Gołębiarskie tango
Transkrypt
Gołębiarskie tango
20 vis a vis | maj 2008 telewizja vis a vis numer 5 (15), Kraków, maj 2008 Kazimierz Oćwieja prezentuje Gołębiarskie tango muz. Henryk Cyganik sł. Antoni Mleczko /D-mol /E-mol /A-7 /D-mol Kleparz, Rynek, Stawy, każdy wmieście plac /D-mol /A-7 Gołębiarzy Kraków sławny, w skrzydłach wiatr /G-mol /D-mol Kiedy gołąb płynie nad wawelski gród – /G-mol /A-7 łatwo poznasz pana imię tu. /D-mol /E-mol /A-7 /D-mol Gadaj se co zechcesz, stare mury chwal, /D-mol Heh ..gołębie...poranne..zanurzone w mojej samotności.. ups..coś miałem pisac..że trochę wzruszeń....młodzi tańczą nocą.. Gołębiarskie tango..a Kraków..a Ja ..Uśmiechamy Się..dobrze gdy Wiosna..dobrze gdy Dzieje Się..dobrze że Razem..to piszcie no..rysujcie.. fotografujcie To Wszystko..to co Dobrze..i do Nas ślicznie ślijcie..autorzy /A-7 Ale kiedy w niebo zerkniesz, wiesz że ja – /G-mol /D-mol Że tu znaczy wiele gołębiarski fach /G-mol /A-7 Gołą niesie nad Wawelem wiatr /D-dur Ref. fot. Marek Przybyłowicz, Bogusław Kucharek i Adam Marczek To tango jest dla gołębiarzy – /E-mol Chłopców z Półwsia /A-7 /D-dur Tańczy6my je, na dachu Księżyc usiadł też, /D-dur /H-7 /E-mol Z gołębiem śni nasz Kraków srebrne sny. /G-mol /D-dur /H-7 My tylko w tangu śnimy dni – /E-mol /A-7 /D Gdy niebo zagołębi miasto w nim. Kontakt: Półeczka Vis a Vis [email protected] o..skrytka!.. Adam Marczek Skr. pocztowa 383 30-950 Kraków 61 2 vis a vis | maj 2008 Andrzej Warchał Kataklizmy | vis a vis 19 *** . Julianowi Kawalcowi na 85 urodziny Urodził się z czarnej skiby zatem rozciera w palcach życie jak dojrzały kłos, lub grudę ziemi. ........ 15 maja 2008 będziemy pamiętać! - Kiedy było we wtorek sprzątane. - A może to ktoś zrobił w dobrej wierze – powiedział premier. – I m będziemy mniejsi, tym trudniej będzie w nas trafić. - Żeby tylko nie przesadzić! Przecież trzeba to będzie ludziom ogłosić. - Tym bym się nie przejmował. Napiszemy w prasie i nikt nie uwierzy. Zresztą możemy podać powierzchnię w milimetrach i komu tam się będzie chciało przeliczać. - Jest jeszcze trzecia sprawa – oznajmił marszałek ciężko dysząc. – Od wczoraj zaczyna nam powietrze z atmosfery uciekać. Zebrani rzucili się w kierunku zamkniętych od zewnątrz drzwi. dzisiaj nie zgadza nam się poKraków, 1968 wierzchnia kraju. Ktoś nam w nocy poprzesuwał granice. Zebrani ścisnęli się w środku sali. - To niemożliwe – wydusił po chwili minister obrony. – Mogły to być przesunięcia tektoniczne. Nawet jakieś wstrząsy w nocy odczułem. - Pewnie był u was pod łóżkiem zamachowiec. rys. Sebastian Kudas Chłop. Jerzy Michał Czarnecki Ale ma zmartwienie, jak przytulić do serca wszystkie zwierzaki, rośliny, wszystkich ludzi – tak jednak, aby zostało trochę miejsca na przygarnięcie kuli ziemskiej. Dedykacje Diagnoza pamięci Haliny Poświatowskiej W słowach rzeczy zamknięte pamięci Tadka Ślwiaka Później byty budziły się z wiosną, to pszczoła, to motyl, na Rynku kwiaciarka i dom z trudem odnajdowany. Jeszcze dzień wstanie na powitanie: arytmia – dzień jeszcze... powitanie – migotanie komór, arytmia: miłość się kołacze, dzień wstanie...ciśnienie... miłość, zmęczenie, wołanie, niedotlenienie, wołanie na powitanie, niedotlenienie, wołanie: wieczne odpoczywanie. Ars poetica jest jak ręka dziecka. Ars poetica jest jak sen szaleńca. Teraz W słowach rzeczy zamknięte od rzeźni miejskiej, skąd czerpałeś słowo. Skowyt i słowo. Może to właśnie dlatego cierpieć będziemy na chroniczne wiosny i na zakwitania nigdy nie nazwane i na naszą młodość w krzywych lustrach. W słowach rzeczy zamknięte...? na śmierć Piotra Skrzyneckiego Czarnoksiężnika Krakowa Teraz już będą umierali przyjaciele młodości, głowy posiwiałe jak odległy dotyk dłoni. Gdzie teraz jesteś Piotrze, Tomku, Janku... Gdzie? Teraz już będą umierali – wypełni się ich miejsce nowymi słowami. Kraków, maj 1977 rys. Kris Cedro - Panowie – powiedział admirał drżącym głosem. – Sytuacja jest wyjątkowa. Ktoś nam w nocy spuścił wodę z morza. Zebrani przesunęli się w południowy kąt sali. - Niemożliwe – wydusił minister obrony. – Naokoło sami sojusznicy, a ci z południa to nawet bracia. - A jednak wody nie ma – powiedział admirał. – Nasza marynarka wróciła na piechotę. - Może był jakiś przeciek? – rzucił premier. - Kiedy wszyscy trzymali języki za zębami. - Trzeba cos będzie marynarzom powiedzieć – wydusił premier. – Wcześniej czy później zorientują się i przestaną chodzić na rozstawionych nogach. - Z tym, że to nie jest problem. Zawsze będzie można om powiedzieć, że zmieniamy wodę. - Ja bym tam morza nie żałował – rzucił dowódca. – W końcu i tak było ono mało słone. - Można je było dopieprzyć. maj 2008 - Jak jest tak jest – powiedział premier – no , ale teraz przynajmniej nie będziemy musieli wykańczać starannie statków. - Moglibyśmy je na hotele przerobić. - A któż ci tu teraz przyjedzie? – rzucił admirał. – Toż od razu będzie można po molach poznać, że wody nie ma. - Kiedy bałwanów u nas nie brakuje. Sprowadzi się kilku i niech sobie biegają po plaży. Wszyscy zebrani spojrzeli po sobie. - Boję się tylko – powiedział prezydent. – żeby tego kościół nie wykorzystał, rozgłoszą jeszcze, że się morze przed uciekinierami rozstąpiło. - To jeszcze nie wszystko – powiedział cicho minister spraw wewnętrznych. – Od 18 vis a vis | maj 2008 maj 2008 Możesz mnie sobie przemilczeć możesz mnie chcieć zagłuszyć możesz mnie sobie oddać do rzeźni możesz mnie sobie brzydko nucić Możesz na mnie ryczące wysyłać karetki wozy straży niech na mnie wściekle ujadają bolę cię jak koń na parkingu! Po bruku bryczkę wierszy wlokę jesień bije deszczu kopytem Aleksander Jasicki Niebo w deszczu, Miasto w kałuży. Koń mojego gatunku wybiera trakt królewski na niedzielny spacer w nowych butach od Baty, butów producenta. Rynek, Grodzka - kostki cukru podane jak na dłoni, póki Miasto nie zaświeci fosforami nocy. Koń miejski widzi nocą w sześcianie oczami dookoła, jak to u konia, głowy. Koń krakowski, z salwatorskiej stajni pełnej krwi zwierzynieckiej koń hejnałowy. Po kostki bryczkę Miasta wlokę fosfor nocy na wozu plandekę Koń miejski krakowski Powstańczy Disneyland jak zwykle pełen wycieczek dzwonią telefony-zabawki ktoś przypadkiem podeptał sztuczną mogiłę Zza rogu machają do nas papierowi mali powstańcy Wszyscy się uśmiechają bo przecież oni jak my Tez śmiali się kochali bawili Baczyński jakoś wstydliwie żałośnie upchnięty gdzieś między sztucznym kanałem a makietą samolotu krzyczy: „Jeno wyjmij mi z tych oczu szkło bolesne - obraz dni, które czaszki białe toczy przez płonące łąki krwi. Jeno odmień czas kaleki, zakryj groby płaszczem rzeki, zetrzyj z włosów pył bitewny, tych lat gniewnych czarny pył” Krzyk niezauważony ginie wśród sztucznych odgłosów bombardowania | vis a vis 3 Agnieszka Stabro fot. Katarzyna Marczek Zapiski z Muzeum Powstania Warszawskiego 1. Miasto w słońcu wygląda jak naftowe pole wieże świątyń jak szyby wiertnicze emiratów pompują pod niebo codzienną porcję ropy spowiedni olej grzechu. Baryłka oleju kosztuje co łaska, święta ulga w ciśnieniu grzesznej duszy. To Miasto wygląda jak rafineria sumień Miasto wieżami wygląda na niebo Miasto dobrze wygląda w oczach nieba. Po niebie bryczkę Miasta wlokę wieże Miasta na wozu plandekę Omijając codziennie mdlejące ze starości dwie pożółkłe, samotnie stojące w rogu ulic akacje, bezpierśne i chude jak stare parasolki Zdjęcie z prywatnej kolekcji A. Jasickiego - publikowane za jego zgodą Marek Wawrzyński *** pomyślałbyś że mają problemy z tym samochodem jasnowiśniowym w wiosennym zmierzchu przy zapalonym silniku na tym niby parkingu za zaparowanymi szybami złączeni ze sobą III 2008 Już z Nami: Andrzej Warchał*Jan Andrzej Nowicki „Viking”*Krzysztof Tyszkiewicz*Andrzej Warzecha*Adam Ziemianin*Wiesław Siekierski*Jan Nowicki*Jerzy Maciej Czernecki*Aleksander Jasicki*Tomek H. Kaiser*Dorota Kazimiera Zgałówna*Bogusław Kucharek*Dorota Dużyk*Mieczysława Dużyk*Jerzy Dębina*Witold Banach*Edward Michalik*Omar Khayya*Marek Studnicki*Kazimierz Oćwieja*Marek Wawrzyński*Krysztof „Kris” Cedro*Sebastian Kudas*Marek Przybyłowicz*Bożena Boba-Dyga*Halina Pląder*Robert Czekalski*Agnieszka Stabro*Marek Wróbel*Magdalena Tuszyńska*Henryk Arendarczyk*Ewa Maciejczyk*Magdarius*Maro Zender*Adam „Bobs” Marczek*Janusz Wosiek*Roman Gustaw Woźniak*J.BW.*johny porter (ona)*Andrzej Dyga*Magda Marciniak*Leszek Biały „Wódz”*Maciej Dudek*Tomasz Kowalczyk*Ryszard Swiątek „Pikuś”*Ryszard Szociński*Anna*BurnsWyller*Anna Widlarz*Elżbieta Żórawska-Dobrowolska*Ryszard Bochenek-Dobrowolski*M*Charlie*Wojciech Pestka*Józef Bator*Justyna Sokół*Maciej Szymczak*Pan Smith*Paweł Rzegot*Marcin Hernas*Gina Gurgul*Miguel Cortez*Małgorzata Łempicka-Brian*Damian*Katarzyna, Alicja, Agata Marczek*Róża Dominik*Ania Karez*Julka Dyga*Renata Dubiel ..a Ty?..dołącz!..czekamy:)... 4 vis a vis | maj 2008 bezsenną nocą liczę gwiazdy śmieją się do mnie migotaniem i cieszę się na obecność Pana niedobra noc mija a świt oczy moje słońcem otwiera cieszę się na obecność Pana ..wycieczka przez Bieszczad... turyści dawno odjechali budzi barmanka smutnego poetę - „dla pana setkę nalali” w zapachu kwiatów w tańczących wiatrem gałęziach drzew w uśmiechniętych sercach ludzi widzę wszechobecność Pana *** wygrałem w lotto bo wczesnym rankiem z ciemnego snu wybudziło mnie słońce i szczęśliwe ptaki całym sobą każdym następnym dniem idę do ciemnego tunelu by na jego końcu dotknąć światła wygrałem w Lotto bo żona się do mnie uśmiechnęła i dzień zaczął być szczęśliwym przeczuwam ciepło jego ręki która tam mnie prowadzi Setka wygrałem w Lotto gdy po pracy wróciłem do dobrego domu i zastałem radość wygrałem w Lotto wieczorem pije aromatyczną herbatę i cieszę się śmiechem moich wnuków więc gdy już skończę swoje „pienia” sprzedam ludziom „uniesienia” słyszę okrutne to niestety „malejcie setkę dla poety” poeta ciągle jest na bani niejedni mówią – co on chrzani? Może mu pomóc – znów niestety „poproszę setkę dla poety” i recytacja i znów wiersze to drugie słowo a to pierwsze i smutny słyszę jeśli chcecie „nalejcie setkę poecie” dzień już skończył swoją fetę maj 2008 Ryszard Szociński fot. Bogusław Kucharek | vis a vis 17 Witold Banach 15 IV cd Jak już napisałem wszystko przez czarnego kota. I jak tu nie być przesądnym? Plan dnia był następujący: idę na pierwsze zajęcia bo na nich ma być wpis do indeksu, następne sobie odpuszczam i idę do hotelu po bagaż, potem do zwisu, później na pociąg. Wchodzę do sali, a tu zamiast sędziwego profesora Ś. przygotowuje się do zajęć pani dr F. Nie mogę zostać na tych zajęciach bo nie zabrałem bagażu a hotel powinienem opuścić do jedenastej. Wracam do hotelu. Odbieram bagaż, płacę za pokój i wracam na UJ i czekam na dziedzińcu. Plany mam trochę pokrzyżowane. Sądziłem, że o 10-tej będę po zajęciach, ale ze względu na przesunięcie wykładu profesora będę wolny dopiero o 12-tej. Na Zwis zostanie mi ledwie 2 godziny. Czekam w patio na ławeczce aż skończą się zajęcia, które opuściłem i zacznę te na których muszę być. Z jakiegoś kąta wyłania się czarny kot, bez jednej białej plamki. Przetnie mi drogę do wejścia na Wydział Etnologii czy też nie? Cholera, przeciął. Skończyły się zajęcia, krótka przerwa. Wchodzę na salę, moje poprzednie miejsce zajęte, pytam jednej z koleżanek czy miejsce obok jest wolne? Słyszę – Teraz już tak – I jeszcze wtedy nie zastanawiam się co znaczy owo „teraz”. Nasz Zwisowe zapiski Vi opiekun wchodzi do sali i kieruje się prosto w moją stronę. Już wiem dlaczego, obok mojej ławki stoi rzutnik i mnie przypadnie jego obsługa. A ja mam w sobie coś takiego, że jak dotknę samochodu to akumulator wysiada… Teraz już wiem co znaczyło – Teraz. Ktoś kto siedział na moim miejscu na poprzednich zajęciach czmychnął żeby nie obsługiwać. W rzutniku był magazynek chyba na trzydzieści slajdów, na ławce czekał następny. Po chwili wszedł do sali profesor Ś. i rozpoczął wykład, obsługiwałem rzutnik. Wszystko szło dobrze do momentu kiedy kończył się pierwszy magazynek. Zostało jeszcze kilka slajdów, wziąłem do ręki drugi magazynek chcąc jak najsprawniej go wymienić. Położyłem go obok rzutnika i…stała się katastrofa. Przy następnym przesunięciu wysuwająca się prowadnica strąciła drugi magazynek, który spadł na podłogę. Większość slajdów z drugiego magazynka rozsypała się. Zamurowało mnie, próbuję przepraszać, a profesor cichym, zrezygnowanym głosem powiedział jedynie, że nie może kontynuować wykładu bo teraz i tak nie będzie właściwej kolejności slajdów, wstaje i wychodzi. Najchętniej zapadłbym się pod ziemię. Po chwili wchodzi nasz opiekun i prosi o ze- branie indeksów, ktoś pyta czy będą wpisy? Odpowiedź jest twierdząca. Ja jestem załamany i pełen wyrzutów sumienia. Jedna z koleżanek pociesza mnie – Gdyby slajdy były puszczane do końca, nie zdążyłabym na pociąg. W podobnym tonie mówi do mnie Szymon. Nie zmienia to faktu, że czuję się fatalnie, idiotycznie. Żal mi pana profesora i lękam się o niego. Po kilkunastu minutach trwających nieskończoność, wracają indeksy, ale podpisane przez opiekuna a nie profesora. Boję się nie na żarty. Grupa odbiera indeksy i wychodzi, ktoś mnie jeszcze pociesza. Prędko do Zwisu na złapanie równowagi. Po kilku minutach siedzę tutaj, martwię się i w błyskawicznym tempie wypijam portera. Cały czas myślę o profesorze, żeby tylko nie dostał zawału. Zamawiam następne piwo, ale to niewiele pomoże. Wyrzuty nadal gryzą. Czas mija, powoli trzeba się zbierać na pociąg. Stoję przy bufecie, wpatruję się w krakowski Rynek przez Zwisowe okno. Kończę piwo. I w tej chwili obok Zwisu przechodzi drobnym, powolnym kroczkiem, wsparty laseczką profesor Ś. Jaka ulga… 16 vi vi a vi vis v viss | ma majj 2 2008 008 maj 2008 Halina Pląder | vis a vis 5 Elżbieta Żórawska-Dobrowolska Tautogramia Ciekawość Czemu – częstujesz czerwonymi czereśniami? Co czujesz – czekając na ciepłą, czarną czekoladę? Ryszard Bochenek-Dobrowolski Czym – czaruje Cię czerwcowa czeremcha? GRANDE FURIOSO ?? La Granda Furiosita hiszpańskiego nie czyta ale tańczy hiszpańskie flamenco. Jedną ręką w górze sięga po talerze, rąbie porcelaną o swoje kolano, patrzy co jeszcze ma pod drugą ręką. Dzbankiem rąbie w lustro odłamek trafia w usta, Furiosita krzyczy ale nikt nie słyszy bo jest jeszcze piekielnie wcześnie rano i śpią Barcelończycy snem szarej wilczycy jeśli dobrym to z wodą przejrzystą jak wino, jeśli złym, to śni się im ponure ptasie guano. ?Furiosito! Seniorito! Martwię się o ciebie, czemu jesteś wściekła?? ?A idźże do piekła mój orle, sokole idź się smażyć w smole, nie zawracaj stary gitary, bo jak ci przysunę przejdzie ci frasunek i tak ci przyłożę że śmiertelne łoże tylko i mary.? ?Nie znam się na marach, za to znam na czarach miłości. I najgłębsze morze czasem jej nie zmoże gdy takie są losu koleje.? Furiosita na to głowę odchyliła, zęby zaperliła, ach, jakże ona się śmieje! Już po drugi dzban sięga a tu różowa wstęga z dzbana dobyta o czymś jej przypomina i słodka Furiosita o nic już nie pyta, płaczem wybucha, łzy leje. La Granda Furiosita hiszpańskiego nie czyta za to tańczy hiszpańskie flamenco. La Granda Furiosita jak la crima w karminach już nie szuka dzbana pod ręką La Granda Furiosita twarz zmęczoną do poduszki przytula La Granda Furiosita ucichła i śpi. Czegóż – Często chętnie czekasz? Czemu czasami ciągną Ciebie ciemności, czarodziejskie czeluści? Spacer w ogrodzie Gdy słońce wschodzi, to uśmiech widzę na Twej twarzy. Gdy dzień ponury, Ty jakbyś więdła. Biorę Cię na spacer, do ogródka naszego, byś patrząc na kwiaty syciła wzrok ich pięknem. Charakterystyczny całoroczny chaos: czego? czemu? co? czegóż? Czym? Patrzysz na nie jak rwą się do życia. Mimo chłodu jesieni, promień słońca je muska. Cicho cichnie chciwa, codzienna ciekawość. Nabierasz życia, spoglądając na nie. Wdzięczna jesteś słońcu za ciepło, którym je obdarza. Pustka Pusta pustka pustoszy przedtem pełną poezji przestrzeń. Pustkę przepełnia przepaść, pustoszeje pole, pusto pod parkanem. Pada! Przez powietrze przeleciał powiem pesymizmu... fot. A.M. 6 vis a vis | maj 2008 maj 2008 wiatr z Zzestuchwilowic Skarb...pytam teraz...teraz... dlaczego... i dlaczego właśnie to słowo tak krążyło po mojej głowie...i dlaczego właśnie wtedy... że wylatywało i wracało.. że nie chciałem a było.. wtedy gdy już jechałem... kiedy byłem coraz dalej.. i bliżej zarazem....kiedy dużo czasu miałem na myślenie.. całym ciałem.. Sobą całym... ..jadąc...zawieszony pomiędzy jedną stacją a drugą...tak bez możliwości zmiany...dumałem sobie o znaczeniach. .wtedy....a one napływały z tą tajemniczą oczywistością która potem zmienia się w pewność... zostaje.. tak wczepi się że wyjąć ją trudno.. że drąży aż wydrąży.. aż nie chce się tego zrozumienia... tej oceny sytuacji... miejsca... szans.. ..mam podejrzenia że właśnie to jest poznanie.. to zrozumienie nagłe bezprzyczynnie.. nie z myślenia... wiedza...ta wiedza..kiedy tak siedzisz ..że nie robisz właściwie nic.. i myślą błądzisz po szybie...a tam kolorowe refleksy świateł....rosa... mgła.. wszystko gdzieś umyka.....zostaje poza...a w między czasie dzieje się To... to zrozumienie.. to dumanie.. to napływanie i odpływanie.. które się odwraca..przewraca.. wierzga.. odchodzi i wraca..niepewne... przyczajone jakieś..w oczekiwaniu na swoją chwilę gdy będzie już tylko ono.. gdzieś schowane.. to znów całkiem odkryte.. najpierw szepcze.. potem mówi coraz głośniej w końcu krzyczy.. że jest.. i w końcu zostaje.. SKARB ..jak to myślenie.. że skarb... jak to myślenie..że skarb.. skarb.. jak to myślenie tam wtedy...całym ciałem...Sobą..że skarb.. ..wtedy gdy jechałem... Skarb jest niecodzienny.. pomyślałem tak gdy wracałem... skarb jest odświętny pomyślałem.. dlatego tak cieszy gdy się go dotyka...gdy się go czyści ogląda pokazuje.. pielęgnuje.. a potem skrzętnie chowa.. w skrzyni.. gdzie wspomnienia.. marzenia.. pamiątki.. gdzie zatrzymany czas.. .bogactwo.. nadzieja.. skarb... ..skarb..jest znaleziony.. pomyślałem...gdzieś głęboko do tej chwili odkrycia schowany trwał... nawet może go nie było wcale... być może został stworzony oczekiwaniem....nagłym zachwyceniem...które przez swoja siłę zostaje...potem nosi się to znalezienie wszędzie ze sobą.. jak wiedzę najcenniejszą.... jak wszystko najcenniejsze...z dumą... która ukryta we własnej tylko tajemnicy... ale też we własnym egoiźmie tak wszędoobecnym...w tej pewności że jest...i że będzie.. skarb.. tak wtedy myślałem.. ...skarb... jest nierozmienialny...niepodzielny.. bo w częściach już inny nie ten sam..tak pomyślałem..więc straciłby swój blask....tą wartość tajemną która go tworzy.. przez to jest jedyny niepowtarzalny taki..Twój... Twój Skarb..pomyślałem tak wtedy..gdy jechałem... ..skarb nie nadaje się do codzienności..gdyby go tak ciągle używać jak te wszystkie przedmioty które tak szczelnie otaczają nas... czym by się stał.,,. zużytym skarbem może?... może straciłby blask.. i zostałby takim co to nie pasuje do wizerunku i oczekiwania.....to potem gdzieś w kącie doczekałby ostatecznego przeznaczenia...niepotrzebny już..wcale nie taki drogi... nie taki skarb...tak pomyślałem... ..skarb...jest schowany... ukryty.. potem wyjmowany nabożnie.. z nadzieją że niezmiennie taki sam trwa..piękny .. że pochwalić się nim można przed sobą i innymi... że wciąż jest... i zawsze gdy pokazywany przy szczególnych okazjach radośnie świeci... i zapala ogniki w oczach..i zapala ich blask... ale na co dzień jednak ..leży porzucony.. przykryty przez natłok codziennych spraw... jak starą derką przykryty... czeka na swój czas...ten Wielki Dzień.. gdy znów zaświeci...wtedy inne obiekty jakby nagle mniejsze..i wyblakłe...mniej ważne..muszą kryć się po zakamarkach.. i wtedy one czekają aż wróci codzienność...tylko tyle że ta zawsze wraca...więc znów wygrywają przekonują obywateli, że zło nie istnieje. Wówczas, wyklucza się poza przestrzeń publiczną wszelkie polemiki, mogące obnażyć złe strony polityki, systemu, itp… Ach, jaki piękny i doskonały jest świat. Obywatele są szczęśliwi, gospodarka kwitnie a wszelkie statystyki fałszuje się z podstępną bezczelnością. Często, programowa ideologia, kłuci się z głębokimi potrzebami ludzkimi, w pewnych przypadkach, nawet z naturą. Na wspomnienie, może nasunąć się tu, chociażby walczący, marksistowski socjalizm, który serwował antropologię, która po chamsku redukowała istotę ludzką. Lenin i kilku wybitnych reformatorów, w czasie najgłębszych poruszeń zauważyli – śmierć budzi refleksje. Jednak, by rozwiać wszelkie budzące się niepokoje, promowali, wbrew wszelkiemu doświadczeniu, pieśń – „Buwsiegda budiet nieba, buwsiegda budiet mama, buwsiegda budu ja”. Idiotyzm w najczystszej postaci. Dalej mamy kicz psychoanalityczny, który polega na niepisanej umowie, między psychoanalitykiem a klientem. Wtedy wszyscy głaszczą się po głowie i uspakaja, broń Boże, nie tykając pewnych, budzących niepokój kwestii. Następnie upudrowany, podniesiony na duchu klient, opuszcza kozetkę i rusza w świat, dysponując całkiem dużym poziomem spokoju. Bez wątpienia, za pewien czas, z powodów niejasnych, życie zaczyna się ponownie komplikować. Następnie, psychoanalityk przygotowuje nową dawką pudru i tak się toczy światek. Trzeci rodzaj kiczu, to kicz religijny. Przykładem tego była Angela we wczesnej fazie rozwoju osobniczego. Zastąpiła budzącą się świadomość religijną czymś w rodzaju formalnej postawy, osadzonej na gruncie fikcyjnej konstrukcji własnej osobowości. Jeszcze chwila i gdyby nie kilka prawdziwych doświadczeń, osiągnęłaby stan głębokiej alienacji. Kicz religijny, może przyjąć, rów- nież nieco inną formę. Polega ona na osiągnięciu poczucia dobrze spełnionego obowiązku, ze względu na nadmierną ilość działań. Można, na przykład, otaczać się niepojętą ilością gadżetów religijnych, a przy tym, prawdziwość doświadczeń wykluczać poza obszar własnego życia. Z pewnością, dzieje się tak, ponieważ głębokość doświadczenia psychoanalitycznego i religijnego, w ostatecznej konsekwencji wymagają daleko posuniętych zmian, co, jak powszechnie wiadomo, łączy się z pewnym trudem. W każdym z opisanych przypadków, człowiek pada ofiarą manipulacji. W sytuacji kiczu psychoanalitycznego i religijnego, o zgrozo, ofiarą własnych manipulacji a w najlżejszym przypadku głupoty. Wydaje się, wówczas, że życie podlega absolutnej kontroli. W takich okolicznościach, trudno mówić o otwarciu się na biofilne pierwiastki, z miłością włącznie. Dlaczego? Ponieważ zarówno życie jak i miłość nie poddają się kontroli. Wiktor wyjawił Angeli swój niepokój. Delikatnie wprowadził ją w temat, roztaczając szerokie tło problemu. Angela zastygła w bezruchu. W gruncie rzeczy zgodziła się z nim, choć jest to powiedziane niezręcznie. Mówiąc precyzyjniej, Wiktor poszerzył jej kontekst widzenia samej siebie, w obliczu czego, została przyparta do muru, po czym, była zmuszona głęboko zidentyfikować się z hipotezą. W pewnym filmie, o tytule „Barwy nocy”, Psychoanalityk grany przez Bruca Willisa, obcesowo traktując pacjentkę, powiedział, że człowiek patrzy na siebie przez dziurkę od klucza. Resztę, czyli to, czego nie widzi, dopowiada. Otóż Angela Zmysło była w tej kwestii mistrzynią. Pobożne dookreślenia własnej osoby stanowiły u niej główny trzon osobowości. Toteż Angela, tworząc absurdalny obraz siebie, traciła ze sobą kontakt. Jak wyżej | vis a vis 15 wspomniałem, jeszcze trochę i osiągnęłaby stan ostrej alienacji. Z powodu oddalenia się od samej siebie, stałaby się dla siebie obca. Oczywiście, to trwało do czasu. Powoli fałsz i miraże zaczęły się rozpadać. W tym miejscu, można śmiało przytoczyć zdanie napisane na kartach Biblii – „Szukajcie prawdy, ona was wyzwoli”. Pozostaje jeszcze tylko zadać dwa pytania, – z czego wyzwoli i do czego wyzwoli? Angela od tego wieczoru darzyła Wiktora niebywałym szacunkiem i uwielbieniem. Stał się dla niej kimś w rodzaju wszechrozumiejącego mentora. Później, nie mogła pojąć, iż Wiktor człowiekiem był i to człowiekiem skłonnym do upadków. Stąd nie raz, będąc w zakłopotaniu, traciła światopoglądową orientację. Innymi słowy, kwestionując tezy Wiktora, doświadczała dezorientacji boleśnie borykając się z sądem na temat świata. Bez solidnej podstawy, jaką były dla niej twierdzenia Wiktora, najzwyczajniej traciła punkt odniesienia, przez co świat wydawał się pogmatwany i nijaki. Z czasem, problem osiągnął punkt krytyczny. Angela robiła sto przeciwstawnych rzeczy jednocześnie. Na szczęście, zdystansowała się do sprawy i powoli jej struktura poglądowa zaczęła dojrzewać. Tymczasem Wiktor opuścił mieszkanie Angeli i udał się do siebie. Miał zaprzątniętą głowę przeprowadzką. col. A.M. 14 vis a vis | maj 2008 Wiktor, po wyjściu z uczelni dotarł do domu, szybko wskoczył do swojego ascetycznego łoża i zapadł w piętnastogodzinny sen. Obudził się w formie doskonałej. Właściwie obudziła go Angela. Cichutko weszła przez otwarte drzwi, zobaczyła śpiącego Wiktora, szybciutko ściągnęła ubranie i w samej bieliźnie wcisnęła się jego łóżka. Powoli zaczęła gładzić go po ramionach, później po brzuchu, potem w okolicach krocza, następnie wsunęła swoją figlarną dłoń pod bieliznę Wiktora i leżąc na boku objęła go swoim udem. Było to o tyle niezwykłe o ile nieprzewidywalne. Do tego, czas nie miał żadnego znaczenia, jakby wymknęli się poza linię, która łączy przeszłość z przyszłością. Wszystko było teraz, przeszłe i przyszłe nie istniało. Może tak czuli, z tej racji, że o czternastej godzinie dnia, tkwili w łożu, niczym kochankowie, których świat sprowadza się, jedynie, do ich własnej miłości. Dosyć ciemne zasłony, dające ciepłe światło, potęgowały to uczucie. Oni teraz, tu, w świecie, który jest łóżkiem, w świecie, który trwa, tu i teraz. Wiktor otworzył oczy, gdy Angela trzymała rękę na jego kroczu i szeptała mu do ucha – obudź się herosie, synu gromu i błyskawicy. Piękne, pachnące, ciepłe, gładkie i regularne ciało Angeli Zmysło, było tym, co mogło najlepszego przydarzyć się Wiktorowi tego poranka. Wilgotny, pomarańczowo-purpurowy świat. Chyba tylko miłość poszerza ramy świa- maj 2008 ta, wyznaczając mu nieskończoną przestrzeń i perspektywę. Wiktor spojrzał na Angelę, przytulił ją i pomyślał, że miłość, jest jednym niepodzielnym fenomenem, spójnym i konkretnym, choć nie do określenia, że miłość, jest niepodzielna, jak ogień, choć przyj- ulokowali swoje nadzieje i niespełnione metafizyczne tęsknoty. Na przykład, najmłodsza siostra Angeli, mała Natalia, była zawsze spontaniczna. Kadr zastawał ją zazwyczaj podczas jakiejś czynności, lub zabawy, w obliczu której, zdjęcie było czymś zupełnie mało Marek Wróbel ..w Nas....prozą... 2 muje różne formy. Oboje powoli na nowo przebudzali się do życia, choć w zasadzie nie wiadomo, gdzie tkwiło więcej życia, w ich bezruchu, czy w działaniu, zwłaszcza pragmatycznym. Wiktor podniósł się, odrzucił kołdrę, którą była przykryta Angela, lubieżnie spojrzał i spytał, czy zrobić jej kawę. Ona spojrzała na zegarek, zerwała się, szybko i niedbale włożyła rajstopy, potem jasną spódniczkę, jakąś bluzkę, wsunęła stopy w pantofle, powiedziała, że się spieszy na zajęcia i wybiegła. Spotkali się wieczorem. Wiktor odwiedził Angelę w jej uroczym mieszkanku. Pierwszą rzeczą, jaką spostrzegł, była czarna satynowa pościel, w której, zresztą, zapragną czynić lubieżności. Rzecz, istotnie, działa się chwilę później. Z tej racji, iż Angela była „atomową” dziewicą, rzecz działa się w stopniu niepełnym. Czy była to jej świadoma i uzasadniona postawa? Można najgłębiej powątpiewać. Dowodem na to był dosyć opasły album ze zdjęciami, w którym znajdowała się dokumentacja życia Angeli, rozgrywającego się głównie na polu rodzinnym. Wiktor przeglądając zbiory biblioteczne, dostrzegł ów album, po czym usadowił się w fotelu i bardzo uważnie zaczął go przeglądać. Angela, najpiękniejsza z czterech córek państwa Zmysło, była najprawdopodobniej obiektem ich inwestycji duchowej. W niej istotnym. Angela zawsze pozowała. Tuż przed błyskiem fleszu, zastygała z miną najświętszej, nieskalanej, pełnej szlachetności dziewicy, która ma jeden cel – dawać przykład własną świętością złemu i zagubionemu światu. Oczywiście, działo się tak na skutek, podprogowych sugestii jej rodziców. Później, Angela znalazła się w niemałym dysonansie. Problem musiał się stać i dotyczył trudności w integracji jej „okropnych” pragnień z błogosławionymi i doskonałymi ideami. Ponadto, generalny program, w który była wyposażona, ni jak nie miał się do życia. Klasyczny przykład kiczu religijnego. Prócz kiczu artystycznego istnieją, w przekonaniu autora, trzy główne jego kierunki. Kicz polityczny, gdzie, zazwyczaj uzurpatorzy władzy, czas..a skarb?.. choć przecież niezapomniany...to jednak czeka na swoją Niedzielę... kiedy ktoś elegancko ubrany..wyciągnie go... znów odświeży..powie..To Jest To – zachwycony... odpocznie patrząc.. dotykając.. słuchając.. ale gdy skończy się czas Niedzieli...skarb wróci przecież tam.... do tej skrzyni...tam gdzie mija mu czas... jego życie..Skarb... ..skarby mają swój czas.. tak pomyślałem wtedy jadąc.. ..do skarbów prowadzą mapy.. pomyślałem...przewodniki prowadzą.. zapiski jakieś... czasem nawet błahe wskazówki ....z pozoru nie ważne fakty.... jak drogowskazy . .czekające na przechodnia który je dojrzy zrozumie i potem pójdzie już wskazaną drogą...aż do celu... tam gdzie czeka Skarb..... ..one.. niesione dostrzegającym je nagle czyimś spojrzeniem.. staja się olśnieniem.... wiedzą się stają...drogą DO ..tam gdzie przecież już był ..już czekał tyle lat...Skarb...tak pomyślałem.. ..tak naprawdę - statystycznie - skarb jest bez znaczenia.. to namiastka oczekiwanego....też pomyślałem...projekcja ..usprawiedliwienie tego codziennego... środek zastępczy dla nadania wartości...perspektywa i cel... marzenie...ciągłe marzenie... a jako takie nie musi mieć realizacji aby być...istnieć w jakiejś nie nazwanej przestrzeni.. obok.. czasem tylko wypełzać z tą wielką mocą bycia chwilą.. bycia najważniejszym.. jedynym.. właśnie Tym.. ..taki jest skarb.. pomyślałem wtedy jadąc.. wtedy gdy byłem coraz dalej...i coraz bliżej byłem.. | vis a vis ..tymczasem życie już toczyło się obok.. ..i pomyślałem też wtedy...tak jakoś pomyślałem.. wtedy tak pomyślałem.... że niezbyt fajne jest być takim skarbem...pomyślałem...nawet jeśli największy najświetniejszy najbardziej lśniący.... tak pomyślałem.. ..i pomyślałem wtedy.. że skarbem nie chcę być... ..że wolę być codziennością... Twoją A mój Statek kiedy stanie w porcie I nie powieje już wiatr To proszę Spalcie go.... A Twój Statek kiedy mój Statek stanie w porcie W tym dniu kiedy nie powieje już wiatr Niech znajdzie przystań bezwietrzną Później Kiedy po naszych Statkach nie zostanie już nic Gdyż czas to co daje zabiera Wierzę w to Spotkasz mnie tam gdzie wieje Ten wiatr Wieczny... I wtedy zostaniesz... bobs 7 8 vis vi v is a vi vis is | majj 2008 2008 200 0 Andrzej Warzecha maj 2008 pod rynnę nieba w strumienie słońca Wierzę więc jestem – atomem się stanę Józef Bator Tego co potęgi stworzył najwyższe | vis a vis 13 Wiosenna zjawa Byłą Była Przechodziła Tędy nocą Dotknęła Przylaszczki I zawilca Przez sen Miłośnie Krzyknął gawron I krokus Pod śniegiem Naprężył Fioletowe Szpacze Gadanie Przyleciał szpak I gada I gada: jeszcze Jeszcze Jeszcze maj Jeszcze sierpień Gdzie tam Do śmierci Gdzie Do listopada Andrzej Dyga *** wyszedłem z deszczu Uczucia moje fala niesie Jak śpiew Muezinów poranny Spraw losie by trwały wiecznie I nie spłonęły, jak stos na Ołtarzu ofiarnym! W mieście Alanya w krainie tureckiej Gdzie Noe Arkę ukrył w Araracie Ja pielgrzym z Lechistanu szukam zrozumienia Duszy, ciała i mego istnienia – Tego co wokół zadziwia u mami Czy ten świat to wszystko, czy jesteśmy sami? W noc ciemną o brzeg morza stopę swa opieram I liczę gwiazdy tonące w otchłani Choć toną, jest ich nieskończoność Czy me rozważania w wiarę już zamieniam? Jestem więc trwam - istnieć nie przestanę Nawet gdy dla innych wspomnieniem zostanę. Tu na naszej ziemi początek wędrówki Tu zaczynamy mali, maleńcy jak mrówki, Czy tam nad gwiazdami najwyższe są trony Czy większe, piękniejsze od naszych są strony? Życie trwa i będzie, obecne i przyszłe! Turcja 2001r. J.B. Justyna Sokół *** Co by zrobili poeci bez prostytutek Nie byłoby Plant ostrym sierpem księżyca pisanych ani tęczowego makijażu Rozmazanego wzdłuż nieświętego Filipa Tomek Kaiser ..impresje.. Co by zrobili poeci bez alkoholu nie byłoby smutków najszczęśliwszych ani złotych myśli w szkatułach na dnie braterstwa krwi mocno rozrzedzonej Co by robili poeci bez miłości nie byłoby kwiatów ani dominacji ani degradacji nie byłoby zdrady a zatem później znowu nie byłoby alkoholu kobiet w aureoli miasta g a l e r i a z w i s i e l c ó w by Kris Cedro dzisiaj jutro śpi my się go boimy na palcach chodzimy może wcale nie wstanie i jutro też będzie dziś Zaduma! 12 vis a vis | maj 2008 maj aj 2008 20 200 00 ..w Kraków zapatrzony.. Przez okno Gdy tak patrzę Wyglądam jednak inaczej I smutny to widok myślę raczej Nie przyjechałaś Nie nie ma Cię Nie zostałaś I znowu sam Wszedłem w jedna z tych Świętych Bram Wtedy gdy zaświeciło Słońce Siedzę teraz tu Kreślę Ten wiersz o Krakowie Właśnie Ten Który chodzi od wczoraj po mojej głowie Że Ja Ty i te Ptaki Że Kraków o świcie daje nam znaki Kiedy idziemy razem po Słońce Które już nie zgaśnie Nie Nie nie Nie jestem Tu jednak jak w Niebie Przyznaję się I kreślę do końca ten wiersz o Krakowie No wiesz Ten Który chodzi tak długo po mojej głowie Że Ja Ty i nasze Ptaki-sny To jedno My My Że Przyjechałaś Jesteś tu ze mną Zostałaś Dalej idziemy razem *** W mym wiśniowym sadzie Spokój dzisiaj, błoga cisza Nie ma wiatru szumiącego Wśród zielonych liści Szpaki drzemią na gałęziach Syte, ciche i leniwe I ja leżę patrząc w niebo Nieruchomy jak ten obłok, Który utknął gdzieś na horyzoncie Czeka na wiatr, który go poniesie Gdzieś nad inne sady Na gałęziach wiśnie słodkie Lśnią jak małe rubinowe słońca Mógłbym leżeć tak do – końca Ssąc soczysty owoc wiśni. Bożena Boba-Dyga odbite w lustrze szyby Popatrzyłem znowu przez okno Gołębie lecą Dachy Mego Miasta świecą Tam gdzie Niebo Gdzie Słońce... kolejny nierozpoczęty rok szkolny jestem duża, szkolny epizod już dawno byłam mała nierozpoczęty szkolny rok brałam lekcje prywatne miałam czas na marzenia I wiesz Usiadłem Kreślę ten wiersz o Krakowie Czekam... fot. A.M. Przez okno Widzę tłum na pustej ulicy Tłum na Mojej Ulicy przy Moim Murze Obok tej kamienicy Gdzie siedzę Gdzie wciąż przecież wierzę.. Wtedy Twarz po twarzy przeglądam po kolei Ale Ty nie idziesz Nie ma tam Ciebie 9 Roman Gustaw Woźniak Adam Bobs Marczek Usiadłem I kreślę ten wiersz o Krakowie Ten Który chodzi od wczoraj po mojej głowie Że Ja w Moim Mieście jestem jak w Niebie Że W tym Niebie Ja idę Szewską obok Ciebie Bo przyjechałaś Jesteś tu ze mną Zostałaś Dalej idziemy razem | vi vis a vi vis v vis is Szanowni w Poezji... ..nasza Bożena Boba Dyga wydała właśnie płytę „Koncert na wiersze”.. a 21 maja o godzinie 19.00 w Dworze Czeczów (ul.Popiełuszki koło kościoła w Starym Bieżanowie) odbędzie się jej I koncert promocyjny..i wstęp jest wolny..oj będzie granie i śpiewanie..Przybywajcie..!!.. a płytę kupujcie..autorzy Adam Bobs Marczek Na trajektorii Cząstki elementarnej Pchniętej w pęd Rękami Boga Tysiące światów równoległych Wysyła tęskne zawołania Tęsknego zawołania Nie ofiarowałeś jej I im Ciszy Spotkania... Szkoda Boże.. Ech szkoda... *** Międzygalaktyczny krzyk Burzy porządek gwiazd I tworzy Supernowe... Cząstka elementarna jednak Wciąż na swojej drodze Nie słyszy gwiazd Potem samotna umiera Gdzieś w kącie kosmosu Gdzie mgławicowy pył... Szkoda Boże że nie pomyślałeś Wysyłając ją w tą drogę Jak przeciąć Jak połączyć Te Kosmiczne trajektorie Szkoda Boże Że zamiast krzyku Ściana z panoramą Tatr Cztery ujęcia... Codziennie przypomina mi Że jest jeszcze kilka gór Przeze mnie nie zdobytych Głównie jednak Kusi mnie ta jedna Do której wiedzie ścieżka Tajemna Z Doliny Depresji To Wielka Góra Zmartwychwstania 10 vis a vis | maj 2008 maj 2008 | vis a vis 11 czerwień czerwień jest wiecznie głodna i spragniona! ...jak lew albo i lwów setka oraz ich lwicze haremy podczas słonecznego rujowania do słoneczka gdy w żyłach płynie wulkaniczna krew zdjecia: Wosiek z piwem : autor J.B.W. ; Wosiek z obrazem z kolekcji J. Wośka; Wosiek zamyślony solo - J.B.W. Widziałem Cię Uśmiechniętego w tamtej piwnicy nad ranem gdzie pomimo Tego Wszystkiego byliśmy najlepsi Pogo niezapomniane! Widziałem Cię Uśmiechniętego na Rynku przy Piotrze z dziewczyną ciekawe z powodu jakiego Ona miała wesołe oczy A me Wspomnienia Innych płyną! Uśmiechniętego też Widziałem Cię przed spektaklem Cztery żywioły pamiętam powiedziałeś że już skończyło się nasze przedstawienie O Poetyckie me Anioły! Tak widziałem Cię parę razy Całkiem Uśmiechniętego Kiedy Przyciskałeś Ten gaz do dechy Przyznam że zabrałem Je Bo zbieram takie Uśmiechy O Tak! A.M. Janusz Wosiek ...jak hieny i wszystkie stada rozdrapieżców głodne spijania krwi i krwią zatykania nieszczelnych żył a chcic jak biedna bieda i jej biedne łzy jak stwarzanie wszechświatów w a’kolorach nonkształtach i w kicz - parautworach bez możliwości zaprzestania stwarzania wytwarzania niepowstawania... jak ja i ty nigdy nie mogący być razem... jak cierń co kocha być tylko wbity i pić niewinną krew kocha nie mogąc się nasycić... ani utopić w niej jak grzech co pragnie a wiecznie nienawidzi... jak pech na wojnie... i spokojne życie niepokorne... grafiki też janusz wosiek