1 DOCENIĆ PSA W połowie lat siedemdziesiątych nabyłem w

Transkrypt

1 DOCENIĆ PSA W połowie lat siedemdziesiątych nabyłem w
DOCENIĆ PSA
W połowie lat siedemdziesiątych nabyłem w Warszawie, od ulicznej przekupki,
kilkutygodniowego szczeniaka, złotego cocer-spaniela. Do tego momentu oboje z żoną,
w przeciwieństwie do córki, byliśmy zdania, że mieszkanie w mieście nie jest
najodpowiedniejszym miejscem dla psa, bez codziennego kontaktu z przyrodą. Tym razem
jednak, jako młody myśliwy, dostrzegłem możliwość spełnienia nalegań naszej jedynaczki, z
ukrytymi, własnymi celami. Jak wiadomo, spaniel nie należy do wybitnych myśliwskich ras.
Z drugiej strony nie jest specjalnie wymagający i z powodzeniem może łączyć cechy
"kanapowca" z użytecznością na polowaniu. Tak przynajmniej wtedy myślałem.
Po powrocie do domu, córka oszalała z radości. Początkowo nie chciała wierzyć, że
staliśmy się właścicielami tak pięknego i wdzięcznego stworzenia. Zaraz potem, po
upewnieniu się, że szczeniak zostaje u nas, zajęła się jego pielęgnacją i wychowywaniem. Od
bohatera popularnego wówczas serialu telewizyjnego "Korzenie", zapożyczyła dla niego imię
„Tobi”.
Piesek szybko przywiązał się do naszej rodziny. Rósł i mężniał. Okazał się
stworzeniem bardzo pojętnym. Niemal od pierwszego razu "chwytał" i rozumiał czego się od
niego wymagało, chociaż z podporządkowywaniem się było już nieco gorzej. Na przykład
nigdy nie chciał, nawet wówczas, gdy był już psem dorosłym, reagować na komendę "wróć".
Zawsze miał tendencję do zapędzania się w nieznane, gdzie go oczy niosły. W czasie
spacerów po polach lub lesie, to my musieliśmy często za nim biegać, nie on za nami. Z tego
powodu, dwukrotnie nam ginął, za każdym razem nie było go przez wiele dni. W obydwu
przypadkach odzyskaliśmy jednak Tobiego; raz w wyniku ogłoszenia w prasie; drugim razem
po apelu w "Lecie z Radiem".
Bywało, że rozśmieszał nas do łez. Podczas gry na jakimkolwiek instrumencie
zaczynał dziwacznie wyć, a głos jego przypominał wokal kiepskiej śpiewaczki. Inną
niezwykłością była jego skłonność, nie wiadomo skąd nabyta, do połykania dymu
tytoniowego. W większym towarzystwie usadawiał się zawsze obok palaczy i lizał obłoki
dymu. Wyrzucony niedopałek gasił łapą, starannie odłączał filtr i bibułkę, a tytoń zjadał.
Znajomi, widząc że pies staje się coraz bardziej uzależniony, żartowali z nas: "dobrze, że nie
pije, bo by was puścił z torbami".
Stopniowo córka nauczyła swojego "Tobiaszka" wielu co najmniej dziwnych
„rzeczy”. Bez protestu pozwalał się ubierać w "ludzkie" ubrania, bez protestu spacerował
w czapeczce i słonecznych okularach. W trosce o to, aby go ktoś nie otruł, córka nauczyła go
1
brania pożywienia wyłącznie z lewej ręki. Gdy ktoś podawał mu kawałek kiełbasy prawą
ręką, nie tylko nie reagował, ale zaciskał szczęki i odwracał głowę. Podobnie nie reagował,
gdy ktoś rzucał mu nawet najbardziej nęcący kąsek, na podłogę. Owszem - siadał w pobliżu,
patrzył na leżący smakołyk i czekał na wyuczone hasło "weź". Potrafił tak czekać
w nieskończoność, dopóki nie padła owa komenda.
Mój przyjaciel Włodek, wielki znawca przyrody, polowania i "złota ręka" do
układania psów, gdy widział te popisy Tobiego, szydził:
- Po co wy ogłupiacie to stworzenie; pies myśliwski powinien umieć tylko to, co jest
przydatne na polowaniu !
Gdy Tobi wydoroślał, przyszła w końcu pora na polowania. Najpierw zacząłem
zabierać go na kaczki. Od pierwszego razu okazał niemały instynkt aportera. Miał go
widocznie we krwi. Później często zastanawiałem się, czy nie miał polujących przodków. Nie
było to jednak prawdopodobne. Szczeniaków od myśliwskich psów użytkowych nie sprzedaje
się przecież na ulicy.
Bardzo szybko zaczął kojarzyć huk wystrzału z pluskiem spadającego na wodę ptaka.
Bez namysłu i bez specjalnej zachęty skakał do wody. Chętnie, dobrze i wytrwale pływał. Był
tylko jeden problem. Miał trudności ze znalezieniem na wodzie martwej kaczki. Jeżeli widział
gdzie ptak spada, skakał do wody i przynosił szybko zdobycz. Można było ostatecznie
korygować jego kierunek rzucając na wodę kamyki. Jeśli jednak nie trafił, płynął tak długo po
linii prostej, aż dopływał do brzegu, po drugiej stronie bagna lub stawu.
Często polowaliśmy z Tobim na „kaczych” bagienkach. Zawdzięczałem mu wiele
podniesionych kaczek ale tylko... z wody. Gdy kaczka spadała na ląd, w trawę, zboże lub
kukurydzę, stał zdezorientowany i nie wiedział biedaczek, co ma zrobić. Kaczki na ziemi
wcale go nie interesowały. Cóż, trzeba było sobie jakoś radzić. Rozwiązałem problem w taki
sposób, że zabierałem na polowania zarówno Tobiego, jak i żonę. Gdy ptak spadał na wodę,
aportował Tobi. Gdy spadał w trawę, zdobycz przynosiła żona. Sam byłem bowiem
zaabsorbowany przede wszystkim wypatrywaniem zrywających się z bagienka ptaków.
Wielokrotnie jeździliśmy z Tobim do lasu. Początkowo miałem nadzieję, że będzie
mógł być pomocnym przy odnajdywaniu postrzałków. Od początku reagował bowiem na
ciepły trop grubego zwierza, czy zająca. Potem zrezygnowałem jednak z jego pomocy
w lesie, w obawie, aby psa nie utracić. Ganiał bowiem po śladach zwierzyny bez opamiętania,
a po własnym tropie nie umiał niestety powracać. Pomimo tego często brałem go na
kilkudniowe eskapady leśne, z powodów ... towarzyskich.
2
Pamiętam takie zdarzenie. Wybraliśmy się z Włodkiem na kilka dni, posłuchać
rykowiska. Zatrzymaliśmy się w opuszczonym przez robotnika leśnego domku, w miejscu
"gdzie diabeł mówi dobranoc". Dom był stary, bez prądu i wody, jedynymi meblami były dwa
metalowe, zdezelowane łóżka i stół bez jednej nogi, podparty dla równowagi znalezionym na
podwórku kołkiem. Był z nami oczywiście Tobi. Któregoś dnia wieczorem, było to już pod
koniec kilkudniowego pobytu, gdy zapasy żywności wyczerpały się niemal całkowicie, a do
najbliższego sklepu było dość daleko, nieuważnie potrąciłem ów stół. Wszystko co na nim
leżało, upadło z hukiem na podłogę, w tym ostatni kawałek należącej do Włodka kiełbasy.
Spadła też i zgasła świeca. Zapanowała całkowita ciemność. Włodek, którego psy w takich
okolicznościach nie przepuściłyby okazji, narobił krzyku:
- Dawaj prędko światło ! Moja kiełbasa ? Trzymaj psa !
Gdy w końcu udało nam się znaleźć zapałki i świecę, ujrzeliśmy Tobiego siedzącego
jak mur i wpatrującego się w leżącą wędlinę. Pomimo, iż był nie mniej głodny od nas,
kiełbasy nie ruszył. Siedział i czekał na komendę "weź".
Ujrzawszy ten widok, Włodek rozpromienił się i powiedział z uznaniem:
- Mądrych "rzeczy" nauczyliście tego pieska.
Andrzej Barzyk
3