Dariusz Tołczyk GUŁAG W OCZACH ZACHODU
Transkrypt
Dariusz Tołczyk GUŁAG W OCZACH ZACHODU
Dariusz Tołczyk GUŁAG W OCZACH ZACHODU (Prószyński i S-ka, 2009) ZAMIAST WSTĘPU Czy rozpamiętywanie totalitarnych okropności dwudziestego wieku – obozów koncentracyjnych, prześladowań, terroru i ludobójstwa – ma dziś sens? Pytanie to stawiam często moim amerykańskim studentom. Odpowiadają prawie zawsze twierdząco. Zawsze też przynajmniej kilkoro z nich cytuje w odpowiedzi słynne zdanie George’a Santayany: „ten, kto zapomina okropności historii, jest skazany na ich powtórzenie“. Przez słowa Santayany prześwieca optymistyczna, racjonalna i jasna wizja historii. Zakłada ona, że ludzkość, mimo swoich ciemnych stron, jest przecież w stanie uczyć się na własnych błędach. Ta wizja zdaje się w sposób naturalny przemawiać do moich amerykańskich studentów na początku dwudziestego pierwszego wieku – i nie tylko do nich. Dowody na prawdziwość słów Santayany nie wydają się jednak, jak dotąd, ani liczniejsze ani mniej dyskusyjne, niż dowody potwierdzające opinię wprost przeciwną: że jedyną nauką płynąca z historii jest to, iż nikt się od niej tak naprawdę niczego nie nauczył. Ci, którzy tak sądzą, nie muszą wymienić się zwykle długo zastanawiać, by listę całkiem 1 współczesnych przykładów ludobójstwa, masowych rzezi, terroru i niewolnictwa. Dochodzą oni więc często do wniosku, że najlepszym sposobem radzenia sobie z okropnościami historii zdaje się być jak najszybsze puszczenie ich w niepamięć. Bo rozpamiętywanie historycznego zła i rozdrapywanie ran powoduje najczęściej skutki opłakane dla następnych pokoleń: nakręca tylko bez końca spiralę urazów, odwetu i zemsty. Szansą na przezwyciężenie tego błędnego koła nie jest więc pamięć lecz, wprost przeciwnie, zapomnienie. Taki sposób myślenia o człowieku i historii ma swoją głeboko zakorzenioną tradycję. Zaledwie dwa dni po zabójstwie Cezara Cyceron, przemawiając w rzymskim Senacie, postulował, by dla wspólnego dobra świadomie puścić w niepamięć ten świeży fakt (oblivione sempiterna delendum). Zachodnie traktaty pokojowe – przynajmniej od czasu, gdy trzej wnukowie Karola Wielkiego – Ludwik, Lotariusz i Karol – postanowili zakończyć bratobójcze walki w roku 843, z reguły opatrzone są uwagami, wzywającymi do zapomnienia o niedwnej wrogości, walkach, rzeziach, zdradach i okrucieństwach. pożytkami i historycznych Fryderyk Nietzsche, zastanawiając się nad niedogodnościami, katastrof, zauważał, wypływającymi że niezdolność ze świadomości zapominania o zbrodniach przeszłości oraz żywa pamięć zadawnionych krzywd mogą stanowić hamulec dla normalnego życia. Pozbawiają one bowiem często ludzi i narody życiowej spontaniczności wobec wyzwań czasu 2 teraźniejszego. Spontaniczność ta, konieczna dla jakiegokolwiek postępu, wynika, jak zauważał Nietzsche, po części z naiwności i młodzieńczej ignorancji wobec doświadczeń przeszłości.1 Jak pisze Wisława Szymborska: Ci, co wiedzieli o co tutaj szło, muszą ustąpić miejsca tym, co wiedzą mało. I mniej niż mało. I wreszcie tyle co nic. W trawie, która porosła przyczyny i skutki, musi ktoś sobie leżeć z kłosem w zębach i gapić się w chmury.2 Ale puszczać w niepamięć zło historii w imię przyszłości znaczy też, siłą rzeczy, zapominać o krzywdzie ofiar. W traktatach pokojowych, kończących wojny między państwami i narodami, chodziło zwykle o ofiary obopólne. Wzajemne zapominanie krzywd miało być zatem obustronnym wyrzeczeniem, dokonywanym przez żywych dla wspólnego dobra. Jak jednak zastosować tę receptę wobec totalitarnego zła dwudziestego wieku? 1 Friedrich Nietzsche, Unzeitgemasse Betrachtungen, Munich 1999. 2 Wisława Szymborska, Wiersze wybrane, Kraków 2000, s. 291. 3 Nie chodzi tu o wzajemne ofiary, poniesione w walce, lecz o ludobójstwo, zniewolenie, poniżanie wszechwładne potęgi. i prześladowanie niewinnych ludzi przez W takim wypadku zapominanie o ofiarach można uważać za formę moralnego wspólnictwa z ich oprawcami. bowiem unicestwiał swoje ofiary niejako podwójnie. Totalitaryzm Usuwał je ze świata w sposób fizyczny, a ponadto starał się usunąć na zawsze wszelki ślad, wszelką pamięć po nich. Były więzień hitlerowskiego obozu w Dachau wspominał: „Nadzorcy z SS nie ukrywali przyjemności mówiąc nam, że nie mamy szans, by wyjść stąd z życiem. Ze szczególną satysfakcją podkreślali, iż po wojnie świat i tak nie uwierzy w to, co się stało; będą jakieś pogłoski i domysły, lecz żadnych jasnych dowodów, więc ludzie dojdą do wniosku, że zło na taką skalę byłoby po prostu niemożliwe“.3 Podobne zjawisko zauważała w Związku Sowieckim epoki Stalina Nadieżda Mandelsztam, wdowa po zmarłym w Gułagu poecie, Osipie Mandelsztamie. „Mordercy, prowokatorzy, donosiciele mieli wspólną cechę“ – pisała ona – „nie wyobrażali sobie, że ich ofiary kiedyś zmartwychwstaną i odzyskają dar mowy. (...) Tych wszystkich, których wyprawiali na tamten świat albo do obozów uważali za wykreślonych z życia na wieki wieków. Nie przychodziło im do głowy, że te cienie mogą wstać z grobu i pociągnąć swych grabarzy do odpowiedzialności“.4 3 Terrence Des Pres, The Survivor: An Anatomy of Life in the Death Camps , Oxford 1976, s. 35. 4 Nadieżda Mandelsztam, Nadzieja w beznadziei, tłum. Andrzej Drawicz, Warszawa 1997, s. 55. 4 A więc zapomnienie o ofiarach totalitaryzmów można uznać – i często uznawano – za niedopuszczalny akt zdrady. Ci, którzy tak uważali, określali często zapominanie totalitarnego zła jako przyznanie moralnej satysfakcji oprawcom, połaczone z odmową udzielenia ofiarom jedynego zadośćuczynienia, na jakie stać społeczeństwo wolne od totalitaryzmu – zadośćuczynienia przez pamięć. Bruno Bettelheim, były więzień Dachau i Buchenwaldu, stwierdzał: „Jeśli będziemy milczeć, wówczas spełnimy dokładnie to, czego chcieli hitlerowcy: zachowamy się jak gdyby nic się nie stało“.5 Autor wspomnień z Gułagu, Antoni Ekart, przytaczał napis, który zobaczył kiedyś na ścianie łagrowego karceru: „Niech będzie przeklęty ten, kto wyjdzie stąd i będzie milczał“.6 Primo Levi zaś, na początku swoich wspomnień z Auschwitz, zwracał się bezpośrednio do czytelników: Te słowa do was kieruję, Wyryjcie je w sercach waszych (...) Powtarzajcie je waszym dzieciom, Albo niech rozpadną się wasze domy, Niech złoży was choroba, Niech wasze dzieci odwrócą się od was7 5 Bruno Bettelheim, Surviving, New York 1979, s. 97. 6 Antoni Ekart, Vanished without Trace: The Story of Seven Years in Soviet Russia, trans. Edgerton Sykes and E. D. Virpsha, London 1954, s. 12. 7 Primo Levi, Survival in Auschwitz: The Nazi Assault on Humanity, trans. Stuart Woolf, New York 1996, s. 11 5 Zbrodnicze dokonania nazistowkich Niemiec odebrano na Zachodzie – choć uczyniono to na dobrą sprawę już po zakończeniu wojny – jako pojawienie się w historii nowego rodzaju zła. Nieraz dawano do zrozumienia, iż w tej nowej, totalitarnej odmianie zła przekroczona została pewna granica barbarzyństwa, wobec czego nie sposób już puścić wszystkiego w niepamięć i pokładać nadzieję w upływie czasu, który rzekomo leczy rany. Zagrożone zostało bowiem samo sedno człowieczeństwa i ludzkość nie może sobie pozwolić na powtórzenie takiej historii. Pozostało więc żywić nadzieję, że Santayana ma rację, zakładając, iż ludzkość jest zdolna uczyć się na własnych błędach i zaniechaniach. Zachód wyraźnie opowiedział się za pamięcią, przeciwko zapomnieniu. Pamięć stała się obowiązkiem. Tak w każdym razie twierdzono. Tylko ona stwarzała jakąś nadzieję, że zło się już nie powtórzy – przynajmniej w takiej formie jak przedtem. Zapomnienie nie wchodziło więc w grę. Było bowiem nie tylko aktem rezygnacji z nadziei na lepszą przyszłość ale i wyparciem się ofiar. W publicznych wypowiedziach, dotyczących zbrodni hitleryzmu, zawsze, na Zachodzie i na Wschodzie, podkreślano obowiązek pamiętania. Cała sprawa wygląda jednak na Zachodzie inaczej, gdy mowa o zbrodniach sowieckiego komunizmu. Zdanie Santayany, że ten, kto zapomina o okropnościach przeszłości, naraża się na ich powtórzenie, często przestawało i czasem nadal przestaje obowiązywać, gdy chodzi o totalitaryzm sowiecki. Kryteria tak proste i fundamentalne (w przypadku 6 oceny hitleryzmu) jak moralne zadośćuczynienie ofiarom, wierność faktom oraz obawa przed powtórzeniem historycznych okropności, tracą nagle swoją jednoznaczność w oczach licznych zachodnich komentatorów, gdy proponuje się, by zastosować je wobec zbrodni komunizmu. Odżywa wówczas natomiast niespodziewanie tradycja propagująca zapomnienie historycznego zła i pokładająca nadzieję w powszechnej amnezji. Nieraz pochwały zapomnienia o zbrodniach komunizmu pochodzą z tych samych ust, które nieugięcie głoszą obowiązek pamięci o zbrodniach nazizmu. Moi amerykańscy studenci, gremialnie udzielający twierdzącej odpowiedzi na pytanie, czy jest jakiś sens w rozpamiętywaniu totalitarnego zła dwudziestego wieku, zakładają z reguły, że chodzi mi o zło w wydaniu hitlerowskim. Często ze zdziwieniem reagują na wiadomość o zbrodniach komunizmu. Zdarza się, że niektórzy z nich noszą koszulki z sierpem i młotem, portretami Lenina, Trockiego czy Mao. Oczywiście nie uważają się za komunistów. To tylko taki młodzieżowy szyk, nawet niezbyt szokujący. Tak ubrani młodzi ludzie nie pomyśleli po prostu, że za tymi symbolami i portretami kryje się nie mniej zamęczonych bezbronnych ofiar, niż za swastyką i portretem Hitlera. Dlaczego dzisiejszy Zachód, tak wyczulony na historyczne zło nazizmu i na wszystko, co się z nim kojarzy, jednocześnie przejawia stosunkowo niewielkie zainteresowanie oraz mocno ograniczoną wrażliwość wobec zła wyrządzonego przez komunizm? Na początek trzeba zauważyć, że 7 wspomnienie o zbrodniach Hitlera jest dla współczesnej cywilizacji Zachodu równocześnie przypomnieniem sobie własnego moralnego zwycięstwa. Potęgi świata zachodniego przeciwstawiły się przecież Hitlerowi, pokonały nazizm w wojnie światowej i wykorzeniły jego ideologię. Zatem wspominanie totalitarnego zła w wydaniu hitlerowskim jest dziś dla Zachodu z reguły źródłem moralnej satysfakcji. Jak dalece taka wizja historii wytrzymuje szczegółową konfrontację z faktami, to osobne pytanie, w każdym razie dzisiejsze poczucie moralnej wspólnoty Zachodu zostało stworzone po drugiej wojnie światowej na gruncie zwycięstwa nad Hitlerem. Niezależnie od faktów, każdemu na Zachodzie łatwo poczuwać się dziś do tej wspólnoty. (Nawet w Niemczech odnosi się ostatnio wrażenie, jakby w czasie drugiej wojny światowej prawie wszyscy Niemcy byli w głębi serca antyfaszystami.) Demonstrowanie takiej postawy nic nie kosztuje, będąc jednocześnie oczekiwanym powszechnie gestem, utwierdzającym dobre samopoczucie moralne zachodnich społeczeństw. Ze wspominaniem zła sowieckiego komunizmu rzecz ma się zupełnie inaczej. Historia zachodniego stosunku do zbrodni sowieckich nie jest bowiem moralnie jednoznaczna. Przez dużą część dwudziestego stulecia reżim sowiecki, głosząc idee wolności, równości i braterstwa, popełniał – praktycznie na oczach Zachodu – zbrodnie: pozbawiał życia, mienia, wolności i godności miliony niewinnych ludzi z powodów trudnych nieraz dla Zachodu do odgadnięcia i zrozumienia. Naturalnie, wiele z tych zbrodni 8 potępiano na Zachodzie. Lecz nigdy nie czyniono tego w sposób powszechny i konsekwentny. Przez cały okres istnienia sowieckiego państwa liczne i ważne zachodnie elity opiniotwórcze z reguły znajdowały takie czy inne powody, by zaprzeczać świadectwom komunistycznego zła, to znów odmawiały usprawiedliwiały. przyjęcia go do wiadomości czy zgoła je Ci spośród więźniów bolszewizmu, którzy przeżyli i znalazłszy się cudem na Zachodzie, usiłowali przekazać światu prawdę o losie człowieka w świecie realnego komunizmu, napotykali bardzo często na mur niechęci, wrogości i milczenia. Juliusz Margolin, jeden z ocalałych więźniów Gułagu, którym udało się opuścić ZSRS wraz z armią Andersa, pisał w roku 1947: To, czego doświadczyłem w Związku Sowieckim, to straszliwy koszmar. Moim obowiązkiem i moim pierwszym odruchem po powrocie do Europy było dać świadectwo o tym, co tam przeżyłem i przekazać krzyk ludzi odciętych od świata – krzyk o pomoc. Lecz tu, wśród wolnych ludzi Zachodu, pojąłem całą głębię nieszczęścia tych, którzy pozostają w niewoli. Po wyjściu za łagrowe druty kolczaste natknąłem się na kamienną ścianę małoduszności i zdrady. Przekonałem się, że w znanych kręgach – właśnie tych, których pomoc jest niezbędna w pierwszej kolejności – nie mówi się głośno o niektórych zjawiskach w Związku Sowieckim. To szokuje. Więcej, to kompromituje. Nie raz słyszałem, że obwiniać Związek Sowiecki mogą tylko wrogowie postępu i sojusznicy reakcji. (...) 9 W rzeczy samej, wystarczy wspomnieć o ofiarach łagrów, żeby u ludzi, którzy przy każdej innej okazji pełni są anielskiej dobroci i demokratycznej wrażliwości na najmniejszą niedoskonałość świata, nagle wyrosły wilcze kły i objawiła się absolutna głuchota oraz zatwardziałość serc – jak w znanym opowiadaniu Stevensona Doktor Jekyll i Mister Hyde.8 Ogromna większość ludzi ocalonych z Gułagu, którzy znaleźli się w wolnym świecie, miała do powiedzenia mniej więcej to samo, co Margolin. Przez całe dzisięciolecia liczne elity opiniotwórcze Zachodu negowały sowieckie zbrodnie, bagatelizowały je, usprawiedliwiały, zakłamywały, mistyfikowały, podważały wiarygodność świadków. Czyniąc tak, udzielały one moralnego przyzwolenia na te zbrodnie. Ośmielały zbrodniarzy, którzy, nie czując na sobie presji Zachodu, czuli się tym bardziej bezkarni. Tym swobodniej planowali więc i słusznie mniemając, urzeczywistniali kolejne akty terroru, że ich barbarzyństwo nie stanowi dla Zachodu większego problemu i nie obróci się ono w końcu przeciwko nim samym. W gruncie rzeczy mieli wszelkie podstawy, by mniemać, że im większe zbrodnie popełniają, tym trudniej jest Zachodowi przyjąć do wiadomości prawdę i tym bardziej rośnie wśród zachodnich elit gotowość do ignorowania tych czynów lub ich usprawiedliwiania. 8 Julij Margolin, Puteszestwije w stranu ze-ka, New York 1952, s. 413. 10 Wspominanie zła komunizmu na dzisiejszym Zachodzie – tak jak wspominanie zła hitleryzmu – niesie w sobie zarazem przypomnienie o postawie samego Zachodu wobec tego zła wtedy, gdy je popełniano. Przypomnienie to, tak moralnie budujące w przypadku nazizmu, w przypadku komunizmu nie nadaje się raczej do umacniania poczucia moralnej satysfakcji. Dla wielu ważnych środowisk opiniotwórczych Zachodu, a także dla wielu zachodnich rządów, jest ono, krótko mówiąc, przypomninaniem sobie własnej hańby. W tym kontekście lepiej chyba można zrozumieć przemożną chęć puszczenia w niepamięć dawnych zaszłości w tej materii. I dlatego, między innymi, moi dzisiejsi studenci, wykształceni w szkołach, gdzie zwykle nie mówi się wiele albo wcale o Gułagu, Wielkim Głodzie czy Wielkim Terrorze, potrafią wypowiadać się nieraz całkiem elokwentnie o obowiązku pamięci o ofiarach nazizmu i jednocześnie noszą koszulki z sierpem i młotem. Pora na pytanie zasadnicze: skąd brała się na przestrzeni dwudziestego wieku ta postawa Zachodu wobec zła komunizmu – postawa, której dziś wiele środowisk opiniotwórczych Zachodu ma powody się wstydzić i o której stara się nie pamiętać? Zanim skupimy się na subiektywnych źródłach tej postawy, tkwiących w umysłach ludzi, którzy negowali i bagatelizowali prawdę o obiektywnych, dotyczących komunizmie, samego warto zacząć charakteru tej od czynników prawdy. Przede wszystkim trzeba pamiętać, że prawda o sowieckim terrorze, Gułagu i 11 prześladowaniach nigdy nie była na Zachodzie dostępna bezpośrednio w takim stopniu, jak prawda o zbrodniach hitleryzmu. Wojska Zachodu nigdy nie wyzwoliły sowieckich łagrów, tak jak wyzwalały niemieckie obozy koncentracyjne, zastając w nich – i natychmiast pokazując całemu światu za pomocą filmu i fotografii – świeże ślady horroru: stosy trupów oraz wychudzonych i odczłowieczonych więźniów, których uciekający esesmani nie zdążyli zabić. opowiadań. O Gułagu dowiadywano się tylko pośrednio, z czyichś Prawdę o nazizmie Zachód mógł więc zobaczyć na własne oczy; natomiast żeby przyjąć do wiadomości prawdę o Gułagu, trzeba było uwierzyć tym, którzy o niej świadczyli. chcieć. A żeby w coś uwierzyć, trzeba Zresztą wczesnym doniesieniom o zbrodniach hitlerowskich też przecież dość długo nie wierzono na Zachodzie. Ignorowano raporty kurierów Polski Podziemnej o niemieckich obozach śmierci. Nawet zdjęcia lotnicze obozu Auschwitz, wykonane przez Brytyjczyków wiosną i latem 1944 roku, nie wzbudziły większej reakcji władz alianckich. Zaakceptowano prawdę o największych zbrodniach hitleryzmu właściwie dopiero po fakcie – dopiero wtedy, gdy nie komplikowała ona polityki Zachodu, nie stawiała zachodnich przywódców pod presją, by przedsięwziąć jakieś ważne kroki dla ratowania ofiar. Ujawniona w chwili zwycięstwa nad Hitlerem, prawda ta nie zobowiązywała już aliantów do żadnych ryzykownych czy niewygodnych działań. Jednocześnie dostarczała im dodatkowej chwały: potwierdzała w sposób nieodwołalny zbrodniczą 12 naturę nazistowskiego wroga i raz na zawsze wykazywała moralną wyższość zwycięzców nad pokonanymi. W przypadku Gułagu było zupełnie inaczej. Zachodnie demokracje nie tylko nigdy nie wyzwoliły sowieckich łagrów, ale też nigdy nie toczyły przeciwko Związkowi Sowieckiemu prawdziwej wojny, nie mówiąc już o wojnie zwycięskiej. Państwo bolszewickie było natomiast, bez względu na ideologiczne deklaracje, ważnym i nieraz cennym partnerem politycznym i gospodarczym Zachodu. To właśnie w sojuszu ze Stalinem liberalno- demokratyczny Zachód zwyciężył Hitlera i faszyzm. Na tym (wspólnym przecież) zwycięstwie zbudowano nowe poczucie moralnej wspólnoty (czy, jak kto woli, moralną mitologię) współczesnego Zachodu. Jeśli traktowano na Zachodzie Rosję Sowiecką jako przeciwnika, to tylko w ramach różnych odmian zimnej wojny – wojny na gesty i słowa, nie na śmierć i życie. O Gułagu i zbrodniach sowieckich dowiadywano się na Zachodzie jedynie ze słów – czyichś słów. Czyjeś słowa zawsze można zakwestionować. W czasach największego nasilenia sowieckich zbrodni, za panowania Stalina, jedynymi właściwie ich świadkami wobec Zachodu byli ci, którym udało się wydostać z sowieckiego imperium. Ale oprócz ich doniesień o Gułagu zawsze na Zachodzie pojawiały się i funkcjonowały inne doniesienia, mówiące coś zupełnie przeciwnego. Ich autorem lub inspiratorem był z reguły sowiecki aparat propagandowy. Przez cały okres 13 istnienia bolszewickiego państwa propaganda sowiecka, skierowana na Zachód, wymyślała sposoby, by zatrzeć w umysłach ludzi Zachodu rażącą, groteskową przepaść między głoszonymi przez ZSRS ideałami wolności, równości i braterstwa a praktykowanym przez to państwo zniewoleniem, terrorem i pogardą dla człowieka. Propaganda sowiecka od początku swej działalności kreowała na użytek Zachodu sztuczny obraz własnego kraju, będący projekcją ideałów i jednocześnie ukrywający samą jego rzeczywistość. Ciemna strona komunizmu, której kwintesencją był Gułag, stanowiła punkt newralgiczny tej propagandy. Była ona przedmiotem najdalej posuniętej, najbardziej konsekwentnej i uporczywej mistyfikacji dwudziestego wieku. Arsenał środków sowieckiej propagandy dotyczącej Gułagu był niezwykle bogaty, od bezpośrednich wypowiedzi propagandystów po umiejętnie spreparowane „doniesienia“ oraz rozmaite sposoby oszukiwania i korumpowania zachodnich elit opiniotwórczych, czasem zdumiewająco bezczelne i nachalne, innym razem wysoce wyrafinowane. Sowiecka machina propagandowa, zwłaszcza w latach trzydziestych, pieczołowicie organizowała całe potiomkinowskie spektakle na użytek zachodnich gości, często w specjalnie stworzonych w tym celu pokazowych obozach i więzieniach. Zagraniczni intelektualiści, pisarze, artyści, dziennikarze, duchowni, politycy i działacze społeczni, uczestniczący w tych wycieczkach, zwykle zachwycali się potem głośno Gułagiem w zachodnich gazetach, 14 czasopismach i masowo wydawanych w wolnym świecie książkach o Kraju Rad. Do tworzenia tego efektu propagandowego władze sowieckie wykorzystywały także samych więźniów, zmuszanych nieraz szantażem do odgrywania ról w tym bezprecedensowym teatrze kłamstw, tworzonym na użytek zachodniej publiczności. Zachodnie reakcje wobec sowieckiego terroru, zbrodni i zniewolenia zawierały więc w sobie zawsze element wyboru, sprowadzający się do kwestii: komu wierzyć? Którą z dwóch przeciwstawnych wersji uznać za prawdziwą – czy świadectwa ocaleńców czy sowieckie zapewnienia i pokazy? Wyboru tego dokonywano ze względu na rozmaite czynniki. Wśród nich, jak można się było spodziewać, pewną rolę odgrywała z natury rzeczy treść owych wzajemnie sprzecznych wersji – szczególnie ich prawdopodobieństwo. Jednocześnie nie bez znaczenia była wiarygodność źródeł – to, z czyich ust pochodziły te negujące się nawzajem wieści o sowieckim eksperymencie społecznym. Sposób, w jaki traktowano na Zachodzie obie kwestie – prawdopodobieństwo doniesień o sowieckim terrorze i wiarygodność źródeł – sam w sobie mówi wiele o tradycyjnych zachodnich wyobrażeniach, dotyczących człowieka i historii. Mówi też o tym, jak rzeczywistość stworzona przez bolszewików wyobrażenia te przekroczyła. 15 Co do tradycyjnych kryteriów prawdopodobieństwa, to od samego początku okazały się one mało przydatne dla ludzi Zachodu, nawet tych uczciwie nieraz próbujących dociec prawdy o bolszewickim eksperymencie dziejowym. Rzecz w tym, że skala zbrodni dokonywanych przez sowieckich komunistów przekraczała od początku granice prawdopodobieństwa. Często trudno było doszukać sie w tych zbrodniach jakiegokolwiek sensu, potrzeby czy zamysłu. A zatem niełatwo było nieraz uwierzyć w same zbrodnie. Robert Conquest dostrzegł, że „wiele błędnych opinii i odruchów niewiary w zbrodnie bolszewickie powstawało niekoniecznie dlatego (i nie tylko dlatego), że ci, którzy je głosili lub w nie wierzyli byli sympatykami komunizmu i Sowietów, ale po prostu dlatego, że pewne rzeczy nie mogły im się pomieścić w głowie. Przeczyły one bowiem czemuś, co uznawano za zdrowy rozsądek. Nie mieściły się w ogólnie akceptowanych schematach, służących tradycyjnie jako probierz prawdopodobieństwa. Opowieści świadków Gułagu zdawały się zbyt często przekraczać te ogólnie przyjęte reguły prawdopodobieństwa i sensu”.9 Inny historyk, Martin Malia, pisząc o sowieckich zbrodniach, podsumowywał: „Jakiekolwiek będą ostateczne ustalenia, już teraz jest jasne, że mamy do czynienia z okrucieństwami, których oszacowanie wymaga liczb ośmiocyfrowych. Jednak mało kto na Zachodzie domyślał się wówczas rozmiaru tej katastrofy. A jak wiele ludzi na Zachodzie uświadamia go sobie dzisiaj? Bez wątpienia, niemożność uwierzenia (...) w coś, co jest samo w sobie niewiarygodne, była ważną 9 Robert Conquest, Wielki Terror, tłum. Władysław Jeżewski, Warszawa 1997, s. 519. 16 przyczyną trudności Zachodu w zrozumieniu sowieckiej enigmy”.10 Przypomnijmy, że podobne trudności mieli zrazu ludzie Zachodu z uwierzeniem w Holokaust. Wybitny badacz komunizmu, Francois Furet, starając się zgłębić przyczyny zaślepienia zachodnich elit intelektualnych wobec zbrodni stalinowskich, zauważał, że brało się ono przynajmniej częściowo z „niezdolności do tego, by ocenić i zmierzyć rzecz dotąd nieznaną”. Pisał: Stalinowski reżim Związku Sowieckiego, od początku swego istnienia, czyli od wczesnych lat trzydziestych, nie miał w historii precedensu. Nie przypominał niczego, co było przedtem. Żadne państwo na świecie nie stawiało sobie za cel zabijania, deportowania i zniewalania swych chłopów. Żadna partia w histori nie zastępowała tak całkowicie państwa i nie kontrolowała aż tak życia społecznego kraju i prywatnych losów jego obywateli. Żadna nowożytna ideologia demokratyczna nie odgrywała takiej roli w ustanowieniu tyranii tak doskonałej, że ci, którzy przed nią truchleli, musieli składać hołdy jej zasadom. Nigdy żaden dyktator nie miał aż takiej władzy za sprawą tak fundamentalnego kłamstwa, o tak wielkim oddziaływaniu na umysły. Żadnej z tych cech bolszewizmu nie da ująć znanym językiem pojęć; 10 Martin Malia, Russia under Western Eyes , Cambridge, Massachusettes 1999, s. 307. 17 nie da się ich także zrozumieć przez pryzmat doświadczeń przeszłości.11 Kryteria prawdopodobieństwa, które ludzie Zachodu pojmowali jako uniwersalne, zawodziły w odniesieniu Okazywały się zaledwie względne. do rzeczywistości sowieckiej. Szczególnie podatni na tego rodzaju bład w ocenie rzeczywistości byli intelektualiści, a więc ludzie najbardziej przywiązani do kryterium racjonalności w życiu. To oni właśnie demonstrowali największą skłonność do ulegania złudzeniom i kłamstwom o świecie sowieckim, jeśli tylko prezentowano im ten świat w racjonalnym opakowaniu. Richard Pipes pisał na ten temat: „W sumie im bardziej ktoś był inteligentny i wykształcony, tym trudniej było mu zrozumieć prawdziwą naturę reżimu, który nie kierował się racjonalnymi zasadami, lecz odruchowo uciekał się do przemocy, by rozwiązywać sprzeczności, jakie w normalnym społeczeństwie rozwiązuje się za pomocą kompromisów lub poprzez odwołanie się do woli wyborców. Właściwe zrozumienie tego reżimu przychodziło łatwiej ludziom biednym i niewykształconym, których doświadczenie życiowe nauczyło, że przemoc i brak rozsądku są nieodzowną częścią ludzkiej rzeczywistości“.12 Słowem, racjonalne światło Oświecenia, rzutowane na sowieckie imperium, często zdawało się więcej zaciemniać niż oświecać. 11 Francois Furet, Przeszłość pewnego złudzenia. Esej o idei komunistycznej w XX w., tłum. Joanna Górnicka-Kalinowska i Maria Ochab, Warszawa 1996, s. 192. 12 Richard Pipes, Russia under the Bolshevik Regime, New York 1995, s. 211. 18 Niewiarygodny charakter i nieprawdopodobna skala sowieckich zbrodni nie były oczywiście jedyną przyczyną tego, że tak często nie dawano na Zachodzie wiary świadectwom „uciekinierów z utopii“, przedkładając nad nie sowiecką propagandę. Nieraz decydowała o tym natura samej propagandy. Często wybierano wiarę w sowieckie kłamstwa między innymi dlatego, gdyż były one tak wierutne i gigantyczne, że nie sposób było uwierzyć, iż są to tylko kłamstwa. W wielu zachodnich głowach nie mieściło się po prostu, że można kłamać tak bezczelnie, z takim samozaparciem, rozmachem i wytrwałością. Nieprawdopodobieństwem wydawało się to, że ktoś, kto tak długo kłamie w żywe oczy, nie został mimo to ostatecznie skompromitowany i moralnie unicestwiony. Skoro zatem ciągle byli na Zachodzie ludzie i całe cieszące się autorytetem środowiska, które zdawały się wierzyć sowieckiej propagandzie o Gułagu, tym trudniej było przyjąć do wiadomości, że była to propaganda kłamliwa. Barbara Skarga, wywieziona do Gułagu z wileńszczyzny w roku 1944, przytacza w swoich łagrowych wspomnieniach, co na ten temat powiedział jej polski towarzysz niedoli: „Wiesz, małe kłamstwo zawsze zostaje ujawnione, wielkie ma w sobie dziwną moc przekonywania. Wierzy się w nie łatwo, trudno bowiem sobie wyobrazić, aby oficjalne władze były zdolne do tak daleko posuniętej mistyfikacji.“13 Zastanawiając się nad potęgą sowieckiego kłamstwa, Skarga zauważała: “Świat kłamstwa używa kłamstwa przede wszystkim jako oręża 13 Barbara Skarga, Po wyzwoleniu... (1944-1956), Warszawa 2000, s. 199. 19 w walce. Ile też trudu zadaje sobie, aby możliwie dobrze kłamstwo przygotować. A jednak zawsze się gdzieś na czymś potknie, czegoś nie dopatrzy. Ukryć to potem trudno, zawsze czyjeś oczy dostrzegą, często te najbardziej niepowołane. Świat ten jednak nie zna słowa „kompromitacja“. Reagując na demistyfikację, nie ma zamiaru nigdy wyjaśniać, usprawiedliwiać się, przyznawać do ewentualnej pomyłki. Nie, broń Boże. On jeszcze mocniej kłamstwa swe powtarza, z uporem, zwiększającym się wprost proporcjonalnie do budującej się niewiary“.14 Taka postawa przynosiła efekty. Na Zachodzie najczęściej zakładano bowiem niejako odruchowo, że wszelkie kłamstwo, bojąc się demaskacji, stara się minimalizować własne rozmiary. Zachód przywykł kojarzyć kłamstwo z psychiczną niewygodą kłamcy, podszytą strachem, że jednak łgarstwo zostanie wykryte i narazi kłamcę na niewyobrażalny wstyd i kompromitację. W zachodnim świecie pojęć i emocji raczej trudno sobie wyobrazić kłamstwo posunięte do stopnia tak absolutnego, że kłamca łże wbrew oczywistości. Milcząco zakłada się natomiast, iż istnieje jakiś psychologiczny instynkt, każący ludziom wpadać w popłoch, gdy ich kłamstwa wychodzą na jaw. Sytuacja, gdy kłamca, przyłapany praktycznie na łgarstwie, zamiast gorączkowo starać się wykręcić, wytrwale obstaje przy własnych kłamstwach, a nawet z pewnością siebie piętrzy je i mnoży bez wyraźnej potrzeby, wprowadza w świat pojęć człowieka Zachodu pewne 14 ibid., s. 202. 20 zamieszanie. Każe mu w końcu kwestionować swój własny punkt widzenia oraz (jak dowiodły nieraz zachodnie reakcje na sowieckie zbrodnie) doszukiwać się w konsekwentnym kłamstwie jakichś znamion prawdy. Władze sowieckie zdawały się trafnie oceniać i umiejętnie wykorzystywać te cechy zachodniej mentalności. Sylvia Margulies pisała o mistyfikacjach, tworzonych przez GPU i NKWD w latach trzydziestych na użytek zachodnich gości odwiedzających ZSRS: „Sowiecki reżim rozumiał, że im bardziej absurdalną zaprezentuje fasadę, tym bardziej jego goście będą skłonni dać się nabrać, gdyż na pewno trudno im będzie uwierzyć, że kraj na takim poziomie rozwoju jak Związek Sowiecki zdobyłby się na takie wysiłki, by oszukiwać cudzoziemców. Któż uwierzyłby, że jest wyprowadzany w pole przez agentów GPU i politycznych aktywistów udających zwyczajnych robotników?”15 Dotychczas zwracaliśmy uwagę na to, w jaki sposób reakcje (lub brak reakcji) Zachodu na zbrodnie sowieckie kształtowane były przez czynniki mniej lub bardziej obiektywne: kłopoty z dostępem do prawdy o Sowietach, niewiarygodny wprost charakter tej prawdy oraz niezwykłą bezczelność, z jaką twórcy sowieckiej propagandy okłamywali Zachód. A jednak trzeba przyznać – najważniejsze korzenie długotrwałej skłonności Zachodu do niedostrzegania prawdy o ciemnej stronie moskiewskiego komunizmu 15 Sylvia Margulies, Pilgrimage to Russia: The Soviet Union and the Treatment of Foreigners 1924-1937, Madison, Wisconsin 1968, s. 155. 21 tkwiły na samym Zachodzie, a ściślej w umysłach i sercach jakże licznych zachodnich obserwatorów i komentatorów. Rewolucja bolszewicka i poczynania reżimu sowieckiego od samego początku nie były bowiem traktowane na Zachodzie tak, jak traktuje się fakty. W stosunkowo nikłym stopniu podlegały one zwykłym kryteriom prawdy i fałszu oraz dobra i zła. Stanowiły rzeczywistość niejako innego rodzaju. Ewentualne zwycięstwo lub klęska sowieckiej utopii miały przynieść odpowiedź na pytanie nurtujące Zachód nieprzerwanie od czasów Oświecenia: Czy radykalna przemiana świata na lepsze środkami rewolucyjnymi jest możliwa? A może raczej rację mają ci, którzy twierdzą, że próby budowy nowego świata na zgliszczach starego prowadzić mogą tylko do tragedii, gdyż stanowią płód nadmiernej ludzkiej pychy (hybris)? Zarówno zachodnia lewica, faworyzująca w mniej lub bardziej jednoznaczny sposób pierwszą tezę, jak i prawica, skłaniająca się ku drugiej, zainwestowały w interpretację sowieckiego eksperymentu swój ideologiczny kapitał. Nic dziwnego zatem, że obie pragnęły zobaczyć w bolszewickiej Rosji potwierdzenie własnych założeń. Jedna i druga strona skupiała się więc na tych doniesieniach z Rosji, które założenia te zdawały się potwierdzać, równocześnie starając się lekceważyć doniesienia przeciwne. Prawda o Rosji Sowieckiej została więc upolityczniona do tego stopnia, że wypowiedzi na ten temat traktowano często raczej jako deklaracje ideowe, niż jako słowa dotyczące konkretnie istniejącej rzeczywistości. 22 Nie było jednak prostej symetrii w tak podzielonym między prawicę i lewicę świecie idei. Kluczową ideą dwudziestego wieku był bowiem postęp, który kojarzono dość powszechnie i dość długo ze światem pojęć lewicy, nie prawicy. W samym centrum tego świata funkcjonował, od czasów paryskiego szturmu na Bastylię w roku 1789, mit rewolucji. niejedną wersję oraz niejedno wcielenie. moralnym rewolucyjnej niesprawiedliwy przecież, postępowości porządek pojmowana rewolucja moralna. była świata Posiadał on Podstawowym wymaganiem niezgoda – czyli na tak istniejący, lub inaczej Ten klimat etyczny znajdował swoje odzwierciedlenie w wielu dziedzinach, także między innymi w nowej wrażliwości estetycznej. dotychczasową rozumiane tradycją było nowoczesności. bardzo W sztuce dwudziestego wieku zrywanie z estetyczną, często jako czyli artystyczny konieczny rewolucjonizm, warunek postępu i Prądem dominującym stał się tu modernizm, często utożsamiający wręcz pojęcie piękna z pojęciem nowoczesności. Zaś w świecie idei politycznych i społecznych najradykalniejszą kwintesencją rewolucyjnego postępu stał się komunizm – marksowskie proroctwo, ubrane w szaty naukowego światopoglądu i uzbrojone w buntowniczy zapał. Postępową naturę komunizmu można było pojmować, jasno lub mgliście, w kategoriach cywilizacyjnych. moralnych, kulturalnych, społecznych lub Rewolucja, tak lub inaczej pojmowana, była na ustach ludzi uważających się za postępowych. 23 Aby odczuwać dalsze lub bliższe ideowe pokrewieństwo z komunizmem, nie trzeba było koniecznie być jego zdeklarowanym wyznawcą ani członkiem komunistycznej partii. Anne Applebaum, w swojej historii Gułagu, zwróciła uwagę na wspólny świat pojęć szeroko rozumianej zachodniej lewicy i rosyjskich bolszewików: „Nauki tych samych filozofów – Marksa i Engelsa – ukształtowały poglądy całej lewicy – zarówno zachodniej jak i sowieckiej. Używano tych samych pojęć do opisania świata: „masy”, „walka”, „proletariat”, „wyzyskiwacze” i „wyzyskiwani” czy też „własność środków produkcji”. oznaczałoby Zbyt głębokie potępienie Związku Sowieckiego potępienie przedstawicieli czegoś, lewicy co było zachodniej”.16 tak bliskie Komunizm, sercom którego wielu ideowe fundamenty zostały stworzone na Zachodzie, był dzieckiem zachodniej tradycji intelektualnej. intelektualiści Nie jest więc rzeczą niezrozumiałą, że zachodni potrafili sowieckimi komunistami. doszukiwać się duchowego pokrewieństwa z Zastanawia jednak i chyba długo jeszcze będzie zastanawiać to, jak łatwo udawało się im nieraz odnajdywać pokrewieństwo moralne z czekistowskimi katami. W świecie pojęć zachodniej lewicy naczelnym bodźcem moralnym było marzenie o stworzeniu niesprawiedliwości i lepszego wojen. Od świata, wyzwolonego początku z dziewiętnastego wyzysku, stulecia oczekiwano na dokończenie dzieła rewolucji francuskiej, której nie udało 16 Anne Applebaum, Gułag, tłum. Jakub Urbański, Warszawa 2005, s. 15. 24 się za pierwszym razem zbudować doskonałego społeczeństwa opartego na wolności, równości i braterstwie. Rozumiano, że przy realizacji dzieła tak szczytnego i dalekosiężnego padają, niestety, nieuniknione ofiary. Zasadnicza kwestia moralna lewicy sprowadzała się do pytania: gdzie leży granica rewolucyjnej przemocy, za którą cel przestaje uświęcać środki? Im więcej dowiadywano się na Zachodzie o zbrodniach sowieckiego komunizmu, tym bardziej kłopotliwe stawało się to pytanie. bowiem ideał znosił konfrontację z rzeczywistością. Tym gorzej Jedną z typowych reakcji na ten stan rzeczy była wśród ideowych przyjaciół rewolucji rosnąca niechęć wobec faktów. Coraz trudniej było przyjmować je do wiadomości. Z drugiej strony, im mniej wiedziano i mówiono o sowieckich łagrach, więzieniach i terrorze, tym skuteczniej można było unikać zmierzenia się z niewygodną kwestią – na ile cel uświęca środki? Tak więc coraz bardziej atrakcyjna stawała się alternatywna wersja faktów, podsuwana wytrwale przez bolszewicką propagandę. Według niej Rosja Sowiecka była oazą wolności, sprawiedliwości i humanizmu na globalnej pustyni wyzysku i krzywd. Wybór tej wersji i odrzucenie doniesień świadków pozwalały w oczywisty sposób ratować wiarę w rewolucyjne ideały przed zwątpieniem. A jednak takie wyjaśnienie nie wszystko wyjaśnia. W kręgach zachodnich marzycieli o lepszym świecie istniała bowiem jeszcze inna, bardziej złożona i na pozór wewnętrznie sprzeczna postawa. Cechował ją 25 swoisty rodzaj zawieszenia między wiedzą a niewiedzą, prawdą a nieprawdą. Ci, którzy ją praktykowali, wiedzieli w gruncie rzeczy, lub przynajmniej się domyślali, że doniesienia świadków sowieckich zbrodni odpowiadają prawdzie. Była to jednak prawda, której nie chcieli. Czy można nie godzić się na prawdę? -- zapytywał kiedyś Dostojewski. Czy można nie zgadzać się na to, że dwa razy dwa jest cztery? Okazuje się, że można. Byli na Zachodzie ludzie, którzy dając zasadniczo wiarę świadkom sowieckiego terroru i Gułagu, jednocześnie na prawdę tę się nie godzili. Ignorując prawdę lub powtarzając fałszywe argumenty przeciwko niej, starali się przekonywać innych, że nie jest tak jak jest. Nieraz, jak można zauważyć na niejednym przykładzie, starali się w ten sposób także tłumić własną wiedzę i usuwać jej ślady z własnej świadomości. Z upływem czasu wiedza o sowieckim terrorze, Gułagu i prześladowaniach stawała się coraz bardziej ewidentna i jednoznaczna. Świadectwa pojawiające się na Zachodzie były coraz liczniejsze, coraz lepiej się uzupełniały. Negowanie prawdy wymagało coraz większego samozaparcia i coraz silniejszej woli oszukiwania samego siebie (oraz, oczywiście, oszukiwania innych). Tym bardziej gorączkowo poszukiwano w wielu środowiskach sposobów na to, by prawda o ciemnej stronie sowieckiego komunizmu stała się czymś nie do pomyślenia. Starając się zgłębić zachodnie reakcje na ciemną stronę komunizmu, nieuchronnie wykraczamy poza świat racjonalnych pojęć i motywacji. 26 Robert Conquest, zapytany o wyjaśnienie źródeł wiary wielu zachodnich intelektualistów w sowiecki komunizm, stwierdził, że nie sposób tak naprawdę znaleźć racjonalnego wytłumaczenia tej postawy.17 Mamy tu bowiem do czynienia z konfliktem między ludzką potrzebą wiedzy i nie mniej ludzką potrzebą wiary. Konflikt ten rozstrzygano często w głębi serca na korzyść wiary, wbrew wiedzy. Oczywiście, nie jest to nic nowego w historii. Marcel Proust zauważył z właściwą sobie elokwencją: „Fakty nie przenikają do świata, w którym żyją nasze wierzenia; one ich nie zrodziły, ani ich nie niszczą. Fakty mogą zadawać wierzeniom kłam, nie osłabiając ich”.18 Kingsley Amis – angielski intelektualista, który przez 15 lat był wierzącym komunistą i posłusznie wspierał swym talentem stalinowską propagandę – tak wyjaśniał po latach przyczyny swojego zaślepienia: „Mamy tu do czynienia z konfliktem między uczuciem a inteligencją, z rozmyślnym samooszustwem, polegającym na tym, że część naszego umysłu wie doskonale, iż nasza wiara jest fałszywa lub nikczemna, a mimo to emocjonalna potrzeba wiary jest w nas tak silna, że ta wiedza pozostaje jak gdyby zamknięta, odizolowana, niezdolna wpływać na nasze słowa i czyny“.19 Taka postawa nie była jedynie sprawą indywidualną. Przeciwnie, nabrała ona dynamiki środowiskowej i niewątpliwie właśnie dzięki temu 17 ibid., s. 272. 18 Marcel Proust, W poszukiwaniu straconego czasu, tłum. Tadeusz Boy-Żeleński. Cyt za: Ryszard Kapuściński, Lapidarium IV, Warszawa 2000, s. 114. 19 Amis, op.cit., s. 273. 27 utrzymywała się na Zachodzie tak długo i tkwiła w tamtejszym życiu kulturalnym i intelektualnym tak głęboko. Wytrwałe wmawianie sobie i innym, że komunizm jest dobry (lub „mimo wszystko“ dobry) ukształtowało swoisty język debaty wielu prominentnych zachodnich środowisk. Język ten ułatwiał członkom niewygodnymi faktami. tych środowisk unikanie konfrontacji z Mogli oni tym łatwiej tworzyć zamknięty krąg, w którym nie pojawiały się pewne kwestie, gdyż ktoś, kto je stawiał był z tego kręgu wykluczany. Dopuszczał się bowiem złamania tabu. Samo stawianie znaku zapytania obok dogmatu, że komunizm jest dobry, uważane było w wielu takich kręgach za działanie na korzyść wrogów komunizmu ergo wrogów postępu ergo wrogów dobra. Nawet jeśli można było żywić wątpliwości co do tego lub innego aspektu komunizmu, lepiej było czynić to po cichu, gdyż komunizm, nawet niedoskonały, lepszy był przecież (na mocy aksjomatu) od swego przeciwieństwa. Zrazu przeciwieństwo komunizmu określano mglistym mianem reakcji, aż w latach trzydziestych obsadzono w tej roli Hitlera. To miało ostatecznie rozwiązać wszelkie dylematy. Wiadomo, że nawet zupełne przekonanie się o fałszywości własnych wierzeń wcale nie musi prowadzić nieuchronnie do przyznania się do błędu, nawet jeśli miałoby to być tylko przyznanie się przed samym sobą. Nierzadko wiedzie ono w stronę przeciwną – do umyślnego trwania w nieprawdzie. Trwanie to bywa tym bardziej nieustępliwe (lub tym bardziej 28 cyniczne), im bardziej oczywista jest sama prawda. Często przybierano taką postawę z wierności dla idei (przynajmniej tak to tłumaczono). Nieraz jednak prawdziwą, choć zwykle skrywaną, jej przyczyną była zwykła pycha. Widać to szczególnie wyraźnie, gdy spojrzeć na postawy wielu członków zachodnich elit intelektualnych. Rękojmią ich prestiżu było przecież założenie, że widzą oni świat lepiej niż reszta społeczeństwa i w odróżnieniu od tej reszty potrafią przenikać pozory i docierać do sedna spraw. Publiczne przyznanie się do pomyłki wymaga pewnego minimum odwagi i pokory. Ci członkowie intelektualnych elit Zachodu, których było na to stać, stanowili chlubne wyjątki. Pamiętajmy, że za przyznanie się do błędów tego rodzaju groziły nieraz dotkliwe sankcje towarzyskie, prestiżowe, a czasem i materialne w ramach środowiska. Konformizm odgrywał czasami niewątpliwą rolę w kształtowaniu stosunku zachodnich elit intelektualnych do ciemnej strony komunizmu. W wielu środowiskach ignorowanie bądź odrzucanie prawdy na ten temat było przez długie lata postawą opłacalną: otwierało nieraz drogę na salony, pomagało sławie, a czasem również konkretnym zamówieniom czy kontraktom wydawniczym, ułatwiało uzyskanie dobrych recenzji i nierzadko wpływało pomyślnie na załatwienie posady redakcyjnej albo uniwersyteckiej. O sile środowiska przekonać się mogli nawet pisarze tak sławni jak Albert Camus. Gdy autor Dżumy ośmielił się zakwestionować opinię Jean-Paul Sartre’a, który twierdził, że nie powinno się mówić głośno o Gułagu, z miejsca stał się pariasem na literackich salonach Paryża. 29 Wiara miała więc unieważniać wiedzę w imię nadziei, że szczytny cel ostatecznie usprawiedliwi kiedyś nawet zbrodnicze środki. Przemoc stanowiła dla wierzącego warunek, by komunistyczne słowo stało się ciałem i marksistowsko-leninowska obietnica lepszego świata przerodziła się w rzeczywistość. W licznych kręgach intelektualistów, a więc ludzi żyjących w świecie słów i pragnących, by słowa zmieniały świat, akceptowano rewolucyjną przemoc z charakterystyczną łatwością. Indywidualne postawy oscylowały często między płochliwym godzeniem się na przemoc, rozumianą jako nieunikniona cena lepszego jutra, a entuzjastycznym kultem rewolucyjnego gwałtu, przedstawianego jako wartość sama w sobie. Ta druga postawa, cechująca się demonstracyjną pogardą wobec moralnych wahań i pochwałą zdecydowanych czynów, wyróżniała nieraz środowiska ludzi słowa raczej niż czynu. Na przykład liczne awangardowe manifesty literatury i sztuki dwudziestego wieku przepełnione były obowiązkową niemal retoryką rewolucyjnej przemocy. Otwarte wychwalanie przemocy uchodziło nieraz samo w sobie za wyraz antymieszczańskiego buntu. Hannah Arendt dostrzegała w tym ważne źródło atrakcyjności totalitaryzmów w dwudziestym wieku. W Korzeniach totalitaryzmu pisała: Skoro burżuazja uważała się za strażniczkę zachodnich wartości i zakłamywała wszelkie kwestie moralne, popisując się cnotami, których nie tylko nie posiadała, ale którymi w gruncie rzeczy pogardzała, w takim razie otwarte popieranie okrucieństwa, lekceważenie ludzkich 30 wartości i ogólna amoralność nosiły cechy postawy rewolucyjnej, gdyż przynajmniej niszczyły one fundament hipokryzji, na jakim zdawało sie opierać ówczesne społeczeństwo.20 Nie da się humanistyczne jednak cele, wyjaśnić do końca usprawiedliwiające tej postawy bandyckie środki. wiarą w Wśród apologetów Lenina i Stalina nie brakowało ludzi w gruncie rzeczy sceptycznych co do sowieckiej utopii. Fascynowała ich przemoc, gdyż nawet jeśli nie wierzyli, że prowadzi ona do ogólnoludzkiego szczęścia w komunizmie, to wystarczało im, że przynajmniej niszczy ona świat dotychczasowy. Nienawiść do istniejącego świata bywała bowiem czasem wśród piewców sowieckiego terroru uczuciem nie mniej silnym jak wiara w lepsze jutro. Niszczycielska przemoc może być pociągająca sama w sobie, nawet gdy nie sposób się po niej spodziewać żadnych pozytywnych rezultatów. Akceptacja bolszewickiej przemocy bywała nie tylko sposobem powiedzenia „tak“ komunistycznej utopii ale również sposobem powiedzenia „nie“ istniejącemu światu, bez względu na niewiarę w komunistyczną utopię. Krótko mówiąc, akceptacja Gułagu mogła być – i bywała – przejawem nihilizmu. Bywała wyrazem buntu dla samego buntu – bez żadnej pozytywnej wiary. Historia dowiodła już nieraz, że tego rodzaju bunt, wynikający z czystej negacji, może być sam w sobie źródłem 20 Hanah Arendt, The Origins of Totalitarianism, New York 1951, s. 334. 31 inspiracji, której skutki bywają nieraz straszne a nieraz po prostu banalnie nikczemne. Tak więc konflikt między wiedzą i wiarą nie tłumaczy do końca tak częstej gotowości zachodnich elit do ignorowania lub fałszowania prawdy o sowieckich zbrodniach. Nieraz czyniono to wbrew wiedzy i jednocześnie wbrew wierze (czy raczej niewierze). Godzono się czasem na uczestnictwo w kłamstwie, o którym wiedziano, że jest kłamstwem i to w dodatku kłamstwem nie prowadzącym wcale do jakichś szczytnych celów. Niektórym z tych, którzy tak czynili, prawda jawiła się jako coś z natury względnego i podporządkowanego politycznej grze. Ten, kto podkopuje komunizm – sądzili – wzmacnia siłą rzeczy jego przeciwników: prawicę, reakcję, burżuazję, faszyzm, nazizm, klerykalizm – słowem wszystko to, co komunizm ogłaszał za swojego wroga. Wybierano zatem świadomie zło bardziej oddalone w przestrzeni, zło bardziej abstrakcyjne i egzotyczne, by móc silniej sprzeciwić się złu (lub temu, co za zło uważano) bliższemu i bardziej zagrażającemu Zachodowi (naprawdę lub rzekomo). Jak widać, można zwracać uwagę na rozmaite ideowe źródła postaw Zachodu wobec komunizmu; można mnożyć niuanse. Ale historia jest zawsze ciekawsza od ideologii, bo nie pozwala sprowadzić ludzkich motywacji i zachowań do prostych zależności i opozycji. Spoglądając bliżej na to, jak kształtował się obraz Gułagu w oczach Zachodu, od razu 32 zauważymy mnóstwo komplikacji i pozornych niekonsekwencji. Na przykład, prosty na pierwszy rzut oka świat ideowej opozycji między prawicą a lewicą komplikuje się, gdy zauważamy, że, zwłaszcza w latach dwudziestych, bolszewicka przemoc i Gułag znajdowały nierzadko swoich najbardziej nieustępliwych krytyków właśnie w środowiskach zachodniej lewicy. W tym samym czasie najzagorzalszymi sojusznikami i apologetami Sowietow bywali nieraz przedstawiciele zachodniego kapitału. Okazuje się, że bardzo często ideologia szła w kąt, gdy pojawiały się perspektywy robienia w Rosji Sowieckiej intratnych interesów: pecunia non olet. W miarę jak Stalin budował (zarówno dzięki pracy niewolników Gułagu, jak i współpracy atrakcyjnym z Zachodem) partnerem potęgę swojego politycznym państwa, Zachodu, ZSRS coraz stawał się poważniej uwzględnianym w planach przyszłych międzynarodowych aliansów. W kulturze politycznej Zachodu język polityki zawsze czerpał ze skarbnicy retoryki moralistycznej, tak więc politycznym aliansom towarzyszyło bardzo często tuszowanie nawet najbardziej oczywistych zbrodni ewentualnego partnera i sojusznika. W czasach drugiej wojny światowej Stalin stał się bohaterem nie tylko Związku Sowieckiego ale i Zachodu. Jeśli nawet postaw rządów i poszczególnych środowisk wobec sowieckiego terroru i Gułagu nie można ostatecznie podporządkować jakimś całkowicie spójnym i konsekwentnym zasadom, to tym bardziej trudno to uczynić w przypadku konkretnych, pojedynczych ludzi. Ich 33 postawy i opinie na ten temat kształtowały się w konkretnej otoczce środowiskowej i obyczajowej; wreszcie były one nieraz wynikiem rozmaitych osobistych uwarunkowań, motywacji, pragnień, nacisków czy kompleksów. Angielski pisarz Martin Amis, zastanawiając się, co też skłaniało jego ojca, Kingsley Amisa i innych brytyjskich intelektualistów do usprawiedliwiania ciemnych stron komunizmu, sporządził następującą listę motywów: „poczucie winy ludzi z klas uprzywilejowanych; niejasne poczucie niezadowolenia z istniejącego stanu rzeczy; nienawiść wobec status quo; pragnienie epatowania i skandalizowania rodziców czyli wyznawców tradycyjnych wartości; poczucie bezpośredniego zaangażowania w najważniejsze sprawy świata“.21 Tę listę można rozwijać. Dodajmy jeszcze, że nie bez znaczenia pozostawało też to, kto był czyim synem, mężem, kochankiem, przyjacielem, uczniem czy rywalem. Sowieccy specjaliści od public relations, autorzy propagandy i operatorzy tajnej policji od początku objawiali dużą znajomość natury ludzkiej i trzeźwo oceniali osobisty charakter ludzkich motywacji. Angelica Balabanoff, pełniąca jeszcze w okresie leninowskim funkcję sekretarza Kominternu – a więc osoba niewątpliwie dobrze zorientowana – napisała wiele lat później, że już wówczas przyjeżdżających z Zachodu gości władze sowieckie oceniały i klasyfikowały wedug czterech „powierzchowny, naiwny, ambitny oraz przekupny“.22 21 ibid., s. 272. 22 Pipes, op. cit., s. 209. kategorii: Taka klasyfikacja 34 pomagała, jak się wydaje, w należytej „obróbce“ tych gości oraz w kształtowaniu entuzjastycznych opinii, które wygłaszali oni potem ochoczo na temat sielskiego życia rosyjskich chłopów w dobie kolektywizacji oraz narodzin nowego człowieka sowieckiego w Gułagu. Temat Gułagu stanowił punkt newralgiczny prawdy i kłamstwa o Rosji Sowieckiej. Nie bez powodu właśnie dzieło Sołżenicyna Archipelag Gułag ostatecznie podkopało propagandowe fundamenty gmachu sowieckiego kłamstwa, wznoszonego na użytek Zachodu od czasu, gdy w Piotrogrodzie wystrzeliła „Aurora“. I chociaż gmach trzymał się jeszcze przez pewien czas, to odkąd na Zachodzie ukazał się Archipelag Gułag, jego ściany pękały coraz bardziej i nigdy już nie udało sie go odbudować. Dziś wciąż stoją jego ruiny, zasłaniając nieraz i zakłócając widok dwudziestego wieku. Trzeba coś z tym zrobić. Niniejsza książka opisuje, jak ten gmach kłamstw wznosili wspólnymi siłami sowieccy propagandyści i zachodni współtwórcy tej propagandy wraz z jej wdzięcznymi konsumentami. Mówi też o tym, czego wymagało i z czym wiązało się na Zachodzie w różnych okresach mówienie na ten temat prawdy. Pytanie dlaczego? towarzyszy tej historii od początku do końca. Aby nie prowadziło ono tylko do piętrzenia abstrakcji i uogólnień, trzeba pytać: kto? co? jak? kiedy? gdzie? po co? w jakiej sytuacji? W ten sposób wybieramy pamięć przeciwko zapomnieniu. 35 36