Relacja z V Rajdu Ptasiarzy zespołu ŁaBYDZIAki – woj. kujawsko
Transkrypt
Relacja z V Rajdu Ptasiarzy zespołu ŁaBYDZIAki – woj. kujawsko
Relacja z V Rajdu Ptasiarzy zespołu ŁaBYDZIAki – woj. kujawsko-pomorskie (opracowanie: Damian Ostrowski „Malczyk straszy przed rajdem! A my zrobiliśmy wczoraj objazd i pustki! Żadnych biegusów, bez rycyka, krwawodzioba, bataliona itd. Nawet kulika nie było widać. Bez czapli białej itd. Generalnie rozpacz. Trzymajmy się! Mariusz” Takiego maila Mariusz wysyła do Damiana na kilka dni przed Rajdem Ptasiarzy. Jest to reakcja na informację, jaką zamieścił na liście PTAKI Paweł Malczyk, o tym jakie ciekawe gatunki widział wraz z kolegą na Ziemi Zatorskiej. Zapewne u większości, jak nie u wszystkich uczestników tegorocznego rajdu, ta wiadomość wyzwala całą moc pozytywnej energii i ducha walki. Atmosfera staje się coraz bardziej gorętsza i chyba nie ma już takiej osoby, która spokojnie może czekać do godziny „zero”. Cicha rywalizacja w umysłach Ptasiarzy już trwa. Rywalizacja, ale przede wszystkim dobra zabawa, która towarzyszy podczas tego jedynego w swoim rodzaju, wyjątkowego dniu w roku. W głowach rodzi się wiele pytań: jaka będzie pogoda, deszczowa jak prawie co roku, czy też słoneczna? Czy ptaki dopiszą? Czy uda się wytrzymać na nogach całe 24 godziny? Czy uda się zobaczyć jakiś ciekawy gatunek z listy Komisji Faunistycznej? Na te i wiele innych pytań można odpowiedzieć tylko w jeden sposób. Pora rozpocząć Rajd Ptasiarzy 2013! A zaczyna się on od bardzo wyczerpującego zajęcia. Aby nie opaść przedwcześnie z sił, należy się porządnie wyspać. I jeśli nie można tego robić delikatnie, trzeba na siłę i… na siłę liczyć barany albo jeszcze lepiej, bataliony, świstunki, bociany, wrony… Nie ma wyjścia. Przed północą Damian przyjeżdża do Bydgoszczy dołączając do Teresy i Mariusza. Tym samym następuje skompletowanie grupy ŁaBYDZIAków, od tej pory gotowej stanąć do walki z czasem oraz własnymi siłami. Nieco jeszcze zaspani, jakby nie wiedzieli, co się dzieje, wyruszają w teren. Pierwszy przystanek to niewielki park, który znajduje się kilka kilometrów od Bydgoszczy. Tam będzie puszczyk. Sowa… jest! Szczęście Damiana trwa jednak bardzo krótko, gdyż po chwili okazuje się, że to jedyna załoganta drużyny naśladuje jej głos. W jakiś dziwny sposób gwiżdże, dmucha, chucha i… gdyby po przeciwnej stronie parku stała inna ekipa, to spokojnie mogłaby zapisać sobie puszczyka. Niestety. Na ten gatunek bydgoszczanie muszą jeszcze poczekać. Z kolei nie muszą tego czynić dla słowika szarego, który swym donośnym głosem, niemalże skutecznie zagłusza koncert bąka i trzciniaka. Zmiana miejsca, a dokładniej zmiana parku, bo w tym nic więcej się już nie spotka. W tym kolejnym wreszcie będzie słychać „huuuuuuh….hu, hu, hu, hu, huuuuh”. Słychać, ale…żaby i zaliczonego już wcześniej nocnego śpiewaka. Dosłownie na moment, tak jakby przestraszony tego całego towarzystwa, jakby szukał pomocy… odzywa się słowik rdzawy. A puszczyka jak nie było, tak nie ma. Dzielna ekipa, zaskoczona przez los i wyśmiana przez tysiące rechoczących żab, wyrusza dalej. Gdzieś po drodze do następnego parku, wśród rozległych pól i przy niewielkim, liściastym zadrzewieniu, swoją skromną pieśń wyśpiewuje uszatka. To naprawdę duże zaskoczenie, bo tu nikt się jej nie spodziewa. Nie lada to wysiłek wyhaczyć ten gatunek w sąsiedztwie przejeżdżających tirów. Kto szuka po nocach tej grupy ptaków ten wie, że czasami głośniejsza od sowy uszatej jest sama cisza. Nauczeni doświadczeniem wszyscy z drużyny wiedzą, że po gołębia miejskiego nie warto wjeżdżać do Bydgoszczy, bo… nie koniecznie można go tam zastać! Na całe szczęście ptaszek ten od ostatniego rajdu, w jakim zgrana trójka brała udział, nie zmienia miejsca pobytu. Znane sprzed dwóch lat, wąskie gzymsy na budynku poczty, ubarwione białą „farbą”, zdradzają obecność największego wroga miejskiej cywilizacji. Nieco bliżej świtu, krótko, bo krótko, ale wreszcie odzywa się puszczyk. Hurra! Viva następny z parków! To musiało w końcu nastąpić! Teraz wszyscy są ciekawi, co się dzieje przy stawach. Dosyć ciepła, jasna noc oraz pora roku sprzyja aktywności płazów, które w latach dzieciństwa są istną zmorą dziewczęcej części społeczeństwa. Na przemian przekrzykujące się śmieszki (żaby), rzekotki i kumaki wcale nie są miodem na uszy załogantów. Głośniejsze są jedynie kukułka, łyska, derkacz, gęgawa i czasami świerszczak. Ale królową nocy zdecydowanie jest strumieniówka. Śpiewa jak zaczarowana, jakby ktoś wcisnął w nią baterie Energizer i nakręcił po to, aby cała okolica słuchała jej całą noc, bez względu na to czy komuś się to podoba czy nie. Tuż po trzeciej cała drużyna zgodnie dorzuca kilka liczniejszych gatunków, po czym spiesznie brnie czerwonym rumakiem w mroczny jeszcze las, aby być świadkiem wybuchu ptasiej bomby. Teraz to dopiero zacznie się zabawa. Choć abstrahując od tego ten, kto patrzy na to wszystko z boku, niewiadomo dlaczego, wykonuje prawą dłonią wokół własnej skroni okrężne gesty zgodnie z kierunkiem ruchu wskazówek zegara. Ale co się dziwić osobie trzeciej, skoro sam autor tego opowiadania, notabene, uczestnik rajdu, sam uśmiecha się na myśl o takiej zabawie. A na takim rajdzie wypada… ba, nawet trzeba łapać każdą okazję i chwytać dosłownie każdy gatunek czym prędzej, bo później już może się on nie przytrafić. Zauważywszy jakiegoś drapola, wszyscy rzucają się za nim w pogoń. Sprawna akcja z rozłożeniem lunety i już wiadomo, że to myszak, który zapewne wyłącznie dzisiejszego dnia nie będzie najpospolitszym drapieżnikiem. W przyrodzie przytrafiają się przeróżne mieszańce, no, ale żeby ze śpiewających świstunki i siniaka powstał „świniak”? Słyszał ktokolwiek i kiedykolwiek o czymś takim? Cóż, albo Mariusz jeszcze śpi, albo jest naprawdę bardzo głodny. A może zwyczajnie się przejęzycza…? Chyba tak… Czwarta z groszami gotuje ŁaBYDZIAkom nie lada emocje. Nie wiadomo na czym skupić uwagę. Bomba wybucha! To właśnie tu, stare dęby, które niejedno pamiętają i niejedno widziały powodują, że w tym miejscu panuje cudowny klimat. Niektóre z nich wspominają jeszcze chyba dzieje starożytne. Inne z kolei przechodzą metamorfozę, jakby miały dosyć dotychczasowego życia i postanowiły na zawsze od niego odpocząć. Stwarzają dom dla wielu skrzydlatych istnień. Towarzyszą im olsy, których mocnym punktem jest woda, a wiadomo – woda to życie. Śpiewu nie ma końca. Cała masa leśnego drobiazgu udziela rajdowcom porządnej lekcji śpiewu. Nie wiedzą tylko, że nic to nie da, bo i tak nikt z nich nie wystąpi w „Must Be The Music”. No może jedynie Teresa ma szansę zaśpiewać tak ładnie jak puszczyk. Słychać kosy, muchołówki szare, strzyżyki, zniczki, pierwiosnki, piecuszki, cierniówkę i… można by tak wymieniać i wymieniać. O ostatni z podanych gatunków wszyscy są spokojni. Gdyby nie udało się go usłyszeć tutaj, to przecież prognozy pogody są dobre i gdzieś w południe ma być nawet upalnie. A z obserwacji wynika jasno – cierniówka najchętniej śpiewa, gdy temperatura powietrza sięga + 50ºC w cieniu! Nie ma wtedy sobie równych. W tym pięknym lesie powstaje tylko jeden problem, z którym chyba tylko jedna osoba nie może sobie poradzić – brak mysikrólika! Oczywiście nie byłoby kłopotu, gdyby nie magiczna data 18 V 2013. Świadomość, że to maleństwo siedzi schowane gdzieś za igiełką świerku, wcale Damianowi nie pomaga. Trudno. Z pewnością jakby przyjechał tu jutro, to by go zobaczył. Zbliża się szósta i najwyższa pora wybrać się do pobliskiego parku na… nie nie, nie na puszczyka, on już przecież był! Tym razem kolej na muchołówkę małą, która nie zawodzi i zostaje szybko wyłapana przez mariuszowe ucho. Gdzieś bliziutko słychać kolejną wilgę, która… a nie, to Teresa ćwiczy swoje struny głosowe. Jak ona to robi!? Czyżby program telewizyjny wyzwalał z niej dodatkowe głosy…? Wszak nie każdy potrafi śpiewać tak ładnie jak ptaki, a na pewno nie Mariusz i Damian, którzy próbując swoich muzycznych zdolności przypominają raczej przestraszoną sarnę albo jelenia podczas rykowiska. Po dopisaniu kilku jeszcze gatunków, ŁaBYDZIAKi ruszają dalej, aby zobaczyć, co w trzcinach piszczy. A piszczy, jak na dzisiejszy dzień całkiem sporo. Na wstępie pojawia się białorzytka, która opanowała jeden z suchych stawów. Wśród nadwodnej roślinności słychać także odgłos drukarki, co oznacza, że do listy można dopisać rokitniczkę. Z dala na wysokiej arenie z krzewu, swoimi zdolnościami wychwala się rubinowa dziwonia. Cóż… trzeba przyznać, że ładnie jej to wychodzi. Na stawach przebywa cała elita trzcinowo-wodnego pospólstwa, ale bez podróżniczka. „Musi być, przecież zawsze tu jest!” Teresa i Mariusz nie dopuszczają jakichkolwiek innych myśli. Trzeba objechać stawy i przyjrzeć się im od szosy, może tam będzie lepiej…?! Nie mija wiele czasu, gdy do uszu dociera śpiew upragnionego tenora nadnoteckich łąk. Z owego miejsca 2/3 ekipy słyszy wodnika, jest także świergotek łąkowy, pokląskwa, głowienka. Przejazd w kierunku Noteci owocuje zającem na śniadanie i gajówką na deser. Chwilę później Damian słyszy żałobne śpiewy muchołówki żałobnej. Teresa też ją słyszy i oboje przekonują Mariusza, że to na pewno ona. Zatem są wszystkie muchołówki możliwe do zdobycia, bo o czwartej nikt nawet nie myśli. Pora na kulika! Teresa z Mariuszem znają miejsce założenia gniazda przez tę kurę z wygiętym dziobem. To niedaleko drogi. Aby nie płoszyć ptaka na jajach, Mariusz wpada na pomysł, żeby zabrać ze sobą drabinę, z której można by zobaczyć przycupniętego do ziemi wśród wysokich traw, pięknego siewkowca. Niestety, drabina się nie mieści, to i kulika nie ma. Pewnie siedzi przed oczami dwunożnych intruzów ciesząc się z ich porażki. Klęska, po raz pierwszy na rajdowej liście brak tego gatunku! Paskudne, zrozpaczone miny zmieniają swój wyraz po tym jak z oddali słychać dudka, który z daleka stara się pocieszyć załogantów, chcąc przy tym zapewne powiedzieć – „Nie martwcie się, jestem przecież Ja!”. Jakieś pocieszenie to jest, no, ale kulik… „Patrzcie kawka!” – głośno wykrzykuje Damian, który na co dzień jakoś specjalnie nie przywiązuje do tego gatunku większej uwagi, a który przecież tego dnia jest bardzo ważny. To kolejny ptak! Jakoś idzie… „Ciekawe jak tam Podlasie, zachodnio-pomorskie, małopolskie i reszta województw?” I ponownie wyraz na twarzach mówi, że różowo nie jest. Teraz nawet dudek nie pomoże… Ale nie można się poddawać. Trzeba ruszać dalej. Najważniejsze, że spać się nie chce. Z tą myślą, ochoczo, jakby na nowo, zgrana trójka rusza w dalszą drogę! Podczas podróży na kolejny kompleks stawowy swoją drobną, ptasią posturą raczy świergotek drzewny i zimorodek, którego obecność można zawdzięczać znanemu politykowi, Radosławowi Sikorskiemu. Ten pewnie specjalnie na potrzeby rajdu wykopał na własnej posesji niewielkie stawki stanowiące odpowiednie siedlisko niebieskiej strzałki. Stawy rybne obradzają, oczywiście w ptaki, ale nie tak jak powinny. Jest remiz, sieweczka rzeczna, gągoł, maleńkie czajeczki, krakwa i niestety pojedynczy łęczak i batalion. Ale co tam liczba, co z tego, że na wschodzie jest tego tysiące? Dzisiaj nie ma to znaczenia! Wśród niewielkiej roślinności chodzą biegusy małe, które szybko zmieniają nazwę na malutkie. A to niespodzianka! Tuż nad głowami i na niemalże pustych stawach głośno krzyczą mewy – „Brawo, brawo, to biegusy malutkie!” Kilka digifotek i pora na łąki. Tu na listę wpisuje się kania czarna, która przesiaduje w lesie graniczącym z otwartym obszarem. Jest także potężny bielik. A walka z czasem trwa… Nie lada gratką jest para czyży, które zostają dostrzeżone przez zgodne małżeństwo. Jedynie najmłodszy członek ekipy denerwuje się, że nie widzi tego gatunku. Ptaki, widząc poddenerwowanie Damiana, postanawiają się odezwać, by ten w akcie rozpaczy nie zrobił czegoś złego. Za niedługi czas swoją obecnością, jako jedyny nowy gatunek na innych stawach, zaszczyca rycyk. Ten to nie potrafi ulecieć chwili w spokoju. Ciągle tylko da da da, da da da da… Szkoda jednak, że tak rzadko można słyszeć te dźwięki. Są tak specyficzne, że nawet Teresa ich nie powtórzy. O reszcie ekipy nawet warto wspominać. Ech… pewnie ciekawiej będzie na polnych rozlewiskach. Owszem jest fajnie, a miejsca są… krótko mówiąc – interesujące. Dzięki temu długopis się nie nudzi i śmiało dopisuje kilka gatunków. O magii jednego z tych miejsc przekonuje się nawet pewien rudzielec, który swym chytrym wzrokiem najchętniej złapałby jakąś wysiadującą śmieszkę bądź smakowitą kaczkę. Są takie ptaki, które na pozór wydają się być pospolite. Latają właściwie wszędzie. Tak, wszędzie, ale poza datą 18 V 2013r. Gawrony, bo o nich mowa, fruwają, ale tylko w jednym miejscu. I tak dobrze, że w ogóle są… Z pól następuje szybka teleportacja na, łatwo się domyśleć… kolejne stawy. Jeszcze tylko szybki telefon o wstęp i można wjeżdżać. Ciekawe… jeszcze kilka dni temu na lustrze wody pływało pełno kaczek i łabędzi, a dziś? Nagle w kierunku auta, jakże dumnego z dzisiejszej roli wożenia ptasiarzy, zmierza na cichym jednośladzie dość… nazwijmy to delikatnie… szczupły ochroniarz. W tym momencie nasuwa się na myśl mała sowa, która wychodzi z gniazda i która w razie nagłego wypadku, staje się olbrzymia. Pilnujący stawów może nie robi się aż tak duży, ale zdecydowanie rośnie…mentalnie. Po zamianie dosłownie dwóch, trzech słów, przed oczami przelatuje jastrząb. Niestety nie wszyscy go widzą, ale za to wszystko mieści się w regulaminie. Przyjemnie jest także popatrzeć na rycyka, którego w dolinie Noteci i na Kanale Bydgoskim jest przecież tyle, co kot napłakał. Rozkoszniej jednak patrzałoby się na kulika... No nic, trzeba wyruszyć na krzykliwce i przy okazji zrobić sobie wspólne zdjęcie na ładnym tle. A do tego celu najlepiej nadają się lasy ze starymi drzewami i oczkami wodnymi z wełnianką i torfowcami w rolach głównych. Tak właśnie jest w okolicach Koronowa i tam właśnie powstaje pamiątkowe foto. Dookoła widać dziuple po dzięciole czarnym. Kto wie, może włochatka wyjrzy z okienka? Damian podchodzi bliżej i… w głowach ciągle kłębią się myśli z liczbą gatunków tego dnia. Patrząc na miny Teresy i Mariusza można odnieść wrażenie, że czekają na chwilę prawdy, co też się za moment stanie. Patrzą tak, jakby mieli za chwilę wygrać co najmniej kilka milionów w totolotka. Damian spogląda uważniej w kierunku starej sosny, na przemian obserwując swoich towarzyszy, a z dziupli wygląda… Co też oni muszą teraz czuć, jakież to napięcie powstaje w ich wnętrzach. Niejedna osoba by na ich miejscu nie wytrzymała, ale nie oni. Oni są dzielni. Oni patrzą. Teresa jest już gotowa zanotować kolejny gatunek na liście. Już trzyma długopis w ręku i… włochatkę może sobie jedynie narysować. Niestety, z dziupli nic nie wygląda. Emocje nie mają nawet szans by opaść. Nie mogą, bo długopis gorący od uścisku kobiecej dłoni notuje jak opętały. Notuje słowa: czu-ba-tka, le-rka. Teraz dopiero ma chwilę by odpocząć. Jednak niedługo, gdyż pod koniec dnia musi zapisać nurogęsia. Ten z kolei to pewniak! W Bydgoszczy tego mnóstwo, czyli no problem! W tym momencie Damianowi przypominają się słowa, które użył kiedyś pisząc jakieś dziwaczne opowiadanie. Napisał wówczas, że w życiu zna dwa pewniaki. Jeden z nich kosztuje 5 złotych i można go nabyć w Tesco, a w jego skład wchodzą cola, frytki i ćwiartka kurczaka. Łatwo się domyślić co jest pewne po takim pewniaku. Drugi to mewa blada, corocznie od kilku lat zimująca na Helu. I tu lista pewniaków się zamyka, czyli nie ma na niej tracza. A szkoda! Mimo tych szokujących zapisów/przepowiedni, ekipa z Bydzi nie poddaje się i nurogęsia szuka wszędzie. Ale niestety. Nie ma go na żadnej wodzie, na żadnym, sprawdzonym odcinku Brdy! Nie ma ani przed mostami, ani pod mostami. Klęska! To jeszcze gorzej jak z kulikiem! Może przy ZACHEMie, przecież tam bywały nawet ohary. Czerwony suzuki rusza, wioząc zniesmaczoną trójkę w jakże dobre miejsce. Dowozi ich do celu, a tam… sucho! Zero wody! Nie, no takiej końcówki dnia to się nikt nie spodziewał. Jak tak dalej będzie to wyglądać to przyjdzie patrzeć na gwiazdy. Ze spuszczonymi głowami, po raz trzeci tego dnia skrzywdzeni przez los, rajdowcy opuszczają miasto mając na koncie jedynie mewę siwą i czernicę. Tę drugą w skromnych ilościach, a właściwie to nawet mniej niż skromnych. O tyle dobrze, że żaby się tutaj nie śmieją. Jest już ciemno, a myślą przewodnią staje się przepiórka. Aby ją spotkać trzeba pochodzić po nadwiślańskich łąkach. Tam są fajne tereny i mały kurczak będzie na pewno! Oj… chyba, na pewno! Wszak te dwa pewniaki… No cóż, szkoda. Może za rok się trafi… Jednakże wyjazd w te strony okazuje się być pięknym zakończeniem dnia. Przez lunetę istnieje bowiem niesamowita okazja, przy gwieździstym niebie, oglądać Saturna! Mimo iż to nie ptasia, ale za to wspaniała dla niektórych, obserwacja życiowa. Obserwacja, która robi wrażenie i pozostanie w pamięci na długie lata. Czas dobiega końca. „A może jeszcze bączek się odezwie koło schroniska?!” Pora ruszać. Prędko. Przecież jest jeszcze czas. Uda się! Kiedy zmęczeni całodobowymi zmaganiami z czasem, uczestnicy rajdu docierają na miejsce, to już z daleka słyszą głośny i drwiący rechot żab… Doskonale wiedzą, co to oznacza. Po raz kolejny zostają wyśmiani. Rajd Ptasiarzy dobiegł końca. Tegoroczna, magiczna liczba to 132. Wszyscy jednogłośnie stwierdzają… było WARTO! A za rok? Za rok też będzie warto! I choć wynik ten zwycięstwa nie dał, to nie można go uznać za słaby. Udało się wytrwać dwudziestocztero godzinny maraton. Pogoda dopisała, z ptakami także nie było najgorzej. Najważniejsze, że wszyscy są zadowoleni. Już teraz ŁaBYDZIAki nie mogą się doczekać przyszłorocznego startu w rajdzie. Nie mogą… bo jak zawsze zabawa była udana i w ciemno można stwierdzić, że w kolejnym rajdzie będzie tak samo. Do zobaczenia za rok!