Wolny handel: Roosevelt kontra Trump

Transkrypt

Wolny handel: Roosevelt kontra Trump
DUKATOR
EKONOMICZNY
© MAREK SOBCZAK
Podobno każdy Polak zna się na medycynie. Także na polityce się zna, na sporcie i na kuchni. A na ekonomii?
Nie zna się? To niedobrze, bo powinien. Bez tej wiedzy trudno się obyć we współczesnym świecie. Jest konieczna,
by zrozumieć, co dzieje się w gospodarce i jak to odbija się na naszych domowych budżetach. Oszczędzać czy wydawać?
Pożyczać czy inwestować? Złoty czy euro? Dla wszystkich, którzy czują niedosyt wiedzy, we współpracy z NBP
przygotowaliśmy kolejną edycję „Edukatora Ekonomicznego” POLITYKI. Wyjaśniamy zawiłości zjawisk gospodarczych,
pomagamy w rozwiązywaniu codziennych ekonomicznych problemów.
Wolny handel:
Roosevelt kontra Trump
Czy czas odejść od nieskrępowanej wymiany towarów? Ta forma przynosi niewątpliwie
wiele korzyści, ale ma też zdeklarowanych przeciwników.
WITOLD M. ORŁOWSKI
75
lat temu, podczas spotkania
na pokładzie pancernika „Prince of Wales”, Roosevelt i Churchill rozpoczęli planowanie powojennego ładu światowego. Amerykanin ostro
zaatakował stosowane przez Brytyjczyków protekcjonistyczne umowy handlowe: „To z ich powodu narody Indii, Afryki,
Bliskiego i Dalekiego Wschodu pozostają
zacofane”. I jasno zadeklarował, że uważa
wolny konkurencyjny handel za najlepszą
receptę na światowy rozwój gospodarczy,
sprawiedliwy podział jego owoców i pokojowe współżycie.
Kilka tygodni temu podczas jednej
z wyborczych debat kandydat na prezydenta USA Donald Trump powiedział coś
odwrotnego: „Nie mam nic przeciwko
wojnie handlowej”. I zaproponował nałożenie wysokich ceł na towary importowane z Meksyku i Chin. Bo w jego rozumieniu, wolny handel to sposób na oszukanie Ameryki przez nieuczciwych rywali
2
i na kradzież miejsc pracy. Gra służąca zyskom wielkich korporacji kosztem przeciętnych ludzi.
Skąd wzięły się takie różnice w poglądach na ten sam problem? Czy między
1941 a 2016 rokiem stało się coś, co radykalnie zmieniło poglądy na handel międzynarodowy? Czy wówczas przynosił on
głównie korzyści, a dziś straty?
Nie w tym rzecz. Wolny handel to więcej niż tylko porozumienie ułatwiające
współpracę między krajami czy prosty
pomysł na zwiększenie wymiany handlowej. To znacznie więcej niż lobbing firm
pragnących ułatwionego dostępu do zagranicznych rynków. To raczej kluczowy
element wizji rozwoju gospodarczego.
Zaufanie do wolnego handlu jest niczym
innym, jak wyznaniem wiary w sprawność mechanizmów rynku i konkurencji, i to w skali całego świata. Nieufność
do niego i przekonanie, że przynosi on
więcej szkód niż korzyści, to zaś deklaraP OL I T Y K A nr 17 (3056), 20.04–26.04.2016
cja braku takiej wiary. A skoro tak, to o perspektywach wolnego handlu decydują nie
porady ekonomistów i wyliczenia zysków,
ale dominujący na świecie stan nastrojów.
Wino tu, wełna tam
W teorii ekonomii nie ma wątpliwości
co do sensu liberalizacji handlu. Wytłumaczył to już dwa wieki temu wielki angielski
ekonomista David Ricardo. Użył słynnego
przykładu: w Portugalii są niższe koszty
produkcji wina, bo to kraj o ciepłym klimacie, w pełnej łąk Anglii taniej jest zaś
produkować wełnę. Oczywiście oba kraje
mogą próbować robić na własny użytek
i jedno, i drugie. Ale jeśli Portugalia wykorzysta swoje walory i skoncentruje się
na produkcji wina, eksportując nadwyżkę do Anglii, a stamtąd importować będzie tańsze sukno – każdy z narodów osiągnie wyższy poziom dobrobytu za sprawą większej konsumpcji obu produktów.
Nastąpi bowiem międzynarodowy po-
dział pracy: każdy naród wyspecjalizuje
się w tej dziedzinie, w której posiada komparatywną przewagę, czyli może produkować bardziej efektywnie. Wszelkie przeszkody dla wolnego handlu te korzyści
znacznie zredukują.
Teoria ekonomii nie zatrzymała się
na prostym wyjaśnieniu Ricarda, odwołującego się do warunków naturalnych.
Później zwrócono także uwagę na obfitość posiadanych przez poszczególne
kraje zasobów pracy i kapitału. Tam, gdzie
pierwszego jest dużo, a drugiego mało,
warto specjalizować się w produkcji pracochłonnej (np. prostej produkcji tekstylnej), bo praca tam jest tania. W odwrotnej
sytuacji lepiej postawić na produkcję kapitałochłonną. Teoria stopniowo rozwijała
się, obejmując m.in. problematykę korzyści skali produkcji, efektu sieciowego (rentowności rosnącej wraz ze zwiększającą
się liczbą klientów), wyboru konsumenta, tworzenia się światowego łańcucha
wartości. Wniosek pozostał niezmienny:
wzrost specjalizacji i wymiany międzynarodowej prowadzi do wzrostu dochodów
dla wszystkich uczestniczących w tych
procesach narodów.
Skoro tak, należy eliminować przeszkody stojące na drodze wolnej wymiany. Bariery celne, limitowanie importu, ukryte
narzędzia protekcjonizmu – zdaniem
liberalnej ekonomii wynikały głównie
z lobbingu producentów, starających się
zmniejszyć presję konkurencyjną na krajowym rynku i uzyskać na nim wyższe
zyski. Oczywiście kosztem konsumentów. Wmawiano im, że kraj ma się lepiej,
bo mniej importuje, a tak naprawdę płacili
oni zawyżone ceny.
Na gruncie teorii ekonomii nietrudno
więc wykazać, że właściwą polityką jest
powszechne wspieranie wolnego handlu. Na krótką metę spadają oczywiście
zyski tych krajowych producentów, którzy nie są konkurencyjni w skali globalnej. Część z nich trwale wypada z rynku,
część musi zwiększyć efektywność, aby
móc zmierzyć się z rywalami z zagranicy.
Jednak na dłuższą metę zyskują zarówno
konsumenci (spadają bowiem ceny), jak
ci producenci, którzy umieją wykorzystać
atuty kraju i zwiększyć swój eksport. Kraj,
który osiąga wyższy poziom specjalizacji,
a zatem zwiększa i eksport, i import, staje
się bardziej wydajny i bogatszy. Jeśli więc
wszystkie kraje jednocześnie ograniczą cła
i inne bariery dostępu do swojego rynku,
wszystkie na tym zyskają.
Triumfy i kontrowersje
W historii gospodarki poparcie dla wolnego handlu falowało. W XIX w. stopniowo
narastało, prowadząc do rozkwitu światowego eksportu. Głównym motorem postępu były gwałtownie spadające koszty
transportu, zachęcające do wymiany handlowej. Narody korzystały jednak z tego
w sposób nierównomierny: zyskiwały
kraje Zachodu, traciły obszary kolonialne
i na poły skolonizowane, niezdolne do nawiązania równorzędnej walki konkurencyjnej głównie z powodu nierównoprawnej pozycji politycznej.
„Pierwsza fala globalizacji” załamała się
raptownie na początku XX w. Przyszły wojny światowe i kryzysy. W trudnych czasach
kraje usiłowały ratować swych producentów, sięgając po narzędzia protekcjonizmu i zawieszając wymienialność walut. Oczywiście w odpowiedzi dokładnie
to samo robili ich partnerzy handlowi. Wyścig w dławieniu importu miał katastrofalne konsekwencje: w czasie Wielkiego
Kryzysu lat 1929–33 wartość światowego
handlu spadła aż o 60 proc.
Druga połowa XX w. to okres stopniowej liberalizacji handlu światowego, początkowo jedynie na Zachodzie. Po wojnie
przyjął on zalecenia sformułowane przez
Roosevelta, coraz powszechniej wprowadzając swobodę wymiany walut, a także
stopniowo obniżając bariery dla wolnego handlu. Działo się to w skali globalnej (w ramach kolejnych rund negocjacji dotyczących obniżek ceł), ale jeszcze
bardziej intensywnie wewnątrz bloków
krajów tworzących strefy wolnego handlu. Najlepszymi przykładami takich stref
są Unia Europejska, a na drugiej półkuli północnoamerykańska NAFTA i południowoamerykański MERCOSUR.
Prawdziwy triumf wolnego handlu nastąpił jednak dopiero podczas „drugiej fali
globalizacji” w ostatnich dekadach XX w.
Upadł komunizm, zatriumfował liberalny kapitalizm, gwałtownie wzrósł globalny eksport, wielkie firmy zaczęły traktować cały glob jako swój rynek i docierać
do konsumentów na całym świecie. Tej
ekspansji towarzyszyło coraz śmielsze
przenoszenie produkcji tam, gdzie przewagi komparatywne pozwalały na obniżkę kosztów. Bariery dostępu do rynków
spadły w wielu krajach niemal do zera,
a w sferze realnych planów pojawiły się
nie tylko kolejne propozycje liberalizacji handlu (zwłaszcza w sferze usług),
ale wręcz tworzenia gigantycznych stref
wolnego handlu obejmujących większość
kuli ziemskiej – takich jak negocjowanie
właśnie europejsko-amerykańskie porozumienie Transatlantic Trade and Investment Partnership (TTIP) i czekające
na ratyfikację porozumienie Trans-Pacific
Partnership (TPP).
Ale triumfom globalizacji towarzyszyło również rosnące od końca XX w. przekonanie, że nie wszystko działa w niej jak
trzeba, a owoce rozwoju są niesprawiedliwie dzielone. Poglądy takie głoszone
są w radykalnej formie przez ruchy alterglobalistyczne, ale nieobce również
znacznej części ekonomistów.
Jak twierdzą krytycy, zasady obecnej fazy globalizacji zostały narzucone
P OL I T Y K A nr 17 (3056), 20.04–26.04.2016
światu przez kraje rozwinięte, zwłaszcza USA, bez brania pod uwagę interesu
państw rozwijających się (w wersji radykalnej – narzucone w interesie wielkich
korporacji). Są one zorientowane wyłącznie na zysk i wartości materialne,
z lekceważeniem innych aspektów życia
– w tym również wpływu na środowisko
naturalne i lokalną kulturę. Doprowadziły
do ukształtowania się bardzo niesprawiedliwie dzielącego owoce rozwoju łańcucha wartości, w którym pracownicy z krajów rozwijających się wykonują mrówczą
pracę za niewielkie wynagrodzenie, a firmy z krajów rozwiniętych zbierają śmietankę (kupujący drogą markową koszulkę
konsument nie wie, że rzeczywiste koszty
jej wyprodukowania w Chinach czy Wietnamie to zaledwie kilka procent ceny, którą płaci). I spowodowały uformowanie się
w wielu krajach systemu gospodarczego
nieodpowiedniego dla ich tradycji i wyzwań rozwojowych.
Ale krytyka globalizacji płynie również
z części społeczeństw Zachodu. Przenoszenie pracochłonnej produkcji do krajów
rozwijających się zwiększa zyski firm, dochody wysoko wykwalifikowanych pracowników i obniża ceny dla konsumentów. Ale jednocześnie zmniejsza liczbę
miejsc pracy dla ludzi o niższych kwalifikacjach, w rezultacie czego spadają ich
płace, a zróżnicowanie dochodowe wewnątrz społeczeństw wzrasta. Formułowane są też oskarżenia o nieuczciwą
konkurencję krajów i nieuczciwe postępowanie firm. Kiedy w grę wchodzi dążenie do zysku etyczność działań przestaje być ważna. Wiele wielkich korporacji
(m.in. Nike, Philip Morris, Victoria’s Secret, Toys ‘R’Us) zostało w ostatnich latach
oskarżonych o korzystanie z przymusowej
pracy dzieci i więźniów w krajach rozwijających się. Wolny handel ma więc również
swoje ponure oblicze. I jak twierdzi wielu
ekonomistów, w wielu miejscach wymaga naprawy.
Chybotanie szal
Czy światu grozi więc odejście od wolnego handlu? Na jednej szali leżą niewątpliwe korzyści gospodarcze, które
dzięki niemu świat odnosi. Na drugiej
jednak – silne niezadowolenie wielu krajów i znacznej części społeczeństw. Nie
jest jasne, która szala przeważy. Jest jednak oczywiste, że im dłużej trwa obecny
kryzys finansowy i okres spowolnionego rozwoju, im większą wywołuje frustrację, tym argumenty Donalda Trumpa stają się głośniejsze i lepiej docierają do znacznej części wyborców. I tym
bardziej zagrażają argumentom, o których mówił 75 lat temu Franklin Delano Roosevelt.
n
Autor jest profesorem ekonomii,
wykładowcą w Szkole Biznesu Politechniki Warszawskiej.
3
DUKATOR
EKONOMICZNY
Dokąd płyniesz Brytanio?
Zwolennicy wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii Europejskiej, kreśląc różne scenariusze przyszłej
współpracy ze wspólnotą, jako wzór najczęściej wskazują Norwegię lub Szwajcarię.
Przeciwnicy Brexitu wątpią, czy tego rodzaju naśladownictwo byłoby efektywne.
CEZARY KOWANDA
Demokracja faksowa
Niezadowoleni z Unii Brytyjczycy przyglądają się bogatym krajom europejskim,
które formalnie nie należą do Wspólnoty,
ale i tak są z nią handlowo ściśle związane: m.in. Norwegii, Szwajcarii i Islandii.
Wszystkie na pewnym etapie rozważały
członkostwo w Unii. Jednak mieszkańcy
pierwszego w 1994 i drugiego w 1997 r. odrzucili tę opcję w referendach, trzeci zaś,
po zmianie rządu w 2013 r., sam wycofał
swój wniosek akcesyjny. Są jednak ściśle
związane z Unią na różne sposoby. Norwegia razem z Islandią i malutkim Liechtensteinem należy np. do Europejskiego
Obszaru Gospodarczego, który – mówiąc
w uproszczeniu – stanowi wspólny rynek,
a jego podstawą jest utrzymanie wolności
przepływu osób, towarów, usług i kapitału. To dlatego Polacy mogą bez ograniczeń
pracować w Norwegii czy w Islandii, mimo
że te państwa do Unii nie należą.
Taki model współpracy przez część
Norwegów jest krytykowany. Przylepili mu etykietkę „demokracji faksowej”.
Przeciwnicy ściślejszych związków z UE
4
© MAREK SOBCZAK
23
czerwca Brytyjczycy drugi raz
będą decydować, czy chcą być
częścią zjednoczonej Europy.
Pierwsze referendum w tej sprawie odbyło
się w 1975 r., zaledwie dwa lata po wejściu
Wielkiej Brytanii do Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej. Co ciekawe, wtedy
to konserwatyści byli siłą proeuropejską,
a wątpliwości targały Partią Pracy. Teraz
role się odwróciły. Za pozostaniem w EWG
opowiedziało się aż dwie trzecie głosujących. Tym razem dużo trudniej przewidzieć, która opcja zwycięży. Referendalny
wynik może być także wyrównany.
Jednak nawet najbardziej zagorzali
zwolennicy wyjścia z Unii nie chcą zrywać
wszystkich więzi z Europą, skoro do krajów Wspólnoty trafia połowa brytyjskiego
eksportu, a finansowe i gospodarcze więzy
stale się zacieśniają. Zależy im na utrzymaniu wolnego handlu z kontynentem,
ale jednocześnie nie chcą z automatu
podlegać unijnemu prawu. Czy taki szpagat jest w ogóle możliwy?
Jedną nogą poza Unią,
czyli w jakich kwestiach Wielka Brytania jest traktowana specjalnie
Euro – Wielka Brytania formalnie nie musi przyjmować wspólnej waluty,
co zagwarantowała sobie już w traktacie z Maastricht w 1992 r. Podobny przywilej
uzyskała tylko Dania. Pozostałe kraje Unii niebędące w strefie euro teoretycznie
są zobowiązane do wprowadzenia wspólnej waluty, gdy będą na to gotowe.
Strefa Schengen – Wielka Brytania nie przystąpiła do tego porozumienia znoszącego
kontrole na granicach wewnątrz Unii. W konsekwencji podobnie uczyniła Irlandia, by jej
granica z Irlandią Północną (częścią Zjednoczonego Królestwa) pozostała otwarta.
Karta Praw Podstawowych – Wielka Brytania, co prawda, przyjęła ten unijny dokument,
ale zastrzegła, że na jego podstawie nie można skarżyć jej przed Europejskim
Trybunałem Sprawiedliwości i innymi sądami. Londyn boi się, zwłaszcza że kartę
wykorzystają brytyjscy pracownicy do walki o korzystniejsze zasady zatrudniania.
Przestrzeń wolności, bezpieczeństwa i sprawiedliwości – Wielka Brytania, podobnie
jak Irlandia i w mniejszym stopniu Dania, może za każdym razem decydować, czy chce
uczestniczyć w nowych unijnych inicjatywach z tego obszaru.
Rabat – od 1984 r. Wielka Brytania korzysta ze specjalnej zniżki przy wyliczaniu swoich
składek członkowskich. Wywalczyła ją Margaret Thatcher, wskazując, że jej kraj niewiele
korzysta zwłaszcza na dopłatach dla rolników. Obecnie rabat pozwala oszczędzać
Wielkiej Brytanii ok. 4 mld euro rocznie.
Przyszłość Wspólnoty – podczas ostatnich negocjacji przed referendum Wielka
Brytania uzyskała zapewnienie innych państw członkowskich, że przy najbliższej
rewizji traktatów zostanie formalnie zwolniona z uczestniczenia w budowie
„coraz ściślejszej Unii”.
P OL I T Y K A nr 17 (3056), 20.04–26.04.2016
utrzymują, że tą drogą z Brukseli przychodzą nowe dyrektywy, które Norwegia musi
po prostu wcielać w życie. Do tego nie ma
żadnego wpływu na unijne decyzje, bo nie
dysponuje prawem głosu, skoro nie jest
krajem członkowskim. Z drugiej strony
Norwegów nie dotyczą próby konstrukcji
zrębów wspólnej polityki zagranicznej czy
wymiaru sprawiedliwości. Do tego zadbali, żeby ze wspólnych relacji z Unią wyłączyć bardzo drażliwą dla nich kwestię rybołówstwa. To właśnie obawy norweskich
rybaków przechyliły w 1994 r. szalę zwycięstwa w referendum na korzyść przeciwników pełnej integracji.
Norwegia jest krajem bogatym (ciągle czerpie z obfitych złóż ropy i gazu)
i w pełni korzysta z dostępu do wspólnego rynku, ale w Unii nie ma nic za darmo. Norwegowie (tak samo jak Islandczycy, a nawet Liechtenstein) nie płacą,
co prawda, składek do wspólnego unijnego budżetu, ale finansują własne fundusze, z których korzystają biedniejsze
kraje członkowskie. W tej chwili istnieją dwa takie programy: EEA Grants oraz
Norway Grants. Pierwszy miał w latach
2009–14 wartość prawie miliarda euro.
Norwegia dała 96 proc. tej kwoty, Islandia 3 proc., a Liechtenstein 1 proc. Natomiast Norway Grants, finansowany wyłącznie przez Norwegię, kosztował w tym
samym okresie ok. 800 mln euro. Z obu
tych programów w największym zakresie
skorzystała Polska.
Jeśli zatem Wielka Brytania chciałaby
stać się nową Norwegią, nie finansowałaby już co prawda funduszy strukturalnych,
ale prawdopodobnie jakiś ich odpowiednik. A to byłoby politycznie bardzo trudną
kwestią, skoro już teraz większość Brytyjczyków narzeka na składki członkowskie
i marzy, żeby nie wpłacać do Brukseli ani
funta. Nie zadowala ich ani rabat, wywalczony jeszcze przez premier Margaret
Thatcher (patrz ramka), ani unijne wyliczenia, zgodnie z którymi Wielka Brytania jest dużo mniejszym płatnikiem netto
niż, uwzględniając wielkość gospodarki,
Niemcy, Holandia, Francja, a ostatnio nawet Włochy (patrz wykres).
Kolejnym problemem dla Brytyjczyków byłaby akceptacja wolnego przepływu osób, skoro ewentualne wyjście
z Unii wiąże się z marzeniem o radykalnym zmniejszeniu imigracji. Bruksela bowiem nalega, aby państwa korzystające
ze wspólnego rynku otwierały też w pełni swoje granice dla obywateli wszystkich
krajów unijnych.
Ser z dziurami
Jednak Wielka Brytania i tak łatwiej
i szybciej mogłaby przyjąć norweski model współpracy niż szwajcarski. O ile ten
pierwszy funkcjonuje w formule Europejskiego Obszaru Gospodarczego, o tyle
drugi składa się z bardzo wielu wypraco-
Ile naprawdę Wielka Brytania dopłaca do Unii?
Beneficjent (+) / Płatnik (-) netto – w proc. PKB każdego kraju
Wielka Brytania
Niemcy
Holandia
Francja
Hiszpania
Włochy
Polska
2008
-0,04
-0,34
-0,43
-0,19
+0,26
-0,25
+1,25
2009
-0,11
-0,25
+0,02
-0,30
+0,11
-0,32
+2,09
2010
-0,31
-0,35
-0,29
-0,27
+0,38
-0,28
+2,43
wywanych latami dwustronnych porozumień. To pracochłonne rozwiązanie jest
efektem decyzji Szwajcarów z 1992 r., gdy
w referendum odrzucili członkostwo nawet w Europejskim Obszarze Gospodarczym. Wówczas pozostały im dwa wyjścia – zupełnie odgrodzić się od Unii albo
rozpocząć żmudne negocjacje. Ponieważ
gospodarka Szwajcarii opiera się na eksporcie, wybrali tę drugą opcję i do dziś
zawarli wiele traktatów, przyjmowanych
potem w referendach. Dzięki temu Szwajcaria jest powiązana z Unią równie mocno
jak Norwegia.
Oba kraje należą nawet do strefy Schengen, honorują też zasadę wolnego przepływu osób, czego nigdy nie chciała
Wielka Brytania. Dopiero od niedawna
w Szwajcarii jest z tym kłopot, bo w 2014 r.
w referendum większość jej mieszkańców
opowiedziała się za wprowadzeniem limitów imigracji. Nadal nie wiadomo, jak
sprostać woli głosujących, a przy tym nie
naruszyć umów między Szwajcarią i Unią.
Głowią się teraz nad tym politycy w Bernie i Brukseli. Jak stwierdziła była unijna
komisarz Viviane Reding, wspólny rynek
to nie szwajcarski ser, żeby robić w nim
dziury, czyli godzić się na wyjątki.
Szwajcaria, podobnie jak Norwegia,
prowadzi też swój własny program pomocowy dla słabiej rozwiniętych krajów Unii
o nazwie Swiss Contribution. Od 2008 r.
kosztował ją ok. 1,2 mld euro.
Uniknąć
politycznej niechęci
Jeżel i zatem n ie d roga sz wajca rska i nor weska, to co pozostaje Br ytyjczykom po ewentualnym w yjściu
ze Wspólnoty? Mogą oczywiście spróbować negocjacji nad samą unią celną, taką na przykład, jaka łączy dziś
UE z Turcją. Wówczas eksportowaliby,
co prawda, swoje produkty do państw
członkowskich bez opłat, ale ich firmy
nie mogłyby liczyć na swobodny dostęp do wspólnego rynku. Do tego musieliby utrzymywać takie same jak Unia
P OL I T Y K A nr 17 (3056), 20.04–26.04.2016
2011
-0,30
-0,33
-0,34
-0,30
+0,28
-0,36
+3,03
2012
-0,36
-0,42
-0,34
-0,39
+0,38
-0,31
+3,06
2013
2014
-0,43
-0,23
-0,48
-0,52
-0,42
-0,71
-0,39
-0,33
+0,29
+0,10
-0,24
-0,28
+3,22
+3,47
Źródło: Budżet UE
cła na produkty z zewnątrz, chociaż nie
mieliby żadnego wpływu na unijną politykę. Gdyby zatem chcieli w pełni bronić swojej suwerenności, pozostaje im
wyłącznie strefa wolnego handlu.
Taka konstrukcja jednak w żaden sposób nie wyróżniałaby Wielkiej Brytanii
na unijnym rynku. Podobną strefę wolnego handlu Bruksela przecież właśnie stworzyła z Kanadą i wciąż negocjuje ją ze Stanami Zjednoczonymi. Najbardziej niechętni Unii Brytyjczycy uważają, że właśnie taki luźny związek byłby dla Londynu
odpowiedni i pozwoliłby wzmocnić więzi handlowe z innymi regionami świata.
Tyle tylko, że Wielka Brytania to nie potęga eksportowa na wzór Niemiec, których
firmy zbudowały silną pozycję na rynkach
nawet w odległych zakątkach globu. Największym atutem Brytyjczyków jest finansowy sektor londyńskiego City, bardzo
uzależniony od kontynentu.
Podstawowy kłopot z określeniem nowego miejsca Wielkiej Brytanii w Europie nie byłby jednak ekonomiczny. Zawarcie jakiegokolwiek nowego porozumienia z Brukselą wymagałoby bowiem
wielkiej woli politycznej i przezwyciężenia wzajemnej niechęci. A przecież rozwód Londynu ze Wspólnotą prawdopodobnie odbywałby się wśród wzajemnych
żalów i oskarżeń, może nawet politycznych pomówień.
Szkocja, jako najbardziej proeuropejska
część Zjednoczonego Królestwa, zapewne spróbowałaby powtórzyć referendum
niepodległościowe i w ten sposób uniknąć wyjścia z Unii. Z kolei rząd Davida
Camerona mógłby się rozpaść w obliczu
konfliktu w łonie Partii Konserwatywnej,
a sam premier, walczący dziś o pozostanie
we Wspólnocie, straciłby resztki autorytetu. Także po drugiej stronie negocjacyjnego stołu, czyli w Komisji Europejskiej nastroje byłyby fatalne. Trudno zatem sobie
wyobrazić, żeby w takich warunkach szybko udało się wypracować model współpracy gospodarczej, który zaakceptowałyby i Wielka Brytania, i 27 pozostałych
państw członkowskich.
n
5
DUKATOR
EKONOMICZNY
Wszyscy do konta
Do września Polska ma dostosować przepisy do unijnej
dyrektywy gwarantującej powstanie bezpłatnych
kont podstawowych. Dla nowych klientów wiąże się
to ze sporymi ułatwieniami. A co na to banki?
© MAREK SOBCZAK
PAWEŁ TARNOWSKI
P
rzyjęta w 2014 r. dyrektywa Komisji Europejskiej nakazuje wszystkim
krajom członkowskim taką modyfikację wewnętrznych przepisów, by każdy obywatel mógł w wybranym banku
lub innej instytucji finansowej (w Polsce
może to być np. SKOK) otworzyć podstawowy rachunek płatniczy. Ma on być
zawsze darmowy i przeznaczony do najprostszych operacji. Szacuje się, że z tej
oferty teoretycznie mogłoby skorzystać
nawet 58 mln ludzi. Aż tylu Europejczyków ciągle omija banki szerokim łukiem. To ok. 11 proc. dorosłej populacji
28 państw wspólnoty.
Oczywiście poziom ubankowienia w poszczególnych krajach UE mocno się różni.
Najwyższy jest w Skandynawii. W Szwecji
na przykład praktycznie każdy, kto skończył 15 lat, ma konto w banku. Podobnie
jest w Finlandii. Niewiele gorsze wskaźniki wyliczono dla Niemiec, Francji, Hiszpanii, Wielkiej Brytanii, a nawet małej Estonii
6
– wszystkie przekraczają 90 proc. Polska
pod tym względem raczej nie błyszczy, ale
stopniowo się podciąga. Od 2011 do 2014 r.
poziom naszego ubankowienia wzrósł
z 70 do 78 proc., więc wstydu nie ma. Jak
wynika z przygotowanego na zlecenie
Banku Światowego raportu Global Findex, który objął 147 krajów świata, wśród
państw regionu na głowę biją nas kraje
nadbałtyckie, wyprzedzają też Czechy,
za to lekko w tyle zostają Słowacja i Węgry. Stawkę zamykają Rumunia i Bułgaria.
Brak zaskórniaków
i zaufania
W ostatnich latach poziom ubankowienia w Polsce rósł m.in. dlatego, że wielu,
nie tylko państwowych, pracodawców
nie chce wypłacać pensji gotówką, ZUS
próbuje skłonić rencistów i emerytów
do korzystania z przelewów bankowych
zamiast czekania co miesiąc na listonosza,
P OL I T Y K A nr 17 (3056), 20.04–26.04.2016
handel stopniowo przenosi się do internetu, a banki, walcząc o klientów, jeszcze
niedawno zachęcały do swoich usług, oferując, przynajmniej na pewien czas, darmowe konta. Takie naciski i zachęty dość
długo nieźle się uzupełniały. Czas bankowych promocji powoli się jednak kończy.
Przy spadających stopach procentowych,
rosnących ostatnio sektorowych podatkach, mniejszych przychodach z opłat
interchange banki sięgają po wszelkie
możliwe źródła zarobku, a darmowych
rachunków oferują mniej niż kiedyś.
W ostatnim czasie zaczęła więc narastać
obawa, że bez nowych bodźców proces
ubankowienia zacznie wytracać tempo
ze szkodą dla wszystkich, bo dzisiaj wykluczenie finansowe powoli zaczyna się
utożsamiać z wykluczeniem społecznym.
Ze statystyk NBP wynika, że na koniec
2012 r. Polacy mieli 38,2 mln rachunków
oszczędnościowo-rozliczeniowych (ROR).
Trzy lata później – 39,7 mln. Do tego trzeba doliczyć konta otwierane w SKOK (ponad 2 mln) i w innych instytucjach finansowych mających uprawnienia do prowadzenia rachunków. W sumie jest ich ponad
40 mln, ale warto pamiętać, że stopniowy,
ostatnio niezbyt szybki, przyrost nowych
rachunków powodowany był głównie
przez osoby, które zakładały drugie lub
nawet trzecie konto, co statystyk ubankowienia Polaków nie poprawiało. W efekcie
w 2015 r. 22 proc. polskich obywateli nadal
obywało się bez stałego kontaktu z bankiem. Ekonomiści, socjologowie i same
banki, na czele z NBP, próbują badać, jakie
są główne, i na ile trwałe, przyczyny większej niż w wielu innych krajach Wspólnoty
bankowej abstynencji Polaków. Szczegółowe informacje na ten temat znalazły się
m.in. w cyklicznych raportach NBP „Zwyczaje płatnicze Polaków”. Nie zaskakują.
Na kluczowe pytanie: „Dlaczego nie
mam konta osobistego?”, w 2012 r. (ostatnie dostępne dane) aż połowa Polaków
odpowiadała, że „w ogóle nie odczuwa
takiej potrzeby”, a jedna czwarta wyjaśniała, że „woli trzymać pieniądze w gotówce”. Kolejne, najczęściej zaznaczane
przez ankietowanych odpowiedzi (można było wybrać trzy z kilkunastu) to „nie
mam czego oszczędzać” (23 proc.), „nie
mam stałej pracy” (16 proc.), „mam zbyt
niskie dochody, żeby posiadać konto”
(14 proc.) i „nie mam zaufania do banków”
(14 proc.). Dopiero na siódmym miejscu
znalazło się stwierdzenie, że „banki pobierają zbyt wysokie opłaty i prowizje
za prowadzenie konta” (13 proc.). Bardzo
podobny rozkład odpowiedzi ujawnił się
w badaniu przeprowadzonym cztery lata
wcześniej. Jasno więc widać, że wysokość
opłat za prowadzenie konta nie była i nie
jest najważniejszym czynnikiem odstręczającym Polaków od jego zakładania.
Motywy tego zaniechania różnią się
w zależności od wieku ankietowanych.
Najmłodsi (18–34 lata) podkreślają przede
wszystkim brak potrzeby otwierania konta oraz brak stałej pracy i jakichkolwiek
oszczędności. W grupie osób 55+ też dominuje brak ewidentnej potrzeby, a zaraz
potem wymieniane jest większe zaufanie
do gotówki, brak oszczędności i nieufność
do samych banków. To – w uproszczeniu
– oznacza, że młodzież omija banki, bo nie
bardzo ma co w nich trzymać, a najstarsi
wolą po prostu przechowywać oszczędności w domach. Z innych badań NBP wynika, że obie te grupy wiekowe wyraźnie
dominują wśród osób, które do tej pory
nie otworzyły żadnego rachunku. Czy
po wprowadzeniu obowiązkowych dla
banków darmowych kont podstawowych
sytuacja w Polsce szybko się zmieni?
Można się spodziewać, że proces ubankowienia w Polsce jednak przyśpieszy.
– Konto – mówi Adam Tochmański, dyrektor Departamentu Systemu Płatniczego NBP – to klucz do innych usług finansowych. Bez niego nie da się uchylić
tych drzwi.
Zachęty i wątpliwości
Komisja Europejska oczekuje, że dyrektywa gwarantująca powstanie bezpłatnych kont podstawowych, niezależnych
od banków i przejrzystych porównywarek
ofert oraz ułatwień przy przenoszeniu rachunków między instytucjami finansowymi zostanie wprowadzona do krajowych
przepisów we wszystkich krajach Unii
do 18 września Później banki będą miały
jeszcze rok na pełne ich wdrożenie. Czasu na dopracowanie szczegółów jest więc
niby sporo, ale wiele będzie zależeć od zachowania banków.
Na razie mamy przygotowany przez
Ministerstwo Finansów projekt ustawy
o usługach płatniczych. Od kilku miesięcy
jest on przedmiotem uzgodnień między
Ministerstwem Finansów, KNF, UOKiK,
NBP i bankami. Zapisano w nim, że właściciel rachunku podstawowego w ciągu
miesiąca będzie mógł z niego wykonać
do 10 bezpłatnych przelewów. Jeśli przekroczy ten limit, bank zacznie pobierać
opłaty, nie wyższe jednak od tych, jakie
stosuje w przypadku standardowych,
najbardziej popularnych kont osobistych.
Ustalono, że rachunek będzie mógł być
wykorzystywany wyłącznie do najprostszych, elementarnych operacji: wpłat
i wypłat gotówki (w tym z bankomatów i terminali cashback), wykonywania poleceń przelewu, polecenia zapłaty
(w tym stałych zleceń) oraz płatności kartą (w tym online). Za samą kartę (można
będzie z niej zrezygnować) bank będzie
miał już prawo pobrać opłatę, nie wyższą
jednak niż najczęściej pobieraną przez tę
konkretną instytucję z tytułu użytkowania debetówki.
Nowe konto będzie też miało istotne
ograniczenia. Jego posiadacz nie będzie
Ilu woli gotówkę
Kraj
Dania
Szwecja
Niemcy
Wlk. Brytania
Belgia
Francja
Japonia
USA
Czechy
Polska
Chiny
Słowacja
Brazylia
Rosja
Bułgaria
Rumunia
Indie
Ukraina
Odsetek mieszkańców
bez dostępu do konta
osobistego (w proc.)
0
0
1
1
2
3
3
6
18
22
22
23
32
33
37
39
47
47
Źródło:
Global
Findex,
BankBank
Światowy,
2014 r.
Źródło:
Global
Findex,
Światowy
mógł korzystać z oferty kredytowej instytucji, która prowadzi taki rachunek: nie
wykupi karty kredytowej, nie podpisze
umowy o debet w koncie ani też nie zaciągnie żadnej innej pożyczki. Z góry wiadomo, że jest to przede wszystkim oferta
„dla początkujących”, osób bez większych
środków finansowych, które jednak chciałyby wygodniej i taniej opłacić swoje comiesięczne rachunki, odebrać stypendium
czy rentę, czasem coś kupić w Internecie.
Drugą grupą, która może być zainteresowana założeniem i użytkowaniem konta
podstawowego, są osoby, które dużo podróżują po krajach Unii i dłużej przebywają poza ojczyzną. Po wprowadzeniu dyrektywy każdy mieszkaniec UE będzie miał
prawo do otworzenia rachunku podstawowego w każdym kraju członkowskim,
pod warunkiem że nie ma tam podpisanej żadnej innej umowy z bankiem. Zasady i możliwości korzystania z takich
rachunków powinny być wszędzie bardzo podobne.
Korzyści płynące z powstania podstawowych rachunków płatniczych wydają
się bezdyskusyjne przede wszystkim dla
samych państw UE i ich obywateli. Już
teraz cały sektor państwowy (choć też
i część prywatnego) ma istotne oszczędności z tytułu upowszechniania się obrotu bezgotówkowego. Obecnie większość
instytucji państwowych przelewa wynagrodzenia pracowników na ich bankowe
rachunki. ZUS szacuje, że tylko w 2015 r.
osiągnął oszczędności rzędu 200 mln zł,
przekazując renty i emerytury na konta
uprawnionych osób i tym samym omijając pocztę. Jeśli w krótkim czasie uda
się wypłaty z programu na dziecko 500+
P OL I T Y K A nr 17 (3056), 20.04–26.04.2016
masowo powiązać z kontami bankowymi
rodziców, dojdą kolejne miliony. Ministerstwo Finansów ma prawo liczyć, że otwarcie rachunków podstawowych w bankach
jeszcze przyspieszy rozwój obrotu bezgotówkowego, co wpłynie nie tylko na niższe koszty funkcjonowania administracji i wszystkich państwowych instytucji,
lecz także pomoże utrzymać w ryzach
szarą strefę.
Najwięcej wątpliwości w sprawie samej
idei wprowadzenia konta podstawowego i zastrzeżeń wobec unijnej dyrektywy
zgłaszają natomiast banki. Przypominają,
że są przedsiębiorstwami, mają zarabiać
i narzucanie im obowiązkowego świadczenia darmowych usług narusza swobodę obrotu gospodarczego. Jeśli jednak już
muszą to robić, chciałyby ograniczyć zakres darmowych usług np. do trzech przelewów w miesiącu i wprowadzić choćby
symboliczną opłatę za prowadzenie konta. Najbardziej niepokoi je jednak perspektywa zamknięcia przez część mniej
aktywnych klientów sektora finansowego rachunków komercyjnych i otwarcia
w to miejsce rachunków podstawowych.
Uważają, że tego rodzaju masowa wymiana mogłaby przyczynić się do naruszenia
stabilności finansowej sektora. – Taki
czarny scenariusz jest mało prawdopodobny – uważa jednak dyr. Tochmański.
– Dla większości klientów banków wymiana rachunków na podstawowe byłaby nie
do przyjęcia ze względu na ich ograniczoną funkcjonalność.
Darmowe konta zostaną więc wprowadzone, a bankom raczej nie zaszkodzą.
Co najwyżej ograniczą tempo podnoszenia bankowych taryf i prowizji w tym zakresie. Już bardziej jest prawdopodobne,
że część rachunków podstawowych z czasem przekształci się w normalne ROR.
A wówczas banki z nawiązką odbiją sobie
wydatki, jakie ponoszą przy oswajaniu
najbardziej opornych rodaków ze światem finansów.
n
„Edukatory Ekonomiczne”
ukazały się dotychczas w wydaniach POLITYKI:
51/10, 4/11, 9/11, 30/11, 35/11, 39/11, 43/11,
47/11, 51/11, 38/12, 42/12, 46/12, 50/12,
3/13, 7/13, 11/13, 43/13, 47/13, 50/13, 3/14,
8/14, 12/14, 17/14, 48/14, 50/14, 3/15, 7/15,
11/15, 16/15, 20/15, 50/15, 4/16, 8/16, 12/16
oraz na www.polityka.pl/rynek/
edukatorekonomiczny 7

Podobne dokumenty