Szkice o muzyce
Transkrypt
Szkice o muzyce
Bohdan Pilarski Szkice o muzyce wydanie drugie, poszerzone Instytut Wydawniczy PAX Warszawa 2010 380 stron miękka oprawa cena 25 zł 238 Szkice o muzyce to bardzo interesujący zbiór artykułów wybitnego muzykologa publikowanych w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Bohdan Pilarski studiował muzykologię w Poznaniu i w Warszawie, przygotowywał doktorat w Instytucie Muzykologii UW. Współpracował z Polskim Radiem prowadząc audycje muzyczne, był redaktorem „Ruchu Muzycznego”, czynnie uczestniczył w życiu kulturalnym kraju. Po 1957 roku wiele podróżował, narażając się władzom swoim upodobaniem do muzyki awangardowej i utrzymywaniem nieodpowiednich kontaktów. W 1962 roku uzyskał francuskie stypendium naukowe, dzięki któremu mógł studiować historię i estetykę na Sorbonie oraz historię sztuki i antropologię w Collège de France. Wówczas związał się ze środowiskiem „Kultury”. Książka została po raz pierwszy opublikowana w 1967 roku, jednak ze względu na cenzurę wiele artykułów zostało wówczas znacznie okrojonych. Obecne wydanie przywraca ich pierwotne brzmienie. Język, którym posługuje się autor, jest przystępny, mimo obecności fachowego słownictwa. Czytając opisy poszczególnych dzieł muzycznych czy koncertów, chciałoby się słuchać je na bieżąco, by wraz z autorem wspólnie analizować formy. Artykuły podzielone są tematycznie na sześć rozdziałów. Pierwszy (dość rozbudowany) dotyczy Festiwalu Warszawska Jesień, szczególnie edycji z lat 1961, 1962, 1966 i 1967. W drugim autor zamieszcza wywiady oraz wspomnienia o wybitnych artystach: Witoldzie Małcużyńskim, Arturze Rubinsteinie oraz Witoldzie Lutosławskim. Trzeci rozdział w całości poświęcony jest Festiwalowi Jazz Jamboree w Warszawie oraz problematyce polskiego jazzu i wykonawców jazzowych. W kolejnych rozdziałach Pilarski opowiada o swoich podróżach do Pragi, Moskwy czy Gruzji oraz o muzykach, którzy wywarli na nim największe wrażenie. Należą do nich paryski pianista Lazare Lévy, Magdalena Tagliaferro, radziecki duet Igor Bezrodnyj i Zofia Wakmann, Monique Duphil oraz Maurice Hasson. Pojawiają się też wspomnienia z II Warszawskiej Wiosny w 1955 roku, z poznańskiego konkursu im. Henryka Wieniawskiego oraz krakowskiej Wiosny Młodych Muzyków. Pilarski szczególnie dobrze wspomina śląski Festiwal Jeunesse Musicale oraz Festiwal Vratislavia cantans. Wreszcie ostatni rozdział książki przedstawia sylwetki kompozytorów wszechczasów − Bacha, Mozarta i Ravela oraz wybitnych pedagogów − Adolfa Chybińskiego i ks. Hieronima Feichta, którzy mieli znaczący wpływ na rozwój autora. Na uwagę zasługuje rozdział dotyczący Warszawskiej Jesieni. Wybrane edycje festiwalu opracowane są w postaci dzienników z bardzo szczegółowymi komentarzami. Dzięki temu czytelnik może przenieść się, choć na chwilę, w tamte czasy, kluczowe dla formowania się tożsamości i indywidualności polskiej muzyki i kultury w ogóle. Bohdan Pilarski obserwował budzące się wów- Czytelnik może przenieść się w czasy kluczowe dla formowania się tożsamości i indywidualności polskiej muzyki i kultury w ogóle. czas zainteresowanie awangardą, dzięki któremu polska muzyka zaistniała na arenie międzynarodowej. Pęd polskich artystów do sztuki awangardowej wzbudzał z jednej strony zdumienie zachodnich krytyków, a z drugiej − złość i niepokój komentatorów ze Związku Radzieckiego. To właśnie wtedy w krótkim czasie wydaliśmy na świat wielu genialnych twórców. Autor podkreśla, jak wielkie znaczenie miały festiwale muzyczne. Pełniły one w naszym kraju, odradzającym się po okresie okupacji i ciemiężonym przez reżim komunistyczny, ogromnie ważne funkcje społeczne. Publiczność brała czynny udział w koncertach (niejednokrotnie okazując swoją dezaprobatę), które były niebywałą szansą dla kompozytorów na zaprezentowanie swoich dzieł. Podczas gdy na Zachodzie oddzielano koncerty abonamentowe od koncertów muzyki współczesnej, w Polsce było inaczej. Zdaniem Pilarskiego, nasi artyści nie wykorzystali jednak swojej szansy. Nie powstała żadna charakterystyczna dla Polski szkoła kompozytorska, nikt też nie zdobył się na sformułowanie własnej, niezależnej filozofii i ideologii artystycznej. Słowem, zmarnowano ogromny potencjał. „Wszyscy są znużeni. Niejako podwójnie: poczuciem rozczarowania i uczuciem nudy, jaka zaczyna wiać z tej nowej muzyki, która już wcale nie jest nowa. Jeśli odjąć entuzjastyczny romantyzm, jaki byliśmy skłonni jej przypisać przed dziesięciu laty, zostaje surowa i obca duchowo materia dźwięków, szmerów, gestów” (s. 74). Ze wzruszeniem czyta się wspomnienia Pilarskiego o tak wielkich osobowościach, jak Karol Szymanowski, Bogusław Schaeffer, Igor Strawiński, Anton Webern, Krzysztof Penderecki, Witold Lutosławski czy Grażyna Bacewicz. Większość z nich odeszła, lecz ich dzieła znane są na całym świecie. Mało kto wie, że większość ich prawykonań miało miejsce podczas najbardziej owocnego okresu Warszawskiej Jesieni. O wszechstronności autora, który zajmuje się przede wszystkim muzyką klasyczną i współczesną, świadczy doskonała znajomość jazzu oraz innych dziedzin kultury i sztuki. Cenne jest to, że Bohdan Pilarski nie boi się krytykować polskich muzyków. Na przykład surowo oceniał Jazz Jamboree z 1966 roku. W prezentowanych utworach dostrzegał schematyzm, powierzchowność oraz brak kreatywności. Warto uważnie przeczytać rozdział dotyczący podróży zagranicznych. Dzięki niemu można poznać tętniącą życiem muzycznym Moskwę oraz Gruzję, kraj Kompressje 239 wyjątkowo życzliwych mieszkańców, bogatej tradycji wielogłosowej muzyki ludowej oraz unikatowej rzeźby i architektury. Służby PRL bezskutecznie usiłowały zwerbować Pilarskiego do współpracy. Po powrocie z Francji w 1965 roku stracił pracę i możliwości wyjazdów zagranicznych. Wówczas Pilarski zdecydował się wrócić do Krupki w Wielkopolsce, gdzie po wojnie przeniosła się z Wileńszczyzny jego rodzina. W Krupce kontynuował pracę naukową i zajmował się... hodowlą owiec. Powrócił do życia publicznego dopiero w 1980 roku, uczestnicząc w organizacji rolniczej Solidarności. Był posłem z ramienia Komitetu Obywatelskiego, w 1992 roku został członkiem delegacji polskiej w Zgromadzeniu Parlamentarnym Rady Europy. Władze PRL złamały jego karierę muzykologa i dziennikarza, nigdy jednak nie udało im się złamać jego godności i honoru. Anna Huszczo Wojciech Pszoniak Aktor 240 Wojciech Pszoniak w rozmowie z Michałem Komarem Wydawnictwo Literackie Kraków 2009 248 stron twarda oprawa cena 39, 90 zł W książce jest wszystko, czego się można spodziewać po rozmowie z wielkim aktorem. Próby zdefiniowania sztuki aktorskiej, wspomnienia najważniejszych ról, flashback kluczowych dla kariery wydarzeń. Z płynnej opowieści przeplatanej anegdotami i fragmentami sztuk teatralnych wynurzają się refleksje nad kondycją współczesnego teatru, kina, aktorstwa, jak również sentymentalne wspomnienia wielkich postaci minionych lat, którzy przyczynili się do sukcesu aktora. Wojciech Pszoniak, urodzony w 1942 roku we Lwowie, należy do szczególnego gatunku ludzi wielkich. Ten królewski przydomek jest mu przypisywany bez mrugnięcia okiem i nikt nie śmie go kwestionować, nawet on sam. Świadomość wielkości jednak w tym wypadku nie razi. Jak mówił Michał Komar, jego rozmówca to „człowiek, który przeżył swoje, wie, co przeżył, a co więcej, poddaje swoje doświadczenie namysłowi” (Po pierwsze rozmówca, „Dziennik”, 11 lipca 2009 r.). Pszoniak zdaje się sam szukać tajemnicy tej wielkości z taką samą zachłannością i jest tak samo zaskoczony jak każdy czytelnik Aktora. Tak, zaskoczony. Bo ścieżka kariery nie rysowała się od początku klarownie. Przygoda z muzyką (skrzypce, klarnet, obój), imanie się różnych zajęć (strzyżenie psów, praca w rzeźni), kilkakrotne zdawanie do szkoły aktorskiej („brak warunków”), wejście w środek sporu między Krakowem a Warszawą (Pszoniak był piętnowany za potraktowanie krakowskiej PWST jako „drugiego wyboru”) − wszystko to nie wróżyło mu najlepiej. Dochodzenie do aktorstwa było procesem, lawirowaniem, poszukiwaniem, ale decyzja – ostateczna, pewna i nieodwracalna. Mówienie o sztuce często ją zabija. To delikatna sfera, tak jak sfera uczuć, które ma wywoływać. Pszoniak podkreśla, że prawidłowy odbiór zależy nie od inteligencji i wrażliwości odbiorców, ale od tego co porusza ich inteligencję i wrażliwość. Fabuła, scenariusz, mowa są tylko tłem. „Poruszyciel” szuka w odgrywanej postaci siebie, choćby małej cząstki wspólnej, na której mógłby się oprzeć i ożywić rolę, uruchomić rzeczywistość zapisaną w scenariuszu. Przypomina to subtelną, acz kolosalną różnicę pomiędzy protestantyzmem a katolicyzmem w kwestii obecności Chrystusa w Komunii Świętej − jedni uważają ją za symboliczną, drudzy za rzeczwistą. Nie ma wątpliwości, że Pszoniak nie gra postaci. On się nią staje, przeistacza się, wykracza poza swoją tożsamość, nie pokazuje rzeczy, lecz samą jej istotę. Na tym właśnie polega różnica między współczesnym aktorstwem a największymi rolami Pszoniaka z lat siedemdziesiątych w Śnie nocy letniej, Biesach, Sprawie Dantona, Wszystkim dobrym, co się dobrze kończy, czy w Locie nad kukułczym gniazdem. Gra w teatrze, powiada, jest jak gra w szachy. „Myśl o tym, co się stanie w czwartym, czy piątym ruchu, wymaga subtelności, o którą coraz trudniej w półprawdziwym świecie sitcomów” (s. 72). Mnóstwo jest bowiem aktorów, którzy odgrywają swoje role i wracają do siebie, udają kogoś, po czym zostawiają swoją postać w teatrze, traktują aktorstwo tylko jako zawód. Być może wielkie aktorstwo minęło, bo minęły czasy, w których było ono symbolem sprzeciwu wobec komunistycznego rządu, w których lepiej było odejść w inną rzeczywistość, pokazać absurdalność tego co jest, poruszyć, pocieszyć, pokazać wyjście. Pszoniak jednak odpowiada: „Nie o to szło. A o co? O zło, które bierze się z zakłamania. Z zatrucia życia przez kłamstwo. Polityka jest tylko częścią tej sprawy. Także teatr, ten, który wygładzał tekst Szekspira, nie chciał dostrzec, co się dzieje w środku” (s. 109). Technika bowiem pozostaje Przypomina to subtelną, acz kolosalną różnicę pomiędzy protestantyzmem a katolicyzmem w kwestii obecności Chrystusa w Komunii Świętej. ta sama, reguły się nie zmieniają, ale prawdziwego aktorstwa nie da się nauczyć. Tam, gdzie nie ma twórczości, jest barbarzyństwo. Niewątpliwym atutem książki jest relacja ze współpracy z takimi postaciami jak Zygmunt Hübner, Konrad Swinarski, Karel Reisz czy Andrzej Wajda. Dzięki wspomnieniom o nich i o ich pracy nie jest to hymn na cześć Pszoniaka, lecz oda do sztuki, i to nie tylko aktorskiej. Mowa jest również o muzyce, malarstwie, poezji. Ciekawy jest fragment dotyczący Tadeusza Różewicza i jego wpływu na młodego Pszoniaka. Różewicz pojawia się tylko na początku, Pszoniak w kilku słowach mówi, jaką rolę odegrał w jego życiu. Czy była to tylko chwilowa fascynacja, kaprys młodego wieku? Kompressje 241