Jan Melka
Transkrypt
Jan Melka
Kogo cieszy koniec świata? Koniec świata nadchodzi. Po spektakularnej porażce Majów w kwestii przewidywania przyszłości miłośnicy apokaliptycznych wizji poczuli dreszcz ekscytacji na wieść o abdykacji papieża, a świat obiegły sybilliczne wynurzenia św. Malachiasza. Niecierpliwi do Dnia Sądu przygotowywali się już rok wcześniej razem z Haroldem Campingiem – amerykańskim kaznodzieją i badaczem Biblii. Tradycja próbnych końców świata jest zresztą ważnym elementem europejskiej kultury od roku 999, w którym to Kościół Katolicki zapowiedział ponowne zmartwychwstanie Chrystusa dokładnie tysiąc lat po Jego narodzinach. Do wspomnianego zdarzenia nie doszło ani wtedy, ani nawet kolejny tysiąc lat później. Mimo tych wszystkich spektakularnych niewypałów, histeria roku 2012 miała kuriozalnie wielki zasięg przy jednoczesnym całkowitym braku przemawiających za teorią końca świata argumentów naukowych czy chociażby metafizycznych. Dlaczego spośród wielu innych teorii, akurat ta tak mocno wbiła się w zbiorową świadomość? Może właśnie dlatego, że nie miała podstaw, które da się zakwestionować. Brak sprecyzowanych omenów albo choćby ramowego planu procesu zniszczenia świata (a czy przez „świat” rozumie się Wszechświat, planetę Ziemię, czy życie biologiczne, tego również nie dopowiedziano) pozwalał na podczepienie pod datę dwudziestego pierwszego grudnia Anno Domini 2012 dowolnej koncepcji Apokalipsy, począwszy od rozpoczęcia Sądu Ostatecznego, przez zamianę biegunów magnetycznych i flarę słoneczną, wojnę atomową, aż po wybuch superwulkanu Yellowstone. Mimo wielokrotnych zapewnień ze strony naukowców, wizja końca była po prostu zbyt pociągająca, by przejść obok niej obojętnie. Świadomość nieuniknionej śmierci daje komfort psychiczny, jakiego nie zapewnia nic innego. Odnosząc się do filozofii niemieckiego XIX-wiecznego idealizmu, możemy powiedzieć, że znosi ona obowiązek wyboru, pozwala zrzucić z siebie odpowiedzialność za siebie i cieszyć się bierną wolnością. Do tego dochodzi też naturalne, atawistyczne pragnienie bycia wyróżnionym, jeśli nie indywidualnie, to chociaż jako część konkretnej grupy społecznej. Najbardziej eksponowanym miejscem zaraz po pierwszym jest ostatnie, dlatego też świadomość przynależności do ostatniego pokolenia ludzi stanowi świetną pożywkę dla egocentryzmu, którego w czasach szalejącego personalizmu i wręcz wtłaczanego kulturowo indywidualizmu mamy pod dostatkiem – powiedzenie „Po nas choćby potop” w tym kontekście nabiera całkiem nowego znaczenia. Profitów płynących ze zniszczenia świata jest więcej: zatrzymanie się rzekomej degeneracji społeczeństwa, koniec nieznajomości dnia ani godziny. Mentalny konformista kieruje się ilością, a nie jakością wiedzy – kompleksowe, łatwo przyswajalne wyjaśnienia pozwalają na uspokojenie sumienia i bronią przed uświadomieniem sobie własnej ignorancji, przez co zyskują medialną przewagę nad skomplikowanymi, często niekompletnymi, mało intuicyjnymi teoriami naukowymi. Zarażeni prostą, klarowną, absurdalną ideą ludzie zaczynają ją głosić. Myśl, im bardziej absurdalna, tym bardziej charakterystyczna, ergo lepiej zapadająca w pamięć, jest rozpowszechniana, aż trafia do kogoś, kto może ją poprzeć swoim autorytetem. Rozpowszechniany przez dziennikarzy, aktorów, rozmaite media mit trafia pod strzechy, gdzie zazwyczaj odkłada się na peryferiach świadomości odbiorcy, który nie ma potrzeby zadania sobie trudu weryfikowania otrzymywanych informacji. Naukowcy, z racji stosunkowo niewielkiej rozpoznawalności wydają się grupą odległą i zdehumanizowaną, w przeciwieństwie do niekompetentnych, ale budzących zaufanie celebrytów i znajomych. W walce o rząd dusz fachowcy stoją wiecznie na przegranej pozycji. Pozytywistyczna praca u podstaw staje się coraz trudniejsza wraz ze wzrostem natężenia szumu informacyjnego, w którym szansę przebicia się mają tylko najbardziej wyróżniające się poglądy. Naukowy sceptycyzm zazwyczaj powstrzymuje racjonalistów od wydawania sądów pewnych, absolutnych, a zdrowy rozsądek ciężko zredukować do chwytliwego sloganu. Jak więc ustrzec się przed zbiorową histerią? Na sposób kartezjański – nie bać się własnej niewiedzy i kwestionować wszystko.