W cieniu kamery Marian Klusek

Transkrypt

W cieniu kamery Marian Klusek
W cieniu kamery
Marian Klusek
Fotografia jako dziedzina sztuki niesie ze sobą
wiele zagadek. Ich rozwiązywanie może sprawiać niesamowitą przyjemność. Marian Klusek fotografią zajmuje się
od dawna. Od czterdziestu, a może i więcej lat. Nieistotne.
Ważnym jest, że czerpie z jej uprawiania olbrzymią satysfakcję, ładuje życiowe akumulatory.
Skromne początki
Fotografia polowała na Mariana Kluska od dawna.
Nęciła, kusiła. I tak się złożyło, że w Liceum Pedagogicznym
w Bliżynie, gdzie był uczniem, nadarzyła się okazja, żeby
tajemnicę odkryć. Z kolegą sprzedali na złom stary piec centralnego ogrzewania, który akurat wymontowano ze szkolnej kotłowni. Dyrektorowi Mieczysławowi Kołodziejskiemu
tak spodobała się inicjatywa uczniów, że dołożył pieniędzy
i kupili kamerę filmową, 8 mm – kwarc. Dał też dwa swoje
aparaty fotograficzne. I tak narodziło się szaleństwo Mariana
Kluska, patrzenia na wszystko z drugiej strony obiektywów
aparatów: fotograficznego i filmowego. Spełniały się marzenia, a fotografia zaczynała dominować nad innymi zainteresowaniami, by w efekcie stać się najważniejszą muzą.
Ważne wydarzenia szkolne były fotografowane,
filmowane. Ślady tego, co działo się w murach szkoły, pozostawały. Pewnie gdyby poszperał w archiwum obecnego
Liceum Ogólnokształcącego w Bliżynie, znalazłby celuloidowe taśmy, na których żyją ludzie, których już na tym świecie
nie ma. I to jest magia filmu, czar fotografii według Mariana
Kluska.
Już profesjonalnie
Jedno zdjęcie potrafi wyrazić więcej niż słowo
pisane. Tym bardziej teraz, gdy króluje kultura obrazkowa,
telewizji, fotografii w gazetach. Sztuką jest zrobić reportaż
pokazując wydarzenie na jednej fotografii. Można opisać
historię na dwóch, trzech zdjęciach, albo kilkunastu niczym
komiks. Niewielu odważy się fotografować w ekstremalnych sytuacjach. Albo nawet pokazać proste zdarzenia w
ciekawym ujęciu. Ileż to potrzeba byłoby słów, żeby opisać
błahą, lecz sfotografowaną scenkę – podkreśla Marian Klusek.
W życiu tak mu się poukładało, że połączył dwie
swoje największe pasje, fotografię i dziennikarstwo. Oczy-
Piękna ziemia świętokrzyska, jedyna w swoim rodzaju
wiście okupione ciężką pracą, wyrzeczeniami. Ciułaniem
groszy na aparat fotograficzny, doskonaleniem warsztatu,
„ostrzeniem” pióra.
Wiele lat temu pierwszą maszyną do zdejmowania
był ami. Bardzo prosty aparat fotograficzny z obiektywem
wyposażonym w jedną soczewkę. Potem przyszła wyższa
szkoła jazdy – aparat fenix, kupiony za składkowe pieniądze:
rodziców i dziadków.
Służył mi bardzo dobrze wiele lat. Aż na obozie
filmowym w Uniejowie utopił się w Warcie, gdy spadł
z kajaka – opowiada Marian Klusek. – Ciągle jednak marzyłem o lepszym sprzęcie. Była lustrzanka dwuobiektywowa
szerokoformatowa start. I taki kupiłem sobie dopiero, gdy
pracowałem w „Słowie”. Wcześniejszy zenit, potem olimpus, czy właśnie wymarzony nikon robił takie zdjęcia, jakie
zakomponowałem na matówce. Ale aparat był najnowszej
generacji – wyjaśnia.
Prawdziwa sztuka fotografowania nie ogranicza
się tylko do pstrykania zdjęć, a niesie ze sobą coś więcej.
Mowa tu o kompozycji, kadrowaniu,
odpowiednim oświetleniu. Dzisiaj nie
jest trudno uzyskać dobre efekty techniczne. Cyfrowy sprzęt fotograficzny
z olbrzymią pamięcią pozwala na zrobienie setek zdjęć. Często bezmyślne
pstrykanie, aby sprzęt był w użyciu.
Potem szybka obróbka przy pomocy
odpowiednich programów komputerowych. I już jest odbitka. Często
u początkujących fotografów zupełnie
coś innego niż „zdejmowali”. Szok.
W rzeczywistości było ładne, teraz paskudne. Niemniej elektronika bardzo
ułatwia zadanie. A zdjęcia nadal robi
ten, który jest za kamerą. Przy okazji
jednak odbierają przyjemność, jaką
27
jest podglądanie, pstrykanie, a następnie wywoływanie ich
w ciemni. Tradycyjna fotografia uczyła pokory. Trzeba komponować ujęcie. Bo szkoda było zmarnować choćby klatkę
filmu.
Wielu fotografów z generacji, gdy nikt o cyfrówkach nie słyszał, przyznaje się do tego, że praca z odczynnikami i prawdziwe wywoływanie filmów w chemii, w ciemni,
przy czerwonym oświetleniu, są im zupełnie obce. Trudno
się dziwić. Komputery i nowoczesna technika pozwalają zaoszczędzić czas i zmniejszyć wysiłek fotografa. Z prawdziwą
przygodą ma to jednak mało wspólnego. Tego specyficznego zapachu utrwalacza, którym pachniały ręce, gdy nimi
kąpało się duże powiększenia, nie da się niczym zastąpić.
Fotoreporter
Marian Klusek od wielu znany jest w kręgu dziennikarskim bardzo dobrze. Współpracował z wieloma gazetami
i pismami województwa świętokrzyskiego. Jego teksty
ukazywały się (w latach osiemdziesiątych XX wieku) w miesięczniku kieleckim „Przemiany”, w ówczesnym „Echu dnia”,
w miesięczniku kulturalnym „Ikar”, a także w „TYGODNIKU
RADOMSKIM”. Aż do momentu, gdy został dziennikarzem,
fotoreporterem „Słowa ludu”, bo z tej racji musiał pozostać
wierny swojej firmie. Teksty i fotografie przedrukowywały
i zamawiały gazety centralne, jak choćby tygodnik „Angora”
o międzynarodowym zasięgu.
Do swoich tekstów załączał zdjęcia. Na fotografiach są ludzie, miejsca, jest jakiś nastrój, jakaś atmosfera,
na twarzach ludzi malują się emocje. Słowami czasami
niezwykle trudno to opisać. Zawsze podkreśla – nie ma materiału prasowego, nie ma gazety bez fotografii. Bez zdjęć
są klepsydrami, nekrologami. Nawet ludzie takich czarnych,
w dodatku samych liter, nie chcą kupować.
Umiejętność obserwacji, podpatrywania, wychwytywania z otoczenia tego, co inne, piękne bądź brzydkie, ale
zawsze warte uwiecznienia, to kilka najważniejszych cech
dobrego fotografa. Mariana Kluska rzadko można spotkać
bez aparatu. Fotografuje wszystko, co wydaje mu się ciekawe. Zdjęcia mówią same za siebie. Pokazywane na licznych
wystawach nie potrzebują komentarzy.
Marian Klusek specjalizuje się nie tylko w fotoreportażu. Jego zdjęcia trafiały na liczne wystawy. Swoje prace
prezentował między innymi na wystawach: „Art-Eko” w Muzeum Techniki w Pałacu Kultury w Warszawie, w Muzeum
Techniki w Sielpii, czy też ostatnio na wystawie „Świętokrzyskie w obiektywie” w Kielcach. Bardziej znany jest w Polsce,
niż w Końskich. Nie sposób wyliczyć wszystkich miejsc,
gdzie pokazywał swoje fotogramy, bo już w tym artykule
więcej o nim nie
dałoby się napisać.
Wiedza dla innych
Swoją wiedzą i umiejętnościami chętnie dzieli się
z innymi. Fotografii nie można nauczyć się z podręczników.
Sztuka jest tą dziedziną, gdzie teoria tylko przypomina
o pewnych kanonach pracy. Warsztat fotograficzny najlepiej
oczywiście budować w oparciu o dobrą znajomość zasad
kompozycji. Ale tak jak człowiekowi najcenniejszych lekcji
udziela samo życie, tak adept tego rodzaju sztuki uczy się
fotografii po trosze podpatrując mistrzów, po trosze według
ich podpowiedzi.
Ostatnio grupa młodzieży z Końskich i ich przewodników – fotografów często ruszała do Starej Kuźnicy,
do Sielpii, ale też na Święty Krzyż. Był wśród nich również
Marian Klusek. Góry Świętokrzyskie są ciekawym krajobrazowo regionem. O każdej porze dnia i roku góry prezentują
się inaczej.
– Fotograf musi być cierpliwy – mówi Marian
Klusek. – Czasami trzeba długo czekać na odpowiedni moment. Niekiedy słońce nie chce wyjść zza chmur, a bez tego
zdjęcie będzie nijakie. Przeszkadzać może wszystko: słońce,
brak słońca, deszcz, brak deszczu. Bardzo trudne do sfotografowania są drzewa.
Podczas wakacyjnego pleneru w Puszczy Jodłowej
Marian Klusek opowiadał uczestnikom, że drzewa najlepiej
fotografować w deszczu, albo bezpośrednio po nim.
Nauczyciel i artysta
W ramach programu „Młodzież” ze środków Komisji
Unii Europejskiej od stycznia do października organizowane
są zajęcia dla młodzieży z Końskich i okolic. Klub Osiedlowy
„Kaesemek” Koneckiej Spółdzielni Mieszkaniowej udostępnił pomieszczenia. O samej idei i pomysłodawcach TYGODNIK informował już czytelników kilkakrotnie. Pod okiem
znakomitych artystów młodzi ludzie mają szansę rozwijać
swoje zainteresowania i umiejętności. Zajęcia odbywają
się w soboty i prowadzone są w czterech grupach. Każda
liczy po 15 osób. Reporterską grupą fotograficzną zajmuje
się Marian Klusek. Jego podopieczni przechodzą potem do
pracowni rzeźby, rysunku, a następnie gumy – techniki fotografii szlachetnej, której naucza Wiesław Turno. Młodzież
chętnie bierze udział w plenerach.
– Z młodymi zapaleńcami fotografii byliśmy już w Starej
Kuźnicy, Skarżysku, Starachowicach, Wąchocku, Chlewiskach, Borkowicach niedaleko Przysuchy. A ostatnio w Sielpii – informuje M. Klusek.
Z każdej takiej wycieczki gimnazjaliści, uczniowie
szkół średnich, ale także studenci przywożą zdjęcia, o których potem rozmawiają z mistrzem, artystą fotografikiem,
panem Marianem, jak go nazywają. Wspólnie dyskutują
o tym, co jest dobre, a co trzeba poprawić, nad czym warto
jeszcze popracować. Uczestnicy lekcji w terenie takie wypady traktują jako jedną z lepszych metod nauki fotografii.
Z aparatem jak członkiem rodziny
Marian Klusek jest wszędzie tam, gdzie coś się dzieje. Zawsze z aparatem fotograficznym. Oby nie brakło mu sił
na dokumentowanie nie tylko zresztą powiatu koneckiego,
miasta, wsi i ludzi, bez których zdjęcia są bardziej obrazkami
dokumentalnymi, niż pokazującymi epokę.
Marian Klusek ma znakomitą, niepowtarzalną, bo
jedyną żonę Jadwigę, trzech znakomitych synów: Konrada,
Kamila i Kacpra, mądrą wnuczkę Zosię i wspaniałą synową
Ewelinę. A co najważniejsze ma ukochaną mamę, Mariannę. Pierwszego krytyka pierwszych fotografii i pierwszego
sponsora. A kolejnym członkiem rodziny jest aparat fotograficzny, bez którego nigdzie ruszyć się nie sposób.
Plener w Sielpii
28
Fot. Marian Klusek
Katarzyna Płóciennik

Podobne dokumenty