Maciuś spochmurniał. Spojrzał na roztrzęsioną matkę, spojrzał na
Transkrypt
Maciuś spochmurniał. Spojrzał na roztrzęsioną matkę, spojrzał na
Maciuś spochmurniał. Spojrzał na roztrzęsioną matkę, spojrzał na skupionego ojca, któremu niedopałek parzył już palce. I zastanowił się. To, co się rozpoczęło jako niewinny eksperyment naukowy, chciało się wymknąć spod kontroli. Zabawa językowa w „które słowo boli” stawała się coraz trudniejszą rozgrywką. Powinieneś się przyznać, Maciusiu, że tylko tak powiedziałeś, że wcale ci się nie chce samemu mieszkać, bo jesteś wygodny. Przyznaj się, Maciusiu, że nie chciało ci się uczyć do egzaminów, że polubiłeś zapach damskiego akademika, coś tam nagadaj o młodości, która musi się wyszumieć, o drugim terminie dla najlepszego studenta. Przyznaj się, Maciusiu, bo matka się zawrzeszczy na śmierć, a od ojca już nigdy ani grosza nie wyciągniesz. Najlepiej zrzuć winę na niego, że cię nie wychował porządnie, bo nie jest twoim prawdziwym ojcem, bla bla bla, robią to od lat, nikt się nie zorientuje, przyznaj się, przebaczą ci, posmęcą przez tydzień i znowu będziesz miał spokój. No ale jak się przyznasz, stracisz kontrolę nad grą. A kto tu reguły ustala. – Niczego ojciec nie musi rozumieć – powiedział Maciuś, smakując własne słowa jak rozkładane powoli karty z pokerem. – Wyprowadzam się i tyle. Bo już nie mogę na was patrzeć. Odsunął wybałuszającą na niego oczy matkę, podszedł do szafy i wyjął z niej wieszak z białą, czystą jak jego sumienie koszulą. Czuł się dobrze. Czuł się nadzwyczajnie dobrze. Droga mamo, pisał Maciuś z wojska, w wojsku jak w wojsku, nie najgorzej, nauczyli nas wreszcie strzelać. Tylko jak tak długo strzelanie ćwiczyliśmy, zniszczył się 81 z mojej winy sprzęt wojskowy, a to trzeba odkupić, bo wiadomo, państwowe. Więc przyślij mi pieniądze na zniszczony sprzęt wojskowy. Maciuś. Pieniądze są potrzebne, mówiła matka, a na co, pytał stary, czy aby nie na zniszczony sprzęt wojskowy, może i na zniszczony sprzęt wojskowy, potrzebne i tyle, ja nie wiem, jak to możliwe, tyle sprzętu poniszczyć, czy inni żołnierze też tak niszczą, a cóż mnie inni żołnierze obchodzą, daj pieniądze, to pójdę na pocztę i wyślę, ja też w wojsku byłem, a nigdy żadnego sprzętu nie zniszczyłem, bo ty w innym byłeś, w esesmańskim, w naszym polskim wojsku widocznie sprzęt delikatniejszy, to i zniszczyć łatwiej. Dzyń, dzyń, podzwaniały srebrniki pod białą kołderką z polizanym dokładnie znaczkiem i napisem Maciuś Wojsko Polskie, dzyń, dzyń, hajda do Maciusia, zniszczony sprzęt wojskowy odkupić, tere-fere i takiego wała. Przespały się srebrniki w płóciennym worku, wytarły o dłonie przeróżnych pań na przeróżnych pocztach, wystawiły na próbę poszlakowaną uczciwość listonosza, który ulitował się nad polskim żołnierzem i jego dobrotliwą matką, wreszcie dotarły do wskazanego adresata w polskim mundurze. O, są moje judaszki, ucieszył się Maciuś, gładząc spracowaną kopertę, panowie, są pieniądze, mama się ulitowała ponownie nad zniszczonym sprzętem wojskowym, taka patriotka, śpiewała mi jak to na wojence ładnie i o mój rozmarynie, dobrą ma mamusię szeregowy Maciuś, prawdziwa matka Polka, która rozumie potrzeby swojego dziecka, żołnierza polskiego, no to idziemy się napić. I ruszyła szarża ułańska do kantyny Wojska Polskiego, zaszeleściły skrzydła, zadzwoniły ostrogi, zabrzęczała niecierpliwa szabelka. Maciuś pierwszy uderzył w sze- 82 regi wroga, z absolutną brawurą rzucając matczyny list finansowy o blat baru, nawet mu brew nie zadrżała, gdy zamawiał kolejkę dla wszystkich. Za Maciusiem jego dzielni koledzy wojacy, malowane dzieci, wpadli falangą, a następnie strategicznie porozmieszczali się na krzesłach. Maciuś opróżnił cały magazynek szklanych naboi, jego koledzy nie pozostawali w tyle, a matka w domu słusznie modliła się o zwycięstwo i szczęśliwy powrót powstańca. Czerwone maki nie szczędziły wysiłku, barman dostarczał amunicję, Pan Bóg kule nosił, przyjaciele Maciusia okopali się za stołem, a Maciuś stał na krześle i wydawał komendy niszczenia sprzętu wojskowego, żeby nie wpadł w ręce wroga i żeby matczyne serca się ulitowały nad żołnierską dolą. Dwa pierwsze trupy osunęły się pod szańcem baru, ale pozostali ani myśleli się poddawać, Maciuś spadł z krzesła, rozbił sobie nos i polała się polska ciepła krew, i rzucili się sanitariusze, aby krew zatamować, a ranę zdezynfekować jak najprędzej. Maciuś bohatersko odepchnął myśl o udaniu się do szpitala polowego, przeciwnie, rana dodała mu jeszcze animuszu i męskości, i niejedna panienka, niejedna panienka za nim poleciała. Droga mamo, wrzeszczeli żołnierze, droga mamo, ja podobnie niszczę sprzęt wojskowy na potęgę, jak szeregowy Maciuś, więc przyjedź, droga mamo, na przysięgę z kopertą, bo niszczyłem, niszczę i niszczyć będę sprzęt wojskowy, dał nam przykład szeregowy Maciuś, jak niszczyć sprzęt wojskowy, tak nam dopomóż Bóg. Maciuś słusznie poczuł się bohaterem i wodzem, resztkami sił podniósł się z podłogi, na której przebywał ze względu na świeżo przebyty nalot dywanowy, zorganizowany na jego cześć przez wiernych towarzyszy. Oparł się 83 o stół, położył palec na ustach, wymuszając ciszę w kompanii, a jednocześnie powstrzymując gorzkawy posmak skrzydeł dumnego ptaka, który cisnął go w gardle, i zaintonował pieśń. Przyjaciele Maciusia zaśpiewali wraz z nim, ci, którzy nie znali słów, posmarkiwali wzruszonymi nosami, dmuchali w puste butelki i robili wszystko, żeby nadać swoim nierytmicznym palcom jakąkolwiek rytmiczność, i śpiewali, śpiewali, barman sprzątał, dziewczyny płakały, tylko mi ciebie, mamo, tylko mi Polski żal, niosło się aż pod sufit. Kiedy rozpętało się piekło w akademiku, bo dwie z jego dziewczyn przeniosły się do wspólnego pokoju i żadną miarą nie mogły dojść do porozumienia w kwestii przynależności Maciusiowego penisa, Maciuś postanowił się ożenić. Ene due rike fake Elka mi się podoba, ożenię się z Elką, ona sama taka mała, a dupę ma wielką, pogwizdywał Maciuś na swoją ślubną decyzję. Elka patrzyła na świat, który ją nużył i martwił w swoim niepojętym zagmatwaniu, ogromnymi orzechowymi oczyma, zdecydowanie nazbyt dużymi dla drobnej twarzy. Z wielkim trudem czołgała się po raz drugi przez meandry trzeciego roku studiów chemicznych. Jako wyłowienie z nurtów niemocy naukowej potraktowała więc postać Maciusia, który dopomógł jej w rzuceniu studiów, pokazując Maciusiowy świat chemii zaprawdę organicznej, a wszystkie doświadczenia w jednej retorcie. Kilka Maciusiowych wykładów spowodowało powstanie w brzuchu Elki całkiem nowego łańcucha DNA, Maciuś spreparował swoim pięknym, kaligraficznym charakterem pisma zagubione świadectwo bierzmowania, Elka odnalazła się w białej sukien- 84 ce, Wandzia trzymała kwiaty. Matka Maciusia śpiewała na weselu ludowe przyśpiewki, które w każdą zwrotkę miały obowiązkowo wkomponowane słowo dupa albo gówno, spociła się i poczerwieniała od zakropionej radości, z każdym tańczyła, przepijała do każdego, ale na Elkę patrzyła bokiem. Elka pochłonięta była chichraniem się z koleżankami z niedokończonych studiów i tańcem z setką anonimowych wujków i stryjków, i czuła się bardzo zadowolona i dumna z siebie, nawet później, gdy spędziła noc poślubną, wycierając z podłogi efekt współpracy alkoholu z bigosem w żołądku jej chrapiącego, cuchnącego, ukochanego, świeżo zarzyganego małżonka. Głupia Elka. Głupia i próżna. Masz koronkowe majtki i zagraniczne perfumy, Elka, bądź życiu wdzięczna, bo pracować nie musisz, mąż ci wszystko kupuje, swoje metr pięćdziesiąt dwa plus cztery centymetry zadartego nosa na wysokich szpilkach możesz obnosić. Opaliłaś się w Grecji, samolotem poleciałaś, a w następnym samolocie leciał do ciebie bukiet stęsknionych, pastelowych róż od męża, czego ty chcesz, Elka, a że ci wódka śmierdzi, chemię studiowałaś, to powinnaś być przyzwyczajona. Jak ci się zakupy znudzą, pijesz kawę w restauracji, córki na angielski zapisałaś i do szkoły muzycznej, chociaż skrzypiec jeszcze porządnie utrzymać nie potrafią, chociaż ty, Elka, nawet skrzypiec od altówki nie odróżniasz i śmiał się z ciebie pan w sklepie z instrumentami, ale się taka dama zrobiłaś, skrzypce potrzebne, poproszę skrzypce. Nikt się, Elka, twoimi fochami przejmować nie będzie, w dupie ci się poprzewracało, nawet obiadów nie gotujesz, bo dzieci jedzą na stołówce, ciasto masz z cukierni, paznok- 85 cie masz wymalowane i lakier nie odpryśnie, bo nie ma kiedy, na każdym palcu masz pierścionek, na każdym, nawet na najmniejszym, aż ci niewygodnie sztućce trzymać, ale się nie przyznasz, bo najważniejsze, żeby błyszczało. Mąż to jest mąż, pracuje, śpi z tobą, kiecek masz pełną szafę, powiedział ci dwa razy, że cię kocha, a że ci wódka śmierdzi, że nie lubisz, jak się dzieci w nocy budzą, bo on zamkiem do klucza nie umie trafić, Elka, życia się naucz, jak będziesz kibel myła, możesz w łazience cichutko popłakać. A czemu ty się, Elka, na teściową wypięłaś, czemu nalegałaś, żeby nie przychodzić w każdą niedzielę, że ci jajko wielkanocne i zimowe opłatkowe frazesy wystarczą? Że cię teściowa nie lubi? Od kiedy teściowa jest od lubienia, teściowa ma nie lubić. A czemu ty, Elka, zamiast do babci na obiad wolisz z córkami do parku iść? A czemu ty, Elka, udajesz, że zapomniałaś, kiedy czyje imieniny, że nie masz głowy do tego, a do czego ty masz głowę, Elka? Nawet o tym nie myśl, bo to nie po polsku, jak się rozwiedziesz, buty ci przepadną, wakacje w Grecji ci przepadną i szkoła muzyczna dziewczynkom. Głupia jesteś, Elka, dom ci wybudował, paproci pod stopy nasłał, żeby pachniało lasem, a że na te paprocie rzyga, to jest twoja sprawa. Nie wiadomo, jak to się stało, a stało się, że nieświadomy Shakespeare’a Maciuś nadał swoim córkom imiona Wioletta i Sylwia. Córki były drobne i kruche po matce, ciemnookie i ciemnowłose po Maciusiu i pyskate po babce. Genetyka. Poza tym nie miały żadnych cech dystynktywnych, po sobie. Maciuś dostał bardzo dobrą pracę. Robił projekty bu- 86 dowlane i odpowiadał za ich zatwierdzanie. Za zatwierdzanie projektów brało się łapówki bez refleksji, toteż praca była naprawdę dobra. Łapówka często była butelką koniaku, więc Maciuś trenował picie na naprawdę najlepszych alkoholach. Kupił w Peweksie najdroższy aparat fotograficzny, ustawiał swoje córki w przeróżnych pozach i utrwalał szczęśliwe dni. Najpierw tłuste bobki w peweksowskich śpiochach, potem czarne buzie nad czarnymi łapkami, grzebiącymi w nadbałtyckim piasku, potem plastikowe lalki w białych bezach sukienek. W pierwszych latach małżeństwa, po udanej akcji rozmnożeniowej Maciuś kazał Elce stroić małą Wiolettę w bufiasto-śmietankowe sukienki, lakierowane sandałki i sztywne kokardy, przycupnięte jak egzotyczne motyle na czarnych włosach dziecka. Pakowali się całą szczęśliwą rodziną w taksówkę i jechali do mamy na niedzielny obiad. Latem Maciuś nakazywał taksówkarzowi zatrzymać się dwie ulice wcześniej, żeby móc trochę poparadować wśród ludzi wracających z kościoła albo idących do kościoła. Maciuś puszczał przodem swoje peweksowskie dziecko, a sam podtrzymywał w pasie zaokrąglającą się ponownie żonę, smutną i nieufną pod zagranicznym makijażem. Gładził ją lekko po dojrzewającym brzuchu, no proszę, jam to sprawił z łatwością, a jeszcze było fajnie, a ona nie śmiała sprzeciwić się jego czułościom na ulicy pełnej praktykujących katolików. W czasie niedzielnych obiadów wystrojone dziecko jadło mało, żeby nie ubrudzić sukienki. Elka jadła mało, z trudem znosząc myśl o pokapuścianych wzdęciach i pokompotowej zgadze, która męczyła ją w drugiej ciąży. 87