Szóstkana 6+

Transkrypt

Szóstkana 6+
I
15 stycznia 2012
nr /4
Nagrody rozdane
Szóstka na 6+
tekst
ks. Sławomir Czalej
redaktor wydania
Uroczystość odbyła się w Dworze Artusa. W pierwszym rzędzie laureaci
– Kilka osób pytało mnie, czy nazwa wyróżnienia
nie jest za długa. I czy nie warto by jej skrócić, bo i tak
wiadomo, że jeśli ktoś pracuje dla Kościoła, to tym
samym dla ludzi. Postanowiliśmy jednak nazwy
nie zmieniać – powiedział senator Antoni Szymański,
przewodniczący kapituły przyznającej odznaczenie
„Pro Ecclesia et populo”.
W
gdańskim Dworze Artusa w niedzielę 8 stycznia
po raz 14. przyznano prestiżową nagrodę osobom, które są zaangażowane w różnoraką działalność
kościelną, a zarazem społeczną.
W tym roku odznaczenie otrzymało
sześć osób: Alina Afanasjew, Jadwiga
Sielska, Leszek Onychir, Wanda i Antoni Walterowie oraz najmłodszy,
Wojciech Robakowski, za inicjatywę
misteriów Męki Pańskiej w Wejherowie. – Niestety, bywa czasami tak,
że o pewnych osobach się zapomina.
Na szczęście przypomnieliśmy so-
bie, że jest ktoś taki jak Alina Afanasjew – mówi Waldemar Jaroszewicz
z Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy. A pewnie szybciej można
by napisać, kim laureatka nie była,
niż wymieniać, co robiła w życiu.
Przybyła do Gdańska w 1945 r., była
scenografem w Teatrze Muzycznym
w Gdyni. Literat, autorka opowiadań
i bajek dla dzieci, samorządowiec.
– Jednym słowem człowiek kultury,
ale i „Solidarności”, zaangażowana
w budowę obu pomników Ofiar Grudnia ’70 w Gdyni – dodaje. Z perspektywy gdańskiego GN podkreślić też
musimy, że A. Afanasjew publikowała przez lata m.in. w „Gwieździe
Morza”.
Szczególne świadectwo podczas
wręczenia nagrody dała Jadwiga
Sielska, przez 40 lat zaangażowana
w działalność pro life. – Moją pierwszą nauczycielką obrony życia była
mama, która obroniła życie moje…
i mojego najmłodszego brata. Dowiedziałam się o tym po wielu latach…
– powiedziała wzruszona. Obecnie
J. Sielska pomaga ratować życie nienarodzonych w kryzysowej w poradni jezuitów w Gdyni. – Dla mnie życie
jest czymś świętym, od Boga, i dlatego
też patrzę na kobietę w stanie błogosławionym jak na kogoś niemalże
świętego – dodała.
Odznaczenie przyznawane jest
tylko w archidiecezji gdańskiej, a jego
promotorem jest Rada Koordynacyjna
Gdańskich Stowarzyszeń Katolickich.
Nagrody wręczył osobiście metropolita gdański abp Sławoj Leszek Głódź.
Ks. Sławomir Czalej
15 stycznia 2012 Gość NiedzielNy
rzed prawie
ośmiu laty,
kiedy zaczynałem
pisać do gdańskiej
edycji GN, strasznie się
martwiłem, że kiedyś
skończą się tematy.
Po kilku numerach
powtarzałem sobie,
o czym już pisaliśmy,
a czego jeszcze nie było.
I potem zimny pot
na czole. Dzisiaj też
miewam wilgotne
czoło, ale przyczyną
jest problem zgoła
inny: gdzie to wszystko
zmieścić?!
Jedna książka
ks. Fankidejskiego
i jedna wybrana
z niej parafia –
w Chwaszczynie.
Ileż razy przez nią
przejeżdżałem,
zmierzając w różne
miejsca, mijając przy
okazji kościół.
A w nim nadal
nieodkryte tajemnice
związane z pielgrzymim
krzyżem czy przepiękną
figurą Madonny
(s. IV–V). Ale życie
Kościoła gdańskiego
to nie tylko historia.
Podczas uroczystości
wręczenia nagrody
„Pro Ecclesia et populo”
w Dworze Artusa
pomyślałem: iluż
wokół nas jest ludzi,
którzy codzienną
pracą przyczyniają się
do chwały Bożej i dobra
drugiego człowieka.
Znamy tylko niektórych
i tylko nielicznych
udaje się nagrodzić.
Na szczęście
tych odznaczeń
najważniejszych,
bo u Pana Boga,
nie zabraknie dla nikogo,
kto na nie zasługuje.
ks. sławomir czalej
P
II
gość Gdański
Joszko Broda
na góralską nutę
daria kaszubowska
ks. sławomir czalej
Orszak Trzech Króli
przeszedł Starym Miastem
Gość Niedzielny 15 stycznia 2012
Ks. dr Jacek
Meller
Refleksje po powrocie
ze spotkania młodych z Taizé
w Berlinie, 6.01.2012 r.
Gdańsk. Trzej Mędrcy paradujący konno ulicami, akrobaci
na szczudłach, piękne anioły,
maluchy przebrane za królów
i pasterzy, a za nimi tłum ludzi
w koronach na głowie i z flagami
w ręku – pochód maszerujący
ulicami Starego Miasta był prawdziwie baśniowy. – Szło około
pięciu tysięcy osób. To dziesięć
razy więcej niż rok temu w Oliwie – powiedział Łukasz Balwicki
ze Stowarzyszenia Skwer, które
wraz ze Stowarzyszeniem SUM
było organizatorem imprezy.
Orszak Trzech Króli wyszedł
na ulice 6 stycznia punktualnie w południe w 24 polskich
miastach. To prawdopodobnie
największe uliczne jasełka w Europie.
– Mam nadzieję, że ta impreza,
zorganizowana u nas po raz drugi,
na stałe wpisze się do gdańskiego
kalendarza – powiedział Paweł
Adamowicz, prezydent Gdańska.
Podczas ulicznego przedstawienia widzowie podziwiali przemowę Heroda oraz walkę dobra
ze złem, nad którą zupełnie niespodziewanie przeleciała chmara
gołębi – symboli pokoju. Wszystko
zakończyło się przy żłóbku, gdzie
w rolę Świętej Rodziny wcielili się Urszula i Jarosław Siwińscy
z synkiem Stasiem. Trzech Mędrców odegrali: Michał Targowski,
dyrektor oliwskiego zoo, Larry
Ugwu, dyrektor Nadbałtyckiego
Centrum Kultury, i Adam Hlebowicz ze Stowarzyszenia SUM.
daka
fotofakty
daria kaszubowska
Wielkie wrażenie robili aktorzy, wśród nich piękne anioły
ks. Sławomir Czalej
Z moich obserwacji
wynika, że liczba
uczestników Europejskich
Spotkań Młodych
zaczyna spadać.
Generalnie jest mniej
Polaków. Przyczyny
są zarówno ogólne,
czyli zeświecczenie
i brak doświadczenia
Pana Boga,
ale i nie wszystkim
odpowiada ta forma.
Niestety, europejskie
spotkania są dosyć
rozbiegane i czasem
trudno w nich
o skupienie. Jeżeli chodzi
natomiast o Polaków,
to jest to częściowo
dobry objaw, bo coraz
mniej osób wyjeżdża
tylko na zwiedzanie
w stosunkowo tani
sposób. W tegorocznym
34. spotkaniu
charakterystyczne
było samo miasto.
Berlin jest miastem
spoganiałym, jeżeli
można tak powiedzieć,
bardzo zlaicyzowanym.
Niespełna połowa
mieszkańców
przyznaje się
do jakiegokolwiek
Kościoła, a samych
katolików jest niecałe
9 procent. Co ciekawe,
podczas spotkań
pomagały nam osoby
zupełnie niewierzące,
jak i muzułmanie.
Na modlitwie było widać
i berlińczyków, których
łatwo zauważyć, bowiem
odróżniali się mocno
od uczestników.
Były to jednak pojedyncze
osoby.
Gdańsk. Artysta z Beskidów,
Joszko Broda zawitał 6 stycznia
do franciszkanów w kościele
Świętej Trójcy, którzy po raz siódmy zorganizowali kolędowanie.
Joszko zaprezentował gdańszczanom ludowe kolędy góralskie,
kresowe i węgierskie. Grał także
na drumii, rogach, fujarach, okarynach. Największe wrażenie zrobiła na publiczności czterometrowa
trombita. Joszko Broda opowiadał
o ludowych tradycjach i zachęcał
do śpiewania. – Podobała nam się
rodzinna atmosfera koncertu.
I szansa na poznanie innych pieśni, obyczajów – powiedziała Edyta
Laskowska z Gdyni. Podczas koncertu została przeprowadzona
kwesta. – Pieniądze przeznaczymy
na odbudowę barokowych organów
– zapowiedział ojciec Roman Zioła,
dyrektor Domu Pojednania i Spotkań.
Daria Kaszubowska
Artysta opowiadał
o ludowych zwyczajach
bożonarodzeniowych
Centrum Informacyjne
Archidiecezji Gdańskiej:
www.adalbertus.gda.pl
[email protected]
Jastarnia. Tej zimy sztormy bardzo mocno rozmywają brzeg
na Półwyspie Helskim. Niedługo polski bunkier z 1939 r.
znajdzie się całkowicie w morzu.
Adres redakcji:
ul. bp. E. Nowickiego 2, 80-330 Gdańsk
Telefon/faks (58) 554 34 15
Redagują: ks. Sławomir Czalej – dyrektor
oddziału, Daria Kaszubowska,
Agnieszka Skowrońska
gość Gdański
III
Pierwszy tegoroczny Pomorzanin urodził się w Kartuzach
Wystrzałowe maleństwo
daria kaszubowska
Noworodki z Nowego Roku
Pięć minut po północy
w noc sylwestrową, gdy niebo
nad Polską jaśniało w blasku
fajerwerków, na świat
przyszedł synek Aleksandry
i Wojciecha Mysiaków
z Gdańska. Był pierwszym
dzieckiem urodzonym
w 2012 roku na Pomorzu.
Z jego mamą rozmawia
Daria Kaszubowska.
Zatem przepowiadanego końca świata chyba się Pani nie obawia?
– Jeśli nawet nastąpi, ja będę szczęśliwa,
że mogłam być matką i choć przez kilka miesięcy mogłam się cieszyć swoim synkiem. Często słyszę, że ludzie boją się zakładać rodziny,
bo jest ciężko. Zawsze było ciężko, zwłaszcza
że w Polsce nie ma polityki prorodzinnej.
Nie warto jednak rezygnować z macierzyństwa,
bo to wspaniałe uczucie.
Ma pani trzydzieści lat, mąż jest o rok starszy. To dobry wiek na dzieci?
– Chyba najlepszy. Człowiek jest już dojrzały i wie, czego chce od życia. Kobieta
zwykle jest już po studiach, kilka lat przepracowała, więc może zdecydować się założyć
rodzinę. My na nasze maleństwo czekaliśmy
z utęsknieniem.
Wybraliście już imię dla synka?
– Grzegorz. Jest takie zwyczajne, a jednak
mało popularne. Poza tym nie mamy żadnych
znajomych Grzesiów, więc z nikim nam się
to imię nie kojarzy. Myśleliśmy nad Tymonem,
ale ostatnio jest moda na Tymonów. Wahaliśmy się jeszcze nad Wojtkiem, bo tak ma na imię
mąż, ale zdecydowaliśmy, że dwóch Wojtków
w domu to jednak zbyt dużo.
Ma Pani jakieś specjalne postanowienia
noworoczne?
– Na razie wszystko będzie się kręcić wokół Grzesia. Uczę się go pielęgnować. Jest taki
kruchy, ale wiem, że nie zrobię mu krzywdy. Po urlopie macierzyńskim będę musiała
wrócić do pracy, bo na urlopie wychowawczym kobieta nie dostaje wynagrodzenia ani
zasiłku. Z jednej wypłaty trudno byłoby się
nam utrzymać. Synkiem zajmą się babcie,
to ich pierwszy wnuczek. Chcemy także, by
Grześ miał rodzeństwo, ale na razie jeszcze
o tym nie myślę. Zajmę się najpierw pierwszym synkiem.
•
15 stycznia 2012 Gość Niedzielny
Daria Kaszubowska: Przez narodziny
pierwszego dziecka rok 2012 już jest dla
Pani ważny.
Aleksandra Mysiak: – Dzięki naszemu
„wystrzałowemu maleństwu” ten rok rzeczywiście stał się wyjątkowy. Nie spodziewaliśmy
się, że nasz synek urodzi się właśnie w noc sylwestrową, w dodatku jako pierwsze dziecko
na Pomorzu. Termin porodu miałam określony
na początek stycznia, dlatego okres świąteczny
spędzałam u mamy w Mezowie, by mieć blisko
do szpitala. Mieszkam w Gdańsku, ale zdecydowałam się urodzić w Kartuzach. 31 grudnia
miałam skurcze, więc pojechaliśmy do szpitala.
Wreszcie wieczorem trafiłam na porodówkę,
poród trwał sześć godzin. Miałam nadzieję,
że szybko wrócimy do domu, ale nasz synek
ma żółtaczkę i musi leżeć w inkubatorze. Mimo
to czuję, że to będzie dobry rok.
Grześ waży 2800 g i mierzy 51 cm
W województwie pomorskim 1 stycznia
2012 r. urodziło się 61 dzieci: 34 dziewczynki
i 27 chłopców. Tylko w szpitalach
w Malborku i Człuchowie tego dnia lekarze
nie odebrali żadnego porodu.
A oto, ile dzieci przyszło na świat
w największych szpitalach regionu:
• Wojewódzki Szpital Specjalistyczny
w Gdańsku: dziewięcioro dzieci, pierwsze
o godz. 5.15
• Szpital Specjalistyczny w Gdańsku-Zaspie: pięcioro dzieci, pierwsze o godz. 1
• Szpital Kliniczny w Gdańsku: czworo
dzieci, pierwsze o godz. 8.30
• Szpital Morski w Gdyni: siedmioro
dzieci, pierwsze o godz. 3.30
• Szpital Specjalistyczny w Wejherowie:
dziesięcioro dzieci, pierwsze o godz. 3.10
• SPZOZ Szpital w Pucku: troje dzieci,
pierwsze o godz. 10.05
• Wojewódzki Szpital Specjalistyczny
w Słupsku, oddział w Ustce: troje dzieci,
pierwsze o godz. 6.51
• SPZOZ w Lęborku: dziewczynka o godz.
8.20
• Szpital Powiatu Bytowskiego
w Bytowie: chłopiec o godz. 19.45
• Szpital Specjalistyczny w Kościerzynie:
czworo dzieci, pierwsze o godz. 3.56
• Szpital Powiatowy w Tczewie: czworo
dzieci, pierwsze o godz. 8.50
• SPZOZ „Zdrowie” w Kwidzynie: dwoje
dzieci, pierwsze o godz. 8.10
• Kociewskie Centrum Zdrowia
w Starogardzie Gdańskim: chłopiec
o godz. 22.30
• Szpital Polski w Sztumie: dziewczynka
o godz. 2.50
• Szpital Specjalistyczny w Chojnicach:
troje dzieci, pierwsze o godz. 11.50
• Powiatowe Centrum Zdrowia
w Kartuzach: troje dzieci, pierwsze
o godz. 00.05
gość Gdański
IV
Indiana Jones w su
Przewodnik nie tylko archeologiczny. – Monumentalne
dzieło zawiera wykaz około 600 różnych obiektów. Są kościoły
parafialne, ale i zapomniane kaplice zamkowe, krzyżackie,
biskupie, a nawet prywatne, urządzone przy dworach przez
zamożną szlachtę – mówi dr Dariusz Piasek, zapalony badacz
dziejów Pomorza i nauczyciel historii w III LO w Gdyni.
tekst i zdjęcia
ks. Sławomir Czalej
P
[email protected]
Gość Niedzielny 15 stycznia 2012
od koniec zeszłego roku
ukazało się wznowienie –
po raz pierwszy od 130 lat
i pod naszym patronatem
– dwutomowego dzieła ks. Jakuba Fankidejskiego. Nie pisaliśmy
o tym wówczas świadomie. W ferworze przygotowań świątecznych
mogłoby się okazać, że wydarzenie i tak przeszłoby niezauważone.
A tymczasem zarówno „Utracone
kościoły i kaplice”, jak i „Obrazy
i miejsca cudowne” to doskonały
przewodnik nie tylko dla archeologów, ale dla każdego, kto kocha
wędrówki nie tylko po fascynującym Pomorzu, ale także lubi zanurzać się w głąb historii i samego
siebie.
nie. Bo i z Pelplinem, czyli dawną
diecezją chełmińską, związany
był pomorski historyk w sutannie.
Po studiach teologicznych we Fryburgu Badeńskim, w Münster i samym Pelplinie, w 1870 r. przyjmuje
Historyk fundamentalny
Urodzony 24 kwietnia 1844 r.
w Wielbrandowie koło Starogardu
Gdańskiego ks. Fankidejski to postać doskonale znana pomorskim
historykom. – Musiał do niego
sięgnąć każdy, kto zajmował się
historią Kościoła na tych terenach
– mówi ks. Antoni Bączkowski, rektor Wyższego Seminarium w Pelpli-
Czy to krucyfiks,
o którego
kulcie pisał
ks. Fankidejski?
poniżej: Obecny
proboszcz
ks. Piotr Gruba
zaprasza
do odwiedzenia
Chwaszczyna
święcenia kapłańskie, zostając jednocześnie wikariuszem katedralnym oraz profesorem w słynnej
szkole przykatedralnej Collegium
Marianum. W XIX w. była to jedyna na Pomorzu szkoła, gdzie panowała polska atmosfera. Bardzo
szybko też ks. Jakub zaczyna zaszywać się na długie godziny w przebogatym archiwum diecezjalnym,
które dosłownie przeczesał. Warto
podkreślić, że często miał dostęp
do dokumentów, o których dzisiaj
historyk może jedynie pomarzyć.
– One już nie istnieją, a ks. Fankidejski miał je w rękach! – mówi Jarosław Ellwart, wydawca wznowienia. Archiwalia przedrozbiorowe,
Gość Gdański
utannie
tach. Ten ostatni po wybudowaniu w 1646 r. dziesięć lat później
został spalony przez gdańszczan
w obawie przed Szwedami. Po raz
trzeci i ostatni spalili go sami
mieszkańcy grodu nad Motławą
podczas oblężenia miasta przez
Francuzów w 1807 r. Oprócz
kościołów, samych utraconych
kaplic jest bez liku. A z terenu
dzisiejszej archidiecezji gdańskiej pelpliński historyk opisuje
jeszcze obiekty sakralne z ówczesnego dekanatu puckiego.
Zagadki
chwaszczyńskiego krzyża
Bardzo często podczas opisywania kościołów i kaplic
ks. Jakub Fankidejski podkreślał, że wiele z nich zostało utraconych z powodu
„powodzi luterskiej”.
Należy przy tym zaznaTę figurę mi – mówi emerytowany
Madonny proboszcz z Chwaszczyć, że np. w Gdańsku
niektóre z nich wróciły przechowywano czyna Czesław Jakuszrazem -Gostomski. Kto i kiedy?
do Kościoła katolickiego
z łopatami
po 1945 r. – Liczne akcenDokładnie nie wiadomo.
grabarzy.
ty polemiczne należy
Obecnie W czasach proboszczorozpatrywać w kontekście
jest na liście wania ks. Czesława pielepoki, w której ks. Fankiświatowego grzymek już nie było,
dziedzictwa ale ślad tamtych czasów
dejski pisał swoje dzieła
UNESCO chyba jednak się przecho– podkreśla dr Piasek.
A był to czas osławionewał. – Muszę podkreślić,
go kulturkampfu, czyli
że na naszą Drogę Krzykonfliktu pomiędzy luterańskim żową przychodzi tu bardzo wielu
państwem zaborczym a mieszkają- ludzi, także młodzież i dzieci – zacymi licznie na Pomorzu katolika- uważa. Krzyż, który wisi w kościemi. Do tego należy dodać propago- le, nie tylko nie pasuje wielkością
wany przez państwo oświeceniowy do kubatury świątyni, ale nosi też
scjentyzm zwalczający wszelkiego ślady wielokrotnego zdejmowania.
rodzaju katolickie „zabobony”. –
– Nigdy nie poddawaliśmy
Należały do nich m.in. kult ob- go konserwacji, bo zachował się
razów, relikwii, wiara w cuda w doskonałym stanie – dodaje
czy w oczyszczającą moc pielgrzy- proboszcz emeryt. Czy zatem
mek – dodaje. Drugi tom traktujący do tego krzyża, którego powstanie
o cudownych obrazach i miejscach ocenia się na XVIII w., pielgrzyjest więc swoistą apologią, zapisem mowali do Chwaszczyna wierni?
epoki, który pozostawił nam po so- Nie wiadomo.
bie przedwcześnie zmarły (39 l.) hiKsiądz Fankidejski wspomistoryk szkoły pelplińskiej.
na też o ośmiu srebrnych wotach
W tym tomie zaskoczyła mnie ofiarowanych przez tych, którzy
historia „łaskawej figury Ukrzy- doznali tu specjalnych łask. Pierwżowanego Pana Jezusa”, do której sze z nich przedstawiało Ukrzyżowanego i modlącą się u stóp
pielgrzymowali wierni.
– Krzyż ofiarował któryś z krzyża osobę, ósme miało formę
parafian, dodając do niego, na wołu. Po wspomnianych w książce
utrzymanie, półtora hektara zie- wotach nie ma w świątyni żadnego
śladu. Ale z kościołem związana
jest jeszcze jedna ciekawostka
i… jeszcze jeden krzyż. – Otóż
w ołtarzu głównym został
umieszczony krzyż z drewna
wiśniowego, który prawdopodobnie pochodzi z czasów pierwszego kościoła, modrzewiowego,
a zniszczonego w czasie najazdów
szwedzkich – mówi ks. Czesław.
Sam ołtarz został tu przeniesiony
z kościółka św. Jakuba w Gdańsku-Oliwie, gdy zajęli go protestanci,
już do świątyni odbudowanej częściowo w 1645 r. Czy zatem obiektem
kultu mógł być krzyż „wiśniowy”,
na pewno starszy i cenniejszy?
Któż dzisiaj odgadnie. Ale kościół
w Chwaszczynie kryje i inne tajemnice, o których nie napisał nawet
sam ks. Fankidejski!
– Figurę Maryi odkrył ks. Antoni Liedtke pochodzący z Chwaszczyna, późniejszy profesor i rektor
seminarium w Pelplinie – opowiada emerytowany proboszcz. Było
to przed wojną, w czasach kleryckich ks. Antoniego, za czasów biskupa morskiego Stanisława Okoniewskiego. Gdy
ordynariusz – a był on znawcą sztuki – zobaczył, co trzyma
w rękach kleryk, nie tylko zachwycił się rzeźbą, ale nawet całkowicie
ją odnowił na własny koszt. I pomyśleć, że Madonna z Dzieciątkiem,
zapewne średniowieczna, z niespotykanym delikatnym uśmiechem,
przechowywana była razem z łopatami grabarzy… W 1976 r. wróciła
do swojego domu w Chwaszczynie.
– Zdziwiłem się, bo pewnego dnia
przyjechało tu dwóch księży, historyków sztuki z ATK z Warszawy,
i chcieli koniecznie zobaczyć Madonnę – mówi. Zapytani, skąd o niej
wiedzieli, odpowiedzieli, że rzeźba
jest już odnotowana w UNESCO!
– Ten krzyż nad ołtarzem też
tu nie pasuje – zauważa oprowadzający mnie po kościele nowy proboszcz ks. Piotr Gruba. I rzeczywiście, górna belka wygląda na nieco
przyciętą, zahaczając o sufit.
Zastanawiam się, ile pytań zaoszczędził nam pelpliński kapłan,
zmarły przedwcześnie na gruźlicę.
Gdyby nie on, być może niektórych
pytań nie postawilibyśmy nigdy.
Jedno jest pewne. Wędrówka
po pomorskiej ziemi z książkami
ks. Jakuba to prawdziwa przygoda
i duchowa pielgrzymka. Kto wie,
czy w jej trakcie nie odkryjemy czegoś sami. I to nie tylko w Chwaszczynie.
•
15 stycznia 2012 Gość NiedzielNy
bo głównie o nie tu chodzi, zostały
przesłane przed wojną do Archiwum Akt Dawnych w Warszawie
i spłonęły podczas tłumienia powstania warszawskiego.
– Powiem szczerze, że to postać
fascynująca nie tylko przez swoje
dzieła. Rodzina o mennonickich
korzeniach przybyła nad Wisłę
w XVI w., tu się spolonizowała i spolszczeniu uległo też nazwisko. Poprzednio prawdopodobnie brzmiało „van Kidej” – mówi Ellwart.
Choć pierwszy tom, ten o utraconych kościołach i kaplicach,
uwzględnia w tytule jedynie diecezję chełmińską, to pamiętać należy,
że od 1821 r. została ona znacznie
powiększona o archidiakonat pomorski i archidiakonat kamieński wydzielony z archidiecezji
gnieźnieńskiej. Dlatego też dzieło
mrówczej pracy ks. Fankidejskiego
jest nie do przecenienia dla poznania losów obecnej archidiecezji
gdańskiej. Jak pisze we wstępie
pelpliński historyk: „(…) kościołów
potraconych naliczysz tu wszystkich ogółem trzysta trzydzieści
dziewięć: z tych było parafialnych
przeszło dwieście, filialnych około
osiemdziesiąt, klasztornych dwadzieścia i tak zwanych szpitalnych
prepozytur czterdzieści. Kaplic
znaczniejszych (…) mieliśmy około
dwieście sześćdziesiąt”. Przy czym
kaplic zamkowych, krzyżackich
i biskupich było trzydzieści trzy,
dużych publicznych ponad pięćdziesiąt i po osiemdziesiąt przykościelnych i po domach prywatnych.
Ile spośród tych obiektów straciliśmy na terenie naszej archidiecezji?
W samym Gdańsku nie ma
już śladu m.in. po kościele biczowników, zburzonym w 1455 r. wraz
z całą dzielnicą w okolicach nieistniejącego już dzisiaj Mostu Żytniego. Resztki mostu można jeszcze
obejrzeć na Motławie w okolicach
Baszty Stągiewnej. Ale nie tylko
ten. Kościół św. Łazarza, przeznaczony pierwotnie dla rannych przywiezionych z bitwy grunwaldzkiej,
został „obalony zupełnie” w 1808 r.
Podobny los czekał świątynię pw.
Michała Archanioła czy też kościół
braci miłosiernych w Starych Szko-
V
VI
Gość Gdański
– Do wyjazdu
na misje trzeba
dojrzeć. Tam, daleko
od domu, zastaniemy
prawdziwe
życie, a nie pole
do teoretycznych
rozważań –
mówi Magdalena
Rogalewska.
Misyjne drogi świeckiej wolontariuszki
Z Żukowa do Afryki
B
ył 6 sierpnia 2009 roku,
gdy Magdalena Rogalewska wsiadała w Warszawie
do samolotu. Celem jej podróży
była Lusaka, stolica Zambii. I choć
wcześniej czytała przewodniki,
oglądała filmy o Afryce, uczestniczyła w wielu spotkaniach przygotowawczych, to jednak rzeczywistość Czarnego Lądu codziennie
ją zaskakiwała.
Gość NiedzielNy 15 stycznia 2012
Od zawsze marzyła, by być misjonarką. Przez długi czas jednak
nikomu o tych marzeniach nie mówiła. Ale gdy z biegiem lat stawały się one coraz bardziej
wyraźne, a koniec studiów zbliżał się wielkimi
Dni pełne pracy
krokami – postanowiła
Magda
Rogalewska
działać. Jako osoba świecNa misjach najbarpo powrocie dziej liczy się nie wyka szukała organizacji,
z Zambii kształcenie, ale chęć
w której mogłaby się włąnapisała
czyć w działania misyjne.
do pracy. A tej nie brakuksiążkę
Wybór padł na warszawje. Zambijska przygoda
Magdy – absolwentki
ski Salezjański Ośrodek
Misyjny, prowazarządzania i ekonomii –
dzący projekt
rozpoczęła się od zorga„Międzynaronizowania kursu kompudowy Wolontaterowego dla dziewcząt
riat Don Bosco”,
z liceum sióstr salezjaprzeznaczony
nek. Potem pojawidla osób od 21
ły się kolejne zadania:
do 35 lat.
pomoc w finansach
Co miesiąc
szkolnych, koresponMagda jeździła
dencja ze sponsorami
do Warszawy na
i darczyńcami dziespotkania z innyła „Adopcja na odległość”. To jednak
mi wolontariuszami, misjonarzami,
nie wystarczało ampsychologiem, lebitnej misjonarce. – Z czasem
karzem medycyny tropikalnej. stwierdziłam, że chciałabym spróWreszcie zadecydowała: wyjedzie bować zajęć z dziećmi. Zaczęło się
na rok do Zambii. Co na to rodzina? od jednej dziewczynki, która za– Obawiali się, to naturalne, częła do mnie przychodzić na koale wiedziałam, że będą mnie repetycje z matematyki. Wkrótce
wspierać. Zresztą, wszystko było dołączyły następne. A potem zortak zorganizowane, że moi rodzice ganizowałam lekcje wspólnego czybyli spokojni o moje bezpieczeń- tania, klub dla najmłodszych dziestwo – wspomina z uśmiechem.
ci, w którym mogły spędzać czas
aGnieszka skowrońska
Pragnienie ukryte w sercu
po lekcjach. Starałam się po prostu
być blisko moich podopiecznych –
uśmiecha się wolontariuszka.
Z radością i wzruszeniem opowiada o ludziach, których spotkała. Podkreśla, jak bardzo różnią się
od Polaków swoim optymistycznym podejściem do życia, mimo
problemów, z jakimi się borykają.
A największe z nich to choroby,
m.in. AIDS, osierocenie, rozbite rodziny, bezrobocie sięgające nawet
70 proc., powszechna bieda. Mimo
to Afrykanie często się uśmiechają. – Tego brakuje mi w Polsce najbardziej. Chyba dlatego oceniam
tamten rok jako cudowny – dodaje
Magda.
Przemiana Teresy
– W Polsce coś robimy, bo chcemy mieć efekt, i to najlepiej jak najszybciej. W Afryce nasza praca
czasami w ogóle efektów nie przynosiła. Ale dla Zambijczyków nie liczą się efekty pracy, tylko to, z kim
pracują i jakiej atmosferze – wspomina Magda.
A jednak w sercu chowa jak
skarb jedno wspomnienie: dziewczynki o imieniu Teresa, bardzo
trudnej w kontakcie, wręcz agresywnej. – Nie chciała mnie do siebie
dopuścić. Wynikało to z ciężkich
przeżyć, jakich doświadczała wcześniej. Przeżywałam przez nią trudne sytuacje w szkole, łącznie z tym,
że przez nią pierwszy raz się tam
popłakałam. To sprawiło, że i ja się
od niej trochę odsunęłam. Gdy jednak spostrzegłam, że naprawdę
tracimy ze sobą kontakt, zaczęłam
do niej przychodzić. I ta Teresa,
która wszystkich trzymała na dystans, zaczęła się do mnie przytulać! Teraz pisze do mnie listy. A dla
mnie było niesamowite, jak dzięki miłości można zmienić relacje
z człowiekiem. Wystarczy komuś
pokazać, że się go kocha – nie żądając niczego w zamian – a wtedy
dostaje się to samo, czyli miłość –
mówi Magda.
Rok szybko upłynął, ale Zambia
i jej mieszkańcy pozostali w sercu
młodej pomorskiej wolontariuszki.
Czasem sprawdza, która może być
godzina w Afryce. Myśli, co robią
jej przyjaciele na Czarnym Lądzie.
Wierzy, że kiedyś dane będzie
jej tam powrócić.
Agnieszka Skowrońska
gość Gdański
VII
Jolanta Bork
– Kiedy w ubiegłym roku
pytałem dzieci z sopockiej
Szkoły Podstawowej
„Lokomotywa”, dlaczego
pomagają swoim osieroconym
rówieśnikom, 7-letnia
dziewczynka odpowiedziała:
„My jeszcze mamy rodziców,
a oni już nie” – wspomina
ks. Jan Kaczkowski, dyrektor
puckiego hospicjum.
P
od koniec 2010 roku dzieci objęte działalnością edukacyjną stowarzyszenia „Lokomotywa” nagrały płytę z kolędami z udziałem
znanych muzyków: Czesława Mozila, Roberta
Friedricha i Cezarego Paciorka. Krążek powstał z inicjatywy rodziców. Opiekunem duchowym „Lokomotywy” jest dyrektor hospicjum w Pucku, więc dzieci i rodzice zgodnie
orzekli, że dochód ze sprzedaży płyty przeznaczony zostanie na potrzeby tego hospicjum,
a konkretnie na fundusz pomocy dzieciom osieroconym, którymi opiekuje się Hospicjum pw.
św. Ojca Pio.
Wszyscy wykonawcy – i mali, i duzi – bardzo zaangażowali się w śpiew, co w połączeniu
z bogatym instrumentarium: akordeonami,
fortepianem, saksofonem i perkusją, pozwoliło
na stworzenie płyty o prawdziwie profesjonalnym brzmieniu. Nic więc dziwnego, że zamawiały ją osoby nie tylko z Polski, ale i ze Stanów
Zjednoczonych, Australii czy Hiszpanii.
Nagrywanie płyty to ciężka praca, ale i ubogacające doświadczenie.
Dzieci ze szkoły „Małe Morze” pomagają swoim rówieśnikom
Pomorskie inicjatywy pomocy hospicjom
Dźwięki pełne dobra
„Fala Dobra” płynie z Pucka
Agnieszka skowrońska
W grudniu 2011 roku podobna inicjatywa
zrodziła się w Szkole Podstawowej „Małe Morze”, wchodzącej w skład planowanego Zespołu
W stronę tęczowej bramy
Gdyńskie Hospicjum św. Wawrzyńca działa już ćwierć wieku, wspierając nieuleczalnie
chorych i ich rodziny. Przed 11 laty na Oksywiu
wybudowano hospicjum stacjonarne dla dorosłych. Teraz zaś nieopodal niego powstaje nowoczesne hospicjum dla dzieci, w którym docelowo
znajdzie opiekę 30 młodych pacjentów z całego
Pomorza. Fundusze na ten cel pochodzą w dużej mierze z 1 % podatku, ale także ze zbiórek
publicznych. Jedna z nich odbyła się 6 stycznia
br. przy okazji pierwszego z trzech koncertów
bożonarodzeniowych, zorganizowanych dzięki
zaangażowaniu Polskiego Związku Szerzenia
Kultury w szwedzkim Malmö. Dobroczyńcy
ze Szwecji pomagają gdyńskiemu hospicjum
dla dorosłych niemal od początku jego istnienia,
wyposażając je w potrzebny sprzęt, nie tylko
medyczny. Z równie wielkim entuzjazmem
wspierają budowę placówki dla dzieci.
– Boże Narodzenie otwiera ludzkie serca
na potrzeby ludzi chorych i samotnych. Dlatego cieszymy się, że możemy dołożyć swoją
cegiełkę do tej szlachetnej inicjatywy – mówi
Danuta Kapergren-Kapturowicz, wiceprezes
PZSK z Malmö, a jednocześnie kierownik artystyczny koncertów i dobry duch wielu działań
charytatywnych.
Organizowanie koncertów nie wystarczy,
by zebrać kwotę potrzebną do wybudowania
ośrodka. – Dochód z jednego koncertu to najwyżej 2 tys. zł. Budowa hospicjum dla dzieci będzie
kosztować ok. 5 mln zł – szacuje ks. Grzegorz
Miloch, dyrektor gdyńskiego hospicjum.
– Pragniemy, by gdyńskie hospicjum było
dla chorych dzieci jak tęczowa brama do nieba
– mówi Danuta Kapergren-Kapturowicz.
Agnieszka Skowrońska
15 stycznia 2012 Gość Niedzielny
Szkół im. Macieja Płażyńskiego, który powstaje
za zgodą ks. arcybiskupa Sławoja Leszka Głódzia
w Pucku. Do chóru dziecięcych głosów dołączyli:
marszałek województwa pomorskiego Mieczysław Struk, wójt gminy Puck Tadeusz Puszkarczuk, aktorka Edyta Olszówka i piosenkarka
Weronika Korthals, Arkadiusz Gawrych, prezes
Lokalnej Grupy Działania „Małe Morze” oraz
ks. Jan Kaczkowski. Na płycie znalazły się też
życzenia od Anny i Bronisława Komorowskich.
Dochód z płyty również miał zasilić fundusz
pomocy dzieciom osieroconym.
– Tylko ze sprzedaży płyty „Lokomotywy”
mamy 15 tys. zł. Ta suma pozwoliła na zorganizowane całorocznej indywidualnej opieki psychologicznej, zakup konia do zajęć z hipoterapii
oraz na wyjazd do Rzymu, który co roku przygotowujemy z wielką starannością. Potrzeby
są spore, gdyż pod naszą opieką jest stale około
15 młodych osób od 4 do 20 lat – wylicza ks. Jan,
dyrektor puckiego hospicjum.
Nieźle sprzedaje się też płyta „Małego Morza”. – Rozprowadziliśmy ponad 2 tys. krążków
i liczymy, że będziemy z tego
mieć ok. 26 tys. zł – uśmieGdyński
cha się ks. Jan. Arkadiusz
koncert
Gawrych cieszy się, że udacharytatywny
ło się zebrać tyle pieniędzy.
prowadziła
Ale dostrzega też inne pluDanuta
sy. – Takie akcje mają też
Kapergren-Kapturowicz
wymiar edukacyjny. Dzięki
ze Szwecji.
nim dzieci uczą się dostrzeWraz z mężem
gać problemy i potrzeby róWiesławem
wieśników, oswajając się jedzaangażowana
nocześnie z tematem śmierci,
w działalność
przemijania. Oczywiście,
dobroczynną
w sposób stosowny do swonie tylko
dla Pomorzan
jego wieku – mówi Gawrych.
Gość Gdański
VIII
zdjĘcia ks. sławomir czalej
– Zryw był
niesamowity.
Nowi parafianie
wybudowali kaplicę
w dwa miesiące!
Codziennie
pracowało 50 osób
– mówi ks. Andrzej
Galiński, proboszcz
parafii Matki Bożej
Różańcowej w Luzinie.
Druga wspólnota we wsi
Wózek w prezbiterium
S
kręcając kawałek w bok z drogi łączącej Wejherowo z Lęborkiem, warto zajechać do Luzina.
Z tej miejscowości pochodzi m.in.
ks. prof. Jan Perszon, często goszczący na naszych łamach. Tu też
kazał się pochować prof. Gerard
Labuda, którego naszym czytelnikom przedstawiać raczej nie trzeba.
Od 10 lat buduje się tu drugi kościół.
Gość NiedzielNy 15 stycznia 2012
Choinka
Parafia została erygowana
przez abp. Tadeusza Gocłowskiego
30 czerwca 2002 r. W parafii matce
pw. św. Wawrzyńca ludzie po prostu nie mieścili się już w niewielkiej
świątyni. – Mam tutaj mieszkańców z całego Trójmiasta, nie tylko
z Luzina czy Wejherowa – podkreśla proboszcz. Nic dziwnego,
skoro sama miejscowość i okolica
przepiękne, a dojazd do pracy
nie jest najgorszy. Pierwsza Msza
św. odbyła się w kaplicy 10 listopada, potem szybko było Boże Narodzenie. – Pamiętam, postawiliśmy
dwie choinki, ale pieniędzy wystarczyło jedynie na światełka…
– wspomina z rozrzewnieniem
duszpasterz. Wtedy też dzieci
na Roratach wpadły na pomysł,
że same zrobią ozdoby w domu.
I tak jest do dzisiaj. W kościele
są dwie choinki, jedna „normalna”
z bombkami, a druga dziecięca.
Radzę ją jak najszybciej zobaczyć.
Tylu łańcuchów, bombek styropia-
nowych, aniołków i Bóg wie, czego
jeszcze, nigdy w życiu nie widziałem. Oczywiście, gdzieniegdzie gałązki choinki też można dostrzec…
Ale to nieco wyżej, tam, gdzie dzieci
już nie sięgały.
Dzieci... Ma chyba luziński proboszcz do nich podejście. – Moja
córka służy do Mszy św. od 7 lat,
od gimnazjum. Teraz już poszła
na studia na UG, ale dalej służy –
cieszy się Krystyna Kotłowska,
mama Patrycji. W młodej parafii
jest setka ministrantów płci obojga.
To już „wynalazek” ks. Andrzeja.
W tradycyjnej wsi kaszubskiej
(tak – Luzino z prawie 8 tysiącami
mieszkańców jest wsią) pomysł
nieco karkołomny… – Ludziom
to nie przeszkadza. Chłopcy też
nie spozierają na dziewczyny,
bo przy ołtarzu mają inne obowiązki! – podkreśla K. Kotłowska.
Ewentualne niedoskonałości Bożej
służby są tu załatwiane w domu
krótką, acz treściwą kaszubską
sentencją: „Trzëm pësk!”… Po polsku
coś na kształt: „Młodzieńcze, panno,
lepiej zachowuj się…”. Ale młodzież
jest tu dobra. Całkiem możliwe,
że za sprawą niepełnosprawnego
kapłana…
od 2006 r. – Mam nadzieję, że pomagam
dobrze… Najbardziej ubolewam,
że nie mogę
osobiście udzielać Komunii św.
– mówi. Niestety,
z wózka inwalidzkiego, który stoi w prezbiterium i na którym kapłan
odprawia Mszę św., byłoby
to nieco utrudnione… Skutki
wylewu. Księdza Wiktora w kaplicy można spotkać zawsze godzinę
przed Mszą św. Słucha spowiedzi. –
Już trzy godziny przed jest niespokojny i patrzy na zegarek – wyjaśnia gospodyni. Czy nie jest to zbyt
trudne dla emeryta, w dodatku
chorego? – Ja mógłbym tam cały
dzień siedzieć – podkreśla kapłan
„starej szkoły”. Nie do przecenienia
jest aspekt wychowawczy. – Ministranci aż się zabijają, żeby pomóc
księdzu usiąść na wózku. Nie pozwalają, żeby to robili nasi szafarze
Komunii św. – cieszy się proboszcz.
To uczy szacunku dla osób niepełnosprawnych i jest szkołą empatii
wobec cierpiących. – Tu był taki ministrant, chyba Klebba się nazywał.
I jak zachorował poważnie na nogę,
to jego koledzy, ministranci, obiecali, że będą się za niego modlić.
Ludzie mówili, że doszedł do siebie i znowu służy – mówi Sabina
Płotka, parafianka.
I pewnie takie fakty i postawy
najbardziej budują organizm, który nazywamy parafią. W aspekcie
materialnym warto podkreślić,
że w budowę kościoła włożono
już milion złotych. Tyle samo potrzeba na jego dokończenie. – Parafian mam młodych i sami siedzą
w kredytach – zauważa ks. Galiński. Ale i tak co miesiąc zbiera
15 tys. zł. To dużo. Choć
jak policzyć, ile kosztuje sama stal na chór
– 30 ton po 3 tys. za
tonę… A gdzie robocizna? Budowa
na pewno uczy też
pokory. Zwłaszcza
wobec sił przyrody.
W poprzednim roku,
na początku Adwentu, pod
wpływem silnego wiatru runął kawałek ściany przy chórze.
– Ludzie tamtędy chodzą modlić się
przy figurze. Na szczęście nikomu
nic się nie stało – mówi proboszcz
z wyraźną ulgą. Dzwon, który ofiarowali nowej wspólnocie parafianie od św. Wawrzyńca, tym razem
na pogrzeb nie zabił. Jest za co Panu
Bogu dziękować.
Ks. Sławomir Czalej
Ksiądz Wiktor
Ksiądz kanonik Wiktor Kamiński z diecezji toruńskiej postanowił emeryturę spędzić właśnie
tutaj. Mieszka w swoim domku
Obecność we wspólnocie niepełnosprawnego kapłana
jest dla młodzieży szkołą empatii
powyżej: W relikwiarzu znajduje się włos bł. Jana Pawła II

Podobne dokumenty