Miasto boże - Autoportret

Transkrypt

Miasto boże - Autoportret
jakub puchalski
miasto boże
o świątyni chrześcijańskiej
Wszyscy jesteśmy oswojeni z kościołem.
Wielu często tam bywa. Nawet dla ateistów bryła
świątyni jest w oczywisty sposób rozpoznawalnym
elementem pejzażu. Czymże jest więc wejście do kościoła? Przeżegnaniem się wodą święconą i przyklęknięciem. A może jest to coś więcej? W samym
wnętrzu rzeczywiście zachowujemy się inaczej niż
na ulicy. Mówimy przyciszonym głosem, poruszamy
się ostrożnie, by nie wywoływać hałasu. Dlaczego?
Postępujemy tak przecież nawet wtedy, gdy jesteśmy
sami, gdy nie mamy komu przeszkadzać w modlitwie. Nasza zeświecczona jaźń czuje się tu mniej
pewnie... Według dzisiejszego słownictwa – wpływa
na nas atmosfera miejsca. Atmosfera? Kilkoma krokami przez kruchtę odbyliśmy gigantyczną drogę.
Przeszliśmy z profanum – do sacrum.
pierwszy przystanek wchodzących
Pierwsi chrześcijanie nie wznosili specjalnych
budowli kultowych, spotykali się na swe agape,
uczty połączone z nauczaniem, w miejscach, które
były im dostępne. Ponieważ zaś do 313 r. (tzw.
edykt mediolański, zrównujący chrześcijaństwo
w prawach z innymi religiami) chrystianizm nie
był uznawany przez państwo rzymskie, a co jakiś
czas bywał nawet prześladowany, gromadzono się
przeważnie w domach prywatnych. Wiemy o nich
niewiele, lecz powszechne były na terenie całego
cesarstwa, od obszernych w Rzymie po malutkie
w dalekiej, wschodniej osadzie Dura Europos
nad Eufratem. Typowy dom rzymski składał się
z pomieszczeń zgrupowanych wokół dziedzińca,
atrium, w którym basen z wodą nie tylko chłodził,
ale pozwalał też obmyć się po wejściu w zamknięty, sakralny dla Rzymian obszar domostwa, według
pogan strzeżony przez odpowiednich bogów. Czy
zdziwi nas, gdy zobaczymy, że przez kilka wieków
atrium było standardowym elementem poprzedzającym wejście do – wyglądającego już inaczej niż
dom – kościoła?
„Kto zaś wejdzie do środka, temu nie wolno
chodzić po wnętrzu świątyni brudnemi i nieumytemi
nogami. Pozostawił więc [biskup Paulin, wznoszący
omawiany kościół w fenickim Tyrze – J.P.] bardzo
wielką przestrzeń wolną, pomiędzy przybytkiem
a pierwszymi do niego wejściami, i otoczył ją
a przyozdobił czterema ukośnie krytemi portykami,
które całe to miejsce ujęły w czworobok, a z każdej
strony wspierają się na słupach. Miejsce między
niemi zamknął dokoła kratą drewnianą odpowiedniej wysokości, środkową zaś przestrzeń pozostawił
otwartą, by mieć wolny widok na niebo i powietrze
jasne, przesycone słońca promieniami. Tam właśnie umieścił świętych oczyszczań znaki, stawiając
naprzeciwko świątyni zbiorniki, dostarczające pod
dostatkiem żywej wody tym, co wstępują do wnętrza
przybytków, a obmyć się pragną. Oto pierwszy postój
wchodzących, upiększenie a zarazem ozdoba całości, a równocześnie najstosowniejsze miejsce dla
tych, którym jeszcze pierwszych, przedwstępnych
nauk potrzeba” (Euzebiusz z Cezarei).
„Pierwszy postój wchodzących” pozwala
im przygotować się do wkroczenia w przestrzeń
Przybytku, którą człowiek dzieli z Bogiem. W mistyczną przestrzeń kościoła, która jest odbiciem
Kościoła – zgromadzenia wiernych, odbiciem
stworzonego przez Ojca wszechświata (cosmo),
Jerozolimą niebieską, objawioną nam w Apokalipsie św. Jana.
Atria zniknęły ostatecznie w średniowieczu,
wraz z wprowadzeniem chrztu niemowląt (a więc
z zanikiem instytucji katechumenatu – przygotowujących się do chrztu dorosłych) i z pojawieniem się
nowych modeli kościołów. Ablucje, coraz bardziej
symboliczne, przeniesiono na sam próg kościoła
– ich pozostałością jest do dziś kropielnica w kruchcie. Pozostało jednak odczucie potrzeby przestrzeni,
która powinna oddzielać sacrum kościoła od profanum świata. Krakowski kościół Piotra i Pawła jest
odsunięty od ulicy, budowlę odgradza od niej XVIIIwieczne już, zwieńczone posągami Apostołów,
łudzące oczy ogrodzenie mistrza Bażanki.
Na sąsiedniej działce wznosi się równie słynny,
romański kościół św. Andrzeja. Powiela on wzorce
architektury ottońskiej, a te z kolei opierają się
na fundamencie karolińskim. Masyw zachodni
tam ukształtowany tu już zamienił się w surową,
dwuwieżową fasadę. Jednak w wielkich kościołach
budowanych w państwie Karola Wielkiego na przełomie VIII i IX w. trójwieżowy westwerk (czy ogólniej:
masyw zachodni) był zarówno przedsionkiem, jak
i oddzielną przestrzenią liturgiczną (taką funkcję
pełniło jego piętro).
Zatrzymajmy się przy pierwszej z tych funkcji,
gdyż pozostała ona bez zmian wszędzie tam, gdzie
ostały się jakiekolwiek formy masywu zachodniego.
Stańmy więc przed którymś z kościołów romańskich
Burgundii – i wkroczmy w otwór w masywnej skale,
będący wejściem do budowli. Już sama skała
– kamień – jest symbolem Chrystusa: kamienia
węgielnego, fundamentu świata. Znajdujemy się
w niskiej, ciemnej hali, jakby krypcie, w której grube trzony filarów tworzą groźnie wyglądający las.
W głębi widać jednak kolejny portal: nad drzwiami
wznosi rękę tronujący Chrystus. „Ja jestem bramą.
Jeżeli ktoś wejdzie przeze Mnie, będzie zbawiony.”
Chrystus na majestacie – rozsyłający apostołów (jak
w Vézelay), czy sądzący świat (jak w Autun) – jest
Pantokratorem, w glorii (mandorla), Światłością
Świata. „Chrystus jest centrum, w którym zbiegają
się wszystkie linie” – pisał św. Maksym Wyznawca
w swych objaśnieniach architektury i liturgii („Mystagogia”). Droga jednak do niego ciemna i pełna
przeszkód, jak narteks, w którym się jeszcze znajdujemy. Stoimy przed portalem, na granicy dwóch
światów. Gdy otwierają się drzwi – świetlistość uderza. Świetlistość i swobodna, harmonijna przestrzeń
kościelnego wnętrza. Przekraczamy próg. Za nami
pozostaje świat grzeszny – zagmatwany i mroczny,
przed nami rozpościera się Miasto Boże. Zostawiamy
chaos, stajemy się cząstką kosmosu.
„Jest to rzecz naprawdę cudowna, że w swej
małości świątynia może odzwierciedlać cały wielki świat” (Maksym Wyznawca). Kościół jest więc
symbolicznym przedstawieniem Wszechświata:
sześcienną bryłę świątyni (jako sześcian wyobrażano sobie Ziemię) przykrywa – najlepiej – półkulista
kopuła Nieba. Sklepienie długiej nawy nie będzie
uważane za równie doskonałe i całe zachodnie średniowiecze będzie próbowało wznosić formy kopulaste (np. w wieżach na skrzyżowaniach transeptu),
aż wreszcie pełna kopuła zatriumfuje w renesansie
i baroku. Budowla wspiera się , jak Kościół z żywych
kamieni, na apostołach i świętych, obecnych w postaci filarów czy kolumn, zamyka zaś uświęconą
przestrzenią niebiańską – znowu półokrągłą absydą, przykrytą półkopułą (konchą). Dla tej przestrzeni
fot.: aleksandra wojda; pozostałe il. w artykule: archiwum jakuba puchalskiego
claritas
zarezerwowane są wizerunki Chrystusa („zaprawdę,
rzeczy widzialne są obrazami niewidzialnych” – pisał Pseudo-Dionizy Areopagita). Pantokrator króluje
albo w kopule (jak od czasów Maksyma Wyznawcy
będzie w kościele bizantyńskim), albo na sklepieniu
absydy. Podtrzymują kopułę łącznicy między Niebem
a Ziemią – Cheruby lub Ewangeliści, w swych wizerunkach na pendentywach.
Ruch w bazylice chrześcijańskiej jest jednym
z elementów, które zasadniczo odróżniają ją
od rzymskiego, administracyjnego pierwowzoru.
Bazylika – dobrze oświetlona, przestronna trzylub pięcionawowa sala, była faktycznie idealną
dla potrzeb kościoła formą architektoniczną, gdy
ten nagle, po 313 r., musiał wybrać sobie rodzaj
gmachów, którymi cesarz zamierzał go obdarować.
Biskupi wsparli się tu na doświadczeniu żydowskim
(judeochrześcijan wciąż zresztą nie brakowało), gdyż
bazylikę do swych potrzeb zdążyła już dostosować
Synagoga. Kościół powielił jej układ: wejścia zostały
przeniesione z długiego boku na krótki, który stał się
tym samym elewacją frontową i stracił znajdującą
się na nim uprzednio drugą absydę. Zmieniła się
oś ruchu: bazylika z budowli poprzecznej stała się
podłużną. Od drzwi, jak ku zbawieniu, zbliżamy się
do Świętego Świętych – ołtarza, który zresztą długo
był ukryty przed wiernymi: „wnętrze jest dla tłumu
niedostępne i niewidzialne, istotnie święte i święte
świętych, któż go oglądał i śmiałby o nim mówić?”
Wędrówce po kościele towarzyszy światło.
Światło – claritas, lux z pism Pseudo-Dionizego
– jest cechą boską, bo Bóg, jak światło, emanuje
na byty niższe, aż do kręgów ziemskich. „Światła
materialne są obrazami niematerialnego źródła
jasności”. Witraże są więc nie tylko malarstwem,
ich zadaniem jest też odmienianie światła, sugerowanie – dla potrzeb rekonstrukcji Jerozolimy
Niebieskiej – jego boskiej natury: „odrealnia się”
ono sącząc przez kolorowe szybki. Do pełnego
przemienienia jego natury dojdzie, gdy światło
samo w sobie stanie się widoczne: okadzanie
ołtarza w mediolańskiej bazylice św. Ambrożego
także dzisiaj otacza go smugami światła, które
we wznoszących się ku sklepieniu – czyli ku
niebiosom – chmurach ofiarnego dymu, spływają
z owych niebiosów na kamień ofiarny (tu – ubrany
w złoto talentem złotnika Wolwiniusza). Następuje
symboliczne, mistyczne połączenie wznoszącej się
modlitwy ze spływającą łaską bożą.
Podstawową formą modlitwy jest jednak śpiew,
co zrozumiałe dla każdego, kto zetknął się z psałterzem. Muzyka jest wszak wiedzą o harmonii sfer,
czyli o konstrukcji wszechświata – cała świątynia
chrześcijańska budowana jest według muzycznych
proporcji. Muzyka sama może więc mieć wartość
modlitwy, chorał jest zaś idealnym połączeniem świętych tekstów z wypływającą z nich, tak z ich treści,
jak i z ich rytmu, muzyką; jest modlitwą doskonałą.
Rola muzyki w kościele była więc fundamentalna
– architektura wspomagała ją, tworząc wnętrza
o odpowiedniej akustyce, w których kler stojący
w chórze lub przemieszczający się w procesjach
mógł we właściwy sposób intonować i odbierać
pieśni. Liturgia, zasadniczo, składa się z gestów
i śpiewanych modlitw.
Tak oto doszliśmy do celu, do którego zmierzaliśmy, i nazwaliśmy go po imieniu:
liturgia.
Msza święta jest sensem istnienia kościoła, nic
dziwnego więc, że cała skomplikowana architektura
czy dekoracja, wszystkie programy ideowe – są jej
funkcją. Dlaczego jednak jest tak ważna? Dlaczego
istotne jest oddanie jej sprawowaniu wszystkich
zdolności, dlaczego należy się jej poświęcić? Liturgia – to służba. W kościele – służba Bogu. Liturgii
nie sprawujemy więc „sobie” – by „było ładnie” lub
szybko... Nasze indywidualne chęci nie są tu istotne
– do kościoła przychodzi się przecież, by swą wolę
zamienić na wolę boską. Liturgia jest rekapitulacją
tajemnic świata i zbawienia, jaką ofiarowujemy Bogu,
jaką zanosimy na Jego niebiański ołtarz – na wzór
liturgii apokaliptycznej. Objawionej i strasznej. „Któż
go oglądał i śmiałby o nim mówić?” Odklepywanie
jej fałszującym głosem, z niechlujnym organistą lub
wręcz zakonnicą z gitarą i piosenkami, jest możliwe
tylko w świecie, w którym mało kogo dziwi wpuszczanie turystów – ale przecież wyposażonych w przeznaczone do zbawienia dusze ludzi, do zabytkowych
– ale przecież kościołów – za opłatą. Zdaje się, że nie
istnieje żadne profanum, którym nie pokalalibyśmy
przestrzeni sacrum.