1086-Moja droga-fragment

Transkrypt

1086-Moja droga-fragment
Walter mówił to z głębi serca. Jako 18-latek został wcielony do armii Hitlera i kilkakrotnie ranny
na froncie. W czasie wojny stracił jedyną siostrę. W losach swojego kraju upatrywał znaku
ostrzegawczego dla narodów świata. Kiedy mówił, rozbrajał mnie swoim spokojem i głębią
przekonań. Przy nim poczułam, że moja wiara stała się nazbyt prosta i pełna samozadowolenia.
Wówczas nie wiedziałam, że był obecny na moim nabożeństwie posłania na misję, stał w tyle
kościoła. Po nabożeństwie napisał w swoim dzienniku:
Niedziela 23 stycznia 1949:
Posprzątałem pokój. Poszedłem do Pierwszego Kościoła Luterańskiego na nabożeństwo
posłania Miss Hult. Ma 22 lata. Zdecydowana i oddana sprawie, gotowa do walki, a mimo to w
każdym calu kobieca. Taką osobę poślubiłbym bez chwili wahania.
Potem zapomniał, że kiedykolwiek to napisał. Dopiero ponad 40 lat później, długo po śmierci
Waltera, przeglądając jego dzienniki, odkryłam zapisek zrobiony tamtego wieczoru przez
niemieckiego studenta.
“Świat jest księgą
Kto pozostaje w domu,
przeczytał tylko jedną jej kartę”
Św. Augustyn
Paryż rzeczywiście był nową kartą w moim życiu. Znalazłam idealny pokoik niedaleko Ogrodu
Luksemburskiego. Z moją gospodynią, lekarką, szybko się zaprzyjaźniłyśmy. To dzięki madame
Tisserand nauczyłam się cenić francuski sposób myślenia, przywiązujący dużą wagę do jasności i
precyzji. Ktoś kiedyś napisał, że to czego nie da się łatwo zrozumieć z pewnością nie jest
francuskie.
Mój pokoik, dawna służbówka, mieścił się pod samym dachem, na tak zwanej mansardzie, i był
raczej zimny. Miałam co prawda mały elektryczny piecyk, ale ilekroć włączałam go do kontaktu,
wyskakiwały korki, więc przed chłodem musiałam się chronić, nakładając na siebie kilka warstw
ubrań. Opisałam tę sytuacją w liście do mojej siostry Marty:
Szkoda, że nie możesz zobaczyć mojego ślicznego pokoiku. Ledwie można się w nim obrócić, ale
jest wygodny, z małą kanapą, która służy mi za łóżko i biurko. Wiszące powyżej półki zastawiłam
podręcznikami do nauki francuskiego i zdjęciami rodziny. Mieszkam na siódmym piętrze, a okno
mojego pokoju wychodzi na południe, więc przy ładnej pogodzie, zawsze zagląda tu słońce. O tej
porze roku nie ma go jednak zbyt wiele.
Z kawiarni na dole rozchodzi się zapach palonej cykorii. Francuzi dodają jej do kawy. Na moim
stoliku stoi drewniany rzeźbiony krzyż taty, prezent od jednego z afrykańskich wodzów.
Pamiętam, że zawsze miał go na swoim biurku.
Mam nadzieję, że dostałaś już małą paczkę, którą wysłałam jakieś trzy tygodnie temu. Dziwisz się
pewnie, po co przysyłam ci stalowe podpórki do książek. Proszę cię wyświadcz mi przysługę i
zanieś je z powrotem do szkolnej biblioteki, skąd pochodzą. Wypożyczyłam je sześć lat temu i do
tej pory miałam u siebie. Kiedy badałam swoje sumienie i zadawałam sobie pytanie, czy wszystko,
co posiadam rzeczywiście należy do mnie, jedyne co przyszło mi na myśl, to właśnie te podpórki.
Załączam liścik do bibliotekarki. Wielkie dzięki, siostrzyczko.
Pilnie uczęszczałam na lekcje francuskiego do Alliance Française i na Sorbonę. Po roku
otrzymałam zarówno Diplôme Moyen, jak i Diplôme Supérieur. Potrzebowałam jeszcze jednego
certyfikatu, by móc nauczać języka francuskiego we wszystkich krajach świata poza Francją.
Pewnego, jak zwykle wypełnionego obowiązkami dnia, dostałam list od młodego Niemca,
którego rok wcześniej spotkałam przelotnie w Stanach.
Walter Trobisch, wówczas pastor młodzieżowy w Ludwigshafen, w Niemczech, zapraszał mnie,
bym przyjechała i opowiedziała młodzieży o swoim powołaniu, by zostać misjonarką. Nie
namyślając się wiele, odrzuciłam zaproszenie. Lista spraw, które musiałam załatwić przed
wyjazdem do Afryki była stanowczo zbyt długa, by móc na niej umieścić podróż do Niemiec.
Jednakże kilka dni później nauczyciel geografii zakomunikował, że z okazji Tłustego Czwartku
wybiera się na tygodniowy urlop. Co miałam zrobić z taką ilością wolnego czasu? Spojrzałam na
mapę Francji i stwierdziłam, że Ludwigshafen leży niedaleko francusko-niemieckiej granicy. A
może by jednak pojechać? Napisałam do młodego pastora i poinformowałam go, że przyjmuję
zaproszenie, o ile wciąż jest ono aktualne. Dwa dni później otrzymałam telegram z jednym tylko
słowem: „Willkommen!”
Czułam się dziwnie, wysiadając z paryskiego pociągu w szarym, przemysłowym Ludwigshafen.
Zadawałam sobie pytanie: “Co ja tu robię? Co powiedziałaby na to moja matka?” Ale stało się.
Walter Trobisch czekał na mnie ubrany w kombinezon motocyklowy chroniący go zarówno
przed wiatrem, jak i deszczem. Przyszło mi na myśl, że nie wygląda w nim zbyt korzystnie.
„Śpieszę się na spotkanie z młodzieżą”– powiedział swobodnie. „Mój przyjaciel zabierze cię do
domu starszego pastora, gdzie się przenocujesz”. To dość nonszalanckie przyjęcie nie ociepliło
moich uczuć względem Waltera. „Co ja tu robię?”– myślałam, gdy jego przyjaciel wiózł mnie
autobusem do domu pastora Kreiselmaier'a.
Jednak gdy tylko przekroczyłam próg, poczułam się lepiej. Pani Kreiselmaier była miła i przyjęła
mnie jak córkę. Od razu poczułam się jak w domu, bo jako osobie o amerykańsko-szwedzkich
korzeniach, bliższy mi był tutejszy styl życia niż atmosfera paryskich kawiarni. Pastorowa
otwarcie powiedziała mi, że militarny wygląd mojego amerykańskiego płaszcza pochodzącego z
wyprzedaży wojskowych nadwyżek, mógł robić niekorzystne wrażenie na ludziach, z którymi
miałam się spotkać. Na czas pobytu w Niemczech uprzejmie zaoferowała mi swój najlepszy
czarny płaszcz.
Nie widziałam Waltera Trobischa do następnego popołudnia, kiedy zaprosił mnie do swojego
jednopokojowego mieszkania i przedstawił plan wieczornego spotkania z młodzieżą. Każde z nas
miało opowiedzieć historię swojego życia, a Walter miał być moim tłumaczem. Sala była po
brzegi wypełniona młodymi ludźmi, którzy słuchali zachłannie. W pewnej chwili poczułam Boże
błogosławieństwo nad naszą wspólną pracą. Do tej pory nasze rozmowy były raczej formalne i
bezosobowe, teraz zaś wyglądało tak, jakbyśmy się poznawali za pośrednictwem audytorium.
Po spotkaniu Walter spytał, czy nie będę się bała wybrać z nim na przejażdżkę motocyklem
następnego dnia. Udałam odważną i powiedziałam, że chętnie pojadę, chociaż w rzeczywistości
nigdy wcześniej nie jechałam na motorze, zwłaszcza w lutym, gdy było zimno i mokro.
„Dobrze – powiedział – w takim razie pokażę ci, jak pracuje nasza Volksmission (Misja wśród
ludności wiejskiej), ale oznacza to prawie 90-kilometrową podróż na tylnym siodełku motocykla.
Czy jesteś na to gotowa?”