modyfikacje ciała coraz bliżej święta

Transkrypt

modyfikacje ciała coraz bliżej święta
#60
grudzień
ISSN 1732-9302
www.ipewu.pl
w numerze:
CORAZ BLIŻEJ ŚWIĘTA
MODYFIKACJE CIAŁA
Spis
Treśc
1500 m2 zaprasza
Jestem kitesurferką
Dekadencki i mroczny
queer-electro-pop z Kanady czyli
koncerty Trust w Poznaniu (09.01)
i Warszawie (10.01)!
Jak się zmotywować...
Stacja IMPROwizacja
Modyfikacje ciała
„Trust to mroczne opary pożądania,
erotomanii, speedu i łez” - mówią o sobie.
Po świetnych polskich występach Austry i
Crystal Castles koncert Trust to kolejna gratka
dla fanów mrocznego i zarazem zmysłowego
electro z Toronto. Kanadyjczycy zagrają 9
stycznia w poznańskim klubie „Spot” i 10
stycznia w stołecznym „1500m2”.
Trust to projekt stworzony przez Mayę Postepski
- znaną dobrze z grupy Austra
oraz wokalistę i performera Roberta Alfonsa.
To właśnie dzięki koncertom u boku Austry i
Crystal Castles, a także Hercules And Love Affair
zespół zdobył większy rozgłos. Ich płytowy
debiut zatytułowany “Trust” wydała ceniona
oficyna Arts&Crafts, z którą związana jest m.in.
Feist, dla której młodzi Kanadyjczycy stworzyli
znakomity remix kawałka “Graveyard”. Krążek
Trust przez wielu krytyków uznawany jest za
jedną z najlepszych pozycji 2012 roku. W pełni
zasłużenie, Alfons wraz z Postepski nagrali
bowiem doskonałe piosenki mocno osadzone
w tradycji nowej fali i electro z lat 80-tych,
równocześnie jednak zadbali o unikalność i
rozpoznawalność własnego stylu. Barytonowy
timbre Roberta przywodzić może na myśl
głos Paula Banksa z Interpolu jednak Trust, w
przeciwieństwie do Nowojorczyków, nad gitary
przekładają „ejtisowy“ sound syntezatorów i
uwielbiają taneczne beaty. Już po premierze
płyty Postepsky zdecydowała się poświęcić
wyłącznie pracy z Austrą, jednak charyzma
seksownego Alfonsa oraz doskonałe koncerty
grupy utrzymane w konwencji “non-stop
erotic cabaret” przysporzyły Trust niemałej
popularności, szczególnie w Nowym Jorku i w
Europie. Grupa wyprzedała m.in. koncert w
najbardziej kultowym klubie Starego Kontynentu
- berlińskim Berghain. Dla fanów electro, nowej
fali, gotyckich mroków i takich formacji jak
Crystal Castles czy Austra, styczniowe koncerty
Kanadyjczyków to wymarzony początek
szalonego karnawału.
Niewidzialna wystawa
Świąteczny PR
Aukcja fotografii Greene’a
To tylko koniec świata
Jestem kitesurferką
str. 4
Tytuł: bshosa’s b’day: BEN KLOCK,
RAY OKPARA, MIDLAND, PANGAEA
To ja to dla Ciebie gram
Redaktor Naczelny: Damian Drewulski
strona 8
strona 10
strona 12
strona 13
strona 14
strona 16
strona 18
strona 19
strona 20
strona 21
strona 22
Redaktorzy: Damian Drewulski, Jacek Kułak, Martyna Bąk,
Ariana Stelęgowska, Katarzyna Zając, Katarzyna
Szczepaniak, Justyna Czerwieniec, Monika Borowik,
Agata Bartoszewicz, Natalia Domańska, Magdalena
Kozułko
Dział graficzny: Karol Dreszer, Ada Graszka, Łukasz
Bieliński
Fotografia: K. Ułańska, Anna Zakrzewska, Dominika Sawicka
Korekta: Katarzyna Szczepaniak, Aleksandra Lech
BEN KLOCK ( Ostgut Ton / Berghain // Berlin DE )
MIDLAND ( Aus Music / Sheworks // London UK )
PANGAEA ( Hessle Audio // London UK )
RAY OKPARA ( Mobilee / Oslo // Berlin DE )
BLCKSHP ( bshosa & Janusz // 1500m2 PL )
Wydawca: Samorząd Studentów Politechniki Warszawskiej
Bilety do nabycia w stałych punktach sprzedaży (Salony EMPiK,
Saturn, MediaMarkt i inne punkty Ticketpro w całej Polsce).
Recenzje
Redaktorzy prowadzący nr: Damian Drewulski
WYSTAPIĄ : Limitowa edycja biletów - 33 PLN w
przedsprzedaży strona 6
Gdzie wyjechać na Sylwestra?
Biografia Muranowa
Tradycyjnie po 12 grudnia - czas na urodziny
bshosy ;) Ta impreza to już taka mała tradycja - zestawienie gwiazd światowej elektroniki i tuzów
polskiej sceny. Po Simian Mobile Disco, DJ
Koze, Robag Wruhme, Joris Voorn, 2000 and
one, Ion Ludwig & Lando Kal nadszedł czas na
prawdziwą unifikację berlińskiej i londyńskiej
sceny techno !
Coraz bliżej Święta
strona 4
Administrator strony www: Michał Tryniecki
Adres korespondencyjny:
Centrum Ruchu Studenckiego
ul. Waryńskiego 12,
00-631 Warszawa,
z dopiskiem „i.pewu”
tel/fax: (022) 234 91 05
e-mail:
[email protected]
www.ipewu.pl
Polecamy w numerze:
Jak się zmotywować,
by nie zrezygnować
– str. 6
To tylko kolejny
koniec świata
– str. 16
studenci
studenci
Jestem
kitesurferką
a Kacper krzyczy, abym odpuściła bar.
Dzięki temu latawiec staje w zenicie,
a sytuacja wydaje się opanowana. Zdecydowanie mi się podoba. Po oswojeniu
się z kajtem w wodzie czas na ćwiczenie: body dragi (wszystko na razie odbywa
się bez deski). Łapiesz bar (drążek) i na
brzuchu ślizgasz się po tafli wody (dokładnie tak jak panowie, którzy wdarli się na
murawę stadionu narodowego podczas
mokrego meczu Polska-Anglia). Frajda na
100%. Według mnie body dragi powinny
być osobną dyscypliną sportową. Kacper
z lekkim zażenowaniem przygląda się
mojej dzikiej radości. Bezczelnie przerywa
zabawę i każe sterować jedną ręką. Kite
z hukiem ląduje w wodzie.
Po zmaganiach w wodzie powinien
przyjść czas na odpoczynek, ale jak to
zrobić, skoro cały półwysep tętni życiem
i roi się od beach barów? Cóż, tego baru
nie odpuszczam.
KATARZYNA ZAJĄC
Zimno, praca, śnieg, szkoła, ciemno, święta, śnieg, śnieg. Zimowa monotonia.
Jeśli dopada Was zniechęcenie, brak energii, a motywacja do działania zbliża
się do niebezpiecznego poziomu 0, może czas pomyśleć o kursie kitesurfingu?
Albo przynajmniej posurfowaniu w Cumbuco w Brazylii w Sylwestra?
K
Kwiecień – Egipt, Lipiec – Rodos, Listopad– Brazylia, Grudzień – RPA. Tak
wygląda kalendarz najlepszej polskiej kitesurferki Karoliny Winkowskiej. Jej pracą, oprócz treningów, jest poszukiwanie
dobrego wiatru w wyżej wymienionych
miejscach. Można powiedzieć, że ma nieustanne wakacje, a Karolina z pewnością
nie zaprzeczy. Można ją za to znienawidzić. a czy można rzucić wszystko i choć
przez tydzień poczuć się tak samo? Mnie
się udało.
4
UCZ SIĘ, UCZ…
Pomysł na kurs kitesurfingu narodził
się w zeszłą zimę podczas niemiłosiernie dłużącej się sesji. Nie ukrywam, że
był to najlepszy efekt zmagań z obszernym materiałem naukowym. Zaczęło się
oszczędzanie, dodatkowe prace i wyrzeczenia. Czy było warto?
Aby nauczyć się pływać na kajcie,
nie trzeba wyjeżdżać do RPA. Można to
zrobić na naszym, polskim Helu. Szkółek jest tak wiele, że trzeba się dobrze
zastanowić, którą wybrać (i oczywiście
przeliczyć ilość godzin kursu w stosunku do ceny). Kurs składa się z trzech
poziomów (każdy trwa około 4,5 godziny). Poziom IKO i - uczysz się sterować
latawcem(bez deski). IKO II (4,5h) – nauka startu z deską i podstawowych zasad halsowania. IKO III – pływasz pod
wiatr, robisz zwroty i swój pierwszy skok!
Na początek zdecydowałam się na pakiet
IKO i + IKO II.
BAR
Kitesurfing, poza mocnymi wrażeniami i dużą dawką adrenaliny, jest
sportem wymagającym koncentracji,
koordynacji oraz dużego dystansu do
siebie, który przydaje się podczas wielu
godzin nieudolnych prób wystartowania
z wody. Większość z nich kończyło się
wystrzeleniem w powietrze i spektakularnym upadkiem do wody (ku uciesze
plażowiczów). Bar, latawiec, trapez, de-
ska. To niezbędny sprzęt, którego wcześniejsze przygotowanie ma duże znaczenie. Ale po kolei. Bar jest to element
w kształcie drążka, który wraz z linkami pozwala na sterowanie latawcem. Do
baru podpinamy linki (mają od 20 do
27 metrów). Taka konstrukcja wygląda
jak lejce, którymi sterujemy latawcem
przyczepionym na samej górze. Deska
ma od 1 do 2 metrów długości i dobiera
się ją do wagi oraz umiejętności kitesurfera. Trapez – uprząż wokół bioder
i pasa z hakiem – do niego kitesurfer
przypina linki z latawcem. Dzięki temu
prawie w ogóle nie trzeba używać siły
rąk! Skomplikowane? Już wiecie, jak się
czułam po pierwszej lekcji. To w drogę.
POD FALĄ
Wysiadam o 7:45 z pociągu w Chałupach z plecakiem, namiotem i karimatą;
na horyzoncie widać dziesiątki latawców.
Zastanawiam się, czy jest możliwie zderzenie się dwóch kitesurferów (biorąc pod
uwagę prędkości jakie rozwijają oraz podniebne triki, którym towarzyszą okrzyki
żeńskiej części plaży). Zdecydowanie tak.
Czym prędzej udaję się do szkółki.
Opaleni kitesurferzy, biegający boso
po plaży, roześmiane dziewczęta, palmy
przy wypożyczalni sprzętu (co prawda
sztuczne, ale czemu nie?), muzyka w tle
oraz zaraźliwy stan błogości. Ot, wakacje
nad polskim morzem.
Jeszcze tego samego dnia rozpoczynam naukę. Piotr, instruktor, mówi,
że pogoda dziś jak na Hawajach, dużo
słońca i silny wiatr, to w końcu środek
lata! Mój zapał zostaje szybko ostudzony
przez teorię pływania, która składa się
z ogromu nowych słów jak: chicken
loop, depower, power zone, dokney
dick (dlaczego wszystko w języku angielskim? Nie mogłoby być „pętla kurczaka”?). Okazuje się, że dziś nawet nie
wejdę do wody. Ćwiczymy tylko na plaży.
Opanowanie łopoczącego bez przerwy
latawca okazuje się o wiele trudniejsze
niż wydawało się na filmikach w Internecie. Po moich ćwiczeniach Piotr musi
poświęcić, dłuższą niż zwykle, chwilę na
otrzepanie latawca z piachu. Na koniec
nauka składania i rozkładania sprzętu oraz łączenie linek. To wszystko ze
względów bezpieczeństwa, abym nie wylądowała następnym razem w skałach,
sterczących z brzegu. Niefart chciał, że
następnego dnia nie wiało. Nawet lekki
podmuch. Nic nie zawiało już do końca
wyjazdu. Wracam do domu.
Pogoda na Helu ma to do siebie, że
w wakacje wieje stosunkowo mało. Paradoks, bo na pogodę sprzyjającą kitesurferom można trafić na jesieni, kiedy Bałtyk
pustoszeje ze względu na niskie temperatury. To mnie nie zniechęciło. Wracam
we wrześniu. Szkoły przewidziały takie
sytuacje, w związku z czym bez problemu
można dokończyć kurs nawet rok później.
NA FALI
Wysiadam w Chałupach z pociągu
o 7:45 zaopatrzona tym razem w polar,
kurtkę i czapkę.
Nowy instruktor, Kacper, w trakcie pierwszych zajęć stwierdza, że latawiec mam
opanowany i czas na wejście do wody. Na
zewnątrz temperatura powietrza wynosi 16
stopni, woda jest cieplejsza. Ochoczo więc,
w dwóch warstwach pianki i kamizelce, zanurzam się w Bałtyku. Pierwsze zetknięcie
z wodą nie należy do najprzyjemniejszych
doznań, wyjście także nie. Widzę, że moje
palce u stóp są fioletowo – zielone z zimna.
Ale ile zabawy! Modląc się o wiatr, trochę
przesadziłam. Kite miota mną zawzięcie,
WIATR w LATAWCE
Najważniejszą częścią mojego kursu
jest stanięcie na desce przy jednoczesnym sterowaniu latawcem, czyli tak, aby
wreszcie przypominało to pływanie na
kajcie. Gdyby moje próby wystartowania zostały sfilmowane – jestem pewna,
że rolę kaskaderki dostałabym od ręki.
Polega to na tym, że, będąc w wodzie,
zakłada się deskę, jednocześnie utrzymując latawiec w zenicie; następnie wykonuje się dynamiczny ruch w prawo
i zaciąga bar, w tym czasie należy wstać
i skontrować latawiec tak, by nie wpadł
do wody. Manewr trwa około 5 sekund.
Nie potrafię zliczyć, ile razy uderzyłam
twarzą o taflę wody oraz ile litrów słonej
wody pływało w moim organizmie. To
nie miało znaczenia, gdy ostatniego dnia,
mając 45 minut do odjazdu pociągu, udało
mi się przepłynąć 30 metrów. Dziki okrzyk
zwycięstwa oraz uczucie, że gdy się chce –
można wszystko – bezcenne. Tydzień intensywnego wysiłku gwarantuje przywrócenie
sił witalnych, umysłowych i całej reszty.
Co teraz? To proste. Zbieramy środki
finansowe, zapisujemy się na kurs i widzimy się na wodzie w następnym sezonie!
POLSKO, NA DESKI!
Na Igrzyskach Olimpijskich w Rio de
Janeiro w 2016r kitesurfing zastąpi żeglarską klasę RS:X (windsurfing). Dość
kontrowersyjne, lecz jak bardzo ekscytujące dla zapaleńców kajta. Trzymamy
kciuki za Polską reprezentację kitesurferską, a może ktoś z Was znajdzie się
wśród niej? Silnych wiatrów!
5
studenci
studenci
Jak się zmotywować,
by nie zrezygnować ?
MARTYNA BĄK
Każdy zna chyba pojęcie „słomiany zapał”. Ile to razy postanawialiśmy, że od dziś zaczniemy
przykładać się do nauki albo zapalaliśmy się do nowej pasji tylko po to, by kilka dni później
odpuścić? Ostatnio w Internecie popularne stało się słowo prokrastynacja, oznaczające
chorobę objawiającą się notorycznym przekładaniem obowiązków na później. Oczywiście,
można sobie pożartować, że lenistwo to schorzenie, jednak dla wielu ludzi problem braku
motywacji jest ogromnym ciężarem. Brak wytrwałości nie tylko denerwuje, ale też wydaje
się całkowicie nie do pokonania. Jednakże jest jeszcze nadzieja — istnieje kilka sposobów,
aby skutecznie zmotywować się do diety, ćwiczeń czy obowiązków.
6
7
Po pierwsze - świadomość
Najlepszą drogą motywującą do działania, jest uzmysłowienie sobie i swojej podświadomości, jak wiele korzyści
może płynąć z działania. Rada wydaje
się banalna, jednak jej zastosowanie
wcale nie takie proste. Gdy mamy coś
do zrobienia, często nie do końca zdajemy sobie sprawę z nieoczywistych
zysków, jakie możemy osiągnąć. Oto
prosty przykładt - nie chcemy tracić
nadmiaru czasu przeglądając strony
internetowe i portale społecznościowe.
Dość jasną korzyścią z ograniczenia
tego działania wydaje się zaoszczędzenie wielu godzin na inne przyjemności. Ale to, że minimalizacja kontaktu
internetowego zmusza do zwiększenia
tego realnego, nie jest już oczywiste.
Im więcej takich bezpośrednich i po-
średnich korzyści sobie uświadomimy,
tym bardziej będziemy zmotywowani
do działania. Wystarczy zadać sobie
kilka pytań: co mi to da? co będę
z tego mieć? i do każdego działania
wymyśleć co najmniej dwadzieścia odpowiedzi. Spisana lista takich korzyści
odczytywana w chwilach motywacyjnego dołka pomóc może w wytrwaniu
w postanowieniu czy wypełnieniu obowiązków.
Kara czy nagroda?
Dość przyjemnym sposobem motywacji jest system nagród, wręczanych
za każde wykonane zadanie. Nienawidzisz sprzątać? Zamiast w myślach
piętnować się za lenistwo, wymyśl coś
przyjemnego, co możesz sobie zafundować po porządkach. Może to być
pachnąca kąpiel, uczta z pizzą i piwem w roli głównej, albo odcinek ulubionego serialu, na którego obejrzenie
brakło ci ostatnio czasu. Myśl o nagrodzie sprawi, że każdą czynność, nawet najnudniejszą, wykonana zostanie
szybciej i z większą motywacją.
Pozytywne spojrzenie
To prawda, czasem trudno jest patrzeć na świat pozytywnie. Szczególnie
gdy za oknem szaro, zbliża się sesja,
a na głowie mamy mnóstwo obowiązków. Jednak trzeba się przemóc
i postarać dostrzec w tym, co jest dookoła, coś dobrego. Zamiast myśleć
o nieprzyjemnym kierowcy autobusu,
pomyśl o ładnej dziewczynie, która się
do ciebie uśmiechnęła. Zamiast deszczu dostrzeż wspaniały zapach ozonu
i ożywioną zieloność dookoła. Wyłapuj
to, co może nastroić cię pozytywnie,
stosuj afirmacje, załóż różowe okulary. Im więcej dobrych, ciekawych rzeczy dostrzeżesz, tym bardziej będziesz
wobec świata „na tak!”. a wtedy żadne
zadanie nie będzie stanowić trudności:
każde „o nie, muszę to zrobić” zmieni
się w „tak, chcę i mam do tego energię!”.
Przeramowanie
Co jednak, gdy zadanie postawione
przed nami jest tak nudne, że ani pozytywne nastawienie, ani uświadomienie
sobie korzyści nie pomaga? Warto wtedy sięgnąć po technikę przeramowania. Polega ona na tym, by zmienić postrzeganie nudnej czynności, poprzez
wyobrażenie jej sobie jako coś ciekaw-
szego. Naukę formułek potraktuj jako
pracę genialnego naukowca, sprzątanie podłogi jako trening karate, a odwiedziny u nudnych znajomych jako
bitwę do wygraniaJ Możliwości przeramowania jest mnóstwo; to, co dostrzeżemy w nielubianej czynności zależy
tylko od naszej wyobraźni. Nawet jeśli
ta technika wydaje się dziecinna, warto spróbować. Pamiętaj: nikt nie musi
wiedzieć, że np. porządkując pokój wyobrażasz sobie, że ogarniasz wszystkie
niepoukładane sprawy w swoim życiu.
Wytwórz nawyk
Naukowcy udowodnili, że aby czynność stała się nawykiem, potrzeba
zaledwie 21 dni. Jako dziecko rodzice
wpoili ci nawyk mycia zębów, teraz ty
możesz wyrobić w sobie inne przyzwyczajenie. Chciałbyś nauczyć się języka
obcego albo popracować nad kondycją? Wystarczy, że przez trzy tygodnie
będziesz się motywował różnymi technikami do np. codziennego biegania
czy powtarzania słówek. Po tym czasie
umysł i ciało popadną w korzystną
rutynę - ćwiczenia staną się automatyczne i naturalne. Nie będzie mowy
o braku motywacji - działanie będzie
dla ciebie po prostu oczywiste.
A przede wszystkim…
Można pomyśleć, że kilka sztuczek
nie są w stanie zmienić czegokolwiek,
a już na pewno nie ogromnego braku motywacji. Jednak w niczym nie
ryzykujesz, próbując coś zmienić. Lepiej spróbować iść naprzód, niż stać
w miejscu. Po zrobieniu pierwszego
kroku na drodze do swoich postanowień i celów, może być tylko lepiej.
studenci
Stacja
studenci
IMPROwizacja
Dżemu będziesz siedział przestraszony, skupiony na obgryzaniu paznokci czy przyglądaniu się swoim stopom, to gwarantuję, że już w połowie spektaklu wyrwiesz się z korporacyjno-szkolnej mentalności i będziesz krzyczeć najgłośniej
ze wszystkich.
Może nawet wyjdziesz na scenę? Boisz się, że zrobisz z siebie idiotę? Niepotrzebnie. Improwizacja wymaga nie tylko
poznania technik, czy wprawy, ale przede wszystkim pewności siebie. Każdy w końcu ma jakieś poczucie humoru. A
jeśli chcesz zainwestować we własne zdolności i otworzyć
się jeszcze bardziej, to warszawskie grupy takie jak Klancyk!, Teatr improwizacji Anima, czy Grupa Improwizacyjna ParanØja organizują warsztaty, na które zapisać może
MAGDALENA KOZUŁKO
8
kiem zabawy jak improwizatorzy! Nie tylko siedzi gdzieś z
tyłu i patrzy. Nie tylko śmieje się, ocenia lub mamrocze pod
nosem, że nuda, i że on by to zrobił lepiej.
W Dżemie każdy może wyjść na scenę, nawet ten, kto jest
w tym zupełnie niedoświadczony. Widownia nie jest tylko
biernym tłumem, tłem dla spektaklu i szarą masą, która
raz na jakiś czas zaszczyci występujących śmiechem. Tu odbiorca jest przede wszystkim inspiracją i członkiem zabawy.
Na hura widzowie krzyczą słowo, które jako pierwsze
przychodzi im do głowy. To, które udaje się wyłowić z hałasu, staje się podstawą całego spektaklu. Potem między kolejnymi scenami widownia jest także wciągana w najróżniejsze zabawy dla rozgrzewki.Czemu to właściwie służy?
Wyciągnięciu cię z twojej strefy komfortu! Otworzeniu ludzi na zabawę i drugiego człowieka. Nawet jeśli na początku
Siedmioro ludzi na scenie. Hasło rzucone z widowni i parę sekund na wymyślenie koncepcji.
Oto sedno improwizacji kabaretowo-teatralnej. Polskie grupy impro to nie tylko pojedyncze, tajemne zjawisko, dostępne dla hermetycznej widowni i tak zwanych ,,wybrańców”. Każdy może
być improwizatorem! Każdy może zobaczyć, uczestniczyć i przy okazji pękać ze śmiechu. Tu liczy się zabawa!
Kabaret od lat ma ugruntowaną pozycję w polskiej telewizji i kulturze. Ostatnio wyjątkowo dużo mówiło się o
stand-upie czy o improwizacji w serialu komediowym Spadkobiercy, jednak samo zjawisko grup impro jest naprawdę
mało znane.
W telewizji trąbi się tylko o Moralnym Niepokoju, Skeczach Męczących czy Ani Mru-Mru. Wciąż widzimy te same
twarze, słyszymy skrupulatnie wyćwiczone kwestie i ogląda-
my znajome, powtarzające się skecze. Tymczasem tuż pod
naszymi nosami, w cieniu nagłośnionych medialnie kabaretowych wydarzeń, rozrasta się fenomen improwizacji.
Ad Hoc, Klancyk!, W Gorącej Wodzie Kompani, No Potatoes, Siedem Razy Jeden, Narwani z Kontekstu, Trupa Bez
Zwłoki, LUBIETO, Afront − to tylko początek długiej listy polskich improwizatorów. W samej Warszawie jest ponad dziesięć grup tego typu. Wszystkie występują, prowadzą
warsztaty i są obecne nie tylko na warszawskich scenach.
Dlaczego więc jeszcze o nich nie słyszałeś? Nie wiesz, gdzie
można ich zobaczyć? Klub Komediowy Chłodna to jedno z
centrów warszawskiej improwizacji. Kilka razy w miesiącu
na scenie Chłodnej 25 odbywają się spektakle impro. Wstęp
raczej nie przekracza trzech dych, a jeśli dla kogoś to i tak za
drogo, zawsze może wziąć udział w comiesięcznym Dżemie −
za darmo lub za jakieś śmieszne pieniądze.
Czym jest Dżem Impro? Wbrew nazwie, to nie słodka mazia wyjadana ze słoika paluchem. To doświadczenie, jakiego
jeszcze nie mieliście. Spektakl inny niż wszystkie, bo niepowtarzalny. Nie ma dwóch takich samych skeczów, nic nie
jest dopracowane. Wszystko rodzi się na scenie i jest dzieckiem improwizacji osób, które często nawet się nie znają.
A ty? Wchodzisz, rozsiadasz się na krześle w miejscu dla
widowni i naiwnie myślisz, że nic już od ciebie nie zechcą?
Błąd! Nie ma tak łatwo! Widz jest takim samym uczestni-
się każdy.Środowisko warszawskiej improwizacji rozrasta
się bardzo szybko. W tym roku, po raz drugi organizowany
był festiwal 123Impro, gdzie zadebiutowali między innymi:
LUBIETO, Paranoja, So Close, Hofesinka czy Afront. Pod
koniec listopada impreza w Konstancinie-Jeziornej gościła
nawet kanadyjską grupę Uncalled For, która nie tylko, jak
przed rokiem, pokazała wysoki poziom improwizacji, ale
i zaprosiła na warsztaty.
Pozostaje tylko wyrazić nadzieję, że impro nie przestanie się rozwijać i to oryginalne zjawisko będzie mieć coraz
więcej fanów w Warszawie i całej Polsce. Podobno Polacy
są najrzadziej śmiejącym się narodem Europy. Może czas
wreszcie pokazać, że śmiejemy się jak należy.
9
studenci
studenci
Modyfikacje ciała,
KATARZYNA SZCZEPANIAK
czyli nie rób tego w domu
moda dotyczy bowiem przede wszystkim wzorów. Jeszcze
kilka lat temu dominowały gwiazdki, obecnie coraz popularniejsze, zwłaszcza u pań, są kompozycje kwiatowe.
W rzeczywistości jednak nie ma praktycznie miejsca na
ludzkim ciele, którego nie dałoby się upiększyć przy pomocy
skalpela, igły z tuszem lub kolczyka. Na popularności zyskują skaryfikacje, polegające na wycięciu lub wypaleniu skóry
w taki sposób, by powstała blizna o określonym kształcie.
Do bardziej wyszukanych modyfikacji należą implanty podskórne, rozcięcie języka, a nawet tatuaż gałki ocznej (jest to
zabieg bardzo ryzykowny, w Polsce wykonywany tylko przez
jedną osobę). – Dużo osób upiera się na kolczyk pod kością
obojczykową. Nie zdają sobie sprawy z tego, że takie przekłucie może goić się nie tyle miesiącami, co latami, a czasem w ogóle nie chce się wygoić. Co więcej – istnieje duże
zagrożenie dla zdrowia, a nawet życia. Przebiegają tam bowiem tętnice – mówi Artur „Morbid” Czapliński, piercer ze
studia Street Tatoo w Warszawie.
Nie rób tego w domu
10
Wyraz buntu, mody, chęć podkreślenia indywidualności czy rytuał, mający na celu
okiełznanie własnego ciała? O piercingu i tatuażach powiedziano już wiele, często
niepochlebnych słów. Nie da się jednak zaprzeczyć temu, że szeroko pojęte modyfikacje
ciała stały się nieodłącznym elementem naszej kultury.
Początki
Pierwsze wzmianki o modyfikacjach ciała pochodzą
z neolitu i są ściśle związane z kulturą plemienną. Praktyki te często mają charakter religijny i stanowią część złożonych rytuałów.
Tatuaże, kolczyki i skaryfikacje początkowo nie są jedynie
ozdobą, lecz również symblem statusu społecznego.
W starożytnym Rzymie za pomocą tatuażu naznacza się
przestępców, w Grecji – szpiegów. Afrykańskie plemiona
upiększają się za pomocą skomplikowanych wzorów na
skórze; niekiedy wzory te okazują się mieć równie dużą
wagę przy wyborze kandydatki na żonę jak… posag panny młodej.
Bliznami i tatuażami pokrywa się ciała młodych wojowników, aby wykazać ich męstwo. Tego typu modyfikacje traktuje się także jako część rytuałów inicjacyjnych. Co ciekawe
– tatuują się też… pierwsi chrześcijanie, postrzegając to jako
sposób na zasygnalizowanie swojej wiary.
Kolczykami z kolei ozdabiają swoje ciała członkowie rodu
egipskiego faraona, bogaci starożytni rzymianie oraz wojownicy z wielu plemion. Dla wyższych rangą kapłanów
i szamanów ma to być również sposób na osiągnięcie stanu oświecenia lub zyskanie możliwości komunikowania się
z bogami.
Modyfikacje dziś
Przez długi czas kolczyki i tatuaże kojarzone są przede
wszystkim z marginesem społecznym – narkomanami, przestępcami, członkami sekt, a także z marynarzami i przedstawicielami subkultur. Dziś jednak coraz częściej postrzega
się je jako formę artystyczną czy też rodzaj autoekspresji.
W ten sposób ozdabiają ciała celebryci oraz „zwykli” ludzie,
mijani każdego dnia na ulicy. Człowieka z kolczykiem lub
tatuażem spotkać można zarówno za barem lub w sklepie
z odzieżą alternatywną, jak i w urzędzie czy szkole. Wiele
osób wciąż deklaruje, że nie zatrudniłoby kogoś o ekscentrycznym wyglądzie, wszystko wskazuje jednak na to, że poglądy dotyczące modyfikacji coraz bardziej liberalizują się.
Trendy
Najpopularniejsze miejsca przekłuwania ciała to oczywiście uszy, a także język, warga, nos, pępek. W przypadku tatuażu ciężko określić ulubione miejsca, w tym przypadku
Modyfikacje pod różnymi postaciami zyskują na popularności, nie należy jednak zapominać, że każda, nawet najmniejsza ingerencja w ludzkie ciało powinna zostać wykonana odpowiednio przeszkolonymi rękami. Nawet tak
pozornie banalną sprawą, jak przekłucie płatka ucha, można
zrobić poważną krzywdę, jeśli przekłucie to jest wykonane
nieprawidłowo i w niehigienicznych warunkach. – Wszystkie narzędzia, wykorzystywane przy wykonywaniu jakiejkolwiek modyfikacji powinny być jednorazowe lub sterylizowane w autoklawie. – wyjaśnia Artur. Aż chce się powiedzieć:
higiena, higiena i jeszcze raz higiena. Tylko profesjonalne
studio jest w stanie zapewnić takie warunki.
– Wbicie igły w ciało to nie tylko wbicie igły, ale przede
wszystkim umiejętność i wiedza medyczna – tłumaczy dalej Artur. Ogromne znaczenie ma znajomość ludzkiej anatomii. Tymczasem za wykonywanie przekłuć i tatuaży zaczyna
brać się wiele niewyszkolonych osób. Na YouTube obejrzeć
11
można dziesiątki, jeśli nie setki filmików, na których widać,
jak ciało przekłuwane jest brudną agrafką lub zaostrzonym
kolczykiem gdzieś na przystanku autobusowym, w publicznej toalecie czy na ławce w parku. Jest to najlepszy sposób
na złapanie paskudnej infekcji, takiej jak żółtaczka typu C,
lub zafundowanie sobie urazu i nieestetycznych blizn.
Dramatycznie może skończyć się również robienie piercingu u kosmetyczki, zwłaszcza, jeśli niewyszkolona osoba
zabiera się do tego przy pomocy pistoletu, który nadaje się
(od biedy) jedynie do przekłucia płatka ucha. - Na dobrą
sprawę w Polsce nie istnieje zawód piercera czy tatuatora
i każde studio tatuażu rejestrowane jest pod branżą „fryzjerstwo i inne usługi kosmetyczne” – mówi Artur. Piercer zdradza również, że miał wątpliwą przyjemność naprawiania cudzych błędów – wycinania skalpelem wrośniętego
kolczyka z górnej wargi (wykonanego przez kosmetyczkę)
czy też doradzania, jak pozbyć się zrostu, powstałego przez
kilkakrotne przekłuwanie pępka w zaciszu własnego domu.
Modyfikacje ciała są zjawiskiem, za którym stoi ogromne zaplecze kulturowe, ale również zjawiskiem, wokół
którego narosło wiele krzywdzących stereotypów. Warto
jednak spojrzeć na nie jak na rodzaj sztuki – sztuki kontrowersyjnej, niekiedy ryzykownej, ale efektownej i dającej duże pole do popisu. A przede wszystkim – przed wykonaniem każdej modyfikacji warto dokładnie przemyśleć
swoją decyzję i wybrać budzącego zaufanie profesjonalistę, niekoniecznie sugerując się ceną lub dziesiątkami bliżej niezidentyfikowanych certyfikatów na ścianach. Internet oraz opinie znajomych to w tym przypadku prawdziwe
kopalnie wiedzy.
studenci
Niewidzialna
MARTYNA BĄK
studenci
wystawa
Chyba możemy przyznać, że świat ludzi niepełnosprawnych jest dla ludzi zdrowych nie
do wyobrażenia. Czasem wydawać się może, że pojmujemy niektóre z problemów na
jakie natrafiają w swoim codziennym życiu chorzy, jednak nie jest to prawdą, dopóki
sami nie doświadczymy podobnych ograniczeń.
12
Taką możliwość daje nam „Niewidzialna Wystawa”, projekt, mający na celu
uświadomienie ludziom posiadającym
sprawny zmysł wzroku jak funkcjonują
osoby go pozbawione.
Odwiedziny podzielone są na dwie
części. w ciągu jednej z nich możemy
posłuchać o alfabecie Braille’a oraz zobaczyć pozornie zwyczajne przedmioty
codziennego użytku. Trzymając w ręku
niektóre z nich uświadomić sobie można, jak bardzo niewidomi potrzebują pomocy innych czy specjalnych gadżetów
stworzonych do robienia rzeczy, z którymi widząca osoba nie miałaby żadnego
problemu.
Druga część „Niewidzialnej Wystawy”
jest o wiele bardziej szokująca i godna
zapamiętania. Podczas niej wchodzimy
bowiem do idealnie zaciemnionych pomieszczeń, przez które przedzieramy
się po omacku z pomocą przewodnika. Wyostrzenie wszystkich pozostałych
zmysłów na nic się zdaje – absolutna
ciemność może przytłaczać, powodować
zawroty głowy czy histerię, kiedy my
błądzimy wśród znanych, ale w tej chwili zupełnie obcych przedmiotów.
Gdy po około godzinie wychodzimy
na światło dzienne jesteśmy rozemocjonowani – ta godzina w ciemności naprawdę potrafi dostarczyć interesujących
i nowych przeżyć. Jednak po jakimś czasie przestajemy się uśmiechać, bo zdajemy sobie sprawę z tego, że gdy staliśmy
bezbronni w obcym miejscu, czekając
na pomocną dłoń przewodnika, wiedzieliśmy, że za chwilę wyjdziemy na słońce i odetchniemy. Są jednak ludzie, dla
których ciemność nigdy się nie kończy,
muszą sobie z nią radzić na co dzień.
„Niewidzialna Wystawa” daje nam namiastkę tego, z czym na co dzień walczą
niewidomi. Warto ją odwiedzić, by zrozumieć, jak wiele mamy szczęścia w porównaniu z innymi i by zrozumieć tych,
którzy go tak dużo nie mieli.
Godziny otwarcia „Niewidzialnej Wystawy”,
ceny biletów oraz inne szczegóły na stronie
www.niewidzialna.pl
Świąteczny
PR
JUSTYNA CZERWIENIEC
Wszyscy mamy świadomość tego, że reklama jest dźwignią handlu. Wie o tym każda
firma, każdy prezes liczący całoroczne zyski, każdy konsument nabierający się mniej lub
bardziej świadomie na „przeceny”, lecz najboleśniej odczuwają to hasło copywriterzy.
Rudolfa, sanie… a żółty? No cóż, zobaczcie sami… Reklama z pomysłem
i dawką czarnego humoru. Przywołuje
świąteczne skojarzenia bez pokazywania żadnego ze świątecznych atrybutów.
Bardzo pocieszająca w czasach kultury obrazkowej i krótkich wiadomości.
Po raz kolejny okazuje się, że dobry
pomysł nie musi wymagać wielkich
funduszy.
4. Bądźcie grzeczni, najlepsze
prezenty na Allegro.pl (2008)
T
To oni męczą się, wymyślając hasła
reklamowe i kampanie, które często
już po jednym sezonie odchodzą w zapomnienie. To im świąteczni sceptycy
mogą oddawać pokłony, bo dla nich
praca nad „świętami” zaczyna się już
latem. Chcąc umilić konsumentom
zimowe dni (i przynieść zyski reklamodawcom), dwoją się i troją, by ze
znanej wszystkim materii wycisnąć coś
nowego i świeżego.
Niektórzy twierdzą, że z ulubionymi reklamami jest jak z „Kevinem…”
– bez nich święta nie są takie same
i dopiero ich wyemitowanie w TV
jest wyznacznikiem zbliżającego się
Bożego Narodzenia. To one pozwalają nam poczuć klimat i zapomnieć
o powszechnej komercjalizacji „świąt”
przez duże S.
Oto bardzo subiektywny ranking reklam świątecznych, doceniający pracę
tych, którym udało się stworzyć coś
oryginalnego i przywołać, choć na
chwilę, magię świąt:
1. Coraz bliżej święta (2006)
Bezapelacyjnie wygrywa kultowy już
spot Coca-Coli z konwojem rozświetlonych czerwonych ciężarówek i piosenką, która zapada w pamięć. Twórcy
wykorzystali wiele świątecznych motywów i zrobili to tak sprawnie, że całość nie jest pretensjonalna. Mroźny,
zimowy wieczór, pędzące przez mrok
świątecznie przybrane ciężarówki, Mikołaj z butelką Coli, do tego ciepły
głos Ani Szarmach… Jak widać, prosty
przekaz = najlepszy przekaz. Od kilku lat koncern „ulepsza” starą wersję,
lecz nowe spoty nie cieszą się już tak
wielką popularnością (patrz: Facebook,
„Święta bez świecącej ciężarówki Coca-Coli to nie Święta [protest]”).
2. Colę dawanie, czyli
Hooptymistyczny ośrodek
otwierania Polaków (2009)
Reklama walcząca ze stereotypem
Polaka-marudy. Jak się okazuje, jesteśmy narodem, który lubi się bawić
i dba o tradycję (picia Coli), tylko
trzeba stworzyć mu do tego warunki.
w całość wplątana zabawa słowami
i gra w skojarzenia (kto odgadnie do
kogo podobni są kolędnicy?), a gdy
dodamy jeszcze góralską muzykę i zabawne słowa, powstaje hit na miarę
„White Christmas”. Jednym słowem
– marka przekonuje, że kolędowanie
wraca do łask i łączy pokolenia.
3. Żółty śnieg nie
leci w kulki (2010)
Dwa sympatyczne, znane wszystkim
M&M’sy biorą udział w castingu na
Świętego Mikołaja. Kto wygra? Czerwony ma lepszą argumentację – bo
płaszcz, spodnie, czapka Mikołaja, nos
Reklama dla wszystkich niedowiarków: święty Mikołaj istnieje i w dodatku
pracuje na poczcie. Tu pytanie o to, kto
był grzeczny, jest codziennością. Wyjaśnia to też specyfikę działania tego
urzędu – paczki idą aż z Laponii, wiec
proszę cierpliwie stać w kolejce. Wielki plus za kreację „Pani z okienka”.
Uwaga: oprócz salw śmiechu reklama
może wywołać skutki uboczne, tj. chęć
częstszego przebywania na poczcie. Po
kupieniu na serwisie aukcyjnym (nie)
tylko dla grzecznych dzieci, rzecz jasna.
5. Takie rzeczy tylko
w ERZE (2008)
Mikołaj z XXI wieku różni się od
swojego zwyczajnego poprzednika. Nie
ma już pomyłek adresatów czy prezentów, pytań „grzeczny czy niegrzeczny?”,
a Rudolf zawsze trafi we właściwe
miejsce. Brzmi idealnie? W święta
każdy odnajdzie drogę, wystarczy mieć
GPS w telefonie. Dziś może już nikogo
to nie dziwi i reklama ERY straciła
nieco na aktualności, ale nie da się
tego powiedzieć o rockowym „Jingle
Bells” w wykonaniu Adama Burzyńskiego i Sylwii Wiśniewskiej. A Ty,
czy wiesz, w jakiej sieci jest Twój Mikołaj?
Wszystkim – tym lubiącym święta
i tym, którzy je tylko „spędzają” – polecam spektakl telewizyjny „Ketchup
Shroedera” (reż. Filip Zylber, 1997)
o trudach pracy w agencji reklamy.
z przymrużeniem oka.
13
studenci
studenci
Aukcja fotografii
Miltona Greene’a
MONIKA BOROWIK
Pieniądze szczęścia nie dają, dopiero zakupy. Niewyobrażalna jest dla mnie zatem radość, jaką odczuli ludzie, którzy w listopadową, zimną noc zabrali ze sobą do domu
Marilyn Monroe za prawie 2,5 miliona złotych.
C
14
Czy euforia właściciela
baletnicy za 60 tysięcy była
proporcjonalnie większa
niż nabywcy czarnych pończoch za 50 i mandoliny za
42? Blisko 500 osób wzięło udział w kulturalnej,
ponad 5 godzinnej walce
o 238 odbitek, z czego tylko jedna – kolorowy wizerunek amerykańskiego
projektanta mody Normana Norella z modelkami,
nie znalazła swojego właściciela. Być może jego
dopasowane garnitury nie
przypadły do gustu polskim koneserom.
Z fenomenem Marilyn
Monroe trudno walczyć.
Obalanie jej pozycji ikony byłoby zupełnie bezsensowne. Ale zainteresowanie, żeby nie powiedzieć po prostu szał, jakie
wzbudziła wisząc na granatowych ścianach Desy,
przeszło
najśmielsze
oczekiwania. Frekwencja
zarówno podczas wystawy,
jak i już na samej aukcji
z pewnością nie różniła
się od liczby pasażerów
na stacji metro Centrum
w poniedziałek o 9 rano.
Jest to dla mnie trochę jednak dziwne, szczególnie, że
sierpniowa wystawa w Starej Galerii ZPAF Hollywood Marilyn Monroe wg
Miltona Greene’a przeszła
niestety raczej bez echa.
a to ona, po raz pierwszy
w Polsce, prezentowała
kolekcję i archiwum tych
fotografii. Tak dobrze znanych nam z kina, plakatów
czy zeszytów.
Tu Marilyn zabrała całe
show. Nawet ja pisząc
2
w założeniu o Greene’ie
i jego fotografiach, cały
czas koncentruję się na niej,
słowem nie wspominając
o innych gwiazdach, również oprawionych w białe
i czarne ramki, patrzących
zza przybrudzonego szkła.
Wiszących już piętro niżej.
Frank Sinatra, Grace Kelly,
Marlene Dietrich, Audrey
Hepburn, Nellie Nyad, Jimmy
Durante, Alberto Giacometti.
Zdjęcia „cudownego chłopca fotografii kolorowej”, Miltona Greene’a, to rewolucja
w fotografii mody, która
dzięki jego twórczości urosła do rangi sztuki. Aktywny
przez ponad cztery dekady
fotograf publikował na łamach Harper’s Bazaar, Life,
Look, Vogue, Town & Country. Sławę zyskał jednak
przede wszystkim jako portrecista artystów, muzyków,
filmowców, gwiazd teatru,
filmu i telewizji. Czy w osiągnięciu sukcesu pomogła mu
Marilyn Monroe?
Poznali się przy realizacji zlecenia dla magazynu
Look w 1949 r. Bliższa znajomość rozwinęła się cztery
lata później, kiedy Greene
stał się fotografem, doradcą
artystycznym i wspólnikiem
w interesach Marilyn. To on
pomógł jej zakończyć niekorzystny kontrakt z 20th
Centruy Fox i założyć własną, niezależną firmę Marilyn Monroe Productions Inc.
Zażyłość pomiędzy artystą
a blond pięknością okazała
się niezwykle owocna. Milton zrobił kilka tysięcy portretów Monroe. Niezliczona
ilość sesji. w Laurel Canyon.
z mandoliną. w sukni balo-
wej. z dyskobolem. Rustykalna. Uliczna. w futrze. Czarna sesja. w końcu
romans. Współpraca została zerwana
w 1957r. Urażony Greene zakazał publikacji fotografii, które przez wiele
lat nie były dostępne poza archiwum
rodzinnym. w dużej mierze światło
dzienne ujrzały dopiero po jego śmierci w 1985 r., budząc z letargu legendę
Marilyn Monroe.
Czemu Hollywood pojawiło się akurat przy Marszałkowskiej? Wszystkie
zdjęcia Miltona Greene’a ze słynnej
kolekcji należącej do Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego wystawił
na aukcję likwidator FOZZ. Fundusz
był w jej posiadaniu od połowy lat 90.
Po śmierci fotografa kolekcję za długi
przejął City National Bank, skąd wykupił ją finansista Dino Matingas, który
robił interesy z FOZZ. Gdy wybuchła
afera likwidator zażądał spłaty zadłużenia przez Matingasa. Część długu odzyskano w postaci kolekcji zdjęć, którą
wystawiono w Warszawie.
Fotografie w większości licytowali
mężczyźni. No tak, w końcu kobiety
wolą diamenty.
„ˮ
M
M
15
1
Spis ilustracji:
1. Milton H. Greene, Marilyn Monroe,
czarna sesja, fotografia czarno-biała/
papier barytowy, 40,5 x 50,5 cm, life
time print, data naświetlenia negatywu:
1956 r., data wykopiowania odbitki:
1973 r., CENA WYWOŁAWCZA 4 000
zł, CENA WYLICYTOWANA 50 000 zł
2. Milton H. Greene, Marilyn Monroe, fotografia barwna, C-Print/papier
archiwalny matowy, 44,5 x 43,5 cm
(arkusz), 39 x 39 cm (zadruk), Data
wydruku: 1998 r. ed. 12/24, CENA WYWOŁAWCZA 1000 zł, CENA WYLICYTOWANA 16000 zł
Reprodukcje zdjęć pochodzą z katalogu wydanego przez dom aukcyjny DESA UNICUM Sp. z o.o w Warszawie Aukcja fotografii Miltona H.
Greena’a z kolekcji FOZZ, nakładem
2500 egzemplarzy.
KIEDY: 8 listopada 2012
GDZIE: Dom aukcyjny Desa Unicum
studenci
To tylko
studenci
kolejny koniec świata
MARTYNA BĄK
„Czy wiesz już, gdzie ukryjesz się, gdy nadejdzie koniec
świata przewidywany na 21.12.2012? Jak wykorzystasz te
dni, które jeszcze pozostały?”
francuskiego jasnowidza, który utrzymywał, że w tym roku w Londynie
wybuchnie wielki pożar. Faktycznie,
ogień strawił wtedy ponad połowę
miasta, a ponadto poprzedzony był
Wielką Zarazą, epidemią dżumy, która
przypadła na lata 1665-1666. Wszystkie
przesłanki mówiły, że koniec świata
jest blisko. Jednak ten znów nie nadszedł.
na niebie”, który niektórzy interpretują
jako wejście Słońca w okres hiperaktywności, co ma się stać w 2012 roku.
Nostradamus jako przyczynę końca
świata określa trzecią wojnę światową.
Jeśli przyjąć, że byłaby to wojna atomowa, totalna, przepowiednia wydawać
się może całkiem sensowna.
zderzenia Ziemi z planetoidą 99942
Apophis w roku 2029 wynosi według
NASA około 1,6%. Jednak nawet gdyby do niego doszło, zniszczenia dotyczyłyby tylko części powierzchni
naszej planety, bez długotrwałych
skutków w skali globalnej. Jednak
kto, wie, może byłoby o wiele gorzej
i nie warto tracić nadziei.
Prorok też człowiek
16
16
T
Takie pytanie coraz częściej pojawiają
się w Internecie, nie tylko w formie
żartu. Niektórzy, zafascynowani kalendarzem Majów, który podobno wieszczy
grudniową apokalipsę, śmiałoaprzewidują nieodwołalny Armagedon. Choć
niektórzy wzruszają ramionami, istnieją ludzie poddający się szaleństwu
przygotowań na koniec świata. Być
może nie zdają sobie sprawy z tego,
jak chwytliwy i jak głęboko zakorzeniony w historii to temat. Koniec
świata powinien bowiem nadejść już
dawno i to co najmniej kilkukrotnie.
się w roku 999. Popularna opowieść,
mówiąca, że na przełomie tysiąclecia
zbudzi się Lewiatan, mityczny potwór,
który zniszczy całkowicie ziemię, była
tak popularna, że wywołała zbiorową
histerię. Ludzie żyli w strachu i odprawiali pokuty, przeświadczeni o końcu…
który nie nadszedł. Legenda mówi, że
huczne świętowanie z tej okazji oraz
błogosławieństwo papieża Sylwestra II
dało fundamenty pod znaną nam dziś
wszystkim zabawę sylwestrową.
Apokalipsa na koniec wieku
Rok 1666 z powodu trzech szóstek
silnie kojarzył się z szatanem. Był to
pierwszy, ale nie najważniejszy powód,
dla którego wielu ludzi wierzyło, że
koniec świata nadejdzie właśnie w tym
roku. Dużą rolę odegrały w tym proroctwa Żyda o nazwisku Sabbataj Cewi.
Kontrowersyjny prorok, nielubiany
przez wyznawców judaizmu (porzucił
judaizm na rzecz islamu), głosił, że
w roku 1666 zostanie objawiona ludzkości prawda ważniejsza niż Koran
czy Tora. Niepokój wzbudzały także
przepowiednie Nostradamusa, znanego
Trudno się dziwić, że wraz z końcem
pewnej epoki, takiej jak tysiąclecie,
nastroje społeczne stają się cokolwiek
niewesołe. Przeświadczenie o zamknięciu okresu w historii, data sugerująca
odcięcie się od przeszłości… Większość z nas pamięta panikę w 1999
roku, gdy miało się zacząć nowe milenium. Mówiono o globalnej awarii
komputerów, masowych wypadkach...
Panowało poczucie zagrożenia i niepewności. Coś podobnego wydarzyło
Rok szatana
W historii wielu było samozwańczych
jasnowidzów, którzy zdołali przekonać
ludzi, że są w stanie określić datę końca świata. Wśród nich byli naukowcy,
tacy jak Johannes Stöffler, stawiający
na rok 1524, czy William Whitson,
przekonany, ze w 1736 nadejdzie potop
na miarę tego z Biblii. John Gribben
i Stephen Plageman, astrofizycy, utrzymywali, że specyficzny układ planet
spowoduje zmianę pola magnetycznego, a w konsekwencji szereg zjawisk
niszczących ziemię. Miałoby się to stać
w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku.
Pytanie o apokalipsę łączy się nie
tylko z nauką, ale również religią,
więc prorokami często byli przywódcy
duchowi. Warto tu wspomnieć o Joannie Southcott, brytyjskiej mistyczce,
która przewidziała datę końca świata
na 19 października 1814 roku, a sama
zmarła dwa miesiące później. Ellen
White, jednej z założycieli Kościoła
Adwentystów Dnia siódmego, anioł
podobno objawił, że koniec świata nastąpi w 1850 roku. Na koniec wieku
XIX Armagedon przewidywał Joseph
Smith, założyciel kościoła mormonów.
Proroków takich było jednak o wiele
więcej — jak widać, wszyscy się mylili.
Głos Nostradamusa
Być może największe emocje budzą
przepowiednie Michela de Nostradame, zwanego Nostradamusem. Francuz, mistrz wielu sztuk, przepowiedział
wiele katastrof, jak chociażby opisany
wcześniej pożar Londynu. Ciekawe, że
spisywał je w formie wierszowanej,
a metoda ich uporządkowania przez
wielu badaczy uważana jest za klucz do
zrozumienia proroctw. Jedno z nich,
silnie związane z końcem świata, przewiduje jako jego zwiastuny wybranie
„papieża o oliwkowej skórze” czy „ogień
Przyszłość
w ciemnych barwach
Końców świata było już wiele i jak
na razie żaden nie nastąpił. i nawet
jeśli 21 grudnia tego roku nic ciekawego się nie wydarzy, to nie warto
tracić nadziei. Bowiem istnieje jeszcze
kilka okazji, kiedy Armagedon może
jednak nastąpić. Pierwszą z nich przewidział na rok 2060 nie kto inny, jak
Isaac Newton. Słynny naukowiec, opierając się na Biblii oraz własnych założeniach, wyliczył drobiazgowo wiele
ważnych dla historii dat, a wśród nich
także datę Armagedonu. Inną propozycję końca świata wysnuli współcześni naukowcy – prawdopodobieństwo
Komu wierzyć?
Komu mamy wierzyć w sprawie
końca świata? Tego jednoznacznie
stwierdzić nie można. Patrząc na
liczbę apokalips, które się nie pojawiły, czy na te, które podobno jeszcze
nadejdą, można chyba się rozluźnić
i dla własnej wygody przyjąć przepowiednię, która nam najbardziej odpowiada. Jak chociażby tę, wygłoszoną
przez znanego polskiego jasnowidza,
ojca Czesława Klimuszko, który prorokował, że „koniec świata nie nastąpi, ale od Polski zacznie się odrodzenie świata”. i na tym poprzestańmy.
17
studenci
studenci
Coraz bliżej
agata bartoszewicz
‚‚Święta”
tak bardzo, że nie potrzebujemy już obchodzić ich w sposób należyty, według
tradycji? i najważniejsze – co zrobić,
by te magiczne Święta znów powróciły?
Niestety, nie dowiemy się tego z telewizji czy internetu. Dzisiejsze media nastawione są na komercjalizację Świąt
i wykorzystywanie ich jako kolejnego
sposobu na zwiększenie oglądalności.
Włączając czarne pudełko zobaczymy
reklamy drogich zabawek oraz cały
świąteczny blok, traktujący o krasnoludach, elfach i Mikołaju, który zawsze
ma kłopoty z doręczeniem prezentów
na czas. Internet aż kipi od artykułów
czy grafik, które w prześmiewczy sposób obrazują nam „magię świąt”. Jedynie w radio przez cały ten czas można
posłuchać polskich kolęd. Szkoda tylko, że nikt już tego nie robi (nie wspominając już o śpiewaniu!), uważając to
za staroświecki, nikomu niepotrzebny
zwyczaj.
Nie bądź Grinchem
18
Suto zastawiony stół, pięknie przystrojona choinka, za oknem biało. Wszyscy czekają na pierwszą
gwiazdkę. W tle pobrzmiewają najbardziej znane kolędy. Jest opłatek, sianko pod obrusem i puste
miejsce dla zbłąkanego wędrowca. Tak wyglądają już tylko święta na ekranie telewizora.
W
Przykry obowiązek?
W tradycji chrześcijańskiej Boże
Narodzenie to święto upamiętniające narodziny Jezusa Chrystusa, przypadające na 25 grudnia. Poprzedzone
jest trzytygodniowym okresem adwentu oraz Wigilią – taką definicję świąt
zna każdy. o ile znajomość podstaw
nie jest wielkim problemem, o tyle
połowa naszego społeczeństwa miałaby kłopot z wymienieniem chociażby pięciu świątecznych tradycji (oglądanie „Kevina samego w domu” nie
jest jedną z nich). Studenci wracają
do domów, uczniowie cieszą się z długiej przerwy od szkoły, natomiast dorosłym święta kojarzą się już tylko
z wielkimi porządkami, ze spędzeniem kilku dni w kuchni, z przykrym
obowiązkiem, który powtarza się rokrocznie. Każdy ma ochotę usiąść w fotelu, zjeść pieroga i ponarzekać na to,
że w telewizji nie ma nic ciekawego,
a od tego jedzenia rośnie brzuch.
Przeceno-szaleństwo!
Już w połowie października, kiedy jeszcze liście z drzew nie opadły,
w wielkich centrach handlowych po-
fot. K. Ulańska
jawiają się kolorowe światełka, małe
choineczki, a zwykłe sklepowe wystawy przemieniają się w repliki domu
Świętego Mikołaja. Wszystko to przyciąga uwagę i kusi. Nie obejdzie się
bez słynnej reklamy Coca-Coli, przy
której wszyscy zgodnie śpiewają „Coraz bliżej Święta”. Wybranie prezentu ukochanej osobie nie wydaje się
już takie łatwe, kiedy oferta artykułów w atrakcyjnych cenach zwiększa
się w zastraszającym tempie. Może te
perfumy będą lepsze od tamtej koszuli? Ale tu są takie piękne buty, przecenione o 40%! Boże Narodzenie stało
się chwytem marketingowym, przyciągającym masy. Może niedługo nie
będziemy już obchodzić świąt, a Wielkie Zimowe Wyprzedaże?
Nie- świąteczna rzeczywistość
Jak wygląda więc Wigilia w przeciętnej rodzinie? Pracujący rodzice, dwójka dzieci. Matka spędza swój
najlepszy czas w kuchni, jedną ręką
przygotowując karpia, a drugą mieszając barszcz (z proszku oczywiście).
Na sztuczną choinkę wiesza się bombki – niebieskie, bo te były na przecenie. Pod biały obrus plamoodporny
nie kładzie się nic. Skąd wziąć prawdziwe sianko w samym centrum dużego miasta? Inna sprawa, gdyby było
gdzieś na przecenie. Ale nie było. Wyciąga się więc odświętną, zakurzoną zastawę. a potem na salony wchodzi taka ilość świątecznego jedzenia,
dzięki której można byłoby nakarmić
całą afrykańską wioskę. To nic, że połowa zmarnuje się i wyląduje w koszu (w najlepszym przypadku). Wtedy
zbiera się cała rodzina. Matka w fartuchu, ojciec w rozpiętej koszuli, a dzieci w dresach, bo w końcu cały dzień
sprzątały. Cztery głosy wymruczą modlitwę, a przy dzieleniu się opłatkiem
najpiękniejszymi życzeniami jakie
można usłyszeć są słowa „wszystkiego
dobrego”, przy czym każdy zmuszony
jest odpowiedzieć „nawzajem”. Potem
zostaje już tylko uporać się ze śledzikami, uszkami i barszczem, rozpakować prezenty, obejrzeć coś w telewizji. Et voilà , Święta można uznać za
zakończone.
Boże Narodzenie to okres, kiedy trzeba pokazać, że jest się idealnym Polakiem, który wierzy w idee narodzin
Chrystusa oraz kultywuje świąteczne tradycje. Niewielu jednak pamięta
o Pasterce czy kolędowaniu. Najgorsze jest jednak to, że okres świąteczny powinien być czasem poświęconym
najbliższym, spędzonym w rodzinnym
gronie. Zza drzwi niekoniecznie musi
wybrzmiewać „Cicha noc” – o wiele przyjemniejszym dźwiękiem byłby gwar rodzinnych rozmów i śmiechu. Niech te Święta nie będą tylko
chwytem marketingowym, który ogłupia społeczeństwo. Niech to będzie czas
ludzkiego zjednoczenia.
To wszystko jest passé
Dlaczego tak się dzieje? Czy to Święta przestały już roztaczać swoją magię,
czy może jednak my, zmieniliśmy się
fot. K. Ulańska
Gdzie wyjechać
na Sylwestra?
Natalia DOMańska
S
Sylwester to wyjątkowy czas. Odchodzi
Stary Rok i nastaje Nowy. Z tego powodu tę noc chcemy spędzić inaczej, lepiej
i na pewno z większą pompą. Z zapałem planujemy formy spędzenia Sylwestra. Wiele miesięcy wcześniej wiemy,
co będziemy robić, gdzie i z kim. Wypady w góry, wyjazdy zagraniczne, bale,
imprezy, domówki. Pojawia się jednak
jedno pytanie: co z tymi, którzy odkładali tę decyzję na potem, teraz zostało niewiele czasu, a pomysłu brak?
Spokojnie, żyjemy w czasach, w których nie ma rzeczy niemożliwych, a są
jedynie trud. Organizatorzy imprez prześcigają się w ofertach, dotyczących najhuczniej obchodzonej nocy w roku.
Naprawdę trzeba się postarać, żeby nie
znaleźć absolutnie nic, co by nas zainteresowało. Z każdej strony, za każdym rogiem i niemal na każdym słupie czai się ogłoszenie, ulotka czy
plakat o wydarzeniu, które odbędzie
się właśnie w Sylwestra.
Tej nocy nikt nie chce być sam,
mamy się bawić i cieszyć nadchodzącym rokiem. Stajemy przed szansą zaczęcia wszystkiego od nowa, a przynajmniej możemy sobie wyobrazić, że
teraz będzie lepiej. Mamy masę postanowień, ale o tym, czy w nich wytrwamy, decyduje jedynie nasza silna wola.
Poszukując czegoś w połowie grudnia najlepiej i najprościej jest po prostu usiąść przed komputerem i poszperać w Internecie.
Na stronie internetowej http://www.e-sylwester.pl/ znajdziemy masę ofert.
Musimy jedynie określić, ile chcemy
wydać i gdzie się udać. Propozycji
jest naprawdę wiele. Góry, SPA, Paryż,
Wiedeń… Pojawia się nawet urocza zakładka „Sylwester dla Studentów”. Ceny
są przystępne, gdy mniej więcej wiemy,
czego oczekujemy. Jeżeli jednak interesuje nas Sylwester wyłącznie w Warszawie, nie chce się nam nigdzie podróżować, a jedynie dobrze bawić
– można zerknąć na tę stronkę: http://
www.sylwestrowy.pl/sylwester/warszawa. Znajduje się tam bardzo pomocna
zakładka „Multizapytanie”, gdzie uzupełnia się odpowiednie rubryczki i dostaje konkretne propozycje na maila.
Wygodne i szybkie. Do tego mnóstwo
rabatów i ofert promocyjnych.
Są jednak pośród nas tacy, których
nie interesują takie formy spędzenia
tej wyjątkowej nocy. Często o wyborze
decydują kwestie finansowe.
Stacje telewizyjne wychodzą naprzeciw takim ludziom. Corocznie w większych miastach organizowane są wielkie imprezy sylwestrowe pod gołym
niebem. Wystarczy sprawdzić w sieci,
gdzie odbywa się dany koncert, kupić
szampana, ciepło się ubrać, zabrać dobre towarzystwo i w drogę! Można też
urządzić domówkę i bawić się równie
dobrze przy swojej ulubionej muzyce,
w ciepłym pomieszczeniu ze znajomymi.
Ewentualnie wybrać opcję najprostszą, nie wymagającą żadnego wysiłku… Pójść spać i obudzić się w Nowym Roku 2013.
19
studenci
Biografia
DAMIAN DREWULSKI
studenci
To Ja, to
Muranowa
Genius loci – tak zwykło się określać miejsca, które wyrastają poza zwykłe określenie
geograficzne, które mają swoją tożsamość. Tytułowe osiedle z najnowszej książki Beaty
Chomątowskiej „Stacja Muranów” to znacznie więcej. Podróż przez kilka stuleci, setki
historii, sporo nostalgii i nie mało systematycznego, quasi-naukowego podejścia –
wszystko z miłości do jednego miejsca.
Choć nie pochodzi z Muranowa, a nawet nie
jest Warszawianką Beata Chomątowska zakochała się w tym osiedlu z ciekawości. Czar zamkniętych podwórek, bram prowadzących donikąd stały się fundamentami głębokiego studium
na temat tożsamości Muranowa. W opowieści
splata się wiele wątków.
20
Jest też w książce próba oceny świadomości i tożsamości miejsca. Czy ktoś uczący się
w budynku, w którym w trakcie wojny mieściła
się katownia jest tego świadom? Czy ktoś przechadzający się obok Pomnika Bohaterów Getta
jest w stanie wyobrazić sobie Muranów pełen
kamienic, czynszówek, gęstej zabudowy i zupełnie klimatu „Małej Jerozolimy”? Do odpowie-
gram
„Powiedz czego słuchasz, a powiem ci kim jesteś”- takie stwierdzenie często pojawia się w dyskusjach o gustach muzycznych. Nie chcemy dywagować o jego prawdziwości, chcemy tylko
zapytać: czy w świadomy sposób kształtujemy nasze muzyczne upodobania? Bo przecież słuchanie muzyki z komercyjnego radia to nie to samo, co wybór tego, co nam odpowiada. Jak zwykle
trzeba trochę poszukać, by znaleźć to, czego potrzebujemy. Oto ranking niszowych internetowych stacji radiowych i stron z muzyką.
dzi wzywani są uczniowie okolicznych szkół, ale
też ich nauczyciele. Pracownicy sklepów w tej
okolicy, jej mieszkańcy, a również ci, którzy
wracają by szukać miejsca swoich przodków.
Mimo, że czasem zbyt chaotycznie napisana,
„Stacja Muranów” daleka jest od zamkniętego
języka publikacji naukowych. Zamiast tego staHistoryczny, który dotyka bodaj najboleśniej- nowi wyjątkową kronikę miejsca. Lektura książszej historii – Holocaustu, getta . Zamiast sku- ki pozwala zamiast nudnego, szarego osiedla zopiać się na zadrach autorka próbuje wyciągnąć baczyć miejsce bogate w historie.
z nich wnioski co do żywotności i charakteru miejsca. Obok historii zmarłych znajdziemy
wiele historii tych, którzy przeżyli lub pomagal
i pomogli przeżyć.
„Stacja Muranów” to też świetne studium wojny, która na tym terenie rozegrała się w planach zagospodarowania osiedla. Pierwszymi żołnierzami w owej tej walce są architekci, którzy
na wyjałowionej przestrzeni w centrum miasta
chcą stworzyć osiedle idealne. Zbudowane na
fundamencie idei Le Corbusiera i oprawione
polskim duchem . Ich przeciwnikiem jest pragmatyzm i trudna sytuacja powojennego kraju.
Beata Chomątowska oceniając rezultat tego starcia nie feruje jednoznacznych wyroków. Choć
blokom z gruzobetonu o przytłaczającej kolorystyce daleko do ich pierwotnych wzorców Autorka uduchowiając ich historie nadaje im wymiar niemal ludzki. W ten sposób wypełniona
zostaje luka w świadomości pomiędzy obrazem
Muranowa znanym z pierwszych fotografii po
wojnie przedstawiających krajobraz księżycowy,
a obecnym osiedlem.
ARIANA STELĘGOWSKA
dla Ciebie
gram
1. www.stereomood.com
To strona, na której dosłownie każdy
może znaleźć coś dla siebie. Podstawową
zaletą jest możliwość wyboru muzyki na
podstawie nastroju, czy wykonywanej
czynności. Jest tu około 100 kategorii
muzycznych. Jeżeli wejdziemy w jakikolwiek nastrój, konkretną piosenkę
możemy dodać do własnej listy ulubionych. Ogromnym plusem jest również
to, że rzadko kiedy można tu spotkać popularne utwory, które królują na listach
przebojów, jest tu natomiast ogromny
wybór anglojęzycznych piosenek, wykonywanych przez mało znanych artystów. To najbardziej zróżnicowana stacja - zarówno pod względem kategorii
muzycznych, jaki i wszystkich utworów
(to tu znajduje się najwięcej piosenek
spośród wszystkich prezentowanych
stacji). Dostęp do radia można uzyskać
także poprzez ściągnięcie aplikacji na
telefon.
2. www.radiotuna.com
To serwis próbujący bardzo dokładnie
wpasować się w nasz gust muzyczny.
Wybierając rodzaj interesującej nas
muzyki, wybieramy także precyzujące
podgrupy. Na początku bywa to trochę
uciążliwe, ale po chwili widzimy efekty. Najpierw strona wyszukuje stacje radiowe, które odpowiadają naszemu wyborowi. w kolejnym kroku po prawej
stronie pokazuje, w jakim stopniu
wyniki pasują do podkategorii; tak więc
decydując się na rock, mamy do wyboru
kolejne cztery podkategorie (classic rock,
art& prog rock, rock& roll, soft rock) itd.
Jeżeli klikniemy w soft rock, wyskoczą
nam kolejne podgrupy. Można również
wpisać własną kategorię, wtedy otrzymamy możliwość wyboru podgatunku,
artysty lub konkretnej stacji radiowej,
prezentującej dany rodzaj muzyki. Aplikacja dostępna również na iPhone’a.
3. www.hitlantis.com
W tym radiu jest ponad sześć tysięcy
zespołów, które zostały uszeregowane
na podstawie kategorii muzyki, jaką
prezentują. Imponujący układ graficzny strony sprawia, że muzyki słucha
się jeszcze przyjemniej. Dodatkową
opcją jest to, że, gdy podczas odtwarzania konkretnej piosenki, najedziemy
kursorem na jej wykonawcę – kółko
z jego profilem zacznie się wyróżniać.
Możemy wtedy łatwo uzyskać informacje
na temat artysty. Wielkość kółeczek zależy
od popularności danego wykonawcy – im
większe, tym dany wokalista lub grupa
mają więcej fanów. Możemy wybrać
również gatunek muzyki, której chcemy słuchać lub doprecyzować, jakiej
narodowości ma być wykonawca. Strona promuje artystów mało znanych,
niszowych, którzy dzielą się swoją
muzyką w sieci.
4. www.jamendo.com
Serwis ten można znaleźć wśród
polecanych na stronie www.legalnakultura.pl, razem z innymi legalnymi
źródłami. Utwory można odkrywać
poprzez wykaz najpopularniejszych
lub najczęściej słuchanych piosenek.
Również tu możemy utworzyć swoją
własną playlistę. Dodatkową opcją strony jest możliwość wykupienia usług
Jamendo, tzn. licencji na odtwarzanie ich muzyki w sklepach lub innych miejscach publicznych. Warto tu
zajrzeć, może właśnie tu znajdziecie
zasłyszaną gdzieś piosenkę?
21
studenci
KATARZYNA SZCZEPANIAK
Recenzje
Mo Hayder – „Skóra”
22
Mo Hayder nie jest w naszym kraju aż tak popularna,
jak Harlan Coben, Dean Koontz czy Dan Brown.
A szkoda, bo najnowsza powieść Hayder wydana w Polsce – „Skóra” – ma szansę wstrząsnąć niejednym miłośnikiem literackich wrażeń.
Zaginiona celebrytka, której poszukiwania zakrojone są
na szeroką skalę i zwłoki kobiety znalezione na obrzeżach
miasta - dwie ofiary, dwa śledztwa, wiele niewyjaśnionych
wątków. Patolog orzeka o samobójstwie, jednak pewne
poszlaki pozwalają wątpić w taką wersję wydarzeń.
Gdzieś poza granicą wzroku czai się zło. Nie wiadomo,
jaką dokładnie ma postać. Czy jest zdeformowanym karłem, który wykorzystuje części ludzkiego ciała do pseudo-magicznych rytuałów? Czy też człowiekiem, po którym
nikt nie spodziewałby się zbrodniczych skłonności? Jedno
jest pewne – ma obsesję na punkcie skóry i żadnych oporów przed popełnieniem morderstwa.
„Skóra” kryje w sobie wszystko to, co najlepsze w powieści kryminalnej. Szczelnie otula makabryczną zagadkę, nie
szczędząc przy tym mrożących krew w żyłach szczegółów.
Powoli odkrywa kolejne karty, wikłając bohaterów w coraz
bardziej skomplikowaną sieć wzajemnych zależności. Hayder
tworzy układankę, której elementów nie da się dopasować
do siebie bez niebezpiecznego śledztwa. Kunsztownie łączy
wszystkie wątki w spójną całość. Bez owijania w bawełnę,
bez ugrzeczniania i sztuczności. Za to z ogromną literacką
i psychologiczną intuicją.
Prawdziwą siłą „Skóry” nie jest jednak misterna intryga,
lecz wyraziści bohaterowie, (znani z powieści „Rytuał”) których wybory i działania, nie zawsze moralnie jednoznaczne,
nadają całej historii niebywałej pikanterii. Phoebe „Pchła”
Marley, szefowa policyjnego oddziału płetwonurków, oraz
inspektor Jeff Caffery muszą zmierzyć się nie tylko z zagadkami kryminalnymi, ale również, a może przede wszystkim –
z własnymi demonami. Na Cafferym ciąży widmo nie do końca rozwiązanej sprawy, Pchle natomiast przychodzi uporać się
z problemem przypadkowej śmierci, którą spowodował jej
brat…
„Skóra” z każdą stroną wciąga coraz mocniej i z każdą stroną upewnia, że Mo Hayder powinna być stawiana
w jednym szeregu z najpopularniejszymi pisarzami, parającymi się takimi gatunkami jak thriller i powieść kryminalna.
Autor: Mo Hayder
Tytuł: „Skóra”
Wydawnictwo: Sonia Draga
Rok wydania: 2009
(polskie wydanie: 2011)
Andrzej Ziemiański „Pomnik Cesarzowej Achai - t. 1”
Trylogia „Achaja” Andrzeja Ziemiańskiego okazała się dużym sukcesem i przebojem wdarła się do
swoistego kanonu polskich współczesnych powieści
fantastycznych. Nic dziwnego, że historia potężnego
cesarstwa doczekała się swojej kontynuacji.
Zawiłe losy kontrowersyjnej władczyni-wojowniczki stały się początkiem i symbolem nowej epoki. Po wielu latach po Achai pozostał jednak już tylko okazały pomnik.
Nadszedł czas na nową epokę i… nową trylogię.
Ową nową epokę wyznacza spotkanie dwóch światów,
rozdzielanych do tej pory przez Góry Pierścienia. Ogromna siła technologiczna, jaką dysponuje Rzeczpospolita,
wdziera się do przestrzeni, w której główną rolę odgrywają magia oraz poświęcenie nie do końca wyszkolonych
kobiet-żołnierzy. Żołnierzy, będących jedynie pionkami
w grze, której nie mają prawa rozumieć. Muszą tylko pokornie ginąć za cesarstwo. Po nich przyjdą przecież kolejne wojowniczki.
Czy nowa epoka będzie jednocześnie nowym przymierzem, zawartym pomiędzy nierównorzędnymi partnerami?
Czy też stanie się początkiem jeszcze krwawszych starć?
Do walki przyłącza się przecież gracz, którego siły żołnierze cesarstwa nie mogą nawet oszacować. Nie rozumieją
jej, bo jest zupełnie obca ich systemowi wartości.
Nie sposób uniknąć porównania z „Achają”. Porównanie
to wypada jednak zdecydowanie niekorzystnie dla „Pomnika…”. Pierwszy tom nowej trylogii Ziemiańskiego traci
dużo ze swej świeżości, nie mogę też pozbyć się wrażenia
pewnego… zbrukania. Tak - literacki świat krwawego cesarstwa zostaje zbrukany przez wtargnięcie do niego pierwiastka boleśnie rzeczywistego i zupełnie nieprzystającego
do magicznej i, jak na fantastykę przystało, odrobinę naiwnej rzeczywistości.
„Pomnik cesarzowej Achai” wciąż jest jednak książką,
którą czyta się z przyjemnością i pewnym zaciekawieniem.
Nie trafi raczej na półkę z arcydziełami literatury fantastycznej, może nawet kilka osób poczuje się zawiedzionych
jej zawartością. Znajdzie jednak swoich zwolenników, którzy z zapartym tchem czekać będą na rozwój wypadków.
Autor: Andrzej Ziemiański
Tytuł: „Pomnik Cesarzowej
Achai - Tom 1”
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Rok wydania: 2012
Studencie, zaprogramuj swoje zdrowie!
Zgłoś się do jednej z placówek CenterMed (sprawdź na www.centermed.pl),
odbierz swoją kartę Programu ZdrowJa i korzystaj ze zniżek!
Program ZdrowJa to wyjątkowy program rabatowy, który daje Ci:
• Zniżki na produkty i usługi związane z aktywnym trybem życia;
• Zniżki na usługi medyczne;
• Dedykowane programy profilaktyczne;
• Zaangażowanych lekarzy;
• Bezpłatne internetowe Indywidualne Konto Zdrowotne – po aktywowaniu
konta m.in. uzyskasz dostęp do informacji o własnych wizytach u lekarza,
znajdziesz aptekę, gdzie najtaniej kupisz potrzebny lek.
Wśród naszych partnerów znajdują się m.in. Teatr Capitol, Pub Student, Klub
Remont, Medyk, Ferment, Multipub, Lookart Studio.
Więcej informacji na www.programzdrowja.pl.
Zapraszamy także na oficjalny fanpage programu: www.facebook.com/
program.zdrowja – gdzie na bieżąco będziesz informowany o nowych partnerach
programu, będziesz mieć możliwość wygrania darmowych biletów na koncerty,
mecze AZS PW, do teatru itd.