nowa kultura w mediach

Transkrypt

nowa kultura w mediach
cover
SŁOWEM WSTĘPU
To już jest koniec... PO
Bohdan Stawiski
redaktor naczelny
T
ytuł słynnej piosenki Elektrycznych Gitar w znakomity
sposób opisuje nastroje, jakie w ostatnim czasie zapanowały w Platformie Obywatelskiej.
Partia, która pod rządami Donalda Tuska przez blisko 8 lat
nadawała ton polskiej polityce, znalazła się pod ścianą. Targana wewnętrznymi sporami, pozbawiona charyzmatycznego
lidera, a przede wszystkim programu,
nie potrafi wyjść z potężnego kryzysu, w którym tkwi od ostatnich wyborów parlamentarnych.
Ideowe spoiwo w postaci koncepcji „anty-PiS” przestało już integrować wokół Platformy wyborców.
Ogrom bałaganu, a także afer związanych z czołowymi politykami PO,
spowodowa ł masow y odpł y w dotychczasowego elektoratu w stronę
m.in. Nowoczesnej Ryszarda Petru.
Platforma przestała być synonimem
modernizacji i sukcesu kraju, wręcz
przeciwnie, stała się uosobieniem
- słusznie bądź niesłusznie - wszelkich patologii trawiących III RP, dając
propagandystom Kaczyńskiego amunicję do frontalnego ataku.
Niestety, upadek Platformy był
kwestią czasu. Dla wytrawnych obserwatorów już porażka Bronisława
Komorowsk iego w w yborach prezydenckich oznaczała tylko jedno:
kon iec dom i nacji PO na polsk iej
scenie politycznej. Nieudolna kampania prezydencka, a następnie parlamentarna, w której sztabowcy PO
popełnili wszelkie możliwe błędy,
pokazała Polakom, że część elity politycznej kraju żyje w alternatywnej
rzeczywistości. Problemy dnia codziennego dla ówczesnego establishmentu rządowego zeszły zupełnie na drugi bądź
trzeci plan. Zamiast mówić o realnych problemach Polaków,
zaczęto, wykorzystując usłużne mainstreamowe media, uprawiać propagandę sukcesu. Ordery rozdawane przez Komorowskiego w tysiącach, epatowanie etosem „Solidarności”, ciągłe
podkreślanie roli i znaczenia Unii Europejskiej, a wręcz zwykła
buta oraz wyniosłość spowodowały w społeczeństwie odruch
wymiotny.
Platforma nie chciała lub nie potrafiła odpowiednio odczytać nastrojów społecznych. Zadufana w sobie i pogrążona jednocześnie w wewnętrznych sporach, prowokowanych
raz po raz przez Grzegorza Schetynę, stała się łatwym łupem dla Prawa i Sprawiedliwości. Hasło, które
wśród sztabowców PO obowiązywało od lat - „nie mamy z kim przegrać”
- tym razem zostało brutalnie zwer y fikowane. Sromotna k lęska w yborcza spowodowała, że Platforma
pomimo dość licznej reprezentacji
w sejmie nie potrafi do dzisiaj zdefiniować swojej roli na scenie politycznej. Co najgorsze, sadząc po
licznych wpisach w Internecie, stała
się ona formacją zupełnie zbędną dla
w yborców. Trudno wręcz znaleźć,
poza ocz y w iście prom inent ny m i
funkcjonariuszami partii oraz kilkoma zawiedzionymi dziennikarzami
z Newsweeka, zwolenników tej niegdyś potężnej formacji politycznej.
Co prawda w sondażach wskazuje na
nią od 10% do 12% respondentów, ale
widać tu wyraźną tendencję spadkową. Wystarczy spojrzeć na niedawne
badanie opinii publicznej dla „Rzeczpospolitej” uwzględniające popularność liderów, w któr y m PO nie
przekracza po raz pierwszy w historii
progu wyborczego… To, co jeszcze 2
lata temu - po względnym sukcesie
w wyborach samorządowych i przejęciu władzy w 15 województwach w koalicji z PSL - wydawało
się niemożliwe, stało się faktem.
To już jest koniec, panie Schetyna. „Nie ma już nic, jesteście wolni, możecie iść”... do Nowoczesnej, co zresztą uczyniła
niedawno szóstka radnych z Wrocławia.
Platforma przestała
być synonimem
modernizacji
i sukcesu kraju, wręcz
przeciwnie, stała się
uosobieniem - słusznie
bądź niesłusznie wszelkich patologii
trawiących III RP,
dając propagandystom
Kaczyńskiego amunicję
do frontalnego ataku
KWIECIEŃ 2016
22
Wydawca:
WYBORY PREZYDENCKIE W USA
Samorząd Studentów
Rok 2016 będzie kluczowy dla Organizacji Paktu Północnoatlantyckiego z trzech
powodów. Po pierwsze, konflikt w Syrii i walka z Państwem Islamskim stają się
coraz bardziej skomplikowane. Po drugie, zbliżający się szczyt w Warszawie będzie
musiał utwierdzić lub zmienić obecną strategię Sojuszu. Wreszcie po trzecie,
w Białym Domu zasiądzie nowy prezydent USA. Programy i obietnice wyborcze
kandydatów nie zawsze są dla NATO obiecujące.
Redaktor naczelny:
Uniwersytetu Wrocławskiego
Bohdan Stawiski,
tel.: 604 737 188
email:[email protected]
Zastępcy Red. Naczelnego:
Grzegorz Małyga, Marcin Bubiński
48
NOWA KULTURA W MEDIACH
Wydaje się, że historia obu Ameryk nie przypisuje Polakom, poza kilkoma wyjątkami, wielkiej roli w kształtowaniu jej dziejów. Zagłębianie się w przeszłość
tych dwóch kontynentów dowodzi jednak, że obecność polskich imigrantów była
niejednokrotnie istotna dla rozwoju i dziejów tych ziem, a w paru przypadkach
okazała się wręcz kluczowa, zwłaszcza w odniesieniu do Ameryki Północnej. Dzięki
temu wkład Polaków jest stale widoczny we współczesnym życiu tego kontynentu,
choć w powszechnej świadomości ich osiągnięcia wydają się zapomniane.
Sekretarz redakcji: Grzegorz Małyga
Skład: corfeit.com
Korekta: Katarzyna Augustynek,
Grzegorz Małyga
Źródło okładki:
http://www.post-gazette.
com/image/2014/06/01/
ca135,0,4041,2604/530301957.jpg
UCZELNIA
4
6
Uczelnia szyta na miarę
Nowe władze Studenckiego Samorządu wybrane
REPORTAŻ
8
11
Wiosną fabryka odżywa
Elewacje z brudnego lukru
Redakcja: Anna Wasilewska-Stawiak,
Wojtek Jezusek, Grzegorz Małyga,
Marcin Rutowicz, Jolanta Zasępa,
Anita Olejniczak, Katarzyna Kowalska,
Piotr Piss, Jakub Sroka, Karolina
Waligóra, Ewa Magnowska, Tymoteusz
Kazański, Paweł Sobik, Ilona Zakowicz,
Joanna Kubica, Mateusz Ryba,
Małgorzata Dumin, Piotr Drzewiński,
PODRÓŻE
Marcin Bubiński, Łukasz Lisak, Dominik
14
18
Karolina Wiewióra, Piotr Zapałowicz,
Porto. Starcie gigantów
Kair-Kapsztad autostopem
POLITYKA
19
22
27
30
32
34
36
40
44
48
52
55
Gazeta na koniec świata
Wybory prezydenckie w USA
Armie na Bliskim Wschodzie
Burza w szklance wody
Irańskie nadzieje w Tbilisi
Przegląd prasy czeskiej i brytyjskiej
Referendalne zamieszanie
Tryzub w szponach orła
Polacy w początkach Ameryki
Nowa kultura w mediach
Relacje saudyjsko-irańskie - zimna wojna na Bliskim Wschodzie
Komentarze ekspertów
KULTURA
58
59
60
W cieniu
David Bowie „Blackstar”
Nie sprzedajemy popcornu - kino w stolicy kultury
Balawender, Małgorzata Dryjańska,
Ireneusz Staroń, Patrycja Kastelik,
Jakub Lasota, Michał Wołangiewicz,
Piotr Nowak, Mikołaj Hanc,
Jakub Hudský
Współpraca: prof. dr hab. Grzegorz
Hryciuk, dr Marcin Szydzisz, dr Jarosław
Jarząbek, dr Ali Abi Issa, dr Arkadiusz
Domagała, dr hab. Larysa Leszczenko,
dr Marek Golińczak, dr Dorota
Kazimierczak-Pec, prof. dr hab. Edward
Czapiewski, dr Rafał Czachor
Adres do korespondencji:
ul. Uniwersytecka 19/20, 50-145 Wrocław
tel.: (071) 375 22 29
email: [email protected]
ODWIEDŹ NAS NA:
www.uniwersal.info.pl
www.facebook.com/pages/UNIWERSALinfo
Redakcja nie zwraca materiałów
niezamówionych, zastrzega
sobie prawo do redagowania
nadesłanych tekstów.
UCZELNIA
Uczelnia szyta na miarę?
Uniwersytet Wrocławski
w świecie oczekiwań i zmian
Uniwersytety w Polsce znajdują się obecnie w sytuacji szczególnej. Z jednej strony doświadczają skutków
niżu demograficznego, z drugiej natomiast dewaluacji znaczenia dyplomów i zmiany sposobu postrzegania kształcenia na poziomie wyższym. W konsekwencji uczelnie akademickie poszukują nowych sposobów budowania swojej przewagi konkurencyjnej, m.in. poprzez nowoczesne formy promocji, jak media
społecznościowe. Nie powinien zatem dziwić fakt, że działania w zakresie social media intensyfikuje także
Uniwersytet Wrocławski.
Ilona Zakowicz
doktorantka w Instytucie Pedagogiki Uniwersytetu Wrocławskiego
D
y na m i ka dokonując ych się
współcześn ie zm ia n społecznych, gospoda rcz ych, ekonomicznych i demograficznych aktualizuje potrzebę podejmowania ref leksji
nad kształtującą się na naszych oczach
nową rzeczy w istością, a tak że w pł ywem, ja k i w y w iera ona na sy t uację
uczelni wyższych w Polsce.
Uczelnie wyższe wobec
dokonujących się zmian
Zdaniem ekspertów Konfederacji
„Lewiatan” do roku 2025 spośród 300
pr y watnych uczelni w yższych w Polsce zostanie zaledwie 50, co oznacza,
że przetrwają wyłącznie te ośrodki akademickie, które będą w stanie z jednej
strony zaoferować najw yższy poziom
kształcenia, z drugiej zaś przedstawić
studentom ofertę dostosowaną do ich
preferencji, a także oczekiwań r ynku
pracy. W rezultacie, jak można przypu sz cz ać, w c iąg u najbl i ż sz ych lat
wzrośnie znaczenie działań promocyjnych, których celem będzie zainteresowanie przyszłych studentów przygotowaną przez uczelnię ofertą edukacyjną.
P row ad z one pr z ez ost at n ie lat a
analizy wskazują, że jednym z kluczowych problemów współczesnych uczelni kształcących na poziomie wyższym
jest niż demograficzny. I choć uczelnie
publiczne, szczególnie zaś uniwersytet y, nada l cieszą się du ż y m za interesowaniem studentów, to tak że one
4
doświadczają skutków zmian w strukturze ludności, czego przyk ładem są
studia zaoczne. Liczba studentów decydujących się na naukę w trybie niestacjonarnym z roku na rok się zmniejsza, co w konsekwencji przekłada się na
sytuację finansową uczelni. Jak zatem
budow ać pr z e w agę kon k u renc y jną
uczelni wyższej?
O tym, że zabieganie o studentów
za pomocą działań marketingow ych
ma kluczowe znaczenie dla przyszłości
uniwersy tetów, nikogo przekony wać
nie trzeba. Liczba studiujących w ciągu ostatnich lat zmniejszyła się i nic
nie wskazuje na to, by trend ten w najbliższym czasie miał się zmienić. Jak
informują autorzy raportu opracowanego przez Instytut Sokratesa, w 2020
r. st udentów w Pol sce moż e być a ż
o 800 tys. mniej niż obecnie. Oznacza
to, że uczelnie w yższe zmuszone będą
konkurować o żaków nie tylko poprzez
podnoszenie ja kości kształcenia cz y
zabiegi marketingowe, ale także przez
wzmacnianie swojej pozycji na tle konkurencji.
W poszukiwaniu nowych
rozwiązań
Tym, co charakteryzuje współczesnych st udentów, jest ich stosu nek
do now ych technolog ii, które są d la
nich cz y mś ocz y w ist y m - to ich codzienność. Co ważne, mają oni duże
t r ud ności z zaa kceptowa n iem w i zji
długotrwałego budowania kariery zawodowej za pomocą metody „małych
kroków”. Jednocześnie jednak pierws z e k r ok i n a r y n k u pr ac y st aw i ają
w niekorzystnym dla siebie momencie
gospodarczego kryzysu. Warto się zatem zastanowić, co uniwersytet może
zaproponować obecn ie m łody m ludziom, jeśli powszechnie wiadomo, że
możliwość kształcenia się na uczelni
w yższej, dyplom ukończenia studiów
oraz prestiż to zdecydowanie za mało
by przekonać do siebie studentów. Dewa luacja wa r tości dy plomu uczel n i
w yższych, masowość kształcenia akademick iego, bra k g wa ra ncji zat r udnienia, labilność rynku pracy - to tylko
niektóre z wielu problemów, z jakimi
zmaga się współczesny uniwersy tet.
W jaki sposób zatem Uniwersytet Wrocławsk i pow inien kształtować swoją
ofertę, by zwiększyć konkurencyjność?
Zdaniem ekspertów jedną ze słabości
uniwersytetów w Polsce jest ich niedopasowanie do bieżących potrzeb i trendów gospodarki, a także do oczekiwań
przedstaw icieli r y n k u prac y. Dlatego też, jak twierdzą krytycy, uczelnie
w yższe powinny z jednej strony kłaść
cora z w iększ y nacisk na kszta łcenie
w zakresie kompetencji miękkich, takich jak umiejętność pracy w zespole,
kreatywność, umiejętności komunikacyjne, z drugiej natomiast promować
„kształcenie dualne”. Jest rodzaj edukacji ukierunkowany na łączenie teorii
UCZELNIA
z praktyką, a zatem zachowanie swoistej równowagi między wiedzą akademicką i umiejętnościami zawodow ymi, starając się jednocześnie sprostać
oczekiwaniom przedstawicieli środowiska akademickiego, studentów i pracodawców. Nie mniej istotne jest także
monitorowanie potrzeb generowanych
przez r y nek pracy ora z elast yczność
uczelni, gotowej stale dostosow y wać
swoją ofer tę edu kac y jną do szeroko
rozumianych oczekiwań społecznych.
Jak tego dokonać?
Wedł ug eksper tów uczelnie w yższe w Polsce, a zatem także Uniwersytet Wrocławski, starając się zwiększyć
swoją konkurencyjność na rynku edukacyjnym, powinny odpowiedzieć na
k ilka py tań. Po pier wsze, ja k i gdzie
chcą reklamować uczelnie. Po drugie,
jakie formy promocji i rekrutacji warto zastosować, by odnieść oczekiwany
rezultat. Po trzecie, w jaki sposób chcą
się komunikować ze studentami, absolwentami i pracownikami uniwersytetu. Po czwarte, jaką nową wartość, wyróżniającą się na tle konkurencji, mają
do zaoferowania studentom.
Rola mediów społecznościowych w kreowaniu
wizerunku
Mając na uwad ze fa k t, że med ia
społecznościowe są dominującą formą komunikowania się współczesnych
studentów, uczelnie w yższe podejmując d zia ła n ia promoc y jne, pow i n ny
zw rócić szczególną uwagę na potencjał, jaki mają do zaoferowania social
media. Jak w ynika z raportu Uczelnie
publiczne w socia l media, będącego
w y nik iem badań przeprowadzonych
kilka lat temu przez doktora Emanuela Kulczyckiego (UAM), w 2012 r. 68%
uczelni publicznych posiadało profil
na Facebooku, 14% konto na Tw itterze, a 31% kanał na You Tube. Oznacza
to, że media społecznościowe w coraz
większym stopniu stają się znaczącym
komponentem strategii marketingow ych uczelni w yższ ych. Nie inaczej
jest w przypadku Uniwersytetu Wrocławsk iego, k tór y korz ysta z ta k ich
kanałów komunikacji, ja k Facebook;
Twitter; YouTube; LinkedIn; GoldenLi-
ne czy Google+. Warto wspomnieć, że
Uniwersy tet Wrocławski jako jedy na
spośród badanych uczelni zachęca internautów do zapoznawania się z blogami swoich studentów.
Budowa przewagi
jakościowej
Nie sposób zaprzeczyć, że rosnący
wpły w internetu znacząco oddziałuje
na wizerunek i reputację uczelni w yższych, z czego niewątpliwie zdają sobie
sprawę władze Uniwersytetu Wrocławskiego. Należy jednocześnie dodać, że
posiadanie oficjalnego profilu np. na
Facebooku nie w ysta rcz y, by z yskać
zainteresowanie studentów i absolwentów uczelni. Jak pokazują przeprowadzone przez Agnieszkę Chwiałkowską
w 2013 r. bada nia Polsk ie publiczne
uczelnie akademickie w mediach społecznościowych, w rankingu uwzględniającym wartość bezwzględną w postaci stosunku liczby fanów profilu na
Facebooku do liczby osób studiujących
na uczel n i, poz iom zaa nga żowa n ia
studentów na oficjalnym profilu UWr
był niski i wynosił zaledwie 13,1%. Mając na uwadze pow yższe analizy, być
może wa r to zapoznać się z dobr y mi
praktykami, które promowane są przez
inne ośrodki akademickie w Polsce i na
świecie. Obrze też, jak proponują eksperci, na nowo przeanalizować, opracować i wdrożyć nową strategię social
media, podejmując regularne działania
uwzględniające pomysł y i zaangażowanie w ykładowców, studentów i absolwentów uczelni, którzy w ydają się
być najlepszymi ambasadorami marki
Uniwersy tetu Wrocławsk iego. W dobie „społecznościowego boomu” nie
sposób dłużej ignorować potencjału,
jaki niesie ze sobą komunikacja on-line. Media społecznościowe stwarzają
szansę na przełamywanie barier komunikacyjnych między studentami i pracow n i ka m i u n iwersy tet u, sprz y jają
budowaniu poczucia wspólnotowości
a także świadomości przynależności do
uczelni i środowiska akademickiego.
Warto więc dołożyć wszelkich starań,
by stały się one motorem napędow ym
przewagi konkurencyjnej Uniwersytetu Wrocławskiego.
Dewaluacja
wartości dyplomu
uczelni wyższych,
masowość
kształcenia
akademickiego,
brak gwarancji
zatrudnienia,
labilność rynku
pracy - to tylko
niektóre z wielu
problemów
z jakimi zmaga
się współczesny
uniwersytet
5
UCZELNIA
Nowe władze Studenckiego
Samorządu wybrane
„Dialog” to hasło przewodnie ostatnich obrad Parlamentu Studentów Uniwersytetu Wrocławskiego, podczas których wybrany został nowy Zarząd Uczelniany
Samorządu Studentów UWr. - Będziemy rozmawiać, ale przede wszystkim słuchać. Najważniejsza jest komunikacja. - takimi słowami rozpoczął swą autoprezentację Wojciech Michańcio, nowo wybrany przewodniczący samorządu.
Ostatnie obrady Parlamentu Studentów były niezmiernie ważnym wydarzeniem dla ogółu studentów Uniwersytetu Wrocławskiego. Podczas posiedzenia wybierany był Zarząd Uczelniany Samorządu Studentów Uniwersytetu Wrocławskiego na lata 2016-2018, a także studenccy przedstawiciele do Uniwersyteckiego Kolegium Elektorów. Obrady trwały ponad trzy godziny. W tym czasie
każdy z kandydatów do zarządu musiał opowiedzieć o swoich planach i o celach, jakie chciałby
zrealizować w ciągu kolejnych dwóch lat. Po burzliwych dyskusjach i długich przemowach wygrał
dialog i komunikacja - zarząd pod przewodnictwem Wojtka Michańcio.
Do Zarządu Uczelnianego Samorządu Studentów Uniwersytetu
Wrocławskiego zostali wybrani:
Wojciech Michańcio - przewodniczący
Wojciech Moczarski – zastępca przewodniczącego
Marta Antosik - Komisja Prawna
Karolina Wołoszyn - Komisja Dydaktyczna
Hanna Kiec - Komisja Socjalna
W drugiej części obrad parlamentarzyści wybrali studenckich przedstawicieli do Uniwersyteckiego Kolegium Elektorów. W serii głosowań zostało obsadzonych 37 mandatów. Zadaniem
elektorów studenckich będzie reprezentowanie braci studenckiej w zbliżających się wyborach
rektorskich, które zaplanowane są na marzec i kwiecień.
6
komentujemy
informujemy
recenzujemy
ZAPRASZAMY NA NASZĄ STRONĘ INTERNETOWĄ:
www.uniwersal.info.pl
REPORTAŻ
Elewacje z brudnego lukru
To jest reportaż drogi. Lub drogi reportaż. Ilekroć jadę do Lubina, mijam gmach Dworca Świebodzkiego.
Nie, to wcale nie po drodze. W busie piosenka: „wanna live like a millionaire”. Potargany wojnami bruk
odbija na żołądku kolejne pieczątki. Stygmaty dziur i pęknięć. „I care about me and you”. Szyby lepkie
od pajęczyny szarości. Nie wiem, czy makiety budynków ktoś dokleja do tablicy nieba. Głos z tyłu: „mam
brudne mankiety”. A może to pył nieba oblepia mackami budynki.
Ireneusz Staroń
doktorant w Instytucie Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego
S
poglądam na symetryczne, ludzkie termitiery, jak na
preparat laboratoryjny. Patrzę zza szyby rozklekotanego busa. „Bus to idiotyczne słowo. Bus jest dziki, bus jest
zły”. Plac Strzegomski. Wyrwa w tkance miasta. Po lewej Muzeum Współczesne, dawny niemiecki schron przeciwlotniczy.
Po prawej eksponaty współczesności: bloki, bloki, monada,
okno, monada… Kratownica „wrocławskiej Nowej Huty”. Ulica
Legnicka, szeroka kratownica bytu i nie-bytu. „Wanna live like
a millionaire”. Po głowie, w głowie chodzą myśli wczorajsze,
wczorajszej rozmowy. „Nazwę córkę Ontologia. Jak tam twoja
Oncia?”. „Eska, 104 i 9, numer jeden…”. Ontologia. „…we Wrocławiu. Hity na czasieeee”. Ktoś głośno rozmawia z telefonem
komórkowym. Za szybą komórki bloków. Głos: „Jesteś?”. Dworce chyba nie mówią. Lubią milczeć, więc nie wiem, co mógłby odpowiedzieć. Jest ciemno. Wracam. Metalowa skrzynka
na czterech kołach podskakuje. Jadę puszką zadymioną farbą
mgły. Wychyla się z płuc i już nie wraca, już osiada na brudnych szybach, na szkle, z którego ust spijam to drgające niemożliwością popołudnie. Ściany zamku w tylnych drzwiach
drgają, kołaczą o puste powietrze. Mrok zapada. Czemu właściwie mówi się „mrok zapada”? Czyżby chodziło o jakąś nieuleczalną chorobę? A może o ruchome piaski czasu na jałowej
pustyni nudy? „Tonąć w piachu, zapaść się w sobie, zniknąć”,
a przecież mrok nie niknie. Przeciwnie. Czai się za węgłem
wieczoru. Za szybą płótna impresjonistów. Oleiste krajobrazy,
śmieszny patos wieczoru. Po prawej „Zajazd Rozłogi”. Można
przefiltrować alkohol przez krew, wpompować myśli w krwioobieg bezprzewodowej sieci wi-fi. Biały neon zaprasza. Jeszcze
kilkaset metrów w skali makro. I znowu obtłukiwanie żołądka
brukiem. Następny przystanek: Dworzec Świebodzki. Breslau
Freiburger Bahnhof. Pusty krajobraz postindustrialny. Krajobraz postu.
Skansen
Klasycystyczny kredens. Solidny mebel z szufladami pełnymi torów i zabawnych kolejek, małych lokomotyw. W każdym
oknie odbija się słowo „niegdyś”. Pod amfiladą wiersze spadającego tynku, wyznania miłości bądź nienawiści w zakolach
graffiti. Nad głównym wejściem osmolone szarością alegorie
Silesii i Pomeranii. Po prawej i lewej stronie zegara. Biała tar8
cza, czarne wskazówki i cyfry. Nie-byt, byt, nie-… W roli kukułki gołębie. Co niedziela. Karuzela. Co niedzielę odjeżdżają
z Dworca Świebodzkiego pociągi. Są puste i niewidzialne. Zatrzymują się w kałużach błota. W dzień święty odbywają się
na dworcu jarmarki rozmaitości. Rajstopy, skarpety, majtki,
kebab. Wielki bazar. Na tymczasowych ladach kwitną konfekcje garderoby intymnej. Wełny, bawełny, koronki, tworzywa
sztuczne, czasem nawet jedwabie. Na kartonie czarny napis:
„chemia z Niemiec”. Pod nogami potoki błota. Chodniki opierają się na systemie drewnianych kładek. Przed większymi kałużami nieba gromadzi się tłum. Ktoś skacze, ktoś podaje dłoń.
Inni znów brodzą w rozlanej mazi. Czółna butów toną, wynurzają się. Wąskie kanały i szerokie przesmyki. Wenecja sięgnęła
bruku, a raczej nagiej ziemi… Patrzę na ekran telefonu. Przez
soczewkę wpływają kolejne kadry. Ciucholandia. Potężny Rom
nawołuje: „rajstopi, skarpieti, dobra cena!”. Tutaj płynie teraz
Czarna Oława. Nad jej brzegami rozsiadły się drobne kamienice. Po wąskich uliczkach dreptają grupki łobuziaków. Ktoś
ładuje procę. „Hans, Hans”, słychać z otwartej okiennicy. „Ja,
Mutti?”. „Hans, Hans, komm zu mir!”. Biegnę za nim, lecz
kadry rozsypują się w dłoni. Potykam się o kruszejące cegły.
„Pietrek, Pietrek, chodź do mnie!”. Na skroni czuję odprysk
kamyka, choć procy nie trzyma już ani Hans, ani Piotruś, ani
żaden z urwipołciów, huncwotów pocztówkowych zaułków. Są
lata 70. ubiegłego wieku. Po Czarnej Oławie pozostały ułamki
zwierciadła, rozpuszczone w kałuży. Na tafli wody unoszą się
pyłki ostatnich domów. Chcę je zatrzymać, złowić, schować
w kieszeni, zanim utoną w morzu asfaltu. Zanim przejdą po
nich buty trasy W-Z, którą dla niepoznaki nazwano ulicą Kazimierza Wielkiego. Nad głową mam już trakcje elektryczne.
Klikam w kolejne foldery zbiorowej wyobraźni. Dziś w obrębie
zaułków nad Czarną Oławą biegnie „zagubiona autostrada”,
wrocławska trasa średnicowa, rozdzierająca tkaninę Starego
Miasta. Ale Wenecja zawsze znajdzie sobie ujście. Popłynie na
bazar, ukryje się na zapomnianym podwórku. Poczeka na spotkanie. Choć za rogiem czeka nowoczesność. Szerokie ulice,
apartamenty, monumentalne galerie szkła i betonu. Dewizy
Wrocławia. Mówiono, że to będzie bardzo zielone miasto. Wojna zmiotła kurz z przestrzeni. W morzu ruin miały ukorzenić
się wyspy drzew. Dziś na enklawy pustki czeka betoniarka.
Dlatego Czarna Oława płynie pod stopami Dworca. Płynie,
REPORTAŻ
Co niedzielę odjeżdżają z Dworca Świebodzkiego pociągi.
Są puste i niewidzialne. Zatrzymują się w kałużach błota.
W dzień święty odbywają się na dworcu jarmarki rozmaitości
https://d-pt.ppstatic.pl/k/r/1/
e6/79/53be5786acbac_o.
jpg?1420940231
choć za miejskim oknem czeka już ręka szklarza, kontrahenta,
wilka z Wall Street. Kiedyś P. powiedziała, że zajezdnie to miejsca, w których śpią tramwaje. A pociąg? Na ladach targowiska
rozlała się kolorowa pościel. Tylko poduszek brak. Lokomotywa przycupnęła na rdzy torów. Drzemie. Póki co sen to spokojny, choć PKP podobno planuje kolejną inwestycję. Wtedy
poduszka osunie się w podziemny parking. A potem będzie już
tylko spadać.
Tory
Na torach wielu kładło swoje życie. Kicz pędzącej lokomotywy, dreszcz emocji, spazm na chwilę przed wystrzałem
z procy. Wielu wychodziło z siebie. Potem pochyleni naciągali
cięciwę łuku, kładąc swą wątłą sylwetkę w objęciach dziecięcej albo Boskiej katapulty. Na moment zawisali w powietrzu.
Pociąg pędził i zwalniał, i przyspieszał. Kratownica torów.
Stukanie. Byt, nie-byt, byt, nie-byt. Przez moment patrzyli
w twarz… Czyją? Śmierci? Boga? Potem zbryzgane burleską
krwi tory zmywał kolejny pociąg osobowy. Bez przedziałów
i bez sensów. Naddanych. Czysty i mechaniczny.
Kilkadziesiąt metrów za linią peronów. Jakby pusto. Mijamy konfekcję ciężkich, masywnych, dębowych stołów; niewidzialne witryny, za którymi ktoś komuś coś albo i nic. Wąsaty
pan przegląda się w lustrze moskitiery. „Montaż gratis”. Krzesła udają barok, ale biernie, jakby zawstydzone kępami mokrej trawy. Potem już tylko tory. I widma samobójców. Rdza.
Byt, nie-byt, płyty winylowe, byt, nie-byt, monety, noże, łyżki, Festung Breslau i Królewskie Miasto Lwów. Pornografia
ciał i pornografia cienia. Festyn. Ktoś waży na dłoni szeroką
klamrę wojskowego pasa. Inny ktoś buduje z pozłacanych
9
REPORTAŻ
lichtarzy pozłacany salon na prowizorycznym błocie. Chmury
robią zdjęcie, błyska flesz słońca. Tak sekunda fotografii odbija się w przedwojennych pocztówkach. „Panie, czemu takie
wymokłe? No co pan chcesz. Daj, pan, jakie mokre? Wilgotne lekko”. Alpy, Hirschberg, willa Hauptmana, 1914, koszary,
Lüben, Jauer, 1926. Von, am, zu. Jakby same przyimki, krople
popiołu, płonące, przygaszone. Prowincje bez imion, stosy
białych plam, a pośród kurzu tylko pojedyncze sylaby, umarłe
głoski. Papier lat. A raczej podarta, niebieska cerata, rozłożona
niedbale na prowizorycznym błocie, wśród prowizorycznych
torów, tego prowizorycznego miasta. W jednym z eksponatów zamknięto mętne światło przedwojennej drogerii, która
mieściła się na Nowym Targu. Mętne szkło, podgniła zieleń
niewielkiej butelki. Na niej wypukły napis: „Osc. Reymann.
Breslau”. Flasza z perfumami? Z płynem do kąpieli? A teraz
schludne powietrze. Urna niewidzialnego prochu. Okręt z pudełka zapałek tonący w nurcie handlu.
Im dalej od peronów, tym miejsca są bardziej bezdomne,
przytulone do mokrej trawy. Tutaj nie dociera chlupot targowiska Czarnej Oławy. To raczej przypomina piknik. Sczerniałe
dłonie trzymają uchwyt butelki. Zaciśnięte na poręczy alkoholu. Z każdym łykiem pociąg odjeżdża coraz dalej. Jest jakiś pan
Kazik, jakiś Stach. Ktoś komuś coś na ucho albo głośno. Ale radośnie. Na organach płuc czasem zagra siarczysta „kurwa”. Na
ceracie plastikowe klocki we wszystkich kolorach, talia kart do
gry w skata, porcelanowe popielniczki. „Ta walizka jeździła ze
mną na Węgry. Panie, co myśmy się nawozili. Zamki masz pan
jeszcze sprawne, tylko kluczyka nie ma, ale się zaciska. Popatrz
pan, o i zamknięte. Trzymać będzie, a co! Tu jest taki pasek, się
zepnie. Nic nie wyleci. Nie, na Węgry już nie jeżdżę. Wilgoć to
nic. Poleży w ciepłym i się wykuruje. Dobra walizka”. Dobra.
Pojechała z nami do Drohobycza. I z powrotem. Nosiła życie
Żołnierzy Wyklętych i cynamonowe sklepy Brunona Schulza.
Lubi deski teatru, choć gra już coraz rzadziej. Nie pytałem, co
sądzi o Pradze.
Pordzewiałe żelazko. Z duszą. Cena do negocjacji. Henryka
Sienkiewicza Potop. Trochę zalany. „Daj, pan, dyszkę i wsio”.
Młotek. J. W. Stalin. Rewolucja Październikowa a taktyka komunistów rosyjskich. Anton Fendrich. Tagebuch eines rein
sachlichen Vagabunden. Urban-Verlag Freiburg 1926. Obok
pokal do piwa. Kilka świec. Monety z wyblakłym orłem, któremu strącono koronę. Ołowiane pióra, nastroszone od zimna.
Ktoś gładzi pasma wąsów. Pasma torów nikną w oddali. Pasma
chmur jakby śpią. „Za komuny to dopiero można było kupić.
Panie, kasety, płyty. Załatwiało się”. Pod krzakiem leży rower
bez kół. Obok załatwia się potrzeby. Różne, wyższe, niższe. Jak
kto woli.
Hortus conclusus
Patrzę na bezdomnych chłopców. Brudne portki, oddalone
do głębi oczy. W kościstych dłoniach trzymają świat. Jest ciepły i miękki albo odwrotnie - zimny jak rdza wyrwana z serca
wagonu. W torbach z ceraty noszą malutkie życie. Gdy kwili,
karmią je piersią alkoholu. Wypadli z kieszeni Europejskiej
Stolicy Kultury w roku 2016. Spokojni. Siedzą na gzymsach torów. Performerzy zakurzonych szuflad, sztukateria śmietniska,
10
bohema kontenerów. Coraz mniej wartościowych staroci na
Świebodzkim. Koneserzy przenoszą się na Młyn Sułkowice.
To daleko stąd. Po innej stronie miasta, po innej stronie życia,
lustra, nieporęcznej metafory. Coraz więcej na Świebodzkim
bibelotów ze świątyni kiczu. Bezdomni chłopcy przychodzą
na targowisko co niedzielę. Niektórzy częściej, ale handlują
co niedzielę. W pociągach bez dachów i kół. Z orientacyjnym
rozkładem jazdy. W lokomotywach na parę z ludzkich płuc.
Mówią, że Dworzec czasy świetności i blichtru ma już za sobą.
Stąd odjeżdżała Izabela Łęcka filmowym ekspresem Wojciecha
Jerzego Hasa. Teraz przez północne drzwi wchodzą na deski
Teatru Polskiego całe zastępy Hamletów. Z niejakim przekąsem spoglądają na nich alegorie Merkurego i Industrii.
Kłęby chmur coraz gęstsze. Dworzec zdaje się zamkniętym
ogrodem, po którym przechadza się Industria. Zbiera kwiaty
rdzy. Hortus conclusus. Postanowiłem ją śledzić. Ilekroć sięga
po płatki rdzawych róż, chowam oczy w kartach książki. Tak
przechadzamy się z Palinurem i Karonem z poematu Krzysztofa Koehlera. Karon - Charon, Breslau - Wrocław. „Gdzie podziałeś swoją cząstkę lepszą”? Zastanawia, czy bezdomni chłopcy
widzą przechadzającą się Industrię. I co widziała bogini? Czy
patrzyła, gdy cielska wieloczłonowych pociągów wywoziły
w kierunku Warszawy kolejne płaty dymiącego Wrocławia?
Sprawdzała bilety całym dzielnicom, a może roniła rdzawą łzę.
Na peron drugi za chwilę zawita Leopold Tyrmand. Metalowe koła skrzypią. Niewidzialny tabor staje. Tyrmand wysiada.
Gdy zeskakuje z ostatniego stopnia schodów, nogawka odsłania kolorową skarpetkę. Potem rozmawiamy chwilę Dziennikiem 1954. Staram się opisać Dworzec, wertuję kartki. Tak, to
pasuje: „Brzydkie czynszówki z przełomu wieku, przedmiot
bezbrzeżnej pogardy przedwojennych estetów i społeczników
marzących o szklanych domach, nabierają dziś jakiejś urzekającej patyny, omaszczonej upływem lat, sentymentem, nieszczęściem”.
Dziś otwiera się duma miasta. Będzie Europejsko i Stolicznie, trochę Kulturalnie. Na sztandarach wypiszą: „ESK 2016”.
Wyjdą na ulice duchy. Przyspieszmy wskazówki. Zobaczmy to.
W „pochodzie powodzi” płyną dmuchane meduzy i rozgwiazdy. Jest fajnie i postępowo. Ulice zamieniają się w wannę. Pełno bąbelków. Z „pochodu innowacji” widzowie dowiedzą się,
że Wrocław to takie, w gruncie rzeczy, fajne miasto, bo dzieci
biegają pod nogami i mają latarki. W innej części stolicy wiele
wyznań śpiewa wiele pieśni, nagranych uprzednio przez jakieś
inne wyznania, które nie uznają śpiewu „na żywo”. Jest zimno
i przyjemnie. Opowiadamy historię, tkamy nutki narracji. Do
Rynku suną cztery metalowe „kwiaty lotosu” wielkości samochodu osobowego. To zapewne bunt przeciwko konsumpcyjnemu stylowi życia, bo „kwiaty” przypominają wózki z hipermarketu. Aktorzy obklejeni sreberkiem po czekoladzie. Grunt,
że eko-logicznie. Organizatorzy dbają o widzów. Na wypadek
deszczu każdy otrzymał kolorową pelerynę. Niebieską, czerwoną, żółtą lub zieloną. Kolory zapewne nawiązują do witraży
gotyckich kościołów. Sprawdzamy, czy plastik chroni przed
mrozem. Przeciskamy się przez barierki, żeby móc widzieć.
Więcej. Industria zbiera kwiaty, kalecząc wątłe palce.
REPORTAŻ
Wiosną fabryka odżywa
Kiedy Janek słyszy, że chcę opisać mój półtoraroczny pobyt w Anglii, pyta, czy napiszę o tym, jak z wysoką
gorączką, prawie mdlejąc, patrzył na zegar i liczył, czy wyjście z pracy mu się w ogóle opłaci. Teraz tamtego siebie wspomina z niedowierzaniem i trochę z pogardą - że dane podstawiał do równania automatycznie, jakby były to kolejne pakowane w fabryce kartony.
Anna Berger
Z
anim Janek zaczął liczyć funty, liczył złotówki, które
pomogłyby mu spokojnie żyć, gdyby wpływały regularnie na jego konto. Problem polegał na tym, że od pewnego czasu przestały wpływać. Sprawdzał więc, jakie zarobki
na równoległym stanowisku uzyskiwałby w Anglii i ile to jest
złotówek (mnożył razy 5). A także ile zarabia tam przeciętny
niewykwalifikowany robotnik. To tak na wszelki wypadek, bo
Janek miał dobre wykształcenie (medyczne), dyplom wyższej
uczelni, 5 lat doświadczenia w zawodzie, prowadził szkolenia.
Ale od czegoś trzeba zacząć i z tym też się liczył.
Dyplom niestudiów
Angielska fabryka jest jak
magnes o zasięgu setek kilometrów. Ludzi, których przyciąga, wiele łączy. Na przykład przekonanie, że fabryka
ma moc terapeutyczną - że
rozwiązuje problemy. Angielskie fabryki zaczęły przyciągać Polaków na dobre w 2004
r. Pierwszą falę imigrantów
cechowała odwaga i determ i nacja zdol ne z m ien iać
świat. - Anglicy na początku
nie wiedzieli za bardzo, jak
z nami postępować – w tej
fabryce ja jedna byłam Polką. Nie było jak dzisiaj, że
tak mówią, żebyś zrozumiała – opowiada Hanka, która 8 lat temu żadnej pracy się nie bała
i zaczynała od sprzątania w aresztach. Dziś pracuje na równi
z Anglikami, ma dom, rodzinę i stara się o obywatelstwo.
Imigranci pierwszej fali czują się w Anglii swobodnie.
Przede wszystkim znają język (lub „potrafią się dogadać”),
a lata doświadczenia domalowały w ich CV gwiazdki przy nazwisku. Ma to swoją wagę - dla rekruterów w agencjach pracy
dyplom z Polski w rubryce „wykształcenie” znaczy tyle, co puste miejsce. Studia z Polski to trochę takie niestudia, chyba że
ścisłe - chemia, informatyka. Dlatego przed drzwiami fabryki
szanse nieco się wyrównują, a pracowniczy czepek czy kask
jest taki sam dla absolwentów zawodówek, księgowych, anglistów i prawników (nawet jeśli ci ostatni sądzą, że są tu tylko
na chwilę).
W fabryce można wykazać się inaczej niż wykształceniem.
Na przykład umiejętnością liczenia. Polacy potrafią liczyć i tą
cechą przewyższają Anglików. Hela, która jako jedyna wie, jak
obsługiwać wszystkie maszyny z produkcji, lubi opowiadać,
jak kiedyś przysłali jej do pracy Anglika. - Kazałam mu policzyć kartony: było ich 21, po 7 na 3 półkach. Liczył ręcznie, na
drugiej półce zabrakło mu palców. Próbował od nowa, a w końcu i tak powiedział źle.
- Widziałam w telewizji,
jak pytają Anglików na ulicy,
skąd się bierze mleko - opow iada Ka rola. - Odpow iadali, że ze sklepu! Karoliny
to wcale nie dziwi, bo na co
dzień poprawia po Anglikach
błędy - każdego dnia coś się
nie zgadza. Na przykład kartonów jest tyle, ile ma być,
ale ogólna ilość produktów
nie pasuje - czyli w którymś
kartonie jest mniej, niż trzeba . K a r tony stoją gotowe
w równych rzędach na palecie, wysokie na 2 metry, i całą
paletę trzeba przepakować,
żeby sprawdzić. Robota głupiego! Do tego są ignorantami geograficznymi. - Kiedyś menadżerka spytała, czy Estonia leży w Polsce, a potem, czy Kraków jest naszą stolicą. Powiedzieliśmy jej, że był kiedyś, na co
ona pojednawczo, że może wtedy, kiedy ona się o tym uczyła.
Przed drzwiami fabryki
szanse nieco się wyrównują,
a pracowniczy czepek czy kask
jest taki sam dla absolwentów
zawodówek, księgowych,
anglistów i prawników
Benefity
Poranek w fabryce może upłynąć na liczeniu pieniędzy,
zwłaszcza jeśli jest to dzień wypłaty. Za pracownika tymczasowego pracodawcy płacą zatrudniającej go agencji więcej, niż
wynosi jego stawka. Różnica jest zapłatą dla agencji. Z punktu
widzenia pracodawcy taki pracownik jest droższy, ale wygod11
REPORTAŻ
niejszy, bo nie ma obowiązku zapewnić mu ciągłości pracy.
Pracuje, kiedy jest praca. Agencja wypłaca wynagrodzenia co
tydzień - najczęściej w piątek. W środę przysyła rachunek - jest
to dzień liczenia, czy zgadza się liczba godzin i kwota, czy naliczono właściwy podatek. I dzień gróźb, jeśli się nie zgadza.
Agacie za pracę przy taśmie, jednostajną, w zimnie, nie policzyli 5 godzin. Kwota nie była duża i mogłaby sobie darować,
ale przecież nie przychodziła tam dla przyjemności. Kiedy
grzeczne telefony nie dały rezultatu, napisała do głównej siedziby agencji w innym mieście. Oddali i przeprosili. Nie wszyscy są jednak tak cierpliwi. - Niech no tylko spróbują mi coś źle
policzyć - odgraża się pani Zosia (po pięćdziesiątce, włosy ścięte krótko, siwe, w Anglii od dawna, pieniądze wysyła wnukom)
- ja im dam! Ooooj, raz jak tam weszłam! Od razu mówię: gdzie
są moje pieniądze?! Mają być jeszcze w tym tygodniu, nie ze
mną te numery! I co? Teraz już zawsze są. Z nimi trzeba krótko.
Pracownik tymczasow y może dostać kontrakt (coś na
kształt polskiej umowy o pracę). O to jednak niełatwo i niektórzy są tymczasowi od lat. Rozmowy dotyczą także benefitów,
czyli zasiłków. Są firmy zajmujące się załatwianiem benefitów
dla imigrantów: na dzieci, na mieszkanie, na niskie dochody,
ale szybko można się nauczyć, jak robić to samemu. Czasem
i w urzędzie trzeba się upomnieć o swoje. Irka, w Anglii od 8
lat, nauczycielka: - Niby jest równość, ale odnoszę wrażenie, że
w wielu sprawach musisz walczyć, żeby dostać coś, co ci się należy - mówi. Zwłaszcza po ostatnich zmianach w prawie, które
obniżyły kwoty dochodów łapiących się na zasiłki. Najgorzej
mają ci w środku skali. Zarabiają więcej niż inni, ale nie na tyle,
żeby czuć się komfortowo. Pomoc by się przydała, zwłaszcza
jeśli mają kredyt do spłacenia. Zmiany są dlatego, że gospodarka ma się coraz gorzej, a premier David Cameron nienawidzi
Polaków. - Przecież gdyby nie Polacy, to Anglia już dawno by
upadła - słychać w fabryce.
Wynajmę
Zanim jednak fabryka zacznie rozwiązywać problemy Polaków, a oni odwdzięczać się tym samym angielskiej gospodarce, trzeba do fabryki dotrzeć. Na wiosnę fabryka odżywa:
klienci załatali poświąteczne dziury w domowych budżetach,
znowu są skłonni do kupowania. Klienci kupują, sklepy zamawiają, fabryka produkuje. Wracają tymczasowi pracownicy, dla
których w tygodniach po świętach nie było pracy (niektórzy na
cały styczeń jechali do Polski, bo nie opłacało im się mieszkania trzymać).Wtedy przyjeżdżają też nowi. Znajomi nakręcają
im robotę, często tam, gdzie sami pracują. Produkcja żywności
albo dokręcanie śrubek, segregowanie ubrań, pakowanie ulotek, kosmetyków, żarówek.
Warto zdążyć przed wakacjami, bo w lipcu przyjeżdżają
studenci - młodzi i znają angielski. - Po studiach też przyjadą.
- Ktoś krótko podsumowuje sytuację w kraju. Jeśli praca jest
nagrana, można od razu przyjeżdżać. Mieszkanie to nie problem - kątem u znajomych, na początek. Potem można wynająć
pokój. Polskie sklepy pełne są ogłoszeń typu „wynajmę”. Rzadko wiszą długo. Jedno, co jakiś czas, w sklepie najbliżej domu
zawiesza pani Ela. Ma ok. 60 lat, niska, korpulentna. - Mam
na imię Ela, jestem w Anglii 8 lat, po angielsku umiem „fak ju”
12
i to wystarczy - przedstawia się. W domu, w którym mieszka
z mężem, zapach smażonej cebuli i pleśni. W niewielkim przechodnim pomieszczeniu spełniającym rolę jadalni i pokoju
dziennego stoją stare kanapy, stół i telewizor. Na telewizorze
zabawki, a na ekranie wyłącznie polskie stacje. - Podobno ma
być zakaz, żeby polską telewizję w Anglii wyświetlać - mówi
któryś z aktualnych domowników. - To je pierdolenie - kwituje
pan Wacek, mąż pani Eli, który po przyjściu z pracy chwyta
pilota i nie wypuszcza go z ręki nawet podczas snu. Państwo
T. przyjechali do Anglii pomagać córce po urodzeniu dziecka
i tak już zostali. Sypialnie na górze podnajmują rodakom. Jeśli wszystkie pokoje są wynajęte, w domu mieszka sześć osób
i utrzymanie porządku staje się trudne. Pani Ela rozpisuje dyżury sprzątania na kartce i wiesza ją w kuchni. Dzięki temu
każdy wie, kiedy sprząta, a jeśli jest brudno, pani Ela wie, z kim
odbyć na ten temat rozmowę. Powszechnie wiadomo, że Anglicy nie potrafią solidnie budować domów - ściany cienkie, brak
kątów prostych, okna nieszczelne, do tego zagrzybione mury
- przez wszechobecną wilgoć. W sezonie grzewczym pojawia
się problem - jak to ogrzać. Pani Ela ubiera gruby polar - trzeba
oszczędzać.
A zdarzy się czasem, że ktoś nie płaci. Jeden, drugi tydzień
można wybaczyć, zwłaszcza że chłopakowi z wypłatą zalega
agencja znana z takich opóźnień. Potem pani Ela dzwoni do
agencji i okazuje się, że żadnych opóźnień nie było. Chłopak
się chyba zagubił - młody, ktoś go widział w kasynie. Ale tak
nie może być, że za darmo mieszka i jeszcze kłamie. Pani Ela
czyha więc na niego w nocy, kiedy wraca chyłkiem, i wyrzuca
go z domu. - Aż nie zapłaci - mówi - to rzeczy nie odzyska.
W pokoju zostaje kurtka chłopaka i kilka ważnych rzeczy. O kartę z pracy prosił, żebym mu chociaż dała, ale mówię: nie
ma! Aż nie zapłaci.
Jeśli nie liczyć takich incydentów, życie pani Ela wiedzie
raczej spokojne. Robi zakupy (w polskich sklepach), płaci rachunki na poczcie (wystarczy pokazać i zapłacić), załatwia
sprawy w urzędach (pomaga córka), korzysta z pomocy służby zdrowia (chwali sobie pończochy uciskowe, które dostała
za darmo), śledzi losy bohaterów „Dlaczego ja?” (i cieszy się,
że nie ona), a w niedziele na obiad (schabowy z ziemniakami)
przychodzi rodzina. Co dwa miesiące leci do Polski dopilnować różnych spraw i wtedy pan Wacek nie trzeźwieje (robi sobie holideja, czyli wolne). Opowiada, że najchętniej to kupiłby
mały domek na polskiej wsi i tam siedział, a nie tu. Potem pani
Ela wraca i pan Wacek zapomina o pierdołach.
Normy
Zdaniem Davida Goodharta, któr y w 2013 r. w książce
The British Dream podjął trudny temat imigracji, Polacy są
ambitni, pracowici i pragmatyczni, w yróżniają się spośród
innych mniejszości. W fabr yce można w yróżnić się: znajomością języka (największy plus i największa trudność),
szybkością, pewnością siebie, umiejętnością dostrzegania
błędów innych, dowcipem.
Przekona nie Good ha r ta o pracow itości Pola ków nie
wzięło się znikąd. Obecny trend dotyczący tej cechy jest już
wtórny. Pierwotnie Polacy znani byli z windowania norm.
REPORTAŻ
Angielscy pracodawcy dostawali prezent
w postaci wydajniejszej produkcji za te
same pieniądze
http://www.themanufacturer.com/
wp-content/uploads/2012/03/Cosworth-factory-automotive.jpg
To, co Anglicy robili w 10 minut, oni potrafili skończyć w 5.
I to niespecjalnie się przy tym pocąc. Angielscy pracodawcy dostawali prezent w postaci w ydajniejszej produkcji za
te same pieniądze. Ktoś się jednak zref lektował, że tak całą
mocą to się przecież codziennie nie da. Dlatego dzisiaj na
zaw yżanie norm trzeba uważać.
Jeśli fabryka jest spora, ścieżka kariery często wiedzie
z taśmy produkcy jnej do stanow isk k ierow nicz ych. A la,
która uwa ża, że Polacy prz y jeżdżają do A nglii w ycofani
i z kompleksami, po 3 latach postanowiła się przełamać.
Poszła na rozmowę kwalifikacyjną i wychwalała siebie pod
niebiosa wbrew w yuczonej skromności. Po rozmowie poprosiła o informację zwrotną. A tam umiejętność przedstawienia swoich dobrych stron oceniona na 3-. Mimo że Ala
skończyła college, pracę dostał ktoś mniej skromny.
Zamówienia świąteczne mają specjalny priorytet. Nieskromna, pewna siebie polska kierowniczka, doceniana za
skuteczność („Jak będziesz taki wolny, to cię w ymienię”)
bierze cięża r odpow ied zia lności na siebie. Nie ma w ykształcenia z zarządzania, ale wie, że normy można podnieść.
A w pośpiechu, mimo wielkiej wagi przykładanej do zasad
bhp, zdarzają się wypadki. Na przykład Kaśce zgniotło paznokieć. Wiadomo - chwila nieuwagi i nieszczęście gotowe. - Jak
mi zgniatało, to krzyczałam, aż nie puściło - opowiada. W szpitalu Kaśka krzyczała znowu, bo paznokieć trzeba było zerwać.
Do szpitala zawiozła ją przełożona, kiedy menadżer produkcji
dowiedział się o zdarzeniu. A nie dowiedział się od razu. Huk
maszyn stłumił krzyk i Kaśka postanowiła poczekać do przerwy („Tylko 20 minut”). - Już się dobrze goi. - Uchyla opatrunek
kilka dni później w pracy. - Jutro miałam iść na kontrolę, ale
nie idę! Sama sobie zmienię, a tak to bym cały dzień straciła!
Kasia nie straciła tamtego ani innych dni i została na stałe operatorem maszyny.
Skończone w Polsce studia nie są szczególnym atutem, ale
można znaleźć zastosowanie dla zdobytej wiedzy. Od jakiegoś
czasu menadżer chodzi spięty i kierowniczka jednej linii żartuje, że pewnie przydałby mu się masaż erotyczny. - To może
ja! - zgłasza się Gosia, która niedawno przyjechała zbierać na
wesele. - W końcu skończyłam fizjoterapię.
13
PODRÓŻE
Porto.
Starcie gigantów
W najdalej wysuniętym na zachód państwie Europy o przydomek Najpiękniejszego Miasta zderzają się
w walce dwa giganty. Jednak niestosownym wydaje się porównywanie ich ze sobą, gdyż każde prezentuje zupełnie odmienne wartości. Lizbona, jako stolica, zawsze będzie przodować w tym sporze, lecz Porto
nieustannie ją goni, starając się uwidocznić wszystko to, co ma najlepsze. A jest tego sporo.
Magdalena Majchrzak
P
ierwsze wzmianki o Portus Cale pochodzą z V w. i nikt
specjalnie się nie zdziwi, czytając, że osadę prawdopodobnie założyli Rzymianie. Stała się ona ważnym
portem, więc była odbijana niczym piłeczka - raz przez Wizygotów, raz przez Maurów, by ostatecznie trafić do pierwszego hrabiego Portugalii Vimary Peresa, w roku 868. W 1386
r. zostało rezydencją królewską, lecz szybko utraciło miano
stolicy na rzecz Lizbony. Wiek XV przyniósł początek wielkiej
eksploracji nieznanych dotąd człowiekowi terenów, co miało
wpływ na rozwój miast portowych, w tym Porto. Pochodzący
stąd Henryk Żeglarz wyruszył na podbój Ceuty, co zapoczątkowało serię kolejnych podróży i odkryć nowych obszarów,
głównie tych położonych na wybrzeżach Afryki. Statki były
wyposażane w najlepszej jakości mięsa, pozostawiając ludności miast portowych produkty gorszego sortu, na przykład
flaki. Stąd mieszkańcy Porto często określani są mianem tripeiros, co znaczy „jedzący flaki”. Dziś tę potrawę uznaje się za
jeden z symboli miasta.
Niezwyciężone miasto
W trakcie wojen napoleońskich Porto nadano miano Cidade Invicta - niezwyciężone miasto - gdyż mieszkańcy tak zaciekle bronili się przed wrogimi wojskami, że te musiały ustąpić
im pola. Społeczność miejska potrafiła sprzeciwić się nie tylko
zewnętrznemu wrogowi, ale także koronowanym głowom, którym była poddana. Porto jest znane z republikańskich rewolt
skierowanych przeciwko królowi Carlosowi I. Niektóre z nich
były krwawo tłumione. W XIX stuleciu dotarła tu rewolucja
przemysłowa i tak narodził się jeden z portugalskich gigantów.
Syrena, która siedzi na skarpie wdzierającej się w morze i wabi
swym śpiewem turystów z całego świata. A gdy ci już dają się
raz uwieść wspaniałym dźwiękom, nigdy się od nich nie uwolnią - będą słyszeć tęskną pieśń znad oceanu przez długie lata,
dopóki tam nie powrócą.
Miasto kolorowych kamienic
Porto położone jest nad Duero, czyli Złotą Rzeką. I rzeczywiście, stojąc na jednym z tarasów widokowych, z których
można podziwiać najstarszą dzielnicę Ribeira, obserwator dostrzega, że emanuje ona złotą poświatą. Zwłaszcza w nocy, gdy
14
budynki znajdujące się na nadbrzeżu są oświetlone, a uliczne
latarnie zapalają się.
Będąc w tej centralnej części miasta, można odnieść wrażenie, że jest ono niewielkich rozmiarów, niczym miejscowość
licząca nie więcej niż kilka tysięcy mieszkańców. Ta złudna
impresja bierze się z położenia Porto. Jest ono usytuowane
na wielu wzgórzach, więc podczas schodzenia w dolinę rzeki
wydaje się, że zabudowania kończą się na otaczających rzekę z dwóch stron wzniesieniach. Nic bardziej mylnego. Aglomeracja ta liczy sobie prawie 2 mln mieszkańców. Wybierając
się na spacer, należy się przygotować na żmudną wędrówkę
w górę i w dół, na podziwianie z wysokości wolno płynącej rzeki, a z dołu fasad kamienic i kościołów.
Jednym z najbardziej charakterystycznych punktów Porto
jest dwukondygnacyjny most - Ponte Luís I, znak rozpoznawczy miasta - zbudowany na cześć króla Ludwika I. Liczy on
385 m szerokości, a skonstruował go uczeń Gustave’a Eiffela,
Théophile Seyrig. Most łączy ze sobą dwie miejscowości - Porto
i Vila Nova de Gaia. Jest to architektoniczny wyczyn, ponieważ
dolną kondygnacją podróżują samochody, górną metro oraz
piesi, a oba piętra połączone są stalowym łukiem, co stanowi
unikat na skalę światową. Co jednak najbardziej może przykuwać tu uwagę? To tzw. Drugi Chrzest. Każda osoba zamieszkująca Porto, która kończy 15 lat, udaje się z rodziną na Ponte
Luís I, gdzie przy dopingu najbliższych wspina się na barierkę
i skacze do rzeki. Naturalnie, z dolnej kondygnacji. Jeśli ktoś
żywi obawy i odmawia skoku (szczęśliwie Duero ma spokojny
nurt), delikwenta wrzuca do wody głowa rodziny, najczęściej
ojciec. Dotyczy to bez wyjątku każdego mieszkańca Porto. Do
tej pory nie zanotowano skoków z górnej kondygnacji. Przechodząc dolną częścią stalowej konstrukcji, można dostrzec
młodych ludzi, zachęcających widzów do obdarowania ich
jednym czy dwoma euro, w zamian za co mają oni dać pokaz
skoków do rzeki. Ponoć ten, kto skoczył w dniu piętnastych
urodzin i zasmakował w tym ekstremalnym w yczynie, nie
robi tego po raz ostatni. Jest to jedna z ulubionych rozrywek
rodzimych mieszkańców.
Warto przespacerować się mostem do Vila Nova de Gaia
i tam przysiąść na wybrzeżu, by podziwiać najstarszą część
Porto w całej okazałości. Kolorowe kamienice po drugiej stronie Duero komponują się w barwną mozaikę, która niesie sko-
autorka: Magdalena Majchrzak
PODRÓŻE
Lizbona chowa się w swojej zatoce,
a mniejsze Porto wychodzi oceanowi
naprzeciw i stawia mu czoła, nie lękając
się niszczycielskiej siły ogromnych fal
jarzenia z kościelnym witrażem. Choć zabudowania są nieregularne, tworzą majestatyczną całość. Niczym miasteczko
budowane z klocków, warstwa po warstwie, wnoszące się coraz
wyżej ku niebu, otacza dolinę ze wszystkich stron, a poza nią
nie ma już nic innego. Jakby całe życie toczyło się tylko tu. Nieraz znad oceanu w stronę miasta nadciąga mgła, osnuwając
nadbrzeżne budynki swoim białym tchnieniem, co sprawia,
że Ribeira wydaje się jeszcze bardziej tajemnicza.
Miasto duchów
Jeśli ktoś miał tę możliwość, by odwiedzić zarówno Porto,
jak i Lizbonę, nawet po jednym dniu spędzonym na północy
Portugalii odczuje, jaka jest różnica między tymi dwoma miejscami. Porto można określić jednym zasadniczym zdaniem jest kameralne. Spokojniejsze, bardziej wycofane niż szalona
stolica. Życie toczy się tu swoim rytmem, nie zważając na odwiedzających turystów. Są oni obecni, lecz nie w takich ilościach, jak w Lizbonie, można wyczuć, że są to jedynie goście,
którzy za chwilę odejdą. Lizbona chowa się w swojej zatoce,
a mniejsze Porto wychodzi oceanowi naprzeciw i stawia mu
czoła, nie lękając się niszczycielskiej siły ogromnych fal.
Najbardziej ruchliwą ulicą w Porto jest nadbrzeżna promenada Cais da Ribeira. Znajduje się przy niej wiele restauracji
i kawiarni, w których można skosztować miejscowych trunków
i dań, a przy okazji cieszyć się widokiem rzeki i Ponte Luís I.
Jest to z pewnością najbardziej urokliwa część Starego Miasta.
Nieregularne, wąskie kamienice, pokryte kafelkami o przeróżnych kolorach, sprawiają wrażenie, jak gdyby ktoś przypadkiem poustawiał je w złej kolejności.
Wąskie, ciemne uliczki, tak charakterystyczne dla starszych
miast, aż się proszą, by się w nie zagłębić. Oddalając się od rzeki, odkrywa się jednak, że miasto wcale nie jest zbyt tłoczne
i hałaśliwe, jakby to mogło się wydawać, rozpoczynając zwiedzanie od Mostu Ludwika. Stara Ribeira wygląda wręcz jak
Miasto Duchów. Wymarłe alejki obsadzone są z dwóch stron
smukłymi kamieniczkami o wysokich oknach, które dają obraz życia w Portugalii. Mianowicie - chylą się ku upadkowi. Są
zaniedbane, niektóre wręcz wołają, jeśli nie o pomstę do nieba,
to o renowację. Spoglądając na okolicę, można dostrzec minioną potęgę miasta, która koncentruje się obecnie w innych
dzielnicach i na innych aspektach życia. Przez wieki starówka
popadła w ruinę, jednak nie bez powodu wpisana jest na Listę
światowego dziedzictwa UNESCO. Wiele miast ma swoje rynki, piękne kamienice, ale nigdzie na świecie nie ma dzielnicy
stworzonej w takim stylu, tak dobitnie portugalskim i absolutnie wyjątkowym. Większość budynków wyłożona jest miniaturowymi kafelkami, zwanymi azulejos, które tworzą jedną
15
PODRÓŻE
Pomimo znacznego zaniedbania miasta zwiedzający ma
wrażenie, że wszystko jest na miejscu, nie ma nieznośnego dla
oczu natłoku, a każdy rejon rządzi się swoimi prawami
autorka: Magdalena Majchrzak
spójną całość, przedstawiając obrazy z historii i kultury kraju.
Między balkonami rozciągają się sznury z praniem, a przed domami co jakiś czas można napotkać starszych ludzi grających
w warcaby lub karty. Kiedyś była to portowa okolica zamieszkała przez najuboższych mieszkańców miasta, co nie zmieniło
się do teraz. Dlatego Ribeira jest tak fascynującym miejscem.
Można tu wręcz dotknąć historii, doświadczyć życia, jakie było
prowadzone przed wiekami. Tutaj jakby czas stanął w miejscu.
I mimo że większość budynków znajduje się w opłakanym stanie, nie zmienia to faktu, że ta część miasta jest zarazem tą
najpiękniejszą. Zapomniane uliczki, mimo swego wdzięku, nie
są zbyt tłoczne, tworzą przestrzeń, w której można się wyciszyć
i odetchnąć. Kurz wieków przyprószył stare mury, które wyremontowane nie stanowiłyby już takiego zabytkowego rarytasu, jakim są obecnie.
Miasto wielu tradycji
To, co niezmiernie dziwi podczas zwiedzania Porto, to liczne tradycje miejskie, o jakich można usłyszeć od mieszkańców.
Na uwagę zasługuje Mercado do Bolhão, czyli najstarszy targ
w mieście. Spora grupa mieszkańców większość czasu spędza
na morzu, dlatego często to kobiety pełnią funkcję głowy rodziny. Zwykło się mawiać, że mieszkanki Porto są najzaradniejszymi niewiastami w całym kraju. Co rano jeżdżą podmiejską kolejką do portu, gdzie odbierają od mężów ładunek ze
świeżymi rybami. Wracają tym samym środkiem transportu,
a inni podróżni kierujący się do pracy wiedzą, by nie wsiadać
do ostatniego wagonu. Motorniczy uruchamia wtedy klimatyzację, ponieważ przejażdżka pociągiem, w którym unosi się
przykry zapach ryb, z pewnością nie należy do najprzyjemniejszych. W głównej mierze to właśnie te kobiety zajmują się
sprzedażą ryb na targu, na który zawożą je w wiklinowych koszach, noszonych na głowie. Na Mercado do Bolhão można do16
stać również wiele innych przysmaków niedostępnych w Polsce, więc jest to miejsce, które z pewnością warto odwiedzić.
Kierując się w stronę centrum, warto przejść przez Praça
de Parada Leitão, plac, przy którym znajdują się dwa osobliwe
kościoły. Jeden z nich to Igreja do Carmo, kościół karmelitów,
a drugi - Igreja das Carmelitas - karmelitanek. Z racji tego, że
kościoły nie mogły stykać się nawet jedną ścianą, wybudowano między nimi szeroką na metr kamienicę, która, oprócz
praskich kamienic i podobnej znajdującej się na Krakowskim
Przedmieściu w Warszawie, jest najwęższą konstrukcją tego
typu na świecie. Przez lata zamieszkiwała ją rodzina, która
niestety została stamtąd eksmitowana. Jeden z jej członków
pytany o to, jak mu się mieszka w innym miejscu, odpowiadał,
że nowa lokalizacja nie odpowiada mu, ponieważ kiedyś do
kościoła mógł iść w kapciach, a teraz droga na mszę zajmuje
mu 15 minut. Kościoły są oczywiście ozdobione błękitnymi
kafelkami.
Warto zdobyć się na trochę wysiłku fizycznego i wspiąć na
więżę Torre dos Clérigos, która liczy sobie ponad 75 m wysokości i przez wiele lat pozostawała najwyższym punktem widokowym w całej Portugalii. Obecnie nadal jest najwyższą wieżą,
ale tylko w Porto. Schodząc dalej w dół rzeki, najlepiej wybrać
trasę najludniejszymi ulicami - Praça de Almeida Garrett oraz
Santa Catarina, która jest również najdłuższą drogą w mieście
i miejscem, gdzie życie tętni zarówno dniem, jak i nocą.
Przechadzając się deptakiem, można obejrzeć wiele interesujących miejsc, na przykład tzw. Kościół Dusz, w którym
modlili się żeglarze wyruszający na podbój nowych lądów.
Jeśli któryś z nich zginął na morzu, mówiło się, że jego dusza
wracała do tego miejsca i zostawała na stałe. Fasada świątyni
w całości pokryta jest błękitnymi azulejos, co sprawia wrażanie, jak gdyby kościół był namalowany. Obrazy przedstawiają
sceny biblijne i aż biją w oczy odcieniami niebieskiego. Idąc
PODRÓŻE
dalej wzdłuż deptaku, można zajść do Majestic Café, jeśli
mamy ochotę spotkać jakiegoś znanego Portugalczyka. Jest to
kawiarnia artystów i miejsce kultowe.
Kolejnym istotnym punktem zwiedzania jest Katedra Se
(Sé Catedral)zbudowana na skalnym wzniesieniu w XII w. jako
kościół obronny. Obok niej znajduje się średniowieczny pałac
arcybiskupa. Jednak miejsce usytuowania budynku było dość
niefortunne - msze nieustannie zakłócała gra świerszczy, które
nie wiadomo dlaczego akurat tutaj znalazły swoje siedlisko.
Kościół zaczęto nazywać Katedrą Świerszczy, by w końcu jeden
z biskupów przeniósł ją do innej dzielnicy, gdzie owady odwracać uwagi wiernych od modłów już nie mogły.
Jeśli komuś imponują błękitne azulejos, obowiązkowym
punktem programu zwiedzania będzie Dworzec São Bento. Ta
niewielkich rozmiarów budowla jest w środku w całości wyłożona miniaturowymi kafelkami, przedstawiającymi najważniejsze wydarzenia z historii miasta i kraju, co robi imponujące wrażenie. Kunszt i precyzja, z jaką płytki zostały ułożone
w wielki obraz, niezmiennie zadziwia od 1896 r. Dalszą drogę
ku rzece wskaże nam Henryk Żeglarz, stojący na sporym cokole. Był on synem Jana Dobrego i do tej pory uznawany jest za
twórcę portugalskiej potęgi kolonialnej.
Jedna z najoryginalniejszych księgarni na świecie, Livraria
Lello, nie była chyba jedyną inspiracją, którą odnalazła w Porto
J. K. Rowling. W razie spotkania z młodymi ludźmi, wyjętymi
rodem z opowieści o Harrym Potterze, bez strachu - są to miejscowi żacy. W Porto, które jest jednym z głównych ośrodków
naukowych w kraju, jest ich całkiem sporo. Różnią się oni od
reszty studenckiej braci swoim oryginalnym ubiorem. Noszą
długie, czarne szaty, na których wyszywają imiona swoich miłości. W dniu odebrania dyplomu ukończenia studiów każdy
student podczas wielkiej fety wrzuca swą togę do ogromnego
gara w celu zniszczenia postrzępionej już szaty.
Oczywiście, jak na miasto takich rozmiarów przystało, nie
może zabraknąć licznych barów i klubów, w których muzyka
gra aż po świt. Ich największe skupisko znajduje się wokół jednej z głównych alej miasta, Avenida Dos Aliados, która wygląda
raczej jak wielki plac. U jej szczytu znajduje się ratusz (Câmara Municipal), a dookoła rozmieszczone są budynki różnych
instytucji. Porto to również ocean, więc jeśli ktoś pragnie odpoczynku od miejskiego zgiełku, warto wybrać się na plażę,
która należy do najpiękniejszych i najczystszych na świecie,
o czym świadczą niebieskie flagi powiewające wzdłuż brzegu.
Najprzyjemniejszym zwieńczeniem długiego, podróżniczego
dnia powinno być podziwianie zachodu słońca tuż przy ujściu
Duero do Atlantyku. Widok z pewnością będzie niezapomniany.
Miasto winem płynące
Było o mostach, o sporze z Lizboną i studentach, ale co
z najsłynniejszym portugalskim trunkiem, czyli porto? To właśnie tu oraz w dolinach wzdłuż Duero produkowane są mocne
wina - wytrawne Tawny, słodkie Ruby czy długo dojrzewające Vintage. Wzgórza po obu stronach rzeki, od miejscowości
Peso da Régua aż do granicy z Hiszpanią, porastają winogrona,
z których wytwarza się wino porto. Przez wieki wzdłuż stromych brzegów utworzono tysiące wąskich tarasów pod uprawę
winorośli. Od 2001 r. ten unikatowy krajobraz wpisany jest na
Listę światowego dziedzictwa UNESCO. Miasto częściowo zawdzięcza sukces tego wina na światowych rynkach Anglikom,
którzy jako pierwsi w nim zasmakowali. Na początku XVIII
w. podpisali z Porto umowę handlową (najkrótszy kontrakt
międzynarodowy w historii, gdyż składał się tylko z trzech
artykułów) oraz rozpowszechnili ten rodzaj wina na świecie.
Teraz nieodmiennie kojarzy się on w Anglii z czasami wiktoriańskimi.
By najlepiej zrozumieć fenomen wina porto, warto zaznajomić się z tematem od środka - skorzystać z możliwości
zwiedzenia jednej z wielu winnic. Wycieczkę można zacząć
od rejsu po Duero specjalnym statkiem, zwanym barco rabelo.
Służy on do transportowania rzeką beczek z winem, jednak od
pewnego czasu daje również szansę obejrzenia miasta z innej
perspektywy. Barco Rabelo zabierze nas do jednej z 50 winnic
znajdujących się w Porto, gdzie można pospacerować po piwnicach, poznać historię trunku oraz sposoby jego wytwarzania, degustować różnorakie rodzaje alkoholu, a także zakupić
dla siebie butelkę lub dwie. Te wina nie są podobne do innych.
Są przede wszystkim o wiele mocniejsze od tych produkowanych w Hiszpanii czy Francji, więc należy próbować ich ostrożnie, jeśli chce się zachować w miarę trzeźwy umysł. Produkcja
win zapoczątkowała wzrost potęgi miasta, które obecnie może
już podupadło, jednak tradycja wytwarzania jednego z najsłynniejszych alkoholi na świecie nadal przyciąga koneserów.
Zwiedzanie to również próbowanie miejscowych specjałów. Także i w Porto nietrudno będzie odnaleźć lokalne dania o wiekow ych tradycjach. Za przykład niech posłuży tu
kanapka francesinha. Nie są to zwykłe, chude kromki, lecz
cztery rodzaje mięsa w chlebie, serze, jajku, sosie piwnym,
podawane na frytkach. Polecane dla żądnych nowych wrażeń
kulinarnych. I niech nie zmylą nikogo rzesze turystów zasiadających w restauracjach nad rzeką. Czasem lepiej zabłądzić
w krętych uliczkach miasta, by tam znaleźć lokal, w którym
zjemy i smaczniej, i taniej.
Miasto kontrastów?
W Porto spotykają się przeciwieństwa? Z pewnością, jednak
w dzisiejszym świecie nie jest to nic nadzwyczajnego. Większość europejskich miast to wielokulturowa mieszanka - świątynie różnych wyznań, narodowe dzielnice, wysokie biurowce, a za rogiem odrapane kamienice - to obraz każdej większej
aglomeracji. Jednak gdybyśmy chcieli sporządzić listę tych wyjątkowych, które mają w sobie coś wyróżniającego - ich liczba
zdecydowanie się zmniejsza. Porto urządzone jest ze smakiem.
Drapacze chmur nie wyrastają jak grzyby po deszczu między
zabudowaniami sprzed wieków, więc pomimo znacznego zaniedbania miasta zwiedzający ma wrażenie, że wszystko jest
na miejscu, nie ma nieznośnego dla oczu natłoku, a każdy rejon rządzi się swoimi prawami. Może i Porto przeżyło już swoje
lata chwały, może i opowiada o dawnej potędze Portugalii właśnie w tym tkwi jego urok. Jest perłą, klejnotem koronnym
tego małego państwa. Miasto na dalekim zachodzie, zmagające się z potęgą oceanu i sąsiedniej stolicy nie zostaje w tyle,
lecz eksponuje swe wartości, których jest bez liku i które warto
ujrzeć na własne oczy, chociaż raz w życiu. Więc który gigant
wygrywa to starcie?
17
PODRÓŻE
Kair-Kapsztad autostopem
K
air- Kapsztad autostopem to samotna podróż młodej
dziewczyny przez Czarny Ląd. Monika Masaj ma dopiero 23 lata, ale już udało się jej samotnie przemierzyć
Europę i Azję z wykorzystaniem tego środka transportu. Tym
razem wybiera się do Afryki. Start projektu będzie miał miejsce
w Kairze, skąd autostopem przejedzie na południe kontynentu - do Kapsztadu. Poprzez ten projekt podróżniczka chciałaby przybliżyć kulturę i tradycję różnych państw oraz pokazać
wszystkim kobietom, że płeć wcale nie jest ograniczeniem.
Razem poznamy niezwykłe kobiety i ich codzienne życie w 9
afrykańskich krajach:(Egipcie, Sudanie, Etiopii, Somalilandzie,
Kenii, Tanzanii, Zambii, Zimbabwe oraz RPA.
– W podróżach szczególnie bliski jest mi temat kobiet, tych
podróżujących, ale także i najprostszych matek i żon - mówi
podróżniczka. Afryka nie będzie pierwszym miejscem, w którym Monika Masaj dowie się, jak to jest „być kobietą”. Podczas
swojej wcześniejszej podróży do Afganistanu miała okazję
zgłębić ten temat, prowadząc warsztaty z praw kobiet na Uniwersytecie w Kabulu. - Do wyprawy zainspirowały mnie dwie
kobiety podróżniczki: Delia Akeley i Florence Baker, które pokazały światu, że nawet sto lat temu w sukni i kapeluszu można
było przemierzyć ten kontynent. Często słyszę, że nie mogę lub
nie powinnam czegoś robić, bo jestem kobietą. Ta podróż ma
zmotywować, zainspirować oraz pobudzić do działania i podejmowania decyzji wszystkie kobiety, które wciąż nie mają
pewności siebie.
Warto wspomnieć, że nazwisko Moniki brzmi jak nazwa
jednego z najbardziej znanych plemion zamieszkujących Kenię - Masajów. Niewątpliwie był to jeden z powodów, dla których za cel wyjazdu obrała ona ten właśnie rejon świata.
W efekcie podróży powstanie seria videorelacji i poradników online. Planowane jest także wydanie książki opisującej
cały projekt. Relację z wyprawy będzie można śledzić na stronie www.zepsutykompas.com
https://d-nm.ppstatic.pl/k/r/96/8e/563cb24e65067_o.jpg?1447313503
NOTKA BIOGRAFICZNA
Monika Masaj - studentka etnologii oraz absolwentka bezpieczeństwa narodowego na Uniwersytecie Wrocławskim. Z zamiłowania jest autostopowiczką i podróżując w ten sposób udało jej się odwiedzić już ponad 40 krajów w Europie i Azji. Ostatnie
pół roku spędziła podróżując przez Afganistan i Pakistan. Tym razem wybiera się w podróż przez całą Afrykę. Na co dzień
swoje przemyślenia i zdjęcia z podróży publikuje na blogu www.zepsutykompas.com
18
POLITYKA
Gazeta na koniec świata
Licząca nieco ponad 3 tysiące mieszkańców miejscowość Dabiq to niczym nie wyróżniająca się osada
w północnej Syrii, niemal przy samej granicy tureckiej. W historii znana jest jako pole decydującej
bitwy Osmanów z egipskimi mamelukami z 1516 r.,
która zakończyła się sromotną klęską tych drugich
i utratą przez nich wpływów w regionie, a jednocześnie przyczyniła się do umocnienia ostatniego w historii powszechnie uznawanego kalifatu. W sierpniu
2014 r. Dabiq został zajęty przez siły Państwa Islamskiego. Propagandyści tej muzułmańskiej organizacji
terrorystycznej już wcześniej zadbali jednak, by nazwa tego niewielkiego miasta utkwiła w głowach tak
wyznawców Allaha, jak i „niewiernych”, odwołując
się do islamskiej tradycji i eschatologii. Na początku
czerwca 2014 r., gdy w regionie wciąż jeszcze dominowały siły Baszara al-Asada, ukazało się pierwsze
wydanie anglojęzycznego magazynu propagandowego Państwa Islamskiego zatytułowanego „Dabiq”.
Grzegorz Małyga
doktorant w Instytucie Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego
N
a z w a p e r io d y k u n ie z o s t a ł a
oczy w iście w ybrana przy padkowo. W ią że się ona z bit wą,
która jest o w iele istotniejsza od potyczki z czasów osmańskich, mimo że
do tego najważniejszego starcia do tej
pory jeszcze nie doszło - ma się odbyć
dopiero „na końcu czasów ”. Su n na,
drugie po Koranie najważniejsze źródło wiary w islamie, przekazując słowa
Mahometa, mówi: „Ostatnia Godzina
nie nadejdzie, dopóki Rzymianie nie
prz ybędą do A l-A’maq lub do Dabiq.
Armia składająca się z najlepszych ludzi na ziemi nadejdzie w t y m czasie
z Medyny, aby przeciwstawić się im”.
W dalszej części tego hadisu opisany
jest przebieg tej dec ydującej bit w y,
w której armia muzułmańska podzieli
się na trzy części: tych, którzy zbiegną
z pola walki i ściągną na siebie gniew
Allaha, tych, którzy zginą w boju jako
męczennicy oraz tych, którzy pokonają Rzymian i zdobędą Konstantynopol.
Ktoś pow ie, że miasto nad Bosforem
jest już od dawna w rekach muzułmanów i nosi d ziś na z wę Sta mbu ł, zaś
mieszkańcy Rzymu wcale nie palą się
do masow ych w yjazdów do północnej
Syrii, jednak pow yższe słowa należy,
rzecz jasna, rozumieć a legor ycznie.
Opis podobny do tego, jaki zawarty jest
w sunnie, można znaleźć w dziele o kilka wieków wcześniejszym. Apokalipsa
św. Ja na k reśli obra z f ina lnej bit w y
dobra i zła w miejscu zwanym Har-Magedon (Armagedon), gdzie aniołowie
pod wodzą Chrystusa pokonają hordy
szatana. Islam widzi tę sprawę nieco
inaczej. Rozbici w wa lce R z y mia nie
symbolizują chrześcijan (lub też szerzej: wszystkich „niewiernych”), a zdobycie Konstantynopola oznacza ostateczne unicestwienie chrześcijaństwa
(i całego świata Zachodu z jego wartościami). Nazwa „Dabiq” niesie zatem ze
sobą spory ładunek znaczeniowy i jest
niczym wyzwanie rzucone Zachodowi
przez Państwo Islamskie (PI). Otwarcie
jest to zresztą wyrażone już na początkow ych stronach pierwszego w ydania
magazynu.
Profesjonalni radykałowie
Od czerwca 2014 r. do lutego 2016 r.
ukazało się 13 numerów „Dabiq”. Pismo
nie jest drukowane w dużych ilościach doniesienia z Syrii mówią o kolportażu
jedynie na potrzeby miejscowej ludności
na terenach pod kontrolą PI. Znaleźć je
19
POLITYKA
Wizja odbudowywanej
infrastruktury czy sprawnie
działającej opieki społecznej ma
niewątpliwie stanowić zachętę
do dołączenia w szeregi Państwa
Islamskiego w jego mateczniku
można jednak w formie cyfrowej w internecie, gdzie najpierw jest umieszczane
w najciemniejszych zakamarkach sieci
niedostępnych dla zw ykłych przeglądarek (tzw. deep web lub darknet), a następnie kopiowane i rozpowszechniane
przy użyciu mediów społecznościowych
i innych platform komunikacyjnych.
„Dabiq” ukazuje się w kilku językach,
jedna k jego podstawowa wersja jest
wydawana po angielsku. Już pobieżna
lektura artykułów pokazuje, że tworzył
(bądź redagował) je kompetentny językowo autor, prawdopodobnie posługujący się angielszczyzną na co dzień,
a całość od strony graficznej i edytorskiej
prezentuje się bez zarzutu. Pozwala to
wysnuć wniosek, że „Dabiq” kierowany
jest do czytelników w krajach Zachodu,
mających wobec prasy wysokie oczekiwania co do formy, jak i treści. Podobne
odczucia można mieć także po zapoznaniu się z innymi materiałami propagandowymi Państwa Islamskiego - grafikami czy filmami. To już nie te czasy, gdy
dżihadyści nagrywali swoje przesłanie
„z ręki”, kamerą dającą słabej jakości
obra z i dź w ięk, t worząc monotonne
i schematyczne filmy. Dziś muzułmańscy terroryści przygotowują produkcje
nagrywane z kilku ujęć, z bogatą warstwą muzyczną i efektami specjalnymi,
z dopracowaną czołówką i przejściami
między scenami oraz z napisami w wie20
lu językach. Coraz dalej posuwają się
także w kwestii wyrafinowania metody
uśmiercania ofiar przed obiektywem kamery (m.in. podpalenie, zrzucanie z dachu, detonacja ładunku wybuchowego
oplecionego wokół sz y i, zamk nięcie
w pojeździe i w ystrzelenie weń rakiety, topienie w klatce ze scenami kręconymi pod wodą) oraz wieku katów - do
wykonania egzekucji wykorzystywane
są coraz młodsze dzieci, nastolatkowie,
a ostatnio nawet czterolatek (czy można
użyć jeszcze młodszego dziecka?). Nie
ma wątpliwości, radykalizacja idzie tutaj
w parze z profesjonalizacją.
Zaproszenie do kalifatu
„Dabiq” ukazuje się w nieregularnych odstępach czasow ych - na now y
numer do tej pory trzeba było czekać od
kilku tygodni do nawet trzech miesięcy.
Pismo liczy przeciętnie 50-70 stron, które wypełniają artykuły, liczne kolorowe
grafiki i zdjęcia (często bardzo drastyczne, przedstawiające ofiary spośród szeregów PI oraz zabitych wrogów). Al-Hayat
Media Center, medialna przybudówka
PI czy też rodzaj ministerstwa informacji i propagandy, w następujący sposób
określa cele pisma, używając terminologii islamskiej: dżihad (zmaganie, walka,
święta wojna), hidżra (migracja, ucieczka, w y wędrowanie), tawhid (monoteizm, jedność), dżama’at (społeczność)
oraz manhadż (poszukiwanie prawdy).
Odwoływanie się do podobnych pojęć
jest charakterystyczne dla całego sposobu komunikacji Państwa Islamskiego
i dla samego „Dabiq”. Magazyn publikuje zróżnicowane treści, jednak zawsze
towarzyszy im religijne uzasadnienie
bądź wytłumaczenie w postaci np. cytatów z Koranu lub opinii islamskiego autorytetu. Sporo miejsca poświęcone jest
doniesieniom z terenów opanowanych
przez PI, wyidealizowanym opisom życia codziennego w ramach nowego ogłoszonego kalifatu. Na zasadzie kontrastu
porównywana jest dawna niepewna sytuacja - chaos syryjskiej wojny domowej
i postsadamowskiego Iraku - ze stabilnością pod rządami dżihadystów. Wizja odbudowywanej infrastruktury czy
sprawnie działającej opieki społecznej
ma niewątpliwie stanowić zachętę do
dołączenia w szeregi Państwa Islamskiego w jego mateczniku. Takie wezwanie
do hidżry jest zresztą wprost wyrażone
już w pierwszym w ydaniu magazynu.
Co ciekawe, apel o przybywanie na tereny opanowane przez PI nie jest jednak
kierowany głownie do potencjalnych bojowników. W szczególności zachęcani są
do tego bowiem „wszyscy muzułmańscy
lekarze, inżynierowie, naukowcy i specjaliści”. Pokazuje to strategiczne myślenie islamistów, obliczone na budowę
spraw nie f unkcjonującego państ wa.
Ta k ie za łożenia rzecz y w iście mogł y
wydawać się realne w momencie publikowania wspomnianego apelu, kiedy PI
w tryumfalnym marszu przez Lewant
zyskiwało nowe terytoria. Obecnie natomiast organizacja ta jest od dłuższego
czasu w odwrocie i buńczuczne twierdzenia o odrodzeniu kalifatu stają się
przekazem jedynie czysto propagandowym.
Spokój szahida
Kwestie militarne zajmują jednak
w „Dabiq” ważne miejsce. Do bojowników, tych obecnych i tych teoretycznie
podatnych na rekrutację, są skierowane
inne teksty. Podnoszeniu morale walczących służą raporty wojskowe z podziałem na wilajety (jednostki administracyjne), które prezentują, rzecz jasna,
wyłącznie sukcesy dżihadystów, przedstawiając je jako nieunikniony w ynik
POLITYKA
boskiego przyzwolenia. W budowaniu
przekona nia o potędze PI pomagają
też fotografie z pola walki i doniesienia
o mniejszych lokalnych ugrupowaniach
cz y plemionach, które zdecydowa ł y
się złożyć przysięgę wierności samozwańczemu kalifowi Abu Bakrowi al-Baghdadiemu. Jest to o tyle ważne, że
przyczynia się do tworzenia wrażenia
prawomocności kalifatu - mającemu
z definicji jednoczyć wszystkich muzułmanów - o co Państwo Islamskie bardzo
zabiega. W wielu wydaniach magazynu
są także prezentowane obszerne sylwetki męczenników poległych w walce bądź
w t ra kcie sa mobójcz ych za machów.
Niemal hagiograficzne opisy, często ze
zdjęciami twarzy zmarłych - pokiereszowanych i zakrwawionych, lecz na swój
sposób dostojnych i spokojnych - mają
za zadanie pozyskać następnych szahidów. Docelowa grupa odbiorców takich
artykułów jest jednak szersza. Do ludzi
Zachodu mów ią bow iem one mocno
i wyraźnie: „idziemy po was i nie boimy
się śmierci dla Allaha”.
Przestraszyć wroga
Tworząc dopracowa ny w ka żdy m
względzie anglojęzyczny magazyn propagandow y i dystrybuując go w internecie, departament medialny Państwa
Islamskiego zdawał sobie oczy wiście
sprawę, że jego przekaz dotrze nie tylko do zwolenników organizacji. Nie-
od łącz ny m elementem ter ror y z mu
jest budzenie strachu i właśnie to chcą
osiągać dżihadyści m.in. poprzez „Dabiq”. Zapowiedzi krwawych ataków, fotografie zmasakrowanych zakładników
i nieustraszonych zamachowców czy
groźby wobec zachodnich polit yków
nie przekonają przeciętnego Europejczyka ani A mer ykanina do zasilenia
szeregów PI. Mogą jednak zbudować
przekonanie o potędze nieuchw ytnego wroga, który jest w stanie zaatakować w każdym momencie i w każdym
miejscu na ziemi. Mogą wywołać wśród
kuffar (niewiernych) strach. Na okładce
czwartego wydania „Dabiq” flaga Państwa Islamskiego powiewa nad Watykanem, a temat numeru brzmi „Nieudana
krucjata”. Informację o groźbach muzułmańskich terrorystów opublikowała
KAI (Katolicka Agencja Informacyjna),
a za nią przedrukowały liczne polskie
med ia, c y t ując f rag ment a r t y k u ł u:
„Zdobędziemy was w Rzymie, połamiemy wasze krzyże i - jeśli pozwoli Allah,
Najwyższy - zniewolimy wasze kobiety”.
Dwunasty numer gloryfikuje sprawców
zamachów w Paryżu z listopada 2015 r.,
na okładce wybijając tytuł „Just Terror”
i zapowiadając kolejne akty terroryzmu.
Najnowsze, trzynaste wydanie pisma na
pierwszych stronach przywołuje postacie zamachowców z amerykańskiego San
Berardino i przypomina o wezwaniu samozwańczego kalifatu, by „muzułmanie
uderzali w krzyżowców w ich własnych
państwach”. Czy naprawdę jest się czego
bać? Zdjęcie czarnego sztandaru na Placu Świętego Piotra pozostanie jedynie
fotomontażem od mistrzów Photoshopa
z Al-Hayat Media Center, lecz kolejnych
zamachów terrorystycznych na Zachodzie z pewnością nie da się uniknąć.
Choć wciąż silne, to jednak Państwo
Islamskie na terenach Syrii i Iraku jest
w defensywie. W Europie za to nie brakuje młodych muzułmanów podatnych
na radykalizację, a w szeregach bliskowschodnich migrantów terroryści przedostają się na Stary Kontynent. To ostatnie
stwierdzenie, które od dawna wybrzmiewało w w y pow iedziach dżihadystów
z PI, a dezawuowane było przez licznych
zachodnich polityków, w lutym br. znalazło potwierdzenie w słowach Hansa-Georga Maassena, szefa Bundesamt für
Verfassungsschutz (agencji niemieckiego
kontrwywiadu). Trzeba jednak pamiętać, że media takie jak „Dabiq” są przede
wsz yst k im narzędziem propagandy,
a PI opanowało tę sztukę do perfekcji.
Rozsądny czytelnik nie powinien dać
się zwieść manipulacji w postaci islamistycznej narracji sukcesu, zaś odpowiednie służby muszą w ypracować model
pozwalający podjąć skuteczne działania
w ramach wojny informacyjnej. Czas
ostatecznej bitwy pod Dabiq jeszcze nie
nadszedł, ale walki, która toczy się już
teraz, nie można lekceważyć.
Zdjęcie czarnego sztandaru na Placu Świętego
Piotra pozostanie jedynie fotomontażem od
mistrzów Photoshopa z Al-Hayat Media Center,
lecz kolejnych zamachów terrorystycznych na
Zachodzie z pewnością nie da się uniknąć
21
POLITYKA
https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/a/a7/Donald_
Trump_March_2015.jpg
Wybory prezydenckie
w USA
a przyszłość NATO
22
POLITYKA
Rok 2016 będzie kluczowy dla Organizacji Paktu Północnoatlantyckiego z trzech powodów. Po pierwsze,
konflikt w Syrii i walka z Państwem Islamskim stają się coraz bardziej skomplikowane. Po drugie, zbliżający się szczyt w Warszawie będzie musiał utwierdzić lub zmienić obecną strategię Sojuszu. Wreszcie po
trzecie, w Białym Domu zasiądzie nowy prezydent USA. Programy i obietnice wyborcze kandydatów nie
zawsze są dla NATO obiecujące.
Piotr Nowak
doktorant w Instytucie Politologii Uniwersytetu Wrocławskiego
W
Stanach Zjednoczonych od
początku istnienia państwa
trwa batalia pomiędzy dwiema opcjami politycznymi: Demokratami
i Republikanami. O ile do tej pory różnice
między nimi były często jasne i klarowne, zwłaszcza pod względem podejścia
do polityki zagranicznej, o tyle w chwili
obecnej nic nie jest przesądzone. Zarówno po stronie kandydatów Demokratów,
jak i Republikanów znajdziemy polityków
z programami skrajnie różnymi.
Demokraci
W pierwszej kolejności warto przyjrzeć się stronie obecnie sprawującej
władzę przy Pennsylvania Avenue w Waszyngtonie. Demokraci przez długi czas
wygrywali w USA wszystko. W wyniku
wyborów z listopada 2008 r. w Senacie posiadali 55 mandatów (na 100), natomiast
po 2010 r. 51, jednak wciąż była to większość. Obecnie, po serii odbywających się
co dwa lata uzupełniających wyborów,
w wyższej izbie Kongresu zasiada już tylko 43 demokratów. Od 20 stycznia 2009
r. prezydentem USA jest wywodzący się
z Partii Demokratycznej Barack Obama,
wcześniej sprawujący funkcję senatora
z Illinois. W 2012 r. udało mu się uzyskać
reelekcję, lecz teraz, zgodnie z konstytucją, nie może ponownie starać się o to stanowisko. Z jednej strony trwają dyskusje
o szansach Demokratów na utrzymanie
posady w Białego Domu, z drugiej zaś
poważnym problemem jest brak zdecydowanego, silnego kandydata tej partii na
fotel prezydenta. Demokraci mają więc
przed sobą dwie niezwykle istotne batalie.
W pierwszej kolejności muszą wyłonić ze
swojego grona osobę na tyle silną i zna-
czącą, aby zadowolić wszystkie kręgi partii, a po drugie muszą zmierzyć się z Republikanami, którzy - niejako w zgodzie
z amerykańską tradycją - mają duże szanse na przejęcie Białego Domu po dwóch
kadencjach Demokratów.
Najsilniejszym obecnie kandydatem
jest była sekretarz stanu Hillary Clinton. Ma ona ugruntowaną i silną pozycję
w partii, formułuje też klarowne poglądy
na kwestie ekonomiczne i sprawy związane z relacjami międzynarodowymi, co daje
jej przewagę nad mocno rozczłonkowanymi koncepcjami Republikanów. Drugim
mocnym kandydatem jest senator Bernie
Sanders, nazywany „demokratycznym
socjalistą”. Wielu zarzuca mu nierealność
jego programu wyborczego (który miałby
kosztować Amerykę 18 mld dolarów), jest
on także znany jako przeciwnik Transatlantyckiego Partnerstwa w dziedzinie Handlu
i Inwestycji (TTIP), ostatniego sztandarowego pomysłu Obamy i jego administracji.
Jeśli w Białym Domu zamieszkałby socjalista Sanders, to uważa się, że dni tego porozumienia byłby policzone. Wyniki pierwszych prawyborów pokazały, że to właśnie
ta dwójka stoczy ostateczny bój o nominację Partii Demokratycznej.
Kwestia NATO obecnie nie pojawia się
w sposób bezpośredni w programach kandydatów. Najprawdopodobniej więcej na
ten temat będzie można powiedzieć dopiero po serii kolejnych prawyborów i wyłonieniu konkretnych kandydatów. Dopiero
wówczas wiele dyskusji skupi się na koncepcji polityki zagranicznej USA, w której
NATO wciąż odgrywa bardzo ważną rolę.
Donald Trump jest
ucieleśnieniem wielu idei
Republikanów, niekiedy
tak dosadnym, że wręcz
karykaturalnym
23
POLITYKA
http://i.huffpost.com/gen/3322504/images/o-PRESIDENT-2016-facebook.jpg
24
POLITYKA
Republikanie
Kandydaci Demokratów, mimo drobnych różnic, stanowią grupę zgraną, stabilną i przewidywalną w wielu aspektach
polityki zarówno wewnętrznej, jak i zagranicznej. Kandydaci Partii Republikańskiej
natomiast wymykają się jakiemukolwiek
łatwemu podsumowaniu. Warto zacząć
od tego, że po stronie Republikanów pod
koniec marca liczyło się tylko trzech kandydatów (choć na początku wyścigu po
nominację było ich siedemnastu), zaś po
stronie Demokratów jedynie dwóch (z początkowych sześciu). Najważniejszymi
politykami w tej rywalizacji byli z pewnością Donald Trump, Ben Carson (obaj,
co ciekawe, będący kandydatami spoza
polityki), Ted Cruz, Marco Rubio oraz Jeb
Bush, syn Georga H.W. Busha oraz brat
Georga W. Busha, czyli amerykańskich
„specjalistów” od kwestii irackiej. Część
z nich szybko musiała jednak pożegnać
się z marzeniami o Białym Domu.
Donald Trump to z pewnością najbardziej niezwykła postać tych wyborów.
Z jednej strony milioner, człowiek sukcesu niezwiązany bezpośrednio z polityką,
a z drugiej autor wielu niezwykle kontrowersyjnych pomysłów (teoretycznie
można łączyć jeden element z drugim),
jak wybudowanie na całej granicy z Meksykiem betonowego muru i obarczenie
Meksyku kosztami tej inwestycji czy też
niedawny pomysł wydalenia z kraju muzułmanów. Donald Trump jest ucieleśnieniem wielu idei Republikanów, niekiedy
tak dosadnym, że wręcz karykaturalnym.
Podstawową zasadą Trumpa w polityce
zagranicznej jest izolacjonizm i to bez
zbędnych sentymentów.
Drugim kandydatem, który w wyniku początkowych tur prawyborów zaczął
liczyć się w walce o nominację, jest Ted
Cruz, senator z Teksasu. Cruz jest oddanym republikańskim politykiem, wcześniej piastował stanowisko doradcy do
spraw krajowych w gabinecie Georga W.
Busha. Był też pierwszym republikańskim
kandydatem, który ogłosił chęć ubiegania
się o fotel w Białym Domu i wielu uwa-
ża go za jedynego, który może pokonać
Trumpa.
Trzecim politykiem, któremu dawano
duże szanse w rywalizacji, był Marco Rubio z Florydy. Poparcie dla niego w Partii
Republikańskiej związane jest z jego młodością, a więc pewnym powiewem świeżości w stosunkach międzynarodowych
i administracji oraz ze zdolnością do
wyszukanych i eleganckich przemówień.
Sromotna porażka w macierzystej Florydzie zmusiła jednak senatora do rezygnacji z wyścigu.
Teoretycznie największe nadzieje dla
NATO mogło przynieść zwycięstwo kolejnego przedstawiciela klanu Bushów. Jego
wizja relacji atlantyckich zakorzeniona
była w tradycji Deana Achesona - miała
ona polegać na aktywnym zaangażowaniu
USA w sprawy europejskie. Jeb Bush wielokrotnie w swojej kampanii odwoływał
się m. in. do Ronalda Regana i jego słów
o tym, że „zimną wojnę można wygrać,
a nie tylko zakończyć”. Przyszły lokator
Białego Domu jest postacią kluczową
w dalszych rozmowach z Iranem, a więc
także w kwestii zmiany układu ewentualnych przeciwników i sojuszników na
Bliskim Wschodzie. Jeb Bush był zdecydowanie przeciwny polityce zbliżania się
z Iranem, co dla Europy i NATO mogło
mieć potencjalnie duże znaczenie. Na
skutek słabych wyników w prawyborach
polityk przestał jednak liczyć się jako kandydat i wycofał się z wyścigu o prezydenturę 20 lutego.
Pierwszą poważną analizę możliwości zmian w polityce zagranicznej USA
przyniesie na pewno druga połowa lipca
2016 r., kiedy to na konwencji Republikanów delegaci oficjalnie nominują swojego kandydata na prezydenta. Obecnie,
w związku z faktem, że prawybory wciąż
trwają, trudno skupić się na konkretnym
kandydacie, gdyż wszystko jeszcze może
ulec zmianie. W połowie marca, po kilku
sesjach prawyborów, po stronie Republikanów największe szanse na zwycięstwo
i nominację ma Donald Trump, a jego
najpoważniejszym konkurentem jest Ted
Cruz. W wyścigu wciąż pozostaje także
John Kasich, może on jednak pochwalić
się zwycięstwem tylko w jednym stanie
- macierzystym Ohio. W przypadku Demokratów walka o uzyskanie 2383 głosów
delegatów jest także zacięta, a zwycięzcą
będzie ktoś z dwójki Hillary Clinton i Bernie Sanders.
Biały Dom a NATO
Wybory w USA i wymiana amerykańskiej administracji to temat, który dla
NATO jest szczególnie wrażliwy. Zmiana kursu polityki zagranicznej największego i najważniejszego członka Paktu
z całą pewnością wpłynie na przyszłość
organizacji. Obecnie NATO stoi przed
szeregiem nowych wyzwań: wojna z Państwem Islamskim toczy się u granic Paktu, zaś ze strony krajów Europy Środkowo-Wschodniej płyną głosy nawołujące
do wzmocnienia obecności wojskowej
Sojuszu w tym regionie. Z punktu widzenia Polski właśnie ta ostatnia kwestia
-przedstawiana w naszych mediach jako
debata nad koniecznością budowy w kraju stałych baz wojskowych NATO - jest
najbardziej istotna. Trudno jest też jednoznacznie stwierdzić, jakie stanowisko
będzie prezentować administracja USA
na szczycie NATO w Warszawie latem
tego roku. Niestety nie można spodziewać się, że ewentualne decyzje podjęte
w lipcu 2016 r. będą wiążące dla nowego
prezydenta USA, jeśli tylko uzna on, że
obecność amerykańskich wojsk w Europie
w wymiarze takim, jak obecnie, nie jest
konieczna. Wiele wskazuje na to, że centrum zainteresowania USA, bez względu
na wynik wyborów, przeniesie się ponownie na Bliski Wschód (Państwo Islamskie,
uchodźcy, wojna w Syrii, nawiązanie relacji z Iranem). Kwestie istotne z naszego
punktu widzenia, jak Ukraina, Rosja czy
bazy natowskie, zostaną najprawdopodobniej odłożone w czasie, być może nawet dalej niż do 2018 r., kiedy odbędzie się
kolejny szczyt NATO.
25
POLITYKA
Armie na Bliskim Wschodzie.
Muzeum czy nowoczesność?
Walka z Państwem Islamskim skupia obecnie uwagę świata na Syrii i Iraku. Na południe od tych państw
znajdują się jednak inne kraje, które również są żywo zainteresowane wydarzeniami zachodzącymi na tych
terenach. Przyjrzyjmy się zatem potencjałowi zbrojnemu Libanu, Jordanii, Arabii Saudyjskiej oraz Kuwejtu.
Piotr Piss
doktorant w Instytucie Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego
W
szystkie te kraje graniczą
bezpośrednio z Syrią bądź
Irakiem, przez co w wypadku
potencjalnych zwycięstw Państwa Islamskiego mogą czuć się zagrożone. Należy
zauważyć, że celowo pominięty jest tu
potencjał Izraela, gdyż siła militarna Państwa Żydowskiego i jego relacje z sąsiadami są tematem na osobny artykuł.
Liban
Kraj ten był w ostatnich latach częstym miejscem konfliktów. W okresie
1975-1990 toczyła się tu wojna domowa,
w czasie której doszło do kilku interwencji Izraela (m.in. w latach 1982-1985).
Ponadto Liban jest schronieniem dla bojowników z Organizacji Wyzwolenia Palestyny oraz Hezbollahu, co prowokowało
Izrael do działań zbrojnych przeciwko
temu państwu. Ostatni konflikt miał
miejsce w 2006 r., kiedy Państwo Żydowskie walczyło z Hezbollahem, którego
bazy znajdują się w południowym Libanie. Należy także pamiętać, że od 1978 r.
trwa w tym kraju misja pokojowa ONZ UNIFIL (United Nations Interim Force in
Lebanon).
Ciągłe konflikty nie sprzyjają rozwojowi gospodarczemu, co spowodowało
także zacofanie militarne. Obecnie libańskie siły zbrojne liczą około 60 tys. żołnierzy. Zdecydowana większość - 56 tys.
- służy w wojskach lądowych, zaś w marynarce i lotnictwie po 2 000 wojskowych.
Służbę zasadniczą wycofano w 2007 r.,
obecnie armia składa się z ochotników.
Sprzęt jest przestarzały. Liban dysponuje ponad 300 starymi czołgami:
M48A1 Patton (produkcja w latach 50.),
radzieckimi T-54 (produkowane od 1946
r. w ZSRR) oraz T-55 (końcówka lat 50.). Są
W 2014 r. budżet na
obronność Arabii
Saudyjskiej wyniósł
80 mld dolarów,
co w przeliczeniu
dawało 11,4% PKB
to czołgi podstawowe pierwszej generacji,
które nie spełniają wymogów współczesnego pola walki. Głównymi transporterami opancerzonymi jest ponad 1 000
M113A1 i M113A2; są to amerykańskie
transportery znane z wojny w Wietnamie,
ale wciąż używane w wielu siłach zbrojnych, nawet w USA (oczywiście zmodernizowane).
Bardzo źle prezentuje się potencjał
przeciwpancerny - to raptem 38 ręcznych
wyrzutni pocisków - oraz przeciwlotniczy:
83 ręczne zestawy. W innych dziedzinach
sił zbrojnych Bejrutu jest niewiele lepiej.
Główną pozycję zajmuje jedna eskadra
myśliwców Hawker Hunter produkowanych w latach 50. i 60. w Wielkiej Brytanii.
Potencjał militarny Libanu nie jest
duży. Mimo sporej liczby żołnierzy
w przeliczeniu na mieszkańców (mieszka tu ponad 4 mln obywateli) wojsko
używa starego wyposażenia. Wydatki na
obronność również nie są bardzo wysokie - w 2013 r. wyniosły 2,8% PKB. Nie
przekłada się to obecnie na zwiększenie
możliwości sprzętowych tego państwa.
Wiąże się to z brakiem stabilnej sytuacji
i ciągłymi walkami.
Arabia Saudyjska
Kraj ten jest najlepiej uzbrojony ze
wszystkich państw Bliskiego Wschodu.
Siły zbrojne Arabii Saudyjskiej wzięły aktywny udział w operacji „Pustynna Burza”,
wysyłając na nią prawie 100 tys. żołnierzy.
Zacieśniło to więzy z USA, dla których
Arabia jest ważnym sojusznikiem w regionie. Po zajęciu Kuwejtu przez wojska
Saddama Husajna w 1990 r. Amerykanie
rozpoczęli operację „Desert Shield” („Pustynna Tarcza”), której celem była ochrona
Arabii Saudyjskiej przed potencjalną agresją Iraku.
Siły zbrojne Rijadu liczą 133 tys. żołnierzy - 75 tys. w wojskach lądowych, 13
tys. w marynarce, 20 tys. w lotnictwie, 16
tys. w wojskach przeciwlotniczych oraz 9
tys. w jednostkach ochrony przemysłu.
Do tego dochodzi ok. 100 tys. w Gwardii
Narodowej. Służba w armii jest ochotnicza.
Siły pancerne są wyposażone w nowoczesne amerykańskie czołgi M1A2 Abrams
(ponad 300 sztuk) oraz w 400 starszych
27
POLITYKA
M60A3 Patton (zmodernizowany M48).
Głównymi wozami bojowymi są francuskie AMX-10P (konstrukcja z lat 60.)
oraz amerykańskie M2 Bradley (po około
400 sztuk obydwu modeli), a także ponad 1 000 transporterów opancerzonych
M113A1.
Lotnictwo również jest wyposażone
w zachodni sprzęt. To około 150 amerykańskich F-15, 100 myśliwców Tornado
oraz 70 myśliwców Eurofighter Typhoon. Siły lądowe wspiera 12 śmigłowców
bojowych AH-64A Apache. Jeśli chodzi
o środki zwalczania lotnictwa, Saudyjczycy mają ponad 96 zestawów rakietowych
Patriot, a z przenośnych sprzętów - 900
wyrzutni Stingerów, 1 000 sztuk starszych
FIM-43 Redeye oraz 500 pocisków Mistral.
Saudyjczycy mają także ponad 700 sztuk
różnych dział oraz około 2 000 różnego
rodzaju sprzętu przeciwpancernego.
Skąd Arabia Saudyjska ma taki nowoczesny sprzęt? Po pierwsze, jak wspomniano wcześniej, są ważnymi sojusznikami USA w regionie, dlatego łatwo im go
kupić od Amerykanów. Ponadto wydatki
na zbrojenia są ogromne. W 2014 r. budżet
na obronność wyniósł 80 mld dolarów, co
w przeliczeniu dawało 11,4% PKB (sic!).
Dla porównania budżet polskiego MON
wyniesie w tym roku około 9 mld dolarów.
Na papierze siły zbrojne Arabii Saudyjskiej przedstawiają się bardzo dobrze.
Jednak sprzęt jest obsługiwany przez ludzi, a bez odpowiedniego wyszkolenia nie
pozwala to na jego pełne wykorzystanie.
Kwestia ta będzie poruszona w dalszej
części artykułu.
Jordania
Kraj ten walczył przeciwko Izraelowi
w kilku odsłonach konfliktu izraelsko-arabskiego, jednak po zakończeniu zimnej wojny rozpoczął politykę zbliżenia
z Zachodem. W 1994 r. Królestwo Jordanii
zawarło pokój z Państwem Żydowskim,
w 2001 r. podpisało z USA układ o wolnym
handlu, a w roku następnym układ o stowarzyszeniu z UE. Jordania przyłączyła
się także do międzynarodowej interwen28
cji przeciwko Państwu Islamskiemu. To
właśnie z tego kraju pochodził pilot, którego terroryści spalili żywcem, a później
zbezcześcili jego zwłoki. Spowodowało
to żądzę odwetu w Ammanie, czego skutkiem było zintensyfikowanie nalotów na
terytorium wroga. W mediach pojawiły się
nawet pogłoski, że sam król Jordanii Abdullah II, który jest pilotem, wziął udział
w akcjach, lecz informacje te zdementowano.
Jordańskie siły zbrojne liczą około
100 tys. żołnierzy: 74 tys. służy w wojskach lądowych, 12 tys. w lotnictwie, 14
tys. w siłach specjalnego przeznaczenia.
Jordania nie ma dostępu do morza, ale
posiada małą flotyllę na wodach śródlądowych, w której służy 500 marynarzy na
7 łodziach patrolowych.
Siły pancerne mają na stanie prawie
700 sztuk czołgów Challenger 1 (brytyjski tank III generacji) oraz około 200
M60 Patton w dwóch wersjach. Wozami
rozpoznawczymi są brytyjskie Scimitary,
a głównymi wozami bojowymi Ratel 20
(300 sztuk, produkcja w RPA) oraz M113
(ok. 400).
W mediach
pojawiły się nawet
pogłoski, że sam
król Jordanii
Abdullah II, który
jest pilotem, wziął
udział w nalotach
odwetowych,
lecz informacje te
zdementowano
Z uzbrojenia ciężkiego Jordańczycy mają ponad 1 400 dział artyleryjskich
i moździerzy. Jeśli chodzi o środki przeciwlotnicze, to używają sprzętu amerykańskiego (FIM-43) oraz postradzieckich
zestawów Strieła i Igła. Dodatkowo na
stanie jest 40 wyrzutni Patriot. Również
lotnictwo jest wyposażone w zachodni
sprzęt: około 50 myśliwców F-16, 30 sztuk
F-5, Tiger II czy 25 śmigłowców bojowych
AH-1F Cobra.
Jordania ma sporą armię w porównaniu do liczby mieszkańców (na 6,5 mln
mieszkańców 100 tys. żołnierzy), jest ona
w pełni zawodowa, dobrze wyszkolona.
Kraj ostatnio nie jest miejscem walk, co
sprzyja dalszemu rozwojowi. Wydatki są
relatywnie wysokie, sięgają 7% PKB (2,5
mld dolarów).
Kuwejt
To małe państwo o powierzchni raptem ok. 17 tys. km² zostało 2 sierpnia
1990 r. zaatakowane przez Irak, następnie odbite przez koalicję pod przywództwem USA w czasie operacji „Pustynna
Burza”. Kuwejt zamieszkuje ok. 2,7 mln
mieszkańców. Siły zbrojne zostały zmo-
POLITYKA
commons.wikimedia.org
dernizowane po 1991 r., gdyż nie potrafiły zapewnić bezpieczeństwa państwu. Obecnie, mimo że są wyposażone
znacznie lepiej niż przed iracką agresją,
kraj wciąż nie może sam zapewnić sobie
bezpieczeństwa. Jest zależny od pomocy i gwarancji niepodległości ze strony
USA.
Armia liczy ok. 15 tys. żołnierzy,
z czego 11 tys. służy w wojskach lądowych, 2 000 w marynarce, a 2 500 w lotnictwie. W 2001 r. zawieszono pobór do
wojska, jednak przywrócono go w 2015
r. Po ukończeniu rocznego szkolenia
żołnierz zostaje przeniesiony do rezerwy na 10 lat albo do ukończenia 45 roku
życia. Jest także zobligowany do odbycia
30 dni szkoleń rocznie. W rezerwie znajduje się około 30 tys. poborowych.
USA bardzo wspierają Kuwejt, sprzedając i przekazując sprzęt. Państwo ma
ponad 200 czołgów Abrams oraz ponad
100 jugosłowiańskich M-84 (II generacja). Z bojowych wozów na stanie jest
około 200 BWP-2 i BWP-3 (konstrukcja
radziecka) oraz ponad 200 brytyjskich
FV510 Warrior. Głównym transporterem
jest M113.
Lotnictwo, mimo że nieliczne, jest
wyposażone m.in. w 39 myśliwców F/A18 Hornet, 16 nowoczesnych śmigłowców
bojowych AH-64 Apache oraz kilkanaście
samolotów treningowych oraz transportowych. Nieba nad Kuwejtem strzeże 40
baterii Patriot.
Wydatki na obronność są całkiem spore, bo wynoszą około 5% PKB (10 mld dolarów). Pomimo że siły zbrojne Kuwejtu są
najmniejsze spośród opisywanych, mają
dobry sprzęt przeważnie z USA. Nieduża liczba wojska pozwala na utrzymanie
większej gotowości bojowej oraz przeprowadzanie treningów.
Muzeum czy nowoczesność?
W opisywanych krajach dominuje sprzęt produkcji zachodniej, głównie
amerykańskiej. Nie jest to dziwne, gdyż
Stany Zjednoczone bardzo aktywnie działają w tym regionie, wspierając państwa,
które mogą pomóc w prowadzeniu wojny z terroryzmem oraz w polityki na linii
USA-Iran.
Patrząc na potencjał armii oraz sprzętu, najsłabiej przedstawia się kondycja
libańskich sił zbrojnych, natomiast naj-
mocniejszą armię ma Arabia Saudyjska.
Jednak posiadanie dużej ilości wojsk i nowoczesnego sprzętu to nie wszystko. Dobrze pokazuje to właśnie przykład Rijadu.
Pod koniec marca 2015 r. w Jemenie
zawiązała się koalicja sunnickich państw
arabskich przeciwko Hutim (są to szyici).
Interwencja miała trwać około miesiąca,
jednak po upłynięciu prawie roku dalej
nie osiągnięto zakładanych celów. Stolica Jemenu, Sana, wciąż jest pod kontrolą Hutich, natomiast na południu część
terenów kontroluje Państwo Islamskie.
Saudyjczycy mimo posiadania nowoczesnego, zachodniego sprzętu nie mogą sobie poradzić z przeciwnikiem. Co więcej
Huti wystrzeliwują nawet pociski typu
Scud. We wrześniu 2015 r. jeden pocisk
tego typu uderzył w obóz wojsk przymierza, powodując śmierć 67 żołnierzy. Koalicjanci nauczeni doświadczeniem rozmieścili w ważnych punktach zestawy Patriot,
które obecnie zestrzeliwują wrogie rakiety
balistyczne. Pokazuje to jednak, że Huti
posiadają wiedzę, jak je obsługiwać, co na
pewno nie jest prostym zadaniem. Dodatkowo przedłużający się konflikt wskazuje
na słabe morale Saudyjczyków, podczas
gdy motywacja Hutich jest bez wątpienia
silniejsza. To dowód na to, że nowoczesny
sprzęt nie gwarantuje zwycięstwa, potrzebne jest także dobre wyszkolenie oraz
duch bojowy. Aby zwyciężyć, należy pokonać wolę przeciwnika do prowadzenia
walki, co w czasie działań nieregularnych
jest trudne do osiągnięcia.
Opisywane kraje mają w swoich armiach nowoczesny sprzęt (często lepszy
niż np. polska armia), daleko im do muzeów (z wyjątkiem Libanu). Można mieć
jednak zastrzeżenia do poziomu wyszkolenia i morale, co jest uwarunkowane
czynnikami kulturowymi i politycznymi.
Żadne z tych państw nie ma pozycji hegemona w regionie, ponieważ są zależne od
pomocy z zewnątrz, ignorując rozwój własnego przemysłu obronnego. To wszystko
sprawia, że graczem rozdającym karty na
tych terenach jest bez wątpienia USA.
29
POLITYKA
Burza w szklance wody
Kilka miesięcy temu Ukraina nie schodziła z czołówek serwisów informacyjnych. Obecnie jednak wśród
rozgrzewających opinię publiczną kwestii, takich jak konflikt wokół Trybunału Konstytucyjnego czy kryzys
migracyjny w Europie, próżno doszukiwać się tematyki związanej z sytuacją polityczną naszego wschodniego
sąsiada. Ta pustka medialna jest dość zrozumiała. Percepcja całej sytuacji na Ukrainie była bowiem ściśle skorelowana z sytuacją militarną na wschodzie kraju. Odkąd w Donbasie możemy mówić o - kulawo, bo kulawo,
ale jednak realnie funkcjonującym - zawieszeniu broni pomiędzy siłami ukraińskimi a prorosyjskimi separatystami i co za tym idzie, zamrożeniu całego konfliktu, odtąd temat Ukrainy stracił całkowicie na znaczeniu.
Paweł Terpiłowski
doktorant w Instytucie Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego
C
hoć Uk ra ina nie prz yciąga ju ż
ta k w ielk iego zainteresowania
mediów, to jedna k jej sy tuacja
polityczna wydaje się daleka od jakiejkolwiek stabilizacji. Zmieniły się jedynie okoliczności. Walka zbrojna została
zastąpiona polityczną, teatr działań ze
stepów Donbasu zamieniono na zacisza w ytwornych gabinetów w Kijowie,
a i wrogowie zdają się być inni. Przeciwnik nie jest już tak oczywisty jak Rosja
i jej doniecko-ługańscy wasale. Teraz
wrogiem są także swoi: zdrajcy, złodzieje, korupcjoniści. Kryjący się tuż rogiem
pod pelerynami ministrów, posłów, szefów służb. Tym groźniejsi, im wyższe stanowiska zajmują.
O korupcji przekleństw
kilka
14 grudnia 2015 r. Posiedzenie Narodowej Rady Reform, utworzonego przez
prez ydenta Poroszen kę specja lnego
organu, któr y ma za zadanie koordynować całokształt reform, jakich pilnie
potrzebuje modernizująca się zgodnie
z europejskimi zaleceniami Ukraina.
Na sali oprócz prezydenta zasiada również rada ministrów, parlamentarzyści,
eksperci. Jest także gubernator obwodu
odeskiego, świeżo upieczony obywatel
Ukrainy, Micheil Saakaszwili. Obecność
Saakaszwilego jest uzasadniona, gdyż
raptem parę dni wcześniej ogłosił on, że
państwo ukraińskie traci w wyniku korupcji nawet 5 mld dolarów rocznie. Za
30
winnych takiego stanu rzeczy uznał oligarchów Ahmetowa, Firtasza i Kołomojskiego oraz rząd Ukrainy na czele z Arsenijem Jaceniukiem. Podczas posiedzenia
rady szybko wywiązuje się ostra dyskusja pomiędzy Saakaszwilim a ministrem
spraw wewnętrznych Arsenem Awakowem. Kaukaska krew pulsująca w żyłach
obydw u dżentelmenów (Awa kow ma
korzenie ormiańskie) daje o sobie znać
i z pozoru nudna debata o prywatyzacji zamienia się w karczemną awanturę
z bluźnierstwami, wśród których oskarżenia o korupcję to najmniejszy kaliber.
W końcu rozwścieczony Awakow ciska
szklanką z wodą w Saakaszwilego. Nie
trafia. Prezydent Poroszenko, nieudolny
moderator dyskusji, natychmiast zamyka posiedzenie. Kurtyna. Oklaski. Widownią jest ukraińskie społeczeństwo,
które z zażenowaniem śledzi kolejne
akty tej tragikomedii. W sieci wrze. Niekończące się dyskusje o tym, kto jest rosyjskim szpiegiem, kto sprzedaje Ukrainę, za ile i dlaczego.
Wczoraj Gruzja, dziś Ukraina
P rojek t pod t y t u łem „Saakaszwili w ukraińskiej polityce” jest
autorskim pomysłem Petra Poroszenki. Jakkolwiek na pozór egzotyczny, był
dość logiczną konsekwencją łańcucha
wydarzeń, które w ostatnich latach miały miejsce w życiu eksprezydenta Gruzji.
Utrata władzy, zarzuty o korupcję - jak
sam mówi, motywowane politycznie w końcu emigracja i międzynarodowy
list gończy wystosowany przez gruzińską
prokuraturę. Podczas Rewolucji Godności angażuje się w protesty wtedy jeszcze
ukraińskiej opozycji. Po zmianie władzy
jest więc idealnym kandydatem na ważne stanowisko w państwie. Dzieli wspólnotę losu z Ukraińcami napadniętymi
przez tego samego wroga, z którym on
walczył. Stał na czele państwa, któremu
udało się przeprowadzić skuteczne i cenione przez Zachód reformy, w tym również te dotyczące walki z korupcją. Jest
powszechnie szanowany wśród ważnych
partnerów Ukrainy, w tym przez Polskę.
Dość nieoczekiwanie jednak nie dostaje
żadnej teki ministerialnej - Poroszenko
w yznacza go na gubernatora obwodu
odeskiego. Dlaczego Odessa? Powodów
można wskazać kilka. Przede wszystkim to miasto jest ukraińskim oknem
na globalną gospodarkę. To największy
port Uk rainy i jeden z najw iększ ych
w basenie Morza Czarnego. Olbrzymia
ilość towarów, które się przezeń przewijają, to także olbrzymie możliwości
przemytu i korupcji. Obwód odeski jest
również istotny politycznie. Zamieszkiwany przez sporą liczbę Rosjan (20%
ogółu mieszkańców), podczas Rewolucji
Godności był areną starć zwolenników
i przeciwników integracji z Zachodem. 2
maja 2014 r., w pożarze siedziby związków zawodow ych, w y woła ny m najprawdopodobniej przez nacjonalistów
z Prawego Sektora, zginęło 31 prorosyjskich demonstrantów. Jest więc obwód
odeski, podobnie jak charkowski czy
POLITYKA
https://upload.wikimedia.org/
wikipedia/commons/2/20/Lysychansk_16.jpg
dniepropietrowski, rejonem pogranicza
geopolitycznego i ideologicznego, gdzie
następuje dyfuzja myśli proeuropejskiej
z myślą postsowiecką. Z tym samym kolażem interesów musiał się zmagać Saakaszwili w Gruzji. A dla Ukrainy ścisła
kontrola polityczna nad tymi obwodami
jest nie mniej ważna niż sytuacja w Donbasie.
Jaceniuk musi odejść
Czy dla Saakaszwilego Odessa jest
poligonem przed wejściem do politycznej kategorii superciężkiej? Jest to więcej
niż prawdopodobne. To człowiek niesłychanie ambitny, dla którego posada
gubernatora po okresie prezydentury
z pewnością nie jest szczytem marzeń.
Jego charyzma, energia i bezkompromisowość w zestawieniu z flegmatyczną
technokratycznością Jaceniuka czy bezwładem Poroszenki mogą się podobać
Ukraińcom. Jako człowiek z zewnątrz
nie jest powiązany siecią układów polityczno-biznesowych, które do tej pory
stanowią szkielet ukraińskiej władzy.
W badaniach poziomu zaufania obywateli do polityków zajmuje drugie miejsce,
ustępując tylko Andrijowi Sadowemu,
merow i Lwowa. Hipotet yczna partia
z Saakaszwilim na czele mogłaby natomiast liczyć na niemal 10% poparcia
od Ukraińców, ale do liderującego Bloku Poroszenki strata wynosi zaledwie 2
punkty procentowe. Na Ukrainie z kolejnymi tygodniami narasta zaś widmo
przedterminowych wyborów parlamen-
tarnych. Ponad dwie trzecie Ukraińców
chce dymisji premiera Jaceniuka. Choć
sam prezydent z dużą rezerwą wypowiada się na temat możliwości rozwiązania
obecnej kadencji parlamentu, to jednak
gołym okiem można dostrzec narastającą wśród społeczeństwa frustrację.
Nowe wybory mogą się niebawem okazać jedynym jej ujściem. Ocena sytuacji
w państwie jest bowiem miażdżąca dla
obecnych władz: reformę systemu sądownictwa pozytywnie ocenia 3% Ukraińców, walkę z korupcją 5%, natomiast
politykę gospodarczą zaledwie 2%.
Zgoda rujnuje
Wiel k i m zna k iem zapy ta n ia jest
droga, jaką obierze Saakaszwili w przypadku ziszczenia się wariantu z przedter m i now y m i w ybora m i. Pok usa
uniezależnienia się od wpływów prezydenckich dopingowana osobistymi ambicjami i temperamentem może wygrać
z dotychczas prezentowaną lojalnością.
A to z kolei doprowadzi do kolejnej, jakże dobrze Ukraińcom znanej, wojny pałacowej. Powszechnie znane są bowiem
zapędy Poroszenki do kontroli rządu. 3
lutego do dymisji podał się minister rozwoju gospodarczego i handlu Aivaras
Abromavičius. Jej powodem miało być
sabotowanie reform jego ekipy, a główny m w i nowajcą - Ihor Konon ien ko,
wiceprzewodniczący frakcji parlamentarnej Bloku Poroszenki. Miał on rzekomo, przy błogosławieństwie kancelarii
prezydenta, naciskać Abromavičiusa na
umieszczenie swoich ludzi na wysokich
stanowiskach w strategicznych spółkach
państwowych, na czele z Naftohazem.
Pikanterii dodaje fakt, iż sam Abromavičius został na początku zaproponowany na urząd ministra właśnie przez
ugrupowanie prezydenckie. Po raz kolejny proza życia udowodniła, jak łatwo
i szybko można na Ukrainie przejść polityczną drogę od przyjaźni do wrogości.
Co dalej?
Niekończące się walki buldogów, dla
niepoznaki tylko ubranych w markowe
garnitury, czy szorujące po dnie poparcie dla premiera Jaceniuka i jego rządu
prowokują do przykrej konstatacji na
temat jakości obecnej władzy w Kijowie.
Na horyzoncie zarysowuje się zaś coraz
silniejsza pozycja pogrobowców Partii
Regionów. Skupiający ich Blok Opozycyjny jest już drugą siłą w sondażach,
minima lnie przegr y wając z Blok iem
Poroszenki. Bazując na społecznym niezadowoleniu, swój polityczny kapitał
odbudowuje również nacjonalistyczna
Swoboda. Polityczna droga Ukrainy jest
dziś tak samo nieodgadniona jak 2 lata
temu, gdy ze swej okazałej willi w Meżyhirii zbiegał pospiesznie, udając się na
Krym, obalony prezydent Janukowycz.
Niewielu Ukraińców wtedy przypuszczało, że budowa nowej, europejskiej
Ukrainy okaże się aż tak trudna.
31
POLITYKA
Irańskie nadzieje w Tblilisi
Gruzja bardzo optymistycznie przyjęła nowe otwarcie Iranu w relacjach z Zachodem. Pomimo burzliwej
historii relacji z Persją wydaje się, że zacieśnianie współpracy z Teheranem może być obecnie formą zabezpieczenia się na wypadek pogorszenia w przyszłości stosunków z Rosją, która prowadzi ostatnio bardzo
nieprzewidywalną politykę, a także może przynieść wymierne korzyści ekonomiczne.
Marcin Rutowicz
doktorant w Instytucie Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego
G
ruzja nie graniczy bezpośrednio
z Iranem, a główne cele jej polityki
zagranicznej ogniskują się wokół
kwestii przystąpienia do Unii Europejskiej
i NATO. Intensyfikacja wzajemnych relacji ekonomicznych na linii Tbilisi-Teheran
nastąpiła po Rewolucji Róż w 2003 r. Międzynarodowa presja doprowadziła jednak
do ochłodzenia tych stosunków w 2013 r.,
kiedy to Gruzja anulowała ruch bezwizowy z Iranem i zamroziła konta bankowe
wielu irańskich firm w reakcji na kontynuację perskiego programu nuklearnego.
Import dóbr z Iranu, który w 2006 r. wynosił ok. 40 mln dolarów, a w 2013 r. wzrósł
do ok. 130 mln dolarów, w zeszłym roku
zanotował zdecydowany spadek i osiągnął
ponownie wartość ok. 40 mln dolarów.
Europejską, może być też hubem dla
irańskich produktów, które dalej z Gruzji
mogłyby być wysyłane do UE bez dodatkowych opłat celnych.
Korytarz transportowy
Gruzińskie władze podkreślają fakt,
że Gruzja mogłaby skorzystać na budowie korytarza transportowego Północ-Południe. Projekt ten, ze względu na
ochłodzenie relacji z Rosją, był w ostatnich latach zapomniany. Istnieje jednak
szansa na jego reaktywację, głównie ze
względu na przyjazne relacje Rosji i Iranu, co może przełożyć się na zwiększenie
wymiany handlowej. Trwają już rozmow y o budowie linii kolejowej łączącej
Intensyfikacja relacji
Wobec niedawnego zniesienia sankcji władze w Tbilisi nie marnują czasu
i sprawnie działają w celu odbudow y
zaufania i pozytywnych relacji z Teheranem. Od 15 lutego 2016 r. Irańczycy
mogą ponownie podróżować do Gruzji
bez wizy, jeśli ich pobyt nie przekracza
45 dni. Trwają też negocjacje o przywróceniu połączeń lotniczych z Gruzją dla
irańskich przewoźników, m.in. Mahan
Airlines i Iran Air. Gruziński rząd traktuje swój ruch jako środek do osiągnięcia
celu - intensyfikacji relacji handlowych
i turystycznych z Iranem.
Dla Iranu Gruzja jest przede wszystkim państwem tranzy tow ym. Szczególne zainteresowanie wzbudzają gruzińskie porty w Batumi i Poti, które są
oknem eksportowym na rynki europejskich państw basenu Morza Czarnego.
Iran zainteresowany jest także ukończeniem budowy portu w Anaklii, który
będzie miał większą możliwością przeładunkową niż Batumi i Poti razem. Tbilisi, po podpisaniu umowy DCFTA z Unią
32
Iran jest także
atrakcyjnym
partnerem
w kontekście
przesyłu surowców,
tworzącym
w regionie
przeciwwagę dla
Rosji
Iran z Armenią, która przedłużona dalej przez Gruzję mogłaby prowadzić do
Rosji, tworząc w ten sposób łatwy i tani
sposób na transport towarów w obie
strony. Iran jest także atrakcyjnym partnerem w kontekście przesyłu surowców,
tworzącym w regionie przeciwwagę dla
Rosji. Za wcześnie jest, by pisać o włączeniu się Iranu w budowę korytarza surowcowego do Unii Europejskiej przez
Azerbejdżan, Gruzję i Morze Czarne, ale
z pewnością jest to projekt wart rozważenia, który przyniósłby korzyści, nie tylko
finansowe, dla każdej zaangażowanej
w niego strony.
Perspektywa współpracy
Korzystnie na atrakcyjność Gruzji
wpł y wa również obecna sytuacja geopolityczna w regionie. Skonf liktowany z Turcją Iran może szukać kanału
reeksportu do Ankary właśnie z wykorzystaniem Gruzji (trzeba pamiętać, że
Armenia ma zamkniętą granicę z Turcją,
ze względu na spór dotyczący ludobójstwa Ormian). Pomimo dostępu Iranu
do Zatoki Perskiej i Kanału Sueskiego,
alternaty wne drogi na Zachód są zawsze cenne. W rozmowie telefonicznej
między gruzińskim premierem Giorgim
Kwirikaszwilim a irańskim prezydentem
Hasanem Rouhanim w połowie lutego
obie strony wyraziły chęć wzmocnienia
wzajemnych relacji politycznych, ekonomicznych i kulturowych. „Współpraca
ekonomiczna i kulturowa pomiędzy Iranem i Gruzją powinna być wzmocniona
bardziej niż kiedykolwiek wcześniej,
zgodnie z interesami dwóch narodów“,
mówił Rouhani. Wydaje się, że Gruzja,
zdecydowanie mniejsza i słabsza ekonomicznie niż Iran, może wiele zyskać na
wzajemnej współpracy. Pierwsze rozsądne działania władz gruzińskich w tym
kierunku obserwujemy już teraz.
PRZEGLĄD PRASY CZESKIEJ
Spojrzenie na Trybunał
Polski kryzys konstytucyjny, jaki miał miejsce na przełomie 2015 i 2016 r., wzbudził zainteresowanie największych światowych mediów od Nowego Jorku po Moskwę. Zagraniczni dziennikarze często opisywali
i komentowali wybór nowych sędziów, zmiany w ustawie o Trybunale i kroki podejmowane przez czołowych polskich polityków. Nie inaczej było także w Republice Czeskiej - publicyści za południową granicą
zajmowali się skomplikowaną sytuacją w Polsce i nie stronili od wyrażenia swoich opinii.
Jakub Hudský
J
an Klesla z gazety „Lidové noviny”
w swoim komentarzu Trybunał Konstytucyjny należy respektować. Także
w Polsce krótko, lecz treściwie odnosi się
wydarzeń z przełomu roku. Podkreśla on,
że w większości demokratycznych państw
przestrzega się równowagi między przedstawicielami wszystkich sił politycznych
w Trybunale, co gwarantuje, iż będzie on
skuteczną przeciwwagą dla parlamentu
i rządu jednej partii. Zdaniem publicysty
nawet w sytuacji, gdy sędziowie rozstrzygają w zakresie swojej własnej sprawy,
powinno się stosować do ich orzeczeń,
a politycy po prostu muszą się z takim
rozwiązaniem pogodzić. Klesla, puentując
swój artykuł, dodaje także, że każdy rząd
jest potencjalną opozycją i możliwe, że
także on będzie się w przyszłości domagał
„ostatniego konstytucyjnego słowa”.
Inny punkt widzenia przedstawia
artykuł Zdeňka Koudelky opublikowany
na łąmach miesięcznika „Parlamentní listy“. W opinii publicysty zmiany
w funkcjonowaniu polskiego Trybunału
Konstytucyjnego są w pełni zgodne z zasadami sądownictwa konstytucyjnego
w Europie, a nawet zbliżone do rozwiązań ustawowych przyjętych w Czechach.
Negaty wna ocena ow ych zmian musi
mieć zatem inne niż prawne podłoże.
Prawdziw ym powodem krytyki nowej
ustawy, zdaniem Koudelky, jest fakt, że
władza, szanując wolę swoich w yborców, obrała polityczną drogę niezgodną z przekonaniami mniejszości, która
przegrała wybory oraz z interesem niektórych funkcjonariuszy Brukseli.
Ciekawy artykuł pod tytułem Twierdza Trybunał Konstytucyjny ukazał się
na łamach internetowego dziennika
„Deník Referendum“. Jego autor Patrik
Eichler pisze, że Prawo i Sprawiedliwość
chce zmienić Polskę, a Trybunał Konstytucyjny skutecznie by mu w tym prze-
W opinii
publicysty zmiany
w funkcjonowaniu
polskiego
Trybunału
Konstytucyjnego
są w pełni zgodne
z zasadami
sądownictwa
konstytucyjnego
w Europie,
a nawet zbliżone
do rozwiązań
ustawowych
przyjętych
w Czechach
konstytucyjności. Powołuje się on także
na Sławomira Sierakowskiego i powtarza za nim, że celem PiS jest opanowanie Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji
oraz przeprowadzenie nowych wyborów
samorządowych. Oprócz tego, zdaniem
Eichlera, Jarosław Kaczyński potrzebuje
instrumentu do utrzymania lojalności
prezydenta Andrzeja Dudy i „zlikwidowania protestacyjnej formacji Kukiz’15”.
Do sytuacji w Polsce odniosła się także gazeta „RESPEKT”. Jeden ze styczniowych numerów tygodnika opublikował
prowokującą okładkę z wizerunkiem
polskiego orła, który ma supeł na szyi
i sam się dusi. Okładka owego wydania
zawierała także oparty na sloganach temat numeru: Przewrót w Polsce? Reportaż z państwa, którego odchylenia się od
demokracji obawia się Zachód.
PRASA W CZECHACH
Kto jest kim?
„Lidové noviny“
- gazeta codzienna z tradycjami,
wydawana od 1893r.
„Parlamentní listy“ - szanowany
miesięcznik wydawany od 2003 r.
„Deník Referendum“ - niezależna gazeta
codzienna, ceniona za swoje komentarze
szkadzał. Rządząca partia musi go zatem także przejąć. Publicysta zaznacza,
że PiS wykorzystuje błędy poprzedniego
rządu i sam porusza się poza granicami
„RESPEKT“ - tygodnik słynący
z fachowych komentarzy bieżącego życia
politycznego
33
PRZEGLĄD PRASY BRYTYJSKIEJ
Koniec cierpliwości
Komentatorzy międzynarodowi brytyjskiej prasy nie pozostawili suchej nitki na przeprowadzonej przez Koreańską Republikę Ludowo-Demokratyczną 6 stycznia 2016 r. próbie „bomby wodorowej”. Świat ostatnimi
miesiącami obfituje w wydarzenia, które przykuwają uwagę mediów Wysp Brytyjskich. Od ciągle trwającej
debaty na temat przynależności Wielkiej Brytanii do Unii Europejskiej, przez postępujący kryzys migracyjny
i jedną z jego przyczyn - syryjski konflikt, po widmo nowego kryzysu gospodarczego, wywołanego załamaniem na chińskim rynku. Na tym tle wybija się kolejny eksces dynastii Kimów, który również ma wpływ na
bezpieczeństwo globalne Brytyjczyków.
Łukasz Lisak
„The Guardian”
Analitycy tygodnika „The Observer”
(publikowanego przez to samo wydawnictwo co „The Guardian”) w komentarzu redakcyjnym z 10 stycznia stwierdzają, że Chiny i USA muszą odłożyć na
bok różnice zdać, by odeprzeć wspólnie
groźbę ze strony Kim Dzong Una. „Próba
odbyła się, była transparentna, zdetonowano najpewniej dość małą bombę, jeśli
chodzi o wydajność i siłę wybuchu. Nie
jest to zmieniające warunki gry urządzenie termojądrowe, mimo zapowiedzi Korei Północnej. Niemniej jednak niemile
widziany prezent urodzinowy Kima (7
stycznia skończył 33 lata) - rozkaz przeprowadzenia czwartej próby jądrowej
w przeciągu mniej niż 10 lat - spowodował wielkie oburzenie”, zaznaczają
redaktorzy.
Autorzy zwracają uwagę, że detonacja w y wołała falę uderzeniową odczuwa lną w A zji ora z spowodowa ła
wzajemne wytykanie win przez Chiny
i USA. Wprost stwierdzają, że rozwój zakazanego przez ONZ programu nuklearnego oraz zwiększanie liczby rakiet dalekiego zasięgu nie jest niczym nowym,
dając jednocześnie do zrozumienia, iż
chaotyczna, nierozsądna odpowiedź podzielonej społeczności międzynarodowej na ostatnią prowokację Pjongjangu
jest po prostu przerażająca. „Prawdą jest,
że stali członkowie Rady Bezpieczeństwa
ONZ, w tym Chiny i Rosja, otwarcie potępili akcję. Również prawdą jest, że spotkanie Rady odbyło się w trybie nadzwyczajnym. Prawdą jest, że Kimowi znowu
na ka za no przest rzegać w y t ycznych
ONZ, które on naumyślnie ignoruje. Ale
34
Dziennikarze
stwierdzają, że
do czasu gdy
„pustelnicze
królestwo”
będzie zmuszone
zapłacić karę za
swoją postawę
wobec programu
jądrowego, trudno
jest przewidzieć,
jak daleko
Pjongjang się
posunie
potem… Nic się nie stało. Wyjaśnienie,
tak jak w przeszłości, jest następujące złe zachowanie Korei Północnej, czy to
nielegalne testowanie broni, obmyślane incydenty graniczne czy zatapianie
statków, automatycznie widziane jest
w szerszym aspekcie geostrategicznym
rywalizacji w Azji.”, komentują autorzy.
Dziennikarze poświęcają dużo miej-
sca roli Chin, która, ich zdaniem, jest
niew ystarczająca. Stwierdzają m.in.:
„Chiny mogłyby zrobić więcej. Odpowiadają za ok. 90% eksportu Korei Północnej. Dosta rczają w iększość ropy
naftowej. Wsparcie Chin odnośnie do
nowych sankcji, dyskutowanych w gremiach ONZ, byłoby mile widziane, tak
jak współpraca w restrykcjach bankowych na wzór irański, mających na celu
osłabienie przy wódców Korei Północnej. Ale gdy USA mówią o rozlokowaniu
bombowców B-52, zdolnych do przenoszenia broni jądrowej na granicę dwu
Korei, dostarczaniu zaawansowanej tarczy rakietowej Korei Południowej i gdy
Stany Zjednoczone podkreślają swoje
silne związki wojskowe z Japonią, Chiny - co zrozumiałe - patrzą podejrzliwie.
Odpowiedź Pekinu sekretarzowi Kerry’emu odzwierciedla wrogość wobec
tego, co Pekin rozumie jako mieszanie
się Waszyngtonu w sprawy bezpieczeństwa Azji Wschodniej - stabilność Korei,
autonomia Tajwanu, konf likt o w yspy
na Morzach Południowo- i Wschodniochińskich.”. Innymi słow y redaktorzy
uważają, że Chiny mogłyby zrobić dużo
więcej w celu zmiękczenia rządów silnej
ręki Kima i zmiany stosunków geopolitycznych. Tekst kończy wezwanie do nowego startu w czasie, gdy totalitaryzm
w Korei Północnej rośnie w siłę. „Zagrożenie stwarzane przez reżim nie jest
ograniczone do rozpowszechniania broni jądrowej. Niemierzalne, systematyczne łamanie praw człowieka jest skrajnie
szokujące. Pjongjang angażuje się w wojnę cybernetyczną. […] Wszyscy Koreańczycy zasługują na lepszą, bezpieczniej-
PRZEGLĄD PRASY BRYTYJSKIEJ
szą przyszłość. Kim zasługuje na pobyt
w więzieniu.” - reasumują autorzy.
A ida n Foster- C a r ter w a r t y k u le
W niebezpiecznym świecie ostatni test
jądrow y Korei Północnej ma odrobinę
sensu zaznacza natomiast, że Kim Dzong
Un uważa, iż broń jądrowa jest kluczowa dla przetrwania jego kraju oraz że
Zachód musi zaangażować Pjongjang,
zamiast wzmacniać wśród kierownictwa
mentalność „zabunkrowanych” kolejnymi sankcjami.„Ignorowanie Korei Północnej, tak jak czynią to Stany Zjednoczone pod przywództwem Obamy oraz
inne potęgi, nie jest rozwiązaniem. Nie
ma łatw ych odpowiedzi, ale ponowne
zaangażowanie Pjongjangu jest jedyną
drogą naprzód. Nudne wzajemne testowanie, sankcje, więcej testów, więcej
sankcji niczego nie rozwiązały. Nadzieje
na upadek, które sam dzieliłem, wydają
się być pobożnym życzeniem. Ponadto
uważaj, czego sobie życzysz. Broń jądrowa bez nadzoru, chaos, miliony uchodźców: w jakim stopniu jest to lepsze od
koreańskiego statusu quo?”, pyta na zakończenie Foster-Carter.
„The Telegraph”
Gazeta umieściła dwa dość krótkie,
acz treściwe komentarze reda kcy jne
dotyczące wydarzeń na Półwyspie Koreańsk im. Dzień po próbie jądrowej
opublikowała komentarz Cierpliwość
w sprawie Korei Północnej wyczerpuje
się. Dziennikarze stwierdzają, że do czasu gdy „pustelnicze królestwo” będzie
zmuszone zapłacić karę za swoją postawę wobec programu jądrowego, trudno
jest przewidzieć, jak daleko Pjongjang się
posunie. „Tylko jaka kara, która byłaby
skuteczna, może być nałożona? Irański
program jądrowy spowodował sankcje
międzynarodowe, które poważnie naruszyły możliwości sprzedaży ropy, uderzyły w gospodarkę i zmusiły Teheran do
negocjacji. Jednak taka presja nie może
być wywarta na Korei Północnej, chyba
że przez jedynego przyjaciela i regionalnego patrona, Chiny. Ostatnią rzeczą, jakiej Pekin chce, to przyczynianie się do
politycznej i militarnej niestabilności w tym wojny - przez swego dysfunkcjonalnego sąsiada.”, stwierdzają autorzy.
Następnie znowu zwracają uwagę na rolę
Chin i fakt, że to właśnie Pekin posiada
instrumenty, by rzucić Pjongjang na kolana, chociażby poprzez nałożenie embarga czy odcięcie zaopatrzenia. Zauważają jednak, że takie posunięcie miałoby
daleko idące konsekwencje, np. kryzys
migracyjny na granicy koreańsko-chińskiej. Autorzy konkludują: „Z drugiej
strony Pekin nie może pozwolić sobie
na ryzyko, że Kim zrobi coś tak bezmyślnego, co wywoła odpowiedź wojskową
Japonii i USA. Korea Północna ostatnio
doniosła o detonacji bomby wodorowej
i uważa się, że jest w posiadaniu do 20
Wszyscy będą
szczęśliwi, jeśli Kim
zostanie usunięty.
Jest kryminalistą.
Pozbycie się
kryminalisty jest
pożądane i nie
narusza prawa
międzynarodowego
głowic jądrow ych. Ostatni test wskazuje, że Korea opracowała możliwość
osiągnięcia rakietami Ameryki i Japonii.
Pracuje także nad rakietami odpalanymi
z łodzi podwodnych, które pozwoliłby na
uderzenie w każdy cel na świecie”.
„The Independent”
May Bulman na łamach „The Independent” 13 lutego zwraca uwagę na
zaostrzenie retoryki między Południem
a Północą. Tekst Parlamentarzysta z Korei Południowej nawołuje do zabójstwa
Kim Dzong Una koncentruje się na osobie Ha Tae-keunga, który jest członkiem
rządzącej partii Saenuri. Twierdzi on, że
tylko zabójstwo przy wódcy Korei Północnej uratuje kraj przed wojną atomową. Wezwał prezydent Park Geun-hye do
zorganizowania zamachu na życie Kim
Dzong Una. W w y w iadzie radiow y m
powiedział: „Wszyscy będą szczęśliwi,
jeśli Kim zostanie usunięty. Jest kryminalistą. Pozbycie się kryminalisty jest
pożądane i nie narusza prawa międzynarodowego”. Godnym odnotowania
jest fakt, że Ha Tae-keung był swego czasu działaczem na rzecz praw człowieka.
Stwierdził, że Korea Południowa ma od
4 do 5 lat, by zabić Kima, nim rozpęta on wojnę atomową. W dalszej części
artykułu Bulman przypomina historię
byłych prezydentów Korei Południowej:
prezydenta-dyktatora Parka Chung-hee,
który przeżył dwa zamachy, nim został
postrzelony i zabity w 1979 r., a także
jego następcy - Chuna Doo-hwana, który uniknął śmierci w wyniku zamachu
bombowego zorganizowanego przez
Północ w 1983 r. dzięki korkowi ulicznemu.
Czas na Chiny
Inne główne gazety Wielkiej Brytanii kolejną próbę jądrową Pjongjangu
komentują w podobnym tonie. Opinie
różnią się co do sposobu odpowiedzi
na zaistniały kryzys, jednak większość
dziennikarzy jest zgodna, że nadszedł
czas na reakcję Chin, ponieważ tylko silna akcja sąsiada może zmienić politykę
reżimu i otworzyć drogę do normalizacji
relacji z resztą świata.
35
POLITYKA
Referendalne
zamieszanie
Pogłębiający się kryzys migracyjny w Europie , w tym kwestia ochrony granic państw i całej Unii Europejskiej, trwająca bezustannie wojna w Syrii, zagrażające Zachodowi Państwo Islamskie czy polityka zagraniczna Rosji mają ogromny wpływ na debatę przed głosowaniem w sprawie przynależności Wielkiej Brytanii do
UE. Jak wygląda sytuacja polityczna na Wyspach i w Europie przed brytyjskim referendum? I co mają z tym
wspólnego Amerykanie?
Łukasz Lisak
D
avid Cameron będąc w Hamburgu12 lutego, brał udział w bankiecie, którego gospodarzem była niemiecka kanclerz Angela Merkel. Przemowa
wygłoszona przez brytyjskiego premiera
była jedną z ostatnich przed odbywającym
się wkrótce potem szczytem Unii Europejskiej, zwołanym przez przewodniczącego
Rady Europejskiej - Donalda Tuska, by
przedyskutować głównie temat „nowego
porozumienia odnośnie do członkostwa
Wielkiej Brytanii w Unii Europejskiej”.
Według „The Guardian” Cameron najklarowniej wyraził swoją opinię co do pozostania w zreformowanej UE ze względów
bezpieczeństwa narodowego. Premier zaznaczył, że jest to kluczowe dla Zjednoczonego Królestwa i jego rozwoju. „W świecie, w którym Rosja dokonuje inwazji na
Ukrainę, a zbójeckie państwa, jak Korea
Północna, testują broń jądrową, musimy
razem stawić czoła tym przejawom agresji
i użyć siły naszej gospodarki, by roznieść
tych, którzy gwałcą ustanowione zasady
i zagrażają bezpieczeństwu naszych ludzi.
Tak jak Europa stawiła czoła niebezpiecznym i morderczym ideologiom w przeszłości, tak i dzisiaj musimy stać razem
w czasie tej batalii naszego pokolenia”,
powiedział w czasie bankietu premier
Wielkiej Brytanii.
Nie są to pierwsze stricte proeuropejskie słowa Camerona, ale wypowiedzia-
36
ne na terenie państwa, które obecnie
uznawane jest za główny motor europejskiej integracji (dodatkowo borykający się z największym exodusem ludności
arabskiej), musiały rozwścieczyć wielu
Brytyjczyków. Tak też się stało.
Partyjne doły
Na początku lutego David Cameron
doprowadził do furii działaczy Partii
Konser wat y w nej ni ższego szczebla,
nawołując swoich parlamentarzystów
do „czynienia tego, co leży im w sercu”
i do niesłuchania swoich grup z okręgów
w yborczych, które zw ykle są bardziej
euroscept yczne od part y jnej „gór y”.
Odpowiedź była błyskawiczna. Grono
ponad 130 radnych wystosowało do premiera list, w którym stwierdzili, że postawa Camerona zagraża jedności partii
i może doprowadzić do jej rozłamu, jeżeli premier nie zdecyduje się być twarzą
kampanii w sprawie opuszczenia Unii
Europejskiej. „Jedyna szczera i odpowiedzialna rzecz dla Partii Konserwatywnej
i dla jej członków to lobbowanie za wyjściem z Unii Europejskiej”, wynika z listu wg „The Daily Telegraph”. „Dał pan
jasno do zrozumienia, że jeśli nie zawrze
z Europą takiej umowy, jakiej oczekiwał,
to nie wykluczy prowadzenia kampanii
na rzecz wyjścia z UE i mamy nadzieję,
że teraz zjednoczy pan partię i Brytanię,
tak właśnie czyniąc”, czytamy w dalszej
części pisma.
L ist do prem iera w yszed ł na jaw
dzień po tym, gdy Eric Pickles, były sekretarz ds. wspólnot i lokalnego rządu
napisał e-mail adresowany do wszystkich radnych z ramienia Partii Konserwatywnej zachęcający do poparcia premiera, by osiągnąć „lepsze porozumienie
z europejskimi partnerami”.
Aaron Banks, założyciel Leave.EU,
powiedział dziennikarzom „The Daily
Telegraph”, że do jego kampanii przyłączyło się ponad 500 radnych z Partii
Konserwatywnej. Dodał także: „Myślę,
że większość będzie rozczarowana instruowaniem parlamentarzystów przez
premiera, by nie słuchali oni dołów partii”.
Jak w przededniu I wojny
światowej
Negocjacje odnośnie do reform, jakich w ymaga od Brukseli Londyn, nabrały znacznego tempa od czasu opublikowania przez Donalda Tuska listu
od Ca merona (obszer n ie pisa l iśmy
o tym w poprzednim numerze - przyp.
red.). Brytyjski premier zaznaczył w nim
główne pola, w których Londyn oczekuje zmian (m.in. migracja zasiłkowa,
możliwość blokowania niektórych praw,
niezależność finansowa Wielkiej Bry-
POLITYKA
http://i.huffpost.com/gen/1703160/images/o-THERESA-MAY-PASSPORT-facebook.jpg
tanii). By negocjować konkretny, ostateczny kształt porozumienia między UE
a Wielką Brytanią, Tusk udał się 31 stycznia w dyplomatyczną misję. Na początku nie udało się dojść do porozumienia,
jednak na prośbę brytyjskich negocjatorów rozmowy zostały przeciągnięte o 24
godziny, po czym przewodniczący Rady
Europejskiej opublikował szkic porozumienia między stronami.
Donald Tusk stał się osobą chętnie
cytowaną przez brytyjskie media, chociażby w kontekście spotkania ministrów obrony państw NATO. Były polski
premier zauważył, że Wielka Brytania
może wyjść z UE przez kryzys migracyjny. Dodał, że fakt, iż obecnie Unia Europejska musi stawiać czoła wielu kłopotom, nasuwa skojarzenie z „paroma
niebezpiecznymi momentami w naszej
historii”, jak na przykład z „przededniem I wojny światowej”. Przewodniczący Rady Europejskiej powiedział także
dość pesymistycznie: „Oczywistym jest,
że musimy zrobić wszystko, by utrzymać
Wielką Brytanię w Europie. Migracja jest
tutaj kluczowym problemem, albowiem
szczegóły dokumentu (będącego przedmiotem negocjacji - przyp. red.) nie są
tak ważne, jak ogólne nastroje polityczne
i społeczne. Kryzys migracyjny jest najgorszym z możliwych kontekstem, w jakim odbywać się będzie referendum. Nie
mam wątpliwości, jest zbyt łatwo obwiniać UE jako całość o kryzys. Jestem pewien, że jest to najlepszym narzędziem
eurosceptyków. Czuję tę odpowiedzialność”.
By zadbać
o poparcie dla
swoich reform,
premier Cameron
wyruszył
w niespotykaną dla
żadnego ze swoich
poprzedników
podróż po
europejskich
krajachsojusznikach
Tusk ostrzegł również, że nawet jeśli Wielka Brytania postanowi pozostać
w UE, to przyszłość Wspólnoty pozostałaby niejasna, gdyż inni przywódcy
mogliby podążyć za przykładem Camerona i domagać się głosowania ludności w kwestii przynależności do Unii.
„Naprawdę obawiam się, że referendum
mogłoby stać się bardzo atrakcyjnym
instrumentem dla pewnych polityków
w celu osiągnięcia przez nich wewnętrznych, egoistycznych celów.”, dodał były
polski premier.
Migracja spoza UE
Rząd Jej Królewskiej Mości ustanowił próg zarobkow y, jaki będą musieli
od kwietnia 2016 r. w ykazać imigranci spoza Unii Europejskiej mieszkający
w Wielkiej Brytanii ponad 5 lat. Jest nim
kwota 35 000 funtów rocznie. Jeżeli imigranci nie udowodnią zarobków na tym
lub wyższym poziomie, będą deportowani. Rozwiązanie to oczywiście wywołało
falę krytyki wobec sekretarz spraw wewnętrznych Theresy May oraz premiera
Camerona. „The Independent” podaje,
że przez nowe regulacje Wielka Brytania
straci wiele talentów, zwłaszcza w dziedzinie edukacji, działalności charytatywnej czy przedsiębiorczości. Wprowadzenie progu zarobkowego jest kolejną próbą
zmniejszenia liczby imigrantów ekono37
POLITYKA
micznych, przyjeżdżających do Zjednoczonego Królestwa. Mimo że obostrzenie
nie dotyczy obywateli Wspólnoty, ma to
swoje odbicie w nastrojach społecznych,
także tych dotyczących UE. Jak zauważył
cytowany wyżej Donald Tusk, to problem
migracji może przesądzić o preferencjach
w czasie referendum. Dlatego też Cameronowi zależy na przeprowadzeniu go
przed przewidywaną letnią falą napływu
migrantów (głosowanie planuje się na koniec czerwca).
Sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg w czasie trwania spotkania ministrów obrony państw członkowskich
powiedział, że rozpatrywane są wszelkie
możliwe działania, jakie można podjąć,
by rozwiązać „największy kryzys migrantów i uchodźców w Europie od czasu
II wojny światowej”. „Przypływ mas ludzkich, wzrost zagrożenia terrorystycznego
i jego rozszerzanie, utrzymujący się konflikt na Ukrainie i upadłe kraje na południu uczyniły świat o wiele bardziej niebezpiecznym”, zauważył Stoltenberg.
Sekretarz obrony Wielkiej Brytanii
Michael Fallon zaprzeczył, jakoby postępowanie NATO były potwierdzeniem,
że UE nie daje sobie rady, i odpowiedział
dziennikarzom: „Europejskie marynarki wojenne już wcześniej brały udział
w rozładowywaniu kryzysu migracyjnego na morzu w okolicach Libii”.
Również premier Cameron gra na
imigranckich nastrojach. Ostrzegł on
w Hamburgu przed możliwością wyjścia
z UE również z tego powodu. „W świecie,
w którym ludzie patrzą na zagrożenie
płynące z ekstremizmu i obwiniają za
niego biedę lub politykę zagraniczną
Zachodu, musimy pow iedzieć «nie»;
chodzi o ideologię, która używa islamu
do swych barbarzyńskich celów i zatruwa mózgi naszej młodzieży.”, dał do zrozumienia w czasie przemowy. 8 stycznia,
jeszcze przed bankietem w Hamburgu,
premier stwierdził, że opuszczenie UE
zwiększy szanse na to, iż imigranci koczujący na wybrzeżu Francji w rejonie
Calais przyjdą do Wielkiej Brytanii, bo
w w ypadku Brexitu granica przesunie
się do Kent.
Europejskie negocjacje
By zadbać o popa rcie d la swoich
refor m, prem ier Ca meron w y r usz ył
38
w niespotykaną dla żadnego ze swoich
poprzedników podróż po europejskich
krajach-sojusznikach. Odwiedził np.
Budapeszt, podczas gdy ostatni raz brytyjski premier był tam dziesięć lat temu.
Na liście znalazły się również Austria,
Słowacja czy Rumunia - to także kraje,
w których szefa rządu Wielkiej Brytanii
nie było od dekad. Najistotniejszym jednak było spotkanie Camerona z Jarosławem Kaczyńskim, prezesem rządzącej
w Polsce partii oraz sojusznikiem torysów w Parlamencie Europejskim, które
odbyło się 5 lutego.
Waga tej wizyty w ynika z faktu, że
główną opozycję wobec reform zasiłków
i cięć socjalnych stanowią kraje tzw.
nowej Unii, przy czym Polska gra tutaj
kluczową rolę jako największe państwo
wśród nowo przyjętych oraz de facto
decydujący głos Grupy Wyszehradzkiej.
Według „Bloomberg Business” Cameron
pokonał główną przeszkodę, stojącą na
drodze do osiągnięcia kompromisu z UE,
po tym, jak Kaczyński stwierdził, że jest
zadowolny po rozmowie z nim.
Prezes PiS-u powiedział, że interesy Polaków mieszkających w Wielkiej
Brytanii zostały zabezpieczone w propozycji brytyjskiego rządu, która ma na
celu redukcję świadczeń dla imigrantów.
Zjednoczone Królestwo pomoże również
w podniesieniu bezpieczeństwa Polski
w ramach NATO oraz w „absurdalnej”
dyskusji na forum unijnym odnośnie do
erozji demokracji w Polsce. „Odbyliśmy
bardzo dobrą rozmowę, jestem usatysfakcjonowany. Polska i Polacy osiągnęli
dużo - pełne gwarancje dla tych, co są
w Wielkiej Brytanii, oraz dla mających
w Polsce dzieci, bo nadal będą otrzymywać zasiłki.”, powiedział po 45-minutowym spotkaniu polski ekspremier.
Cameron natomiast stwierdził, że szczyt
NATO w Warszawie będzie kluczow y.
Przed spotkaniem z premier rządu RP
Beatą Szydło dodał: „Chcę również pracować na rzecz wzmocnienia wschodniej flanki Sojuszu”.
Amerykański interes
Brytyjska opinia publiczna wychwyciła 12 lutego słowa Boba Corkera, szefa
komisji ds. zagranicznych Senatu USA,
według którego Barack Obama szykuje
się do interwencji w celu przekonania
Brytyjczyków, by pozostali w Unii Europejskiej. „The Guardian” wskazuje,
że plan powstał w wyniku lęków w Waszyngtonie, że referendum to ryzykowna
gra, która może skończyć się katastrofalnymi skutkami dla całego kontynentu.
Działanie prezydenta Stanów Zjednoczonych skoncentruje się najpewniej
na podkreślaniu potrzeby jedności UE
wobec fali uchodźców czy rosnących
ponownie wpływów Moskwy w rejonie
bałtyckim, na Ukrainie i Bliskim Wschodzie. „Wiem, że prezydent planuje dość
poważnie zaangażować się w sprawę. Jak
odpowiedzą na to Brytyjczycy?”, pytał
otwarcie senator Corker. Źródła wskazują, że publiczne włączenie się Obamy
w sprawę referendum ma mieć swój początek w czasie jego wizyty w Niemczech
pod koniec kwietnia.
Ju l ia n ne Sm it h, była doradcz y n i
ds. bezpieczeńst wa narodowego w iceprezydenta Bidena, spytana, jak administracja USA powinna wpływać na
referendum, odpowiedziała, że Stany
Zjednoczone muszą być bardzo ostrożne. Powiedziała, że maksymą jej szefa
było „nigdy nie leży w twoim interesie
mów ien ie in ny m, co leż y w ich”, po
czym kontynuowała: „Nasza rola będzie musiała być bardzo rozważna. Jeśli damy naszym przyjaciołom w Londynie mocne, publiczne wsparcie, to
akcja ta może dać efekt odw rotny od
oczekiwanego. Możemy wysyłać ważne
sygnały innym przywódcom i wskazywać nasz punkt widzenia, że potencjalna decyzja o w yjściu Wielkiej Brytanii
z UE będzie krytyczna i będzie miała
bezpośredni w pł y w na pa r t nerst wo
atlant yck ie ora z Zjednoczone Królestwo i USA”, dodała pytana Smith.
Z ez nając y w t y m s a my m cz a sie
przed senacką kom isją Da mon Wi lson, był y dy rek tor ds. eu ropejsk ich
w Radzie Bezpieczeństwa Narodowego
prez ydenta George’a Busha, w y ra ził
zaniepokojenie, że na k reślone przez
Camerona pola negocjacyjne nie dostarczają odpow iedniej obra zu tego,
ja k UE ta k naprawdę pracuje. „Liczba uchodźców pł y nących do Europy
w tygodniu referendalnym może mieć
k luczowe znaczenie dla w yniku tego
referendum. Jest to bardzo ryzykowne.
[…] Zjednoczone Królestwo może od-
POLITYKA
Prezes PiS-u powiedział, że interesy Polaków
mieszkających w Wielkiej Brytanii zostały
zabezpieczone w propozycji brytyjskiego
rządu, która ma na celu redukcję świadczeń
dla imigrantów
wrócić się od Unii Europejskiej w tym
toku, pozbawiając nas ważnego głosu
w kształtowaniu nie tylko polityki UE,
ale także przyszłości Europy. Taka decyzja Londynu może popchnąć Szkocję k u roz w ią z a n iu Zjed noczonego
Królestwa, co skończy specjalną więź
w postaci, w jakiej ją znamy. Te ruchy
mog ł y by r oz o c ho c ić s epa r at y stów
w Katalonii i Walonii, otwierając jednocześnie furtkę w yjścia z UE innym
krajom.”, przewiduje Wilson.
Swoje t rz y g rosze do a mer yka ńskiej dyskusji dodał w czasie trwania
Monach ijsk iej Kon ferenc ji Pol it y k i
Bezpieczeństwa sekretarz stanu USA
John Kerry po tym, jak senator Corker
publicznie powiedział o planach prezydenta. Sekretarz zasugerował, że w interesie USA leż y, by Wielka Br y tania
pozostała w Unii Europejskiej, gdy ta
mierzy się z wieloma kryzysami. „Europa wyjdzie z kryzysów silniejsza niż
wcześniej, pod warunkiem, że pozostanie zjednoczona i w ytworzy wspólną
odpowiedź na w yzwania. Oczywiście,
USA ma ż y wot ny i nteres w wa sz y m
sukcesie, tak jak w przypadku bardzo
silnej Wielkiej Br y tanii w silnej UE”,
pow iedział zgromadzony m w Monachium Kerry.
Na te słowa błyskawicznie zareagował rzecznik przy wołanej uprzednio
Leave.EU, Jack Montgomery, i skontrował: „Może jest to w ygodne dla Johna
Kerry’ego, który notorycznie odmawiał
wspa rcia Zjed noczonego K rólest wa
w Falklandach, byśmy byli w UE, co nie
oznacza, że jest to dobre da nas”.
Diabelski młyn
Sprawa pr z y na leż ności W iel k iej
Brytanii do Unii Europejskiej to kolejny z gorących tematów areny międzynarodowej. Ostatnimi czasy to właśnie
na Londyn zwrócone są oczy światowej
opinii publicznej, przy czym przeważa
niedowierzanie, że rządzący tak stabilnej demokracji wpadają na pomysły pokroju szkockiego i unijnego plebiscytu
terytorialnego. Wielka Brytania stała się
istnym diabelskim młynem, w którym
od już od paru lat panuje referendalne
zamieszanie.
Reasumując, warto podać w y niki
sondażu, jaki przeprowadził internetowo ośrodek YouGov 3 i 4 lutego 2016 r.,
z którego wynika, że w czasie głosowania
45% respondentów opowiedziałoby się
za wyjściem z UE, zaś tylko 36% przeciw,
przy 19% niezdecydowanych (grupa badawcza liczyła 1 675 osób). Gdy spytano
tych samych ludzi, jak głosowaliby, gdyby udało się ratyfikować wynegocjowane
przez Camerona porozumienie, to 41%
głosowało by za w yjściem, a przeciw
38%, przy tym samym procencie niezdecydowanych.
A l la n Mon ks, a na lit yk JPMorga n
Chase w Londynie, napisał w notatce do
klientów: „Pozostaje kwestią otwartą,
czy jest to początek nowego trendu (wyjście z UE - przyp. red.), czy jest to raczej
chwilowa reakcja na niezadowolenie
z propozycji Camerona. W tym momencie ryzyko w yjścia z UE pozostaje w ysokie”. Oby Monks się mylił. Dla dobra
Londynu i europejskiej cywilizacji.
39
POLITYKA
Tryzub w szponach
czarnego orła
Michał Siekierka
doktorant w Instytucie Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Wrocławskiego
40
POLITYKA
Co najmniej od lat 60. XX w. króluje w Polsce przekonanie, że aktywne, bezkrytyczne i bezinteresowne
wspieranie byłych republik radzieckich doprowadzi do osłabienia imperialistycznych inklinacji Moskwy,
umocni pozycję Warszawy jako regionalnego lidera oraz doprowadzi do budowy pasa buforowego oddzielającego Rzeczpospolitą od rosyjskiego niedźwiedzia. Zapewne wielu zagorzałych admiratorów owej
teorii zdziwiłoby się, że identyczne koncepcje geopolityczne jako pierwsi wypromowali Niemcy.
Na przestrzeni ostatnich dwóch wieków to właśnie Berlin był głównym rozgrywającym w kwestii ukraińskiej, wykorzystując ją do umocnienia swojej pozycji na wschodzie kontynentu. Nie ulega wątpliwości,
iż zwrócona twarzą do Kijowa Polska nie widziała, bagatelizowała lub udawała, że nie widzi aliansu zawiązywanego tuż za jej plecami.
W
przypadku kwestii ukraińskiej trudno jest ustalić, gdzie
przebiegała granica pomiędzy zainteresowaniem sił postronnych
a własną działalnością państwowotwórczą. Ukraińcy (Rusini) stanowili jedną z wielu zależnych politycznie nacji,
która do początku XX w. nie była samodzielnym podmiotem, nie miała jednolitego programu politycznego oraz była
niezdolna do przebicia się ze swoimi
sprawami do światow ych decydentów
politycznych. Naród, to pojęcie abstrakcyjne, odwołujące się do subiektywnych
odczuć kulturow ych i ideologicznych.
Jego zaistnienie jest bez wątpienia procesem, w którym niepodobne jest wskaza nie ora z w yodrębnienie począt ku
ewolucji społecznego przekształcenia.
Problemat yka na rodu, na rodowości
i nacjonalizmu pozostaje złożona, zależna od wielu zmiennych i uwarunkowań
- zarówno dotyczących samej nacji, jak
i czynników zewnętrznych. W drugiej
połowie XIX w., wraz z rozwojem myśli
i teorii nacjonalistycznych oraz eksplozją ruchów narodowow yzwoleńczych
wśród wielu narodów Europy Środkowej, nastąpił proces samookreślenia się
części Ukraińców jako oddzielnej etnograficznej społeczności. Pierwsi Ukraińcy myślący w kategoriach narodowych,
a nie etnicznych (czyli postrzegający
się jako regionalny odłam Rosjan, Polaków itp.), działali głównie w Europie
Zachodniej. Nie otrzymywali subwencji
państwowych, nie mieli wsparcia żadnej
organizacji lub związku ani aprobaty
własnej społeczności, cechującej się niskim stopniem samoidentyfikacji. Byli to
w większości poeci i literaci, m.in. Maria
Wilińska, Mychajło Drahomanow czy
Sergiej Podolinski.
Niemieckie wsparcie
Wykorzystanie kwestii ukraińskiej
w celach polit ycznych, zarów no wewnętrznych, jak i międzynarodowych,
zapoczątkował y ośrodki propagandy
w iedeńsk iej. W stolic y Habsbu rgów
ukonstytuowały się liczne instytucje,
np.: czasopismo „X-Strahlen” i „Ukrainische Rundschau”, wspierające procesy
umiędzynarodowienia stanowiska tzw.
Ukraińców galicyjskich, którzy dążyli
m.in. do administracyjnego podziału
regionu. Jednak że odpow iedni rezonans polityczny nie byłby możliwy, gdyby nie kontakty z niemieckimi ośrodkami opinii publicznej, np. z „Frankfurter
Zeitung”, w którym przedrukowywano
antypolskie broszury i apele propagandowe, wcześniej kolportowane w Wiedniu. Warto zauważyć, że do w ybuchu
I wojny światowej, a ściślej do rewolucji
bolszewickiej z 1917 r., kwestia ukraińska była w Cesarstwie Niemieckim
zagadnieniem niemalże nieznany m.
O ignorancji urzędników oraz polityków
niemieckich, pozbawionych podstawowej wiedzy o historii, geografii i kulturze
wschodnich terenów Europy, świadczy
konsternacja, jaką w ywołała pierwsza
w izy ta dy plomat yczna ukraińskiego
adwokata i działacza politycznego Kosta
Łewyckiego w berlińskim MSZ w sierpniu 1914 r. Wiedeński parlamentarzysta przybył do Berlina na zaproszenie
Niemiec z inspiracji austriacko-węgier-
skiego ministerstwa, które poleciło jego
osobę w związku z zainteresowaniem
rządu niemieckiego sprawami wschodnimi ora z sy tuacją w Rosji. Podczas
konferencji z zastępcą sekretarza w MSZ
A rt hurem Zimmermannem Łew yck i
próbował uzyskać poparcie dla utworzen ia leg ionu u k ra i ńsk iego. Prosi ł
również o polityczną pomoc w związku
z umacniającymi się wpływami Polaków
w wiedeńskim parlamencie. Zaszokował
swoich adwersarzy faktem, iż Ukraińcy czują obaw y przed Polakami, żyjąc
w państwie austriackim, a nie polskim.
Narodowe aspiracje oraz wewnętrzne
podziały (na opcją austrofilską i rusofilską) również zaskoczyły Niemców. Nawiązanie stosunków dyplomatycznych
pomiędzy ukraińskimi nacjonalistami
a berlińskim MSZ stworzyło możliwość
zacieśniania kontaktów kulturalnych,
naukowych i politycznych, które pomogłyby ukraińskim działaczom w nakreśleniu pozytywnej opinii u sojuszników
i zdobyciu poparcia dla swoich propaństwowych idei.
Ukraiński zwrot
Konsek wencją starań akt y w istów
było powstanie 11 grudnia 1915 r. Verbande deutscher Förderer der ukrainischen Freiheits-Bestrebungen „Ukraine”
(Związku niemieckich zwolenników
aspiracji wolności Ukrainy „Ukraina”),
pierwszej niemieckiej organizacji poświęconej kwestii ukraińskiej. Jej stworzenie sta ło się pun ktem z w rot ny m
w publicznej dyskusji na temat Ukrainy i niemieckich interesów w Europie
41
POLITYKA
Wschodniej. Polityczni, wojskowi i naukowi eksperci, wraz z czołowymi pisarzami ukraińskimi, wykonali imponującą działalność dla upowszechniania
szczegółowej wiedzy dotyczącej zasobów naturalnych i sytuacji gospodarczej
na Ukrainie, jej historii, kultury i politycznej aspiracji. Głównie w tym celu
w styczniu 1916 r. powstało czasopismo
„Osteuropäische Zukunft”.
Przed wybuchem rewolucji lutowej
zainteresowanie Ukrainą rosło, wraz
z posuwaniem się na wschód frontu niemieckiego, jednak do 1917 r. nie stworzono specjalnego programu politycznego.
Co więcej publikacje niemieckich autorów dotyczące Ukrainy przed 1916 r. były
oparte na relacjach i danych dostarczanych przez Ukraińców mieszkających
na terenie II Rzeszy lub miały charakter
ogólnikowy związany z rozważaniami
geopolit yczny mi i militarny mi. Jako
jednego z czołowych propagatorów kwestii ukraińskiej należy wymienić Paula
Rohrbacha. Urodził się 29 czerwca 1861
r. w Irgen (Kurlandia) na kresach imperium Romanowów (terytorium obecnej
Litwy). Swoją wiedzę zdobywał na uniwersytetach w Tallinnie, Berlinie oraz
Strasburgu. Emocjonalnie był związany
z państwem niemieckim oraz germańską
kulturą, drażniło go, gdy wspominano
o jego rosyjskich korzeniach, toteż sam
określał siebie jako Bałta (osobę wywodzącą się z terenów dzisiejszej Litwy, Łotwy i Estonii). Niemieckie obywatelstwo
uzyskał już w 1894 r., cztery lata później
rozpoczął pracę naukową na berlińskim
uniwersytecie. Zainteresowanie kwestią
ukraińską pojawiło się u geopolityka
jeszcze przed I wojna światową. W swojej pracy Der deutsche Gedanke in der
Welt umieścił kilka spostrzeżeń dotyczących Ukraińców oraz innych uciskanych
mniejszości na wschodzie kontynentu.
Twierdził, że bez ziem ukraińskich imperium Romanowów byłoby prowincjonalnym państwem na pograniczu Europy. Terytoria te, dwukrotnie większe od
Niemiec, zasobne w surowce naturalne,
z rozwiniętym przemysłem i bogatymi
ziemiami, miałyby po odseparowaniu
niezwykły potencjał państwowy. W swoich rozważaniach posuwał się nawet do
stwierdzenia, iż rozbicie wielonarodowego Wschodu oraz oddzielenie i usamo42
dzielnienie się takich państw, jak Polska,
Finlandia, Ukraina czy mniejsze republiki bałtyckie, to jedynie kwestia czasu.
Dla Niemiec istnienie samoistnej Ukrainy tworzyłoby naturalną zasłonę przed
bolszewizmem, a także dawało dostęp
do nowych rynków zbytu. Budowa „kordonu” państw oddzielających Rosję od
reszty kontynentu to jeden z głównych
postulatów Rohrbacha. Bez względu na
formę ustrojową, carat czy władzę rewolucyjną, interesy ukraińskie zawsze będą
sprzeczne z moskiewską chęcią dominacji. Rohrbach utożsamiał Rosję, jej kulturę i historię z barbarzyństwem (owo
określenie zostało użyte we wstępie do
książki Russland und Wir), które zagrażało nie tylko cywilizowanym Niemcom,
ale i całej Europie. Był przekonany, że
od zrozumienia powyższego problemu
zależeć będzie przyszłość Starego Kontynentu, toteż usilnie starał się nakłonić
Berlin do wsparcia ukraińskich aspiracji.
Międzynarodowa koniunktura i skuteczny lobbing
Idee Rorbacha nabra ł y w ięk szego znaczenia w latach 1918-1919 wraz
z ofensy wą wschodnią i dynamicznie
zmieniającą się sytuacją na mapie świata. W trakcie I wojny światowej pracował
przy tworzeniu i uprawianiu propagandy militarnej. Był jednym z inicjatorów
powstałego w maju 1919 r. czasopisma
„Ukraine”, zajmującego się promocją
kontaktów między oboma narodami.
Publi kowa ne tekst y był y w ydawa ne
w trzech językach - ukraińskim, niemieckim i rosyjskim (kolejność ich wymienienia nie jest bez znaczenia, gdyż
poprzez prymat językowy upowszechniana była ukraińska mowa wśród zachodniego społeczeństwa). Przyczynił
się również do utworzenia w Berlinie
Inst y tutu Studiów Uk raińsk ich ora z
w ydania w języku ukraińskim historii
Niemiec. Poprzez swoją szeroką działalność kulturalną i agitacyjną starał
się zakty wizować obie strony do lepszego wzajemnego poznania. Formą
zwieńczenia postulatów Rorbacha było
powstanie Zachodnioukraińskiej Republiki Ludowej (ZURL), której gwarantem
stało się niemieckie wojsko stacjonujące na wschodzie. Dzięki rokowaniom
w Brześciu Litewskim 9 lutego 1918 r.
państ wa centra lne oficja lnie uznał y
ZURL ku oburzeniu polskich środowisk
niepodległościowych i wobec sprzeciwu
Moskwy oraz części aliantów. Można zaryzykować tezę, że Brześć stał się punktem zwrotnym nie tylko w stosunkach
ukraińsko-niemieckich, ale i ogólnie dla
całokształtu kwestii ukraińskiej, która
ostatecznie stała się zagadnieniem międzynarodowym.
Należy podkreślić, że od w ybuchu
I wojny światowej zwiększyła się dynamika lobbingu Ukraińców w państwach
Europy Zachodniej oraz USA i Kanadzie.
Dzięki wcześniejszym staraniom ukraińskich emigrantów prowadzonym przy
wsparciu Berlina udało się poszerzyć zasięg propagandy traktującej o potrzebie
odseparowania Ukraińców od rosyjskich
wpływów oraz udzielenia pomocy przy
utworzeniu własnego państwa. Przykładem międzynarodow ych starań na
rzecz Ukrainy jest wsparcie finansowe
udzielone za pośrednictwem niemieckiego ambasadora w Szwajcarii Gisberta von Romberga dla Juozasa Paršaitisa
(pseudonim Jean Gabrys), którego zadaniem było przyczynienie się do zwiększenia zainteresowania sprawą ukraińską przez rząd Stanów Zjednoczonych.
W tym celu Gabrys utworzył organizację
o charakterze narodowo-propagandowym - Ligę Obcych Ludów Rosji - która
wpływała na opinię polityczną i publiczną państw Ententy zarówno poprzez
agitację i demagogią, jak i lobbing finansow y. Od powołania w 1916 r. działała
na rzecz samostanowienia narodów, jej
przedsięwzięcia były ukierunkowane
na dyskredytację polityki rosyjskiej oraz
wspieranie narodowościowych aspiracji
ludności wschodniej. Organizacja była
wzorowana na powstałej w 1912 r. Le
Premier Congrés Universel des Nationalités, której głównym celem było zwrócenie uwagi światowej opinii publicznej
na problem mniejszości etnicznych oraz
prawa wszystkich narodów do posiadania własnego państwa. Dzięki współpracy Gabrysa z niemieckim agentem
Wołodymyrem Stepankiwskym (przed
1914 r. pracującym w Londynie) Liga
mogła sfinansować swój organ prasowy „Korrespondenz der Nationalitäten
Russlands”, który w latach 1916-1917 był
wydawany w Berlinie w trzech językach:
POLITYKA
Nawiązanie stosunków dyplomatycznych pomiędzy ukraińskimi nacjonalistami a berlińskim
MSZ stworzyło możliwość zacieśniania kontaktów kulturalnych, naukowych i politycznych,
które pomogłyby ukraińskim działaczom w nakreśleniu pozytywnej opinii u sojuszników
i zdobyciu poparcia dla swoich propaństwowych idei
niemieckim, francuskim i angielskim
(przy redagowaniu czasopisma pomagał
Dmytro Doncow - propagator Dekalogu
ukraińskiego nacjonalisty) Warto również wspomnieć, że 4 sierpnia 1914 r. we
Lwowie został utworzony Związek Wyzwolenia Ukrainy (ZWU), którego celem
było doprowadzenie do niepodległości
Ukrainy (terenów znajdujących się w pod
panowaniem rosyjskim) oraz dołączenia
do niej części ziem austro-węgierskich,
zamieszkałych przez etnicznych Ukraińców. Od sierpnia 1914 r. Związek przeniósł swoją siedzibę do Wiednia w obawie przed rosyjskim wojskiem, a od 1915
r. jego finansowanie przejęło niemieckie
MSZ. Pierwszym dokumentem sporządzony m przez Zw ią zek była odez wa
w języku niemieckim wydana 25 sierpnia 1914 r. An die öffentliche Meinung
Europas. Członkowie i sympatycy ZWU
dzięki pomocy finansowej udzielanej
przez Berlin przenikali do prominentnych wydawnictw, w których nagłaśniali
sprawę ukraińską, czyniąc z niej główny
problem Europy Wschodniej.
Wersalska porażka
Choć Niemcom nie udało się całkowicie podporządkować ZURL i stworzyć
dla siebie bazy zaopatrzeniowej i surowcowej, to doświadczenia tych lat mogły
w przyszłości być wykorzystane do działania na większym, o podobnej strukturze obszarze, jakim była Rosja, Ukraińcy
zaś przez krótki moment dysponowali
„własnym” państwem, stając się podmiotem w międzynarodowych rozgrywkach. Jednakże rozpad cesarstwa Habsburgów oraz militarna klęska Berlina
doprowadziły do ponownej aneksji ziem
ZURL przez Armię Czerwoną. Co więcej
po I wojnie światowej sprawa ukraińska
nie znalazła należytego wsparcia wśród
sygnatariuszy Traktatu Wersalskiego.
O spraw ie tej Roman Dmowsk i pisał
w następujących słowach: „Wystąpienie
Polski na widownię międzynarodową,
jako wielkiego narodu, byłoby dla polityki niemieckiej wielką klęską. Jeżeli
nie można było tego narodu zniszczyć,
trzeba go było zrobić małym. Na to zaś
najprostszym sposobem było stworzenie
państwa ukraińskiego i posunięcie jego
granic w głąb ziem polskich tak daleko,
jak daleko sięgają dźwięki mowy ruskiej.
Plan ukraiński tedy był sposobem zadania potężnego ciosu jednocześnie Rosji
i Polsce. Ten plan na papierze urzeczywistniono. Tym papierem był traktat
podpisany w roku 1918 w Brześciu Litewskim przez skleconą ad hoc delegację Rzeczypospolitej Ukraińskiej z jednej strony, przez Niemcy, Austro-Węgry,
Turcję i Bułgarię z drugiej. Pozostał on
na papierze, bo potężne do niedawna
Niemcy w owej chwili zdolne były już
tylko papiery podpisywać. Pozostał on
ja ko testa ment cesa rsk ich Niemiec,
w trudnej powojennej dobie czekający
na wykonawców”. Niemieckie wsparcie
okazało się dla sprawy ukraińskiej balastem, czego dowodzi chociażby stanowisko USA w yrażone 29 października
1919 r. przez sekretarza stanu Roberta
Lansinga: „Na podstawie badań Departament Stanu skłonny jest uznać ukraiński ruch separatystyczny głównie jako
wynik działań propagandy austriackiej
i niemieckiej. Nie sposób ustalić ścisłych
podstaw etnicznych dla stworzenia nowego państwa”. W podobnym tonie wypowiadał się Edvard Beneš: „Niepodległa
Ukraina byłaby wygrana przez Niemcy
przeciwko Polsce”.
Polski problem
Pozostający w granicach II RP dawniejsi Uk ra ińcy ga licy jscy sta now ili
dla Niemiec cenny kapitał dywersyjno-szpiegowski. Powstała w 1920 r. Ukraińska Organizacja Wojskowa (U WO)
rozwijała się poprzez kontakty z niemieck imi oficerami i w y w iadem. Jej
głów ny m celem było prz ygotowanie
powsta nia sk ierowa nego przeciwko
państwu polskiemu, uznanemu przez
władze ugrupowania za okupanta. Jej
bezpośrednią kontynuatorką stała się
Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów
(OUN) powołana w 1929 r. w Wiedniu.
Ludzie ją tworzący byli powiązani nie-
jasnymi stosunkami z wojskowymi Republiki Weimarskiej, a w późniejszym
okresie dygnitarzami III Rzeszy. Egzemplifikując, Jewhen Konowalec (działacz
nacjonalistyczny, przewodniczący OUN)
cieszył się zaufaniem szefa Abwehry Wilhelma Canarisa, a Roman Szuchewycz
(głów ny dowódca UPA) przechod ził
szkolenie dy wersy jne organizowane
przez niemiecki wywiad w wolnym mieście Gdańsku. Tam też dochodziło do
handlu bronią, materiałami wybuchowymi, informacją oraz literaturą rewolucyjną. Innym aspektem było ćwiczenie
Ukraińców w armii niemieckiej tak, aby
mogli w przyszłości zasilić szeregi armii
III Rzeszy i utworzyć ośrodek partyzancki walczący na terytorium potencjalnego
wroga Berlina. Wszelkie powstańcze plany, jakie ukraińscy nacjonaliści żywili
w stosunku do wschodnich województw
II RP, został y zaprzepaszczone przez
wybuch wojny. Lecz rok 1939 utworzył
nową płaszczyznę współpracy, której
efektem stało się ludobójstwo Polaków
na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej.
Bez niemieckiego przyzwolenia, a w niektórych wypadkach i wsparcia - koronnym przykładem była dywizja Waffen SS
„Galizien” (14 Dywizja Grenadierów SS)
- kresowe rzezie nie pochłonęłyby tylu
niewinnych ofiar. Reasumując, trzeba
podkreślić, iż kwestia ukraińska nie była
zagadnieniem osadzonym w politycznej
próżni. Błędne jest również utożsamianie jej z polityką Polski czy Rosji. Narastanie świadomości narodowościowej
wśród Ukraińców było skomplikowanym
procesem, który w wielu przypadkach
narażony był na zewnętrzne manipulacje oraz chęci jego wykorzystania w celu
realizacji własnych interesów. Przytaczane tutaj przykłady stanowią jedynie
margines przedmiotowej tematyki, która
w polskim dyskursie naukowym wydaje się być nieobecna. Sprawa ukraińska
niemalże od początku budziła zainteresowanie Berlina, zaś sami Ukraińcy
niejednokrotnie czerpali wzorce organizacyjne z ojczyzny Goethego, z premedytacją omijając Warszawę.
43
POLITYKA
Polacy w początkach Ameryki
Wydaje się, że historia obu Ameryk nie przypisuje Polakom, poza kilkoma wyjątkami, wielkiej roli w kształtowaniu jej dziejów. Zagłębianie się w przeszłość tych dwóch kontynentów dowodzi jednak, że obecność
polskich imigrantów była niejednokrotnie istotna dla rozwoju i dziejów tych ziem, a w paru przypadkach
okazała się wręcz kluczowa, zwłaszcza w odniesieniu do Ameryki Północnej. Dzięki temu wkład Polaków jest
stale widoczny we współczesnym życiu tego kontynentu, choć w powszechnej świadomości ich osiągnięcia
wydają się zapomniane.
Wojciech Jezusek
O
dkrycie przez Krzysztofa Kolumba
nieznanych wcześniej terytoriów
i ich późniejsza kolonizacja przyciągała do Nowego Świata wielu śmiałków chcących przeżyć przygodę lub po
prostu znaleźć dla siebie lepsze życie.
Jednych i drugich nie zabrakło wśród
przybyszów z Polski, jednak trudno dziś
wskazać tego, który jako pierwszy postawił stopę na nowym lądzie. Istnieje teoria, że mogło to być jeszcze przed wyprawą Kolumba, za sprawą niejakiego Jana
z Kolna będącego w służbie duńskiego
k róla Chr yst ia na. Wed le niektór ych
przekazów podróż, w której brał udział,
miała odkryć now y ląd szesnaście lat
wcześniej niż załoga Kolumba. Nie istnieje jednak żadne pewne źródło, że
ów podróżnik pochodził właśnie z Polski, tym bardziej że za swego uważają
go również m.in. Duńczycy (Jan Skolp),
Norwegowie (Johann Scolv), Islandczycy
(Jon Skulasson) czy nawet Portugalczycy
(João Scolvo).
Podobne teorie spot yka my ta k że
w związku z w yprawą samego Kolumba i nie chodzi tylko o to, że genueński
żeglarz miał być synem polskiego króla
Władysława Warneńczyka, który rzekomo przeżył bitwę nad Warną i osiadł na
Maderze. Chodzi raczej o hipotezę upatrującą w jednym z uczestników ekspedycji polskiego szlachcica Franciszka
Warandowicza, który pod hiszpańskim
nazwiskiem Francisco Fernandez miał
brać udział w odkryciu Ameryki. Jednak,
jak nietrudno się domyślić, na to również
brak jednoznacznych dowodów.
Natomiast za pierwszego Polaka na
zachodniej półkuli należy prawdopodobnie uznać pochodzącego z Poznania
Gaspara da Gamę, który w 1500 r. dotarł
do Brazylii jako uczestnik portugalskiej
wyprawy do Indii.
44
Polscy Pocahontas
Swój ślad prz ybysze pochod zący
znad Wisły wyraźnie zaznaczyli dopiero
ponad sto lat później w Ameryce Północnej i - choć dziwnie to zabrzmi - powinni
być wymieniani jednym tchem ze słynną Pocahontas, która na stałe wpisała się
już w amerykańską kulturę. Otóż historia polskich osadników w Ameryce rozpoczęła się wraz z kolonizacją tej części
świata przez Brytyjczyków, niemal od
pierwszych chwil ich obecności w Nowym Świecie.
Wyścig europejskich państw o zamorskie kolonie, w któr ym uczestniczyła także Wielka Brytania, sprawił, że
udało jej się (po kilku nieudanych próbach) założyć w 1607 r. swoją pierwszą
amerykańską osadę, dającą fundament
pod dalszą kolonizację kontynentu. Nazwano ją Jamestown, i dziś uznaje się to
miejsce za kolebkę Stanów Zjednoczonych. Położenie kolonii nie było jednak
najszczęśliwsze (bagna, trudny dostęp
do pitnej wody), a to znacznie utrudniło
szanse powodzenia całej misji. Problem
stanow ili rów nież pier wsi koloniści,
którzy nie byli przystosowani do walki o przetrwanie, bowiem w większości
składali się z pragnących szybkiego bogactwa żołnierzy, kupców i arystokratów, nie potrafiących sprostać trudnym
warunkom, jakie postawiła przed nimi
Wirginia.
Wśród pierwszych przybyszów znajdował się jednak charyzmatyczny kapitan John Smith, który w obliczu pogarszającej się sytuacji przejął dowództwo
nad kolonią. Szybko zdał sobie sprawę
z trudnego położenia i powodzenie wyprawy upatrywał w sprowadzeniu Polaków i Holendrów, o czym pisał w liście
do Towarzystwa Londyńskiego Wirginii.
Smith był angielskim zawadiaką, który
poznał Królestwo Polskie i jego mieszkańców, gdy uciekał z tureckiej niewoli
na zachód. Polacy widocznie tak zaimponowali Anglikowi, że zaowocowało
to ściągnięciem ich do tej pierwszej osady, co w pewnym sensie uzależniało jej
przetrwanie od ich obecności. Niedługo
potem, w październiku 1608 r., pierwszy
statek z sześcioma Polakami na pokładzie przypłynął do Jamestown.
Choć ich głównym celem była produkcja smoły, dziegciu, potażu i szkła,
to w pierwszej kolejności zabrali się do
w ykopania studni, zapewniając osadnikom dostęp do pitnej wody. Dla siebie
z kolei wybudowali chałupę, nie chcąc
m iesz kać ja k pozosta l i m iesz ka ńc y
w szałasach i namiotach. W k rótk im
czasie postawili również hutę szkła, którą z perspektywy czasu można nazwać
pierwszym zakładem produkcyjnym na
ziemi amerykańskiej. Szkło miało służyć wymianie z Indianami, którzy m.in.
za kolorowe koraliki dawali kolonistom
pożywienie i futra. Wyroby szklane były
przy tym pierwszymi produktami eksportowanymi do Europy.
Równie istotnym co działalność na
rzecz rozwoju kolonii było uratowanie
kapitanowi życia, kiedy ten został pewnego razu zaatakowany przez Indianina.
Słysząc wołanie „Polonians, Polonians!”,
dwóch polskich mężczyzn przybyło mu
z pomocą i uchroniło przed śmiercią.
Wśród amerykańskich historyków panuje powszechna zgoda co do tego, że
osoba Smitha była gwarantem funkcjonowania Jamestown i jego śmierć w tamtym czasie doprowadziłaby do upadku
pierwszej brytyjskiej kolonii na ziemi
amerykańskiej. Z dużą dozą prawdopodobieństwa można stwierdzić, że brak
tego przyczółka odroczyłby angielskie
plany eksploracji Nowego Świata na na-
POLITYKA
Polscy osadnicy w Jamestown stali się pionierami, a za ich
przykładem podążyli kolejni. Wśród nich byli koloniści, których
losy splotły się z holenderskimi enklawami Nowego Świata. Pierwsi
Polacy mieli do nich przybyć już w 1615 r. i odegrać pewną rolę
w Nowym Amsterdamie (dzisiejszy Nowy Jork).
stępne lata, a wtedy miejsce Anglików
zajęliby Hiszpanie i Francuzi, co zupełnie zmieniłoby bieg historii.
W następnych latach do rozrastającej
się osady przybyli kolejni potomkowie
Piasta, wśród których znalazł się m.in.
Wawrzyniec Bohun z Białegostoku, jeden z pierwszych lekarzy w Ameryce. Polacy rozumieli, jak istotny wkład wnoszą
w życie kolonii, dlatego nie zgadzali się
na pomijanie ich w istotnych kwestiach,
czemu dali wyraz w 1619 r. Otóż gdy król
Jerzy przyznał kolonii prawo do własnego samorządu, wedle którego każde osiedle miało wybrać swoich przedstawicieli
do Zgromadzenia Wirginii (rodzaj parlamentu), zajmującego się desygnowaniem
urzędników i ustanawianiem prawa, Polaków do głosowania nie dopuszczono.
W efekcie porzucili oni pracę i rozpoczęli
pierwszy na ziemi amerykańskiej strajk,
paraliżując tym samym życie gospodarcze kolonii. Wiedząc o ich wpływie na
funkcjonowanie Jamestown, Anglicy
spełnili ich postulaty i Polakom uroczyście przyznano takie same prawa, jakie
mieli koloniści brytyjskiego pochodzenia, a to bez wątpienia należy traktować
w kategoriach ważnego wydarzenia historycznego w dziejach Stanów Zjednoczonych.
Pionierzy
Polscy osadnicy w Jamestown stali
się pionierami, a za ich przykładem podążyli kolejni. Wśród nich byli koloniści,
których losy splotły się z holenderskimi
enklawami Nowego Świata. Pierwsi Polacy mieli do nich przybyć już w 1615 r.
i odegrać pewną rolę w Nowym Amsterdamie (dzisiejszy Now y Jork). Istniało
tam nawet całe osiedle polskie, a najlepsza gospoda w mieście znajdowała
się w rękach niejakiego Daniela Liczko,
któremu za to osiągnięcie na leży się
zasłużona pamięć. Do najbardziej znanych polskich kolonistów należał Karol
Kurcjusz Kurczewski z Wilna, który założył w Nowym Amsterdamie szkołę licealną, stanowiącą drugą po kolegium
harwardzkim placówkę szkolną w Ameryce. Oprócz języka holenderskiego w jej
programie nauczania znalazł się m.in.
język polski. W 1633 r. zastępcą burmistrza miasta został Marcin Krygier, wybierany na to stanowisko dwukrotnie.
Był on przy t ym komendantem fortu
noszącego nazwę „Casimir”, nadaną na
cześć polskiego króla Jana Kazimierza
przez gubernatora Now ych Niderlandów. Jako ciekawostkę można dodać, że
„polski” fort umacniał wał, który przebiegał w miejscu dzisiejszej Wall Street.
Warto również wspomnieć, że już w 1638
r. polscy mieszkańcy, którzy byli głównie
arianami, mieli w mieście własny ośrodek wydawniczy.
Popularność polskich przybyszów
w Ameryce tego okresu sprawiła, że chętnie sprowadzano ich również do innych
kolonii. To spowodowało, że wśród nich
było wielu późniejszych odkrywców wnętrza Ameryki. Na przykład Jakub Sadowski jako pierwszy biały człowiek przepłynął na własnoręcznie zbudowanej łodzi
rzeki Cumberland, Ohio i Missisipi. Wywodzący się z tego samego rodu Antoni
Sadowski badał z kolei nieznane dotąd
tereny Ohio i Kentucky. Znał dorzecza
indiańskie i prowadził handel z Indianami, zakładając kilka faktorii. Gubernator
Pensylwanii powierzał mu nawet misje
pokojowe i rokowania. Warto również
wspomnieć o Karolu Błaszkiewiczu, który
sporządził pierwszą dokładną mapę wybrzeży Nowej Anglii, a misjonarz Mateusz
Stach opracował słownik i gramatykę języka eskimoskiego.
Z biegiem czasu Polacy zakładali na
ziemi amerykańskiej nowe miasta, kontynuowali eksplorację lądu, a wiele rzek,
zatok i wysp nazwano od ich imion. Polscy imigranci przyczynili się zwłaszcza
do osadnictwa i rozwoju Pensylwanii,
wnosząc swój wkład w rozwój jej ziem,
w t y m przede wsz yst k im gór nict wa
i hutnictwa.
W początkach USA i Kanady
Przytaczając pierwsze dzieje polskich
imigrantów w Ameryce, często ogranicza się ich obecność do uczestnictwa
w wojnie o niepodległość Stanów Zjednoczonych. I faktycznie, zaangażowanie
Polaków było istotne. Tadeusz Kościuszko i Kazimierz Pułaski odegrali w niej
niepoślednią rolę, dlatego dzisiaj uznaje
się ich za bohaterów narodowych tego
kraju. Od 1929 r. w USA 11 października
jest nawet obchodzony Dzień Pamięci
Generała Pułaskiego, a w kilku stanach
istnieją hrabstwa nazwane jego nazwiskiem. Podobnie rzecz się ma z Kościuszką. W tym miejscu należy jednak wspomnieć jeszcze o dwóch innych osobach,
w y wodzących się z polskich terenów,
które w przywołanej wojnie odegrały bynajmniej nie drugoplanową rolę. Chodzi
o Piotra Stanickiego i Chaima Solomona. Pierwszy z nich wprowadził amerykańskie papiery wartościowe na giełdę
w Amsterdamie, co uratowało system
bankowy Stanów Zjednoczonych przed
upadkiem. Solomon zaś był maklerem
żydowskiego pochodzenia, który urodził
się w Lesznie. W czasie wojny o niepodległość obsługiwał transakcje Kongresu
i skutecznie zabiegał o kluczowe kredyty do prowadzenia działań militarnych
przeciwko Anglii. Jego majątek był tak
duży, że stał się największym deponentem Banku Ameryki Północnej, ratując
45
POLITYKA
W poznanie Ameryki
również polscy kartog
sporządzili pierwsze m
Zachodu
go przed bankructwem. Dzisiaj niezbyt
znana jest również jego pożyczka, której udzielił z własnej kieszeni, a która
okazała się kluczowa w zorganizowaniu
kampanii i ostatecznym pokonaniu angielskich wojsk, co zakończyło wojnę.
Trzeba przy tym dodać, że zarówno jeden, jak i drugi wspomagali finansowo
niektór ych ojców założycieli Stanów
Zjednoczonych w ich staraniach o uniezależnienie się od Anglii.
W t y m cza sie obecność Pola ków
za oceanem nie była jeszcze masowa.
Pierwsza fala emigracji z ziem polskich
nastąpiła po powstaniu listopadowym.
Wzrost liczby roda ków przełoż ył się
także na rozpoczynane przez nich inicjaty w y. Jednej z nich podjęła się Maria Zakrzewska, która zorganizowała
w Bostonie szpital i pierwszą szkołę dla
pielęgniarek. W dalsze poznanie Ameryki istotny wkład wnieśli również polscy kartografowie, którzy sporządzili
pierwsze mapy Dzikiego Zachodu. Karol
Radzimiński, po wojnie z Meksykiem,
w ciągu trzech lat - poruszając się pieszo i konno - wytyczył całą południową
46
granicę USA. Jego imieniem nazwano
nawet jeden ze szczytów w Oklahomie.
Co ciekawe, po stronie meksykańskiej
do podobnej pracy wyznaczono również
Polaka, Konstantego Tarnawa-Malczewskiego.
Warto również wspomnieć, że polscy zesłańcy odkry wali nieznaną szerzej Alaskę, gdy ta należała jeszcze do
Rosji. Jako pierwszy jej szczegółowy opis
sporządził Dionizy Zaremba, podróżnik
i naukowiec. Dokonał pewnych odkryć
geograficznych i uściśleń topograficznych na t ych ziemiach, dlatego jego
imieniem nazwano jedną z wysp u południowych wybrzeży Alaski. Działo się
to mniej więcej w tym samym czasie, gdy
jej gubernatorem był również Polak, niejaki Korsowski.
Nie sposób ta k że pominąć w t y m
miejscu dwóch postaci, które wpisały
się na karty kanadyjskiej historii. Ważnym odkrywcą i badaczem zachodniej
Kanady był Karol Horecki. Poczynił nie
tylko ważne opisy topograficzne, ale
także etnograficzne wśród tamtejszych
plemion indiańskich. Nieoceniony wkład
w rozwój Kanady wniósł również Kazimierz Gzowski, budowniczy m.in. kolei,
dróg i portów tego kraju, stając się twórcą jego centralnego systemu transportowego. International Railway Bridge,
jeden z mostów Polaka (zapewniający
mu światowy rozgłos), połączył po raz
pierwszy Stany Zjednoczone i Kanadę.
Do dzisiaj jest ważnym połączeniem
pomiędzy tymi krajami, ponieważ przechodzi przez niego większość obrotu
towarowego. Gzowski był także współtwórcą parku narodowego po kanadyjskiej stronie wodospadu Niagara.
Powyżej przedstawione zostały tylko niektóre nazwiska, bowiem odkrywców, badaczy i naukowców polskiego
pochodzenia było znacznie więcej. Spowodowane było to m.in. tym, że od XIX
w. napływ Polaków znacznie się nasilił.
Często osiedlały się całe grupy, które na
nowym terenie zakładały miejscowości
o znanych z Polski nazwach. Z tej przyczyny za oceanem jest dzisiaj np. ponad
dziesięć Warszaw i czter y Poznanie.
Można znaleźć także Częstochowę, Kraków, Wilno czy Radom. Pierwszą w peł-
POLITYKA
istotny wkład wnieśli
grafowie, którzy
mapy Dzikiego
ni polską osadą była Panna Maria, którą
w 1852 r. założyła w Teksasie 800-osobowa grupa chłopów przybyłych z terenów
dzisiejszej Opolszczyzny. Masow y napływ sprawił, że już w 1900 r. w samych
tylko Stanach Zjednoczonych mieszkało
milion Polaków, a liczba ta szybko rosła,
dochodząc dzisiaj do około 7 milionów.
Ameryka Południowa
Pisząc o tej części św iata, t rzeba
wspomnieć też o kontynencie południowoamer ykańskim, aczkolwiek polski
ślad w jego historii jest o wiele mniejszy.
Nie zabrakło jednak mocnych akcentów, w czym zasługę ma m.in. Krzysztof
Arciszewski, polski i holenderski generał, któr y w 1629 r. w ylądował w Brazylii, aby walczyć przeciwko Hiszpanii
i Portugalii. Jego sukcesy sprawiły, że
został nawet wicegubernatorem Nowej
Holandii. Świetlana przyszłość została
niestety zniweczona poprzez konflikt,
k tór y poróż n i ł go z g uber natorem,
w wyniku czego Arciszewski wrócił do
Polski.
Bardzo ważną postacią był również
Ignacy Domeyko, geolog i badacz Ameryki Południowej. Pracą w Chile przyczynił się do rozwoju przemysłu górniczego.
Był również rektorem Universidad de
Chile i wpłynął na organizację szkolnictwa oraz życia kulturalnego swej nowej
ojczyzny. Ponadto badał Andy pod kątem
geologii, a jego obserwacje do dzisiaj są
źródłem nieocenionych danych. Dokonania Domeyki sprawiły, że jego nazwiskiem nazwano m.in. pasmo górskie
w Chile, miasto, a nawet jedną z planetoid.
Z Andami związany był Ernest Malinowski, budowniczy Centralnej Kolei
Transandyjskiej, której pierwszy odcinek
oddano do użytku w 1878 r. Do 2005 r.
była to najwyżej położona kolej na świecie, a przedsięwzięcie rozsławiło imię
Polaka na cały świat.
Polsk i ślad został za znaczony też
w Brazylii, gdzie polskie wychodźstwo
było wyjątkowo silne już od XIX w. Dot ycz yło to z wła szcza sta nu Pa ra na,
w którym Polacy osiedlali się znacznie
chętniej niż w pozostałych częściach
kraju. Mieli własne sklepy, szkoły i prasę, rzadziej natomiast reprezentowali
inteligencję np. na uczelniach wyższych.
Szacuje się, że dzisiaj może tam mieszkać nawet 1,5 miliona osób polskiego
pochodzenia.
Ku pamięci
Polacy wnieśli swój wkład w poznanie i badanie obu amerykańskich kontynentów, jednak, pomimo obecności
wielomilionowej polskiej emigracji za
oceanem, wiedza o ich wyczynach nie
jest powszechna. Obecność polskich
imigrantów w wielu miejscach w obu
Amerykach była i jest istotna. Na podkreślenie zasługuje zwłaszcza przytoczona historia Jamestown, które dało
początek Stanom Zjednoczonym. Mówiąc o tej kolonii, dziś pamięta się głównie o romantycznej historii Pocahontas.
Czas w tę opowieść wpleść również istotny polski wątek.
47
POLITYKA
Nowa kultura w mediach
Leopold Tyrmand pisał w Dzienniku 1954: „Jeśli uda nam się uczynić z naszych agonii wzniosły dramat, z naszej mądrości modę, z porządku moralnego elegancję, z niepokojów etycznych snobizm, z naszych dylematów - podekscytowanie, a z naszej ambiwalencji - łagodność, dokonamy przełomu w kulturze, a to właśnie
kultura, bardziej subtelnie i trwale niż jakikolwiek inny czynnik, determinuje władzę demokracji”. Tyle wielki konserwatysta i nieformalny patron obecnej „Frondy Lux”. Słowa to ważne. I choć dotychczasowy szef
„Frondy” - Mateusz Matyszkowicz - nie jest, co prawda, nowym szefem TVP, lecz jej córki - kanału Kultura,
to winny one przyświecać wszystkim zwolennikom „dobrej zmiany”.
Ireneusz Staroń
doktorant w Instytucie Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego
O
tóż to, dobra zmiana na polu kultury, czy też raczej powrót, choćby
symboliczny, do jej grecko-rzymskich korzeni. Przede wszystkim zaś do
normalności. Media publiczne, media
mające w swojej nazwie przymiotnik
„polskie”, z definicji powinny być konserwatywne. Podobnie jak państwo, które
- jako instytucja - bazuje na przymusie
i wielowiekowej tradycji. Raczej ewoluuje
niż wznieca rewolucje. Konserwatywne
w rozumieniu ideałów republikańskich,
grecko-rzymskich. Polskie Radio i TVP to
raczej agora (nie mylić z wydawcą „Gazety Wyborczej”), na której dyskutuje się
o rzeczach wspólnych, a gdy trzeba, nawet
poucza się, jak być prawym obywatelem
(starożytne: vir bonus). Jednak byłoby to
nauczanie greckie: ludzi wolnych dla ludzi
wolnych. Zatem nikt nie sprawdza obecności przed odbiornikiem, nikt nie zmusza
do słuchania. Jeśli odbiorcy nie odpowiada myślenie wspólnotowe, dzierży w dłoni
pilot, który z łatwością przekieruje go na
antenę stacji komercyjnych. Tam znajdzie
zupełnie inny przekaz. Wobec poprzedniej
standaryzacji „głównego nurtu” ta możliwość wyboru ma ogromne znaczenie.
Debata
Co się zmieniło? Choćby debata. Jeśli
w programie publicystycznym spotykają
się Jacek Żakowski z Bronisławem Wildsteinem i dyskutują o „polskich obozach
śmierci”, to jest zmiana kolosalna. Nie
tylko dlatego, że potencjalny widz ma
w końcu możliwość ocenić, która ze stron
ideologicznego sporu reprezentuje biało-czerwoną, a która tylko czerwoną lub
niemiecką rację stanu („narrację”). Nie
dlatego, że na antenie TVP w końcu któ48
raś persona gravis wspomina o sprawach
naprawdę istotnych dla rzeczy wspólnej,
jaką jest państwo, sama zaś dyskusja jest
zacięta i toczy się o coś, a nie, jak dotychczas, o marginalia. Być może nawet nie
dlatego, że Polka albo Polak po obejrzeniu programu nie pomyśli: „jesteśmy
tacy beznadziejni, mordowaliśmy Żydów, w y wołaliśmy II wojnę światową,
jak to dobrze, że UE wprowadzi teraz nad
Wisłę jakąś cywilizację i wszystko naprawi”. Lecz przede wszystkim: dobrze, że
w debacie nie dyskutowano o efemerydach, o których za 10 lat nikt nie będzie
pamiętał. Na wokandzie bowiem nie
było słów ani Ryszarda Petru, ani Grzegorza Schetyny, ani też innego przedstawiciela michnikowszczyzny. Nie palono
sztandarów, nie broniono „demokracji/
dominacji” (niewłaściwe skreślić). Studio
TVP nie było placem zabaw (a jeśli już to
„placem zabaw ostatecznych”, nawiązując do eschatologicznego tomiku Przemysława Dakowicza) dla dużych chłopców,
którym nieuprawnione do głosowania
blisko 40 procent dorosłych obywateli,
w sposób haniebny, niegodny i niezgodny z prawem, zabrało zabawki (no, parę
ministerstw, kilka mercedesów, miejsce
w „Lisweeku” itd.), lecz areną republiki,
na której żony i mężowie stanu rozmawiają o państwie. Może to i patetyczne,
lecz Patos to tylko starszy brat Ironii.
Jak dotychczas, zamiast merytorycznej
debaty, mieliśmy raczej do czynienia
z kółkami lewicowej dewocji (z prawdziwą lewicą niemającymi nic wspólnego).
Tzw. „eksperci” spotykali się w studiu
i najczęściej naigrywali z miny albo lepiej
z przekręconych po tysiąckroć słów Jarosława Kaczyńskiego. Cóż z tego wynika-
ło? No przecież wiadomo, że w niespełna
czterdziestomilionowym kraju są rzeczy
ważne i ważniejsze. W latach 2007-2015
nikt o zdrowych zmysłach nie sądził, że
wpływ na losy państwa ma rząd. Skądże!
Nawet za najlepszych czasów premier Donald Tusk nie miał tylu cytowań, co lider
opozycji. Cytowań co prawda „złych”, ale
jednak. Jaki wpływ na Polskę miały słowa
Kaczyńskiego w okresie rządów PO-PSL?
Według lewicowych demagogów wręcz
wieszczy. W tej kwestii redaktorzy z Czerskiej zgodziliby się, o dziwo, ze skrajnie
nawiedzono-moherową prawicą. Ale cóż,
potłuczone zwierciadło TVP - pozamiatane lub sklejone (zobaczymy...). Nie odbija
w swej toni wieszczów. Co za ulga dla romantyków i anten satelitarnych…
Debatę należy też rozumieć w szerszym kontekście. Dotychczas nie było
potrzeby konfrontacji przekazu w „głównym nurcie”. Pojawiały się, rzecz ważna,
różnice, jednakże marginalne. Zasadniczy tok narracji był niezmienny, niezależnie od programu czy też redakcji: „PiS
to zło”. Skoro wszyscy oświeceni, a więc
ci, którzy dostępują zaszczytu występu
w mediach, twierdzą, że „zło” to „zło”,
nad czym tu dyskutować? Nie chcę podtrzymywać binarnych podziałów. Chodzi
raczej o uwypuklenie zjawiska pewnej
absolutyzacji. W wojnie polsko-polskiej
nie było miejsca na ukazywanie całej palety barw. Dzieło mogłoby stać się wtedy
zbyt impresjonistyczne. Dlatego malarstwo polityczne z tego okresu to raczej
szkice czerni na bieli, nie zaś pełnowartościowe płótna. Wojna wymaga ofiar.
Poległo ich kilka pod Smoleńskiem, za co
moralną odpowiedzialnością należałoby
obarczyć chyba klasę polityczną. A może
POLITYKA
Media publiczne, media mające
w swojej nazwie przymiotnik
„polskie”, z definicji powinny
być konserwatywne. Podobnie
jak państwo, które - jako
instytucja - bazuje na przymusie
i wielowiekowej tradycji
lata w pląsach danse macabre? Śmierć
przeraża. Być może dlatego spór, choć
wciąż ostry, nieco się stępił. Co prawda
nadal pojawiają się argumenty „ad Hitlerum”, zaKODowani widzą na ulicach
czołgi, a Stefan Niesiołowski apeluje
w amatorskim filmiku o „pomoc ludzi dobrej woli” (brawa za hipsterski sweter, panie Stefanie). Jednakże zelżały argumenty
personalne (co nie znaczy, że ich nie ma).
Donalda Tuska raczej nie wzywa się pod
szubienicę Trybunału, zaś prezydentowi
Andrzejowi Dudzie raczej nie odmawia
się prawa do pełnienia funkcji głowy państwa. Nie mówi się, że są „niepotrzebni”.
Niewiele, a jednak. Podtrzymywanie tego
trendu należy do zadań nowych mediów
publicznych. Nawet jeśli egzekucje odbywają się w innych telewizjach, przy Woronicza należy studzić nastroje. Choćby
poprzez alternatywny przekaz.
Główny nurt w demokracji
Wróćmy do Ty r ma nda: „Jedy n ie
obecność konser wat yst y w ku lturze
może zapew n ić mu si łę. Konser waty wny zmysł spójności i wartości jest
naruszany nie tyle przez zachłanność
podatkową liberalnych władz […], co
przez ich uzurpowanie sobie prawa do
nasz ych sumień i próby dyktowania
nam, jak powinniśmy kochać”. Zmiany
w mediach publicznych to także koniec
rządów autorytarnych, opartych na bezdyskusyjnym autorytecie przywódców
establishmentu, autorytecie polityczny m, mora lny m i przede wsz yst k im
medialnym. Mit PO był zbudowany na
genia lny m zabieg u socjolog iczny m,
który pierwszy raz w historii III RP zastosowano na masową skalę. Chodziło
mianowicie o prostą konstatację: „jeśli
nie jesteś z nami, jesteś śmieszny, głupi,
zacofany albo, co gorsza, niezdrowy na
umyśle”. Władzę autorytetów wspomagał katalog „myślozbrodni”, pojęć zakazanych, tabuizowanych. W swoistej
nowomowie wszelka poważna krytyka
obozu rządzącego, zwłaszcza ta prowadząca do prostego wniosku - „zmieńmy władzę” - była „mową nienawiści”.
Zatem aby unik nąć sy tuacji niebezpiecznych, usunięto ze sfery oficjalnej
komunikacji ludzi kulturalnych tematy
polityczne. Nietaktem okazać się mogła
choćby próba rozmowy o stylu rządzenia („nie róbmy polityki, budujmy stadiony”, „Polska w budowie”), gdyż każda
dysputa kontestująca obecny stan rzeczy byłaby brakiem towarzyskiej ogłady.
Stworzono swoisty etos współczesnego
polskiego inteligenta, który w końcu ma
w Sejmie centrową reprezentację. Retorycznie może i lewicową (próby dyskusji
o tzw. związkach partnerskich, sojusz
z „Wyborczą” etc.), jednakże ostatecznie
49
POLITYKA
Może to i patetyczne, lecz
Patos to tylko starszy brat
Ironii. Jak dotychczas, zamiast
merytorycznej debaty, mieliśmy
raczej do czynienia z kółkami
lewicowej dewocji (z prawdziwą
lewicą niemającymi nic
wspólnego)
skrajnie konserwatywną, bo obliczoną
na „wieczne trwanie”. Środowiska kontestatorów, w tym zarówno prawicowe,
jak i lewica niesalonowa, miały zostać
ca łkow icie w yk luczone z przest rzeni publicznej. Z przestrzeni rozmow y,
oczywiście, bo samo ich istnienie było
obliczone jedynie na drwinę i szyderstwo. Opozycja mogła liczyć najw yżej
na bezpieczne 30 procent w yborców,
akurat tyle, by można było mówić o jej
destrukcyjnym wpływie na społeczeństwo, lecz zbyt mało, by kiedykolwiek
utworzyć rząd. Prawicowi publicyści
mówią w tym miejscu o „przemyśle pogardy”, podkreślając tą zgrabną metaforą
skalę wykluczenia. Rzeczywiście, przykłady można by mnożyć. W programach
głównych telewizji występowało zwykle
50
czterech przedstawicieli establishmentu, zaś jeden antysytemowiec służył za
worek treningowy. W zasadzie osoba ta
miała tylko przypominać widzom, jak
bardzo należy się z nią nie zgadzać. Gdyby ktoś miał wątpliwości po jednym głosie krytycznym, zaraz dołączał kolejny.
Po czterech ekspertach zwykle dodawał
coś jeszcze prowadzący program. Tak
więc w ygrana była zawsze pełna. Wykluczenie nakręcało oczywiście spiralę
niechęci. Wystarczyło jedynie w ybrać
płomienny fragment z przemówienia
„niesłusznej” grupy, aby po raz setny
przypomnieć: „na nich nikt rozsądny nie
głosuje”. Ktoś w tym miejscu mógłby powiedzieć: „i cóż z tego? Media mają prawo bić kogo popadnie”. Racja. Dlatego
samo zjawisko nie zasługuje na większą
uwagę. Obóz przegrany z reguły tworzy
narrację martyrologiczną, twierdząc,
że nawet ściany sprzyjają rządzącym.
Racja. Lecz nie chodzi o sam fenomen.
Istotniejsza jest skala tego zjawiska, skala przemysłowa. Brak dy wersyfikacji,
brak możliwości konfrontacji z rzeczywistością inną niż ta kształtowana przy
Woronicza, Czerskiej albo w błysku fleszy „Faktów po faktach”. Dlatego dobrze,
że ktoś w końcu w yrwał choćby jedną
sztachetę z tego monolitycznego płotu.
To słuszny krok w stronę demokratyzacji dyskursu, w stronę negocjacji prawdy ze społeczeńst wem. Widziałby m,
w związku z tym, bufor bezpieczeństwa
w now ych mediach publicznych. Głos
rozsądku wobec rozdzierających szaty z powodu braku stuprocentowej re-
POLITYKA
http://3.bp.blogspot.com/-vbYG0FTWnSU/U48AY9FbMRI/AAAAAAAAOxM/RItdhb0ub-A/s1600/jk1.jpg
prezentacji „Wyborczej” we wszystkim
i o wszystkim. Głos rozsądku w wojnie
polsko-polsk iej. Od lat nie mieliśmy
w dyskursie publicznym tyle demokracji.
Choć jest to zaledwie ułamek potrzebny,
aby państwo mogło właściwie funkcjonować.
Jacek Kurski, obejmując urząd prezesa TVP, obiecywał, że będzie realizował
motto BBC. To najlepsze wzorce. Liczę na
to, że wkrótce zobaczymy wielki serial
o polskich lotnikach walczących w bitwę
o Anglię. Mam nadzieję, że będą to media, którym patronować mógłby raczej
Wyspiański niż Mickiewicz, raczej Norwid niż Słowacki. Prawica ma tendencję
do hamletyzowania, zaś narodowa agora
winna być przede wszystkim pragmatyczna i skuteczna. Słowami Tyrman-
da: „W naszych czasach konserwatyzm
oznacza metodę myślenia związaną bardziej z kształtowaniem przyszłości niż
apoteozą przeszłości”. Nowa agora ma
w tej walce jeszcze wiele do zrobienia.
Słowami Tyrmanda:
„W naszych czasach
konserwatyzm oznacza
metodę myślenia
związaną bardziej
z kształtowaniem
przyszłości niż apoteozą
przeszłości”
51
POLITYKA
Relacje
saudyjsko-irańskie
- zimna wojna na Bliskim Wschodzie
Relacje Arabii Saudyjskiej i Iranu nigdy nie należały do szczególnie ciepłych i przyjaznych. Kraje te historycznie dzieli zarówno religia, jak i etniczność. Iran jest państwem zamieszkałym w większości przez ludność
perską i spadkobiercą tradycji wielkich perskich imperiów, istniejących tam przed wiekami. Ludność Iranu
to w przeważającej części wyznawcy islamu szyickiego (głównie w wersji imamickiej). Od czasu rewolucji
islamskiej w Iranie w 1979 r. i przejęcia władzy przez szyickich duchownych kraj ten chce też odgrywać rolę
lidera i obrońcy dla wszystkich zamieszkujących Bliski Wschód muzułmanów szyitów. Arabia Saudyjska
z kolei jest krajem pretendującym do roli lidera zarówno w świecie arabskim, jak i islamskim. Historycznie
kraj ten jest miejscem narodzin islamu, gdzie znajdują się dwa najważniejsze dla muzułmanów święte miejsca (Mekka i Medyna), a także terenem, z którego Arabowie rozpoczęli swoją ekspansję i szerzenie religii
mahometańskiej. Trwający już od VII w. rozłam w łonie islamu, na szyitów i sunnitów, powoduje, że obie
strony uznają siebie nawzajem za heretyków, co wywoływało w przeszłości i wywołuje też dziś liczne, krwawe konflikty na tle religijnym. Są one podłożem trwającej obecnie rywalizacji tych dwóch leżących po przeciwnych stronach Zatoki Perskiej mocarstw o prymat w regionie i rozszerzanie swoich stref wpływów.
Jarosław Jarząbek
doktor nauk politycznych, specjalista w zakresie problemów bliskowschodnich, Uniwersytet Wrocławski
C
hoć relacje Iranu i Arabii Saudyjskiej nie zawsze były wrogie, to
jednak nigdy nie były one przyjazne. Nawet w okresie zimnej wojny,
kiedy oba kraje pełniły rolę kluczowych
sojuszników USA na Bliskim Wschodzie
w ramach tzw. doktryny dwóch wież,
opracowanej za kadencji prezydenta
Dwighta Eisenhowera, ich wzajemne
relacje uznać można za co najw yżej
52
poprawne. Dziś stosunki między oboma krajami są otwarcie wrogie i wydaje
się, że tylko brak wspólnej granicy oraz
strach przed potencjalnymi, trudnymi
do przewidzenia dla każdej ze stron konsekwencjami, powoduje, że ta wrogość
nie przerodziła się w otwarty konf likt.
O ile różnice etniczne, czyli rywalizacja persko-arabska, mają dziś mniejsze
znacznie, to kwestie religijne stały się
głównym czynnikiem warunkującym
relacje i wywołującym konflikty, nie tylko pomiędzy Iranem a Arabią Saudyjską,
ale też na całym Bliskim Wschodzie. Prowadzi to do angażowania się obu krajów
w tzw. konflikty zastępcze, których najbardziej gorącymi frontami są dziś Irak,
Jemen i Syria. Innym ważnym czynnikiem konfliktogennym jest irański program nuklearny, który Arabia Saudyjska
POLITYKA
traktuje jako śmiertelne zagrożenie dla
swojego bezpieczeństwa. Nie bez znaczenie są też wreszcie sprawy gospodarcze, gdyż oba kraje są czołowymi światowymi producentami i eksporterami ropy
naftowej. Choć jako członkowie kartelu
OPEC teoretycznie powinni współpracować na tym polu, to w praktyce i tu ich
rywalizacja przybiera coraz ostrzejszy
charakter.
Rywalizacja sunnicko-szyicka
W Iranie szyici stanowią ok. 89% z liczącej prawie 80 mln ludzi populacji tego
kraju, a islam szyicki jest oficjalną religią
tego państwa i podstawą jego systemu
politycznego. Jako największe szyickie
państwo na świecie Iran w naturalny
sposób pełni rolę lidera dla szyitów w innych krajach i utrzymuje z nimi bliskie
relacje. Powoduje to liczne napięcia oraz
wywołuje ogólną nieufność wobec tego
kraju, szczególnie w leżących w sąsiedztwie arabskich państwach sunnickich,
posiadających znaczniejsze mniejszości szyickie, z których największym jest
właśnie Arabia Saudyjska. Relacje władz
w Teheranie, które są zdominowane
przez sz y ick ich duchow nych, z w yznawcami islamu sunnickiego w samym
Iranie układają się różnie. Zasadniczo
muzułmanie sunnici (ok. 9% populacji)
postrzegani są jako religijni odszczepieńcy, jednakże ich sytuacja w państwie
nie uległa jakiemuś dramatycznemu pogorszeniu po rewolucji islamskiej z 1979
r., gdyż jej przywódca ajatollah Ruhollah Chomeini dość konsekwentnie głosił potrzebę jedności pomiędzy dwoma
głównymi nurtami islamu. Zdarzające
się represje i przypadki dyskryminacji
były raczej skutkiem wydarzeń na arenie międzynarodowej (np. wojna iracko-irańska z lat 1980-1988) bądź wynikały
z faktu, że żyjący w Iranie muzułmanie
sunnici w zdecydowanej większości należą do dwóch grup etnicznych (Beludżów i Kurdów), miały więc raczej podłoże narodowościowe niż religijne.
Z drugiej strony w Arabii Saudyjskiej
zdominowanej przez wyznawców islamu
sunnickiego, w jego wyjątkowo radykalnej odmianie wahabickiej, muzułmanie
szyici stanowią ok. 10% społeczeństwa.
W ładza w t y m k raju spocz y wa w rękach królewskiego rodu Saudów, wspomaganych przez wahabickich liderów
religijnych. Ci ostatni uznają szyitów
za heretyków i odnoszą się do nich ze
szczególną wrogością. W efekcie szyicka
mniejszość w Arabii Saudyjskiej znajduje się na marginesie życia politycznego
i gospodarczego i jest dyskryminowana
na wielu polach. Z drugiej strony mniejszość szyicka znajduje się pod znaczącym wpływem Iranu, co powoduje, że
postrzegana jest z dużą nieufnością, jako
swoista „piąta kolumna”. Wszystko to doprowadziło w ostatnich latach w Arabii
Saudyjskiej do znacznej antagonizacji
tej grupy z sunnicką większością.
Konflikty zastępcze w Iraku,
Jemenie i Syrii
Ry walizacja irańsko-saudyjska jak
na razie nie doprowadziła do bezpośredniego starcia militarnego tych dwóch
państw, co nie oznacza, że nie wywołuje
i nie podsyca ona konfliktów zbrojnych.
Istnieją obecnie trzy fronty, na których
Iran i Arabia Saudyjska prowadzą bądź
prowadziły do niedawna wojnę zastępczą. Pierwszym z takich frontów był Irak,
w którym po obaleniu Saddama Husajna
w 2003 r. Amerykanie narzucając demokratyczną konstytucję, podjęli próbę odgórnego wprowadzenia nowego systemu
rządów. Spowodowało to przejęcie władzy
przez odsuwanych dotychczas (a stanowiących większość) szyitów i powstanie
zupełnie niewydolnego i pogłębiającego
istniejące konflikty systemu politycznego,
będącego specyficzną mieszanką konfesjonalizmu i odgórnego sterowania przez
obce mocarstwo. Szyicki rząd iracki cieszył i cieszy się nadal poparciem Iranu, co
oczywiście było powodem dużego zaniepokojenia ze strony Arabii Saudyjskiej. Nie
mogąc działać otwarcie przeciw nowym
irackim władzom (które były wszakże
protegowanymi USA, głównego sojusznika Saudów), władze Arabii Saudyjskiej
na różne sposoby, nieformalnie, poprzez
tajne operacje, fundacje, fundusze, trusty i osoby prywatne, wspierały sunnicką
opozycję rządu w Bagdadzie. To między
innymi dzięki temu wsparciu różne działające w Iraku grupy terrorystyczne, wraz
ze zwolnionymi z wojska byłymi oficerami i żołnierzami armii irackiej, stworzyły
koalicję pod nazwą Islamskie Państwo
Iraku (ISI). Wiosną 2014 r., kiedy ISI przejęło kontrolę nad znacznymi obszarami
centralnego i północnego Iraku i przemianowało się na Islamskie Państwo Iraku i Syrii (ISIS), Saudowie zrozumieli, że
próbując walczyć z wpływami irańskimi,
przyczynili się do stworzenia potwora,
którego nie będą w stanie kontrolować
i który może się okazać śmiertelnym zagrożeniem dla nich samych. Choć od tego
czasu nie udzielają już wsparcia Państwu
Islamskiemu i aktywnie uczestniczą w koalicji wymierzonej w to ugrupowanie, ich
wkład w jego powstanie i wzrost potęgi
jest bezsprzeczny.
Syria jest kolejnym po Iraku krwaw ym frontem ścierania się w pł y wów
sunnickich i szyickich, a pośrednio także irańskich i saudyjskich, na Bliskim
Wschodzie. Kraj ten zamieszkiwany jest
w większości przez wyznawców islamu
sunnickiego, władza natomiast od lat 70.
XX w. została całkowicie zdominowana
przez mniejszościową grupę szyickiej
sekty alawitów, którzy od tego czasu zajmowali kluczowe stanowiska w rządzie,
armii, gospodarce i administracji państwowej. W trwającej od początku 2011
r. w Syrii wojnie domowej Iran i Arabia
Saudyjska stoją po przeciwnych stronach barykady. Teheran konsekwentnie
wspiera swojego sojusznika, prezydenta Baszara al-Asada i w ierne mu sił y
alawickie. Rijad udziela zaś wsparcia
różnym antyrządow ym grupom rebeliantów, głównie tym zrzeszonym w radykalnej sunnickiej koalicji pod nazwą
Armia Podboju, która walczy obecnie
zarówno z siłami rządowymi, jak i z Państwem Islamskim.
Najbardziej bezpośrednim obszarem
irańsko-saudyjskiej wojny zastępczej jest
obecnie Jemen, kraj również podzielony
pomiędzy sunnitów stanowiących tam
ok. 56% populacji a szyitów zajdytów,
którzy w większości pochodzą z grupy
plemion znanych pod wspólną nazwą
Huti. W kraju tym od czasu obalenia
prez ydenta A lego Abdu l la ha Sa l i ha
w 2011 r. trwał wewnętrzny konflikt pomiędzy now ym prezydentem, sunnitą
Abdem Rabbuhem Mansurem Hadim,
a nieuznającymi jego władzy szyickim
plemionami Huti. Irańsk ie wsparcie
dla Hutich i sukcesy, które zaczęli oni
dzięki niemu odnosić, wywołały gwałtowną reakcję ze strony Arabii Saudyjskiej, która stanęła w obliczu przejęcia
władzy w kraju swojego południowego
53
POLITYKA
Saudowie zrozumieli, że próbując walczyć z wpływami
irańskimi, przyczynili się do stworzenia potwora, którego nie
będą w stanie kontrolować i który może się okazać śmiertelnym
zagrożeniem dla nich samych
https://commons.wikimedia.org
sąsiada przez w rogie jej, a zw ią zane
z Iranem, siły. Aby do tego nie dopuścić,
w marcu 2015 r. Arabia Saudyjska (przy
niewielkim wsparciu militarnym ośmiu
innych państw arabskich oraz pomocy
logistycznej i wywiadowczej USA) rozpoczęła operację wojskową w Jemenie.
Operacja, głównie z w ykorzystaniem
lotnictwa i marynarki wojennej, miała
na celu osłabienie sił Hutich oraz odcięcie ich od pomocy, którą otrzymy wali
z Iranu. Saudyjskie działania uratowały przed upadkiem prezydenta Hadiego
oraz wzmocniły jego pozycję, równocześnie jednak jeszcze bardziej zaostrzyły
wojnę domową w Jemenie, której końca
jak na razie nie widać.
Porozumienie z Iranem
i zniesienie sankcji
Od wielu lat inną poważną kwestią
sporną w relacjach irańsko-saudyjskich
jest irański program nuklearny, który
Arabia Saudyjska uważa za krytyczne
zagrożenie dla swojego bezpieczeństwa.
Podpisane 14 lipca 2015 r. międzynarodowe porozumienie w tej sprawie nie
54
zostało przychylnie przyjęte w Rijadzie.
Saudow ie, podobnie ja k i Izrael, nie
wierzą w szczerość intencji Irańczyków
- uważają, że światowe mocarstwa dały
się oszukać, a Teheran nadal potajemnie
będzie prowadził badania nad bronią
atomową. Dlatego też z Arabii Saudyjskiej coraz częściej dochodzą głosy sugerujące, że Rijad sam powinien postarać
się o taką broń, na wypadek gdyby jego
r y wal ze wschodniego brzegu Zatoki
Perskiej wszedł w jej posiadanie. Innym problemem dla Arabii Saudyjskiej,
związanym z porozumieniem w sprawie
irańskiego programu nuklearnego, jest
zniesienie nałożonych wcześniej na Iran
sankcji gospodarczych. Będzie to niekorzystne dla Rijadu z co najmniej kilku
powodów.
Po pierwsze poprawa ekonomicznej
i politycznej pozycji Iranu pozwoli mu
na jeszcze większe niż dotychczas zaangażowanie we wspieranie szyickich
mniejszości w krajach arabskich, a co
za tym idzie - podważanie stabilności
rządzących tam monarchii. Po drugie
zniesienie sankcji umożliwi Iranowi za-
kup uzbrojenia oraz nowoczesnych technologii do produkcji własnej broni, co
w dłuższej perspektywie może zniwelować saudyjską przewagę technologiczną
nad Iranem, czyli jedyny atut militarny,
jaki Arabia Saudyjska posiada obecnie
w porównaniu potencjałów wojskowych
obu państw. Po trzecie wreszcie czynnik czysto ekonomiczny, gdyż zniesienie
sankcji oznacza też powrót ogromnych
ilości irańskiej ropy naftowej na światowe rynki, co zapewne spowoduje dalszy
spadek jej cen albo ich utrzymywanie się
przez dłuższy czas na obecnym niskim
poziomie. Dla saudyjskiej gospodarki,
która już w 2015 r. boleśnie odczuła niekorzystne skutki niskich cen ropy, jest
to poważny problem. Iran z kolei potrzebuje szybkiego dopły wu gotówki,
by nadrobić ekonomiczne straty i opóźnienia powstałe z powodu sankcji, więc
nie będzie chciał ograniczać własnego
wydobycia i eksportu w celu podniesienia cen. Z pewnością nie przybliża nas
to do końca starcia dwóch regionalnych
bliskowschodnich potęg.
POLITYKA
Komentarze
NASZYCH
EKSPERTÓW
Freistaat Bayern
Wojciech Jezusek
K
ryzys migracyjny coraz wyraźniej pokazuje, że pozycja
Angeli Merkel nie jest tak mocna, jak pierwotnie uważano
i to nie tylko w Europie, ale i w samych Niemczech. Polityka kanclerz w sferze przyjmowania uchodźców uderza zwłaszcza w Bawarię, której położenie sprawia, że to właśnie przez jej
terytorium przechodzi najwięcej imigrantów. Brak widocznych
działań ze strony Merkel wzbudził w tym kraju związkowym
sporą krytykę polityki szefowej niemieckiego rządu. Konflikt
skutkuje tym, że Bawaria na nowo zaczyna podkreślać swoją
odrębność, co jest nawiązaniem do przeszłości landu. W lokalnych mediach na powrót używa się coraz chętniej pełnej nazwy regionu - Freistaat Bayern, czyli Wolne Państwo Bawaria.
Oficjalnego a przy tym historycznego nazewnictwa nie używano już od dłuższego czasu, poprzestając jedynie na skróconej
formie. Bawarscy politycy zaczynają także na powrót prowadzić własną politykę zagraniczną. Tak należy traktować wizytę
w Rosji Horsta Seehofera, premiera landu a zarazem lidera CSU.
Jego partia wchodzi w skład niemieckiej koalicji rządowej, co
znacznie komplikuje panujące w jej wnętrzu relacje. Seehofer
jest również najzagorzalszym krytykiem Angeli Merkel, a jego
odwiedziny na Kremlu pokazują, że Bawaria nie zamierza godzić się na wszystkie pomysły polityków z Berlina. Przyszłość
pokaże, czy poczynania landu zapiszą się w historii, czy jest to
tylko przejściowy epizod.
Szczyt NATO
Warszawa 2016
coraz bliżej
Piotr Nowak
W
Polsce panuje specyficzna zasada, według której
stanowisko organizatora - obojętnie w jakiej sytuacji
- zdaje się dawać naszemu krajowi „lepszą” pozycję.
Nie inaczej jest w wypadku tegorocznego szczytu NATO w Warszawie. W prasie coraz częściej pojawiają się artykuły o „szansach, jakie ma Polska jako gospodarz szczytu”. Czy faktycznie
jedno ma wiele wspólnego z drugim? Czy Portugalia, USA lub
Wielka Brytania zyskały tak dużo w związku z organizacją poprzednich szczytów? To siła argumentów, pozycja negocjacyjna
i pewność swoich racji ma szansę zapewnić nam uzyskanie zadowalających rozwiązań na szczycie w lipcu 2016 r., a nie fakt,
że odbędzie się on na polskiej ziemi. Oby jak najszybciej władze
i prezydent uświadomili to sobie, ponieważ sam fakt, że w kraju
spotkania mówi się po polsku, na pewno nie wystarczy, aby na
salach zebrań przemówiono zgodnym głosem. Nie ukrywajmy
- nic nie wskazuje na ewentualny przełomowy charakter nadchodzącego szczytu. Obecnie natomiast niezwykle ważne jest,
żeby nie stanowił on w działaniach i postanowieniach NATO
jakiegokolwiek kroku wstecz.
Seehofer jest również najzagorzalszym krytykiem Angeli Merkel,
a jego odwiedziny na Kremlu pokazują, że Bawaria nie zamierza
godzić się na wszystkie pomysły polityków z Berlina.
55
GOSPODARKA
Nad kapitalizmem
(w Polsce)
refleksji chwila
W Polsce kapitalizm zawsze miał pod górkę. Szlachta uważała kupczyków za gorszy gatunek ludzi. Bardzo
niechętni mu byli też romantycy. Po II wojnie światowej -wiadomo, większość społeczeństwa była za socjalizmem oraz socjalistyczną gospodarką rynkową. Nawet Solidarność była tylko za rynkiem, ale nie za prywatną własnością. Międzywojnie (jakkolwiek niedoskonałe) okazało się z kolei zbyt krótkie, żeby z nowoczesnym państwem na dobre się oswoić. Transformacja ustrojowa, która dokonała się zresztą głównie w sferze
konsumpcji, trochę co prawda w tej mierze zmieniła, jednak „postkomuna” (rozumiana jako pewien rodzaj
postawy społecznej) jest wciąż obecna. I pokutuje...
Michał Wołangiewicz
ekspert Fundacji im. Lesława A. Pagi, publicysta portalu Forbes.pl
T
o właśnie z jej powodu, mówiąc
w pew nym uproszczeniu, duża
część Polaków nie inwestuje, nie
ma bladego pojęcia o rynkach i możliwościach pomnażania kapitału (vide
sprawa kredytów frankowych oraz niezapomniany przekręt Marcina P. i spółki). Lży przedsiębiorców i przede wszystkim sam kapitalizm (ewentualnie wolny
rynek, jak kto woli), którego dynamika
- jak pisał Alan Greenspan - „ściera się
[niestety - M.W.] z ludzkim pragnieniem
stabilizacji i pewności”.
Tymczasem to właśnie ta dynamika,
związana z nasilającą się konkurencją
i coraz bardziej zaawansowanym podziałem pracy, stanowi jego fenomen
- zwiększa w ydajność, pobudza innowacje, krótko mówiąc, pcha świat naprzód oraz ułatwia ludziom życie. I nie
ma wcale - wbrew stereotypowi - tak
wiele wspólnego z bezwzględnym „indy w idua lizmem”. „zaradnością” cz y
„niezależnością”. Wręcz przeciwnie, co-
56
raz bardziej szczegółowy podział pracy
wzmacnia współpracę i więzi między
ludźmi. Powoduje, że konkurują oni
w produkcji, a nie w konsumpcji (jak
zwierzęta czy kolejkowicze w gospodarce niedoboru).
Kapitalizmu skutki
społeczne
Naprawdę warto się nad tym głębiej
zastanowić. A już na pewno przestać
spoglądać na kapitalizm wyłącznie jak
na sumę zysków i strat, to jest z perspektywy tych, którzy uważają, że „wszyscy
mamy równe żołądki”, a w ludziach zarabiających ponadprzeciętnie widzą wyzyskiwaczy i złodziei (64%. zbadanych
przez TNS twierdzi na przykład, że starają się oni oszukać system, żeby płacić
niższe podatki).
Warto też wbić sobie do głowy, że jak pisał Ludwig von Mises - bogactwo
bogatych nie jest przyczyną biedy. Wręcz
przeciwnie. Mechanizm rynkowy, który
czyni niektórych bogatymi, pozostaje
wynikiem działania zaspokającego potrzeby innych, a w dodatku daje przykład
i stanowi asumpt do rozwoju. Skutek
społeczny wysokich zarobków jest zaś
taki, że wielu ludzi bardzo ciężko pracuje, bo widzi możliwość tyle zarobić. A to,
że „cokolwiek człowiek może zyskać dla
siebie, zawsze ma przed oczami tych,
którzy zyskali więcej”, to już - jak mawiał
z kolei Kipling - zupełnie inna historia.
Sprawiedliwości społecznej
szkodliwy paradygmat
Rzecz jasna, żeby przyjąć taką perspekt y wę patrzenia na wolny r y nek,
trzeba by najpierw opuścić pewien wykreowany przez socjalistyczną inżynierię
społeczną paradygmat sprawiedliwości
społecznej - ten szkodliwy sposób myślenia, ukazujący kapitalistę jako tego
znienawidzonego „badylarza” żerującego na masach pracujących i nieuświadomionych klientach. Paradygmat bardzo
GOSPODARKA
zresztą niesprawiedliwy, bo to właśnie
ta jednostka, a nie masy pracujące, bierze odpowiedzialność za społeczeństwo.
„Przecież żeby ta cała grupa ludzi, którzy
pracować nie chcą [albo nie są w stanie
- M.W.], mogła godnie żyć, to [jednostki
pracowite i twórcze] muszą najpierw zarobić”, jak tłumaczy prof. Janusz Filipiak
To z płaconych przez przedsiębiorców
podatków rząd ma fundusze na 500+,
służbę zdrowia, szkolnictwo, policję,
wojsko, inwestycje drogowe itp, itd. To
przecież jasne jak pupa anioła.
„ A ja k pomóc biedny m?”, zapy ta
pewnie w tym miejscu niejeden ze sceptycznie nastawionych do pow yższego
czytelników. Przede wszystkim (czytaj: NIE W YŁĄCZNIE!) nie być jednym
z nich. A kto tego nie rozumie, psiakrew
- jak ująłby to Witkacy - to go po pysku
(żeby było jasne: wyłączając rzeszę ludzi
w ypchniętych w czasie transformacji
poza margines, od których zrozumienia
nie oczekuję, a im samym zrozumienia -
zwłaszcza ze strony światłych „elit” nie
mających pojęcia, co to znaczy w yżyć
z 800 zł zasiłku przedemer ytalnego z całego serca życzę).
Wspieraj gospodarkę!
Jak jest młody i zdrowy, niech się weźmie do roboty i pomyśli nad swoim profesjonalizmem. Od czasu do czasu kupi
bliskiej osobie kwiaty, skomplementuje
kucharza albo panią, która podała mu
smaczny street food, jeśli do restauracji
z takich czy innych przyczyn nie chadza, podziękuje kurierowi, da napiwek,
niekoniecznie ten zw yczajow y. Gwarantuję, że wspierając gospodarkę, od
razu poczuje się lepiej. Zaczytywanie się
w Pikettym czy Żiżku i powtarzanie komunałów w stylu „oj, jak źle się biednym
urodzić” w niczym mu zaś nie pomoże.
Czasu - przynajmniej jak dotąd - każdy
ma tyle samo, więc szkoda go marnować.
Zwłaszcza że stracą na tym wszyscy, całe
społeczeństwo, cała gospodarka.
Warto też
wbić sobie do
głowy, że - jak
pisał Ludwig
von Mises
- bogactwo
bogatych nie
jest przyczyną
biedy
57
KULTURA
W cieniu
B
yć może ten tekst powinien nosić tytuł Przebudzenie, ponieważ po krótkiej przerwie rozbudowany
dział Kultura wraca na łamy „Uniwersal.info”,
a poza tym w końcu wystartowała ESK Wrocław 2016,
której tak wiele miejsca poświęciliśmy na tych łamach.
Upieram się jednak przy swoim ty tule. Przede
wszystkim dlatego, że parada otwierająca święto kultury
mające towarzyszyć wrocławianom przez cały obecny
rok, spowiła się w cień. Tyle miesięcy przygotowań, tyle
pieniędzy, zaangażowania, a bez wpadek - za które przepraszał sam prezydent Dutkiewicz - się nie obyło. Chciałbym nie być złośliwy i nie napisać „a nie mówiłem!”... Nie
napiszę zatem.
Cień na kulturze położyły także inne wydarzenia
o skali bardziej globalnej. Przede wszystkim wstrząsająca dla wszystkich śmierć Davida Bowiego - prawdziwego
kameleona popkultury oraz artysty będącego zawsze
o krok przed konkurencją. Pozostawił po sobie bardzo
dobry album Blackstar, któremu przyjrzymy się w tym
numerze. Requiescat in pace. Poza tym nowa płyta Kanye
Westa, chyba najbardziej wyczekiwana w show-biznesie
w tym roku. Płyta genialnego producenta, przeciętnego
rapera i kontrowersyjnego projektanta mody - wszak, aby
dostać parę jego butów, ludzie gotowi są koczować kilka
dni przed sklepem.
Wróciliśmy, a nowe czasy potrzebują świeżej krwi.
Z przyjemnością zatem zapraszamy nowych autorów do
zgłaszania się do działu Kultura. Jeśli lubisz pisać i chciałbyś stać się częścią zespołu redakcyjnego „Uniwersal.
info” - nie wahaj się ani chwili i przyślij nam swoje CV,
czekamy właśnie na Ciebie!
Marcin Bubiński
58
KULTURA
David Bowie - Blackstar
Na swoim ostatnim albumie wielka ikona popkultury rozwija horacjański topos exegi monumentum. Żegna
się ze swoim ziemskim życiem w niezwykle godny sposób. Aż dziw bierze, że artysta zmagający się z nowotworem był w stanie wykrzesać z siebie aż tyle talentu i mocy twórczych.
Marcin Bubiński
B
yłoby zaskoczeniem, gdyby to właśnie Bowie przestał zaskakiwać, stąd też otwierający płytę tytułowy utwór, wybrany także na pierwszy singiel, trwa prawie 10 minut.
Został on i tak skrócony przez producenta Tony’ego Viscontiego,
ponieważ dłuższe piosenki nie mogą być publikowane w iTunes.
Blackstar zadziwia swoją niejednorodną strukturą, zmianami
nastrojów. Zaczyna się od nieregularnej perkusji, rozedrganego wokalu Bowiego oraz ambientowej smugi czającej się gdzieś
w tle. Brzmi to wszystko jak odrealniony mix niemieckiej grupy Bohren & Der Club of Gore
ze szkockim duetem Boards of
Canada, kiedy nagle za pomocą
saksofonowego przejścia utwór
zamienia się w pogodną piosenkę pop, aby na koniec jednak
znów wejść w mariaż z ciemną
stroną mocy. Rzecz niezwykle
intrygująca i oddająca w pełni klimat tego albumu, często
przepełniony jest k limatem
grozy i mistycyzmu, by potem
ironicznie puścić oko do słuchacza i dla złapania oddechu
uracz yć go cz y mś lżejsz y m.
Nie inaczej jest w przypadku
drugiego utworu ‚Tis a pity she
was a whore, który opowiada
historię zainspirowaną dramatem Jamesa Forda. Bowie robi to
łamiącym się głosem, choć zarówno w warstwie muzycznej,
jak i w słowach artysty da się wyczuć nutkę sardoniczności, tak
charakterystycznej dla całej jego kariery.
Kolejny singiel - Lazarus, to piosenka pełna dwuznaczności
i niedopowiedzeń, nasączona bólem przemijania i strachem
przed śmiercią. Delikatnie pulsująca sekcja rytmiczna jest zakłócana dźwiękiem przesterowanej gitary i snujących się instrumentów dętych. Dla wielu fanów ten utwór oraz teledysk to
swoiste pożegnanie Bowiego ze światem doczesnym. Następny
na płycie - Sue ( or in a reason of crime), to utwór napędzany
agresywnymi gitarami i jungle’owym rytmem. Ten album zawiera w sobie cytaty chyba ze wszystkich okresów twórczości
muzyka, lecz ta piosenka to niewątpliwie rekapitulacja lat 90.,
a zwłaszcza płyty Outside ze jej sztandarowym, utrwalonym
w filmie Lyncha, kawałkiem I’m deranged. Z kolei Girl loves me
to leniwie snujący się przerywnik pomiędzy kolejnymi jasnymi
punktami albumu. Dollar days jest balladą nawiązującą klimatem do słynnego hitu Bowiego z końca lat 90. Thursday’s Child
i spinającą klamrą swoistą muzyczną trylogię artysty traktującą o rozrachunkach z przeszłością. Oprócz wspomnianych
utworów tworzy ją jeszcze Where are we now z krążka The Next
Day. Całość Blackstar zamyka
I can’t give ever ything away
z pobrzmiewającą w tle harmonijką zaczerpniętą z A New Carreer in town z albumu Low. Jest
to pogodne zakończenie, chwila
na wzięcie oddechu po pełnym
skrajnych emocji albumie.
Blackstar to płyta bardzo
chropowata, skrząca się od wielu ciekawych konceptów. Przesycona jest mrokiem i śmiercią,
ale także ironią, co pozwala
znaleźć złoty środek pomiędzy patosem a sarkastycznym
uśmieszkiem. Pewne jest, że
Bowie tym albumem dokonał pewnego paradoksu marketingowego - wydał swoje dzieło i zmarł. Tym samym zapewnił sobie
darmową promocję oraz sprawił, że nikt nie może o tym albumie mówić źle. Ale nawet upierając się, nie ma do czego się tu
przyczepić, bo Blackstar pozytywnie podsumowuje niezwykłą
karierę kameleona popkultury.
Pewne jest,
że Bowie tym
albumem dokonał
pewnego paradoksu
marketingowego wydał swoje dzieło
i zmarł
59
KULTURA
Nie sprzedajemy popcornu
- kino w stolicy kultury
Olimpiada Teatralna, Culinary Connection czy gala wręczenia Europejskich Nagród Filmowych to tylko niektóre z wydarzeń, jakie odbędą się w tym roku we Wrocławiu w ramach Europejskiej Stolicy Kultury. O tym
i o wyzwaniach stojących przed organizatorami i mieszkańcami Wrocławia opowiada Dominika Luśniak,
asystentka kuratora ESK Wrocław 2016 do spraw filmu.
rozmawiała Magdalena Majchrzak
„Uniwersal.info”: Jak pani oceni pierwsze tygodnie ESK 2016?
Dominika Luśniak, asystentka kuratora ESK Wrocław 2016 do spraw filmu:
Od 15 do 17 stycznia mieliśmy otwarcie
Europejskiej Stolicy Kultury i podczas
tego weekendu odbyło się we Wrocławiu
dużo ciekawych wydarzeń. Mnie najbardziej spodobała się wystawa w Muzeum
Marzeń oraz spektakl Insenso w Centrum
Technologii Audiowizualnej - to były
moje ulubione elementy otwarcia. Natomiast jeśli chodzi o to, co się wydarzyło
w kinie, u nas dzieje się dużo przez cały
rok, więc nie mieliśmy jakiegoś szczególnego otwarcia. Samo kino Nowe Horyzonty wkrótce rusza z kolejnymi wydarzeniami. Od 19 do 21 lutego miał miejsce
przegląd filmów Pawła Pawlikowskiego,
z kolei od 23 lutego aż do końca czerwca
będziemy prezentować czechosłowacką
Nową Falę. Tyle na początek.
sta, ponieważ od długiego czasu stawia
się na kulturę, wspiera ją, i to nas bardzo
wyróżnia. Wrocław ma wielokulturową
tradycję. To miasto, którego dziedzictwo
jest w ynikiem różnych procesów, a to
niezwykle ważne. Żyje tutaj wielu obcokrajowców, w dużej mierze są to studenci,
ale nie tylko. Mamy chociażby Kino Nowe
Horyzonty, które znajduje się w Dzielnicy Czterech Wyznań. Na cały rok mamy
przygotowane wydarzenia prezentujące
kultury różnych narodowości europejskich. W kwietniu planujemy pokazy kina
ukraińskiego, które potrwają do początku maja. Prawie codziennie będziemy
wyświetlać filmy ukraińskie i myślę, że to
też może być bardzo ciekawe dla mieszkańców Wrocławia, bo jest to coś, czego
nie spotyka się w kinie na co dzień. Zgodnie z tym kluczem chcemy zorganizować
m.in. przegląd kina włoskiego, francuskiego, hiszpańskiego.
Jakie Pani zdaniem są mocne strony
Wrocławia? Czym miasto może się pochwalić?
We Wrocławiu mamy bardzo dobrą
sytuację, jeśli chodzi o wydarzenia kulturalne, ponieważ jest ich dużo i są one
różnorodne, więc łatwo jest znaleźć coś
dla siebie, niezależnie od tego, jakie kto
ma zainteresowania. Czy wolimy muzykę klasyczną, sztukę awangardową albo
kino - wszystko jest osiągalne. Dlatego
nasza sytuacja była bardzo dobra, zanim
dostaliśmy tytuł ESK. Teraz mamy szansę, żeby tych wydarzeń było jeszcze więcej i żeby były bardziej dostępne. Czym
się różni Wrocław od innych miejscowości? Trudno porównać. Jest oczywiste, że
Wrocław na tle Dolnego Śląska znacznie
się wybija. Nie tylko z racji swojej wielkości, ale także z powodu polityki mia-
Wspomniała pani o studentach. Czy wielu z nich zaangażowało się w organizację
ESK?
O obecności studentów w tworzeniu
ESK można mówić w kilku wymiarach.
Na pewno uczestniczą w licznych wydarzeniach, które są przez nas przygotowane, co bardzo cieszy. Studenci przychodzą do kina na akademie filmowe. Biorąc
udział w tych projektach, mogą uzyskać
wpis do indeksu, film jest wtedy traktowany przez uczelnię jako przedmiot
nieobowiązkowy. Przychodzą do nas nie
tylko studenci kierunków humanistycznych, ale również z politechniki. To jest
bardzo otwarty program i każdy może
wziąć w nim udział. Tak więc widać spore zaangażowanie studentów jako odbiorców. Biorą oni także udział w różnych
programach wolontariatu. Jest ich kilka,
60
natomiast Biuro ESK prowadzi taki, o którym informacje można znaleźć na stronie
internetowej. Oprócz tego przykładowo
w Kinie Nowe Horyzonty funkcjonuje
całoroczny wolontariat. Co jakiś czas są
również prowadzone rekrutacje na poszczególne, największe wydarzenia, na
przykład na Międzynarodowy Festiwal
Filmow y T-Mobile Nowe Hor yzont y.
Daje to możliwość bardziej akty wnego zaangażowania się w naszą działalność. Studenci to oczywiście grupa, na
którą bardzo liczymy, ponieważ wśród
nich dużą rolę gra osobista rekomendacja różnych imprez. Może niekoniecznie
nasze działania marketingowe, reklamy,
zorganizowane akcje, tylko właśnie taki
szeptany marketing i polecanie sobie
wzajemne tych wydarzeń, które im się
podobały, spowoduje, że dowie się o nich
więcej osób.
Czy pani zdaniem to, co dzieje się obecnie we Wrocławiu, te wszystkie wydarzenia kulturalne, dotrą do szerszego
kręgu odbiorców, niż miało to miejsce
we wcześniejszych latach? Nie wszyscy
korzystają z możliwości, które oferuje
miasto. Część mieszkańców nie chodzi do kina ani teatru, ale jest też spora
grupa, która robi to systematycznie. Czy
cały rok 2016 pomoże przybliżyć sprawy
kulturalne większemu gronu wrocławian?
Myślę, że tak - i taką mamy nadzieję.
W końcu to jest cel ESK, żeby upowszechniać życie kultura lne i by zw iększać
uczestnictwo w kulturze. Dla mnie ESK
jest pewnego rodzaju świętem i wydaje
mi się, że to, co powinno zadziałać pozytywnie, to jest ta świąteczna atmosfera;
to, że jesteśmy bardzo otwarci na spędzanie czasu wspólnie z naszymi znajo-
KULTURA
mymi, że chcemy w tym święcie wspólnie
uczestniczyć. Wytwarza się nastrój oczekiwania, radości, zabawy. Takie wspólnotowe doświadczenie może przyczynić
się do chętnego uczestnictwa w wydarzeniach kulturalnych. Ale oczywiście
podejmujemy bardzo aktywne działania,
żeby to uczestnictwo w kulturze jeszcze
zwiększyć.
Jakie są to działania?
Na przykład program mikrograntów
prowadzony przez biuro ESK, który daje
każdemu możliwość zorganizowania
swojego wydarzenia. Można pozyskać
środki na samodzielną realizację swojego pomysłu i nie trzeba być członkiem
żadnej organizacji. Mamy też Program
Rezydencji Artystycznych: pozwala on
na zaprezentowanie naszej publiczności
twórczości artystów, którzy przyjeżdżają
z różnych krajów, ale też umożliwia wrocławskim artystom wyjazd do różnych
ośrodków kulturalnych i pokazanie światu swoich umiejętności. Także angażowanie mieszkańców odbywa się w różnym
stopniu. Jeśli chodzi o kino, to prowadzimy bardzo szeroki program edukacyjny. Jest on realizowany na wszystkich
poziomach nauczania, od przedszkola
po uczelnie wyższe, i wydaje nam się, że
takie długoterminowe programy mają
ogromne znaczenie, ponieważ dla dzieci, które brały w nich udział, kino w przyszłości będzie czymś oczywistym. Obecność w kinie, to, że można do kina pójść
i zobaczyć film, będzie czymś, do czego
są przyzwyczajone. Z kolei filmy, które
pokazujemy, są dobrane w taki sposób,
żeby mówiły o problemach istotnych dla
dzieci i młodzieży oraz by były wartościowe. Nawet jeśli realizacja tych projektów
edukacji filmowej nie sprawi, że w roku
2016 będziemy mieli skokow y wzrost
widzów w kinie, to jej celem jest właśnie
przekonanie ludzi, że sztuka filmowa jest
również ciekawym sposobem spędzania
czasu, jest wartościowa i interesująca.
Realizujemy też program filmów dla seniora, który wpisuje się we wrocławskie
Dni Seniora. Mogę jeszcze dodać, że na
takim podstawow ym poziomie staramy się, żeby kino było bardziej dostępne
w wymiarze finansowym. Organizujemy
„tanie poniedziałki”, które dają możliwość obejrzenia filmu w niższej cenie.
Nie sprzedajemy popcornu, staramy się
zrobić z tego miejsca - myślę, że z sukcesem - ogólnodostępną strefę spotkań,
dom kultury. Ważnym elementem naszej działalności są również transmisje
i retransmisje różnego rodzaju spektakli, koncertów, baletów. I to też ma duże
znaczenie w przybliżaniu kultury. To jest
taka oferta, która dla przeciętnego widza
jest zupełnie niedostępna. Zarezerwowanie biletów w Metropolitan Opera w Nowym Jorku jest trudnym i kosztownym
przedsięwzięciem. My staramy się tę kulturę na najwyższym światowym poziomie przyciągać do Wrocławia i pokazywać jak najczęściej, żeby nasi widzowie
też mogli wziąć w niej udział.
Czyli ESK pomoże rozsławić Wrocław za
granicą i przybliżyć miasto innym europejskim krajom?
To bardzo trudne pytanie. Oczywiście
mam nadzieję, że tak się stanie. Również
za granicą są prowadzone działania, które mają zachęcić jak najwięcej obcokrajowców do przyjazdu do naszego miasta.
Jest kilka takich wydarzeń w tym roku,
które są naprawdę światowego formatu.
Nie mam na myśli tylko Festiwalu T-Mobile Nowe Horyzonty, który jest jednym
z najważniejszych tego rodzaju zdarzeń
kulturalnych w Polsce. Na jesień planowana jest Olimpiada Teatralna, podczas
której będzie można zobaczyć najlepsze
światowe spektakle. W programie jest
sporo takich rzeczy i na pewno pomogą
nam one zaprosić z zagranicy do Wrocławia różnych ludzi związanych z kulturą. Ale mamy również projekt współpracy międzynarodowej: jest to koalicja
między Wrocławiem a miastami, które
razem z nami kandydowały o tytuł ESK
2016. Realizujemy Program Rezydencji
Artystycznych, o którym wspomniałam
już wcześniej. Prowadzimy współpracę
z partnerską Stolicą Kultury, którą jest
San Sebastián.
Na czym polega ta współpraca?
Zakłada ona wymianę kulturową, np.
w obszarze filmu będziemy prezentować
kino baskijskie. Chcemy zaprosić baskijskich reżyserów do Wrocławia. W planach
jest również projekt Culinary Connection, od 16 do 19 czerwca, podczas którego będziemy pokazywać filmy dotyczące
kulinariów związanych z Krajem Basków.
San Sebastián to zagłębie fantastycznych restauracji, jest tam około 20 lokali
w yróżnionych gwiazdkami Michelin.
Chcemy zaprosić do Wrocławia szefów
tych restauracji, aby podzielili się swoimi
doświadczeniami z wrocławskimi restauratorami, ale również po to, by zaprezentowali swoje umiejętności, tradycyjne
dania oraz aby zapoznali się z naszymi
regionalnymi produktami, które też są
ważnym elementem kultury.
Jakie pani zdaniem wydarzenia zaplanowane na najbliższe miesiące będą najciekawsze? Czy może pani wybrać jedno?
To chyba niemożliwe. Wybranie najciekawszego spośród takiej oferty jest
bardzo trudne. Na pewno niecierpliwie
czekam na Festiwal T-Mobile Nowe Horyzonty, bo to jest nasze największe wydarzenie. W tym roku mamy specjalną sekcję poświęconą europejskim mistrzom
kina, może niektórzy z nich przyjadą do
Wrocławia spotkać się z naszą publicznością. Zobaczymy różne filmy, począwszy od nowości, poprzez przypomnienie
sobie tych, które zmieniły historię kina.
Podczas festiwalu będą miały miejsce
wydarzenia specjalne. Przykładem może
być film Zagubiona autostrada Davida
Lyncha, przedstawiony w Narodowym
Forum Muzyki w formie opery filmowej
w reżyserii Natalii Korczakowskiej. Będzie miała miejsce również retransmisja
spektaklu opery filmowej River of Fundament, której autorem jest Matthew
Barney. To monumentalny, kilkugodzinny utwór. Fantastyczna scenografia robi
niesamowite wrażenie. Będzie to jedyna
okazja, żeby zobaczyć dzieło w Polsce.
A co z Europejską Nagrodą Filmową?
Jestem ciekawa, jaki film zostanie nagrodzony Europejską Nagrodą Filmową,
której gala odbędzie się w grudniu we
Wrocławiu. Żeby przygotować widzów
61
KULTURA
do tego wydarzenia oraz by upowszechnić wiedzę o festiwalu, chcemy w okresie
poprzedzającym ceremonię wręczenia
nagród pokazać wszystkich laureatów
tej nagrody w ciągu jej trzydziestoletniej
historii, a także polskie filmy nagrodzone
oraz dzieła nominowane w 2016 r. Wydaje nam się, że dzięki temu cała ceremonia
wzbudzi więcej emocji.
Rozmawiałyśmy już o tym, że Wrocław
miał dobry i łatwy start. Ale co zostanie
po tym całorocznym wydarzeniu, co
zyska Wrocław i co zyskają mieszkańcy
miasta?
Na pewno są już takie elementy, które wrocławianie zyskali. Przykładowo
Kino Nowe Horyzonty, które utworzono
już wcześniej, by promować dobre filmy
i inne w ydarzenia. Narodowe Forum
Muzyki jest miejscem, które będzie gromadzić wspólnie mieszkańców także po
2016 r. Właśnie dotarła do nas informacja
o rekordowej frekwencji i mamy nadzieję, że taka zostanie w kolejnych latach.
Odremontowany Capitol, Pawilon Czterech Kopuł, muzeum w zajezdni przy
ul. Grabiszyńskiej - to nieliczne z wielu
inwestycji, które umożliwią zagoszczenie w tych miejscach kultury na stałe; to
one stwarzają przestrzeń dla tej kultury.
A w sferze niematerialnej wydaje mi się,
że to, co powinno zostać, to jest pewnego
rodzaju oswojenie się z kulturą, przyzwyczajenie do tego, że we Wrocławiu dzieje
się naprawdę dużo rzeczy, że można brać
udział w różnych wydarzeniach i że to jest
ciekawy sposób na niedrogie spędzanie
wolnego czasu. Po prostu nasze miasto
jest miejscem, w którym kultura się liczy
i powinniśmy być dumni z tego, że otrzymaliśmy ten tytuł. Takie są niematerialne
wartości, które pozostaną w świadomości
mieszkańców, i dzięki temu Wrocław nadal będzie się rozwijał kulturalnie.
Czy wszystko, co było zaplanowane do
tej pory, odbyło się bez zakłóceń? Czy
plan jest realizowany bez problemów?
Przygotow y wanie programu było
trudnym i długim procesem. Oczywiście
to nie jest tak, że wszystko się udało w stu
procentach, bo to jest niemożliwe. Sytuacja, w jakiej obecnie się znajdujemy, jest
dobra. Mamy program, który został opublikowany w naszej książce. Z pewnością
zostanie on zrealizowany. Jest wypadko62
wą kilku lat pracy różnych osób i instytucji. Wydaje mi się, że udało się stworzyć
coś naprawdę niesamowitego. I jestem
przekonana, że to się uda, że widzowie
wezmą licznie udział w naszych przedsięwzięciach. Naprawdę myślę, że ta świąteczna atmosfera udzieli się wszystkim
i będziemy mieć wspaniały rok cieszenia
się z tego, co Wrocław ma nam do zaproponowania.
potencjalnemu odbiorcy plan, by go zainteresować i jednocześnie przekazać niezbędne informacje, jak się na wydarzenie
dostać, czy wstęp jest płatny itp. Podanie tych wiadomości tak, żeby trafiły do
wszystkich w odpowiednim czasie, jest
naprawdę trudnym wyzwaniem komunikacyjnym. Staramy się na różne sposoby, działamy intensywnie poprzez prowadzenie strony internetowej, jesteśmy
To, co powinno zostać, to jest
pewnego rodzaju oswojenie
się z kulturą, przyzwyczajenie
do tego, że we Wrocławiu
dzieje się naprawdę dużo
rzeczy, że można brać udział
w różnych wydarzeniach i że
to jest ciekawy sposób na
niedrogie spędzanie wolnego
czasu
Jaki jest największe wyzwanie, przed
którym stoją organizatorzy ESK?
Wydaje mi się, że dużym wyzwaniem
jest to, aby o naszym programie poinformować wszystkie osoby zainteresowane.
Przy tej liczbie w ydarzeń może to być
skomplikowanym zadaniem, ponieważ
z taką informacją trudno się przebić w telewizji, radiu, prasie czy internecie. Nie
jest łatwo w ciekawy sposób przedstawić
aktywni w mediach. Widzowie mogą się
poczuć tymi informacjami trochę przytłoczeni. Istnieje możliwość, że mogą nie
wyłowić tego, co by ich najbardziej interesowało. Dlatego jest to niełatwe zadanie,
ale mam nadzieję, że wszyscy będą zadowoleni z tego, co przygotowaliśmy i każdy
znajdzie coś dla siebie.
63

Podobne dokumenty