Rodzina katolicka - Zabójcze leczenie

Transkrypt

Rodzina katolicka - Zabójcze leczenie
Rodzina katolicka - Zabójcze leczenie
środa, 26 sierpnia 2009 14:30
To działa - cieszą się pacjenci „uzdrowicieli”. - Niestety, działa - przyznają ratujący ich potem
egzorcyści. Dalaj Lama otwiera 29 lipca klinikę medycyny tybetańskiej w Warszawie. Telewizja
pokazuje panów w kitlach, nazywając ich lekarzami i chwaląc ich kwalifikacje.
Na ekranie widać wahadełko, którym „lekarz” kiwa nad pacjentem. Powszechna radość i
akceptacja. Tymczasem Kodeks Etyki Lekarskiej w art. 57 mówi: „Lekarzowi nie wolno
posługiwać się metodami uznanymi przez naukę za szkodliwe, bezwartościowe lub
niezweryfikowanymi naukowo”. Wahadełko i inne elementy tzw. medycyny naturalnej nie są
zweryfikowane naukowo. I są szkodliwe. 180 zł co kwadrans
„Filipiński healer Albert Celino” – głosi napis na drzwiach hotelowego pokoju w rybnickiej
dzielnicy Kamień. „Healer” brzmi lepiej niż uzdrowiciel. No i ta egzotyka. „Filipińscy healerzy są
słynni na cały świat za sprawą operacji bez skalpela” – informuje ulotka rozdawana w pokoju
rejestratorki. Wizyta kosztuje 180 złotych (następne już „tylko” 150), a chętnych pełno. Za
wychodzącymi od „healera” ciągnie się smuga miętowego zapachu. To pewnie pozostałość
masażu, stosowanego „przy użyciu sprowadzonych z Filipin balsamów”. Bo healer, jak
dowiedzieć się można z ulotki, stosuje różne zabiegi „w polu energetycznym pacjenta, a
operacje związane z wejściem w ciało są uzależnione od schorzenia i od stanu pacjenta – o tym
decyduje sam Albert Celino podczas transu”. Pytanie, dlaczego ludzie tak ochoczo dają dostęp
do siebie komuś, o kim nie wiedzą nic, poza tym, że powołuje się na jakąś nieokreśloną „moc”?
– Każdy chce się leczyć – wzdycha pan z tatuażem. – Wszystko jedno co to jest, byle pomogło
– ucina żylasty mężczyzna w szortach. – Dlaczego temu ufam? – zastanawia się jedna z kobiet.
– Bo wielu ludzi mówi, że to działa – odpowiada niepewnie.
Wielu korzysta z usług pana Celino po raz pierwszy. Ale niektórzy mają już na koncie całą
kolekcję „uzdrowicieli”. Sympatyczna kobieta po czterdziestce mówi, że jeden był skuteczny. –
Miałam guza na piersi. Po wizytach u niego ten guz mi tak skacze, teraz jest na drugiej piersi i
na macicy. Tak mnie uzdrowił – uśmiecha się gorzko. Akurat ta pani się rozmyśliła – z powodu
ceny. Inni czekają. Wizyta trwa 10–15 minut. „Nie potrafię określić, od czego zależy czas
trwania zabiegu” – pisze w ulotce pan Celino. „Moc, która nami kieruje, podpowie, co mamy
czynić, jak i ile czasu” – czytamy dalej. Dowiadujemy się, że „healer” za każdym razem
„wypowiada słowa modlitwy o zdrowie pacjenta”, jednak nie wiadomo, co to za modlitwa. A
zapytać pana Celino nie wolno. – Ten pan nie może rozmawiać z dziennikarzami, na to trzeba
mieć zgodę szefa firmy z Łodzi – tłumaczy rejestratorka. Firma to Centrum Terapii Naturalnej
1/3
Rodzina katolicka - Zabójcze leczenie
środa, 26 sierpnia 2009 14:30
Echo.
Moc w służbie firmy
– Dlaczego nie wolno rozmawiać z „healerem”? – pytam przez telefon prezesa firmy Jerzego
Pierzchalskiego. Prezes wyjaśnia, że takie rozmowy kończyły się niekorzystnym wizerunkiem
firmy w mediach. Gotów jest jednak osobiście odpowiedzieć na pytania. Dowiaduję się, że
„moc” pana Celino jest wrodzona. „Jedni to nazywają mocą boską, inni energią, każdy tak, jak
mu wygodniej”. A skąd pan Celino wie, czy nie da klientowi tej mocy za dużo albo za mało,
skoro jej nie kontroluje? – To, czy nie kontroluje, to jest rzecz względna.
Pan Celino jest w stanie to wyczuć, czy zabieg powinien się zakończyć, czy nie – słyszę. Pytam
o reklamowaną na stronie internetowej firmy usługę „rady dotyczące Twojej przyszłości”. –
Państwo jakieś wróżbiarstwo uprawiają? – dociekam. – Nie. Uprawiamy cyfrologię i
numerologię – pada odpowiedź. Rozmówca zgadza się, że jest to odwołanie się do jakiejś
inteligencji, której nie znamy. Bagatelizuje zarzut, że pacjenci firmy mogą być przez to narażani
na ingerencję sił, co do których nie wiadomo, gdzie jest ich mózg. Przechodzi do porządku nad
uwagą, że z wieloma klientami takich uzdrowicieli zmagają się potem egzorcyści. Unika też
odpowiedzi na pytanie, czy nie boi się, że te siły wystawią mu kiedyś rachunek. Mówi tylko, że
„wielokrotnie się nad tym zastanawiał”. – Byłem świadkiem wielu spotkań, gdy ludzie wiele
pomocy otrzymywali – kwituje.
Nie mogę nic zrobić
Sylwia z Lędzin dziś jest mężatką i matką. Gdy była jeszcze nastolatką, miała problemy z
nerkami. Jej matka uznała, że córka musi skorzystać z pomocy znanego uzdrowiciela z
Pszczyny. Dziewczyna nie chciała. Czuła niepokój. Przymuszona poszła tam z matką. – Przed
wyjściem założyłam szkaplerz i cały czas bardzo się modliłam – wspomina. W poczekalni
zauważyła na ścianie krzyż. – To przyciągało wielu klientów – mówi. Ale w gabinecie krzyża nie
było. Był za to uprzejmy bioenergoterapeuta. Zaczął standardowo, „czarując” wyciągniętymi
rękami. – Nagle odepchnął mnie i zaczął przeklinać. Powiedział, że niczego nie może zrobić –
opowiada Sylwia.
Robactwo na zdradzie
2/3
Rodzina katolicka - Zabójcze leczenie
środa, 26 sierpnia 2009 14:30
U ks. Michała Wolińskiego, egzorcysty archidiecezji katowickiej, drzwi się nie zamykają, telefon
niemal nie milknie. Narasta liczba cierpiących duchowo, którzy szukają pomocy u kapłana. –
Dziewięć na dziesięć takich osób to ofiary bioenergoterapii – mówi. Przyznaje, że skutkiem
korzystania z usług „uzdrowicieli” może być realna poprawa fizycznego stanu zdrowia, ale
potem zaczynają się problemy psychiczne i duchowe. – Gdyby to było jak z żelazkiem, byłoby
świetnie. Człowiek dotknie i się sparzy. Ale tu, niestety, skutki wychodzą po latach i nieraz
ciągną się w pokolenia. Wyprowadzam żonę bioenergoterapeuty, która chciała tylko pomagać
mu w jego pracy. Jest opętana. Przy pierwszym spotkaniu męski głos powiedział mi jej ustami:
„Nic mi nie zrobisz, ja i tak zamknę ją na oddziale psychiatrycznym” – wspomina.
Opowiadam o Sylwii z Lędzin. – Tak, to charakterystyczne. Właśnie ten bioenergoterapeuta
wypraszał ludzi, którzy modlili się podczas seansu. Znane są też inne podobne wypadki –
potwierdza ks. Woliński. – Pan Celino też się modli – zauważam. – Tak, ale do kogo? Jest
rzeczywistość Boga i złych duchów. Nie ma czegoś pośrodku. Gdy chrześcijanie korzystają z
nieznanych sił, zdradzają Boga. A ci chrześcijanie korzystający z „medycyny tybetańskiej”? –
pytam. – To jest porażające. Filozofia Wschodu jest przesiąknięta religijnością. Tam wszystko
odnosi się do rzeczywistości nadprzyrodzonych. Hindusowi czy buddyście to nie zaszkodzi, bo
on nie zdradza Chrystusa, ale dla chrześcijanina to jest zabójcze – zapewnia egzorcysta.
A że ludzie wchodzą w to nieraz nieświadomie? – Kierowca, który zasypia za kierownicą, też
robi to nieświadomie, a konsekwencje poniesie! Może tam nie być winy, ale będą skutki. Ja z
tymi skutkami mam ciągle do czynienia. Jeszcze 10 lat temu bym w to nie uwierzył – zamyśla
się ks. Michał. – Dlaczego, choć przybywa egzorcystów, liczba ich „klientów” nie maleje? –
zastanawiam się. – Bo kiedyś bioenergoterapia i okultyzm to był margines. Teraz to jest samo
jądro życia społecznego. Kanały tematyczne w telewizji, kolorowe magazyny poświęcone
wróżbiarstwu, tarociści jako autorytety. Nigdzie okultyzm tak się nie szerzy, jak na
postchrześcijaństwie. Podobnie nigdzie robactwo tak się nie lęgnie, jak na osobach, które się
rozkładają – mówi z naciskiem ks. Woliński i dodaje: – Kto angażuje się w bioenergoterapię,
ryzykuje wszystkim.
Franciszek Kucharczak
Źródło: Gość Niedzielny
3/3