz opowiadała o
konieczności odbierania dzieci rodzicom
chęć pomocy dzieciom, które nie miały tyle
szczęścia w życiu co my była wciąż żywa...
Wiedziałam też, że może to być mój nowy
zawód, więc myślałam: „zajmując się własnymi mogłabym pomóc przy okazji innym
dzieciom i jeszcze zarobić pieniądze”; myślałam nie raz o rezygnacji z pracy w szkole
na rzecz pracy w domu. I cierpliwie czekałam, aż PCPR w naszym mieście zorganizuje kurs na rodzinę zastępczą. Ni stąd ni
zowąd wiosną 2007 pojawiło się zaproszenie na taki kurs. Zostaliśmy zakwalifikowani,
udało się przezwyciężyć trudności organizacyjne i ukończyliśmy kurs jesienią uzyskując uprawnienia na rodzinę zastępczą. Nie
mogliśmy jednak dojść do porozumienia
jaką będziemy rodziną: ja chciałam opiekę
krótkoterminową – pogotowie opiekuńcze
(jestem zadaniowcem z natury), a mój mąż
Sławek (zdecydowanie bardziej uczuciowy
niż ja) mówił o opiece długoterminowej. I tak
upływał czas na naszym codziennym życiu
z gromadką własnych dzieci. Wiosną 2008
zmieniłam pracę i miałam nadzieję, że po
wakacjach kiedy dzieci pójdą do szkoły, a
najmłodszy syn Maks do przedszkola będę
miała wreszcie po wielu latach trochę czasu
dla siebie.
16 sierpnia w drodze na coroczne
rekolekcje dostałam sms-a od naszej przyjaciółki Krysi „czy myślicie jeszcze o rodzinie
zastępczej?” - i tak zaczęła się przygoda z
Emilem. Po powrocie z rekolekcji pojechaliśmy na kawę do Krysi i Zbyszka i dowiedzieliśmy się nieco więcej o maluszku leżącym
od urodzenia w szpitalu. Chłopczyk miał 14
miesięcy, rodzice zostawili Go w szpitalu
zaraz po urodzeniu. Był wcześniakiem z
zespołem wad wrodzonych; nie umiał ssać
i połykać więc był karmiony przez stomię
bezpośrednio do żołądka. Nie umiał siedzieć, chodzić, wyrażać emocji ani potrzeb,
był dzieckiem zaślinionym z nieustannie
otwartą buzią. (W naszych planach co do rodziny zastępczej dziecka niepełnosprawnego nie braliśmy pod uwagę....) Następnym
krokiem była konsultacja z neurologopedą,
moją przyjaciółką Ilonką i jej znajomą z Wrocławia , która przez „przypadek” właśnie
miała wykłady w Gdańsku. Potem narada
rodzinna w niedzielę 31 sierpnia zakończo-
na decyzją na TAK no i zaczęło się zbieranie
dokumentów. W piątek, po trzech dniach,
żeby nie tracić czasu, osobiście zawiozłam
papiery do PCPRu, tego samego dnia trafiły
do sądu. W najbliższy poniedziałek sąd postanowił umieścić Emila w naszej rodzinie.
10 września Emil zamieszkał z nami. (nici z
wolnego czasu...).
Trochę byliśmy przerażeni niepełnosprawnością i tempem w jakim Emil
znalazł się u nas. Początki były trudne.
Jęki po nocach, na które nie można było
nic poradzić, ponieważ On nie wiedział co
to przytulenie, bujanie... Bał się każdego
kontaktu fizycznego zwłaszcza dotyku dłoni i twarzy. Starałam się odwiedzić jak najwięcej specjalistów, aby znaleźć przyczynę
niepełnosprawności; starałam się dać mu
jak najwięcej rehabilitacji, przede wszystkim
fizykoterapii no i neurologopedii. Po kilku
miesiącach okazało się, że najważniejsze
było zwykłe życie w rodzinie. Po kilku miesiącach intensywnej terapii odpuściliśmy,
ponieważ efekty nie były takie jak się spodziewaliśmy. EMIL WCIĄŻ ODCZUWAŁ
STRES ZWIĄZANY Z DOTYKIEM – TO GO
BLOKOWAŁO. To była właściwa decyzja
Emil potrzebował przede wszystkim spokoju i bezpieczeństwa. Opieka nad nim nie
wymagała specjalnych umiejętności jedyna
różnica dotyczy sposobu karmienia, ale nie
jest to ani trudne ani kłopotliwe, a czasem
wydaje się znacznie łatwiejsze od tradycyjnego odżywiania (mały nie marudzi, że coś
mu nie smakuje).
Dopiero po 9 miesiącach Emil
zaczął okazywać nam swoje przywiązanie
emocjonalne najpierw do mnie i do Marty,
naszej starszej córki, która bardzo mi pomaga w opiece nad maluchem, a dopiero potem nawiązywał relacje z pozostałymi członkami naszej rodziny. Najdłużej na swoją
kolej czekał Sławek, mój mąż. Obu panom
było bardzo trudno. Sławek miał trudność w
kontakcie i akceptacji niepełnosprawności,
no i ten nieprzyjemny zapach z ust Emila...
A Emil, który doświadczył w swoim życiu
wiele bólu od mężczyzn chirurgów, także na
mojego męża reagował gwałtownie okazując swoją niechęć.
Emil jest z nami 18 miesiąc. Przez
pierwszy rok nie wiedzieliśmy czego mamy
się spodziewać po rozwoju intelektualnym
naszego podopiecznego; mieliśmy m. in.
podejrzenia o autyzm??? Dziś wiemy, że to
bardzo bystry i inteligentny chłopiec. Bardzo
szybko się uczy, chętnie bawi się z wszystkimi domownikami. Uwielbia się przytulać
zwłaszcza do... Sławka, Marty i do mnie.
Potrafi wyrazić – pokazać swoje potrzeby
(picie, jedzenia ubranie spanie, zabawę).
Od kilku miesięcy robi niesamowite postępy
rozwojowe. Bardzo chętnie przebywa wśród
dzieci. Jest ciekawy świata, dużo eksperymentuje. Jak tak dalej pójdzie to może za
rok nie będzie widać, że było to dziecko niepełnosprawne.
Dla mnie obecność Emila w naszej
rodzinie jest niesamowitym doświadczeniem. Przez ten czas uświadomiłam sobie
jak niewiele trzeba, żeby „zniszczyć” człowieka: wystarczy zamknąć go w łóżeczku
i pozbawić miłości, a będzie gasł dzień po
dniu, choć jest w nim potencjalnie dużo woli
życia. I jak niewiele trzeba, żeby przywrócić
mu szansę na normalne życie. My ofiarowaliśmy temu chłopcu kawałek dachu nad głową, liczną rodzinę i „normalne” traktowanie.
Efekt: Emil dzień do dniu wyłazi ze swojej
skorupy, miesiąc po miesiącu pokazuje odważniej jaki drzemie w Nim potencjał. Jestem zdumiona, oczarowana, zachwycona
mogąc w tym procesie uczestniczyć. Czasem jest trudno, zwłaszcza kiedy nie wiemy jak zareagować na Emila zachowania,
czy wtedy gdy budzi nas po nocach, ale w
ogólnym bilansie cała nasza rodzina wiele
skorzystała na tym kontakcie. Emil nauczył
nas wrażliwości, tolerancji, otwartości na
inność, rezygnacji z siebie i cierpliwości.
Ofiarował nam (dopiero po roku, ale za to
wielką) radość, wdzięczność, miłość i niesamowitą energię życia! Emil „pogodził” nasze
różne plany dotyczące opieki zastępczej:
przyszedł może na krótko – to moja wizja
(obecnie będę zgłaszać Go do adopcji), a
może na długo – (to perspektywa naszych
dzieci), przyzwyczailiśmy się do Jego obecność - (mówi mój mąż). Jeśli nie znajdzie
się dla Niego rodzina adopcyjna, Emil oczywiście zostanie z nami na zawsze. Gdyby
jednak znalazł nową kochającą rodzinę my
będziemy mogli pomóc kolejnemu potrzebującemu...
Dorota
Mam na imię Mikołaj (lat 11) uważam, że
przyjęcie Emila do naszej rodziny było w
90% wyborem rodziców, i był to wybór właściwy. Czasem Emil mnie denerwuje, ale
kiedy sobie pomyślę, że mógł marnować się
w łóżeczku w szpitalu, to od razu moje złości i smutki przechodzą.
Początkowo myślałem, że będę miał mnóstwo obowiązków związanych z Emilem i
trochę mnie to zniechęcało, ale teraz coraz
częściej pomagam mamie w czynnościach
dotyczących Emila i nie jestem z tego powodu zły.
prawdziwa
historia
WARTO
WIEDZIEĆ
07
od „A” - jak ADOPCJA
do „Z” - jak ZASTĘPCZA RODZINA
Na pierwsze spotkanie z naszym przyszłym
dzieckiem jechaliśmy bardzo otwarci, gotowi przyjąć wszystko to, co los (Bóg) ma dla
nas.
Mieliśmy wyobrażenie, że dzieci do adopcji
to dzieci smutne, ciche, że spośród wielu
mamy wybierać to dla siebie. Nie chcieliśmy
takiej sytuacji, gdy będziemy musieli wybierać. Okazało się zupełnie inaczej. Pojechaliśmy do konkretnego dziecka, które było w
rodzinie zastępczej. Czekał na nas taki mały
blondynek, który chodził trochę nieporadnie
(miał wtedy 15 miesięcy). Kilka razy byliśmy
tam oboje z mężem. Potem zamieszkałam
z tą rodziną przez tydzień. Mama zastępcza otworzyła swoje mieszkanie, pokazała
gdzie w szafkach i szufladach są potrzebne
rzeczy – i pozwoliła mi opiekować się przyszłym synem. Myślałam, że po tym tygodniu
zabiorę dziecko do domu, a okazało się, że
Sędzia nie wyraził zgody, więc wracałam
do domu sama, głośno płacząc przez całą
drogę. Rodzina zastępczą naszego syna
Damiana to bardzo otwarci ludzie. Z tego
okresu najbardziej została mi w pamięci ta
moja radość z tego, że już mogę opiekować
się tym dzieckiem. Może u nas też kiedyś
zamieszka jakaś mama, która czeka na decyzję Sądu.
To było 9 lat temu. Od kilku miesięcy w naszej rodzinie są nowe dzieci. Zdecydowaliśmy się bardzo szybko. Dziewczynki trzeba
było zabrać z pogotowia, w którym przebywały, bo nowe dzieci już „czekały w kolejce”.
W ciągu 3 dni musieliśmy wszystko dla nich
przygotować: ubranka, sprzęty, łóżeczka....
Nie było czasu, aby poznać dzieci, oswoić
je z nową sytuacją. Jak będą na nas reagować, czy będą chciały jeść, spać, jak poradzimy sobie z tak małymi dziećmi, pielęgnacją, nocnymi pobudkami?
Podróż przebiegła dobrze, dziewczynki dostały zabawki i bez problemów dotarliśmy do
domu. Damian przyjął je spokojnie i życzliwie, był przygotowany przez nas, że przybędą dzieci, że potrzebują pomocy. On wie, że
też był w rodzinie zastępczej. Szybko oswoił
się z nową sytuacją, stara się pomagać , ale
zawsze jest to jego wybór, nie nalegamy.
Pierwszą noc dziewczynki przespały spokojnie, chyba bardziej spokojnie niż my.
Starsza z dziewczynek to osóbka charakterna, lubi rządzić, nie chce słuchać Damiana,
którego zaskoczył fakt, że ta „mała” się z nim
kłóci. Dziewczynka jest często niespokojna,
zrywa się w nocy, panicznie boi się owadów.
Jak zobaczyła małą muszkę to krzyczała,
płakała, wchodziła nam na kolana, chowała
się za nas. Teraz jest już trochę lepiej. Młodsza po dwóch dniach bycia u nas, zaczęła
chodzić, były kłopoty z koordynacją i trochę
siniaków. Dziewczynki są bardzo zżyte ze
sobą,czasem zazdrosne o siebie. Najszczęśliwsze są w czasie zabawy na podwórku i
w trakcie kąpieli.
Jakie one są? Starsza jest inteligentna,
buduje ładnie zdania, jest grzeczna, mówi:
przepraszam, dziękuję, proszę. Uczy się
wierszyków, piosenek, lubi rysować i słuchać bajek. Jest samodzielna, dba o czystość, lubi często myć rączki, ma koleżankę
z sąsiedztwa, z którą chodzi na spacerki z
lalkami.
Młodsza, to mały „przytulaczek”.
Jestem pozytywnie zaskoczona, tym jak
nasz piesek zaakceptował nowych członków
rodziny. Dziewczynki tarmoszą go, ciągną
za ogon. Pies jest cierpliwy i spolegliwy (ja
obserwuję go uważnie, żeby mieć pewność,
że nic im nie zrobi). Wieczorem, gdy dzieci
już śpią piesek odpoczywa po ciężkim dniu
rozłożony wygodnie na fotelu.
Były duże problemy ze skompletowaniem
dokumentów dziewczynek, badań lekarskich, dzieci nie były wcześniej szczepione.
Co będzie dalej? Nie wiemy, chcemy im
służyć tak długo, jak będzie potrzeba, ale
dobrze by było, żeby ich sytuacja szybko
się wyjaśniła. Jesteśmy dumni, że stanowimy rodzinę zastępczą. Znajomi pytają
co to za dzieci. Gdy mówimy, że jesteśmy
rodziną zastępczą to są zdziwieni i zawsze
pierwsze o co pytają to czy nie będzie nam
ciężko rozstać się z dziećmi. Na pewno
będzie ciężko, przecież oddajemy im całe
nasze serca, przytulamy, całujemy, reagujemy na ich potrzeby. Chcielibyśmy, żeby nas
odwiedzali pracownicy PCPR-u, nawet co
miesiąc, żeby razem z nami cieszyli się tym,
jak dzieci się rozwijają, żeby sprawdzali czy
jest im dobrze, żeby podpowiadali nam, co
możemy zrobić lepiej.
Mieszkamy w małej miejscowości i słyszeliśmy już różne zdania na temat tego co zrobiliśmy. Są ludzie, którzy podziwiają, gratulują, ale są też tacy którzy mówią, oczywiście
nie nam wprost, że to dla pieniędzy.
Jesteśmy szczęśliwi jako rodzina zastępcza,
czujemy na sobie dużą odpowiedzialność za
dzieci, jednocześnie są one źródłem naszej
dumy i radości.
Rodzice od „A” do „Z”
08
warto wiedzieć
STRES
PŁODNOŚĆ
Beata i Tomasz zgłosili się do Ośrodka Adopcyjnego, ponieważ chcieli zostać rodziną
zastępczą dla dwóch dziewczynek z Domu
Dziecka. Są małżeństwem od 9 lat, mimo
licznych starań nie mają własnych dzieci.
Ukończyli szkolenie. Stworzyli dziewczynkom wspaniały dom. Są szczęśliwi. Po roku,
ku ich ogromnej radości, zaszli w ciążę i ich
rodzina powiększyła się o syna.
Sylwia i Darek mają za sobą kilka lat nieudanych prób zajścia w ciążę, dwa poronienia. Ukończyli szkolenie na rodzinę adopcyjną. Pan Darek przyszedł do Ośrodka
powiedzieć , że są w ciąży. Żona musi leżeć, bo ciąża jest zagrożona. Szczęśliwie
urodzili chłopczyka. Wciąż myślą o adopcji.
Ewa i Piotr już przed ślubem wiedzieli, że
szanse na biologiczne dziecko są znikome.
Adoptowali dwójkę dzieci, trzecim zostali
obdarowani przez Opatrzność - gratis!. Nie
ukrywali swojego zdziwienia, ale zarazem
ogromnej radości - „Na początku pewnie
będzie nam ciężko, ale przecież zawsze
chcieliśmy mieć dużą rodzinę”
Adam i Ewa są 15 lat po ślubie. Podjęli trudną decyzję o adopcji, zgłosili się na
szkolenie. Nie rozpoczęli go. Spodziewają
się dziecka.
Małgorzata i Marek. Lata starań o dziecko, kuracja hormonalna, wiele zabiegów
inseminacji, 3 razy In vitro. Wszystko bezskutecznie. Decyzja o adopcji, szkolenie.
Dzień po kwalifikacji wizyta w Ośrodku „Jesteśmy w ciąży, 10 tydzień…..”
Każdego roku pracownicy Ośrodków Adopcyjnych są świadkami „cudów”. Kilka
par rocznie, sądzę że ok. 5-8% wszystkich
zgłaszających się do Ośrodków bezdzietnych małżeństw, zachodzi w ciążę. Przyszli
rodzice są szczęśliwi, lekarze trochę zdziwieni, rodzina i przyjaciele zaskoczeni….,
a inne bezdzietne pary zastanawiają się,
czy jeśli podejmą decyzję o adopcji to spotka je to samo?!
Prawie każdy z nas może podać przykłady
par ze swojego otoczenia, które przez lata
leczyły się z powodu niepłodności i nagle w
czasie urlopu - udało się, lub takich rodziców, którzy poczęli dziecko dzięki In vitro,
a potem zupełnie niespodziewanie zostali
rodzicami w sposób naturalny.
odwieczni
wrogowie
Trwają badania nad wpływem stresu na
płodność. Wstępne testy potwierdzają
istnienie zależności między stresem a
płodnością. Amerykańska naukowiec prof.
Sarah Berga prowadzi badania na Uniwersytecie Emory w Atlancie. Wstępnym obserwacjom poddano grupę kobiet w wieku
20-35 lat cierpiących z powodu niepłodności wywołanej niskim poziomem hormonu gonadoliberyny GnRH, stymulującego
owulację. Testy wykryły u uczestniczek
badań bardzo wysokie poziomy kortyzolu,
zwanego też hormonem stresu. Kobiety
podzielono na dwie grupy. Jedna grupa
uczestniczyła przez 20 tygodni w psychoterapii, której celem była zmiana myślenia
o sobie. O sytuacji, tak aby obniżyć poziom
stresu. Druga grupa pań nie została poddana żadnej terapii. Psychoterapia przyniosła
zaskakująco pozytywne rezultaty – obniżyła poziom stresu i przywróciła płodność u
80% uczestniczek.
Gdy para przez jakiś czas próbuje zajść
w ciążę i się nie udaje, to przeważnie, w
pierwszej kolejności, właśnie kobieta obarcza siebie winą. Płodność jest jej przypisana. Kobieta postrzega siebie przez
pryzmat ról jakie pełni w rodzinie i w społeczeństwie. Na tych rolach większość kobiet
buduje swoje poczucie wartości. Myśląc o
przyszłości dziewczyna mówi: będę żona,
będę matką , to moja rola.
Brak dziecka może być dla kobiety sygnałem: jestem do niczego, nie potrafię nawet
zajść w ciążę….
Im dłużej trwają bezskuteczne starania o
dziecko, tym samoocena kobiety jest coraz bardziej negatywna. Źle o sobie myśli
i tak właśnie programuje swój organizm.
(Wystarczy pomyśleć o cytrynie, a już czujemy jej zapach, smak… Nasz organizm
odebrał bodziec w postaci naszej myśli.)
Poziom lęku, obciążenie, presja otoczenia
z miesiąca na miesiąc są coraz większe,
a stres jest coraz silniejszy. Ze zwykłym,
codziennym stresem organizm bez problemu sobie radzi, w tym przypadku mamy do
czynienia z bardzo silnym, traumatycznym
przeżyciem, które jest porównywalne do
śmierci bliskiej osoby lub diagnozy nieuleczalnej choroby. Z tak silnym stresem organizm może sobie nie poradzić w sposób
standardowy. Im bardziej para chce zajść
w ciążę tym stres jest większy. Im większy
stres tym gorzej funkcjonuje organizm….
Samonakręcająca się spirala, zamknięte
koło.
Statystyki wskazują, że u ok. 10% wszystkich par diagnozowanych w kierunku
niepłodności, starających się o dziecko,
problem ma podłoże psychiczne, związane z przeżywanym stresem. Jeśli uda się
zmniejszyć stres, szanse na ciążę rosną.
Małgorzata Wierchoła
Z notatnika
Grupka dzieci z zachwytem wpatrywała się
w stojącą na środku sali choinkę. Właściwie ich wzrok przyciągało nie tyle wspaniale przybrane drzewko, co leżące pod nim i
pobłyskujące w świetle kolorowych lampek
prezenty. Było ich mnóstwo, duże i małe,
w wielobarwnych opakowaniach, niektóre
opasane szerokimi wstęgami uwieńczonymi wielką kokardą, jeszcze inne o tajemniczych kształtach, szczególnie pobudzających ciekawość.
- Dzieci, chwyćcie się za ręce i otoczmy
kręgiem choinkę.
Wychowawczyni złapała rękę Michała i
pociągnęła go lekko w tamtą stronę. Pozostałe dzieci podchwyciły to z entuzjazmem
i rzuciły się z krzykiem w stronę drzewka,
próbując dosięgnąć po drodze czyjeś dłonie.
- Spokojnie! Spokojnie! – Pani uśmiechnęła
się, nie tracąc cierpliwości. – Stańcie tutaj.
Chcę wam coś jeszcze powiedzieć.
Dzieci zamilkły, wpatrując się w górę prezentów. Michał spojrzał z ciekawością na
opiekunkę, nie puszczając jej ręki. Lubił
panią Halinę, ale bał się nawet pomyśleć,
jak fajnie byłoby mieć taką mamę jak ona.
Odkąd zamieszkał w tym sierocińcu, wciąż
próbował pozbyć się swoich wspomnień
i marzeń, bo sprawiały mu za dużo bólu.
Nie mógł jednak nic poradzić na to, że kiedy zasypiał, śnił mu się prawdziwy dom, z
mamą, tatą, własnym łóżkiem i miejscem
przy stole, z szafką, w której trzymałby
tylko swoje rzeczy i szufladą na specjalne
skarby. Tak było kiedyś, ale odkąd musiał
zamieszkać tutaj, wszystko się zmieniło.
Głos pani Haliny wyrwał go z zadumy.
- Dzieci, widzicie, że pod choinką jest dużo
prezentów. Dla każdego wystarczy, ale nie
są podpisane. Każdy musi sam jakiś wybrać. Zaśpiewamy razem i zatańczymy wokół drzewka, a wy w tym czasie upatrzcie
sobie coś dla siebie.
Dzieci trzymając się za ręce dreptały powoli wokoło w rytm nuconej piosenki, a
ich błyszczące oczy wypatrywały czegoś
specjalnego. Niestety, nie wolno zajrzeć
do środka, jedynie opakowanie może
zdradzić zawartość. Michał przyglądał się
podłużnej paczce. Jej kształt kojarzył mu
się z karabinem, jaki miał kiedyś w domu,
ale zdobiąca wszystko wielka różowa kokarda jakoś mu do tego nie pasowała. Za
to w tym błyszczącym celofanie na pewno
są słodycze! Widać cukierki w kolorowych
papierkach, jakiś batonik i paczkę ciastek.
Teraz zauważył ogromne pudło owinięte w
papier z nadrukiem różnych marek samochodów. Jeśli to taki duży samochód, do
którego można wsiąść i nim kierować, i ma
prawdziwy klakson i nawet światła, to jest
to prezent, o jakim zawsze marzył! Obok
niego zauważył niewielki pakunek, który
WARTO WIEDZIEĆ
pracownika
wydał mu się szczególnie intrygujący, bo
pośród tych kolorowych i błyszczących wyglądał zupełnie inaczej. Wielkości szkolnego zeszytu, owinięty w śnieżnobiały papier
i przepasany cienką czerwoną wstążką, w
której połyskiwała złocista nić, w niezwykły
sposób przyciągał uwagę Michała. Nie miał
najmniejszego pomysłu na zawartość takiej małej, płaskiej paczki. Szkolne zeszyty
albo jakieś małe książeczki nie nadają się
chyba na świąteczne prezenty…
09
BAJKA?
Każdy chciałby dostać coś większego. Tu
jest tyle prezentów do wyboru. Kto wybrałby coś tak małego i niepozornego? Idąc
dalej w koło, pośród innych dzieci, próbował znaleźć coś odpowiedniego dla takiego chłopca, jak on. Teraz jednak zauważył
jeszcze jedną białą paczuszkę wciśniętą między dwa kolorowe pudła, i jeszcze
jedną pod wielką celofanową kulą ze słodyczami. Dostrzegł ich więcej, nawet na
gałązkach choinki, pomiędzy kolorowymi
bombkami…
- Dzieci, czy już każde z was zdecydowało,
jaki prezent wybierze? Za chwilę każdy będzie mógł odebrać swoją paczkę.
Michał miał prawdziwy mętlik w głowie. Czy
woli ten duży samochód, który oby był samochodem, czy może słodycze? A może
jednak taką zagadkową białą paczuszkę z
czerwoną wstążeczką..? Chyba wszystkie
dzieci będą się z niego śmiać, jeśli ją wybierze.
- Jarku, który prezent wybierasz? – Wychowawczyni zaczęła od najstarszego chłopca
z grupy.
Ciemnowłosy chłopak odsunął jakiś karton
i z triumfalnym błyskiem w oczach wyciągnął spomiędzy gałązek choinki swój upatrzony pakunek.
- Ooo!!! To chyba rower! – Niektórzy chłopcy z zazdrością spoglądali na znajome
kształty spowite kolorowym papierem. Maciek oderwał kawałek opakowania osłaniający czarne siodełko.
- Jeszcze nie rozpakowujemy! – Zaprotestowała wychowawczyni. – Dopiero, gdy
wszyscy dokonają wyboru.
Następna po swój prezent wyszła Monika,
sięgając po okrągłe pudło z wielką srebrzystą kokardą. Potem Przemek z wielkim trudem wysunął spomiędzy innych podarków
ogromny pakunek w samochodowe znaki
firmowe. Michałowi zrobiło się trochę żal,
ale pomyślał, że to mu właściwie ułatwiło
wybór. Kiedy pani Halina wywołała jego
imię, już się nie wahał, ale podszedł prosto
do białego pakieciku, który spadł na podłogę przy wyciąganiu innych prezentów. Jarek, który stał obok, trzymając swój nowy
rower, parsknął śmiechem.
- Michałek znalazł sobie książeczkę do ko-
lorowania! To może w tej drugiej paczuszce
znajdą się kredki? Niestety, pani pozwoliła
wziąć tylko jedną. – Jego kpiący śmiech
podchwyciło jeszcze kilku kolegów.
Michał poczuł, jak twarz oblewa mu rumieniec. Przyłączył się do grupy tych, którzy
mieli już swoje podarunki, ale starał się stanąć jak najdalej od Jarka i jego kumpli. Zrobiło mu się trochę raźniej, gdy zauważył,
że Krysia, która właśnie wybierała prezent,
także sięgnęła po biały pakunek.
Gdy wszyscy mieli już swoje paczki, wychowawczyni pozwoliła je rozpakować. Po
chwili zrobił się straszny galimatias. Wszyscy zrywali wstążki, szeleścili papierami,
chcąc jak najszybciej odkryć ich zawartość.
Pucołowaty chłopczyk z piegowatą buzią
rozpłakał się, widząc że inni wyjadają jego
słodycze, które rozsypały się po podłodze.
Monika wrzuciła z powrotem do okrągłego
pudła różową spódniczkę z tiulowymi falbankami i srebrzyste baletki, które okazały
się na nią za małe. Jarek z rozczarowaniem oglądał stary, używany rower, który
nie miał nawet tylu biegów, co ten, który
pożyczał od starszego brata, a Przemek
zdejmował papier z kolejnego, coraz mniejszego pudła i już nie liczył na to, że w tym
ostatnim znajdzie fajne, duże auto. Michał
postanowił znaleźć sobie jakieś zaciszne
miejsce, zanim rozpakuje swój podarunek,
ostrożnie zsunął czerwoną wstążeczkę i
rozchylił biały papier. Jego oczom ukazała
się sztywna, złota koperta, zaadresowana
kształtnym pismem. Wewnątrz nie było nic,
prócz jednej zapisanej kartki.
- Czy to list do mnie? – Zastanawiał się Michał. Rozejrzał się po sali, próbując znaleźć Krysię. Zobaczył ją siedzącą na jednym z krzesełek ustawionych pod ścianą.
Krysia czytała podobny list uśmiechając się
do siebie. Michał jeszcze nie umiał czytać.
Włożył list do złotej koperty, ukrył ją w białym papierze i podszedł do pani Haliny.
- Proszę mi przeczytać, co tu jest napisane.
To chyba list do mnie.
Opiekunka uśmiechnęła się do malca.
- Tak, to na pewno list do ciebie. Sam go
wybrałeś. Na kopercie jest napis: „Mojemu
kochanemu dziecku.”
- Naprawdę? To do mnie? Proszę mi przeczytać to, co jest w środku. - Michał był wyraźnie podekscytowany.
Pani Halina wyjęła z koperty zapisaną kartkę i czytała ją, nie przestając się uśmiechać.
Moje kochane dziecko,
Cieszę się, że spośród tylu podarunków
wybrałeś właśnie ten. Może wygląda niepozornie, ale to najcenniejsza rzecz, jaką
mogę ci dać. Tym darem jest moja miłość.
Chcę, żebyś wiedział, że miałem kiedyś
synka. Otaczaliśmy go miłością i bogactwem, by wiedział, że jest dla nas kimś wyjątkowym. Niestety, śmierć zabrała go nam
i moje serce krwawiło. Dzięki temu jednak,
możesz się dziś przekonać, że w moim sercu jest miejsce dla wielu synów i córek.
Twój wybór otworzył ci drzwi do mojego
domu i nowej rodziny. Wszyscy się z tego
bardzo cieszymy.
Twój kochający Tato
Wychowawczyni ujęła dłoń oniemiałego z
wrażenia Michała, przykucnęła i patrząc
wprost w jego oczy, zapytała cicho:
- Jeśli chcesz, to przedstawię ci twoich nowych rodziców.
Michał patrzył na panią zdumiony.
- No pewnie, że chcę!
Anna Pawlik
10
WIEDZA,
DOŚWIADCZENIE
I SPRAWDZONE
POMYSŁY
Fragmenty rozmowy z Johnem Parkin
przeprowadzonej w czerwcu 2008 roku.
Johna, pastora z Anglii, poznałyśmy w
Taize’, miejscu niezwykłym i symbolicznym, gdzie łączą się ludzie różnych
religii. Nasza współpraca i przyjaźń
zaczęła się w 1993 roku. Połączyła nas
idea obrony dziecka przed przemocą
, walka o prawo dziecka do życia w
rodzinie.
John powołał do istnienia Fundację
Link-Hoppe, która od 1995 roku finansowo i merytorycznie wspiera działania pozarządowych i samorządowych
organizacji w Polsce. W latach dziewięćdziesiątych System Pomocy Dziecku i Rodzinie przechodził znaczącą
reformę. John, wieloletni pracownik
brytyjskich służb społecznych, wtedy,
ale przecież i teraz, chętnie dzielili
się swoim doświadczeniem, radą...
Bardzo cenimy sobie wspólnie przygotowywane konferencje i szkolenia.
Wiedza zdobyta w Wielkiej Brytanii,
podczas praktyk w tamtejszych służbach społecznych, nie zdewaluowała
się do dziś i ma znaczący wpływ na
kierunki pracy naszej Organizacji.
Zawsze uśmiechnięty, serdeczny, nasz
najwierniejszy i bardzo oddany przyjaciel właśnie obchodzi 70 urodziny.
Z tej okazji życzymy Ci wielu szczęśliwych, spełnionych dni i lat oraz zdrowia, abyś mógł dalej służyć dzieciom.
Wszystkiego co najlepsze i o czym marzysz drogi Johnie!
Dziewczyny z Pelikana
Wasz kraj zawsze mnie fascynował, zawsze byłem nim zainteresowany. Śledziłem zmagania z komunistyczną dyktaturą,
a szczególnie mocno poruszały mnie wydarzenia w Stoczni Gdańskiej.
języka angielskiego na polski. Daliśmy też
2 500 funtów własnych pieniędzy i to zainspirowało innych fundatorów, między innymi także rząd holenderski. W końcu było to
ponad 100 000 euro.
W 1993 poznałem polskiego pracownika socjalnego, z którym rozmawiałem o
Waszym systemie opieki nad dzieckiem i
rodziną. Pomyślałem, że ja, wykwalifikowany pracownik socjalny mógłbym dzielić
się swoim doświadczeniem. Powołałem do
życia Fundację Link-Hope, i tak rozpoczęła
się moja przygoda z Polską, z Gdańskiem.
Na początku zorganizowaliśmy dwutygodniowy pobyt 3 pracowników z Gdańska
w Hrabstwie Darbyshire. Chcieliśmy dać
im wgląd w brytyjski system opieki nad
dziećmi, a w szczególności w opiekę zastępczą.
Pierwszy kurs PRIDE odbył się w 1999.
Wiem, że obecnie w Polsce ok. 50% kandydatów na rodziców zastępczych i adopcyjnych jest szkolonych właśnie w tym
programie.
Za sukces naszej Fundacji uważam udział
we wdrażaniu w Polsce programu PRIDE
.* PRIDE jest wyjątkowo zaawansowanym
systemem szkoleniowym, a wśród jego absolwentów jest wielu bardzo dobrych opiekunów zastępczych. Mieliśmy swój udział
w narodzinach jego polskiej wersji.
Pracowałem wówczas z Tomkiem Polkowskim z Towarzystwa Nasz Dom. Organizowaliśmy wspólnie konferencję na temat
ochrony dziecka przed przemocą.
Usłyszałem od niego, że jest propozycja
wprowadzenia w Polsce programu szkoleniowego PRIDE, ale że nie mogą zacząć,
bo nie ma pieniędzy. Partnerem Towarzystwa Nasz Dom był Holenderski OKS, który
organizował wcześniej, za pieniądze rządu
Holenderskiego, szkolenia PRIDE w innych
krajach Wschodniej Europy.
Fundacji Link-Hope udało się zdobyć 15
000 funtów, między innymi na przetłumaczenie materiału szkoleniowego PRIDE z
W ostatnim czasie przyjeżdżam do Polski
dość regularnie, nawet do czterech razy w
roku. Uwielbiam tu być. Cenię sobie spontaniczność i otwartość Polaków. Lubię Wasze jedzenie i bardzo smakuje mi polskie
piwo. Zawsze chętnie tu wracam.
Chciałbym zachęcać Polaków do przeniesienia nacisku w Waszym systemie opieki
z domów dziecka na rodzinną opiekę zastępczą.
Zawsze można dziecko dać do domu
dziecka, nie zawsze łatwo jest znaleźć dla
dziecka opiekuna zastępczego. Przejście
między systemami to, obok finansowych,
również nakłady związane ze zmianą mentalności społeczeństwa.
Mamy nadzieję, że wkrótce znów się spotkamy.
Dziękujemy za rozmowę.
Zuzanna Ananiew i Darek Wierchoła
*Program szkoleniowy dla opiekunów zastępczych i osób adoptujących dziecko.
W 2010 roku wprowadzana jest kolejna,
czwarta już, udoskonalona i poszerzona
wersja tego programu.
warto wiedzieć
ORGANIZACJE,
KTÓRE WSPIERAJĄ
RODZINNE FORMY
OPIEKI ZASTĘPCZEJ
Fundacja Ernst & Young powstała by pomagać dzieciom szczególnie pokrzywdzonym przez los. Koncentruje swoje działania na pomocy rodzinnym formom opieki
zastępczej. Fundacja dofinansowuje wyjazdy indywidualne oraz całych rodzin, organizuje przekazywanie sprzętów, mebli i
innych rzeczy, o których marzą dzieci.
Oto niektóre z jej programów:
• Ferie z pasją - konkurs daje możliwość
wygrania dofinansowania indywidualnego
wypoczynku dla dzieci i młodzieży z Rodzin Zastępczych i Rodzinnych Domów
Dziecka
• Wygraj rodzinne wakacje - konkurs na
wakacje rodzinne – dofinansowane są najciekawsze pomysły
• Podaj dalej - akcja, w ramach której pracownicy oraz biura Ernst & Young przekazują używany, ale sprawny sprzęt RTV,
AGD i meble potrzebującym
• Komputery w dobrych rękach - przekazujemy komputery z firmy Ernst & Young
na rzecz Rodzin Zastępczych, Rodzinnych
Domów Dziecka oraz wspierających je organizacji
Zobacz więcej i skorzystaj:
http://www.ey.com/pl/fundacja
Fundacja Orlen Dar Serca istnieje od
20 sierpnia 2001 roku. Stara się m.in. zapewnić pomoc jak największej liczbie podopiecznych Rodzinnych Domów Dziecka i
PRZEPIS
CIASTO NA CIEPŁO
DO LODÓW
1szkl. mąki
¾ szkl. cukru białego
6 łyżek kakao
2 łyżki proszku do pieczenia
¼ łyżeczki soli
½ szkl. mleka
2 łyżki oleju
1 łyżeczka cukru waniliowego
1 szkl. cukru brązowego
1¾ szkl. gorącej wody
W naczyniu wymieszać mąkę, cukier
biały, 2 łyżki kakao, proszek do pieczenia i sól. Mieszając dodać mleko,
olej i cukier waniliowy, aż ciasto będzie gładkie. Włożyć do nieposmarowanej formy (niedużej i głębokiej).
W oddzielnym naczyniu wymieszać
cukier brązowy z 4 łyżkami kakao.
Posypać surowe ciasto w formie i zalać gorącą wodą.
Piec 35-40 min, w temp.170°C. Podawać na ciepło z lodami lub bitą
śmietaną.
Rodzin Zastępczych. Pomaga w szczególnie trudnych sytuacjach życiowych, dofinansowując leczenie i rehabilitację, udzielając pomocy w rozwiązywaniu problemów
wychowawczych. Od kilku lat regularnie
finansuje letni wypoczynek dzieci, organizuje konkursy z nagrodami, imprezy świąteczne. Jedną z ważnych form pomocy jest
program stypendialny, który pomaga zdolnym uczniom i studentom – wychowankom
Rodzinnych Domów Dziecka i Rodzin Zastępczych w rozwijaniu ich zainteresowań
i dalszej nauce.
Zobacz więcej i skorzystaj:
http://www.darserca.pl/
Fundacja Świętego Mikołaja od lat wspiera edukację wychowanków Rodzinnych
Domów Dziecka i Zawodowych Rodzin
Zastępczych. Środki zebrane podczas
kampanii „Grunt to rodzina” przeznaczane
są na realizację zajęć wyrównawczych,
naukę języków obcych oraz pomoc specjalistów. W konkursie na przedsięwzięcia
edukacyjne mogą wziąć udział rodzinne
domy dziecka, zawodowe rodziny zastępcze oraz stowarzyszenia i fundacje współpracujące z wychowankami rodzinnych
placówek lub z osobami je prowadzącymi.
Zobacz więcej i skorzystaj:
http://www.mikolaj.org.pl/pl/co-robimy/rodzinne-domy-dziecka
Fundacja przyjaciółka stara się wspierać
opiekunów zastępczych w wychowywaniu
powierzonych dzieci. Jeżeli dziecko, które
otaczacie opieką jest chore lub niepełno-
UŚMIECHNIJ SIĘ
- Mamo... kup mi małpkę. Proszę!
- A czym Ty ją będziesz karmił synku?
- Kup mi taką z Zoo, ich nie wolno karmić.
Dwóch pięcioletnich chłopców sika w toalecie. Jeden mówi:
- Twój nie ma skórki na końcu!
- Byłem obrzezany.
- Co to znaczy?
- To znaczy, że obcięli mi skórkę na jego
końcu.
- Ile miałeś lat, jak to zrobili?
- Moja mama mówi, że miałem dwa dni.
- Bolało?
- Czy bolało?! Nie mogłem chodzić przez
rok!
Syn zrobił wreszcie prawo jazdy i prosi ojca
o pożyczenie samochodu. Ojciec ostro:
– Popraw oceny w szkole, przeczytaj Biblię i
zetnij włosy, to wrócimy do tematu.
Po miesiącu chłopak przychodzi do ojca i
mówi:
– Poprawiłem stopnie, a Biblię znam już
prawie na pamięć. Pożycz samochód!
– A włosy?
– Ale tato! W Biblii wszyscy: Samson, Mojżesz, nawet Jezus mieli długie włosy!
– O, widzisz, synku! I chodzili na piechotę...
11
sprawne należy przesłać do Fundacji dokumenty, których spis jest wymieniony w
zakładce: „Dzieci chore i niepełnosprawne”
na stronie internetowej Fundacji.
Wspólnie z Fundacją Oriflame Dzieciom
uruchomiła program „a KuKu” aby pomóc
dzieciom, które wychowują się w rodzinach
zastępczych i rodzinnych domach dziecka
i dać im szansę na spełnienie marzeń, tych
większych i tych małych, o zdrowiu, nauce,
wspólnych wyjazdach, a czasami o całkiem
zwykłych dziecięcych przyjemnościach takich jak rower, rolki, narty, itd. itp.
Program jest długofalowy, to szansa na
rozwój pasji i zainteresowań dzieciaków,
na pozytywne spojrzenie na świat i przyszłość. Czasami spełnienie prostego marzenia może sprawić, że zmieni się całe
życie.
Zobacz więcej i skorzystaj: http://www.fundacja.przyjaciolka.pl/
Magazyn Rodzinnych
Środowisk Zastępczych
Adres Redakcji:
ul. Grunwaldzka 137, II piętro,
80-264 Gdańsk, tel. (058)344-60-65,
[email protected]
Skład Redakcji: redaktor naczelna:
Małgorzata Wierchoła, tel. (058)34460-65, [email protected]
zespół redakcyjny:
Maria Morawska, Zuzanna Ananiew,
Dariusz Wierchoła, Marta Głogowska
Projekt i skład kwartalnika,
projekt okładki:
Iwona Leśniewicz - A6 STUDIO
52023453, [email protected]
Zdjęcia: www.123rf.com,
www.dreamstime.com
Wydawcą Magazynu
jest Stowarzyszenie Rodzin
Zastępczych i Adopcyjnych
„PELIKAN” w Gdańsku
Naszym Partnerem jest
Towarzystwo
NASZ DOM
Jeśli bocian nie przyleci,
czyli skąd się biorą dzieci
Książka cudowna! Czytając aż trudno uwierzyć, że można tak trafnie i lapidarnie ująć
tak trudną kwestię, jaką jest bycie dzieckiem
adoptowanym i bycie rodzicem adopcyjnym.
W książce Agnieszki Frączek wszystko jest
piękne i proste. Ale proste nie dlatego, że
problem został spłycony, ale dlatego, że
autorka trafiła w samo sedno. Wystarcza
przecież powiedzieć o adopcji całą prawdę,
najprościej, najpiękniej, prostym dziecięcym
językiem, bez niepotrzebnego zakłopotania,
niepotrzebnej wzniosłości czy górnolotności.
Wystarczy opowiedzieć o adopcji językiem
ciepła i miłości.
Pani Agnieszka zrobiła to najpiękniej, jak tylko można było. Dziękuję jej za to z całego
serca. Dziękuję za moje i mojego męża łzy
wzruszenia, a przede wszystkim za uśmiech
mojej córeczki, która kiedyś będzie musiała
zmierzyć się z faktem, że została adoptowana. Na razie mówię jej o tym najprościej
i najpiękniej, jak potrafię. A książki, takie, jak
ta pomagają jej zobaczyć, że adopcja to nic
niezwykłego i wstydliwego. Bo żeby kochać
kogoś najbardziej na świecie nie trzeba go
urodzić, naprawdę! Pani Agnieszka rozumie
to doskonale! Gorąco polecam, zarówno
dzieciom adoptowanym, jak i ich rodzicom! A
pozostałym, żeby nauczyli się traktować adopcję tak, jak na nią zasługuje - naturalnie,
prosto i pięknie. Lektura obowiązkowa!
Anulka
Książka niesamowita, zaskakująca i przepełniona miłością. Moja 3letnia córcia zachwycona ilustracjami i kolorami, a ja treścią.
Wspaniale, że ktoś potrafił wyjaśnić dzieciom
trudny temat w tak przystępny sposób. Polecam, nikt się nie zawiedzie.
Aldona
Agencja Wydawnicza Jerzy Mostowski
Janki k. Warszawy, ul. Wspólna 17a,
05-090 Raszyn, tel. 22 720 35 99
Pełna oferta na www.awm.waw.pl
Tekst Agnieszka Frączek
Ilustracje Iwona Cała
Redakcja: Martyna Maroń
Format: 210x225 mm
Objętość: 24 strony
Okładka: twarda, lakier punktowo
ISBN 978-83-7250-362-6
Cena det. 17,99 PLN
„Jeśli bocian nie przyleci...” to niewielka
książka, która mówi o sprawach wielkich i
najważniejszych dla każdego człowieka. To
poetycka opowieść o miłości, która czasem
zjawia się niespodzianie,
a czasem trzeba jej długo i mozolnie szukać. O smutku, nadziei i wielkim szczęściu,
kiedy wreszcie uda się spotkać dwojgu
Dorosłym i Dziecku. Mam nadzieję, że ta
książka napisana pięknym i zabawnym
wierszem, z ilustracjami w klimacie Chagalla, będzie inspiracją dla ważnych i dobrych rozmów.”
Katarzyna Kotowska
Autorka Jeża i Wieży z klocków
Mam napisać jednym zdaniem... Nie da się.
Książeczka-bajeczka króciutka, ale za to jak
pięknie napisana. Na kilku stronach zawarte
całe sedno adopcji. W kilkudziesięciu, wierszowanych zdaniach pani Agnieszka Frączek
napisała o uczuciach, o moich uczuciach. Nie
byłam w stanie czytać, bo oczy zachodziły łzami. Kupiłam książeczkę dla swojego dziecka,
dla dziecka, którego jeszcze nie ma, a może
jest, tylko jeszcze nie z nami. Kupiłam też dla
dzieci moich adopcyjnych przyjaciół. Bardzo
dziękuję autorce za tyle pięknych emocji.
af
Cudowna opowieść z cudownymi ilustracjami
napisana bardzo zgrabnie, po prostu pozycja
obowiązkowa dla rodziców adopcyjnych, bardzo dziękuję autorce, że pomyślała o wypełnieniu wielkiej dziury w rynku wydawniczym,
bo bajek traktujących o adopcji naprawdę jest
niewiele.
Truskawka
Popłakałam się, przeczytałam jednym tchem,
proszę o więcej takich pozycji...
Haniulek