Gołębiarskie tango

Transkrypt

Gołębiarskie tango
20
vis a vis | maj 2008
telewizja
vis a vis
numer 5 (15), Kraków, maj 2008
Kazimierz Oćwieja prezentuje
Gołębiarskie tango
muz. Henryk Cyganik sł. Antoni Mleczko
/D-mol
/E-mol
/A-7
/D-mol
Kleparz, Rynek, Stawy, każdy wmieście plac
/D-mol
/A-7
Gołębiarzy Kraków sławny, w skrzydłach wiatr
/G-mol
/D-mol
Kiedy gołąb płynie nad wawelski gród –
/G-mol
/A-7
łatwo poznasz pana imię tu.
/D-mol
/E-mol
/A-7
/D-mol
Gadaj se co zechcesz, stare mury chwal,
/D-mol
Heh ..gołębie...poranne..zanurzone w mojej samotności..
ups..coś miałem pisac..że trochę wzruszeń....młodzi tańczą
nocą.. Gołębiarskie tango..a
Kraków..a Ja ..Uśmiechamy
Się..dobrze gdy Wiosna..dobrze gdy Dzieje Się..dobrze że
Razem..to piszcie no..rysujcie..
fotografujcie To Wszystko..to
co Dobrze..i do Nas ślicznie
ślijcie..autorzy
/A-7
Ale kiedy w niebo zerkniesz, wiesz że ja –
/G-mol
/D-mol
Że tu znaczy wiele gołębiarski fach
/G-mol
/A-7
Gołą niesie nad Wawelem wiatr
/D-dur
Ref.
fot. Marek Przybyłowicz,
Bogusław Kucharek
i Adam Marczek
To tango jest dla gołębiarzy –
/E-mol
Chłopców z Półwsia
/A-7
/D-dur
Tańczy6my je, na dachu Księżyc usiadł też,
/D-dur
/H-7
/E-mol
Z gołębiem śni nasz Kraków srebrne sny.
/G-mol
/D-dur
/H-7
My tylko w tangu śnimy dni –
/E-mol
/A-7
/D
Gdy niebo zagołębi miasto w nim.
Kontakt:
Półeczka Vis a Vis
[email protected]
o..skrytka!..
Adam
Marczek
Skr. pocztowa 383
30-950
Kraków 61
2
vis a vis | maj 2008
Andrzej Warchał
Kataklizmy
| vis a vis 19
***
. Julianowi Kawalcowi
na 85 urodziny
Urodził się z czarnej skiby
zatem rozciera w palcach życie
jak dojrzały kłos, lub grudę ziemi.
........ 15 maja 2008
będziemy pamiętać!
- Kiedy było we wtorek
sprzątane.
- A może to ktoś zrobił w
dobrej wierze – powiedział
premier. – I m będziemy
mniejsi, tym trudniej będzie
w nas trafić.
- Żeby tylko nie przesadzić!
Przecież trzeba to będzie ludziom ogłosić.
- Tym bym się nie przejmował. Napiszemy w prasie i
nikt nie uwierzy. Zresztą możemy podać powierzchnię w
milimetrach i komu tam się
będzie chciało przeliczać.
- Jest jeszcze trzecia sprawa
– oznajmił marszałek ciężko
dysząc. – Od wczoraj zaczyna
nam powietrze z atmosfery
uciekać.
Zebrani rzucili się w kierunku zamkniętych od zewnątrz drzwi.
dzisiaj nie zgadza nam się poKraków, 1968
wierzchnia kraju. Ktoś nam
w nocy poprzesuwał granice.
Zebrani ścisnęli się w środku sali.
- To niemożliwe – wydusił
po chwili minister obrony.
– Mogły to być przesunięcia
tektoniczne. Nawet jakieś
wstrząsy w nocy odczułem.
- Pewnie był u was pod łóżkiem zamachowiec.
rys. Sebastian Kudas
Chłop.
Jerzy Michał Czarnecki
Ale ma zmartwienie,
jak przytulić do serca
wszystkie zwierzaki, rośliny,
wszystkich ludzi –
tak jednak, aby
zostało trochę miejsca
na przygarnięcie kuli ziemskiej.
Dedykacje
Diagnoza
pamięci Haliny Poświatowskiej
W słowach rzeczy zamknięte
pamięci Tadka Ślwiaka
Później
byty budziły się z wiosną,
to pszczoła, to motyl,
na Rynku kwiaciarka
i dom z trudem odnajdowany.
Jeszcze dzień wstanie
na powitanie:
arytmia – dzień jeszcze...
powitanie –
migotanie komór,
arytmia: miłość się kołacze,
dzień wstanie...ciśnienie...
miłość, zmęczenie, wołanie,
niedotlenienie, wołanie
na powitanie,
niedotlenienie, wołanie:
wieczne odpoczywanie.
Ars poetica jest jak ręka dziecka.
Ars poetica jest jak sen szaleńca.
Teraz
W słowach rzeczy zamknięte
od rzeźni miejskiej,
skąd czerpałeś słowo.
Skowyt i słowo.
Może to właśnie dlatego
cierpieć będziemy
na chroniczne wiosny
i na zakwitania
nigdy nie nazwane i
na naszą młodość w krzywych lustrach.
W słowach rzeczy zamknięte...?
na śmierć Piotra Skrzyneckiego
Czarnoksiężnika Krakowa
Teraz już będą umierali
przyjaciele młodości,
głowy posiwiałe
jak odległy dotyk dłoni.
Gdzie teraz jesteś
Piotrze, Tomku, Janku...
Gdzie?
Teraz już będą umierali –
wypełni się ich miejsce
nowymi słowami.
Kraków, maj 1977
rys. Kris Cedro
- Panowie – powiedział admirał drżącym głosem. – Sytuacja jest wyjątkowa. Ktoś
nam w nocy spuścił wodę z
morza.
Zebrani przesunęli się w
południowy kąt sali.
- Niemożliwe – wydusił minister obrony. – Naokoło sami sojusznicy, a ci z południa
to nawet bracia.
- A jednak wody nie ma –
powiedział admirał. – Nasza
marynarka wróciła na piechotę.
- Może był jakiś przeciek? –
rzucił premier.
- Kiedy wszyscy trzymali języki za zębami.
- Trzeba cos będzie marynarzom powiedzieć – wydusił premier. – Wcześniej czy
później zorientują się i przestaną chodzić na rozstawionych nogach.
- Z tym, że to nie jest problem. Zawsze będzie można
om powiedzieć, że zmieniamy wodę.
- Ja bym tam morza nie żałował – rzucił dowódca. – W
końcu i tak było ono mało
słone.
- Można je było dopieprzyć.
maj 2008
- Jak jest tak jest – powiedział premier – no , ale teraz
przynajmniej nie będziemy
musieli wykańczać starannie
statków.
- Moglibyśmy je na hotele
przerobić.
- A któż ci tu teraz przyjedzie? – rzucił admirał. – Toż
od razu będzie można po molach poznać, że wody nie ma.
- Kiedy bałwanów u nas nie
brakuje. Sprowadzi się kilku i
niech sobie biegają po plaży.
Wszyscy zebrani spojrzeli
po sobie.
- Boję się tylko – powiedział
prezydent. – żeby tego kościół
nie wykorzystał, rozgłoszą
jeszcze, że się morze przed
uciekinierami rozstąpiło.
- To jeszcze nie wszystko –
powiedział cicho minister
spraw wewnętrznych. – Od
18 vis a vis | maj 2008
maj 2008
Możesz mnie sobie przemilczeć
możesz mnie chcieć zagłuszyć
możesz mnie sobie oddać do rzeźni
możesz mnie sobie brzydko nucić
Możesz na mnie ryczące wysyłać karetki
wozy straży niech na mnie wściekle ujadają bolę cię
jak koń na parkingu!
Po bruku bryczkę wierszy wlokę
jesień
bije deszczu kopytem
Aleksander Jasicki
Niebo w deszczu,
Miasto w kałuży.
Koń mojego gatunku wybiera trakt królewski
na niedzielny spacer w nowych butach od Baty,
butów producenta.
Rynek, Grodzka - kostki cukru podane jak na
dłoni,
póki Miasto nie zaświeci
fosforami nocy.
Koń miejski widzi nocą w sześcianie
oczami dookoła, jak to u konia, głowy.
Koń krakowski, z salwatorskiej stajni
pełnej krwi zwierzynieckiej koń
hejnałowy.
Po kostki bryczkę Miasta wlokę
fosfor nocy
na wozu plandekę
Koń miejski krakowski
Powstańczy Disneyland
jak zwykle pełen wycieczek
dzwonią telefony-zabawki
ktoś przypadkiem
podeptał sztuczną mogiłę
Zza rogu
machają do nas papierowi mali powstańcy
Wszyscy się uśmiechają
bo przecież oni jak my
Tez śmiali się
kochali
bawili
Baczyński
jakoś wstydliwie
żałośnie
upchnięty
gdzieś między sztucznym kanałem
a makietą samolotu
krzyczy:
„Jeno wyjmij mi z tych oczu
szkło bolesne - obraz dni,
które czaszki białe toczy
przez płonące łąki krwi.
Jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył”
Krzyk niezauważony ginie
wśród sztucznych odgłosów
bombardowania
| vis a vis
3
Agnieszka Stabro
fot. Katarzyna Marczek
Zapiski z Muzeum
Powstania Warszawskiego
1.
Miasto w słońcu wygląda jak naftowe
pole
wieże świątyń jak szyby wiertnicze emiratów
pompują pod niebo codzienną porcję
ropy spowiedni olej grzechu.
Baryłka oleju kosztuje co łaska,
święta ulga w ciśnieniu grzesznej duszy.
To Miasto wygląda jak rafineria sumień
Miasto wieżami wygląda na niebo
Miasto dobrze wygląda w oczach nieba.
Po niebie bryczkę Miasta wlokę
wieże Miasta
na wozu plandekę
Omijając codziennie mdlejące ze starości
dwie pożółkłe, samotnie stojące w rogu
ulic akacje,
bezpierśne i chude jak stare parasolki
Zdjęcie z prywatnej kolekcji A. Jasickiego - publikowane za jego zgodą
Marek Wawrzyński
***
pomyślałbyś
że mają problemy z tym samochodem jasnowiśniowym
w wiosennym zmierzchu
przy zapalonym silniku
na tym niby parkingu
za zaparowanymi szybami
złączeni ze sobą
III 2008
Już z Nami:
Andrzej Warchał*Jan Andrzej Nowicki „Viking”*Krzysztof Tyszkiewicz*Andrzej Warzecha*Adam Ziemianin*Wiesław Siekierski*Jan Nowicki*Jerzy Maciej Czernecki*Aleksander Jasicki*Tomek H. Kaiser*Dorota Kazimiera Zgałówna*Bogusław Kucharek*Dorota Dużyk*Mieczysława Dużyk*Jerzy Dębina*Witold Banach*Edward Michalik*Omar Khayya*Marek Studnicki*Kazimierz Oćwieja*Marek Wawrzyński*Krysztof „Kris” Cedro*Sebastian Kudas*Marek Przybyłowicz*Bożena Boba-Dyga*Halina
Pląder*Robert Czekalski*Agnieszka Stabro*Marek Wróbel*Magdalena Tuszyńska*Henryk Arendarczyk*Ewa Maciejczyk*Magdarius*Maro Zender*Adam „Bobs” Marczek*Janusz Wosiek*Roman Gustaw Woźniak*J.BW.*johny porter (ona)*Andrzej Dyga*Magda Marciniak*Leszek Biały „Wódz”*Maciej Dudek*Tomasz Kowalczyk*Ryszard Swiątek „Pikuś”*Ryszard Szociński*Anna*BurnsWyller*Anna Widlarz*Elżbieta Żórawska-Dobrowolska*Ryszard Bochenek-Dobrowolski*M*Charlie*Wojciech Pestka*Józef
Bator*Justyna Sokół*Maciej Szymczak*Pan Smith*Paweł Rzegot*Marcin Hernas*Gina Gurgul*Miguel Cortez*Małgorzata Łempicka-Brian*Damian*Katarzyna, Alicja, Agata Marczek*Róża Dominik*Ania Karez*Julka Dyga*Renata Dubiel
..a Ty?..dołącz!..czekamy:)...
4
vis a vis | maj 2008
bezsenną nocą
liczę gwiazdy
śmieją się do mnie migotaniem
i cieszę się
na obecność Pana
niedobra noc mija
a świt
oczy moje słońcem otwiera
cieszę się
na obecność Pana
..wycieczka przez
Bieszczad...
turyści dawno odjechali
budzi barmanka smutnego poetę
- „dla pana setkę nalali”
w zapachu kwiatów
w tańczących wiatrem gałęziach drzew
w uśmiechniętych sercach ludzi
widzę
wszechobecność Pana
***
wygrałem w lotto
bo wczesnym rankiem
z ciemnego snu wybudziło mnie słońce
i szczęśliwe ptaki
całym sobą
każdym następnym dniem
idę do ciemnego tunelu
by na jego końcu
dotknąć światła
wygrałem w Lotto
bo żona się do mnie uśmiechnęła
i dzień zaczął być szczęśliwym
przeczuwam ciepło jego ręki
która
tam mnie prowadzi
Setka
wygrałem w Lotto
gdy po pracy wróciłem do dobrego domu
i zastałem radość
wygrałem w Lotto
wieczorem pije aromatyczną herbatę
i cieszę się
śmiechem moich wnuków
więc gdy już skończę swoje „pienia”
sprzedam ludziom „uniesienia”
słyszę okrutne to niestety
„malejcie setkę dla poety”
poeta ciągle jest na bani
niejedni mówią – co on chrzani?
Może mu pomóc – znów niestety
„poproszę setkę dla poety”
i recytacja i znów wiersze
to drugie słowo a to pierwsze
i smutny słyszę jeśli chcecie
„nalejcie setkę poecie”
dzień już skończył swoją fetę
maj 2008
Ryszard Szociński
fot. Bogusław Kucharek
| vis a vis 17
Witold Banach
15 IV cd
Jak już napisałem wszystko
przez czarnego kota. I jak tu
nie być przesądnym? Plan
dnia był następujący: idę na
pierwsze zajęcia bo na nich
ma być wpis do indeksu,
następne sobie odpuszczam
i idę do hotelu po bagaż,
potem do zwisu, później na
pociąg. Wchodzę do sali, a
tu zamiast sędziwego profesora Ś. przygotowuje się do
zajęć pani dr F. Nie mogę
zostać na tych zajęciach bo
nie zabrałem bagażu a hotel powinienem opuścić do
jedenastej. Wracam do hotelu. Odbieram bagaż, płacę
za pokój i wracam na UJ i
czekam na dziedzińcu. Plany
mam trochę pokrzyżowane.
Sądziłem, że o 10-tej będę po
zajęciach, ale ze względu na
przesunięcie wykładu profesora będę wolny dopiero o
12-tej. Na Zwis zostanie mi
ledwie 2 godziny. Czekam w
patio na ławeczce aż skończą
się zajęcia, które opuściłem i
zacznę te na których muszę
być. Z jakiegoś kąta wyłania
się czarny kot, bez jednej
białej plamki. Przetnie mi
drogę do wejścia na Wydział Etnologii czy też nie?
Cholera, przeciął. Skończyły
się zajęcia, krótka przerwa.
Wchodzę na salę, moje poprzednie miejsce zajęte, pytam jednej z koleżanek czy
miejsce obok jest wolne? Słyszę – Teraz już tak – I jeszcze
wtedy nie zastanawiam się
co znaczy owo „teraz”. Nasz
Zwisowe zapiski Vi
opiekun wchodzi do sali i
kieruje się prosto w moją
stronę. Już wiem dlaczego,
obok mojej ławki stoi rzutnik i mnie przypadnie jego
obsługa. A ja mam w sobie
coś takiego, że jak dotknę
samochodu to akumulator
wysiada… Teraz już wiem co
znaczyło – Teraz. Ktoś kto
siedział na moim miejscu
na poprzednich zajęciach
czmychnął żeby nie obsługiwać. W rzutniku był magazynek chyba na trzydzieści
slajdów, na ławce czekał następny. Po chwili wszedł do
sali profesor Ś. i rozpoczął
wykład, obsługiwałem rzutnik. Wszystko szło dobrze
do momentu kiedy kończył
się pierwszy magazynek. Zostało jeszcze kilka slajdów,
wziąłem do ręki drugi magazynek chcąc jak najsprawniej go wymienić. Położyłem
go obok rzutnika i…stała się
katastrofa. Przy następnym
przesunięciu wysuwająca się
prowadnica strąciła drugi
magazynek, który spadł na
podłogę. Większość slajdów
z drugiego magazynka rozsypała się. Zamurowało mnie,
próbuję przepraszać, a profesor cichym, zrezygnowanym
głosem powiedział jedynie,
że nie może kontynuować
wykładu bo teraz i tak nie
będzie właściwej kolejności
slajdów, wstaje i wychodzi.
Najchętniej zapadłbym się
pod ziemię. Po chwili wchodzi nasz opiekun i prosi o ze-
branie indeksów, ktoś pyta
czy będą wpisy? Odpowiedź
jest twierdząca. Ja jestem
załamany i pełen wyrzutów
sumienia. Jedna z koleżanek pociesza mnie – Gdyby slajdy były puszczane do
końca, nie zdążyłabym na
pociąg. W podobnym tonie
mówi do mnie Szymon. Nie
zmienia to faktu, że czuję się
fatalnie, idiotycznie. Żal mi
pana profesora i lękam się o
niego. Po kilkunastu minutach trwających nieskończoność, wracają indeksy, ale
podpisane przez opiekuna
a nie profesora. Boję się nie
na żarty. Grupa odbiera indeksy i wychodzi, ktoś mnie
jeszcze pociesza.
Prędko do Zwisu na złapanie równowagi. Po kilku minutach siedzę tutaj, martwię
się i w błyskawicznym tempie
wypijam portera. Cały czas
myślę o profesorze, żeby tylko nie dostał zawału. Zamawiam następne piwo, ale to
niewiele pomoże. Wyrzuty
nadal gryzą. Czas mija, powoli trzeba się zbierać na pociąg.
Stoję przy bufecie, wpatruję
się w krakowski Rynek przez
Zwisowe okno. Kończę piwo.
I w tej chwili obok Zwisu
przechodzi drobnym, powolnym kroczkiem, wsparty laseczką profesor Ś. Jaka ulga…
16 vi
vi a vi
vis
v
viss | ma
majj 2
2008
008
maj 2008
Halina
Pląder
| vis a vis
5
Elżbieta Żórawska-Dobrowolska
Tautogramia
Ciekawość
Czemu –
częstujesz czerwonymi
czereśniami?
Co czujesz –
czekając na ciepłą,
czarną czekoladę?
Ryszard Bochenek-Dobrowolski
Czym –
czaruje Cię
czerwcowa czeremcha?
GRANDE FURIOSO
??
La Granda Furiosita
hiszpańskiego nie czyta
ale tańczy hiszpańskie flamenco.
Jedną ręką
w górze
sięga po talerze,
rąbie porcelaną
o swoje kolano,
patrzy co jeszcze ma pod
drugą ręką.
Dzbankiem rąbie w lustro
odłamek trafia w usta,
Furiosita krzyczy
ale nikt nie słyszy
bo jest jeszcze piekielnie
wcześnie
rano
i śpią Barcelończycy
snem szarej wilczycy
jeśli dobrym
to z wodą przejrzystą jak
wino,
jeśli złym,
to śni się im
ponure
ptasie guano.
?Furiosito! Seniorito!
Martwię się o ciebie,
czemu jesteś
wściekła??
?A idźże do piekła
mój orle, sokole
idź się smażyć w smole,
nie zawracaj stary
gitary,
bo jak ci przysunę
przejdzie ci frasunek
i tak ci przyłożę
że śmiertelne łoże
tylko
i mary.?
?Nie znam się na marach,
za to znam na czarach
miłości.
I najgłębsze morze
czasem jej nie zmoże
gdy takie są losu
koleje.?
Furiosita na to
głowę odchyliła,
zęby zaperliła,
ach, jakże ona się śmieje!
Już po drugi dzban sięga
a tu
różowa wstęga
z dzbana dobyta o czymś jej
przypomina
i słodka Furiosita
o nic już nie pyta,
płaczem wybucha,
łzy leje.
La Granda Furiosita
hiszpańskiego nie czyta
za to tańczy hiszpańskie
flamenco.
La Granda Furiosita
jak la crima w karminach
już nie szuka dzbana
pod ręką
La Granda Furiosita
twarz zmęczoną
do poduszki
przytula
La Granda Furiosita
ucichła
i śpi.
Czegóż –
Często chętnie czekasz?
Czemu czasami
ciągną Ciebie ciemności,
czarodziejskie czeluści?
Spacer w ogrodzie
Gdy słońce wschodzi,
to uśmiech widzę na Twej twarzy.
Gdy dzień ponury,
Ty jakbyś więdła.
Biorę Cię na spacer,
do ogródka naszego,
byś patrząc na kwiaty
syciła wzrok ich pięknem.
Charakterystyczny
całoroczny chaos:
czego? czemu? co? czegóż? Czym?
Patrzysz na nie
jak rwą się do życia.
Mimo chłodu jesieni,
promień słońca je muska.
Cicho cichnie
chciwa, codzienna
ciekawość.
Nabierasz życia,
spoglądając na nie.
Wdzięczna jesteś słońcu
za ciepło, którym je obdarza.
Pustka
Pusta pustka pustoszy
przedtem pełną poezji przestrzeń.
Pustkę przepełnia przepaść,
pustoszeje pole,
pusto pod parkanem.
Pada!
Przez powietrze przeleciał
powiem pesymizmu...
fot. A.M.
6
vis a vis | maj 2008
maj 2008
wiatr z Zzestuchwilowic
Skarb...pytam teraz...teraz...
dlaczego... i dlaczego właśnie to
słowo tak krążyło po mojej głowie...i dlaczego właśnie wtedy...
że wylatywało i wracało.. że nie
chciałem a było.. wtedy gdy już
jechałem... kiedy byłem coraz
dalej.. i bliżej zarazem....kiedy
dużo czasu miałem na myślenie..
całym ciałem.. Sobą całym...
..jadąc...zawieszony pomiędzy
jedną stacją a drugą...tak bez
możliwości zmiany...dumałem
sobie o znaczeniach. .wtedy....a
one napływały z tą tajemniczą
oczywistością która potem zmienia się w pewność... zostaje.. tak
wczepi się że wyjąć ją trudno.. że
drąży aż wydrąży.. aż nie chce się
tego zrozumienia... tej oceny sytuacji... miejsca... szans.. ..mam
podejrzenia że właśnie to jest
poznanie.. to zrozumienie nagłe
bezprzyczynnie.. nie z myślenia...
wiedza...ta
wiedza..kiedy
tak siedzisz ..że nie robisz właściwie nic.. i myślą błądzisz po
szybie...a tam kolorowe refleksy
świateł....rosa... mgła.. wszystko
gdzieś umyka.....zostaje poza...a
w między czasie dzieje się To...
to zrozumienie.. to dumanie..
to napływanie i odpływanie..
które się odwraca..przewraca..
wierzga.. odchodzi i wraca..niepewne... przyczajone jakieś..w
oczekiwaniu na swoją chwilę gdy
będzie już tylko ono.. gdzieś schowane.. to znów całkiem odkryte..
najpierw szepcze.. potem mówi
coraz głośniej w końcu krzyczy..
że jest.. i w końcu zostaje..
SKARB
..jak to myślenie.. że skarb...
jak to myślenie..że skarb.. skarb..
jak to myślenie tam wtedy...całym ciałem...Sobą..że skarb..
..wtedy gdy jechałem...
Skarb jest niecodzienny.. pomyślałem tak gdy wracałem...
skarb jest odświętny pomyślałem.. dlatego tak cieszy gdy się go
dotyka...gdy się go czyści ogląda
pokazuje.. pielęgnuje.. a potem
skrzętnie chowa.. w skrzyni..
gdzie wspomnienia.. marzenia..
pamiątki.. gdzie zatrzymany
czas.. .bogactwo.. nadzieja..
skarb...
..skarb..jest znaleziony.. pomyślałem...gdzieś głęboko do tej
chwili odkrycia schowany trwał...
nawet może go nie było wcale...
być może został stworzony oczekiwaniem....nagłym
zachwyceniem...które przez swoja siłę
zostaje...potem nosi się to znalezienie wszędzie ze sobą.. jak wiedzę najcenniejszą.... jak wszystko
najcenniejsze...z dumą... która
ukryta we własnej tylko tajemnicy... ale też we własnym egoiźmie
tak wszędoobecnym...w tej pewności że jest...i że będzie.. skarb..
tak wtedy myślałem..
...skarb... jest nierozmienialny...niepodzielny.. bo w częściach już inny nie ten sam..tak
pomyślałem..więc straciłby swój
blask....tą wartość tajemną która
go tworzy.. przez to jest jedyny
niepowtarzalny
taki..Twój...
Twój Skarb..pomyślałem tak
wtedy..gdy jechałem...
..skarb nie nadaje się do codzienności..gdyby go tak ciągle
używać jak te wszystkie przedmioty które tak szczelnie otaczają nas... czym by się stał.,,.
zużytym skarbem może?... może
straciłby blask.. i zostałby takim
co to nie pasuje do wizerunku i
oczekiwania.....to potem gdzieś
w kącie doczekałby ostatecznego
przeznaczenia...niepotrzebny
już..wcale nie taki drogi... nie
taki skarb...tak pomyślałem...
..skarb...jest
schowany...
ukryty.. potem wyjmowany
nabożnie.. z nadzieją że niezmiennie taki sam trwa..piękny
.. że pochwalić się nim można
przed sobą i innymi... że wciąż
jest... i zawsze gdy pokazywany
przy szczególnych okazjach radośnie świeci... i zapala ogniki
w oczach..i zapala ich blask...
ale na co dzień jednak ..leży
porzucony.. przykryty przez natłok codziennych spraw... jak
starą derką przykryty... czeka na
swój czas...ten Wielki Dzień..
gdy znów zaświeci...wtedy inne
obiekty jakby nagle mniejsze..i
wyblakłe...mniej ważne..muszą
kryć się po zakamarkach.. i wtedy one czekają aż wróci codzienność...tylko tyle że ta zawsze
wraca...więc znów wygrywają
przekonują obywateli, że zło nie
istnieje. Wówczas, wyklucza się
poza przestrzeń publiczną wszelkie polemiki, mogące obnażyć
złe strony polityki, systemu, itp…
Ach, jaki piękny i doskonały jest
świat. Obywatele są szczęśliwi, gospodarka kwitnie a wszelkie statystyki fałszuje się z podstępną bezczelnością. Często, programowa
ideologia, kłuci się z głębokimi
potrzebami ludzkimi, w pewnych
przypadkach, nawet z naturą. Na
wspomnienie, może nasunąć się
tu, chociażby walczący, marksistowski socjalizm, który serwował
antropologię, która po chamsku
redukowała istotę ludzką. Lenin i
kilku wybitnych reformatorów, w
czasie najgłębszych poruszeń zauważyli – śmierć budzi refleksje.
Jednak, by rozwiać wszelkie budzące się niepokoje, promowali,
wbrew wszelkiemu doświadczeniu, pieśń – „Buwsiegda budiet
nieba, buwsiegda budiet mama,
buwsiegda budu ja”. Idiotyzm w
najczystszej postaci. Dalej mamy
kicz psychoanalityczny, który polega na niepisanej umowie, między psychoanalitykiem a klientem. Wtedy wszyscy głaszczą się
po głowie i uspakaja, broń Boże,
nie tykając pewnych, budzących
niepokój kwestii. Następnie
upudrowany, podniesiony na duchu klient, opuszcza kozetkę i rusza w świat, dysponując całkiem
dużym poziomem spokoju. Bez
wątpienia, za pewien czas, z powodów niejasnych, życie zaczyna
się ponownie komplikować. Następnie, psychoanalityk przygotowuje nową dawką pudru i tak się
toczy światek. Trzeci rodzaj kiczu,
to kicz religijny. Przykładem tego
była Angela we wczesnej fazie
rozwoju osobniczego. Zastąpiła
budzącą się świadomość religijną
czymś w rodzaju formalnej postawy, osadzonej na gruncie fikcyjnej
konstrukcji własnej osobowości.
Jeszcze chwila i gdyby nie kilka
prawdziwych doświadczeń, osiągnęłaby stan głębokiej alienacji.
Kicz religijny, może przyjąć, rów-
nież nieco inną formę. Polega
ona na osiągnięciu poczucia dobrze spełnionego obowiązku, ze
względu na nadmierną ilość działań. Można, na przykład, otaczać
się niepojętą ilością gadżetów
religijnych, a przy tym, prawdziwość doświadczeń wykluczać poza obszar własnego życia. Z pewnością, dzieje się tak, ponieważ
głębokość doświadczenia psychoanalitycznego i religijnego, w
ostatecznej konsekwencji wymagają daleko posuniętych zmian,
co, jak powszechnie wiadomo,
łączy się z pewnym trudem. W
każdym z opisanych przypadków,
człowiek pada ofiarą manipulacji. W sytuacji kiczu psychoanalitycznego i religijnego, o zgrozo,
ofiarą własnych manipulacji a w
najlżejszym przypadku głupoty.
Wydaje się, wówczas, że życie
podlega absolutnej kontroli. W
takich okolicznościach, trudno
mówić o otwarciu się na biofilne
pierwiastki, z miłością włącznie.
Dlaczego? Ponieważ zarówno życie jak i miłość nie poddają się
kontroli.
Wiktor wyjawił Angeli swój
niepokój. Delikatnie wprowadził
ją w temat, roztaczając szerokie
tło problemu. Angela zastygła
w bezruchu. W gruncie rzeczy
zgodziła się z nim, choć jest to powiedziane niezręcznie. Mówiąc
precyzyjniej, Wiktor poszerzył jej
kontekst widzenia samej siebie,
w obliczu czego, została przyparta
do muru, po czym, była zmuszona głęboko zidentyfikować się z
hipotezą. W pewnym filmie, o
tytule „Barwy nocy”, Psychoanalityk grany przez Bruca Willisa,
obcesowo traktując pacjentkę,
powiedział, że człowiek patrzy na
siebie przez dziurkę od klucza.
Resztę, czyli to, czego nie widzi,
dopowiada. Otóż Angela Zmysło była w tej kwestii mistrzynią.
Pobożne dookreślenia własnej
osoby stanowiły u niej główny
trzon osobowości. Toteż Angela,
tworząc absurdalny obraz siebie,
traciła ze sobą kontakt. Jak wyżej
| vis a vis 15
wspomniałem, jeszcze trochę i
osiągnęłaby stan ostrej alienacji.
Z powodu oddalenia się od samej
siebie, stałaby się dla siebie obca.
Oczywiście, to trwało do czasu.
Powoli fałsz i miraże zaczęły się
rozpadać. W tym miejscu, można
śmiało przytoczyć zdanie napisane na kartach Biblii – „Szukajcie
prawdy, ona was wyzwoli”. Pozostaje jeszcze tylko zadać dwa pytania, – z czego wyzwoli i do czego
wyzwoli?
Angela od tego wieczoru darzyła Wiktora niebywałym szacunkiem i uwielbieniem. Stał się
dla niej kimś w rodzaju wszechrozumiejącego mentora. Później, nie mogła pojąć, iż Wiktor
człowiekiem był i to człowiekiem
skłonnym do upadków. Stąd nie
raz, będąc w zakłopotaniu, traciła światopoglądową orientację.
Innymi słowy, kwestionując tezy
Wiktora, doświadczała dezorientacji boleśnie borykając się z sądem na temat świata. Bez solidnej
podstawy, jaką były dla niej twierdzenia Wiktora, najzwyczajniej
traciła punkt odniesienia, przez
co świat wydawał się pogmatwany i nijaki. Z czasem, problem
osiągnął punkt krytyczny. Angela
robiła sto przeciwstawnych rzeczy
jednocześnie. Na szczęście, zdystansowała się do sprawy i powoli
jej struktura poglądowa zaczęła
dojrzewać.
Tymczasem Wiktor opuścił
mieszkanie Angeli i udał się do
siebie. Miał zaprzątniętą głowę
przeprowadzką.
col. A.M.
14 vis a vis | maj 2008
Wiktor, po wyjściu z uczelni
dotarł do domu, szybko wskoczył
do swojego ascetycznego łoża i
zapadł w piętnastogodzinny sen.
Obudził się w formie doskonałej.
Właściwie obudziła go Angela.
Cichutko weszła przez otwarte
drzwi, zobaczyła śpiącego Wiktora, szybciutko ściągnęła ubranie
i w samej bieliźnie wcisnęła się
jego łóżka. Powoli zaczęła gładzić
go po ramionach, później po
brzuchu, potem w okolicach krocza, następnie wsunęła swoją figlarną dłoń pod bieliznę Wiktora
i leżąc na boku objęła go swoim
udem. Było to o tyle niezwykłe
o ile nieprzewidywalne. Do tego,
czas nie miał żadnego znaczenia,
jakby wymknęli się poza linię,
która łączy przeszłość z przyszłością. Wszystko było teraz, przeszłe
i przyszłe nie istniało. Może tak
czuli, z tej racji, że o czternastej
godzinie dnia, tkwili w łożu,
niczym kochankowie, których
świat sprowadza się, jedynie, do
ich własnej miłości. Dosyć ciemne zasłony, dające ciepłe światło,
potęgowały to uczucie. Oni teraz,
tu, w świecie, który jest łóżkiem,
w świecie, który trwa, tu i teraz.
Wiktor otworzył oczy, gdy Angela trzymała rękę na jego kroczu i
szeptała mu do ucha – obudź się
herosie, synu gromu i błyskawicy.
Piękne, pachnące, ciepłe, gładkie
i regularne ciało Angeli Zmysło,
było tym, co mogło najlepszego
przydarzyć się Wiktorowi tego
poranka. Wilgotny, pomarańczowo-purpurowy świat. Chyba
tylko miłość poszerza ramy świa-
maj 2008
ta, wyznaczając mu nieskończoną
przestrzeń i perspektywę. Wiktor
spojrzał na Angelę, przytulił ją i
pomyślał, że miłość, jest jednym
niepodzielnym
fenomenem,
spójnym i konkretnym, choć nie
do określenia, że miłość, jest niepodzielna, jak ogień, choć przyj-
ulokowali swoje nadzieje i niespełnione metafizyczne tęsknoty.
Na przykład, najmłodsza siostra
Angeli, mała Natalia, była zawsze
spontaniczna. Kadr zastawał ją
zazwyczaj podczas jakiejś czynności, lub zabawy, w obliczu której,
zdjęcie było czymś zupełnie mało
Marek Wróbel
..w Nas....prozą... 2
muje różne formy.
Oboje powoli na nowo przebudzali się do życia, choć w zasadzie
nie wiadomo, gdzie tkwiło więcej
życia, w ich bezruchu, czy w działaniu, zwłaszcza pragmatycznym.
Wiktor podniósł się, odrzucił
kołdrę, którą była przykryta Angela, lubieżnie spojrzał i spytał,
czy zrobić jej kawę. Ona spojrzała
na zegarek, zerwała się, szybko i
niedbale włożyła rajstopy, potem
jasną spódniczkę, jakąś bluzkę,
wsunęła stopy w pantofle, powiedziała, że się spieszy na zajęcia i
wybiegła.
Spotkali się wieczorem. Wiktor odwiedził Angelę w jej uroczym mieszkanku. Pierwszą rzeczą, jaką spostrzegł, była czarna
satynowa pościel, w której, zresztą, zapragną czynić lubieżności.
Rzecz, istotnie, działa się chwilę
później. Z tej racji, iż Angela była
„atomową” dziewicą, rzecz działa
się w stopniu niepełnym. Czy była to jej świadoma i uzasadniona
postawa? Można najgłębiej powątpiewać. Dowodem na to był
dosyć opasły album ze zdjęciami,
w którym znajdowała się dokumentacja życia Angeli, rozgrywającego się głównie na polu rodzinnym. Wiktor przeglądając zbiory
biblioteczne, dostrzegł ów album,
po czym usadowił się w fotelu i
bardzo uważnie zaczął go przeglądać. Angela, najpiękniejsza z czterech córek państwa Zmysło, była
najprawdopodobniej obiektem
ich inwestycji duchowej. W niej
istotnym. Angela zawsze pozowała. Tuż przed błyskiem fleszu,
zastygała z miną najświętszej,
nieskalanej, pełnej szlachetności
dziewicy, która ma jeden cel –
dawać przykład własną świętością złemu i zagubionemu światu.
Oczywiście, działo się tak na skutek, podprogowych sugestii jej
rodziców. Później, Angela znalazła się w niemałym dysonansie.
Problem musiał się stać i dotyczył
trudności w integracji jej „okropnych” pragnień z błogosławionymi i doskonałymi ideami. Ponadto, generalny program, w który
była wyposażona, ni jak nie miał
się do życia. Klasyczny przykład
kiczu religijnego. Prócz kiczu
artystycznego istnieją, w przekonaniu autora, trzy główne jego
kierunki. Kicz polityczny, gdzie,
zazwyczaj uzurpatorzy władzy,
czas..a skarb?.. choć przecież niezapomniany...to jednak czeka na
swoją Niedzielę... kiedy ktoś elegancko ubrany..wyciągnie go...
znów odświeży..powie..To Jest
To – zachwycony... odpocznie
patrząc.. dotykając.. słuchając..
ale gdy skończy się czas Niedzieli...skarb wróci przecież tam....
do tej skrzyni...tam gdzie mija
mu czas... jego życie..Skarb...
..skarby mają swój czas.. tak
pomyślałem wtedy jadąc..
..do skarbów prowadzą mapy..
pomyślałem...przewodniki prowadzą.. zapiski jakieś...
czasem nawet błahe wskazówki
....z pozoru nie ważne fakty....
jak drogowskazy . .czekające
na przechodnia który je dojrzy
zrozumie i potem pójdzie już
wskazaną drogą...aż do celu...
tam gdzie czeka Skarb.....
..one.. niesione dostrzegającym je nagle czyimś spojrzeniem.. staja się olśnieniem....
wiedzą się stają...drogą DO
..tam gdzie przecież już był ..już
czekał tyle lat...Skarb...tak pomyślałem..
..tak naprawdę - statystycznie
- skarb jest bez znaczenia.. to
namiastka oczekiwanego....też
pomyślałem...projekcja ..usprawiedliwienie tego codziennego...
środek zastępczy dla nadania
wartości...perspektywa i cel...
marzenie...ciągłe marzenie... a
jako takie nie musi mieć realizacji aby być...istnieć w jakiejś nie
nazwanej przestrzeni.. obok..
czasem tylko wypełzać z tą wielką mocą bycia chwilą.. bycia najważniejszym.. jedynym.. właśnie
Tym.. ..taki jest skarb.. pomyślałem wtedy jadąc.. wtedy gdy
byłem coraz dalej...i coraz bliżej
byłem..
| vis a vis
..tymczasem życie już toczyło się obok..
..i pomyślałem też wtedy...tak jakoś pomyślałem.. wtedy tak
pomyślałem.... że niezbyt fajne jest być takim skarbem...pomyślałem...nawet jeśli największy najświetniejszy najbardziej lśniący....
tak pomyślałem.. ..i pomyślałem wtedy.. że skarbem nie chcę być...
..że wolę być codziennością... Twoją
A mój Statek kiedy stanie w porcie
I nie powieje już wiatr
To proszę
Spalcie go....
A Twój Statek kiedy mój Statek stanie w porcie
W tym dniu kiedy nie powieje już wiatr
Niech znajdzie przystań bezwietrzną
Później
Kiedy po naszych Statkach nie zostanie już nic
Gdyż czas to co daje zabiera
Wierzę w to
Spotkasz mnie tam gdzie wieje Ten wiatr
Wieczny...
I wtedy zostaniesz...
bobs
7
8
vis
vi
v
is a vi
vis
is | majj 2008
2008
200
0
Andrzej Warzecha
maj 2008
pod rynnę nieba
w strumienie słońca
Wierzę więc jestem – atomem się stanę
Józef Bator
Tego co potęgi stworzył najwyższe
| vis a vis 13
Wiosenna zjawa
Byłą
Była
Przechodziła
Tędy nocą
Dotknęła
Przylaszczki
I zawilca
Przez sen
Miłośnie
Krzyknął gawron
I krokus
Pod śniegiem
Naprężył
Fioletowe
Szpacze
Gadanie
Przyleciał szpak
I gada
I gada: jeszcze
Jeszcze
Jeszcze maj
Jeszcze sierpień
Gdzie tam
Do śmierci
Gdzie
Do listopada
Andrzej Dyga
***
wyszedłem z deszczu
Uczucia moje fala niesie
Jak śpiew Muezinów poranny
Spraw losie by trwały wiecznie
I nie spłonęły, jak stos na
Ołtarzu ofiarnym!
W mieście Alanya w krainie
tureckiej
Gdzie Noe Arkę ukrył w
Araracie
Ja pielgrzym z Lechistanu
szukam zrozumienia
Duszy, ciała i mego istnienia
–
Tego co wokół zadziwia u
mami
Czy ten świat to wszystko, czy
jesteśmy sami?
W noc ciemną o brzeg morza stopę swa opieram
I liczę gwiazdy tonące w otchłani
Choć toną, jest ich nieskończoność
Czy me rozważania w wiarę
już zamieniam?
Jestem więc trwam - istnieć
nie przestanę
Nawet gdy dla innych wspomnieniem zostanę.
Tu na naszej ziemi początek
wędrówki
Tu zaczynamy mali, maleńcy
jak mrówki,
Czy tam nad gwiazdami
najwyższe są trony
Czy większe, piękniejsze od
naszych są strony?
Życie trwa i będzie, obecne i
przyszłe!
Turcja 2001r. J.B.
Justyna Sokół
***
Co by zrobili poeci
bez prostytutek
Nie byłoby Plant ostrym sierpem księżyca pisanych
ani tęczowego makijażu
Rozmazanego wzdłuż nieświętego Filipa
Tomek Kaiser
..impresje..
Co by zrobili poeci
bez alkoholu
nie byłoby smutków najszczęśliwszych
ani złotych myśli w szkatułach na dnie
braterstwa krwi mocno rozrzedzonej
Co by robili poeci
bez miłości
nie byłoby kwiatów
ani dominacji
ani degradacji
nie byłoby zdrady
a zatem później znowu nie
byłoby
alkoholu
kobiet
w aureoli miasta
g a l e r i a
z w i s i e l c ó w
by Kris Cedro
dzisiaj jutro śpi
my się go boimy
na palcach chodzimy
może wcale nie wstanie
i jutro też będzie dziś
Zaduma!
12
vis a vis | maj 2008
maj
aj 2008
20
200
00
..w Kraków zapatrzony..
Przez okno
Gdy tak patrzę
Wyglądam jednak inaczej
I smutny to widok myślę raczej
Nie przyjechałaś
Nie nie ma Cię
Nie zostałaś
I znowu sam
Wszedłem w jedna z tych Świętych Bram
Wtedy gdy zaświeciło Słońce
Siedzę teraz tu
Kreślę Ten wiersz o Krakowie
Właśnie Ten
Który chodzi od wczoraj po mojej głowie
Że
Ja Ty i te Ptaki
Że
Kraków o świcie daje nam znaki
Kiedy idziemy razem po Słońce
Które już nie zgaśnie
Nie
Nie nie
Nie jestem Tu jednak jak
w Niebie
Przyznaję się
I kreślę do końca ten wiersz o Krakowie
No wiesz Ten
Który chodzi tak długo po mojej głowie
Że
Ja Ty i nasze Ptaki-sny
To jedno My
My
Że
Przyjechałaś
Jesteś tu ze mną
Zostałaś
Dalej idziemy razem
***
W mym wiśniowym sadzie
Spokój dzisiaj, błoga cisza
Nie ma wiatru szumiącego
Wśród zielonych liści
Szpaki drzemią na gałęziach
Syte, ciche i leniwe
I ja leżę patrząc w niebo
Nieruchomy jak ten obłok,
Który utknął gdzieś na horyzoncie
Czeka na wiatr, który go
poniesie
Gdzieś nad inne sady
Na gałęziach wiśnie słodkie
Lśnią jak małe rubinowe
słońca
Mógłbym leżeć tak do –
końca
Ssąc soczysty owoc wiśni.
Bożena Boba-Dyga
odbite w lustrze szyby
Popatrzyłem znowu
przez okno
Gołębie lecą
Dachy Mego Miasta świecą
Tam gdzie Niebo
Gdzie Słońce...
kolejny nierozpoczęty
rok szkolny
jestem duża, szkolny epizod
już dawno
byłam mała nierozpoczęty
szkolny rok
brałam lekcje prywatne
miałam czas na
marzenia
I wiesz
Usiadłem
Kreślę ten wiersz o Krakowie
Czekam...
fot. A.M.
Przez okno
Widzę tłum na pustej ulicy
Tłum na Mojej Ulicy przy Moim Murze
Obok tej kamienicy
Gdzie siedzę
Gdzie wciąż przecież wierzę..
Wtedy
Twarz po twarzy przeglądam po kolei
Ale Ty nie idziesz
Nie ma tam Ciebie
9
Roman Gustaw Woźniak
Adam Bobs Marczek
Usiadłem
I kreślę ten wiersz o Krakowie
Ten
Który chodzi od wczoraj po mojej głowie
Że
Ja w Moim Mieście jestem jak w Niebie
Że
W tym Niebie Ja idę Szewską obok Ciebie
Bo przyjechałaś
Jesteś tu ze mną
Zostałaś
Dalej idziemy razem
| vi
vis a vi
vis
v
vis
is
Szanowni w Poezji...
..nasza Bożena Boba Dyga
wydała właśnie płytę „Koncert na wiersze”.. a 21
maja o godzinie 19.00 w
Dworze Czeczów (ul.Popiełuszki koło kościoła w
Starym Bieżanowie) odbędzie
się jej I koncert promocyjny..i
wstęp jest wolny..oj będzie
granie i śpiewanie..Przybywajcie..!!.. a płytę
kupujcie..autorzy
Adam Bobs Marczek
Na trajektorii
Cząstki elementarnej
Pchniętej w pęd
Rękami Boga
Tysiące światów równoległych
Wysyła tęskne zawołania
Tęsknego zawołania
Nie ofiarowałeś jej
I im
Ciszy Spotkania...
Szkoda Boże..
Ech szkoda...
***
Międzygalaktyczny krzyk
Burzy porządek gwiazd
I tworzy
Supernowe...
Cząstka elementarna jednak
Wciąż na swojej drodze
Nie słyszy gwiazd
Potem samotna umiera
Gdzieś w kącie kosmosu
Gdzie mgławicowy pył...
Szkoda Boże że nie pomyślałeś
Wysyłając ją w tą drogę
Jak przeciąć
Jak połączyć
Te
Kosmiczne trajektorie
Szkoda Boże
Że zamiast krzyku
Ściana z panoramą Tatr
Cztery ujęcia...
Codziennie przypomina mi
Że jest jeszcze kilka gór
Przeze mnie nie zdobytych
Głównie jednak
Kusi mnie ta jedna
Do której wiedzie ścieżka
Tajemna
Z Doliny Depresji
To Wielka Góra
Zmartwychwstania
10
vis a vis | maj 2008
maj 2008
| vis a vis 11
czerwień
czerwień
jest wiecznie głodna
i spragniona!
...jak lew
albo i lwów setka
oraz ich lwicze haremy
podczas słonecznego rujowania do słoneczka
gdy w żyłach płynie wulkaniczna krew
zdjecia: Wosiek z piwem : autor
J.B.W. ; Wosiek z obrazem z kolekcji J. Wośka; Wosiek
zamyślony solo - J.B.W.
Widziałem Cię Uśmiechniętego
w tamtej piwnicy nad ranem
gdzie
pomimo Tego Wszystkiego
byliśmy najlepsi
Pogo niezapomniane!
Widziałem Cię Uśmiechniętego
na Rynku przy Piotrze z dziewczyną
ciekawe
z powodu jakiego
Ona miała wesołe oczy
A me Wspomnienia Innych płyną!
Uśmiechniętego też Widziałem Cię
przed spektaklem Cztery żywioły
pamiętam
powiedziałeś że już skończyło się
nasze przedstawienie
O Poetyckie me Anioły!
Tak widziałem Cię parę razy
Całkiem Uśmiechniętego
Kiedy
Przyciskałeś Ten gaz do dechy
Przyznam że zabrałem Je
Bo zbieram takie Uśmiechy
O Tak!
A.M.
Janusz Wosiek
...jak hieny
i wszystkie stada rozdrapieżców
głodne spijania krwi
i krwią zatykania nieszczelnych żył
a chcic
jak biedna bieda i jej biedne łzy
jak stwarzanie wszechświatów w a’kolorach
nonkształtach i w kicz - parautworach
bez możliwości zaprzestania stwarzania
wytwarzania niepowstawania...
jak ja i ty
nigdy nie mogący być razem...
jak cierń
co kocha być tylko wbity
i pić niewinną krew kocha
nie mogąc się nasycić...
ani utopić w niej
jak grzech co pragnie
a wiecznie nienawidzi...
jak pech na wojnie...
i spokojne życie
niepokorne...
grafiki też janusz wosiek

Podobne dokumenty