Zaklinacze Deszczu

Transkrypt

Zaklinacze Deszczu
.
„Zaklinacze Deszczu“ to książka, która powstała w ramach działań na rzecz efektywności
energetycznej prowadzonych przez Norweską Agencję Energetyczną Enova SF.
www. zaklinaczedeszczu.pl
ISBN 978-83-921049-4-0
Klaus Hagerup
Niniejsza publikacja została wydana w ramach realizacji projektu współfinansowanego przez Unię
Europejską „Zintegrowane działania mające na celu wzrost świadomości ekologicznej dzieci w zakresie oszczędzania energii poprzez różne formy edukacji na rzecz zrównoważonej przyszłości –
Kids4Future“, EIE/06/204/SI2.447395, („Creating Actions among Energy Conscious Children – Combining Education, Communication and Energy Knowledge in an Integrated Approach for a Sustainable Future“)
Zaklinacze Deszczu
Deszczu
Zaklinacze
.
.
Zbyszek jest przekonany, że jest zwyczajnym chłopcem, aż do dnia, w którym poznaje
Zulę. Z pozoru zwykła dziewczynka, przybywa na Ziemię na kolorowym bączku ześlizgując się po tęczy. Okazuje się, że Zula należy do Klubu Zaklinaczy Deszczu i co więcej,
uświadamia Zbyszka, że on także jest Zaklinaczem Deszczu. Wszystko to sprawia, że
Zbyszek staje się na tyle zaciekawiony, iż udaje się wraz z Zulą na odległą planetę o nazwie Jonia. Nie przeraża go nawet lot na kolorowym bączku. W ten sposób, spokojnie zapowiadający się dzień, zamienia się dla Zbyszka w dzień pełen przygód.
`` 1
Zaklinacze Deszczu - Czesc
`` 1
Zaklinacze Deszczu - Czesc
Klaus Hagerup
Scanpartner Trondheim, Norwegia
`` 1
Zaklinacze Deszczu - Czesc
Część 1
O autorze:
Klaus Hagerup jest kreatorem świata Zaklinaczy Deszczu. Urodził się w Oslo w 1946 r.
To znany norweski autor książek dla dzieci i dorosłych. Matka autora była popularną
w Norwegii pisarką, ojciec pisał książki dla dzieci. Klaus Hagerup jest także dramatopisarzem, nauczycielem, tłumaczem tekstów oraz aktorem.
Zaklinacze Deszczu to książka wydana w ramach trwającego trzy lata projektu, którego pomysłodawcą jest Norweska Agencja Energetyczna Enova SF.
Celem projektu jest edukacja dzieci w wieku szkolnym w zakresie poszanowania energii oraz konsekwencji dla środowiska, jakie niesie za sobą jej
nadmierne zużycie.
Niniejsza książka to pierwsza z trzech części historii Zaklinaczy Deszczu.
Kolejne części ukażą się w latach 2008 i 2009.
Przykładowe pytania i zadania:
1. Zbyszek wraca na Ziemię, aby zapytać innych Zaklinaczy Deszczu jak uratować Jonię.
Czy myślisz, że mógłby odwiedzić także kogoś z Twojej klasy?
Krajowa Agencja Poszanowania Energii S.A.
00-560 Warszawa ul. Mokotowska 35,
tel. 022 626 09 10; fax 022 626 09 11
www.kape.gov.pl
Sąd Rejonowy dla m. st. Warszawy,
XII Wydział Gospodarczy Krajowego Rejestru Sądowego,
Rejestr Przedsiębiorców nr 16255
Kapitał akcyjny: 3 100 000 zł
NIP: 526-10-07-972
REGON: 010753973
© 2007 Enova SF/Regnmakerne
Autor: Klaus Hagerup, Norwegia
Ilustracje: Lars Hegdal, Norwegia
Projekt: Scanpartner Trondheim, Norwegia
Papier: kreda 170 g
Czcionka: Humanist CnPl
Tłumaczenie na język polski: Anna Chyckowska
Opracowanie graficzne wersji polskiej: Janusz Pilecki
Druk: Oficyna Drukarska Jacek Chmielewski
Wszystkie prawa zastrzeżone.
Żadna z części niniejszej publikacji nie może być powielana w żadnej formie bez pisemnego zezwolenia wydawcy.
Niniejsza publikacja jest bezpłatna.
Projekt współfinansowany jest przez Komisję Europejską
w ramach programu Inteligentna Energia – Europa.
Całkowita odpowiedzialność za treść niniejszej publikacji spoczywa na jej autorach.
Nie musi ona odzwierciedlać opinii Wspólnot Europejskich. Komisja Europejska nie ponosi odpowiedzialności
za wykorzystanie informacji zawartych w niniejszej publikacji.
Czy Twoi koledzy z klasy uważają się za Zaklinaczy Deszczu? Jeśli tak, to dlaczego lub dlaczego nie? Jeśli nie jesteś Zaklinaczem Deszczu, czy chciałbyś nim zostać? Jak możesz zostać Zaklinaczem Deszczu?
2. Jonianie kierują się hasłem „Zużyj i wyrzuć!“. Opracuj swoje własne hasło oraz zasady,
którymi według Ciebie powinni kierować się Zaklinacze Deszczu tu na Ziemi.
Zaklinacze Deszczu walczą z zanieczyszczaniem środowiska, oszczędzają energię, dbają
o swoją planetę, a także pomagają sobie nawzajem. Najważniejsze zagadnienia tej części książki to: zużycie energii, różne źródła energii, w tym źródła odnawialne, dystrybucja
energii na świecie, odpowiedzialność i troszczenie się o siebie nawzajem.
3. Jak Twoim zdaniem będzie wyglądało w przyszłości życie na Ziemi, na przykład
w 2050 roku?
Użyj swojej wyobraźni. Czy życie na Ziemi może wyglądać w przyszłości podobnie jak na
planecie Jonia? Jeśli tak, to jakie mogą być tego przyczyny? Jak możemy temu zapobiec?
Swoje pomysły możesz przedstawić także na rysunku.
4. Co może zrobić Zbyszek oraz inni Zaklinacze Deszczu, aby pomóc mieszkańcom Jonii?
Czy masz jakieś pomysły na uratowanie planety?
Co powinni zrobić Jonianie, aby zużywać energię w sposób bardziej efektywny? Twoim
zadaniem jest znalezienie jak największej liczby sposobów na oszczędzanie energii. Jakie
są pozytywne skutki oszczędzania energii? Czy istnieją negatywne skutki oszczędzania
energii?
Zaklinacze Deszczu
`` 1
Czesc
.
Rozdzial pierwszy
/
/
`
SPIEWA
JACY
BACZEK
.
.
W niedzielę czwartego września Zbyszek znalazł paczkę pod drzwiami wejściowymi swego
domu. Była wielkości pudełka po butach, a na brązowym opakowaniu widniały słowa napisane czarnym atramentem: „DLA ZBIGNIEWA MIKULSKIEGO. OTWORZYĆ NATYCHMIAST!“.
Gdyby Zbyszek trochę dłużej się namyślał, pewnie nigdy by do tej paczki nie zajrzał. Było
w niej bowiem coś dziwnego. Po pierwsze, na paczce nie nalepiono żadnego znaczka.
Po drugie, nie zanotowano na niej żadnego adresu. Po trzecie, była niedziela i jedyną przesyłką, jaka mogła tego dnia dotrzeć do jego domu, była niedzielna gazeta, którą ojciec
Zbyszka czytał przez pięć minut, a mama – przez dziesięć. On sam oglądał w niej tylko obrazki, co dokładnie zajmowało mu minutę i piętnaście sekund. W najgorszym wypadku
w paczce mogła znajdować się bomba. W najlepszym zaś razie wyjdzie na jaw, że ktoś robi
sobie ze Zbyszka żarty i przyczepił do paczki sznurek, za który pociągnie, gdy tylko chłopiec
schyli się, by pakunek otworzyć.
Każdy mógł się domyślić, że z tą paczką jest coś nie tak. Ale Zbyszek po prostu był niezwykle ciekawy – tak ciekawy, że jego rodzice i nauczyciele sądzili, że z tą ciekawością zwyczajnie przesadza. Pytał absolutnie o wszystko, co zwracało jego uwagę, a interesowało go też
absolutnie wszystko: Skąd bierze się ciepło w piekarniku, a skąd prędkość w samochodzie?
Dlaczego dźwięki płyną z radia? Czemu w telewizorze pojawiają się obrazy? W jaki sposób
lampka wytwarza światło? Skąd bierze się wiatr? Czemu zaczęło padać? Co dzieje się
z kwiatkami, kiedy usychają? Gdy więc paczka znalazła się pod drzwiami domu Zbyszka,
chłopcu nie przyszło do głowy, że coś może być z nią nie w porządku. Pomyślał tylko:
„Co w niej jest?“. A odkąd na opakowaniu dostrzegł napis ze swym imieniem i informacją,
by paczkę natychmiast otworzyć, podniósł ją szybko i zaczął rozpakowywać. W środku nie
było niczego dziwnego. Był tam bączek, zwykła zabawka. Wielkością przypominał piłkę
nożną, a dokoła swego obwodu ozdobiony był fioletowymi, czerwonymi, pomarańczowymi, żółtymi, zielonymi, niebieskimi i indygowymi szlaczkami. Wyglądało to tak, jakby malutka tęcza wciąż kręciła się wokół bączka.
Większość ludzi, którzy pod drzwiami wejściowymi swego domu znaleźliby tęczowego bączka, zastanawiałaby się, kto go tam położył. To zupełnie normalne zachowanie dla osób
ciekawych. Ale Zbyszek był chłopcem niesamowicie ciekawskim, dlatego tuż po otworzeniu
paczki do głowy od razu przyszła mu myśl: „Jak się wprawia w ruch tego bączka?“.
3
Zbyszek udał się do salonu. Była dziesiąta rano, ale jego rodzice wciąż spali, bo jak zwykle
w niedzielę nie musieli iść do pracy. Chłopiec przesunął stół oraz krzesła do ściany i zrolował
dywan, tak by zrobić sporo miejsca do zabawy z bączkiem. Potem usiadł na środku pokoju
i zdecydowanym ruchem lewej ręki ustawił zabawkę na podłodze. Następnie najmocniej, jak
tylko mógł, nacisnął tłoczek. Bączek zaczął wirować, a wszystkie pasy tęczy jęły mieszać się ze
sobą, tworząc najcudowniejszy kolor, jaki Zbyszek kiedykolwiek w życiu widział. To nie fiolet,
nie czerwień, nie pomarańcz, nie żółty, nie zielony, nie niebieski i nie indygo. To wszystkie
barwy świata promieniały na niego przez ten pojedynczy przecudowny kolor, który był jednocześnie czystym ruchem i... „I życiem!“ – tylko tak Zbyszek mógł dokończyć zdanie.
ŻYCIE!
Zdziwiony gapił się i gapił przed siebie. Bączek kręcił się już z niezwykłą prędkością, a z jego
wnętrza zaczął wydobywać się krystalicznie czysty dźwięk. Z początku był to tylko pojedynczy ton, lecz potem przemienił się on w piosenkę:
Wyobraź sobie: życie to gra, w którą gramy ja i ty
Na planecie, gdzie bardzo miło wszyscy czas spędzają
Pomyśl teraz, że listki na drzewie to jesteśmy my
I nasze nadzieje w pniu tego drzewa cicho sobie mieszkają
Naszej planecie pozwól żyć
Ona wciąż musi trwać i być
Kręci się jak bączek, wiruje na tle nieba
Niech krople deszczu dotkną wszystkiego
Czyste powietrze dla każdego
Kręci się bączek i my z nim tak jak trzeba
A jeśli przyjaciele nasi to ogień, powietrze i woda
To wszyscy bezpiecznie i miło bawić się możemy
Z wirującą Ziemią, na sprzątanie której czasu nam nie szkoda
bo w życiu marzenia się spełniają, znikają też problemy
Naszej planecie pozwól żyć
Ona wciąż musi trwać i być
Kręci się jak bączek, wiruje na tle nieba
Niech krople deszczu dotkną wszystkiego
Czyste powietrze dla każdego
Kręci się bączek i my z nim tak jak trzeba
5
Zaklinacze Deszczu wirują w tańcu jak bączek różnokolorowy
Naszą piosenkę cudowną tworzą powietrze, ogień i woda
Śpiewać bez końca możemy, jak wpadnie ta myśl do głowy
Energii zawsze wystarczy – czy późny wieczór, czy noc może już młoda
Naszej planecie pozwól żyć
Ona wciąż musi trwać i być
Kręci się jak bączek, wiruje na tle nieba
Niech krople deszczu dotkną wszystkiego
Czyste powietrze dla każdego
Kręci się bączek i my z nim tak jak trzeba
Chodź, pokieruj bączkiem
Nie pozwól, by przestał kręcić się w koło
Żyj tym, co daje los i co kochasz szczerze
Klaśnij w dłonie, zacznij wirować wesoło
Kiedy czujesz, że ciepłe uczucie za serce cię bierze
Na tej Ziemi, gdzie ty i ja będziemy się bawić
Nasza Ziemia ma wiele wspólnego z tym bączkiem
Nie możemy pozwolić, by kręcić się choć na chwilę przestała
Ona jest jak wirujący bączek, i my kręcimy się z nią czy prędkość duża, czy mała
Niech krople deszczu dotkną wszystkiego
Czyste powietrze dla każdego
Wciąż powinniśmy tańczyć, obracać się i wznosić do nieba
Nasza Ziemia ma wiele wspólnego z tym bączkiem
Nie możemy pozwolić, by kręcić się choć na chwilę przestała
Ona jest jak wirujący bączek, i my kręcimy się z nią czy prędkość
duża, czy mała
Niech krople deszczu dotkną wszystkiego
Czyste powietrze dla każdego
Zaklinacze Deszczu powinni tańczyć, obracać się i wznosić do nieba
Dopóki brzmiała piosenka, bączek kręcił się po podłodze, jakby wirował w tańcu. Kiedy się
skończyła, zatrzymał się i opadł na jedną stronę. Podczas tańca robił wrażenie, jakby żył
naprawdę. Teraz wyglądał już jak zwyczajna zabawka. Zbyszek podniósł go z podłogi.
Tak, nie było w tym bączku niczego niesamowitego, no może prócz tęczowych szlaczków.
6
Ale przecież jeszcze przed chwilą ten bączek rzeczywiście śpiewał i choć Zbyszek nigdy
wcześniej nie słyszał tej piosenki, od razu potrafił przytoczyć ją z pamięci: „Wyobraź sobie:
życie to gra, w którą gramy ja i ty“... Tak, od początku gdy zaczął bawić się bączkiem, miał
wrażenie, że to ten bączek się z nim bawi: „Kręci się bączek i my z nim tak jak trzeba“.
Nie wiedząc dlaczego, Zbyszek od pierwszej chwili był przekonany, że bączek śpiewa specjalnie dla niego i że to jest tylko jego piosenka – piosenka, którą znał, choć nigdy wcześniej
nie miał okazji jej słyszeć.
– To jakaś tajemnicza sprawa wielkiej wagi! – powiedział na głos Zbyszek i poczuł,
jak z wrażenia przechodzą mu ciarki po plecach, bo tajemnicze sprawy, jeśli oczywiście
okazywały się wielkiej wagi, to było to, co Zbyszek wprost uwielbiał.
– Coś musi się kryć za tą piosenką – stwierdził.
Zbyszek nie miał ani braci, ani sióstr, z którymi mógł sobie pogadać, dlatego najczęściej
rozmawiał sam ze sobą.
– To jest jakaś wiadomość. Kierowana do mnie. Wiadomość tekstowa. To normalne, że śle się wiadomość przez komórkę, ale nigdy nie słyszałem, by ktokolwiek wysyłał
wiadomość bączkiem, przez bączka, w bączku, czy jakkolwiek się to mówi. Tak czy siak, nie
ma najmniejszego znaczenia, jak się o tym powie. Najważniejsze jest to, że GDZIEŚ TAM
WYSOKO W NIEBIE TAŃCZĄ ZAKLINACZE DESZCZU!
Zaklinacze Deszczu! Być może oni mogliby pomóc Zbyszkowi wyjaśnić tę tajemniczą sprawę
– ale kim tak w zasadzie oni są? I dlaczego ze wszystkich miejsc na świecie wybrali sobie
do tańca akurat niebo? I co tak w ogóle to wszystko ma ze Zbyszkiem wspólnego?
– W każdym razie, nieba nie ma tu, lecz jest tam, na zewnątrz! – wykrzyknął.
Dwie i pół sekundy później chłopiec znalazł się już na podwórku przed swoim domem i bacznie patrzył w górę. Niebo było błękitne i zachmurzone, ale Zbyszek nie mógł zobaczyć
niczego, co by tam wirowało w tańcu.
– Może Zaklinacze Deszczu tańczą tylko wtedy, gdy bączek śpiewa tę piosenkę –
mówił, kierując jednocześnie wzrok na ziemię.
Podwórko było wylane betonem, więc bez kłopotu Zbyszek mógł wprawić bączka w ruch.
Kiedy tylko bączek zaczął śpiewać, Zbyszek spojrzał w niebo. Znowu nie zobaczył żadnych
Zaklinaczy Deszczu. Dostrzegł za to coś innego. Zobaczył gwiazdę. Było wpół do jedenastej.
Słońce świeciło, powietrze było świeże, a niebo błękitne. Mimo to Zbyszek patrzył na ukrytą
na niebie gwiazdę – gwiazdę, której nigdy wcześniej nie widział. Znajdowała się dokładnie
nad nim i błyszczała – nie, nie błyszczała, a migotała. Nie – ona pulsowała światłem jak
neon. Zapalała się i gasła na sekundę, by chwilę później zabłysnąć i zniknąć, a potem znowu
zapalić się i zgasnąć. Bączek przestał się kręcić. Zbyszek ponownie wprawił go w ruch, lecz
niebo było już czyste. Bączek powoli zaczął się zatrzymywać.
Chłopiec najmocniej, jak potrafił, raz jeszcze nacisnął tłoczek, by bączek zaczął wirować.
Wtedy znów spojrzał w górę. Na niebie nie było już gwiazdy, lecz Zbyszek dostrzegł na nim
7
małą chmurę, która leciała wprost na niego. Gdy znajdowała się zupełnie blisko, zauważył,
że nie była to zwykła chmura. Wyglądała raczej jak jedna z trąb powietrznych występujących na Florydzie, które oglądał w telewizji. Trąby powietrzne robiły na nim dość straszne
wrażenie, przez to, że sunąc po powierzchni, niszczyły budynki, łamały drzewa i wzbijały
w powietrze samochody, jakby to były balony. Jeśli tornado nadciąga właśnie nad jego miasto, to nie jest za dobrze. Zbyszek już miał zamiar pobiec obudzić rodziców, lecz zauważył,
że trąba powietrzna zatrzymuje się na wysokości kilkuset metrów nad jego głową. Potem
nagle zmieniła się w zupełnie normalną chmurę.
Chwilę później z tej znajdującej się na środku słońca chmury zaczął padać deszcz. Ciężkie
krople deszczu spadały na jego twarz. Zlizał kilka z buzi i ku wielkiemu zaskoczeniu odkrył,
że są słone. Spojrzał na chmurę, zamknął oczy i raz jeszcze je otworzył. Trudno w to uwierzyć, ale wciąż widział to, co zauważył przed sekundą – fantastyczną tęczę, która wyrastała
z chmury i opadała na podwórko, na którym stał. To niesamowite! Najbardziej niewiarygodne było jednak to, że z chmurki po tęczy ześlizgnęła się dziewczynka. Z wdziękiem i delikatnością wylądowała tuż obok niego i powiedziała:
– Cześć! Mam na imię Zula i jestem Zaklinaczem Deszczu.
Zbyszek zaprzeczył ruchem głowy i odrzekł:
– Nie, ty jesteś widziadłem ze snu.
Dziewczynka złapała go za rękę.
– Jesteś tego pewny? – zapytała.
8
Rozdzial drugi
/
Z AKLINACZE DESZCZU!
Kiedy Zbyszek patrzył, jak wiruje bączek, kręciło mu się w głowie, tak jakby on sam z nim
wirował. Prawie robiło mu się niedobrze. Teraz stał zupełnie spokojnie i czuł, że na serio
zbiera mu się na nudności. Był całkowicie przekonany, że dziewczynka, która ześlizgnęła się
z tęczy, musi mu się śnić. Takie rzeczy nie dzieją się przecież naprawdę. Ale kiedy Zula chwyciła go za rękę, poczuł, jakby przeszył go prąd, a takie rzeczy nie dzieją się przecież we śnie.
W snach Zbyszek często spotykał ludzi, którzy byli jak żywi. Mógł ich widzieć, rozmawiać
i bawić się z nimi, lecz nigdy nie mógł zrobić jednego – nie mógł ich dotknąć. Gdy próbował,
zawsze wychodziło na to, że stara się tylko pochwycić powietrze.
Nie ważne, jak bardzo ludzie ze snów wyglądali na prawdziwych – i tak byli tylko widziadłami. Nie stworzono ich z krwi i kości, nie istnieli w rzeczywistym świecie, choć wyglądali
na żywych w jego własnej wyobraźni. Stojąca naprzeciw niego dziewczynka była z krwi
i kości. Kiedy złapała go za rękę, poczuł, że przeszywa go prąd, tak jakby zapaliła w nim
światło. Wciąż mocno trzymała jego dłoń. Zbyszek miał wrażenie, że zaczyna się robić czerwony. Dziewczynka uśmiechnęła się do niego i znów ścisnęła go za rękę.
– Widzę, że się rumienisz – powiedziała.
Zbyszek czuł, że coraz bardziej pąsowieje mu twarz. Pomyślał, że na pewno wygląda już jak
przejrzały pomidor. Dziewczynka spojrzała na niego z zadowoleniem.
– Teraz jesteś już zupełnie czerwony, prawda?
Zbyszek nie wiedział, co ma na to odpowiedzieć. Na szczęście nie było specjalnej potrzeby,
by cokolwiek wyjaśniać, bo dziewczynka sama zaczęła mówić:
– Prawie każdy, kogo twarz czerwieni się jak twoja, zaczyna nawet jeszcze bardziej
się wstydzić, gdy czuje, że się rumieni. Większość ludzi nie lubi się czerwienić, ale my,
Zaklinacze Deszczu, sądzimy, że wspaniale jest się wstydzić, bo wtedy ciepło bije z naszych
policzków i kiedy przytulamy kogoś, gdy jesteśmy mili i zawstydzeni, to wtedy z osobą,
którą przytulamy, dzielimy się ciepłem i w ten sposób pomagamy światu trwać. Rozumiesz,
co mam na myśli?
Zbyszek ledwo zdołał pokiwać głową, zanim dziewczynka przytuliła się do niego. Kiedy
przestała go obejmować, jego ciało było wściekle czerwone od stóp do głów. Zauważył, że
dziewczynka także oblała się purpurą.
– Widzisz, jak też się czerwienię – powiedziała. – Czy to nie cudowne?
– Nie wiem – wymamrotał.
11
– Oczywiście, że to cudowne – odrzekła dziewczynka. Mówiła, jakby była starsza
i mądrzejsza. Trochę jak dorośli, gdy starają się wyjaśnić dziecku coś, o czym, jak są przekonani, nie ma ono pojęcia. – Kiedy cię przytuliłam, dzieliliśmy ze sobą ciepło i w ten sposób
sprawiliśmy, że powietrze wokół nas stało się cieplejsze, niż było, zanim się przytuliliśmy.
A najcudowniejsze w tym wszystkim jest to, że mimo iż oddaliśmy trochę naszego ciepła,
tak naprawdę w ogóle go nie straciliśmy. A to dlatego, że ciepło jest w nas samych i dopóty potrafi się w kółko odradzać, dopóki...
– Dopóki żyjemy! – wrzasnął Zbyszek.
To zdanie samo mu się wyrwało. Nie miał pojęcia, dlaczego je wykrzyknął – to było trochę
tak, jakby wiedział o wiele więcej, niż w rzeczywistości mu się zdawało. Dziewczynka pokiwała głową i spojrzała na niego tak jak nauczycielka, która zamierza powiedzieć, że bardzo
dobrze poszło mu dziś w szkole.
– Ty naprawdę rozumiesz, co mam na myśli – stwierdziła.
– O nie... – odpowiedział Zbyszek. – Ja zupełnie nic z tego nie rozumiem.
Po tym, jak dziewczynka ześlizgnęła się po tęczy na ziemię, wszystko działo się tak szybko,
że Zbyszek nie miał czasu, by spokojnie zastanowić się nad tym, co się wydarzyło. Dziewczynka do tej pory praktycznie gadała bez przerwy, ale teraz wreszcie zamilkła, dzięki czemu
miał chwilę, by pomyśleć.
Przestało padać. Chmura i tęcza zniknęły i niebo stało się tak błękitne jak wcześniej. Bączek
leżał na ziemi. Dziewczynka stała niecały metr od niego, a jej twarz wciąż była czerwona.
Miała mniej więcej tyle samo wzrostu co on, lecz była nieco smuklejsza. Ubrana była w czerwone spodnie, żółtą koszulę, sweter koloru indygo, fioletowe buty i niebieskie skarpetki.
Na jej szyi wisiał żółty szalik – wyglądał na jedwabny. Jej włosy były średniej długości,
prawie czarne. Oczy miała brązowe. I mimo iż jej twarz wciąż była czerwona, mógł zauważyć, że jest opalona, jakby wróciła z wycieczki w górach. Zbyszek wiedział, że jak przestanie się rumienić, jego skóra stanie się taka jak zwykle – różowa. Trochę się tego wstydził,
ale z natury takiego była koloru, więc starał się z tym żyć, najlepiej jak potrafił. Miała na imię
Zula, tak się przedstawiła, i mówiła jeszcze, że jest Zaklinaczem Deszczu. „Dziwnie“ – pomyślał Zbyszek, ale nie miał czasu, by dłużej się nad tym zastanawiać.
– Czego nie rozumiesz? – zapytała Zula.
– Wszystkiego.
– Wydawało mi się, że powiedziałeś, iż zupełnie nic z tego nie rozumiesz.
– Przecież to to samo.
– O nie, słowo „nic“ jest przeciwieństwem słowa „wszystko“.
– Nieprawda, to jest...
– Powiedz więc mi o wszystkim, czego nie rozumiesz.
Zbyszek skupił się najmocniej, jak potrafił, ale wydarzyło się tyle rzeczy, nad którymi można
by się zastanawiać, że myśli zaczęły mu się kłębić w głowie, tak jakby jego mózg był plątaniną wędkarskich żyłek.
12
– Nie mogę pojąć, jak deszcz może być słony – odrzekł. Powiedział akurat o tym,
bo w tym momencie nic innego nie przyszło mu na myśl. Ale to tylko jedna z wielu spraw,
nad którymi Zbyszek dumał.
Zula nagle posmutniała.
– To dlatego że płakałam.
– Chcesz powiedzieć, że deszcz to...
– Moje łzy?
– Tak.
– Oczywiście, że nie.
Zbyszek odetchnął z ulgą. Wszystko i tak było już wystarczająco dziwne. Gdyby krople
deszczu okazały się jej łzami, naprawdę poczułby już zamęt w głowie.
– Deszcz był słony, bo wymieszał się z moimi łzami –
wyjaśniła. – Płakałam, bo Jonia umiera.
– Jonia?
– Tak, masz rację, to planeta, z której pochodzę.
Tak pomyślałeś sobie w duchu, prawda?
– Skąd wiesz, że tak pomyślałem?
– Przecież ty też jesteś Zaklinaczem Deszczu, nie?
– Ja jestem Zaklinaczem Deszczu?
– Oczywiście. Dlatego do ciebie przybyłam.
Zbyszek poczuł szum w głowie. Wszystko zaczęło mu wirować przed oczami jak tęczowy bączek. Wziął głęboki
oddech.
– Możesz mi wyjaśnić, o czym ty właściwie mówisz? – poprosił.
14
Rozdzial trzeci
/
/
` ` ZULI
OPOWIESC
Zula przewróciła oczami.
– Zdajesz sobie sprawę z tego, że obecnie są ludzie, którzy wierzą, że jedynym
miejscem w całym wszechświecie, na którym występuje życie, jest ta mała planeta?
Zbyszek nic na to nie odpowiedział. Znał wiele osób, które nie sądziły, że na jakichś innych
planetach występuje życie. Sam od czasu do czasu się nad tym zastanawiał, ale aktualnie
nie miał na ten temat zdania. Nawet gdyby było inaczej, nic by teraz nie odpowiedział. Był
tak ciekawy tego, co Zula ma mu do powiedzenia, że się nie odzywał.
Siedzieli na zielonej ławce stojącej w głębi podwórka. Naprzeciwko nich na drewnianym
stole leżał tęczowy bączek. Obok niego znajdował się drugi bączek, kropka w kropkę podobny do pierwszego. Zbyszek nie miał pojęcia, skąd się wziął. Po prostu się pojawił, tak
niespodziewanie – zapewne wtedy, gdy on bez słowa słuchał Zuli. Czuł się tak, jakby stracił
głos. Gardło mu zdrętwiało, a język wydawał mu się śmiesznie suchy. Starał się powiedzieć:
„Hej, skąd on się tu wziął?“, ale zdołał tylko wykrztusić z siebie jakiś pomruk. Wszystko było
z nim w porządku. Zwyczajnie bardziej był zainteresowany tym, by usłyszeć, co Zula ma mu
do powiedzenia, niż by mówić samemu. Bo tak naprawdę Zbyszek nie miłował się jedynie
w zadawaniu pytań – również bardzo lubił słuchać. To jedna z jego zalet, zresztą dość
niezwykła jak na chłopca w jego wieku. Szczerze mówiąc – dość niezwykła jak na chłopca
w jakimkolwiek wieku. Zula w złości uniosła ramiona i powiedziała:
– Słyszałeś kiedyś coś podobnie głupiego?
Zbyszek kiwnął głową, bo kiwnięcie oznaczać może zarówno „tak“, jak i „nie“.
– W rzeczywistości są miliardy planet we wszechświecie, na których toczy się życie
– ciągnęła. – Miło jest sobie o tym myśleć, prawda?
Zbyszek uśmiechnął się nieśmiało. „Prawda, miło jest o tym myśleć, zwłaszcza jeśli gdzieś
tam istnieje życie przyjaźnie do nas nastawione. Jeśli jednak miałoby do nas wrogi stosunek
– rozprawiał w duchu Zbyszek – nie byłoby już tak miło“.
– Na większości planet życie wygląda inaczej niż tu – powiedziała Zula. – To,
o czym mówimy, to nie jest całkowicie ludzkie życie, ale takowe nie istnieje też i tutaj.
– A właśnie że istnieje – stwierdził Zbyszek, odkrywając ku swemu zaskoczeniu, że
znowu może mówić.
Zula potrząsnęła głową.
16
– To według ciebie jaki procent żyjących na Ziemi istot stanowią ludzie? – zapytała
nieco arogancko.
– Około piętnastu – odpowiedział Zbyszek, choć nie miał o tym żadnego pojęcia.
– Piętnaście procent?
– Tak... albo czternaście czy coś takiego.
– Bzdura.
– Jak to bzdura?
– Kompletna bzdura!
– A skąd niby wiesz?
– Rozejrzyj się.
– Gdzie?
– No nie wiem – odrzekła. – Sam musisz do tego dojść. Ja przecież nie pochodzę
z tej planety, ale wiem, że aby poprawnie odpowiedzieć na to pytanie, trzeba by rzec: mniej
niż tysięczna procenta. A jeśli weźmie się pod uwagę liczbę wszystkich istot żyjących w całym wszechświecie, to nawet: mniej niż jedna miliardowa procenta. Wy, Ziemianie, nie jesteście panami wszechświata!
Prawdę powiedziawszy, Zbyszkowi nieraz przychodziła taka myśl do głowy, ale nie bardzo
się z nią zgadzał, bo jeśli ludzie nie są panami wszechświata, to jak wyglądają prawdziwi
jego władcy? Do tej pory, gdy przed oczami rysowało mu się wyobrażenie jaszczuropodobnego stworzenia z ognistymi oczami i olbrzymimi pazurami, za każdym razem na wszelki
wypadek starał się skupić na czymś innym. Teraz rozprawiał o tym całkiem spokojnie – teraz
przecież obok niego siedziała na ławce zupełnie niezwykła dziewczynka.
– Ty też nie jesteś – powiedział.
Zula podrapała się po szyi owiniętej żółtym szalikiem.
– Ja też nie jestem? Co przez to rozumiesz?
– Ty też nie jesteś panem wszechświata.
– Przecież nic takiego nie mówiłam.
– I to dlatego, że jesteś człowiekiem.
– O nie, ja jestem Jonianką.
– Wychodzi na to samo – odrzekł Zbyszek, choć miał wrażenie, że ta rozmowa zaraz
przemieni się w karczemną awanturę. Na szczęście Zula tylko się uśmiechnęła i odparła:
– Tak, praktycznie wychodzi na to samo.
– Ale przecież mówiłaś, że...
– Mówiłam tylko, że na większości planet życie wygląda zupełnie inaczej niż tutaj.
Ale nie na wszystkich. Poza tym przecież są...
– Miliardy...
– ...Miliardy miliardów planet, więc to byłoby dość dziwne, jeśliby na którejś z nich
nie występowało życie w pewien sposób podobne do tego tutaj. A życie na Jonii...
– Przypomina to na Ziemi?
– Tak, tyle że jest o wiele bardziej zaawansowane. To znaczy, że tak naprawdę
17
cofamy się o wiele szybciej, prawda?
– Rzecz jasna – odrzekł Zbyszek z udawanym przekonaniem, bo przecież nikt by nie
zrozumiał, że zaawansowanie oznacza w rzeczywistości ruch w złym kierunku.
– Wierzysz mi? – zapytała Zula.
– No tak – odpowiedział Zbyszek.
– Słuchaj więc...
– Nic innego nie robię.
– Jonianie szybko posuwają się w swym rozwoju – mówiła, znów drapiąc się po szyi.
– Na dziś dzień jesteśmy całkiem inteligentni.
– To tak jak ludzie – powiedział Zbyszek.
– Bardziej – odrzekła, ciągle drapiąc się po szyi. – Jonianie żyją na Jonii dokładnie
tak długo jak istoty ludzkie na Ziemi. Mamy taki sam klimat, tyle samo powierzchni lądu
i powietrze oraz wodę tak jak wy, ale my wynaleźliśmy elektryczność, samochody, telewizję i komputery już kilka stuleci temu. Na długo przed wami odkryliśmy, że można ogrzewać domy węglem, ropą, gazem czy za pomocą energii atomowej. Jonia byłaby cudownym
miejscem do życia, gdyby nie... – mówiła i po raz trzeci z rzędu zaczęła drapać się po szyi.
Szalik ześlizgnął się jej na kolana i wtedy Zbyszek zauważył czerwoną plamę, którą tak cały
czas drapała.
– Nie wiem dokładnie, kiedy wszystko zaczęło iść w złym kierunku. To stało się
nagle. Gdy Jonianie cierpieli biedę, w pewnym sensie jednocześnie cieszyli się też swym bogactwem, byli bowiem ze sobą związani, pomagali sobie i wzajemnie obdarzali się troską.
Teraz mogą mieć wszystko, w sensie materialnym są więc bogaci, ale już nie ma między
nimi tej więzi i przez to są także biedni. Dziś większość Jonian myśli tylko o sobie. Mieszkają
w wielkich domach, którymi mogą również jeździć. Dlatego nazywa się je „autodomami“.
W każdym takim autodomu znajdują się pokoje wyposażone przynajmniej w jeden ekran
wielkości całej ściany. W każdym jest też sauna, która działa bez przerwy przez cały rok,
dzięki czemu temperatura w łazience utrzymuje się na poziomie co najmniej trzydziestu
siedmiu stopni Celsjusza. Jonianie nigdy nie sprzątają pokojów w swoich domach. Robi to
za nich niewidzialny przyrząd – regulator brudu, który podłącza się do mieszkania za
pomocą kabli grzewczych, zainstalowanych w podłogach, w suficie i ścianach. Kurz i nieczystości są wysysane z autodomów przez wielkie rury wydechowe; te pracują także wtedy,
gdy Jonianie podróżują swymi domami. Ponieważ domy służą także za samochody, w każdym autodomu brakuje piwnicy, a cały parter jest dźwiękoszczelnym magazynem, w którym
znajdują się ogromne cysterny, w jakich sortuje się paliwo grzewcze, ropę i benzynę. Jonianie nie przygotowują też sobie jedzenia. Pracę tę wykonują małe, działające na pilota
robokucharze, które są podłączone do energodajnego parteru. Ponieważ w nim kumuluje
się cały brud i hałas, windy prowadzące do wejścia budowane są na zewnątrz autodomów
– dzięki nim Jonianie mogą dostać się od razu na pierwsze piętro i nie widzieć tych wszystkich nieczystości, znajdujących się pod podłogami ich salonów. Lecz kiedy Jonianie przyjmują gości, zawsze prowadzą ich piętro niżej, by pokazać energodajny parter – są bowiem
dumni z tego, że zużywają tyle energii. Nawet podczas naszych świąt narodowych przyzna-
20
je się nagrodę tej rodzinie, która w ciągu roku zużyła najwięcej energii. Nagrodą był zwykle autodom poza miastem, ale w tym roku trzeba będzie wymyślić coś innego, ponieważ
większość Jonian ma już swój dom na wsi, który przez cały rok praktycznie na darmo stoi na
pełnych obrotach tylko po to, by było w nim ciepło i przytulnie, gdy jego właściciele przyjadą
w nim mieszkać w czasie ferii zimowych. A tak w ogóle, to prawdę mówiąc, na Jonii rzadko występuje pora zimowa. Ale mamy za to wielkie maszyny wytwarzające sztuczny śnieg,
którym od grudnia do marca pokrywa się cała planeta. Autodomy na wsiach są mniejsze od
tych znajdujących się w miastach, mają też nieco bardziej prymitywne wyposażenie. By się
zrelaksować, Jonianie mogą w nich nawet samodzielnie zrobić sobie kanapkę czy też ugotować jajko, ale niezbyt często mają na to ochotę. Jonianie są obecnie nieco „energetyczni“,
to znaczy, całą swą energię skupiają na tym, by zgromadzić tyle rzeczy materialnych, ile
tylko są w stanie. Chcesz usłyszeć, jak brzmi nasze 10 przykazań? – zapytała i zaczęła
mówić, nie czekając na odpowiedź:
1. Pamiętaj, by myśleć tylko o sobie.
2. Pamiętaj, by nie oszczędzać energii.
3. Pamiętaj, by zdobyć wszystko, co się da.
4. Pamiętaj, by ogrzewanie było włączone w twoim domu na okrągło.
5. Pamiętaj, że nie powinieneś chodzić do szkoły na piechotę.
6. Pamiętaj, by nie jeździć rowerem.
7. Pamiętaj, by zużywać wszystko tak szybko, jak tylko potrafisz.
8. Pamiętaj, by niczym nie dzielić się z innymi.
9. Pamiętaj, by nigdy nie wyłączać ekranu ściennego.
10. Pamiętaj, by czyścić zęby tylko za pomocą elektrycznej szczoteczki do zębów.
– Elektryczna szczotka do zębów? – zapytał Zbyszek. – To zadziwiające.
– Dosyć – odpowiedziała Zula. – Ale sądzę, że to ostatnie, szczególne przykazanie
zostało dodane, by zaokrąglić liczbę nakazów do pełnej dziesiątki. Najsmutniejsze w tym
wszystkim jest to, że sens istnienia na Jonii polega na tym, by konsumować najwięcej, jak
się da, i to w jak najszybszym tempie. Dlatego obecnie prawie cała Jonia jest zniszczona.
Może się to zmienić, pod warunkiem że...
– Że co? – zapytał Zbyszek i wstrzymał oddech w oczekiwaniu, aż Zula powie to,
co zamierzała rzec.
– Pod warunkiem, że my, Zaklinacze Deszczu, ją ocalimy.
– My?
– Tak, my. Ty też jesteś Zaklinaczem Deszczu.
– Jesteś tego pewna?
– Tak, zdałeś przecież test.
– Jaki test?
– Kiedy usłyszałeś piosenkę płynącą z tęczowego bączka, spojrzałeś w niebo i wtedy ją zobaczyłeś...
– Masz na myśli umierającą gwiazdę? Czy to była...?
21
– W rzeczy samej, tyle że to nie była gwiazda. To Jonia. I prawdę mówiąc, ona jeszcze całkowicie nie umarła.
– A właśnie, że tak.
– Nie, nie. Sam zobacz!
Zbyszek zadarł głowę i lekko obrócił ją w tył. Z początku widział tylko samo niebo, lecz później spostrzegł, że wygląda ono jak błękitne, otwarte wrota, za którymi zauważył migoczące
światło, pulsujące z umierającej Jonii. Chwilę później wrota zamknęły się i niebo znów stało
się tak błękitne, jak wcześniej.
– Widziałeś ją? – zapytała Zula, wnikliwie przyglądając się Zbyszkowi.
– Tak – odpowiedział. – Powoli umiera.
– Więc naprawdę jesteś Zaklinaczem Deszczu, bo tylko Zaklinacze Deszczu są w stanie widzieć śmierć planet.
Zbyszkowi nagle zrobiło się strasznie smutno.
– Czy one naprawdę muszą umierać? – zapytał.
Zula przytaknęła skinieniem głowy i powiedziała:
– Prędzej czy później wszystkie istoty muszą umrzeć. Jonia mogłaby jeszcze żyć
przez wiele lat, ale aktualnie jej życie jest naprawdę zagrożone. Jutro wypada nasze święto narodowe. Obawiam się, że moja planeta nie przetrwa tego dnia. Chyba że pomożesz mi
ją ocalić.
– Ja? Ja nie potrafię...
– Sądzę, że potrafisz – odparła Zula, drapiąc się przy tym po szyi.
– Jak?
– Porozmawiamy o tym, gdy będziemy już na miejscu.
– Gdzie?
– Na Jonii.
Zbyszek ponownie spojrzał w niebo. Wydawało mu się prawie całkowicie puste, ale błękitne
wrota były akurat uchylone i zza nich mógł dostrzec ledwo migoczące światło.
– Myślisz, że mogę się tam dostać? – zapytał.
– Oczywiście, że możesz. Potrzebujesz tylko dodatkowej dawki energii.
– A niby skąd mam ją wziąć?
– Z siebie.
– Nie mam tyle energii.
– Mówię ci, możesz ją wytworzyć.
– A niby jak mam to zrobić?
– Rzecz jasna, za pomocą tęczowego bączka – wyjaśniła, uśmiechając się przy tym
z zadowoleniem.
22
Rozdzial czwarty
/
/
GDZIES` TAM W NIEBIE
Kiedy Zbyszek obudził się rano, nie miał pojęcia, co może wydarzyć się za kilka
godzin. Gdyby wiedział, prawdopodobnie przeraziłby się na tyle, że nie byłby
w stanie wstać z łóżka. A wtedy to, co miało nastąpić, mogłoby się nie ziścić,
i Zbyszek nie doświadczyłby tego, czego miał doświadczyć, a dzień nie okazałby się tak ekscytujący, jakim miał być. Na całe szczęście nigdy zawczasu
nie wiemy, jak ułoży się życie. Przyszłość jest zamkniętą księgą, i to przeznaczoną nie tylko do lektury. Księgę tę powinniśmy bowiem sami wypełniać treścią.
W chwili gdy Zbyszek dowiadywał się, że może dostać się na Jonię
za pomocą tęczowego bączka, Zula weszła na stół i nacisnęła tłoczek bączka, który leżał obok tego ofiarowanego Zbyszkowi. Bączek zaczął się kręcić, lecz dziewczynka nie wypuściła go z ręki.
Trzymała się go z całej siły. Nagle bączek i Zula zaczęli razem wirować. Kręcili się coraz szybciej i szybciej. Z początku wyglądali jak
dwie tęcze, później z kolei - jak jedna. Ta zlała się w końcu w jeden
kolor, który następnie całkowicie zniknął. Bączek i Zula przemienili się
w chmurę pyłu i wtedy... Zbyszek zaczął z niedowierzaniem mrugać oczami,
ale naprawdę widział to, co się stało. Chmura pyłu wzbiła się w powietrze.
Wciąż wirując, zawisła kilka metrów nad stołem. Nagle Zbyszek usłyszał zniecierpliwiony głos, który wydobywał się z chmury:
– To co, ruszasz w drogę czy nie?
Zbyszek nie uważał się za szczególnie odważnego chłopca. Bał się ciemności, zawsze podskakiwał ze strachu, gdy uderzył piorun, i nie lubił kręcić się na karuzeli. W dodatku miał lęk
wysokości. Myśl o tym, że ma na wirującym bączku przemierzać przestworza, była dla niego
nie do pojęcia. Niemniej to właśnie uczynił. Słysząc pokrzykiwania Zuli, wdrapał się na stół.
Następnie z całej siły nacisnął tłoczek bączka i trzymał się go najmocniej, jak tylko potrafił.
Mimo że tak naprawdę wszystko działo się bardzo szybko, chłopiec miał wrażenie, jakby
akcja toczyła się w zwolnionym tempie – tak jak na filmach czy we śnie. Wiedział, że wiruje z niewyobrażalną prędkością, lecz z jego punktu widzenia rzeczy stały spokojnie na swo-
24
ich miejscach. „Tak jak Ziemia – pomyślał sobie. – Ona też wciąż się obraca, lecz my nie
jesteśmy w stanie tego zauważyć“.
Chwilę później wydawało mu się, że jego ciało staje się coraz lżejsze, tak jakby już unosił
się w powietrzu. I w rzeczywistości tak właśnie było. Zbyszek siedział na tęczowym bączku,
szybował po niebie i się bał. Spojrzał w dół. Był już wysoko nad ziemią. Rozejrzał się na
boki. Zula szybowała obok niego. Z ziemi wyglądała pewnie jak chmura pyłu, lecz z jego
perspektywy zdawała się zwykłą dziewczyną. Zula pomachała mu, więc i on zrobił to samo.
– Siedzisz wygodnie? – zapytała.
– Tak! – wykrzyknął w odpowiedzi. – Trzymam się!
– Nie musisz, bo tak naprawdę, to ty sam lecisz. I nie musisz też krzyczeć.
Tu z łatwością możemy słyszeć się nawzajem, nawet jak dzielą nas kilometry.
Zula miała rację. Znajdowali się w odległości około pięćdziesięciu metrów od
siebie – lecieli przez jakąś strefę atmosfery, o istnieniu której Zbyszek nawet
wcześniej nie próbował snuć fantazji. Otworzył usta i usłyszał cichy pogłos,
jakby burczenie. To rezonans – dźwięczało w nim brzmienie wydobywające
się z bączka. Nagle zamiast tego zaczęło być słychać śpiewający duet:
dziewczęcy głos – to Zula; i chłopięcy – to był sam Zbyszek. Chłopiec
zamknął oczy. Wokół właściwie panowała cisza, dochodziły do niego
tylko szum kosmosu i ta melodia, którą wyśpiewywały głosy dwojga Zaklinaczy Deszczu, zmierzających na Jonię:
Wyobraź sobie: życie to gra, w którą gramy ja i ty
Na planecie, gdzie bardzo miło wszyscy czas spędzają
Pomyśl teraz, że listki na drzewie to jesteśmy my
I nasze nadzieje w pniu tego drzewa cicho sobie mieszkają
Naszej planecie pozwól żyć
Ona wciąż musi trwać i być
Kręci się jak bączek, wiruje na tle nieba
Niech krople deszczu dotkną wszystkiego
Czyste powietrze dla każdego
Kręci się bączek i my z nim tak jak trzeba...
Gdy piosenka dobiegła końca, przez chwilę lecieli w ciszy. Zbyszek wcale
już się nie bał. Czuł się jak ptak. „Ptaki nie mają lęku wysokości – myślał
sobie w duchu. – Gdyby miały, nigdy nie poderwałyby się do lotu. Rzecz jasna,
ja nie jestem ptakiem. Jestem chłopcem, ale teraz i mnie nie straszna już
wysokość. Gdybym wciąż się bał, nie mógłbym przecież lecieć“.
– Pokonałem już swój lęk wysokości – powiedział.
– Cieszę się – odrzekła Zula. – Znam kilku Zaklinaczy Deszczu, którzy nie byli
25
w stanie tego zrobić. Głównie pozostają więc na swoich planetach, ale tam jest tyle spraw
do załatwienia, że mają co robić. Tak tam jest, nieprawdaż?
– Gdzie?
– No, na planetach, z których pochodzą.
– A czemu jesteś tego taka pewna?
– W innym przypadku nie mieszkaliby na nich żadni Zaklinacze Deszczu, nie?
Zbyszek wziął głęboki oddech. Czuł, że wdychane przez niego powietrze nie jest normalne.
Nieważne, jakie ono było – mógł oddychać i fakt ten miał dla niego największe znaczenie.
– Kim tak w zasadzie jest Zaklinacz Deszczu? – zapytał.
Zula podleciała do niego i zaczęła tłumaczyć:
– Zaklinacz Deszczu to osoba, która widzi, że pewne sprawy idą w złym kierunku,
i robi coś, by sprawy te potoczyły się inaczej, niż wydawało się, że się potoczą – wyjaśniła.
– Zaklinacz Deszczu to ktoś, kto potrafi się troszczyć.
– O co?
– O wszystko, a nie tylko o siebie.
– Skąd wiesz, że ja właśnie taki jestem?
– A stąd, że jesteś taki niesamowicie ciekawski, a to ma spory związek z troskliwością.
Zbyszek nieco się zawstydził. Twarz pokryła mu się purpurą, ale ponieważ pamiętał słowa
Zuli, że miło jest się czerwienić, rumieńce szybko zniknęły mu z oblicza.
– Nie jestem aż tak ciekawy – odpowiedział.
– Nie?! Słyszałam, że pytasz o wszystko, co cię zainteresuje, a ponoć interesuje cię
absolutnie wszystko: Skąd bierze się ciepło w piekarniku, a skąd prędkość w samochodzie?
Dlaczego dźwięki płyną z radia i czemu w telewizorze pojawiają się obrazy? W jaki sposób
lampka wytwarza światło? Skąd bierze się wiatr? Czemu zaczęło padać i co dzieje się z kwiatkami, kiedy usychają?
Zbyszek znów oblał się rumieńcem. Czuł się tak, jakby został przyłapany na gorącym uczynku – podczas robienia rzeczy, których się wstydził. Ale cóż miał na to poradzić, że tak wiele
spraw wzbudzało jego zainteresowanie.
– Skąd o tym wszystkim wiesz? – zapytał chłopiec.
– I znów jesteś ciekawy jak zawsze! – roześmiała się.
– Po prostu zastanawiałem się, skąd...
– Jeden Zaklinacz Deszczu mi o tym powiedział.
– A skąd o tym wiedział?
– Raczej wiedziała. To dziewczyna.
– Okej, to skąd wiedziała?
– Bo chodzi z tobą do klasy.
– W mojej klasie jest Zaklinacz Deszczu?
– No pewnie.
– Jak się nazywa?
– Zosia Białek.
26
– I ona jest Zaklinaczem Deszczu? Ona na ogół prawie się nie odzywa.
– Nie trzeba dużo gadać, żeby być Zaklinaczem Deszczu.
– No ale sama przecież mówiłaś...
– Możesz znajdować odpowiedzi na pytania, które cię nurtują, mimo że nie będziesz ich nikomu zadawał.
– A niby jak mam to robić?
– Podpowiem ci: książki, gazety, radio.
– Internet.
– Brawo! Już czynisz postępy!
– Czy oprócz Zosi i mnie jest w mojej klasie jeszcze jakiś Zaklinacz Deszczu? – zapytał Zbyszek, udając przy tym, że nie dostrzegł ironii w ostatniej wypowiedzi Zuli.
– Jeszcze trzy osoby.
– Trzy? To ilu jest Zaklinaczu Deszczu w całej mojej szkole?
– Czterdzieści czworo, jeśli doliczysz jeszcze dwójkę nauczycieli.
– Nauczycieli? Przecież to dorośli.
– No tak – poważnym głosem odpowiedziała Zula. – Ale są jeszcze tacy dorośli,
którzy potrafią się troszczyć nie tylko o siebie.
– To niesamowite – odparł Zbyszek. – Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałem. A jak wygląda Zaklinacz Deszczu?
– Zaklinacz Deszczu może być niski lub wysoki, chudy albo gruby, ciemno- lub jasnowłosy. Wygląd zewnętrzny nie gra tu żadnej roli. Tylko to, co kryje się w jego duszy, naprawdę ma znaczenie. Nikt nie rodzi się bowiem Zaklinaczem Deszczu. Każdy za to może nim
zostać. Tych natomiast, którzy stali się Zaklinaczami Deszczu, łączy jedna wspólna cecha.
– Jaka?
– Mają mnóstwo energii i potrafią się nią dzielić z innymi.
Zbyszek zamierzał właśnie powiedzieć, że nie sądzi, iżby miał mnóstwo energii, lecz niespodziewanie dokładnie naprzeciw niego i Zuli na niebie otworzyły się podwoje błękitnych wrót.
Dziewczynka sunęła już w kierunku prowadzącym przez dwuskrzydłowe drzwi i z warkotem
przez nie przeleciała. Ponieważ Zbyszkowi nie bardzo podobała się myśl, by samotnie
przemierzać kosmos, szybko za nią podążył.
Niebo po drugiej stronie wrót było tak samo błękitne. Zbyszek spojrzał w dół i zauważył coś,
co wyglądało jak olbrzymi ocean. Nie był on ani niebieski, ani zielony – zdawał się falującą
masą trzech kolorów: żółtego, czerwonego i różowego. Czasami chłopiec odnosił wrażenie,
że ocean się rozstępuje – w tych momentach tam w oddali widział błysk światła, tak jakby
ktoś z dna oceanu w ten sposób wzywał ich pomocy.
– To najpiękniejszy ocean, jaki kiedykolwiek widziałem – powiedział Zbyszek.
– To nie ocean – odparła Zula. – To warstwa gazu i niestety musimy przez nią przelecieć.
– Jasne – odrzekł Zbyszek. – To znaczy, nie bardzo rozumiem.
Zula podrapała się po szyi.
28
– Z mojej planety uwalnia się tak wiele gazów, że sformowały one wokół niej tarczę.
Przez jej obecność Jonia nie może wypromieniować ciepła, co powoduje wzrost temperatury na planecie.
– To dobrze, że się tak dzieje? – zapytał Zbyszek, choć odnosił silne wrażenie, że to
raczej nie znaczy nic dobrego.
– Jonianie tak sądzą. Powstaje tam tak wiele domów, że właściwie nie jesteśmy już
w stanie zdobywać materiałów budowlanych. Wciąż wznosi się nowe budynki, praktycznie
jeden na drugim. Do tego energodajne partery pracują pełna parą, szczególnie gdy Jonianom jest zbyt chłodno podczas zimy, kiedy to wytwarzany jest sztuczny śnieg. Cieszą się oni
z całego ciepła, które powstaje, i niestety w ogóle nie interesują się tym, z czego to wynika.
– To kiepsko... – powiedział Zbyszek.
– Naprawdę kiepsko. Przez to topnieją wszystkie lodowce, praktycznie nie ma już
wody pitnej i podnosi się poziom wody w oceanie. Spójrz! Jest dziura w tarczy gazowej!
Musimy się spieszyć i zdążyć przelecieć, zanim zniknie!
– Poczekaj na mnie – powiedział Zbyszek, nie specjalnie mając ochotę na to, by zostać uwięzionym w tarczy gazowej. – Zapomniałem zabrać spodenek kąpielowych. Może
powinienem wrócić, by...
Ale było już za późno – Zula jak strzała leciała już przez otwór w tarczy gazowej. Powoli ślad
po niej zaczął zanikać. Widać było tylko, że otwór za chwilę zostanie zatkany przez różową
chmurkę. Zbyszek szybko policzył do trzech, wstrzymał oddech i ruszył w drogę. Przez moment przyszło mu do głowy, że gdy wleci prosto w tę chmurę gazu, zwyczajnie się w niej
udusi, lecz po sekundzie szczęśliwie przedostał się przez nią na drugą stronę. Wprost nad
nim znajdowała się najpiękniejsza i najbardziej groźna chmura, jaką kiedykolwiek widział.
Pod nim widniała z kolei Jonia.
Zbyszek i Zula byli tylko kilka kilometrów nad powierzchnią Jonii. Chłopiec nie sądził, aby
wyglądała zupełnie inaczej niż Ziemia oglądana zza szyby samolotu, której miał okazję się
przyjrzeć, gdy w zeszłym roku razem z rodzicami leciał na Wyspy Kanaryjskie. Tuż pod nim
rozpościerało się wielkie miasto. Myślał, że wygląda ono zupełnie normalnie, dopóki nie
zauważył, że domy są w ciągłym ruchu. Z początku nie mógł uwierzyć własnym oczom, lecz
po chwili przypomniał sobie to, co Zula opowiadała mu o autodomach. Jonianie jeżdżą nimi,
by dostać się do pracy, odwożą nimi dzieci do szkoły. Ale czasem także na piechotę, a nie
za pomocą autodomów, udają się z wizytą do swych sąsiadów. Całe miasto było w ruchu.
W pewnym sensie Zbyszkowi się to spodobało, choć przeszło mu przez myśl, że znalezienie
jakiegoś konkretnego miejsca w tym mieście musi być trudne, skoro wszystkie budynki
wciąż zmieniają swoje położenie.
– To akurat nie stanowi problemu – wyjaśniła Zula, która oczywiście czytała
Zbyszkowi w myślach.
Prawdę mówiąc, Zbyszka wcale to aż tak nie zdziwiło – od momentu, kiedy wstał dziś rano
z łóżka, zdążył już doświadczyć o wiele bardziej dziwacznych rzeczy.
29
– Każdy autodom ma wbudowany system dynamicznych map, który rejestruje
wszystkie zmiany położenia obiektów i automatycznie wskazuje Jonianom kierunek, w którym powinni zmierzać, by dojechać tam, gdzie chcą. To, na co właśnie patrzysz, tam na dole,
to stolica. Musimy wylądować w parku – powiedziała i skierowała wzrok w dół, w stronę
małej brązowej alejki, gdzie nie było autodomów.
– Wygląda pięknie.
– Uhm – przytaknęła z dumą. – I są tam drzewa. Nawet udało się nam przegłosować zakaz poruszania się autodomami po parku.
– Nam?
– Tak, Zaklinaczom Deszczu na Jonii.
– Czy jest tu was wielu?
– Niestety, tylko czworo, ale robimy wszystko, co w naszej mocy.
– W takim razie teraz jest nas pięcioro - powiedział Zbyszek. – No dalej, lądujmy!
Chłopiec poczuł się nagle dumny z tego, że jest Zaklinaczem Deszczu. Już miał zamiar szybko ruszyć w stronę parku, gdy raptownie Zula pochwyciła go za ramię.
– Oszalałeś? Zaraz przygrzmocisz prosto w bok jakiegoś autodomomu.
– Przygrzmocę?
– No właśnie! Wirujesz z niewiarygodną prędkością. Gdyby było inaczej, nie mógłbyś pokonywać grawitacji.
– Ale przecież ja nie wiruję – odpowiedział Zbyszek. – Tylko unoszę się w powietrzu, i to tuż obok ciebie.
– Tak ci się zdaje, bo ja kręcę się z taką samą prędkością co ty – niecierpliwym
głosem wyjaśniła Zula. – My odnosimy wrażenie, że stoimy w miejscu, lecz z perspektywy
Jonian, którzy na nas patrzą, wyglądamy jak dwie trąby powietrzne.
– No to przestańmy się kręcić – zaproponował Zbyszek.
Zula w geście niecierpliwości wzruszyła ramionami.
– Bardzo sprytny plan. Przecież zaczęlibyśmy spadać jak dwa ciężkie kamienie i w efekcie rozpłaszczylibyśmy się na ziemi.
– W takim razie, jak wylądujemy?
– Prosta sprawa. Ześlizgniemy się po łuku tęczy.
– Jakiej tęczy?
– Tej, którą sami stworzymy.
– Potrafimy stworzyć tęczę? Naprawdę?
– No pewnie, że potrafimy. Jesteśmy przecież Zaklinaczami Deszczu. Założę się, że
teraz chciałbyś się dowiedzieć, jak to zrobimy, prawda?
– Prawda – odpowiedział Zbyszek. – Szczerze mówiąc, zawsze się zastanawiałem,
jak powstaje tęcza.
– Za pomocą światła słonecznego i kropel deszczu, rzecz jasna – wyjaśniła Zula. –
Pojawia się, gdy promienie światła słonecznego załamują się na kroplach deszczu. Spójrz,
tam jest nasze słońce.
32
Dziewczynka wskazała prawie jednolicie żółty punkt na niebie. Zbyszek zauważył, jak promienie światła słonecznego przenikają przez tarczę gazową.
– Widzisz, tam są dwie chmury deszczowe – powiedziała Zula, wskazując na dwie
ciemne chmurki wiszące daleko, daleko pod nimi. – Musimy tylko przesunąć chmury na tyle
blisko, by dosięgły je promienie słoneczne. Wtedy wywołamy deszcz. Musimy też się postarać, aby tęcza zaczynała się w parku.
– Rozumiem – odrzekł Zbyszek. – A to wszystko tak łatwo da się zrobić?
– Jasne – stwierdziła Zula. – To bardzo proste.
Mówiąc to, dziewczynka już kierowała się w stronę chmurek. Zbyszek podążył za nią.
– Ja zajmę się tą, a ty tamtą – zarządziła i znikła w jednej z chmur.
– Zdaje się, nie mam żadnego wyboru – powiedział Zbyszek i wleciał do drugiej
chmury.
Wewnątrz niej wszystko było szare. Chłopiec na chwilę wystawił głowę na zewnątrz i zauważył, że chmura Zuli przesuwa się już po niebie w kierunku promieni słonecznych.
– Domyślam się, że muszę zrobić to samo – stwierdził po cichu i z powrotem zanurzył głowę w chmurze.
Zaczął się kręcić, obracał się, był w ciągłym ruchu. Potem ponownie wyjrzał na zewnątrz.
Chmura Zuli znajdowała się na prostej drodze do promieni światła słonecznego. Jego chmura sunęła za to w całkowicie złym kierunku.
– To ja wprawiam chmurę w ruch – mówił do siebie. – Wiruję z taką prędkością,
że wiatr, który wytwarzam, automatycznie ją napędza. Jestem jakby żywym silnikiem
samolotowym!
Zbyszek szybko kręcił się w chmurze, odkrywając tym samym, że naprawdę potrafi nią sterować. Potem obrał kurs na chmurę Zuli, z której dziewczynka go obserwowała i machała
do niego z niecierpliwością. Sterował chmurą tak, by znaleźć się dokładnie obok chmury
Zuli. Chwilę później obie chmurki utworzyły z siebie jedną. Wewnątrz niej nie było już szaro,
wszystko ogarnęła bowiem czerń. Zbyszek szybko poczuł, jak obezwładnia go znany mu
strach przed ciemnością.
– Zula! – wrzasnął. – Gdzie jesteś?
– Tutaj – w odpowiedzi zabrzmiał cieniutki głos, rozlegający się tuż obok niego.
Zbyszek po omacku poruszał się w ciemności. W końcu natrafił na rękę Zuli. Uścisnął jej
dłoń. Dziewczynka zrobiła to samo. Chłopiec czuł, że krople deszczu spływają mu po policzkach. Nagle chmura otworzyła się i światło słoneczne wpadło do jej środka.
Zbyszek wychylił się i zauważył wielką i oszałamiająco piękną tęczę, która rozciągała się nad
znajdującą się pod nimi planetą.
– Teraz możemy już przestać się kręcić – powiedziała Zula.
– Tylko jak?
– O tak! – odrzekła i wypuściła z rąk bączka, pozwalając mu w ten sposób,
by chybocząc się, samodzielnie opadł po tęczy w dół.
33
Zbyszek uczynił to samo co ona. Zula wciąż trzymała go za rękę. Nagle popchnęła go tak,
że zaczął zsuwać się po tęczy na ziemię. Chłopiec nigdy nie przypuszczał, że można ześlizgnąć się po tęczy stworzonej z promieni słonecznych i deszczu, ale okazało się to zupełnie
wykonalne. Zamknął oczy i sunął w stronę parku. Myślał sobie wtedy, że jest to najgenialniejsza zjeżdżalnia w całym wszechświecie.
34
Rozdzial piaty
.
/
/
KLUB Z AKLINACZY DESZCZU
Mimo że zjazd po tęczy sprawiał Zbyszkowi frajdę, chłopiec był nieco
podenerwowany – prędzej czy później będzie musiał przecież znaleźć się
na ziemi, a nie miał pojęcia, czy czeka go miękkie, czy twarde lądowanie.
Tęcza była długa na ponad kilometr. Zbyszek, przemierzając park, ześlizgiwał
się po niej z ogromną prędkością. Nie wiedział, czy uderzy w twarde, czy miękkie
podłoże. Wylądował z chlupotem.
„Skąd tu, do diaska, wziął się staw? Dobrze przynajmniej, że woda nie jest
w nim zimna. Musi mieć ze trzydzieści stopni“ – pomyślał i już miał zamiar zacząć
płynąć, gdy nagle usłyszał głos Zuli.
– Nie jest głęboko, a i do brzegu masz niedaleko.
Zbyszek rozejrzał się dokoła. Wylądował w stawie znajdującym się dokładnie na środku parku. Staw ten nie różnił się wielkością od przeciętnego małego basenu, ale nie czuć go było
chlorem tak jak tamten niewielki basen, w którym od czasu do czasu pływał w domu, na
Ziemi. Woda w stawie pachniała słodkością, tak jak syrop. I wyglądała też tak jak syrop,
choć nie była aż tak gęsta. Zbyszek dopłynął do brzegu i podszedł do Zuli, która stała pod
wielgachnym drzewem, tuż obok pnia. Obok niej na ziemi leżały dwa bączki. Chłopiec zauważył, że trawa w parku jest bardziej brązowa niż zielona. Zula drapała
się po szyi.
– Spadłeś do wody – powiedziała.
– No wiem.
– To duży park – mówiła dalej. – A staw jest malutki.
Tobie jednak udało się wycelować prosto w niego.
– Wcale się o to nie starałem.
– Nie, nie... Po prostu miałeś szczęście – zaśmiewała się Zula.
Zbyszek sam już nie wiedział, czy ma się złościć, czy
śmiać. Zula chichotała w zaraźliwy sposób. Jej chichot,
prawdę mówiąc, był na tyle zaraźliwy, że ptaki na drzewie
zaczęły wyć ze śmiechu.
– Czy ptaki na Jonii się śmieją? – zapytał.
36
Dochodzące z czubka drzewa salwy śmiechu zaczęły brzmieć coraz głośniej.
– To nie są ptaki – powiedziała Zula.
Zbyszek spojrzał na drzewo.
– W takim razie, kto tam siedzi?
– Tygrysy! – ryknął głos z czubka drzewa.
– Lwy! – krzyknął ktoś inny.
– Pantery! – wrzasnął ktoś trzeci.
– Ujmijmy to w inny sposób – dał się usłyszeć ponownie pierwszy głos.
– Jesteśmy Zaklinaczami Deszczu! – zabrzmiał chór rozemocjonowanych głosów.
W tej samej chwili dwaj chłopcy i jedna dziewczynka zeskoczyli z drzewa.
Znaleźli się dokładnie naprzeciw Zbyszka i zaczęli mówić na trzy cztery:
– Pochodzisz z Ziemi?
– Podróż była w porządku?
– Miło cię poznać.
– Miło z twojej strony, że do nas wpadłeś.
– Jestem Zefir.
– A ja mam na imię Zona. Ten chłopiec obok mnie to mój młodszy brat. Na imię ma...
– Na imię mam Zoe – powiedział najmłodszy z tych trojga dzieci. – A ty jak masz
na imię?
– Mam na imię Zbyszek – odrzekł Zbyszek.
– Wiedziałem – stwierdził Zoe, wkładając sobie kciuk do ust.
Zona wyciągnęła mu palec z buzi.
– Przecież wiesz, że nie wolno ci ssać kciuka – skarciła go. – Możesz od tego dostać
wysypki na ustach.
– No cóż, przyjemność ta warta jest ryzyka – stwierdził Zoe, podsuwając Zbyszkowi
swą dłoń pod nos. – Jestem najmłodszym
Zaklinaczem Deszczu w całym wszechświecie – powiedział z dumą.
Zbyszek uścisnął mu rękę. Wtedy Zoe ukłonił się na tyle sumiennie, że prawie dotknął
głową do ziemi.
– Uważaj na trawę – pospiesznie zareagowała Zona. – Możesz dostać uczulenia na twarzy.
– To cena, jaką musisz
płacić za bycie uprzejmym
– odrzekł Zoe, puszczając oko Zbyszkowi, który właśnie myślał sobie, że choć Zoe wygląda
na nie więcej niż cztery czy pięć lat, to przemawia jak dorosły człowiek.
– Musisz zmyć z siebie wodę ze stawu – wtrącił Zefir. – Ona nie jest zupełnie...
– Czysta – dokończyła Zona.
– Prawdopodobnie jest to najbardziej zanieczyszczony park w całym wszechświecie –
powiedział Zoe. – Lecz mimo to wciąż fajnie jest się w nim kąpać, gdy... oczywiście nikt nie
widzi. Zona obrzuciła go surowym wzrokiem.
– Oczywiście ja tego nie robię – dodał szybko. – Kąpać się w zanieczyszczonym stawie w parku? O nie! To absolutnie wykluczone! Musisz od razu zmyć z siebie tę brudną wodę.
– A gdzie mogę to zrobić? – zapytał Zbyszek, nagle odnosząc wrażenie, że ubrania
całkowicie przylepiły mu się do ciała.
– W sztabie generalnym – odrzekła Zula.
– Jaki sztab generalny masz na myśli?
– Sztab generalny KZD – wyjaśnił Zefir.
– To znaczy Klubu Zaklinaczy Deszczu – dodała Zona.
– Mieści się tam, na czubku drzewa – powiedziała Zula.
– Chodź – odezwał się Zoe. – Kto ostatni, ten idzie do czarnego kotła.
Zbyszek, oczywiście, był ostatni, choć wspinał się po drzewie tak szybko, jak tylko potrafił,
i choć podczas podróży przez przestrzeń kosmiczną prawie całkowicie wyzbył się lęku wysokości. Drzewo było wielkie. Miało gęste i grube gałęzie oraz liście, które maskowały wejście do małego domku na drzewie, zbudowanego z desek. Zbyszek domyślił się, że to jest
ten sztab generalny KZD.
Chłopiec wgramolił się za innymi do domku, który ku jego zaskoczeniu okazał się całkiem
przestronny. Stały w nim cztery drewniane krzesła, kanapa i stół. Na stole znajdowała się
lampka oliwna. W pomieszczeniu było tylko jedno okno – z widokiem na gałęzie i liście.
Naprzeciw okna stał obszerny czarny kocioł.
– To jest czarny kocioł – powiedział Zoe. – Musisz do niego wskoczyć.
Zbyszek już miał zamiar zaprotestować, ale Zula zaczęła mu wyjaśniać, że to, co widzi, to nie
jest zwykły kocioł, lecz raczej maszyna czyszcząca, i to ich własnej konstrukcji.
– Dzięki niemu liście wokół domu są zielone – stwierdził Zefir.
– I powietrze jest tu czyste – dodała Zona.
– Wiedziałem, że jako ostatni wdrapiesz się na górę – rzekł Zoe. – I dlatego właśnie
wspomniałem o kotle. Ale teraz lepiej się pospiesz... Wskakuj do niego, bo dostaniesz
alergii.
– Swędzi mnie już cała szyja – powiedział Zbyszek.
– Wszystkich nas swędzi – odezwała się Zula. – Trudno tu uniknąć alergii. Prosty
wniosek z tego taki, że powoli stajesz się jednym z nas.
Zbyszek wszedł do kotła. „To dlatego Zula cały czas się drapała po szyi. Ma alergię. Jońską
alergię. Oj, nie wiem, czy chcę stać się jednym z nich – myślał sobie Zbyszek. – Wolałbym
raczej pozostać Ziemianinem“.
– Mimo wszystko sądzę, że naprawdę miło było was poznać – dodał grzecznie.
38
– Dlaczego mimo wszystko? – zapytał Zoe.
– A... nic, nic – odpowiedział Zbyszek i przycupnął na dnie kotła, który zaczął wirować.
„O nie! – myślał sobie. – Znowu zaczynam się kręcić. Jak nic zaraz kocioł oderwie
się od podłogi i ponownie znajdę się w przestrzeni kosmicznej“. Na całe szczęście, tak się
nie stało. Kocioł rzeczywiście kręcił się w kółko, przy tym też jakby gwizdał i wył. Dźwięk ten
przypominał Zbyszkowi odgłos wichury, który miał okazję słyszeć, gdy podczas Wielkiejnocy
przebywał akurat w górach. Minęło kilka minut i było już po wszystkim. Zbyszek czuł się
nieco oszołomiony, ale nie zrobiło mu się niedobrze. Ostatnio kręcił się wkoło tak często, że
już się uodpornił. Podniósł się z dna kotła. Zefir, Zona i Zoe zaczęli bić oklaski.
– Od razu wyglądasz lepiej – powiedziała Zona.
Zbyszek przytaknął ze zrozumieniem – sam czuł, że ma się lepiej.
– Oto i on – rzekła Zula. – Cały wypucowany i czysty.
– Zbierajmy się już – stwierdził Zefir, kierując się w stronę wyjścia.
– Masz rację – odpowiedziała Zona. – Konkurs już jutro.
– I wtedy nastąpią gratulacje i pożegnania – dodał Zoe. – Lub tylko pożegnania.
– Co teraz będziemy... – zaczął mówić Zbyszek, ale nie zdążył dokończyć pytania,
bo czworo Jonian było w drodze do drzwi wyjściowych albo nawet już i za nimi.
Zbyszek ruszył w ich ślady. Gdy zeskoczył z najniższej gałęzi drzewa, Zefir, Zona i Zoe byli
już poza parkiem. Tylko Zula stała koło stawu i czekała na niego.
– Pospiesz się – powiedziała. – Bo będzie za późno.
– Co teraz będziemy robić?
– Będziemy się starać uratować Jonię.
Zula zaczęła biec. Zbyszek podążył za nią i niemal natychmiast ją dogonił. Dziewczynka
sapała i dyszała. Widać było, że nie ma za dobrej kondycji, mimo że jest Zaklinaczem
Deszczu.
– Jeśli to jest taka pilna sprawa, to dlaczego wcześniej po mnie nie przybyłaś? –
zapytał.
– Bo myśleliśmy, że sami sobie z tym poradzimy – mówiła, sapiąc. – Przyzwyczailiśmy się do tego, że sami musimy dawać sobie ze wszystkim radę.
Biegli ulicą, która według Zbyszka była największą, jaką kiedykolwiek widział.
Nagle dobiegł ich głośny dźwięk klaksonu. Zula pociągnęła za sobą Zbyszka na bok, a wtedy
trzypiętrowy dom z hukiem ich wyminął. Mały chłopiec z trzeciego piętra domu machał do
nich przez okno.
– Wszystkie domy są aż tak duże? – zapytał.
Zula zaprzeczyła ruchem głowy.
– Tak wyglądają te najmniejsze.
– Najmniejsze?
– Tak. Jonianie zazwyczaj dobudowują dodatkowe piętro, gdy rodzi im się kolejny
potomek. Ci, którzy akurat jechali tym domem, mieli tylko jedno dziecko – wyjaśniła.
Udało jej się wypowiedzieć całe zdanie bez zadyszki. Gdy skończyła, wyglądała na tak zmęczoną, że Zbyszek bał się, że zaraz zemdleje.
39
– Lepiej chwilę odpocznij.
– Wiem – westchnęła. – Ale nie mogę. Nie teraz. Jesteśmy już prawie na miejscu.
– To znaczy gdzie?
– No tu – powiedziała i zatrzymała się przy olbrzymim, wylanym asfaltem placu,
otoczonym wysoką siatką z drutem kolczastym na samej górze.
Na samym końcu tego terenu znajdował się ceglany budynek – wyglądał, jakby był długi
co najmniej na kilometr. Pozostali troje Zaklinacze Deszczu byli już na miejscu. Mocno trzymali się siatki i z trudem łapali oddech. Zefir był chudy jak patyk, miał ciemne włosy, duże
uszy, które odstawały mu od głowy, spiczasty nos i długą, smukła szyję. Mimo że nosił
okrągłe okulary z grubymi i nawet przydymionymi szkłami, Zbyszek mógł dostrzec, że chłopiec ma brązowe oczy. Zona była niska i pulchna, miała rude, kędzierzawe włosy, zadarty
nos i niebieskie oczy, które błyszczały, gdy się uśmiechała. Zbyszek mógłby się założyć, że
była w wieku Zuli i że jest o kilka lat młodsza od Zefira. Zoe miał taki sam spiczasty nos
i tak samo błyszczące oczy jak Zona, ale był od niej o połowę niższy. Miał jasne włosy, które
rosły mu we wszystkich kierunkach wokół jego idealnie okrągłej główki. Gdy Zbyszek spotkał ich w parku, wszyscy troje byli potwornie bladzi.
Teraz ich twarze były ognistoczerwone – wyglądały jak balony, które zaraz pękną.
– Co to? – zapytał Zbyszek. – Obóz wojskowy?
Zula zaprzeczyła ruchem głowy.
– No to co to jest?
– Dom... – dysząc, próbował mówić Zefir.
– Zachariasza Zustena – wtrąciła Zona, też łapczywie łykając powietrze.
– A kto to...? – zaczął Zbyszek, ale Zoe wystartował z odpowiedzią, zanim Zbyszek
zdążył dokończyć pytanie. Mimo że Zoe był z nich najmłodszy, rzucało się w oczy, że jest
w najlepszej kondycji.
– Zachariasz Zusten. Najbogatszy człowiek na Jonii. Jest właścicielem prawie całej
planety. Mieszka właśnie... tutaj!
W tej samej chwili niemal kilometrowa ściana budynku otworzyła się i wyjechał z niej jakby
ogromny dom na kółkach – to wyjący silnik napędzający cały budynek. Przejechał przez cały
plac asfaltowy i zatrzymał się tuż przy ogrodzeniu. Mimo że stał już w bezruchu, ryk silnika
wył coraz głośniej. Zbyszek zauważył, że silnik ma po bokach skrzydła, z których bucha
czarny dym.
– To samolot! – zawołał.
Zbyszek z ledwością słyszał własny głos. Zoe jednak ewidentnie przywykł już do tego, że
musi wrzeszczeć, by przekrzyczeć nieznośny hałas:
– Tak! To luksusowy aerodom! – krzyknął.
W tym momencie osiem podobnych samolotów pojawiło się wokół tego budynku. Latały
wzdłuż asfaltowego placu, aż w końcu zatrzymały się obok aerodomu, który był z nich
wszystkich największy i najbardziej wymyślny. Ryk silników był prawie nie do wytrzymania,
a mimo to głos Zoe potrafił być silniejszy od hałasu:
– To są aerodomy, które należą do reszty członków rodziny Zustena! Jego kuzyni
41
mieszkają w tych dwóch zielonych, jego wuj i ciotka w tym brązowym, a babcia z dziadkiem
w czarnym! Jego dzieci z kolei w tych trzech szarych, a koty w tym pomalowanym na srebrno! A to Zachariasz Zusten w jego własnej osobie!
Klapa w dachu jednego z domów się otworzyła. Wyszedł zza niej mężczyzna i stanął na
dachu samolotu. Miał na sobie skórzane ubranie i coś w rodzaju staromodnego hełmu lotniczego. Zdjął go z głowy. Mimo że jego twarz była szarawa, a włosy siwe, wyglądał zadziwiająco młodo, gdy tak stał i uśmiechał się, machając swym hełmem.
Przez sekundę Zbyszek zastanawiał się, czy Zusten macha właśnie do nich, lecz po chwili
usłyszał osobliwą mieszaninę dźwięków silników i rozradowane głosy dochodzące zza niego. Odwrócił się i z przerażenia od razu zastygł w bezruchu. Kolumna aerodomów jechała
wprost na nich. Wyglądało to tak, jakby zaraz miały uderzyć prosto w ogrodzenie, miażdżąc
przy tym i Zbyszka, i jego nowych przyjaciół. To byłby fatalny koniec tego, cokolwiek by
mówić, ciekawego dnia. Zbyszek już miał zacząć wrzeszczeć, gdy nagle poczuł, że ktoś
bierze go za rękę. To Zula.
– Nie masz się czego bać. Przynajmniej jeszcze nie teraz – wymawiała słowa cicho,
delikatnie, lecz Zbyszek słyszał ją wyraźnie, bo nagle wokół nich zrobiło się już zupełnie
spokojnie.
Silniki samolotów stojących na kamienistej drodze zostały wyłączone. Aerodomy znajdujące
się najbliżej Zaklinaczy Deszczu zatrzymały się tylko metr za nimi. Reszta konwoju zaparkowała wzdłuż ogrodzenia. Zbyszek zauważył, że Jonianie stoją przy otwartych oknach
swych aerodomów i wiwatują jak szaleni. Nagle ucichli. Stali podekscytowani. Bacznie przyglądali się Zachariaszowi Zustenowi w oczekiwaniu, że zaraz wydarzy się coś niesamowitego. Ten machał do nich z dachu. Choć kilka z autodomów miało pięć czy sześć pięter,
żaden z nich nie był tak wielki i luksusowy jak rezydencja pana Zustena. Wyglądało to tak,
jakby Zusten stał na olbrzymiej metalowej górze. Jonianie, którzy spoglądali na niego, przypominali zwykłych ludzi, tyle tylko że ich bladość sprawiała wrażenie, jakby od dawna nie
wychodzili na świeże powietrze. Nagle reszta członków rodziny Zustena wyszła na dachy
swych luksusowych aerodomów. Też przyodziani byli w skórzane ubranie i hełmy lotnicze,
które wciąż mieli na głowach, gdy stojąc na dachach swych samolotów, machali do tłumu
wpatrzonych w nich i pełnych podziwu Jonian.
– Najdrożsi Jonianie! – powiedział Zachariasz Zusten.
– Co on... – zaczął Zbyszek.
Zula ścisnęła go za rękę.
– Cicho – wyszeptała. – Będzie przemawiał.
– Jutro wypada nasze święto narodowe – kontynuował Zusten. Mówił niskim głosem,
miękkim jak aksamit i jednocześnie chrapliwym. – Jutro musimy udowodnić sobie nawzajem,
że mamy po prostu wszystko i że nie wahamy się z tego korzystać. Niech naszym mottem
na jutrzejszy dzień będzie to, które od zawsze nam przyświeca: ZUŻYJ I WYRZUĆ. Jak zwykle w naszym konkursie będziemy walczyć o pierwsze miejsce w różnych kategoriach: w ka-
42
tegorii zużycia największej ilości paliwa, w kategorii na najohydniejszy wyciek ropy, w kategorii wydzielania gazu, w kategorii zużycia największej liczby jednorazowych opakowań
i w kategorii największego zużycia prądu. Wszystkie odpadki, które uzbieracie w ciągu dnia,
jutro wieczorem zostaną wpakowane do naszej najnowszej rakiety. Będą fajerwerki! Rakieta
zostanie bowiem wystrzelona stąd, z asfaltowego placu, i uroczyście eksploduje różnokolorowym blaskiem naszych własnych odpadków! A kiedy gazy, ropa i inne kolorotwórcze
śmiecie będą rozświetlać nam niebo, zostaną przyznane nagrody w różnych kategoriach
i nagroda główna dla największego konsumenta na Jonii. A nagrodą główną jest...
I w tej sekundzie kolejny luksusowy aerodom pojawił się na kamienistej drodze. Był nieznacznie mniejszy od tego, w którym mieszka Zachariasz Zusten, ale większy od tych, w którym żyli pozostali zebrani. Był złoty i lśniący.
– Jest ze złota! – oświadczył Zbyszek, cicho pokasłując.
– Konkurs rozpocznie się dziś o północy. Niech wygra najlepszy. Życzę wszystkim
powodzenia.
Po tych słowach każdy z tłumu zgromadzonych uśmiechnął się szeroko. Gdy we wszystkich
aerodomach jednocześnie włączono silniki, rozległ się ogłuszający hurkot. Zbyszek zatkał
sobie uszy i zamknął oczy. Gdy je znów otworzył, plac asfaltowy już opustoszał i znikły też
stojące za chłopcem aerodomy. Przez moment Zbyszek był przekonany, że to wszystko, co
się wydarzyło, to tylko sen, lecz zaraz uprzytomnił sobie, że wciąż ściska rękę Zuli. Spojrzał
na dziewczynę, zrobił się czerwony i puścić jej dłoń.
– Gdzie oni wszyscy się podziali?
– Wrócili, by przygotować się na konkurs – odpowiedziała.
– Zostało im na to tylko dwanaście godzin – stwierdził Zefir.
Zbyszek wyglądał na zakłopotanego. Spojrzał na zegarek, lecz ten zatrzymał się na dziesiątej
trzydzieści. To była godzina, kiedy po raz pierwszy zobaczył, jak Jonia migocze na niebie.
Czy to naprawdę miało miejsce tylko półtorej godziny temu? Wydawało mu się, jakby
minęło znacznie więcej czasu. A może czas się zatrzymał? Nie, to niemożliwe. Czas to jedyna rzecz, która nigdy nie może stać w miejscu. Niezależnie od wszystkiego czas biegnie i tu
na Jonii. Dwanaście godzin. Niewiele zostało. Choć znał odpowiedź na pytanie, które chciał
zadać, nie mógł się powstrzymać i zagadnął:
– Co się wydarzy za dwanaście godzin?
– Wszyscy zaczną zużywać tyle energii, ile tylko się da – powiedziała Zona.
– Mimo że dopiero jest jesień, podłączą kable grzewcze, by ocieplić wszystkie ulice,
tak że nawet mógłby się roztopić sztuczny śnieg – dorzucił Zoe.
– Woda we wszystkich basenach pod gołym niebem zostanie podgrzana do temperatury wrzenia – dodał Zefir.
– I Jonianie maksymalnie odkręcą kurki z ciepłą wodą.
– Właśnie – rzekł Zoe. – I aerodomy będą jeździć w kółko, by spalić jak najwięcej
paliwa. Wiele dzieci na próbną jazdę dostanie własne aerodomy. Ja też, już nie mogę się
43
doczekać. Chociaż nie... Nie zamierzam wsiąść za ster własnego dziecięcego modelu aerodomu. Przynajmniej nie więcej niż raz.
– A te aerodomy, które nie znajdą się w powietrzu, będą stać na ziemi z nadaremno włączonymi silnikami – powiedział Zefir.
– I ulice będą zapaćkane ropą – dodała Zona. – Wszyscy dorośli ponadto będą wypalać co najmniej po sto papierosów. Nie dlatego, że lubią palić, lecz po to, by w jak największym stopniu zużyć swoje zapalniczki gazowe. Jonianie będą wyrzucać tyle papierowych opakowań, ile tylko zdołają. I...
– I wszystkie dzieci będą musiały ze trzy razy w ciągu dnia myć zęby za pomocą
elektrycznych szczoteczek – dokończył Zoe. – Prawdę mówiąc, sądzę, że w ogóle nie powinny myć zębów.
– Powiedz więc, co powinniśmy zrobić? – zapytała Zula.
Zbyszek wyglądał na zakłopotanego.
– Ja?
– No tak. Przecież po to tu przybyłeś, prawda? Sądziliśmy, że będziesz w stanie nam
pomóc, gdy zobaczysz, jak tu się sprawy mają.
Zbyszka przeszył dreszcz zimna, choć na Jonii było całkiem ciepło.
– Dlaczego tak pomyśleliście?
W oczach Zony zalśnił blask, gdy uśmiechając się do Zbyszka, powiedziała:
– Bo jesteś Zaklinaczem
Deszczu.
– I pochodzisz z Ziemi
– dodał Zefir.
– Ale tu też są przecież Zaklinacze Deszczu – stwierdził Zbyszek.
– Tylko my czworo – ze
smutkiem odrzekła Zula.
– Ta cała sytuacja nas
przerosła.
– Ale słyszeliśmy, że Zaklinacze Deszczu
na Ziemi wiedzą, co robić, by uratować ich własną
planetę – powiedział Zoe. – Musieliśmy więc
tu przywieźć Ziemianina. Oczywiste było,
że wybór padnie na ciebie.
Zbyszek pokiwał głową z zakłopotaniem.
– Dlaczego na mnie? – zapytał.
– Bo jesteś najbardziej ciekawskim Zaklinaczem Deszczu w całym wszechświecie –
wyjaśniła Zona.
– A to oznacza, że prawdopodobnie dużo wiesz.
– Na odwrót – odezwał się Zbyszek. – To oznacza, że wiem bardzo mało. To dlatego wciąż o wszystko pytam.
Czworo Zaklinaczy Deszczu wpatrywało się w Zbyszka.
– A niech to szlag! – wykrzyknął ostatecznie Zoe. – A niech to, a niech to, a niech
to szlag!
– A poza tym, ja... Ja nie... Ja nie jestem typowym Zaklinaczem Deszczu – jąkał się
Zbyszek. – To znaczy... Ja nawet... Ja nawet do dzisiaj... nie wiedziałem, że nim jestem. A więc...
Ja sądzę... Ja nie mam... Nie, ja nie potrafię wam pomóc.
Zefir, Zoe i Zona patrzyli się na Zbyszka, jakby go nie rozumieli. Chłopiec spojrzał z rozpaczą
na Zulę. Była blada jak ściana. Oczy wlepiała w ziemię.
– Ale jest coś, nad czym się zastanawiam – dodał Zbyszek.
Rzekł tak bez namysłu, lecz wiedział, że jak zacznie pytać o cokolwiek, co go zaciekawi,
to być może jakiś pomysł w odpowiedzi sam przyjdzie mu do głowy. Zula podniosła wzrok
i spojrzała na niego.
– To prawda, że na Ziemi jest wielu Zaklinaczy Deszczu? – ciągnął dalej.
Zula przytaknęła.
– Więc niejeden z nich musi być Zaklinaczem Deszczu o wiele dłużej niż ja.
Dziewczynka znów przytaknęła.
– Czy oni wszyscy są tak samo ciekawi różnych rzeczy jak ja?
– No, prawie wszyscy – odpowiedziała Zula.
– Ale obecnie ty jesteś w tej dziedzinie najlepszy – stwierdził Zoe.
– Tak czy siak, wielu z nich musi wiedzieć to, czego ja nie wiem – mówił Zbyszek.
Zula po raz trzeci przytaknęła. Zbyszek też pokiwał głową ze zrozumieniem.
– No i to jest to, nad czym się zastanawiałem – skończył.
Zoe poklepał Zbyszka po ramieniu.
– Nie smuć się. Nie jest ważne, jak dużo już wiesz. I tak zawsze znajdzie się ktoś,
kto wie o wiele więcej. Ostatnio sam nawet poznałem...
– Wiem! – przerwała Zula.
– A co, już to opowiadałem? – zapytał zdziwiony Zoe.
– Oj, bądź cicho – niecierpliwym tonem rzekła do Zoe Zula. – Zbyszku, musisz natychmiast wrócić na Ziemię.
– Ale...
– Nie ma żadnych ale. Musisz. – stwierdziła.
– Ale...
– Musisz odnaleźć znanych ci Zaklinaczy Deszczu i ich popytać.
– Ale o co?
– O to, co cię ciekawi.
– Ale mnie ciekawi praktycznie wszystko.
46
– Wiem, wiem – powiedziała Zula. – Ale teraz najbardziej interesuje cię to, jak uratować Jonię, prawda?
– No tak. Ale przecież ja nie mam pojęcia, kto ze znanych mi ludzi jest czy też nie
jest Zaklinaczem Deszczu – odrzekł Zbyszek.
Zula podała mu kartkę.
– Tu masz listę. Zbieraj się już, tylko pamiętaj, że musisz wrócić dziś przed północą.
– W życiu nie uda mi się wrócić do tego czasu – stwierdził Zbyszek. – Zostało mi
tylko dwanaście godzin.
– Tam czas biegnie trochę inaczej – odrzekł Zefir, spoglądając na niebo.
– Delikatnie mówiąc – dodał Zoe.
Zbyszek też spojrzał w niebo.
– Tylko jak ja mam wrócić do domu?
– Za pomocą bączka. Musisz posłużyć się nim w taki sam sposób, w jaki posłużyłeś
się nim, by się tu dostać. Aha, tak w ogóle, to zostawiłeś go w parku, ale zabrałam go ze
sobą – powiedziała Zula i wręczyła bączka Zbyszkowi.
– Dlaczego wy nie możecie tam polecieć? – zapytał Zbyszek. – Przecież znacie drogę.
– Spokojnie, znajdziesz drogę do domu. To niezwykłe, ile człowiek jest w stanie zrobić, gdy go życie zmusi – mówiła Zula, smutno się przy tym uśmiechając. – A ja nie mam
już siły na podróże. Niewiele zostało mi energii. Muszę doładować baterie.
– Ja też – wtrącił Zoe. – Ja nawet nie mam wystarczająco energii, by umyć zęby
za pomocą elektrycznej szczotki...
– Ale ty za to masz jej od groma – stwierdził Zefir.
– Racja, masz jej więcej, niż potrzeba – dodała Zona.
– A skąd możecie o tym wiedzieć? – zapytał Zbyszek.
– Bo jesteś naszą jedyną nadzieją – odrzekła Zula, uśmiechając się do Zbyszka.
– Prosimy... – zwróciła się do niego Zona.
– Po prostu spróbuj – dokończył Zefir.
– No dobrze – postanowił Zbyszek. – Sadzę, że mogę spróbować.
– Nasz człowiek! – krzyknął Zoe, znów poklepując Zbyszka po ramieniu.
Zbyszek uklęknął i nacisnął tłoczek bączka najmocniej, jak tylko potrafił. Bączek zaczął
kręcić się wkoło, lecz nie chciał wystartować. Chłopiec spróbował jeszcze raz.
Wszystko znowu potoczyło się jak poprzednio. Spróbował więc po raz trzeci. Nic z tego.
Zbyszek podniósł się z kolan.
– Nie chce działać – powiedział. – Ja też nie mam wystarczająco dużo energii.
Wtedy podeszła do niego Zula.
– Zbyszku – wyszeptała i objęła go tak mocno, jak jeszcze nikt w życiu. Zbyszkowi
zdawało się, że ciepło z jej policzków wparowało w niego i wypełniło jego ciało.
– Teraz masz już wystarczającą dawkę energii.
48
Zbyszek miał twarz czerwoną jak burak i dobrze o tym wiedział. Ponownie ukląkł i wprawił
w ruch bączka z całą mocą, wykorzystując przy tym także energię przekazaną przez Zulę.
*
Zbyszek szybował po niebie jak strzała. Prawdę mówiąc, nacisnął wtedy tłoczek bączka
mocniej niż kiedykolwiek wcześniej. Teraz nie widział już otworu prowadzącego przez tarczę gazową, która znajdowała się dokładnie nad nim, ale było już zbyt późno, by zmienić
kurs. Zamknął oczy, mając pewność, że zaraz kompletnie się roztrzaska. Po ułamku sekundy
był już po drugiej stronie warstwy gazu. Nie była ona prawdziwą tarczą. To była zwykła
powłoka gazowa. Nie wiedział o tym wcześniej, ale teraz już wszystko było dla niego jasne.
Obejrzał się. Niebo było błękitne i puste, a gdzieś tam daleko pod nim czworo Zaklinaczy
Deszczu patrzyło do góry, czekając na pomoc Zbyszka. Czy może im jej udzielić? – tego sam
nie był pewien.
50
O autorze:
Klaus Hagerup jest kreatorem świata Zaklinaczy Deszczu. Urodził się w Oslo w 1946 r.
To znany norweski autor książek dla dzieci i dorosłych. Matka autora była popularną
w Norwegii pisarką, ojciec pisał książki dla dzieci. Klaus Hagerup jest także dramatopisarzem, nauczycielem, tłumaczem tekstów oraz aktorem.
Zaklinacze Deszczu to książka wydana w ramach trwającego trzy lata projektu, którego pomysłodawcą jest Norweska Agencja Energetyczna Enova SF.
Celem projektu jest edukacja dzieci w wieku szkolnym w zakresie poszanowania energii oraz konsekwencji dla środowiska, jakie niesie za sobą jej
nadmierne zużycie.
Niniejsza książka to pierwsza z trzech części historii Zaklinaczy Deszczu.
Kolejne części ukażą się w latach 2008 i 2009.
Przykładowe pytania i zadania:
1. Zbyszek wraca na Ziemię, aby zapytać innych Zaklinaczy Deszczu jak uratować Jonię.
Czy myślisz, że mógłby odwiedzić także kogoś z Twojej klasy?
Krajowa Agencja Poszanowania Energii S.A.
00-560 Warszawa ul. Mokotowska 35,
tel. 022 626 09 10; fax 022 626 09 11
www.kape.gov.pl
Sąd Rejonowy dla m. st. Warszawy,
XII Wydział Gospodarczy Krajowego Rejestru Sądowego,
Rejestr Przedsiębiorców nr 16255
Kapitał akcyjny: 3 100 000 zł
NIP: 526-10-07-972
REGON: 010753973
© 2007 Enova SF/Regnmakerne
Autor: Klaus Hagerup, Norwegia
Ilustracje: Lars Hegdal, Norwegia
Projekt: Scanpartner Trondheim, Norwegia
Papier: kreda 170 g
Czcionka: Humanist CnPl
Tłumaczenie na język polski: Anna Chyckowska
Opracowanie graficzne wersji polskiej: Janusz Pilecki
Druk: Oficyna Drukarska Jacek Chmielewski
Wszystkie prawa zastrzeżone.
Żadna z części niniejszej publikacji nie może być powielana w żadnej formie bez pisemnego zezwolenia wydawcy.
Niniejsza publikacja jest bezpłatna.
Projekt współfinansowany jest przez Komisję Europejską
w ramach programu Inteligentna Energia – Europa.
Całkowita odpowiedzialność za treść niniejszej publikacji spoczywa na jej autorach.
Nie musi ona odzwierciedlać opinii Wspólnot Europejskich. Komisja Europejska nie ponosi odpowiedzialności
za wykorzystanie informacji zawartych w niniejszej publikacji.
Czy Twoi koledzy z klasy uważają się za Zaklinaczy Deszczu? Jeśli tak, to dlaczego lub dlaczego nie? Jeśli nie jesteś Zaklinaczem Deszczu, czy chciałbyś nim zostać? Jak możesz zostać Zaklinaczem Deszczu?
2. Jonianie kierują się hasłem „Zużyj i wyrzuć!“. Opracuj swoje własne hasło oraz zasady,
którymi według Ciebie powinni kierować się Zaklinacze Deszczu tu na Ziemi.
Zaklinacze Deszczu walczą z zanieczyszczaniem środowiska, oszczędzają energię, dbają
o swoją planetę, a także pomagają sobie nawzajem. Najważniejsze zagadnienia tej części książki to: zużycie energii, różne źródła energii, w tym źródła odnawialne, dystrybucja
energii na świecie, odpowiedzialność i troszczenie się o siebie nawzajem.
3. Jak Twoim zdaniem będzie wyglądało w przyszłości życie na Ziemi, na przykład
w 2050 roku?
Użyj swojej wyobraźni. Czy życie na Ziemi może wyglądać w przyszłości podobnie jak na
planecie Jonia? Jeśli tak, to jakie mogą być tego przyczyny? Jak możemy temu zapobiec?
Swoje pomysły możesz przedstawić także na rysunku.
4. Co może zrobić Zbyszek oraz inni Zaklinacze Deszczu, aby pomóc mieszkańcom Jonii?
Czy masz jakieś pomysły na uratowanie planety?
Co powinni zrobić Jonianie, aby zużywać energię w sposób bardziej efektywny? Twoim
zadaniem jest znalezienie jak największej liczby sposobów na oszczędzanie energii. Jakie
są pozytywne skutki oszczędzania energii? Czy istnieją negatywne skutki oszczędzania
energii?
.
„Zaklinacze Deszczu“ to książka, która powstała w ramach działań na rzecz efektywności
energetycznej prowadzonych przez Norweską Agencję Energetyczną Enova SF.
www. zaklinaczedeszczu.pl
ISBN 978-83-921049-4-0
Klaus Hagerup
Niniejsza publikacja została wydana w ramach realizacji projektu współfinansowanego przez Unię
Europejską „Zintegrowane działania mające na celu wzrost świadomości ekologicznej dzieci w zakresie oszczędzania energii poprzez różne formy edukacji na rzecz zrównoważonej przyszłości –
Kids4Future“, EIE/06/204/SI2.447395, („Creating Actions among Energy Conscious Children – Combining Education, Communication and Energy Knowledge in an Integrated Approach for a Sustainable Future“)
Zaklinacze Deszczu
Deszczu
Zaklinacze
.
.
Zbyszek jest przekonany, że jest zwyczajnym chłopcem, aż do dnia, w którym poznaje
Zulę. Z pozoru zwykła dziewczynka, przybywa na Ziemię na kolorowym bączku ześlizgując się po tęczy. Okazuje się, że Zula należy do Klubu Zaklinaczy Deszczu i co więcej,
uświadamia Zbyszka, że on także jest Zaklinaczem Deszczu. Wszystko to sprawia, że
Zbyszek staje się na tyle zaciekawiony, iż udaje się wraz z Zulą na odległą planetę o nazwie Jonia. Nie przeraża go nawet lot na kolorowym bączku. W ten sposób, spokojnie zapowiadający się dzień, zamienia się dla Zbyszka w dzień pełen przygód.
`` 1
Zaklinacze Deszczu - Czesc
`` 1
Zaklinacze Deszczu - Czesc
Klaus Hagerup
Scanpartner Trondheim, Norwegia
`` 1
Zaklinacze Deszczu - Czesc
Część 1

Podobne dokumenty