169 (11.2008) - Forum Kobiet Polskich
Transkrypt
169 (11.2008) - Forum Kobiet Polskich
Listopadowa łza, listopadowy uśmiech 3 NASZA WIARA, NASZ KOŚCIÓŁ Świętość jest dla wszystkich 4 Mówić różaniec życiem 5 Władczyni i mniszka – bł. Salomea Piastówna 6 KOBIETA, RODZINA Miejsce kobiety w Kościele 7 Łączyć w sobie Marię i Martę. Rozmowa z ks. Tomášem Halíkiem 8 POSZUKUJĄC DRÓG Nasz polski dom na Bałkanach 10 KOBIECE INICJATYWY Chciała dzielić się pięknem 12 POLSKIE DZIEJE Skradzione dzieciństwo 14 REPORTAŻ Wysoko w górach Afganistanu 16 „Śniadanie u Ptolemeusza”, czyli uroczystości 750-lecia Kalisza 18 KULTURA I SZTUKA W „Notatniku” Anny Kamieńskiej 20 Kto ty jesteś? 21 Księdza Janusza Pasierba wiersze z nadzieją w tle 22 Święta Katarzyna Aleksandryjska na obrazie Kulmbacha 28 SYLWETKA Jestem Polką. Opowieść o Helenie Nawrat 24 CON AMORE Kto poszedł górą … (4) 26 EKOLOGIA Polskość szorstka, pachnąca, wilgotna, szumna 30 Mysikrólik 31 ZDROWIE Starość smutna czy pogodna? 32 POMAGAJMY Wielkie dzieło ludzi z sercem. Słowo o Caritas Polskiej 34 Z wystąpień europosłanki Ewy Tomaszewskiej 35 LISTY I TEKSTY CZYTELNIKÓW Patriota… czyli kto? 36 Biała księga na temat żywienia 37 NIE TYLKO O MODZIE Mama – kobieta zadbana 38 Zobaczyć własną twarz… 39 SEKRETY PANI DOMU Insekty – domowe utrapienie 40 COŚ DOBREGO A jeśli chcemy schudnąć… 41 Krzyżówka 42 Zapamiętajcie, przypominamy 43 Piotr Wojciechowski JESTEM POLKĄ Opowieść o Helenie Nawrat Panią Felicję i Panią Stefanię znam tylko z korespondencji. Dwie śląskie katechetki z Rudy Śląskiej, które przeszło pół wieku trudziły się nad ewangelizacją dzieci i młodzieży, postanowiły pozostawić po sobie dzieje rodu. Całe życie przeżyły skromnie, często biedowały. Nie założyły rodzin, poświęciły się pracy dla Polski i Kościoła, a kiedy już zabrakło sił, siadły do pisania, do porządkowania starych zdjęć, listów, wspomnień. Dziś nad ich pracą pochylają się śląscy historycy. Uprosiłem panią Stefanię i panią Felicję, aby pozwoliły mi przedstawić czytelniczkom „Listu do Pani” tę cząstkę ich dzieła, jaka wydała mi się najważniejsza. To tylko trzydzieści parę stron wystukanych na starej maszynie, tylko nieznaczna część kilkusetstronicowego dzieła. Te trzydzieści parę stron to życie ich matki. Zwyczajne dzieje śląskiej kobiety, przejmujące w swojej zwyczajności. Zaczyna się to tak: Stolarz Janusz Nikel zaręczył się z Martą z Grabowskich, wręczając pierścień zaręczynowy – złoty z rubinem. Ślub Marty i Janusza odbył się 4 listopada 1889 roku w Kościele Wszystkich Świętych w Gliwicach. Po ślubie zamieszkali w Landzmierzu obok Cisek w powiecie Kozielskim. Juliusz nabył domek murowany, parterowy z gankiem. Ten dom istnieje jeszcze dzisiaj. A potem urodziły się bliźniaczki Małgosia i Helena. Dwuletnią Małgosię zabrał dyfteryt, pomoc lekarska przyszła za późno. Wtedy, aby do lekarza było bliżej, rodzina przeprowadziła się do Zabrza, po dwu latach narodził się Helence brat – Gotfryd, a mała korzystając z zamieszania w domu wybrała się do babci do Gliwic Stała na peronie w białej sukience przepasanej wstążką, w bucikach skórzanych, Jej blond włosy obcięte były na fryzurkę pazia. Nosek miała zadarty. Ciemne oczka oraz zacięte usteczka wskazywały na to, że było to dziecko odważne i rezolutne. Ojciec odebrał małą z posterunku policji. Do Gliwic nie dojechała, bo zaopiekowały się nią panie z przedszkola. Rodziły się kolejne dzieci, rodzina zmieniała, mieszkania podążając za kolejnymi miejscami pracy ojca. Nie przelewało się, więc gdy z Berlina przyjechała ciocia Ania, bezdzietna siostra Marty, rodzice oddali jej na wychowanie najstarszą z piątki pociech, właśnie dziewięcioletnią już Helenę. Zamieszkała tedy u wujostwa Stolarczyków, poszła do katolickiej, ale niemieckiej szkoły. Przybrani rodzice nie umieli dać dziecku ani ciepła, ani właściwej opieki. Jadała sama, ciotka zmuszała ją do łapania i uśmiercania myszy, a karała – zakazem spowiedzi. Pod choinkę dostała nową lalkę, książkę z bajkami i łyżwy. Za domową atmosferą tęskniła, przed chłodem wujostwa uciekała w świat bajek – i na ślizgawkę. W szkole szło jej coraz lepiej. Po latach wspominała – wcale nie ekumeniczne w duchu – kontakty z dziewczynkami z sąsiedniej szkoły ewangelickiej – wyzwiska i bijatyki. Pamiętała też obraz nocy sylwestrowych w Berlinie, przyjęcia w knajpach, iluminacje, uliczników czepiających się lśniących karet, polujących na cylindry elegantów. Kiedyś w jednej z niższych klas nie umiała sobie poradzić z zadaniami z matematyki. Odpowiedzią na tę prośbę był wymierzony jej policzek. Już nigdy więcej nie zwróciła się do wujka z jakąkolwiek prośbą. Na pierwsze wakacje w domu ciotka puściła Helenkę dopiero po dwu latach, odtąd jeździła regularnie. Opowiadała o niemieckiej szkole, w której kij był częstym argumentem pedagogicznym. Coraz częściej brakło jej polskich słów. W Berlinie czuła się osamotniona, prześladowana. Ciotka ukarała ją zakazem spowiedzi, nie mogła więc pójść z koleżankami do I Komunii. Mama odwiedziła córkę dopiero na koniec szkoły, by razem z siostrą, wychowującą jej córkę, pomyśleć o jej przyszłości. Helena miała zamiar pójść do seminarium nauczycielskiego. Seminarium to było prowadzone w Berlinie przez siostry urszulanki. Ciocia nie wyraziła zgody na tę szkołę. Również ojciec Heleny był przeciwny. Wtedy Helena z całą stanowczością odrzekła, że nie zostanie w Berlinie u wujostwa, chce wracać do domu.[…]Wiozła ze sobą w pociągu największą ze swoich dwunastu lalek – lalkę porcelanową, drewniany wózeczek dla lalek i 12 książek z bajkami i baśniami, wszystkie po niemiecku. Wróciła więc do domu rodziców w Zabrzu i dopiero tu poszła do spowiedzi po dwuletniej przerwie i przyjęła I Komunię Świętą. Obydwaj bracia i młodsza siostra Cecylia uczyli się w seminarium nauczycielskim, zazdrościła im, ale nie opuszczała rąk, kończyła po kolei kursy szycia, haftu, szydełkowania, języka francuskiego, stenografii i pisania na maszynie, a kiedy zaczęła uczyć się gry na pianinie, dostała od ojca fortepian. W krótkim czasie rodzinę dotknęły ciężkie doświadczenia – najpierw zmarła na zapalenie płuc 17letnia Cecylia, wkrótce po tej stracie trzej bracia zostali zmobilizowania do armii pruskiej, zaczęła się pierwsza wojna światowa. Dwaj starsi zostali ranni, młodszy zmarł nim trafił na front. Helena przejęła posadę biurową po jednym ze starszych braci. Pisała listy do braci w wojsku, odwiedzała ich w szpitalach. W gorącym czasie antypolskich wystąpień Niemców na Śląsku Helena zaręczyła się ze swoim kuzynem Henrykiem Nawrotem, który wrócił zdemobilizowany razem z jej braćmi. Ledwie się zaręczyli – rozdzieliła ich historia. Henryk wyjechał do powstającej Polski, uzupełnił tam wiedzę wojskową, brał potem – jako bohaterski dowódca kompanii, a później batalionu – w powstaniach śląskich. Z czasu rozstania zostały w archiwum rodzinnym listy tej pary – już po polsku pisane. Połączyli się młodzi dopiero wtedy, gdy rodzinę Heleny Niemcy wypędzili z Zabrza (przyznanego im przez władze na mocy plebiscytu) a Henryk, już podporucznik rezerwy przeszkolony przez polskie władze na pracownika poczty wrócił na Śląsk. Pobrali się latem 1922 roku w miejscowości Wirek, gdzie Henryk miał posadę na poczcie i mieszkanie. Wkrótce młodzi doczekali się dzieci. Mijały lata, a rodzinnym archiwum zostawały zapiski o niedostatku, chorobach dzieci, o ich Pierwszych Komuniach, o częstym powoływaniu Henryka na szkolenie wojskowe rezerwistów. Charakterystyczna jest opowieść o tym, jak zareagował Henryk na propozycje kolegów oficerów proponujących wieczór w knajpach i podejrzanych lokalach. – Co się należy człowiekowi, który złamał dane słowo? – Kula w łeb – odpowiedzieli. – Ja mojej żonie dałem nie tylko słowo, ja jej ślubowałem wierność. Po takich wydarzeniach Helena cieszyła się, gdy mąż zmieniał mundur oficerski na cywilne ubranie. Tuż przed wojną zdrowie przestało dopisywać Helenie, już do śmierci cierpiała na pogłębiające się bóle artretyczne i reumatyczne. Słaba i schorowana musiała sama podołać trudom ucieczki przed Niemcami we wrześniu 1939 roku. Mąż wypełniał ważne zadania w ewakuacji dokumentacji i majątku Poczty Polskiej. Nad domami latały niemieckie samoloty zwiadowcze. Ulicą Mikołowską ciągnęli ludzie w kierunku Świętochłowic, wioząc na wózkach lub niosąc na plecach wszystko, co się dało unieść. […]Helena wzięła wózek dziecięcy, włożono na niego walizkę i trzy kołdry puchowe. Dzieci niosły swoje tornistry szkolne, wyładowane bielizną. Stefania ciągnęła wózek, Felicja go pchała, a Zygmunt był obładowany paczkami i prowadził matkę, która miała trudności z chodzeniem. Matka niosła klatkę z kanarkiem. Przez całą drogę trwał nalot. W nocy słychać było huk armat, a na niebie ukazała się czerwona łuna, ponieważ paliły się gdzieś wsie podpalone przez Niemców. Podczas okupacji, rodzina, w której wszyscy mówili lepiej lub gorzej po niemiecku, pozostała przy polskiej narodowości – a to znaczyło: najgorsza kategoria kartek żywnościowych, konieczność opuszczenia własnego mieszkania – zamiany na zimne i wilgotne. Ojciec i najstarszy syn poszli do pracy jako robotnicy w hucie, córki z trudem uniknęły wywózki na roboty. W marcu 1945 roku skończyła się na Śląsku władza hitlerowskich Niemiec, rodzina odzyskała nadzieję. Córki Heleny podjęły naukę w gimnazjum, jej mąż wrócił na stanowisko kierownika poczty. Nie chciał jednak zapisać się do partii, stracił stanowisko, a rodzinę wyrzucano do coraz gorszych mieszkań. Helena już z trudem poruszała się po pokoju, jej matka zmarła po kolejnej przeprowadzce do lokalu po zdewastowanym sklepie rzeźniczym. Dalej jednak rządziła Helena rodziną w myśl ewangelicznej dewizy „Błogosławieni pokój czyniący, bo oni nazwani będą synami Bożymi.” Mogła być dumna ze swoich córek – gdy w 1950 roku usunięto religię ze szkół obydwie rozpoczęły pracę jako katechetki. Stefania łączyła to z pracą nauczycielską w szkołach, Felicja z posadą biurową – póki jej z niej nie wyrzucono. W 1953 roku straciła Helena ukochanego syna – zmarł na zapalenie opon mózgowych. Już przykuta do fotela dotrwała do poprawy sytuacji mieszkaniowej w 1959 roku. Zmarła na miesiąc przed swoim złotym weselem. Została w pamięci córek jako osoba cicha, spokojna, zrównoważona. Jako młoda dziewczyna po powrocie z Berlina prawie już nie mówiła po polsku. Powoli przyswajała sobie znowu polską mowę do tego stopnia, że rozumiała wszystko, czytała polskie książki i gazety, ortografię znała lepiej niż jej wykształcone Polsce córki, ale mówiła łamaną polszczyzną. Mimo to twierdziła – Jestem czystą Polką. Stefania, która uchodziła w rodzinie za osobę najbardziej skorą do gniewu, wspomina, że kiedy ze wzburzeniem opowiadała matce o doznanej w pracy krzywdzie, ostro oceniając krzywdzicieli, Helena brała jej ręce w swoje schorowane, zdeformowane dłonie i mówiła: Tak nie możesz, pamiętaj – w lepszej sytuacji jest ten, kto doznaje krzywdy, niż ten, który ją wyrządza.