Szóstkana 6+
Transkrypt
Szóstkana 6+
I 15 stycznia 2012 nr /4 Nagrody rozdane Szóstka na 6+ tekst ks. Sławomir Czalej redaktor wydania Uroczystość odbyła się w Dworze Artusa. W pierwszym rzędzie laureaci – Kilka osób pytało mnie, czy nazwa wyróżnienia nie jest za długa. I czy nie warto by jej skrócić, bo i tak wiadomo, że jeśli ktoś pracuje dla Kościoła, to tym samym dla ludzi. Postanowiliśmy jednak nazwy nie zmieniać – powiedział senator Antoni Szymański, przewodniczący kapituły przyznającej odznaczenie „Pro Ecclesia et populo”. W gdańskim Dworze Artusa w niedzielę 8 stycznia po raz 14. przyznano prestiżową nagrodę osobom, które są zaangażowane w różnoraką działalność kościelną, a zarazem społeczną. W tym roku odznaczenie otrzymało sześć osób: Alina Afanasjew, Jadwiga Sielska, Leszek Onychir, Wanda i Antoni Walterowie oraz najmłodszy, Wojciech Robakowski, za inicjatywę misteriów Męki Pańskiej w Wejherowie. – Niestety, bywa czasami tak, że o pewnych osobach się zapomina. Na szczęście przypomnieliśmy so- bie, że jest ktoś taki jak Alina Afanasjew – mówi Waldemar Jaroszewicz z Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy. A pewnie szybciej można by napisać, kim laureatka nie była, niż wymieniać, co robiła w życiu. Przybyła do Gdańska w 1945 r., była scenografem w Teatrze Muzycznym w Gdyni. Literat, autorka opowiadań i bajek dla dzieci, samorządowiec. – Jednym słowem człowiek kultury, ale i „Solidarności”, zaangażowana w budowę obu pomników Ofiar Grudnia ’70 w Gdyni – dodaje. Z perspektywy gdańskiego GN podkreślić też musimy, że A. Afanasjew publikowała przez lata m.in. w „Gwieździe Morza”. Szczególne świadectwo podczas wręczenia nagrody dała Jadwiga Sielska, przez 40 lat zaangażowana w działalność pro life. – Moją pierwszą nauczycielką obrony życia była mama, która obroniła życie moje… i mojego najmłodszego brata. Dowiedziałam się o tym po wielu latach… – powiedziała wzruszona. Obecnie J. Sielska pomaga ratować życie nienarodzonych w kryzysowej w poradni jezuitów w Gdyni. – Dla mnie życie jest czymś świętym, od Boga, i dlatego też patrzę na kobietę w stanie błogosławionym jak na kogoś niemalże świętego – dodała. Odznaczenie przyznawane jest tylko w archidiecezji gdańskiej, a jego promotorem jest Rada Koordynacyjna Gdańskich Stowarzyszeń Katolickich. Nagrody wręczył osobiście metropolita gdański abp Sławoj Leszek Głódź. Ks. Sławomir Czalej 15 stycznia 2012 Gość NiedzielNy rzed prawie ośmiu laty, kiedy zaczynałem pisać do gdańskiej edycji GN, strasznie się martwiłem, że kiedyś skończą się tematy. Po kilku numerach powtarzałem sobie, o czym już pisaliśmy, a czego jeszcze nie było. I potem zimny pot na czole. Dzisiaj też miewam wilgotne czoło, ale przyczyną jest problem zgoła inny: gdzie to wszystko zmieścić?! Jedna książka ks. Fankidejskiego i jedna wybrana z niej parafia – w Chwaszczynie. Ileż razy przez nią przejeżdżałem, zmierzając w różne miejsca, mijając przy okazji kościół. A w nim nadal nieodkryte tajemnice związane z pielgrzymim krzyżem czy przepiękną figurą Madonny (s. IV–V). Ale życie Kościoła gdańskiego to nie tylko historia. Podczas uroczystości wręczenia nagrody „Pro Ecclesia et populo” w Dworze Artusa pomyślałem: iluż wokół nas jest ludzi, którzy codzienną pracą przyczyniają się do chwały Bożej i dobra drugiego człowieka. Znamy tylko niektórych i tylko nielicznych udaje się nagrodzić. Na szczęście tych odznaczeń najważniejszych, bo u Pana Boga, nie zabraknie dla nikogo, kto na nie zasługuje. ks. sławomir czalej P II gość Gdański Joszko Broda na góralską nutę daria kaszubowska ks. sławomir czalej Orszak Trzech Króli przeszedł Starym Miastem Gość Niedzielny 15 stycznia 2012 Ks. dr Jacek Meller Refleksje po powrocie ze spotkania młodych z Taizé w Berlinie, 6.01.2012 r. Gdańsk. Trzej Mędrcy paradujący konno ulicami, akrobaci na szczudłach, piękne anioły, maluchy przebrane za królów i pasterzy, a za nimi tłum ludzi w koronach na głowie i z flagami w ręku – pochód maszerujący ulicami Starego Miasta był prawdziwie baśniowy. – Szło około pięciu tysięcy osób. To dziesięć razy więcej niż rok temu w Oliwie – powiedział Łukasz Balwicki ze Stowarzyszenia Skwer, które wraz ze Stowarzyszeniem SUM było organizatorem imprezy. Orszak Trzech Króli wyszedł na ulice 6 stycznia punktualnie w południe w 24 polskich miastach. To prawdopodobnie największe uliczne jasełka w Europie. – Mam nadzieję, że ta impreza, zorganizowana u nas po raz drugi, na stałe wpisze się do gdańskiego kalendarza – powiedział Paweł Adamowicz, prezydent Gdańska. Podczas ulicznego przedstawienia widzowie podziwiali przemowę Heroda oraz walkę dobra ze złem, nad którą zupełnie niespodziewanie przeleciała chmara gołębi – symboli pokoju. Wszystko zakończyło się przy żłóbku, gdzie w rolę Świętej Rodziny wcielili się Urszula i Jarosław Siwińscy z synkiem Stasiem. Trzech Mędrców odegrali: Michał Targowski, dyrektor oliwskiego zoo, Larry Ugwu, dyrektor Nadbałtyckiego Centrum Kultury, i Adam Hlebowicz ze Stowarzyszenia SUM. daka fotofakty daria kaszubowska Wielkie wrażenie robili aktorzy, wśród nich piękne anioły ks. Sławomir Czalej Z moich obserwacji wynika, że liczba uczestników Europejskich Spotkań Młodych zaczyna spadać. Generalnie jest mniej Polaków. Przyczyny są zarówno ogólne, czyli zeświecczenie i brak doświadczenia Pana Boga, ale i nie wszystkim odpowiada ta forma. Niestety, europejskie spotkania są dosyć rozbiegane i czasem trudno w nich o skupienie. Jeżeli chodzi natomiast o Polaków, to jest to częściowo dobry objaw, bo coraz mniej osób wyjeżdża tylko na zwiedzanie w stosunkowo tani sposób. W tegorocznym 34. spotkaniu charakterystyczne było samo miasto. Berlin jest miastem spoganiałym, jeżeli można tak powiedzieć, bardzo zlaicyzowanym. Niespełna połowa mieszkańców przyznaje się do jakiegokolwiek Kościoła, a samych katolików jest niecałe 9 procent. Co ciekawe, podczas spotkań pomagały nam osoby zupełnie niewierzące, jak i muzułmanie. Na modlitwie było widać i berlińczyków, których łatwo zauważyć, bowiem odróżniali się mocno od uczestników. Były to jednak pojedyncze osoby. Gdańsk. Artysta z Beskidów, Joszko Broda zawitał 6 stycznia do franciszkanów w kościele Świętej Trójcy, którzy po raz siódmy zorganizowali kolędowanie. Joszko zaprezentował gdańszczanom ludowe kolędy góralskie, kresowe i węgierskie. Grał także na drumii, rogach, fujarach, okarynach. Największe wrażenie zrobiła na publiczności czterometrowa trombita. Joszko Broda opowiadał o ludowych tradycjach i zachęcał do śpiewania. – Podobała nam się rodzinna atmosfera koncertu. I szansa na poznanie innych pieśni, obyczajów – powiedziała Edyta Laskowska z Gdyni. Podczas koncertu została przeprowadzona kwesta. – Pieniądze przeznaczymy na odbudowę barokowych organów – zapowiedział ojciec Roman Zioła, dyrektor Domu Pojednania i Spotkań. Daria Kaszubowska Artysta opowiadał o ludowych zwyczajach bożonarodzeniowych Centrum Informacyjne Archidiecezji Gdańskiej: www.adalbertus.gda.pl [email protected] Jastarnia. Tej zimy sztormy bardzo mocno rozmywają brzeg na Półwyspie Helskim. Niedługo polski bunkier z 1939 r. znajdzie się całkowicie w morzu. Adres redakcji: ul. bp. E. Nowickiego 2, 80-330 Gdańsk Telefon/faks (58) 554 34 15 Redagują: ks. Sławomir Czalej – dyrektor oddziału, Daria Kaszubowska, Agnieszka Skowrońska gość Gdański III Pierwszy tegoroczny Pomorzanin urodził się w Kartuzach Wystrzałowe maleństwo daria kaszubowska Noworodki z Nowego Roku Pięć minut po północy w noc sylwestrową, gdy niebo nad Polską jaśniało w blasku fajerwerków, na świat przyszedł synek Aleksandry i Wojciecha Mysiaków z Gdańska. Był pierwszym dzieckiem urodzonym w 2012 roku na Pomorzu. Z jego mamą rozmawia Daria Kaszubowska. Zatem przepowiadanego końca świata chyba się Pani nie obawia? – Jeśli nawet nastąpi, ja będę szczęśliwa, że mogłam być matką i choć przez kilka miesięcy mogłam się cieszyć swoim synkiem. Często słyszę, że ludzie boją się zakładać rodziny, bo jest ciężko. Zawsze było ciężko, zwłaszcza że w Polsce nie ma polityki prorodzinnej. Nie warto jednak rezygnować z macierzyństwa, bo to wspaniałe uczucie. Ma pani trzydzieści lat, mąż jest o rok starszy. To dobry wiek na dzieci? – Chyba najlepszy. Człowiek jest już dojrzały i wie, czego chce od życia. Kobieta zwykle jest już po studiach, kilka lat przepracowała, więc może zdecydować się założyć rodzinę. My na nasze maleństwo czekaliśmy z utęsknieniem. Wybraliście już imię dla synka? – Grzegorz. Jest takie zwyczajne, a jednak mało popularne. Poza tym nie mamy żadnych znajomych Grzesiów, więc z nikim nam się to imię nie kojarzy. Myśleliśmy nad Tymonem, ale ostatnio jest moda na Tymonów. Wahaliśmy się jeszcze nad Wojtkiem, bo tak ma na imię mąż, ale zdecydowaliśmy, że dwóch Wojtków w domu to jednak zbyt dużo. Ma Pani jakieś specjalne postanowienia noworoczne? – Na razie wszystko będzie się kręcić wokół Grzesia. Uczę się go pielęgnować. Jest taki kruchy, ale wiem, że nie zrobię mu krzywdy. Po urlopie macierzyńskim będę musiała wrócić do pracy, bo na urlopie wychowawczym kobieta nie dostaje wynagrodzenia ani zasiłku. Z jednej wypłaty trudno byłoby się nam utrzymać. Synkiem zajmą się babcie, to ich pierwszy wnuczek. Chcemy także, by Grześ miał rodzeństwo, ale na razie jeszcze o tym nie myślę. Zajmę się najpierw pierwszym synkiem. • 15 stycznia 2012 Gość Niedzielny Daria Kaszubowska: Przez narodziny pierwszego dziecka rok 2012 już jest dla Pani ważny. Aleksandra Mysiak: – Dzięki naszemu „wystrzałowemu maleństwu” ten rok rzeczywiście stał się wyjątkowy. Nie spodziewaliśmy się, że nasz synek urodzi się właśnie w noc sylwestrową, w dodatku jako pierwsze dziecko na Pomorzu. Termin porodu miałam określony na początek stycznia, dlatego okres świąteczny spędzałam u mamy w Mezowie, by mieć blisko do szpitala. Mieszkam w Gdańsku, ale zdecydowałam się urodzić w Kartuzach. 31 grudnia miałam skurcze, więc pojechaliśmy do szpitala. Wreszcie wieczorem trafiłam na porodówkę, poród trwał sześć godzin. Miałam nadzieję, że szybko wrócimy do domu, ale nasz synek ma żółtaczkę i musi leżeć w inkubatorze. Mimo to czuję, że to będzie dobry rok. Grześ waży 2800 g i mierzy 51 cm W województwie pomorskim 1 stycznia 2012 r. urodziło się 61 dzieci: 34 dziewczynki i 27 chłopców. Tylko w szpitalach w Malborku i Człuchowie tego dnia lekarze nie odebrali żadnego porodu. A oto, ile dzieci przyszło na świat w największych szpitalach regionu: • Wojewódzki Szpital Specjalistyczny w Gdańsku: dziewięcioro dzieci, pierwsze o godz. 5.15 • Szpital Specjalistyczny w Gdańsku-Zaspie: pięcioro dzieci, pierwsze o godz. 1 • Szpital Kliniczny w Gdańsku: czworo dzieci, pierwsze o godz. 8.30 • Szpital Morski w Gdyni: siedmioro dzieci, pierwsze o godz. 3.30 • Szpital Specjalistyczny w Wejherowie: dziesięcioro dzieci, pierwsze o godz. 3.10 • SPZOZ Szpital w Pucku: troje dzieci, pierwsze o godz. 10.05 • Wojewódzki Szpital Specjalistyczny w Słupsku, oddział w Ustce: troje dzieci, pierwsze o godz. 6.51 • SPZOZ w Lęborku: dziewczynka o godz. 8.20 • Szpital Powiatu Bytowskiego w Bytowie: chłopiec o godz. 19.45 • Szpital Specjalistyczny w Kościerzynie: czworo dzieci, pierwsze o godz. 3.56 • Szpital Powiatowy w Tczewie: czworo dzieci, pierwsze o godz. 8.50 • SPZOZ „Zdrowie” w Kwidzynie: dwoje dzieci, pierwsze o godz. 8.10 • Kociewskie Centrum Zdrowia w Starogardzie Gdańskim: chłopiec o godz. 22.30 • Szpital Polski w Sztumie: dziewczynka o godz. 2.50 • Szpital Specjalistyczny w Chojnicach: troje dzieci, pierwsze o godz. 11.50 • Powiatowe Centrum Zdrowia w Kartuzach: troje dzieci, pierwsze o godz. 00.05 gość Gdański IV Indiana Jones w su Przewodnik nie tylko archeologiczny. – Monumentalne dzieło zawiera wykaz około 600 różnych obiektów. Są kościoły parafialne, ale i zapomniane kaplice zamkowe, krzyżackie, biskupie, a nawet prywatne, urządzone przy dworach przez zamożną szlachtę – mówi dr Dariusz Piasek, zapalony badacz dziejów Pomorza i nauczyciel historii w III LO w Gdyni. tekst i zdjęcia ks. Sławomir Czalej P [email protected] Gość Niedzielny 15 stycznia 2012 od koniec zeszłego roku ukazało się wznowienie – po raz pierwszy od 130 lat i pod naszym patronatem – dwutomowego dzieła ks. Jakuba Fankidejskiego. Nie pisaliśmy o tym wówczas świadomie. W ferworze przygotowań świątecznych mogłoby się okazać, że wydarzenie i tak przeszłoby niezauważone. A tymczasem zarówno „Utracone kościoły i kaplice”, jak i „Obrazy i miejsca cudowne” to doskonały przewodnik nie tylko dla archeologów, ale dla każdego, kto kocha wędrówki nie tylko po fascynującym Pomorzu, ale także lubi zanurzać się w głąb historii i samego siebie. nie. Bo i z Pelplinem, czyli dawną diecezją chełmińską, związany był pomorski historyk w sutannie. Po studiach teologicznych we Fryburgu Badeńskim, w Münster i samym Pelplinie, w 1870 r. przyjmuje Historyk fundamentalny Urodzony 24 kwietnia 1844 r. w Wielbrandowie koło Starogardu Gdańskiego ks. Fankidejski to postać doskonale znana pomorskim historykom. – Musiał do niego sięgnąć każdy, kto zajmował się historią Kościoła na tych terenach – mówi ks. Antoni Bączkowski, rektor Wyższego Seminarium w Pelpli- Czy to krucyfiks, o którego kulcie pisał ks. Fankidejski? poniżej: Obecny proboszcz ks. Piotr Gruba zaprasza do odwiedzenia Chwaszczyna święcenia kapłańskie, zostając jednocześnie wikariuszem katedralnym oraz profesorem w słynnej szkole przykatedralnej Collegium Marianum. W XIX w. była to jedyna na Pomorzu szkoła, gdzie panowała polska atmosfera. Bardzo szybko też ks. Jakub zaczyna zaszywać się na długie godziny w przebogatym archiwum diecezjalnym, które dosłownie przeczesał. Warto podkreślić, że często miał dostęp do dokumentów, o których dzisiaj historyk może jedynie pomarzyć. – One już nie istnieją, a ks. Fankidejski miał je w rękach! – mówi Jarosław Ellwart, wydawca wznowienia. Archiwalia przedrozbiorowe, Gość Gdański utannie tach. Ten ostatni po wybudowaniu w 1646 r. dziesięć lat później został spalony przez gdańszczan w obawie przed Szwedami. Po raz trzeci i ostatni spalili go sami mieszkańcy grodu nad Motławą podczas oblężenia miasta przez Francuzów w 1807 r. Oprócz kościołów, samych utraconych kaplic jest bez liku. A z terenu dzisiejszej archidiecezji gdańskiej pelpliński historyk opisuje jeszcze obiekty sakralne z ówczesnego dekanatu puckiego. Zagadki chwaszczyńskiego krzyża Bardzo często podczas opisywania kościołów i kaplic ks. Jakub Fankidejski podkreślał, że wiele z nich zostało utraconych z powodu „powodzi luterskiej”. Należy przy tym zaznaTę figurę mi – mówi emerytowany Madonny proboszcz z Chwaszczyć, że np. w Gdańsku niektóre z nich wróciły przechowywano czyna Czesław Jakuszrazem -Gostomski. Kto i kiedy? do Kościoła katolickiego z łopatami po 1945 r. – Liczne akcenDokładnie nie wiadomo. grabarzy. ty polemiczne należy Obecnie W czasach proboszczorozpatrywać w kontekście jest na liście wania ks. Czesława pielepoki, w której ks. Fankiświatowego grzymek już nie było, dziedzictwa ale ślad tamtych czasów dejski pisał swoje dzieła UNESCO chyba jednak się przecho– podkreśla dr Piasek. A był to czas osławionewał. – Muszę podkreślić, go kulturkampfu, czyli że na naszą Drogę Krzykonfliktu pomiędzy luterańskim żową przychodzi tu bardzo wielu państwem zaborczym a mieszkają- ludzi, także młodzież i dzieci – zacymi licznie na Pomorzu katolika- uważa. Krzyż, który wisi w kościemi. Do tego należy dodać propago- le, nie tylko nie pasuje wielkością wany przez państwo oświeceniowy do kubatury świątyni, ale nosi też scjentyzm zwalczający wszelkiego ślady wielokrotnego zdejmowania. rodzaju katolickie „zabobony”. – – Nigdy nie poddawaliśmy Należały do nich m.in. kult ob- go konserwacji, bo zachował się razów, relikwii, wiara w cuda w doskonałym stanie – dodaje czy w oczyszczającą moc pielgrzy- proboszcz emeryt. Czy zatem mek – dodaje. Drugi tom traktujący do tego krzyża, którego powstanie o cudownych obrazach i miejscach ocenia się na XVIII w., pielgrzyjest więc swoistą apologią, zapisem mowali do Chwaszczyna wierni? epoki, który pozostawił nam po so- Nie wiadomo. bie przedwcześnie zmarły (39 l.) hiKsiądz Fankidejski wspomistoryk szkoły pelplińskiej. na też o ośmiu srebrnych wotach W tym tomie zaskoczyła mnie ofiarowanych przez tych, którzy historia „łaskawej figury Ukrzy- doznali tu specjalnych łask. Pierwżowanego Pana Jezusa”, do której sze z nich przedstawiało Ukrzyżowanego i modlącą się u stóp pielgrzymowali wierni. – Krzyż ofiarował któryś z krzyża osobę, ósme miało formę parafian, dodając do niego, na wołu. Po wspomnianych w książce utrzymanie, półtora hektara zie- wotach nie ma w świątyni żadnego śladu. Ale z kościołem związana jest jeszcze jedna ciekawostka i… jeszcze jeden krzyż. – Otóż w ołtarzu głównym został umieszczony krzyż z drewna wiśniowego, który prawdopodobnie pochodzi z czasów pierwszego kościoła, modrzewiowego, a zniszczonego w czasie najazdów szwedzkich – mówi ks. Czesław. Sam ołtarz został tu przeniesiony z kościółka św. Jakuba w Gdańsku-Oliwie, gdy zajęli go protestanci, już do świątyni odbudowanej częściowo w 1645 r. Czy zatem obiektem kultu mógł być krzyż „wiśniowy”, na pewno starszy i cenniejszy? Któż dzisiaj odgadnie. Ale kościół w Chwaszczynie kryje i inne tajemnice, o których nie napisał nawet sam ks. Fankidejski! – Figurę Maryi odkrył ks. Antoni Liedtke pochodzący z Chwaszczyna, późniejszy profesor i rektor seminarium w Pelplinie – opowiada emerytowany proboszcz. Było to przed wojną, w czasach kleryckich ks. Antoniego, za czasów biskupa morskiego Stanisława Okoniewskiego. Gdy ordynariusz – a był on znawcą sztuki – zobaczył, co trzyma w rękach kleryk, nie tylko zachwycił się rzeźbą, ale nawet całkowicie ją odnowił na własny koszt. I pomyśleć, że Madonna z Dzieciątkiem, zapewne średniowieczna, z niespotykanym delikatnym uśmiechem, przechowywana była razem z łopatami grabarzy… W 1976 r. wróciła do swojego domu w Chwaszczynie. – Zdziwiłem się, bo pewnego dnia przyjechało tu dwóch księży, historyków sztuki z ATK z Warszawy, i chcieli koniecznie zobaczyć Madonnę – mówi. Zapytani, skąd o niej wiedzieli, odpowiedzieli, że rzeźba jest już odnotowana w UNESCO! – Ten krzyż nad ołtarzem też tu nie pasuje – zauważa oprowadzający mnie po kościele nowy proboszcz ks. Piotr Gruba. I rzeczywiście, górna belka wygląda na nieco przyciętą, zahaczając o sufit. Zastanawiam się, ile pytań zaoszczędził nam pelpliński kapłan, zmarły przedwcześnie na gruźlicę. Gdyby nie on, być może niektórych pytań nie postawilibyśmy nigdy. Jedno jest pewne. Wędrówka po pomorskiej ziemi z książkami ks. Jakuba to prawdziwa przygoda i duchowa pielgrzymka. Kto wie, czy w jej trakcie nie odkryjemy czegoś sami. I to nie tylko w Chwaszczynie. • 15 stycznia 2012 Gość NiedzielNy bo głównie o nie tu chodzi, zostały przesłane przed wojną do Archiwum Akt Dawnych w Warszawie i spłonęły podczas tłumienia powstania warszawskiego. – Powiem szczerze, że to postać fascynująca nie tylko przez swoje dzieła. Rodzina o mennonickich korzeniach przybyła nad Wisłę w XVI w., tu się spolonizowała i spolszczeniu uległo też nazwisko. Poprzednio prawdopodobnie brzmiało „van Kidej” – mówi Ellwart. Choć pierwszy tom, ten o utraconych kościołach i kaplicach, uwzględnia w tytule jedynie diecezję chełmińską, to pamiętać należy, że od 1821 r. została ona znacznie powiększona o archidiakonat pomorski i archidiakonat kamieński wydzielony z archidiecezji gnieźnieńskiej. Dlatego też dzieło mrówczej pracy ks. Fankidejskiego jest nie do przecenienia dla poznania losów obecnej archidiecezji gdańskiej. Jak pisze we wstępie pelpliński historyk: „(…) kościołów potraconych naliczysz tu wszystkich ogółem trzysta trzydzieści dziewięć: z tych było parafialnych przeszło dwieście, filialnych około osiemdziesiąt, klasztornych dwadzieścia i tak zwanych szpitalnych prepozytur czterdzieści. Kaplic znaczniejszych (…) mieliśmy około dwieście sześćdziesiąt”. Przy czym kaplic zamkowych, krzyżackich i biskupich było trzydzieści trzy, dużych publicznych ponad pięćdziesiąt i po osiemdziesiąt przykościelnych i po domach prywatnych. Ile spośród tych obiektów straciliśmy na terenie naszej archidiecezji? W samym Gdańsku nie ma już śladu m.in. po kościele biczowników, zburzonym w 1455 r. wraz z całą dzielnicą w okolicach nieistniejącego już dzisiaj Mostu Żytniego. Resztki mostu można jeszcze obejrzeć na Motławie w okolicach Baszty Stągiewnej. Ale nie tylko ten. Kościół św. Łazarza, przeznaczony pierwotnie dla rannych przywiezionych z bitwy grunwaldzkiej, został „obalony zupełnie” w 1808 r. Podobny los czekał świątynię pw. Michała Archanioła czy też kościół braci miłosiernych w Starych Szko- V VI Gość Gdański – Do wyjazdu na misje trzeba dojrzeć. Tam, daleko od domu, zastaniemy prawdziwe życie, a nie pole do teoretycznych rozważań – mówi Magdalena Rogalewska. Misyjne drogi świeckiej wolontariuszki Z Żukowa do Afryki B ył 6 sierpnia 2009 roku, gdy Magdalena Rogalewska wsiadała w Warszawie do samolotu. Celem jej podróży była Lusaka, stolica Zambii. I choć wcześniej czytała przewodniki, oglądała filmy o Afryce, uczestniczyła w wielu spotkaniach przygotowawczych, to jednak rzeczywistość Czarnego Lądu codziennie ją zaskakiwała. Gość NiedzielNy 15 stycznia 2012 Od zawsze marzyła, by być misjonarką. Przez długi czas jednak nikomu o tych marzeniach nie mówiła. Ale gdy z biegiem lat stawały się one coraz bardziej wyraźne, a koniec studiów zbliżał się wielkimi Dni pełne pracy krokami – postanowiła Magda Rogalewska działać. Jako osoba świecNa misjach najbarpo powrocie dziej liczy się nie wyka szukała organizacji, z Zambii kształcenie, ale chęć w której mogłaby się włąnapisała czyć w działania misyjne. do pracy. A tej nie brakuksiążkę Wybór padł na warszawje. Zambijska przygoda Magdy – absolwentki ski Salezjański Ośrodek Misyjny, prowazarządzania i ekonomii – dzący projekt rozpoczęła się od zorga„Międzynaronizowania kursu kompudowy Wolontaterowego dla dziewcząt riat Don Bosco”, z liceum sióstr salezjaprzeznaczony nek. Potem pojawidla osób od 21 ły się kolejne zadania: do 35 lat. pomoc w finansach Co miesiąc szkolnych, koresponMagda jeździła dencja ze sponsorami do Warszawy na i darczyńcami dziespotkania z innyła „Adopcja na odległość”. To jednak mi wolontariuszami, misjonarzami, nie wystarczało ampsychologiem, lebitnej misjonarce. – Z czasem karzem medycyny tropikalnej. stwierdziłam, że chciałabym spróWreszcie zadecydowała: wyjedzie bować zajęć z dziećmi. Zaczęło się na rok do Zambii. Co na to rodzina? od jednej dziewczynki, która za– Obawiali się, to naturalne, częła do mnie przychodzić na koale wiedziałam, że będą mnie repetycje z matematyki. Wkrótce wspierać. Zresztą, wszystko było dołączyły następne. A potem zortak zorganizowane, że moi rodzice ganizowałam lekcje wspólnego czybyli spokojni o moje bezpieczeń- tania, klub dla najmłodszych dziestwo – wspomina z uśmiechem. ci, w którym mogły spędzać czas aGnieszka skowrońska Pragnienie ukryte w sercu po lekcjach. Starałam się po prostu być blisko moich podopiecznych – uśmiecha się wolontariuszka. Z radością i wzruszeniem opowiada o ludziach, których spotkała. Podkreśla, jak bardzo różnią się od Polaków swoim optymistycznym podejściem do życia, mimo problemów, z jakimi się borykają. A największe z nich to choroby, m.in. AIDS, osierocenie, rozbite rodziny, bezrobocie sięgające nawet 70 proc., powszechna bieda. Mimo to Afrykanie często się uśmiechają. – Tego brakuje mi w Polsce najbardziej. Chyba dlatego oceniam tamten rok jako cudowny – dodaje Magda. Przemiana Teresy – W Polsce coś robimy, bo chcemy mieć efekt, i to najlepiej jak najszybciej. W Afryce nasza praca czasami w ogóle efektów nie przynosiła. Ale dla Zambijczyków nie liczą się efekty pracy, tylko to, z kim pracują i jakiej atmosferze – wspomina Magda. A jednak w sercu chowa jak skarb jedno wspomnienie: dziewczynki o imieniu Teresa, bardzo trudnej w kontakcie, wręcz agresywnej. – Nie chciała mnie do siebie dopuścić. Wynikało to z ciężkich przeżyć, jakich doświadczała wcześniej. Przeżywałam przez nią trudne sytuacje w szkole, łącznie z tym, że przez nią pierwszy raz się tam popłakałam. To sprawiło, że i ja się od niej trochę odsunęłam. Gdy jednak spostrzegłam, że naprawdę tracimy ze sobą kontakt, zaczęłam do niej przychodzić. I ta Teresa, która wszystkich trzymała na dystans, zaczęła się do mnie przytulać! Teraz pisze do mnie listy. A dla mnie było niesamowite, jak dzięki miłości można zmienić relacje z człowiekiem. Wystarczy komuś pokazać, że się go kocha – nie żądając niczego w zamian – a wtedy dostaje się to samo, czyli miłość – mówi Magda. Rok szybko upłynął, ale Zambia i jej mieszkańcy pozostali w sercu młodej pomorskiej wolontariuszki. Czasem sprawdza, która może być godzina w Afryce. Myśli, co robią jej przyjaciele na Czarnym Lądzie. Wierzy, że kiedyś dane będzie jej tam powrócić. Agnieszka Skowrońska gość Gdański VII Jolanta Bork – Kiedy w ubiegłym roku pytałem dzieci z sopockiej Szkoły Podstawowej „Lokomotywa”, dlaczego pomagają swoim osieroconym rówieśnikom, 7-letnia dziewczynka odpowiedziała: „My jeszcze mamy rodziców, a oni już nie” – wspomina ks. Jan Kaczkowski, dyrektor puckiego hospicjum. P od koniec 2010 roku dzieci objęte działalnością edukacyjną stowarzyszenia „Lokomotywa” nagrały płytę z kolędami z udziałem znanych muzyków: Czesława Mozila, Roberta Friedricha i Cezarego Paciorka. Krążek powstał z inicjatywy rodziców. Opiekunem duchowym „Lokomotywy” jest dyrektor hospicjum w Pucku, więc dzieci i rodzice zgodnie orzekli, że dochód ze sprzedaży płyty przeznaczony zostanie na potrzeby tego hospicjum, a konkretnie na fundusz pomocy dzieciom osieroconym, którymi opiekuje się Hospicjum pw. św. Ojca Pio. Wszyscy wykonawcy – i mali, i duzi – bardzo zaangażowali się w śpiew, co w połączeniu z bogatym instrumentarium: akordeonami, fortepianem, saksofonem i perkusją, pozwoliło na stworzenie płyty o prawdziwie profesjonalnym brzmieniu. Nic więc dziwnego, że zamawiały ją osoby nie tylko z Polski, ale i ze Stanów Zjednoczonych, Australii czy Hiszpanii. Nagrywanie płyty to ciężka praca, ale i ubogacające doświadczenie. Dzieci ze szkoły „Małe Morze” pomagają swoim rówieśnikom Pomorskie inicjatywy pomocy hospicjom Dźwięki pełne dobra „Fala Dobra” płynie z Pucka Agnieszka skowrońska W grudniu 2011 roku podobna inicjatywa zrodziła się w Szkole Podstawowej „Małe Morze”, wchodzącej w skład planowanego Zespołu W stronę tęczowej bramy Gdyńskie Hospicjum św. Wawrzyńca działa już ćwierć wieku, wspierając nieuleczalnie chorych i ich rodziny. Przed 11 laty na Oksywiu wybudowano hospicjum stacjonarne dla dorosłych. Teraz zaś nieopodal niego powstaje nowoczesne hospicjum dla dzieci, w którym docelowo znajdzie opiekę 30 młodych pacjentów z całego Pomorza. Fundusze na ten cel pochodzą w dużej mierze z 1 % podatku, ale także ze zbiórek publicznych. Jedna z nich odbyła się 6 stycznia br. przy okazji pierwszego z trzech koncertów bożonarodzeniowych, zorganizowanych dzięki zaangażowaniu Polskiego Związku Szerzenia Kultury w szwedzkim Malmö. Dobroczyńcy ze Szwecji pomagają gdyńskiemu hospicjum dla dorosłych niemal od początku jego istnienia, wyposażając je w potrzebny sprzęt, nie tylko medyczny. Z równie wielkim entuzjazmem wspierają budowę placówki dla dzieci. – Boże Narodzenie otwiera ludzkie serca na potrzeby ludzi chorych i samotnych. Dlatego cieszymy się, że możemy dołożyć swoją cegiełkę do tej szlachetnej inicjatywy – mówi Danuta Kapergren-Kapturowicz, wiceprezes PZSK z Malmö, a jednocześnie kierownik artystyczny koncertów i dobry duch wielu działań charytatywnych. Organizowanie koncertów nie wystarczy, by zebrać kwotę potrzebną do wybudowania ośrodka. – Dochód z jednego koncertu to najwyżej 2 tys. zł. Budowa hospicjum dla dzieci będzie kosztować ok. 5 mln zł – szacuje ks. Grzegorz Miloch, dyrektor gdyńskiego hospicjum. – Pragniemy, by gdyńskie hospicjum było dla chorych dzieci jak tęczowa brama do nieba – mówi Danuta Kapergren-Kapturowicz. Agnieszka Skowrońska 15 stycznia 2012 Gość Niedzielny Szkół im. Macieja Płażyńskiego, który powstaje za zgodą ks. arcybiskupa Sławoja Leszka Głódzia w Pucku. Do chóru dziecięcych głosów dołączyli: marszałek województwa pomorskiego Mieczysław Struk, wójt gminy Puck Tadeusz Puszkarczuk, aktorka Edyta Olszówka i piosenkarka Weronika Korthals, Arkadiusz Gawrych, prezes Lokalnej Grupy Działania „Małe Morze” oraz ks. Jan Kaczkowski. Na płycie znalazły się też życzenia od Anny i Bronisława Komorowskich. Dochód z płyty również miał zasilić fundusz pomocy dzieciom osieroconym. – Tylko ze sprzedaży płyty „Lokomotywy” mamy 15 tys. zł. Ta suma pozwoliła na zorganizowane całorocznej indywidualnej opieki psychologicznej, zakup konia do zajęć z hipoterapii oraz na wyjazd do Rzymu, który co roku przygotowujemy z wielką starannością. Potrzeby są spore, gdyż pod naszą opieką jest stale około 15 młodych osób od 4 do 20 lat – wylicza ks. Jan, dyrektor puckiego hospicjum. Nieźle sprzedaje się też płyta „Małego Morza”. – Rozprowadziliśmy ponad 2 tys. krążków i liczymy, że będziemy z tego mieć ok. 26 tys. zł – uśmieGdyński cha się ks. Jan. Arkadiusz koncert Gawrych cieszy się, że udacharytatywny ło się zebrać tyle pieniędzy. prowadziła Ale dostrzega też inne pluDanuta sy. – Takie akcje mają też Kapergren-Kapturowicz wymiar edukacyjny. Dzięki ze Szwecji. nim dzieci uczą się dostrzeWraz z mężem gać problemy i potrzeby róWiesławem wieśników, oswajając się jedzaangażowana nocześnie z tematem śmierci, w działalność przemijania. Oczywiście, dobroczynną w sposób stosowny do swonie tylko dla Pomorzan jego wieku – mówi Gawrych. Gość Gdański VIII zdjĘcia ks. sławomir czalej – Zryw był niesamowity. Nowi parafianie wybudowali kaplicę w dwa miesiące! Codziennie pracowało 50 osób – mówi ks. Andrzej Galiński, proboszcz parafii Matki Bożej Różańcowej w Luzinie. Druga wspólnota we wsi Wózek w prezbiterium S kręcając kawałek w bok z drogi łączącej Wejherowo z Lęborkiem, warto zajechać do Luzina. Z tej miejscowości pochodzi m.in. ks. prof. Jan Perszon, często goszczący na naszych łamach. Tu też kazał się pochować prof. Gerard Labuda, którego naszym czytelnikom przedstawiać raczej nie trzeba. Od 10 lat buduje się tu drugi kościół. Gość NiedzielNy 15 stycznia 2012 Choinka Parafia została erygowana przez abp. Tadeusza Gocłowskiego 30 czerwca 2002 r. W parafii matce pw. św. Wawrzyńca ludzie po prostu nie mieścili się już w niewielkiej świątyni. – Mam tutaj mieszkańców z całego Trójmiasta, nie tylko z Luzina czy Wejherowa – podkreśla proboszcz. Nic dziwnego, skoro sama miejscowość i okolica przepiękne, a dojazd do pracy nie jest najgorszy. Pierwsza Msza św. odbyła się w kaplicy 10 listopada, potem szybko było Boże Narodzenie. – Pamiętam, postawiliśmy dwie choinki, ale pieniędzy wystarczyło jedynie na światełka… – wspomina z rozrzewnieniem duszpasterz. Wtedy też dzieci na Roratach wpadły na pomysł, że same zrobią ozdoby w domu. I tak jest do dzisiaj. W kościele są dwie choinki, jedna „normalna” z bombkami, a druga dziecięca. Radzę ją jak najszybciej zobaczyć. Tylu łańcuchów, bombek styropia- nowych, aniołków i Bóg wie, czego jeszcze, nigdy w życiu nie widziałem. Oczywiście, gdzieniegdzie gałązki choinki też można dostrzec… Ale to nieco wyżej, tam, gdzie dzieci już nie sięgały. Dzieci... Ma chyba luziński proboszcz do nich podejście. – Moja córka służy do Mszy św. od 7 lat, od gimnazjum. Teraz już poszła na studia na UG, ale dalej służy – cieszy się Krystyna Kotłowska, mama Patrycji. W młodej parafii jest setka ministrantów płci obojga. To już „wynalazek” ks. Andrzeja. W tradycyjnej wsi kaszubskiej (tak – Luzino z prawie 8 tysiącami mieszkańców jest wsią) pomysł nieco karkołomny… – Ludziom to nie przeszkadza. Chłopcy też nie spozierają na dziewczyny, bo przy ołtarzu mają inne obowiązki! – podkreśla K. Kotłowska. Ewentualne niedoskonałości Bożej służby są tu załatwiane w domu krótką, acz treściwą kaszubską sentencją: „Trzëm pësk!”… Po polsku coś na kształt: „Młodzieńcze, panno, lepiej zachowuj się…”. Ale młodzież jest tu dobra. Całkiem możliwe, że za sprawą niepełnosprawnego kapłana… od 2006 r. – Mam nadzieję, że pomagam dobrze… Najbardziej ubolewam, że nie mogę osobiście udzielać Komunii św. – mówi. Niestety, z wózka inwalidzkiego, który stoi w prezbiterium i na którym kapłan odprawia Mszę św., byłoby to nieco utrudnione… Skutki wylewu. Księdza Wiktora w kaplicy można spotkać zawsze godzinę przed Mszą św. Słucha spowiedzi. – Już trzy godziny przed jest niespokojny i patrzy na zegarek – wyjaśnia gospodyni. Czy nie jest to zbyt trudne dla emeryta, w dodatku chorego? – Ja mógłbym tam cały dzień siedzieć – podkreśla kapłan „starej szkoły”. Nie do przecenienia jest aspekt wychowawczy. – Ministranci aż się zabijają, żeby pomóc księdzu usiąść na wózku. Nie pozwalają, żeby to robili nasi szafarze Komunii św. – cieszy się proboszcz. To uczy szacunku dla osób niepełnosprawnych i jest szkołą empatii wobec cierpiących. – Tu był taki ministrant, chyba Klebba się nazywał. I jak zachorował poważnie na nogę, to jego koledzy, ministranci, obiecali, że będą się za niego modlić. Ludzie mówili, że doszedł do siebie i znowu służy – mówi Sabina Płotka, parafianka. I pewnie takie fakty i postawy najbardziej budują organizm, który nazywamy parafią. W aspekcie materialnym warto podkreślić, że w budowę kościoła włożono już milion złotych. Tyle samo potrzeba na jego dokończenie. – Parafian mam młodych i sami siedzą w kredytach – zauważa ks. Galiński. Ale i tak co miesiąc zbiera 15 tys. zł. To dużo. Choć jak policzyć, ile kosztuje sama stal na chór – 30 ton po 3 tys. za tonę… A gdzie robocizna? Budowa na pewno uczy też pokory. Zwłaszcza wobec sił przyrody. W poprzednim roku, na początku Adwentu, pod wpływem silnego wiatru runął kawałek ściany przy chórze. – Ludzie tamtędy chodzą modlić się przy figurze. Na szczęście nikomu nic się nie stało – mówi proboszcz z wyraźną ulgą. Dzwon, który ofiarowali nowej wspólnocie parafianie od św. Wawrzyńca, tym razem na pogrzeb nie zabił. Jest za co Panu Bogu dziękować. Ks. Sławomir Czalej Ksiądz Wiktor Ksiądz kanonik Wiktor Kamiński z diecezji toruńskiej postanowił emeryturę spędzić właśnie tutaj. Mieszka w swoim domku Obecność we wspólnocie niepełnosprawnego kapłana jest dla młodzieży szkołą empatii powyżej: W relikwiarzu znajduje się włos bł. Jana Pawła II