Pobierz - Gazeta Poszukiwania

Transkrypt

Pobierz - Gazeta Poszukiwania
2
P OSZUKI W ANI A Redaktor naczelny: Rafał Kruk [email protected] Zespół redakcyjny: Weteryna Jarosław „Jaro” Ciemiński Mariusz Bąk Marek Kulig W spółpraca: Yedyny Andrzej Szutowicz Jakub Jagiełło Ciekawe­miejsca.net Zdjęcie na okładce i zdjęcia w artykułach, o ile nie zaznaczono inaczej: archiwum Portalu Poszukiwania.pl Reklama i M arketing: [email protected] Redakcja: [email protected] tel. 0 694 839 871 Reprodukcja i przedruk w yłącznie za zgodą autora. Gazeta działa na zasadach dziennikarstw a obyw atel– skiego otw ierając sw oje łamy dla każdego autora. Redakcja zastrzega sobie praw o do redagow ania i skracania dostarczonych tekstów . Śnieg pokrył pola i lasy utrudniając prowadzenie poszukiwań. Na dodatek mróz dołożył kilka groszy zatrzymując w domach nawet najbardziej wytrwałych tropicieli zagadek historii. Jednak Ci najbardziej oporni na prośby żon i matek o pozostaniu w domu wyruszyli na zimowe łowy. Nie ma co ukrywać, że śnieg w lesie jest pięknym widokiem (z pewnością przyjemniejszym gdy ogląda się go w TV). Pilny obserwator zobaczy na nim ślady leśnego życia. Pozostawione tropy zaintrygują i dadzą sporą frajdę eksploracyjnym detektywom. Aby ułatwić Wam poznanie tego co mówi las przedstawiamy w styczniowym numerze elementarz pospolitych tropów, zachęcając Was do obserwacji i jeżeli tylko refleks pozwoli fotograficznych polowań. Pamiętajcie, że zimy zostało już naprawdę niewiele w kalendarzu więc ubierajcie się ciepło i biegnijcie do najbliższego lasu. Wiosna nie będzie czekać, zwłaszcza, że jest już zamówiona na początek marca. Rafał Kruk [email protected]
Redakcja nie ponosi odpow iedzialności za treść reklam i artykułów sponsorow anych. P OSZUKI W ANI A 3 SP I S TREŚCI 5 Konkurs „literacki” na opowiadanie lub artykuł – Wygraj wykrywacz 8 Bagnet 11 Bomba nietoperzowa 12 Dotyk historii 15 Dowódca „Jasta 11” Eryk Rudiger von Wedel 19 Gród w Krzykawce 22 Muzeum PRL 24 Identyfikacja browarów 1945­1969 27 Zamek Kapitanowo – fundacja 29 Łuski niemieckie 1923­1939 34 Produkcja niemieckiej amunicji 7,92x57 Mauser po ograniczeniach Traktatu Wersalskiego 36 Krakowski Skarb 42 Na tropie 44 Nie taki meteoryt straszny jak go malują 46 Wyniki konkursu fotograficznego 48 Egzotyka – czyli co w śniegu piszczy 52 Master i Master II 56 Pasja, która zmieniła moje życie 58 Jeden dzień z życia początkującego poszukiwacza 60 Poszukiwania na dziewiczej ziemi 63 Jaskinia szachownica I i II 65 Stryj Antek 73 Historie z ziemi wyssane 78 Zamek Sobień
4 P OSZUKI W ANI A KONKURS Konkurs „ literacki” na opow iadanie lub artykuł Portal Poszukiwania.pl zaprasza wszystkich zainteresowanych do udziału w niesamowitym konkursie, w którym głów ną nagrodą jest W Y KRY W ACZ firmy RUTUS. co należy zrobić aby w ygrać w ykryw acz ???? Wystarczy napisać artykuł, opowiadanie, relacje, a nawet streszczenie książki i wysłać do nas na adres kruku@poszukiw ania.pl. Specjalna komisja wytypuje zwycięską pracę, a jej autor stanie się posiadaczem najlepszego polskiego wykrywacza metalu. Lista nagród w konkursie: Miejsce 1 – wykrywacz metali Rutus PROXIMA Miejsce 2 – ręczny wykrywacz do namierzania PinPointer firmy Teknetics Miejsce 3 – zestaw książek tematycznych Miejsce 4 – nagrody książkowe Miejsce 5 – nagrody książkowe Miejsce 6 – nagrody książkowe Miejsce 7 – upominki Garrett Miejsce 8 – upominki Garrett Miejsce 9 – upominki Garrett Miejsce 10 – upominki Garrett Lista nagród może ulec zmianie wyłącznie na korzyść uczestników. Łapcie więc za pióra, piszcie i wysyłajcie. Wykrywacz już czeka, aby ze szczęśliwym zwycięzcą przemierzać lasy i pola. Konkurs trw a od 1 listopada 2009 r. do 30 stycznia 2010 r. Sponsorem nagrody głównej jest firma RUTUS ­ www.rutus.com.pl
P OSZUKI W ANI A 5 Regulamin: Niniejszy konkurs nie jest grą losową w rozumieniu ustawy z dnia 29 lipca 1992 r. o grach i zakładach wzajemnych. Akcja prowadzona jest na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej i trwa od 1.11.2009 r. do końca 30.01.2010 r. Pomysłodawcą oraz organizatorem akcji jest Portal Poszukiwania.pl wraz z miesięcznikiem Poszukiwania. Konkurs ma charakter otwarty. Przedmiotem konkursu są prace pisemne w formie opowiadania, artykułu wykonane w dowolnej technice z tematyki eksploracji, historii, przygody. Liczba nadesłanych prac w konkursie jest dowolna. Każda praca powinno zawierać opis­formularz (informacje te mogą być jako załącznik lub informacja w mailu): kategoria tytuł pracy imię i nazwisko adres zameldowania autora telefon kontaktowy e­mail autora Zgłoszenie prac następuje poprzez wysłanie pracy i opisu­formularza na adres [email protected]. Organizator zastrzega sobie prawo do bezpłatnej reprodukcji prac w prasie, telewizji i Internecie oraz podczas wystawy pokonkursowej i we wszystkich publikacjach związanych z konkursem. Prace będą oceniane w głosowaniu jury, w którego skład wejdą: Kruk Rafał, Maciej Mazur, Piotr Majczak. Zgłoszone prace prezentowane będą na stronie internetowej www.poszukiwania.pl, gazecie Poszukiwania oraz serwisach pokrewnych zgodnie z kolejnością nadchodzenia. Organizator zastrzega sobie prawo do wycofania z publikacji na stronie internetowej treści, które uzna za obraźliwe. Terminarz: nadsyłanie prac: 1 listopad 2009 ­ 30 styczeń 2010 obrady jury: 1 luty ­ 1 marzec 2010 ogłoszenie wyników i wręczenie nagród: 15 marzec 2010 Termin uroczystości ogłoszenia wyników i wręczenia nagród może ulec zmianie. W konkursie zostaną przyznane następujące nagrody: Miejsce 1 – wykrywacz metali Rutus PROXIMA Miejsce 2 – ręczny wykrywacz do namierzania PinPointer firmy Teknetics Miejsce 3 – zestaw książek tematycznych Miejsce 4 – nagrody książkowe Miejsce 5 – nagrody książkowe Miejsce 6 – nagrody książkowe Miejsce 7 – upominki Garrett Miejsce 8 – upominki Garrett Miejsce 9 – upominki Garrett Miejsce 10 – upominki Garrett Jury zastrzega sobie prawo do innego podziału nagród. Nagrody niniejszego konkursu, o ile ich wartość przekracza 760 zł podlegają opodatkowaniu podatkiem dochodowym od osób fizycznych w wysokości 10 % wartości nagrody. Udział w konkursie jest bezpłatny. Wzięcie udziału w Konkursie jest równoznaczne z wyrażeniem zgody na wykorzystanie danych osobowych uczestnika zgodnie z przepisami ustawy z dnia 29 sierpnia 1997 r. o ochronie danych osobowych o ile dane takie będą ujawniane w toku Konkursu i w związku z jego przebiegiem. Zgodnie z art. 24 ust. 1 z dnia 29 sierpnia 1997 r. o ochronie danych osobowych (Dz. U. Nr 133,
6 P OSZUKI W ANI A poz. 883) Organizator Konkursu informuje uczestników Konkursu, iż ich dane osobowe będą przechowywane i przetwarzane na podstawie wyrażonej dobrowolnie przez uczestnika Konkursu zgody, w siedzibie Organizatora, wyłącznie w związku z wykonaniem postanowień niniejszego Regulaminu oraz w celu przesyłania uczestnikom materiałów reklamowych, informacji o kolejnych akcjach i konkursach oraz badań ankietowych organizowanych przez Organizatora konkursu. Każdy z uczestników ma prawo do wglądu swoich danych oraz ich poprawianie. Przekazanie prac konkursowych jest równoznaczne z udzieleniem Organizatorowi zgody na wykorzystanie w/w prac bezterminowo, bez żadnych ograniczeń terytorialnych we wszystkich znanych formach takich jak formy audio, video, druki oraz Internet, jak również prawo na dokonywanie dowolnych opracowań i modyfikacji prac wraz z prawem do wykorzystania wyników opracowania w podanej wyżej formie. Reklamacje związane ze sposobem przeprowadzenia konkursu będą przyjmowane w formie pisemnej w terminie do 14 dni od momentu poinformowania o wynikach Konkursu. Reklamacje będą rozpatrywane w terminie do 14 dni od daty ich otrzymania. O wyniku postępowania reklamacyjnego osoby zgłaszające reklamacje zostaną powiadomieni. Po wyczerpaniu postępowania reklamacyjnego uczestnikowi przysługuje prawo do dochodzenia nie uwzględnionych roszczeń w sądzie właściwym dla siedziby Organizatora konkursu. Zwycięzca konkursu nie może skutecznie domagać się od Organizatora konkursu wydania nagrody, jeżeli upłynęło 60 dni od daty rozstrzygnięcia konkursu, a zwycięzca nie odebrał nagrody w wyznaczonym terminie z przyczyn niezależnych od Organizatora konkursu. Po tym terminie nagroda przepada na rzecz Organizatora.
P OSZUKI W ANI A 7 P OSZUKI W ANI A Bagnet Marek Rodź Ściemniało, na tle lasu przemknęło kilka na wpół schylonych sylwetek ludzi. Biegli szybko, niosąc ze sobą coś ciężkiego. Szarówka nie pozwalała już rozpoznać twarzy ani ubioru, ale każdy we wsi wiedział kim są. To partyzanci. Kilku z nich nawet pochodziło z wioski. Wiedziano, że idą na akcję… Michał pseudonim „Gajowy” biegł na samym przedzie, dobrze znał las – nie raz przechadzał się po nim z ojcem przed wojną. Lubił to. Mówił często, że po wojnie zostanie leśniczym jak jego ojciec. Za nim trochę nieporadnie biegli taszcząc drewnianą skrzynię Heniek „Mały” i Janek zwany „Beret” – ksywa od beretu, z którym nigdy się nie rozstawał. Skrzynia nie była lekka i trochę „Małym” i „Beretem” szarpała, widać było, że trochę się męczyli. Peleton zamykał „Drwal” – wysoki, barczysty, z wydatnym brzuchem i krzacza­ stymi wąsami Kazik, chociaż z racji wyglądu dawno nie słyszał takiej formy swojego imienia – wszyscy, już nawet przed wojną mówili do niego Kazimierz. Droga, którą wybierał „Gajowy” nie była łatwa: krzaki, wyrwy, rozpadliny i poprzewra­ cane stare drzewa. Tak to już bywa, że często najkrótsza droga nie jest najłatwiejsza. Nie trzeba było długo czekać aż ciemny las pokaże, że z nim nie ma żartów. Chwila nieuwagi i noga „Małego” utknęła w dziurze, powodując, że legł jak długi. Nie puścił jednak skrzyni i tym samym pociągnął za sobą „Bereta”, który aż zajęczał z bólu obitego kolana. Od skrzyni odpadło wieko, a na mech wysypało się kilka lasek dynamitu… Było jasne, po co ta cała wyprawa. Pięć kilometrów za lasem biegła linia kolejowa, którą każdego dnia cztery razy na dobę szły niemieckie transporty na front. Cel był jeden – zniszczyć most kolejowy! ­ Co jest z tobą „Mały”. Nie niesiesz gwoździ. Zbieraj się szybko – zasyczał półgłosem „Gajowy” ­ Tak jest – Odpowiedział „Mały” układając do skrzyni wysypany ładunek. 8 P OSZUKI W ANI A Chwilę potem znowu biegli przedzierając się przez gęstwinę. Po niecałych czterdziestu minutach byli na miejscu. Od nasypu kolejowego dzieliła ich kilkunastometrowa polana, a potem tylko sto metrów wzdłuż torów i cel – most kolejowy. Ostrożnie rozejrzeli się i już bardzo ostrożnie podbiegli do nasypu. Potem jeszcze tylko parę minut i byli już pod mostem. Most był nieduży, najwyżej czterdziesto­ metrowy, jednotorowy. Wiedziano, że odbudo­ wa tego mostu zajmie Niemcom trochę czasu, który teraz był na wagę złota. Każdy wiedział, co ma robić i po kilkunastu minutach ładunki były podłożone. Wycofując się „Gajowy” rozwijał drut od zapalników. Po odejściu na bezpieczną odległość – schowany za pierwszą linią drzew zaczął uzbrajać detonator. ­ „Mały”, potrzebuje twój bagnet… ­ powiedział „Gajowy” wiedząc, że „Mały” nawet śpi z bagnetem który dostał od swojego ojca. ­ O kur… ­ jęknął „Mały” – zgubiłem mój „nożyk”. Pewnie jak się wyłożyliśmy w lesie. Co ja teraz zrobię. ­ Nie jęcz, trzeba było się nie przewracać. Co „ja” teraz zrobię? Mam te druty zębami przegryzać? Ciii… Słyszycie… Jedzie… Szybko ma któryś z was nóż? ­ Ja mam scyzoryk – powiedział podając go „Beret”. Chwilę potem powietrze rozdarł huk detonowanego dynamitu i pękającej jak zapałki stali… … ­ Wstawaj Piotrek, już widno, wstawaj. Pewnie Krzysiek już czeka – budził brata podekscytowany Rafał. ­ Co? Już? Dobra już wstaję, tylko nie krzycz tak. Chwilę potem obaj byli już na podwórku w pełnym rynsztunku: plecaki, saperki i ich „skarb” wykrywacz. Rzeczywiście przed bramą czekał już na nich kumpel Krzysiek. ­ Co jest z wami? Jak zwykle spóźnieni
­ To przez Piotrka, nieważne idziemy… Jak już się stało zwyczajem w sobotni ranek chłopcy robili wypad na „wykrywkę”. To Krzysiek ich zaraził tym hobby. Zaczęło się od „złożenia” samemu wykrywacza – udało się i tak zostało. Bardzo to lubili, chociaż rodzice Rafała i Piotrka często z nich żartowali ponieważ jak dotąd nie mogli się pochwalić jakimś cennym „skarbem”. Często przychodzili zmordowani z niczym albo z jakąś zardzewiałą podkową. Jednak w każdą sobotę wychodzili z domu z przekonaniem, że „dzisiaj” się to zmieni – byli nie ugięci. Minęło kilka godzin – wszystko wskazywało na to, że i tym razem to nie jest „ten” dzień. Kilka „piknięć” ­ stara śruba, dwa ogniwa łańcucha i kawałek żelastwa nie przypominające nicze­ go, w duchu tęsknili za wykrywaczem z rozróżnianiem metali... Już mieli składać sprzęt, kiedy „coś jest” – sygnał wyraźny, głośny. Kopią. Chwilę potem oczom ich ukazał P OSZUKI W ANI A się on: piękny, długi, trochę skorodowany ale w dalszym ciągu doskonale rozpoznawalny. ­ BAGNET – powiedzieli ze zdumieniem prawie jednocześnie Rafał i Piotr ­ Ale cudo, nareszcie coś naprawdę fajnego… Wracając do domu wyrywali sobie z rąk „znalezisko” i nie mogli przestać o nim rozmawiać. ­ Ciekawe jaka jest historia tego bagnetu. ­ Pewnie była tutaj jakaś potyczka… ­ Ciekawe ile razy ratował właścicielowi życie… ­ Aż wreszcie sam został ugodzony i padł… ­ Przestańcie się tak podniecać – nagle sprowadził Rafała i Piotrka na ziemie Krzysiek – a może ktoś go po prostu najzwyczajniej ZGUBIŁ! ­ Co? Zwariowałeś – nie wytrzymał Rafał – nie każdy jest taki jak ty żeby coś takiego gubić… źródło foto: www.sxc.hu
9 10 P OSZUKI W ANI A M I LI TARI A Bomba nietoperzow a Sebastian Masztalik II Wojna Światowa trwała na dobre, będąc już dobrze po półmetku, a mocarstwa uczestni­ czące w niej ciągle szukały nowych rozwiązań, które pomogłyby szybko przeważyć szale zwycięstwa na ich stronę. Na każdym froncie pojawiały się różnego rodzaju pomysły związane z prowadzonymi działaniami, znacznie odbiegające od standardowych. Na tzw. naszym europejskim podwórku najczęściej obserwujemy i słyszymy o rozwiązaniach wprowadzanych przez Niemców, jak również o cudownej broni mającej zapewnić III Rzeszy zwycięstwo. Ile natomiast projektów nie znalazło zastosowania w praktyce, a pozostały jedynie w fazie badań trudno oszacować. Natomiast można wyłowić z nich kilka prawdziwych perełek, pokazujących w jakim kierunku szły badania w latach czterdziestych. Idealnym przykładem niesamowitego połączenia kilku gałęzi, wydawałoby się odległych, dziedzin nauki jest pomysł stworzenia bomby nietoperzowej. Obecnie jest to pomysł, który wydaje się nierzeczywisty (można sobie wyobrazić reakcje ekologów), jednak miał on dać Stanom Zjednoczonym możliwość zadania Japonii bardzo poważnych zniszczeń. Nie licząc użytych do produkcji tej bomby nietoperzy najważniejszym składnikiem stał się napalm. Zasada działania bomby w dużym uproszczeniu polegała na wypuszczeniu nad terenem wroga tysięcy nietoperzy z przyczepionymi niewielkimi ładunkami napalmu. Nietoperze szukając schronienia przed słońcem miały wlatywać na strychy domów. Ustawiony czasowy zapalnik detonował przymocowany do nietoperzy ładunek powodując pożar. Łatwo sobie wyobrazić jak wyglądałby krajobraz po wylądowaniu kilku tysięcy nietoperzy na niewielkiej przestrzeni miasta. P OSZUKI W ANI A Problemy pojawiły się dopiero na etapie projektowania formy pocisku. Nietoperze, które miały przenieść ładunki musiały być w hibernacji w momencie przyczepiania pocisku, jak również podczas transportu. Nie można było ich wyrzucić bezpośrednio z samolotu gdyż zginęłyby uderzając o ziemie. Nietoperze musiały mieć chwilę czasu, aby dojść do siebie i odlecieć szukając schronienia. Pojawiła się więc koncepcja stworzenia bomby dającej nietoperzom odpowiednie warunki do obudzenia się z hibernacji. Konstrukcja wyglądała tak, że po zrzuceniu z samolotu na wysokości ok. 300 m rozwijał się spadochron hamujący bombę oraz otwierający ją odrzucają zewnętrzną powłokę. Rozwijała się wówczas wewnętrzna konstrukcja podobna do półek zawieszonych na sznurkach. W każdej półce znajdowały się nietoperze, które po otwarciu się całości spadały ze swoich miejsc na półkę poniżej. W ten sposób mogły one szybko dojść do siebie odlatując szukając schronienia. Nietoperz, który odlatywał z półki uruchamiał zapalnik czasowy poprzez pociągnięcie cieniutkiej jak włos linki przyczepionej do ładunku oraz do bomby. Prowadzone przez Amerykanów próby potwierdziły skuteczność tej broni, która w bardzo prosty i szybki sposób potrafiła objąć ogniem duże przestrzenie. Jednak w ostatniej fazie wprowadzania rozwiązania do czynnej służby został on wycofany z uwagi na wyprodukowanie innej broni, o wiele mocniejszej i skuteczniejszej w swoim zniszczeniu – bomby atomowej.
11 P OSZUKI W ANI A Dotyk historii Monika Gałęza I znów jak każdego słonecznego ranka wyszedł z domu, aby udać się na poszukiwania. Dzień był chłodny, a na twardej ziemi pozostały jeszcze resztki niedawno spadłego śniegu. Na niebie latały mewy i nic nie wskazywało na to, że stanie się coś wyjątkowego… coś co być może zmieni życie kogokolwiek... Uwielbiał to, nawet kochał… można by rzec, że nadawało to jego egzystencji sens... „Tak, poszukiwania, to jest to” ­ myślał sobie. Mimo, że nie przepadał za porannym wstawaniem, w tym przypadku miało ono swój urok. Szybkie śniadanie, ciepłe ubranie, plecak, saperka, i wykrywacz, gotowy już od zeszłego wieczora. Zbierał na niego długo, odkąd pamiętał zawsze pociągała go historia, wykopaliska, II Wojna Światowa. W domu miał pełno łusek, monet, guzików. Niektóre się powtarzały, ale za każdym razem wkopując saperkę w ziemię, w jego oczach tliła się ciekawość, nadzieja i ten niepowtarzalny dreszcz emocji. Także dziś podążał z tym dreszczem w kierunku niedalekiego lasu, który najczęściej odwiedzał. Mógł stwierdzić, że zna go jak własną kieszeń. Praktycznie od dzieciństwa poznawał nowe jego zakamarki. Potrafił spędzić tam cały dzień, coś go tam ciągnęło. Szedł, mijając fabryki, pola, obcych, a także znanych z widzenia ludzi. Był pogrążony w swoim własnym świecie, oplątany myślami o przyszłej przygodzie. W końcu dotarł do lasu. Było spokojnie, wiatr przestał wiać, a nad polami okrytymi śniegiem unosiła się jakaś tajemnicza, głucha cisza. Nagle drogę przebiegły dwie sarny, zatrzymały się po czym uciekły w popłochu. Droga była dość szeroka, a drzewa pomału rosły coraz gęściej, rzucając długie cienie. Gdy dotarł do rozwidlenia, postanowił pójść mniej wyraźną dróżką. Na takich właśnie może zdarzyć się więcej ciekawych rzeczy. To taki kontrast do cywilizacji, zapomniany kawałek dzikości. Na ziemi nie było żadnych śladów. Nikt tędy nie przechodził od czasu, gdy padał śnieg. Zagłębiał się pomału w las, robiło się ciemniej. Nagle zauważył dziwne zagłębienie w ziemi. 12 P OSZUKI W ANI A Niepewnie podszedł bliżej i ku swojemu zdziwieniu ujrzał coś na wzór wejścia, wejścia do wnętrza ziemi. Nie mógł uwierzyć własnym oczom, a może to tylko jego wyobraźnia. Nie, przecież widzi, tak wyraźnie widzi. Schodząc w dół, ciemnym, mrocznym, tajemniczym przejściem w głąb, nie wiadomo dokąd, zagłębiał się coraz bardziej we wnętrze ziemi, które kryje zagadki od początku swego istnienia. Czuł wilgotny zapach, zapach starości, intrygi. Ciągnęła go jakaś niewytłumaczalna siła. W tunelu były schodki zbudowane z korzeni tego ogromnego drzewa. Przejście było wąskie. Ledwo mieściła się jedna osoba. Z oddali dochodził odgłos kapiących kropel, uderzających o metalową powierzchnię. Pomału robiło się coraz jaśniej, aż wreszcie dojrzał lekkie promyczki zachodzącego słońca, które odbijały się od strumyka wody, który pomalutku spływał w dół tunelu. Nagle bohater zauważył coś zaplątanego w niesamowicie powyginanie korzenie. Tak napięcie rosło, a znalezisko przerosło wszelkie oczekiwania. Opętany w macki czasu ukazał się jego oczom zielonkawy, lekko zardzewiały karabin, a wokół na ziemi porozrzucane łuski po nabojach. Kilka centymetrów dalej wisiała taśma z pozostałymi w niej nabojami. Niesamowity uśmiech rozjaśnił twarz poszukiwacza. Pomalutku zaczął schodzić w dół. Zajmie się tymi artefaktami w drodze powrotnej. Na razie rosnąca ciekawość nie pozwoliła mu stać w miejscu zbyt długo. Nigdy w życiu nie pomyślałby nawet o takim miejscu i o tym co właśnie się dzieje. Tak, życie potrafi być nieprzewidywalne i to właśnie nadaje mu smak. Ach, jakże uwielbiał je smakować, a w tej chwili robił to jak nigdy wcześniej. Korytarz pomału zaczął się rozszerzać zamieniając się w dość dużych rozmiarów pomieszczenie, na którego dnie dało się wyczuć błotnistą i śmierdzącą ciecz. Z doświadczenia wiedział, że takie miejsca kryją najwięcej skarbów. To właśnie w latrynach można znaleźć najciekawsze przedmioty i najczęściej bardzo trudno odgadnąć dlaczego się tam znalazły. Często
też nie wiadomo do czego służyły. Tak czy inaczej smród zapowiadał bogate łowy. Nie mylił się. Tam, na środku tej dziwnej groty, w sercu drzewa, które skrywało tajemnice historii, stał czołg. Była to Pantera Panzer V, wymarzone znalezisko. Ostatnio składał nawet jej model i kto by pomyślał, że będzie miał okazję stać przed oryginałem niedaleko własnego domu. Ile lat musiał tu czekać, aby ujrzeć światło dzienne. Mężczyzna otrząsnął się, wziął w garść i wdrapał na maszynę. Zajrzał do środka. Mimo rdzy jakoś się udało. A tam we wnętrzu ukazały mu się kości ręki, które oplatały pistolet. To było za dużo szczęścia naraz. Oto on, tu, odkrył czołg niemiecki z ludzkimi szczątkami. Było to fenomenalne znalezisko, które mógł sobie przypisać. Najrozsądniejszym krokiem w tej chwili było powiadomienie odpowiednich osób – archeologów – którzy wszystko zabezpieczą i odzyskają jak najwięcej informacji ze szponów bezlitosnej historii. Oczywiście sfotografował wszystko i starał się niczego więcej nie ruszać. Ale teraz był tu sam P OSZUKI W ANI A na sam, w tym niesamowitym miejscu, mógł spokojnie nacieszyć się znaleziskiem, dotknąć historii, czuł się wspaniale. Od tego czasu w budynku muzeum stworzono stałą wystawę, a przy tym wiekowym drzewie ustawiono tablicę pamiątkową na cześć młodego odkrywcy. Dzięki całkiem sporej nagrodzie bohater mógł podjąć studia i spełniać swoje marzenia. Rzadko komu zdarza się taka przygoda. Był prawdziwym szczęściarzem. I teraz siedząc z wnukiem na kolanach i opowiadając mu tę historię zdawał sobie z tego sprawę. Przeżył już tyle lat, a to zdarzenie nadało jakiegoś sensu. W tym momencie, jako emerytowany już konserwator zabytków, chciał dać troszkę tej energii i tego zapału temu małemu człowieczkowi, który go słuchał. Przecież to jedno wydarzenie zdecydowało o całym jego życiu. W końcu każdy może przeżyć coś niesamowitego i należy się o to starać każdego dnia. Może i Ty spróbujesz??
13 14 P OSZUKI W ANI A HI STORI A Dow ódca „ JASTA 11” Eryk Rüdiger von W edel. As lotnictw a niemieckiego. Dziedzic Draw na Andrzej Szutow icz, Marian Tw ardow ski 1. „JASTA 11” W historii lotnictwa myśliwskiego była to jednostka wyjątkowa. Służyli w niej piloci, których biografie do dziś fascynują, a u niektó­ rych wzbudzają grozę. Powstała 28 września 1916 r. jako 11 królewsko­pruska eskadra myśliwców (Jagdstaffel 11). Do historii prze­ szła pod skróconą nazwą „Jasta 11”. Jednym z jej dowódców był baron Manfred von Richthofen, pilot, który spośród wszystkich myśliwców Wielkiej Wojny osiągnął największą ilość zestrzeleń ( 80). Jemu to eskadra zawdzięcza znaczny wzrost skuteczności działania oraz sławę, którą kontynuowała do końca wojny. W pierwszych trzech miesiącach 1917 r. eskadra zestrzeliła (przy stracie dwóch własnych maszyn) blisko 100 samolotów przeciwnika. Jednostkę zaczęto nazywać cyrkiem. W czerwcu 1917 r. eskadra „Jasta 11” wraz z eskadrami 4,6 i 10 utworzyły 1 dywizjon myśliwski (Jagdgeschwader 1) tzw. 1 JG Triplanes. Mimo tego podporządkowania „Jasta 11” nadal funkcjonowała pod swoją nazwą. Rozwiązaniu uległa 16 listopada 1918 roku. Przez okres swego istnienia zanotowała na swoim koncie 350 zwycięstw. Straciła: 17 zestrzelonych pilotów, dwóch dostało się do niewoli, dwóch pilotów zginęło w katastrofach lotniczych, 19 odniosło rany. Wielu pilotów „Jasty 11” otrzymało najwyższe odznaczenie bojowe „Pour lé Mérite” wśród nich byli: Lothar von Richthofen (40 zestrzeleń, brat Manfreda), Erns Udet (62 zestrzelenia, drugi na liście niemieckich asów 1­szej wojny światowej), Wilhelm Reinhard (40), Kurt Wolff (33), Karl Schöfer (30), Karl Allmerüder (30). 2.Rodowód asa 2.1.Ojciec P OSZUKI W ANI A Jerzy August Ferdynand von Wedel urodził się 01 sierpnia 1847 r. w Drawnie, zmarł 11 listopada 1894 r. w Berlinie. Był w prostej linii potomkiem drawieńskich Wedlów i kolejnym dziedzicem dóbr chomętowskich (Großgut). Ojciec jego Eryk Antoni von Wedel (1820­ 1872) w 1849 r. ostatecznie stracił wpływy w Drawnie. Jerzy August był oficerem 13 pułku ułanów. Ożenił się dwukrotnie. Pierwszy raz w 1882 r. z Heleną Augustą von den Marwitz z Kiełpina (zm. w Kiełpinie 24.12.1893 r.), z którą po kilku latach rozwiódł się. Z pierwszego małżeństwa miał córkę, niestety po dwóch miesiącach życia zmarła 23.04.1883 r. Drugą żoną została Emma Karola Fryderyka von Schuckamann (ur. 07.11.1890 r.) z Kołek. Z małżeństwa tego urodziło się dwoje dzieci; syn Eryk oraz córka Edegarda Paulina Elżbieta von Wedel (urodziła się w Drawnie 10.06.1894 r. pięć miesięcy przed śmiercią ojca). Jerzy August Ferdynand von Wedel umierając pozostawił majątek rodzinny na skraju bankructwa. 2.2.Matka Emma Karola Fryderyka z domu von Schuckamann pochodziła z Kołek. Zmarła 8 października 1953 r. w Preetz ( Holstein). W okolicy Drawna jest bardziej znana od syna. Pamięć – legenda o niej przetrwała za sprawą jej walki o uratowanie majątku Wedlów. Ponoć miała właściwości wizjonerskie, gdyż podczas herbaty u znajomych zobaczyła orszak pogrzebowy swego męża. Jak się okazało w tym czasie Jerzy August umarł w Berlinie. Po zajęciu dóbr Wedlów przez komornika Emma, mimo usilnych starań, z nikąd nie mogła uzyskać pomocy. Odmawiały jej nie tylko banki, znajomi, ale także odmówił jej rodzony ojciec. Pomoc przyszła z Choszczna. Tamtejszy kupiec żydowskiego pochodzenia
15 E. Abrahamowski (późniejszy sponsor słynnej żniwiarki) wsparł młodą wdowę stosowną pożyczką. Pod jej kierunkiem majątek podnosił się z upadku i zaczął przynosić zyski. Zbudowała gorzelnię, dokupiła grunty i las w Dominikowie. W tych trudnych czasach sama pracowała fizycznie „przędząc przy kominku” nici na obrusy tkane w Kaliszu Pom.. Zapewne również ze względów finansowych posłała syna do Korpusu Kadetów. Po jego ślubie w 1920 r. przeniosła się z córką do Złocieńca. Zmarła z dala od rodzinnych stron, rok po śmierci córki. 3.Biografia 3.1.Eryk Rüdiger Ernest Otto von Wedel urodził się w Chomętowie (Großgut) 09 marca 1892 r. Miał urzeczywistnić marzenia rodziców o powrocie fortuny Wedlów do Drawna. Stąd uzyskał nawet przydomek „księcia Neuwedell” (Drawna). Na wojnę 1914 roku wyruszył wraz ze swoim 1 pułkiem ułanów im. cesarza Rosji Aleksandra III (Westpreßisches Ulanen­ regiment Nr 1 „Keiser Aleksander III” von Rußland). Pułk wchodził w skład poznańskiej 10 Brygady Kawalerii V Korpusu Armii. Wojna pozycyjna nie dawała możliwości wyżycia się dla młodego kawalerzysty. Zmienił więc rodzaj broni i został przyjęty do lotnictwa. 23 kwietnia 1918 r. zameldował się w „Jasta 11”. 3.2.Myśliwiec słynnej eskadry Eryk von Wedel przybył do „ Jasta 11” dwa dni po zestrzeleniu dowódcy pułku JG ­1 legendy światowego lotnictwa Manfreda von Richthofena. Czy się znali? Z cała pewnością tak, gdyż ich macierzystym pułkiem był 1 pułk 16 P OSZUKI W ANI A ułanów, byli rówieśnikami i w tym samym czasie służyli w pułku. Barwami tego pułku mającego za patrona cara Rosji Aleksandra III był kolor czerwony. To z przywiązania do swojej jednostki Richfhofen podczas dowodzenia „Jasta 11” wprowadził czerwień jako barwę dominującą na samolotach eskadry. W konsekwencji kolor ten przylgnął do niego samego, gdyż sławę zdobył jako „Czerwony Baron”. Porucznik von Wedel 10 maja 1918 r. zaliczył swoje pierwsze zwycięstwo. Zestrzelił Sopwitha Carnela (myśliwiec prod. angielskiej). Pięć dni potem ”zaliczył„ Bristola F 26 (angielski dwupłatowiec). 15 i 31 maja od kul Wedla spadły SPAD­y (francuski myśliwiec, dwupłatowiec). Piąty samolot zestrzelił 4 czerwca 1918 r., był to SAD­2. Został asem lotniczym. 9 czerwca i 18 lipca zestrzelił kolejne SPAD­y. Urozmaicenie przyszło 21 lipca 1918 r. w postaci strąconego Sopwitha Cornela. Możliwe, że efektywność zwycięstw spowodo­ wała o wyznaczeniu Wedla na dowódcę „Jasta 11”. Obowiązki dowódcy przyjął 26 lipca 1918 r. od Lothara von Richthofen. Trzy dni potem strącił Bréguet 14. 14 sierpnia przekazał dowodzenie eskadrą Eberhardtowi Holnicke. W dniach od 31 sierpnia do 2 września ponownie stał na czele eskadry po Wolframie von Richthofen (tego od Guerniki, Wielunia i innych zburzonych miast Europy) kuzynie „Czerwonego Barona”. W dniach objęcia dowodzenia 31.08 dopadł Sopwitha Dolphina (D 3687), a w dniu zdania (02.09) posłał na ziemię kolejnego przeciwnika (EA). Tego dnia przekazał eskadrę ppor Eberhardtowi Mohnicke i przejął na kilka dni od por. Hermanna Göringa komendę nad Jagdgeschwader Nr.1­ JG 1, zwanym na cześć swego słynnego dowódcy Jagdgeschwader Freiherr von Richtfofen 1. 05 września Eryk von Wedel znów dowodził „Jasta 11”. 7­go strącił dwupłatowca SE 5a. 22 października przekazał eskadrę Egonowi Koepsch. Na krótko, gdyż już 4 listopada latał na jej czele. Dzień później strącił trzynasty samolot przeciwnika, jednocześnie był to 350 samolot strącony przez eskadrę. Był to SPAD. Tych 13 straconych samolotów dało mu 126 miejsce na liście niemieckich asów lotniczych pierwszej wojny światowej. Z wojny wyniósł dwa wysokie odznaczenia bojowe; Krzyż Żelazny i Krzyż Orderu Królewskiego Domu Hohenzollernów. Wielokrotnie dowodząc „Jasta 11” Wedel był bezpośrednim podwładnym
dowódcy JG 1 Hermanna Göringa (dowodził JG­ 1 od 6­go lipca 1918 r.). Podobnie jak Göring zamknął historie JG­ 1, tak Wedel zakończył dzieje naj­ słynniejszej eskadry. Wśród asów pierwszej wojny jest także Hasso von Wedel. Zestrzelił 5 samolotów. W czasie następnej wojny walczył jako myśliwiec. Był nawet zestrzelony. Poległ w obronie Berlina w 1945 r. Lecz bezpośrednio nic z Drawnem nie miał wspólnego. 3.3.Dalsze Losy 16 listopada w piwiarni miejscowości Aschaffenburg „Jasta 11” została rozwiązana. Eryk von Wedel miał dokąd wracać. W Chomętowie czekała matka z siostrą. Jednak jako wojskowy nie miał pojęcia o prowadzeniu majątku. Praktykę odbył w dobrach von Blanckenburga pod Reskiem. Tam poznał córkę właściciela Teresę (1893­ 1963). 12 maja 1920 roku odbył się ich ślub. Niestety małżeństwo nie mogąc doczekać się potomka rozpadło się. Kolejną wybranką była Augusta von Oskar Gleichen ( 1898­1982), z którą ożenił się 30 października 1930 r. Niestety i to małżeństwo nie doczekało się dzieci. Wedel kochał konie, był przecież kawalerzystą, więc brał udział w wszelkiego rodzaju imprezach hipicznych. Był myśliwcem, więc słynął w okolicy jako doskonały myśliwy. Był pilotem, więc kochał maszyny. Jeździł brawurowo swoim samochodem często pod wpływem alkoholu, nie rzadko lądował w przydrożnych rowach. Gdy wybuchła 2­ga wojna światowa był mocno po czterdziestce, dlatego do lotów się nie nadawał. Został komendantem wojskowego lotniska. W tym czasie jego koledzy pułkowi dowodzili Luftwaffe. Göring, Udet, Richthofen. Jednego z nich społeczność światowa uznała za arcyzbrodniarza, drugiego nie zdążono osądzić, gdyż zmarł na raka mózgu w angielskiej niewoli ( W. Richthofen). Udet był honorowy i już w 1941 r. popełnił samobójstwo. Po wojnie Chomętowo przejęli Polacy. Wedel osiadł w Niemczech, zmarł 2 lipca 1954 r. w Salzhausen koło Lüneburga. Przeżył matkę o rok. P OSZUKI W ANI A Fot. Niemiecka kartka pocztowa. Pałac Eryka von Wedel w Chomętowie (Groβgut) 4.Biograficzne plotki i fakty Dobry człowiek. W wspomnieniach okresu prześladowań Żydów w Niemczech pojawia się również Eryk von Wedel. Mieszkaniec Drawna Gotthelf Jacobi zwany „Gotti” zakochał się z wzajemnością w Niemce Kate Neumann. Młodzi wbrew wszystkiemu pobrali się. Doprowadziło to do bojkotu jego żony, która była krawcową. Dlatego środki do życia musiał zdobywać jej mąż. Zatrudniony był w majątku Wedlów w Chomętowie. Oboje z dzieckiem wojnę przeżyli, a to za sprawą Eryka von Wedel, który łaskę dla G. Jacobi wyjednał u Göringa. Stawiennictwo marszałka Rzeszy uratowało go od śmierci w obozie koncentracyjnym. Pour lé Mérite ­ niestety wbrew obiegowym opiniom Eryk von Wedel nie został odznaczony tym najważniejszym i najbardziej prestiżowym pruskim odznaczeniem bojowym. Miał za mało zestrzeleń, przyjęto wnioskować o to odzna­ czenie po zestrzeleniu 20­tego samolotu wroga. Również inny as Hasso von Wedel nie posiadał tego odznaczenia, Geneza błędu tkwi w postaci gen. piechoty Hasso von Wedel, który Pour lé Mérite otrzymał. Hermann Göring ­ Byli prawie rówieśnikami, choć Göring o rok młodszy lecz starszy funkcją. Kariera dowódcza Wedla przebiegała pod komendą Göringa. Obaj byli zapalonymi myśliwymi. Stąd krążące dziś opowieści o bytności Göringa w Niemieńsku mogą mieć bezpośredni związek z Chomętowem i jego koleżeńskimi związkami z Erykiem von Wedel. O tym, że w okresie międzywojennym łączyły ich bliskie stosunki świadczy relacja córki
17 właściciela majątku Schönow (Sieniawa Dra­ wieńska) p.dr. Evy Küβner zd. Schnabel. Po latach w Heimatgruβ­Rundbrief wspomni­ nała; „ Chciałabym złożyć relację ze zdarzenia, które przeżyłam jako 12­latka. Miało to miejsce podczas terroru w 1933 w Neuwedell (Drawnie). 2 maja 1933 ok. 60 mężczyzn w samochodach zjawiło się w naszym gospodarstwie w Sieniawie. Byli z różnych formacji SA, SS i policja. Trzech z przybyłych zaczęło dobijać się do domu, między nimi był w brązowym mundurze burmistrz Neuwedell (Drawna) Müller. Przeszkodzili mojemu ojcu, Erichowi Schnabel, w sjeście. Stanowczo zażądali wydania broni, którą ukrywa. Mój ojciec wyjaśnił, że oprócz broni myśliwskiej, która znajduje się w pokoju nie posiada innej. Pan Müller wydał rozkaz rewizji domu. Kiedy ojciec chciał podejść do telefonu, aby zadzwonić do starosty, przeszkodzono mu mówiąc "jest Pan aresztowany". Rewizja w mieszkaniu nie przyniosła sukcesu. Wyciągnięto ojca z domu i wsadzono do auta. Krzyczał po drodze z bólu, ponieważ miał rękę na temblaku po wywrotce na rowerze. Ja także zostałam powstrzymana, gdy chciałam pobiec przez ogród, aby zawołać dziadka, który pracował przy pszczołach. 18 P OSZUKI W ANI A Następnego dnia pojechałam z mamą do Neuwedell (Drawno). Będąc przed budynkiem sądu mama zauważyła znikającego w jego gmachu policjanta Kaldenbacha i pobiegła za nim. Dogoniła akurat jak otwierał drzwi do celi i mój ojciec zawołał go, powiedział, że w nocy został pobity przez dwóch zamaskowanych osobników. Kaldenbach był zaskoczony, twierdził, że nie zezwalał nikomu na wejście do wiezienia, i że sprawa zostanie wyjaśniona. Mama o tym, że ojciec został napadnięty w celi poskarżyła się pastorowi Eckert, na to pastor odpowiedział szyderczo, że "chyba białe myszki widział". Cóż matka prosiła o pomoc naszego sąsiada zza miedzy pana Eryka von Wedell. Obiecał, że jeśli będzie trzeba zainterweniuje u samego Hermanna Göringa. Po kilku dniach upewniwszy się, że ojciec jest nadal w wiezieniu, poprosił Hermanna Göringa o interwencję. Göring zadziałał szybko i poprzez adiutanta polecił natychmiast uwolnić ojca. Tak po 10 dniach tata wyszedł na wolność jednak za stawianie oporu władzy został skazany na 300 DM kary…” Opracował; Twardowski Andrzej Szutowicz, Marian Literatura : Grzegorz Jacek Brzustowicz„ Czasy Wedlów” Wyd. „ ASz” Artur Szuba Choszczno 2003 str. 68,69,74. www. theaerodrome.com Erich Rudiger von Wedel www. luftfahrtgeschichte.com Geschichte der Jasta 11 de wikipedia. org. Jagdstaff el 11 Eva Küβner zd. Schnabel „Neuwedell 1933“Heimatgruβ – Rundbrief Nr 251/2000 s.44 Fot.Pałac Eryka von Wedel dziś.
ZAM KI I P AŁACE Gród w Krzykaw ce Rafał Kruk Gród w Krzykawce najprawdopodobniej powstał w II połowie XIII w. Został usytuowany w znakomitym miejscu na wysokim cyplu wrzynającym się w rozwidlenie dwóch strumyków rozlewających się i tworzących naturalną ochronę w postaci bagien. Podmokły teren zabezpieczał z trzech stron utworzony gród, natomiast ostatnia czwarta strona została zabezpieczona głęboką i szeroką fosą odcinającą dostęp do grodu. Dodatkowo zostały usypane wały ziemne zwiększające rozmiary fosy. Gród z terenem zewnętrzym połączony był dużym mostem drewnianym. Z pozostałych stron grodu broniły strome ściany wzniesienia. Istnieje możliwość, że były ona dodatkowo zabezpieczone drewnianą palisadą. wybudowanie grodu obronnego stanowiącego symbol siły i władzy. Usytuowanie grodu w tym miejscu, w pobliżu dużego ośrodka jakim był Sławków i bliskość granicy z pewnością miało wpływ na jego rozwój, a także kres. Przypuszcza się, że do zniszczenia grodu w Krzykawce przyłożył się biskup Muskata mający wówczas w posiadaniu Sławków. Być może obawiał się istnienia tego grodu, prawdopodobnie opowiadającego się po stronie Łokietka. Poza tym działalność Muskaty i jego zwolenników wiąże się również z częstymi działaniami rozbójniczymi. Tak więc również w tym przypadku o ataku na gród mogła decydować chęć wzbogacenia się. Najprawdopodobniej na początku XIV wieku Grodek został podzielony mniejszą wewnętrzną fosą na dwa obiekty. Większy spełniający rolę majdanu oraz mniejszy znajdujący się u szczytu cypla, na którym znajdowała się wieża obronno­mieszkalna. Na podstawie badań archeologicznych przeprowadzonych w latach 1984 i 1989 wiemy, że wieża miała wymiary u podstawy 5x5 metrów i została spalona podczas najazdu zbrojnego. Rekonstrukcja wieży jest obecnie trudna do zrealizowania, dlatego na podstawie braku śladów słupów na jej miejscu można przypuszczać, że miała konstrukcję zrębową i posiadała 3 kondygnacje. Ostatnia, najwyższa kondygnacja spełniała charakter obronno­obserwacyjny. Dopiero trzecia została poprowadzona wyprawa przeciw kondygnacja w warunkach terenowych jakie rycerzowi z Krzykawki, która zakończyła się występują wysokość okolicy daje możliwość powodzeniem i spaleniem grodu. prowadzenia obserwacji terenu znajdujący się W okolicy grodu na terenach bagnistych wokół grodu. istnieje duże prawdopodobieństwo Wieża mieszkalno­obronna musiała należeć do występowania dobrze zakonserwowanych wysoko postawionego rycerza. Tylko takie elementów uzbrojenia. Być może kolejne
osoby mogłyby pozwolić sobie na P OSZUKI W ANI A 19 badania dadzą pełen obraz w jaki sposób ten tajemniczy gród zakończył swoją działalność. elementów zamyka się w przedziale pomiędzy XII, a XIV w. W okolicy grodu można spodziewać się również innych odkryć związanych z codziennym funkcjonowaniem osady. Istnieje duże prawdopodobieństwo uzyskania nowych znalezisk na polach znajdujących się powyżej potoków, a także w dalszej odległości od grodu w kierunku wschodnim. Podczas badań terenowych w roku 1984 natrafiono na materiał zabytkowy w postaci ceramiki oraz licznych przedmiotów żelaznych, m.in. kopaczkę, fragment sierpa, fragment topora, nóż czy młotek kowalski. Wśród znalezisk należy również wymienić zabytki o charakterze militarnym, takie jak groty. Odkryto również dużą liczbę ułamków kości zwierzęcych. Wydatowanie poszczególnych Co zobaczymy na miejscu: Obiekt nie jest zagospodarowany. Dostęp do niego jest utrudniony, nie prowadzi tam żadna droga ani szlak turystyczny. Na miejscu można ujrzeć wzgórze przedzielone niewielką fosą wewnętrzną. Na terenie majdanu znajdują się dwa wały ziemne, natomiast w miejscu wieży mieszkalno­obronnej znajdziemy ślady prac archeologicznych. Na terenie majdanu wyraźnie widać głęboką jamę osadniczą, dodatkowo rozkopaną przez miejscowych miłośników skarbów.
20 P OSZUKI W ANI A M UZEA M uzeum P RL W jednym z najstarszych w regionie XIX wiecznym Folwarku w Rudzie Śląskiej Bielszowicach powstaje Muzeum PRL­u. Nie ma w Polsce miejsca, które odzwierciedlałoby codzienne życie powojennej Polski. Młodzi ludzie często mają problem z rozszy­ frowaniem skrótu PRL. Wierzymy, że nasze przedsięwzięcie, przypomni iż czasy, które z perspektywy XXI wieku, odznaczają się najczęściej groteskowym obrazem w filmach z tamtej epoki, niosły ze sobą również brzemię represji i ucisku. Chcemy by młodzi ludzie poznali prawdę o ówczesnych zdarzeniach, sposobie życia, zobaczyli w jakich warunkach dorastali ich rodzice, a starszej części społeczeństwa przypomnieć czasy młodości. Muzeum PRL­u jest przedsięwzięciem apolitycznym i ma na celu pokazać życie obywatela Polski Ludowej pomiędzy 1945 rokem, a przełomowym 1989. Planujemy odtworzenie niewielkiego mieszkania ówczesnej, przeciętnej rodziny, sklepu mięsnego z pustymi hakami, gabinetu I sekretarza, czy charakterystycznego dla epoki baru mlecznego. Część ekspozycji poświęcimy historii przemysłu, wyeksponujemy motorowery, 22 P OSZUKI W ANI A motocykle, samochody osobowe, ciężarowe z tamtych lat. Ale nie będzie to jedynie podróż sentymentalna, oprócz blasków pokażemy również cienie minionego ustroju. Nie zabraknie walki Polaków o wolność i kolejnych znaczących momentów naszej historii, jak Poznań ’56, wydarzeń marcowych czy sierpnia 1980r. Przy Muzeum powstaną sale edukacyjne, w których będą odbywały się lekcje historii. Obecnie trwają wykończeniowe prace konserwatorskie i budowlane. Otwarcie planujemy w 2010r. Do życia powołana została Fundacja Minionej Epoki, która jest odpowiedzialna za powstanie Muzeum PRL­u. Zapraszamy każdego, kto chciałby wspomóc naszą inicjatywę. Nie chodzi nam o pieniądze lecz o przekazywanie eksponatów, które mogłyby wzbogacić ekspozycję. Kontakt: e­mail: [email protected] tel. 0 608 27 69 83 fax. +48 32 700 36 10
BI ROFI LI STY KA I dentyfikacja brow arów 1945 – 1969 BĘDZI N GAM BRI N US BĘDZI N ZA M KOW Y BI A ŁY STOK BI ELSKO­BI A ŁA BI SKUP I EC BOGUSZÓW
24 P OSZUKI W ANI A BOJANOW O BRAN I EW O BRZEG BRZESKO ­ OKOCI M
P OSZUKI W ANI A 25 BY DGOSZCZ BY TOM
26 P OSZUKI W ANI A ZAM KI I P AŁACE Zamek Kapitanow o ­ Fundacja Henryk Krynicki Zamek Kapitanowo ­ Ścinawka Średnia to dawna rezydencja Starostów Krajowych Hrabstwa Kłodzkiego! 700 lat bogatej historii, która zaowocowała powstaniem niezwykle rogatej kolekcji ciekawostek architektonicznych, ukształtowało jedyną w swoim rodzaju bryłę tej wspaniałej budowli. Pomimo zniszczeń Zamek tętni już życiem z zaskakującą mocą. Jedyna w Europie Środkowej tak wiekowa średniowieczna rezydencja, nigdy nieprzebudowywana!, zapewnia podczas zwiedzania niezapomniane wrażenia dzięki pierwotnemu układowi wnętrz, oraz dynamicznej metodzie oprowadzania przez samego właściciela. Zamek jest wymarzonym miejscem dla miłośników rycerskich eposów, uduchowionych sal i komnat oprawionych w klejnoty pod postacią niezwykle bogatych portali, pięknych sklepień, ściennych malowideł [...tajemnych przejść i schodów!! Dwie, jedne z największych wież rycerskich mieszkalno ­ obronnych w Polsce, z aulą i pozostałością po unikalnych krużgankach, połączone przepięknymi, kamiennymi, zabiegowymi schodami, stanowią ogromną atrakcję. Entuzjaści ezoteryki i alchemii znajdą na zamku czakram oraz portale alchemiczne stanowiące pamiątkę po starostach alchemikach, jednocześnie będące absolutnie unikalnymi przykładami tego typu na skalę Europy. Przyjazna i atencyjna aura „dobrych" murów zachwyca często wysublimowanych gości. Miłośnicy przyrody spotkają na zamku gniazdo bociana białego wraz z mieszkańcami, zamkowe nietoperze, sokoły i mnóstwo innych popularniejszych ptaków. Swoistą atrakcję stanowią koncerty oraz spotkania z muzyką na żywo aranżowane P OSZUKI W ANI A w pięknym, gotycko ­ renesansowym salonie, zawsze w ekskluzywnym, kameralnym gronie. Goście zainteresowani historią, kastellologią oraz historią sztuki z pewnością mieć będą okazję spędzić miło czas na pasjonujących dyskusjach bądź prelekcjach z wykorzy­ staniem zabytkowego wyposażenia bądź artefaktów. Zwiedzanie zespołu (zamek i pańska stajnia) możliwe jest zarówno w dzień jak i wieczorem lub nocą, w blasku świec. Spotkania integracyjne i miłe ogniska są także mile widziane. Dzieci, młodzież oraz wszyscy goście są zaproszeni kontynuując 700 lat dobrej i wzniosłej tradycji. Henryk Krynicki kapitanowo­[email protected] 748733671,601 069038 Fundacja Zamek Kapitanowo KRS: 0000321524 BPH: 25 1060 0076 0000 3200 0140 5203
27 wymowniejsze niż wszystkie słowa jakie przy tym pożegnaniu paść jeszcze mogły.
M I LI TARI A Łuski niemieckie 1923­1939 Jarosław „ JARO” Ciemiński 6,5x54R M annlicher Producent: Basse&Selve, Altena; wyprodukowano w 1939 roku na zamówienie Holandii. 7,92x57 M auser cz. 1 Producent: Polte Armaturen u. Maschinenfabrik A.G., Magdeburg; jedenasta seria z 1925 roku; łuska z mosiądzu 67 (67% Cu, 33% Zn). Producent: Polte Armaturen u. Maschinenfabrik A.G., Magdeburg; nabój szkolny wykonany z mosiądzu 72 (72% Cu, 28% Zn). Producent: Mandl, Solothurn; piąta seria z 1924 roku; łuska z mosiądzu 67 (67% Cu, 33% Zn).
P OSZUKI W ANI A 29 Producent: Metallwarenfabrik Treuenbritzen GmbH, Sebaldushof (1924­27); dwunasta seria z 1924 roku; łuska z mosiądzu 67 (67% Cu, 33% Zn). Producent: ? ; dziesiąta seria z 1924 roku; łuska z mosiądzu 67 (67% Cu, 33% Zn). Producent: Metallwarenfabrik Treuenbritzen GmbH., Sebaldushof (od 1927 roku); piąta seria z 1928 roku; łuska z mosiądzu 72 (72% Cu, 28% Zn). Producent: Deutsche Waffen u. Munitionsfabriken A.G., Karlsruhe­Durlach; piąta seria z 1936 roku; łuska z mosiądzu 72 (72% Cu, 28% Zn). Producent: H. Uttendörffer, Munitionsfabrik, Nürnberg; pierwsza seria z 1930 roku; łuska z mosiądzu 72 (72% Cu, 28% Zn). Producent: Patronen­Zünd.­u. Metallwarenfab. A.G., Schönebeck an der Elbe; trzydziesta druga seria z 1939 roku; łuska z mosiądzu 72 (72% Cu, 28% Zn).
30 P OSZUKI W ANI A Producent: Kabel­u. Metallwerke Neumeyer A.G., Nürnberg; szósta seria z 1937 roku; łuska z mosiądzu 72 (72% Cu, 28% Zn). Producent: Dynamit A.G., wcześniej Alfred Nobel, Empelde, Hannover; pierwsza seria z 1934 roku; łuska z mosiądzu 72 (72% Cu, 28% Zn). Producent: Dynamit A.G., wcześniej Alfred Nobel, Empelde, Hannover. Wyprodukowano w 1938 roku; łuska z mosiądzu 72 (72% Cu, 28% Zn). Producent: Deutsche Waffen u. Munitionsfabriken A.G., Berlin­Borsigwalde; piętnasta seria z 1936 roku; łuska z mosiądzu 72 (72% Cu, 28% Zn). Producent: Draht­u. Metallwarenfabrik, Salzwedel; druga seria z 1932 roku; łuska z mosiądzu 72 (72% Cu, 28% Zn). Producent: RWS Rheinisch­Westfälische Sprengstoff A.G., Stadeln/Nürnberg; siedemnasta seria z 1936 roku; łuska z mosiądzu 72 (72% Cu, 28% Zn).
P OSZUKI W ANI A 31 Producent: RWS Rheinisch­Westfälische Sprengstoff A.G., Stadeln/Nürnberg. Wyprodukowano w 1937 roku; łuska z mosiądzu 72 (72% Cu, 28% Zn). Producent: Polte Armaturen u. Maschinenfabriken A.G., Grüneberg; szósta seria z 1935 roku; łuska z mosiądzu 72 (72% Cu, 28% Zn). Producent: Preßwerk Metgethen GmbH., Metgethen bei Königsberg; trzecia seria z 1937 roku; łuska z mosiądzu 72 (72% Cu, 28% Zn). Producent: Metallwarenfabrik Treuenbritzen GmbH, Selterhof; trzecia seria z 1935 roku; łuska z mosiądzu 72 (72% Cu, 28% Zn).
32 P OSZUKI W ANI A P OSZUKI W ANI A 33
M I LI TARI A P rodukcja niemieckiej amunicji 7,92x57 M auser po ograniczeniach Traktatu W ersalskiego. Jarosław „ JARO” Ciemiński Po przegranej przez Niemcy I WŚ, zwycięska koalicja na mocy Traktatu Wersalskiego, podpisanego 28 czerwca 1919r., wprowadziła oprócz obowiązku spłaty odszkodowań wojennych szereg postanowień i ograniczeń w odniesieniu do Niemiec, między innymi: ­ wprowadzenie drastycznych ograniczeń dotyczących niemieckich sił zbrojnych (siły zbrojne Niemiec zmalały z 800 000 żołnierzy w kwietniu 1919 roku, do 100 000 w styczniu 1921 roku. Jednocześnie zmniejszono liczebność kadry oficerskiej z 34 000 do 4 000 oficerów), ­ rozwiązanie sztabu Generalnego i oficerskich szkół wojskowych, ­ zakaz posiadania przez siły zbrojne czołgów, łodzi podwodnych i lotnictwa. W istotny sposób ograniczono także produkcję amunicji strzeleckiej a likwidacji uległo większość fabryk. Decyzją Rady Ambasadorów zezwolenie na produkcję amunicji dla Reichswery uzyskała jedynie fabryka Polte w Magdeburgu, „firmująca” swoje „produkty” kodem P. Produkcję amunicji w zakładach Polte rozpoczęto w 1921. W początkowym okresie (1921­1922) produkowano jedynie amunicję szkolną (Exerzierpatrone), natomiast od roku zdjęcie nr1 34 P OSZUKI W ANI A 1923, równolegle z produkcją amunicji szkolnej, wytwarzano także amunicję bojową. Zwiększone zapotrzebowanie na amunicję strzelecką, przy jednoczesnych ograniczeniach traktatowych, zmusiło Niemcy do podjęcia prób obejścia ograniczeń narzuconych przez Aliantów. Jedną z takich form była produkcja amunicji w fabrykach imitujących produkcję zakładów Polte. Stosowane na produkowanej w tych zakładach amunicji kody producenta (Pi – zdj. 1, P ö – zdj. 2 i Pu – zdj. 3) miały wskazywać że fabryki te nie są samodzielnymi zakładami, lecz jedynie oddziałami zakładów Polte z Magdeburga. Produkcję amunicji w tych fabrykach rozpoczęto prawdopodobnie już w roku 1923 a zakończono w roku 1927, kiedy to legalnie działały już zakłady Metallwarenfabrik Treuenbritzen GmbH. w Sebaldushof (P25), Patronen­Zündhütchen­ u. Metallwarenfabrik A.G., w Schönebeck an der Elbe (P69) oraz Dynamit A.G., Empelde bei Hannover (P120). zdjęcie nr 2
Dotychczas zidentyfikowano jedynie dwie spośród trzech omawianych fabryk, mianowicie Hirtenberg­Soloturn (Rheinmetall Mandl.) – Pi oraz Metallwarenfabik Treuenbrietzen, Sebaldushof – Pö, trzecia – Pu niestety pozostaje niezidentyfikowana. Poniżej przedstawiono oznaczenia, jakie udało mi się dotychczas zgromadzić: Pi Pi Pi Pi Pi Pö Pö Pö Pö Pö Pö Pö Pö Pö Pu Pu Pu Pu Pu 5 8 11 3 7 7 12 S S S S S S S 7 10 S 4 S 24 24 24 25 25 24 24 25 25 25 25 25 25 26 24 24 25 27 4 S S S S S S S 3 6 8 9 10 12 1 S S 9 S 27 W swoich zbiorach posiadam także łuskę o zbliżonym do powyższych systemem kodowania (zdj. 4), której niestety nie potrafię „rozszyfrować”. Może uda się to z pomocą Czytelników. zdjęcie nr 4
P OSZUKI W ANI A Krakow ski skarb Krzysztof Bularz Przeprowadzka Nie byłem pewien, czy to dobry pomysł. Kolejna przeprowadzka i związane z nią problemy… Ciężko jednak było znaleźć alternatywne wyjście z zaistniałej sytuacji. Właścicielka poprzedniego mieszkania nie pozostawiła nam wyboru – albo się wyprowadzamy, albo podniesie czynsz o 100%. Mimo tego, jakimś cudem było mi jej szkoda. Kobieta z zaawansowanym SM, od dawna na wózku inwalidzkim. Nic więc dziwnego, że jej zgorzkniałość i pretensje do całego świata osiągnęły taki, a nie inny pułap. W każdym bądź razie, decyzja została już podjęta, toteż trzeba było działać. Wiedziałem, że Ania nie będzie zadowolona, aczkolwiek poradzi sobie bez problemu z naszą tułaczką. Co do Kamilki, nie miałem już takiej pewności. Nasza córka miała zaledwie czternaście miesięcy, a w ciągu jej krótkiego życia przeprowadzaliśmy się już dwukrotnie. Po części przyzwyczajona była do koczo­ wniczego trybu życia, ale bez przesady! Miałem cichą nadzieję, że jednak nie odbije się to negatywnie na jej kruchej osóbce. Pocieszeniem był fakt, że przesypiała całe noce, pięknie jadła, śmiała się głośno i kwiliła praktycznie cały czas. Co za radosny bobas! Kochałem ją i jej mamę ponad życie… Na szczęście Kraków jest dużym miastem, więc nie powinno być problemów ze znalezieniem odpowiedniego lokum dla naszej trójki. Właśnie przeglądałem przereklamowane serwisy internetowe w poszukiwaniu czegoś interesującego, gdy rozległ się dźwięk telefonu i poderwał mnie na równe nogi. Muszę zmienić ten dzwonek – pomyślałem po raz setny!. Nie miałem zbytniej ochoty z kimkolwiek rozmawiać, ale to była Ania. ­ Co robisz? – zapytała w ten ciepły i radosny sposób, że od razu wiadomo było jak bardzo dobrą i kochającą była żoną i matką. ­ Nic szczególnego – odparłem. – Próbuję znaleźć jakąś fajną miejscówkę – wycedziłem bez specjalnego entuzjazmu. ­ Wiesz, bo wpadłam na fajny pomysł. Okolica jest super, może nie będziemy się daleko przeprowadzać? Wydrukuję dzisiaj wieczorem 36 P OSZUKI W ANI A ogłoszenia, a jutro na spacerze z Kamilką rozkleimy je po słupach. Poczekamy parę dni, może ktoś się odezwie… ­ No, w sumie można spróbować. Dużo to nie kosztuje, a zawsze te parę stówek, które poszłyby dla agencji, zostanie w kieszeni. Kiedy wracasz? ­ Zrobię jeszcze zakupy i nadciągam. Myślę, że pół godzinki – powiedziała z radością w głosie. ­ Super! Nie mogę się doczekać. I było to całkiem szczere. Ilekroć wychodziła z domu, wiedziałem że wcześniej czy później będę za nią tęsknił. Z reguły było to wcześniej niż się spodziewałem. Poza tym starałem się nie kłamać w naszym związku. Prawdę powiedziawszy, nienawidziłem kłamców. Straciłem przez to paru kolegów z dzieciństwa. Po prostu nie mogłem umawiać się na piwo z ludźmi, którzy mnie wcześniej kłamali. A, jak mawiają, prawda – szybciej lub wolniej – zawsze wychodzi na jaw. Nazajutrz porozwieszaliśmy ogłoszenia. Krążyliśmy po wszystkich zacisznych ulicach osiedla oficerskiego i rozklejaliśmy kartki gdzie popadnie. Lubiłem tą okolicę – dużo drzew, cisza, stare kamienice – a wszystko to w ścisłym centrum miasta, zaledwie cztery kilometry od Sukiennic. Niektóre budynki wzniesione były ponad dwieście lat temu. Kawał historii, można by rzec. Kamienica
Na pierwszy telefon nie musieliśmy długo czekać – zadzwonił jeszcze tego samego dnia po południu. Starszy człowiek chciał nam wynająć pięćdziesiąt metrów kwadratowych, nawet w przystępnej cenie. Tyle, że… na drugim końcu miasta! Kraków jest jednocześnie bardzo duży i strasznie mały, pomyślałem. Wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą. Żałowałem, że nie zapytałem jakim cudem wpadł na nasze ogłoszenie. Następny telefon był jeszcze ciekawszy: pani, miłym głosem, zapytała czy ogłoszenie jest nadal aktualne. Gdy Ania odpowiedziała, że tak – przedstawiła się jako funkcjonariusz Straży Miejskiej i uprzejmie zaprosiła nas na komisariat w celu odebrania mandatu za nielegalne rozklejanie ogłoszeń. Po tej przemiłej pani, dwa dni później telefon z ofertą odezwał się znowu. To było to! Jakaś parka wyprowadzała się z mieszkania w zacisznej uliczce, tylko 500 metrów od naszego dotychczasowego lokum. Ulica była cicha i zadrzewiona, z dwustuletnimi małymi kamieniczkami i domami jednorodzinnymi. Jeszcze tego samego dnia wybraliśmy się na wstępne oględziny. Na pierwszy rzut oka, kamienica nie zachęcała aby w niej zamieszkać: stare zniszczone ogrodzenie wydawało się nie wytrzymywać pod własnym ciężarem. Nie daliśmy jednak za wygraną i weszliśmy do środka. Mieszkanie było do remontu, czego jednak się spodziewaliśmy. Cena jak na tą okolicę, delikatnie mówiąc, niewygórowana – 1000 zł miesięcznie plus media. Za sześćdziesiąt metrów to naprawdę niewiele, pomyśleliśmy. Na komisariacie stawiliśmy się następnego ranka. Na nasze szczęście, wzięliśmy ze sobą naszą ukochaną córeczkę. Przyjmujący nas oficer straży miejskiej miał dziecko w podobnym wieku. Zamiast mandatu w wysokości pięciuset złotych, skończyło się na upomnieniu i nakazie ściągnięcia wszystkich ogłoszeń. Pouczenie przyjęliśmy z pokorą, jednak chodzić i zdzierać nawet nie mieliśmy zamiaru. Dwa tygodnie później wkroczyłem do nowego mieszkania z wiertarkami, szlifierkami, wiadrami z farbą oraz innymi gadżetami, które miały mi pomóc choć w minimalnym stopniu przerobić norę na P OSZUKI W ANI A znośne lokum. Pracowałem dziesięć długich dni, ale opłacało się – efekt przeszedł moje oczekiwania. Mieszkanko okazało się jasne, ciepłe i co najważniejsze, dobrze się w nim czuliśmy. Bardzo podobały mi się piece, które na pewno planowałem uruchomić podczas nadchodzącej zimy. Przyzwyczajony jednak do mieszkania z centralnym ogrzewaniem, zastanawiałem się, gdzie będę trzymał opał, czym będę opalał i tym podobne. Podczas remontu pierwszy raz miałem okazję zajrzeć na tył kamienicy. Moje zdziwienie nie miało granic, gdy zobaczyłem duży, zarośnięty ogród. Rzadko taka gratka zdarza się w centrum miasta – pomyślałem. Zaraz potem zapragnąłem wskoczyć tam z moim Rutusem Solarisem i dokładne spenetrować posesję. Tak. Byłem zapalonym amatorem poszuki­ wania skarbów. Dwa lata wcześniej postanowiłem zakupić wykrywacz i padło na Rutusa. Dużo czasu minęło zanim dogadałem się z tą piszczałką. Na początku kopałem wszędzie gdzie miałem sygnał, jednak szybko nauczyłem się, że po pierwsze sygnał sygnałowi nie równy, a po drugie, że od nadmiernej podniety można nabawić się jakichś psychicznych dolegliwości. Postanowiłem wybrać się na zlot poszukiwaczy skarbów w Jedlince, co znacznie pomogło mi poznać mój wykrywacz i, co ważniejsze, poznać prawdziwych świrów z branży. Tam dopiero zrozumiałem, że też jestem świrem… Piwnica ze star ym bojlerem Jako że lubię wszelkiego rodzaju nory, rzeczą jasną było, że muszę zrobić rekonesans piwnic w kamienicy. Dostałem klucze do jednej z nich od właściciela mieszkania. Ostrzegł mnie od razu, że mogę spodziewać się tam wszystkich dobrodziejstw matki ziemi. Później stwier­
37 dziłem, że użyłbym innej nazwy: syf nie z tej ziemi. Wspólny mianownik jednak był. Piwnica była bardzo duża i ciekawa. Oprócz starego bojlera, który jakimś cudem nie dokonał żywota na złomie, moją szczególną uwagę zwróciła sterta starych dokumentów i papierzysk pieczołowicie upchana do stojącego w rogu kartonowego pudła. Nie zważając na fakt, że musiałem się sprężać, zacząłem wertować zmurszałe kartki papieru. Pośród zakurzonych gazet i starych maszynopisów, moją uwagę szczególnie zwróciła kartka niedbale wyrwana z jakiegoś zeszytu. Widniały na niej zaledwie cztery słowa i jedna liczba: OGRÓD. POŁUDNIOWO­ ZACHODNI KRANIEC. 25. Już miałem przejść do następnego dokumentu, gdy poczułem lekkie mrowienie w brzuchu. Może to były wskazówki do miejsca ukrycia jakiegoś skarbu? W duchu skarciłem się za tę myśl. Może bardziej za to, że chyba nigdy nie dane mi było dorosnąć… Tego wieczoru w rozmowie z Anią wspomniałem o znalezionej kartce: ­ Wiesz co dziś znalazłem w piwnicy? ­ Co takiego? Pewnie znowu jakieś żelastwo zwleczesz do domu – wycedziła z pomieszaniem szyderstwa i dezaprobaty w głosie. ­ Tym razem to tylko papier – zaśmiałem się, co wywołało lekkie zdziwienie na jej twarzy. – Choć po części masz rację – może dzięki niemu trochę żelastwa przybędzie. ­ Oj dzieciak, dzieciak. Znowu jakaś mapa prowadząca do skarbu? ­ Chciałbym. Popatrz jednak na tą kartkę. Podałem jej niedbale złożony kawałek papieru, wyciągając go oczywiście z tylnej kieszeni spodni. Wzięła go i rozłożyła w milczeniu. ­ Ogród. Południowo­zachodni kraniec.25. Co to niby ma znaczyć? ­ Też chciałbym wiedzieć – odparłem melodyjnie smutnym tonem. ­ Może to metry albo zwykłe kroki? – w jej głosie wyczułem lekkie zaciekawienie i pobudzenie. ­ No nie wierzę. Chyba pierwszy raz w życiu zaczyna udzielać Ci się moje hobby. ­ Czyżbyś coś ode mnie chciała? Znowu jakieś nieprzewidziane płatności? – zażartowałem. ­ Przykro mi, że masz mnie za taką wyrachowaną jędzę. Tym razem Cię rozczaruję. Nic nie chcę. Po prostu jakoś tak mi to do gustu przypadło… Rozmowa ta wystarczyła, żeby podnieść stopień mojej ciekawości o sto procent. Może Ania nie należała do ekspertów z dziedziny 38 P OSZUKI W ANI A eksploracji w żadnym tego słowa znaczeniu, ale jedno było pewne: miała nosa, kobiecą intuicję czy jakkolwiek inaczej by tego nie nazwać. Wiele razy „korzystałem” z jej daru – oczywiście zawsze z pożytkiem. Star e dokumenty z piwnicy Wszelkie trudne do podjęcia decyzje konsultowałem z nią. Jak dotąd, nie zawiodłem się. Tym razem też było to ciekawe, bo z reguły w najlepszym wypadku śmiała się z moich „szczeniackich wybryków eksplora­ torskich”. Tak czy siak, byłem już pewien, że wcześniej czy później wbiję łopatę w naszym nowym­starym ogrodzie. To była tylko kwestia czasu, ochoty i zorganizowania. Wiedziałem, że nie ma co zabierać się do poszukiwań bez entuzjazmu, bo nawet najlepsze miejsce w takim wypadku nie sprzedaje żadnych fantów. I odwrotnie: jeśli jest nadzieja i ochota, nawet na śmietnisku można znaleźć prawdziwe skarby. Co prawda, wykrywacz nie jest wtedy konieczny do szczęścia… Wielogodzinne „łopaciane” wycieczki po lasach nauczyły mnie, że entuzjazm i pozytywne myślenie to pięćdziesiąt procent sukcesu. Warto więc było poczekać nawet kilka dni, żeby nie było falstartu. Ogród Te kilka dni upłynęło nam na przeprowadzce. Pomimo całego rozgardiaszu obecnego przy każdym tego typu przedsięwzięciu, nie mogłem pozbyć się myśli o potencjalnym skarbie czekającym na tyłach kamienicy. Kiedy wszystkie graty wylądowały na swoim miejscu, postanowiłem znaleźć coś, co przybliżyłoby mi historię budynku, do którego tak pięknie ślepe zrządzenie losu zaprowadziło naszą całą rodzinkę. Niestety w lokalnej bibliotece nie znalazłem żadnych informacji. Nie zniechęcony początkową porażką, w pełni nadziei udałem się do Biblioteki Jagiellońskiej, gdzie podobno jest wszystko. Insza inszość, że wszystkie biblioteki uważałem za swego rodzaju labirynty, w których naprawdę ciężko
jest się odnaleźć, rodem z książki Umberto Eco – „Imię róży”. Moją fobię potwierdza fakt, że podczas całego okresu moich studiów na Akademii Pedagogicznej im. Komisji Edukacji Narodowej w Krakowie, uczelnianą bibliotekę odwiedziłem tylko raz ­ bynajmniej nie po to aby wypożyczyć w niej książki. W sumie to nie miałem pojęcia skąd ten strach, gdyż za dzieciaka czytanie było moją pasją, a nawet teraz w dobie elektronicznych gadżetów, Internetu i ściąganych z niego filmów w formacie DivX, uwielbiałem siadać popołudniami w fotelu z małym wiaderkiem herbaty i czytać. Choć w Bibliotece Jagiellońskiej nie udało mi się znaleźć nic na temat tej konkretnej kamienicy, to jednak wizytę tam uważałem za bardzo udaną. Podróże kształcą, jak mawiają, a podczas mojej karkołomnej wyprawy do tego gmaszyska, dowiedziałem się, że za drobną opłatą można nagrać na płytę CD praktycznie każdą starą mapę, która znajdowała się w bibliotece. A map tych jest tam całkiem sporo. Po drugim niepowodzeniu postanowiłem zmienić taktykę. Od dawien dawna wiadomo, że najlepszym sposobem na poznanie historii jakiegokolwiek miejsca jest udanie się do niego i znalezienie najstarszej osoby, oczywiście takiej, która będzie w stanie cokolwiek sobie przypomnieć i opowiedzieć. Na szczęście nie musiałem daleko szukać. Ławka w ogr odzie W kamienicy mieszkała dziewięćdziesięciu­ letnia babcia, która na pewno musiała znać historię tego miejsca. Gdy zapukałem do jej drzwi i zaoferowałem wyrzucenie śmieci i zrobienie zakupów, popatrzyła na mnie, jakbym się urwał z choinki. W sumie to nie dziwiłem jej się ani trochę… Nie doświadczyłem aktu dobrej woli, odkąd wystąpiłem z harcerstwa dwadzieścia lat wcześniej. Nawet ustępowanie miejsca w autobusie ludziom starszym w dzisiejszych czasach należało do obciachu, nie mówiąc już o większych poświęceniach, będących wyrazem bezinteresowności i empatii wobec P OSZUKI W ANI A drugiego człowieka. W każdym razie, dopiero kiedy przedstawiłem się jako nowy sąsiad, jej twarz rozpromieniła się. Kiedy drżącymi rękami oddawała mi worek ze śmieciami, oznajmiła że stawia herbatę. Z wizyty u babci nie wyniosłem zbyt wiele informacji, ale to czego się dowiedziałem było niezwykle ciekawe: okazało się, że niegdyś kamienica należała do niejakiego Ignacego Kriegera, który swego czasu uchodził za wybitnego krakowskiego fotografa. Z niejasnych relacji starszej kobiety wynikało, że Krieger przed wojną i podczas jej trwania dużo podróżował, gdyż nie musiał się obawiać niczego złego ani ze strony okupacji niemieckiej, ani ze strony naszych „sojuszników” zza wschodniej granicy. Jednak dlaczego tak było, kobiecina nie potrafiła wyjaśnić. Wiadomo tylko, że stary już Krieger zniknął pewnej zimowej nocy w roku 1947 albo 1948 w niewyjaśnionych okolicznościach. Informacja ta była kolejną kroplą oliwy dolaną do ognia mojego zaciekawienia… Następnego dnia postanowiłem przyjrzeć się wszystkim lokatorom budynku pod kątem ciekawskości i innych niekorzystnych dla poszukiwaczy cech i zachowań. Ku mojej radości, oprócz bogatej samotnej matki z małym dzieckiem i trzech kancelarii prawniczych kończących pracę o siedemnastej, nie było potencjalnych zagrożeń dla eksploratora. Musiałem tylko wymyślić pretekst, pod którym poprowadziłbym ewentualne wykopki… Długo myśleć nie musiałem. Poszedłem do wszystkich lokatorów z wiadomością iż chętnie któregoś dnia z własnej inicjatywy i ­ co najważniejsze – nieodpłatnie, doprowadzę ogródek do porządku. Jako że nie chciałem za to pieniędzy ani pomocy, nikt nie miał nic przeciwko mojemu przedsięwzięciu. Pod takim względem na ludzi zawsze można liczyć. Moja ciekawość wydawała się już nie mieć granic, więc zdecydowałem, że wykopki rozpocznę następnego dnia rano. Pozostawała kwestia jak to rozwiązać. Czy najpierw przerzucić ziemię w całym ogrodzie, czy może lepiej zacząć od dziur? Postanowiłem wybrać opcję numer dwa, a gdy ktoś będzie pytał po co takie wielkie doły, to odpowiem, że usuwałem korzenie starych drzew. Była to dość sensowna wersja i zamierzałem się jej twardo trzymać. Budzik zadzwonił o siódmej rano, ale ja już nie spałem od paru ładnych chwil. Wiedząc,
39 że czeka mnie machanie łopatą, zjadłem dużą jajecznicę, popijając ją jeszcze większym kubkiem jak zawsze wyśmienitej z rana czarnej kawy. Nie minęło piętnaście minut, a ja byłem już w piwnicy zabierając mój cały klamot poszukiwacza: łopatę, wykrywacz oraz małego krecika do namierzania drobnych fantów w wykopanej ziemi. Gdy go kupowałem, nie miałem pojęcia, że będzie aż tak pomocny. Zdecydowanie skracał moje poszukiwania i wiedziałem, że tego dnia nie będzie inaczej. Mając na uwadze zapiski ze starej kartki, postanowiłem zacząć od południowo­ zachodniego krańca ogrodu, w czym była pewna logika. Po włączeniu wykrywacza i ustawieniu go na tryb dynamiczny, zacząłem energicznie omiatać sondą wysokie trawska wokół starej ławki na tyłach ogrodu. Po dziesięciu minutach byłem święcie przekonany, że nadeszła ta przerażająca chwila, kiedy mój wykrywacz uległ awarii. Nigdy nie zdarza się, żeby nie usłyszeć ani jednego piśnięcia przez dziesięć minut, a to właśnie się działo – i to w moim wydaniu. Nie zastanawiając się zbyt długo, wyjąłem z kieszeni spodni monetę pięciogroszową i rzuciłem ją w trawę. Gdy omiotłem to miejsce, usłyszałem znajomy czysty wysoki pisk. Wniosek był jeden – wykrywacz jeszcze działał. Nie mogłem wyjść z podziwu, jak ogród w centrum miasta uchował się od meneli, skoroświtów, studentów i innych pacjentów, którzy nade wszystko lubią piwo – czy to kapslowane, czy to w puszkach ze znienawidzonymi przeze mnie zawleczkami. Po raz kolejny postanowiłem zmienić taktykę i pierwszy raz od nie pamiętam kiedy przełączyłem wykrywacz w tryb statyczny. Po niespełna pięciu minutach namierzyłem jedno miejsce, w którym wykrywacz zdawał się reagować inaczej. Bez namysłu złapałem za łopatę i gorączkowo zacząłem kopać. Po odkryciu wierzchniej warstwy ziemi, okazało się, że mój przyrząd do kopania nie przyda się na wiele. Pełno tu było kamieni i skał, co było kolejną zastanawiającą rzeczą. Bez wątpienia potrzebowałem kilofa! Co prawda nigdy nie próbowałem, ale podejrzewałem, że wyłoży­ czenie kilofa w centrum Krakowa o ósmej rano stanowiło nie lada wyzwanie. W nadziei, że dobra passa się nie skończyła, wróciłem do piwnicy. Po kolejnej chwili okazało się, że miałem szczęście – w najciemniejszym jej rogu, oparty o ścianę stał duży, sędziwy kilof. Pospiesznie chwyciłem go i praktycznie biegiem wróciłem do ogródka. 40 P OSZUKI W ANI A Kolejne dwa kwadranse upłynęły na mozolnym machaniu kilofem. Pomimo, że dokopałem się na głębokość około pół metra, nie napotkałem na nic, co mogłoby nosić znamiona jakiegokolwiek skarbu, czy nawet żelastwa. Gdy już powoli traciłem nadzieję, wziąłem do reki wykrywacz i w trybie dynamicznym zacząłem poruszać sondą w ciasnym otworze. Tym razem odezwał się pięknym, czystym, wysokim tonem. Na tym etapie byłem już pewien, że coś tam jest. Po następnych pięciu minutach odgrzebywania kamienistej ziemi, moim oczom ukazała się sporych rozmiarów skrzynia. Nie wierzyłem własnym oczom. Czyżbym rzeczywiście natrafił na jakiś skarb!? Pierwsza i ostatnia dziura w ogrodzie Takie rzeczy przytrafiają się raz w życiu, i to nielicznym! Pośpiesznie zacząłem odgrzebywać kufer, wyobrażając sobie stosy złotych monet, biżuterii i innych drogocennych przedmiotów, tak jak to zawsze widziałem na filmach. Wydawało mi się, że minęła wieczność, zanim udało się na tyle poszerzyć otwór, żeby na siłę wytargać skrzynię do góry. Pierwszym moją myślą było żeby rozpiąć skórzane paski, którymi domknięte było wieko. Na szczęście, zdrowy rozsądek wziął górę i zatargałem znalezisko do piwnicy. Dopiero tam, w słabym świetle żarówki, przyjrzałem się znalezisku. Ku mojemu zdumieniu, skrzynia była w bardzo dobrym stanie. Nawet paski nie były zmurszałe. Powoli, trzęsącymi rękami odpiąłem oba i uchyliłem wieko… Moim oczom ukazał się niesamowity widok. Szkatułka z monetami Na samym wierzchu kufra spoczywała lekko uchylona szkatułka wypełniona po brzegi
monetami. Zaparło mi dech w piersiach. Rzeczywiście znalazłem skarb! Uchyliłem wieko szkatułki i wyciągnąłem jedną z monet. Jak się później okazało, była to antyczna złota moneta pochodząca z Grecji. jaj, do dzisiejszych czasów ostało się czterdzieści i były one rozproszone po całym świecie w muzeach i prywatnych kolekcjach. Następnego dnia byłem jedynym człowiekiem, który wiedział, że jaj jednak było czterdzieści jeden… Grecka moneta Podobnie jak reszta w szkatułce… W tym momencie chciałem krzyknąć, ale w porę opanowałem się, nie chcąc sprowadzać do piwnicy nieproszonych gości. Wyciągnąłem szkatułkę i odłożyłem ją na bok. Skrzynia zapełniona była papierami – starymi obligacjami, aktami własności i przerwo­ jennymi gazetami. Skrzętnie wyciągałem wszystkie dokumenty, starając się niczego nie uszkodzić. Po chwili moim oczom ukazał się pokaźniej wielkości przedmiot przypominający koronę. Późniejsze oględziny poparte parogodzinnym szperaniem po Internecie pozwoliły stwierdzić, iż była to korona niemieckich królów, pochodząca z około 1300. roku. Kor ona niemieckich kr ólów Ostrożnie wyciągnąłem wysadzane drogimi kamieniami złote cacko i kontynuowałem wyciąganie dokumentów, gazet i innych papierzysk. Tego, co po chwili zobaczyłem, nie spodziewałem się ujrzeć w najśmielszych snach: trzymałem w rękach nic innego, jak jajko Faberge – dzieło sztuki jubilerskiej, wykonane dla członków rodziny carskiej Aleksandra III Romanowa. Nie wierzyłem, że było prawdziwe. Z pięćdziesięciu czterech P OSZUKI W ANI A J ajko Faber ge Epilog Tamtego dnia miałem szczere chęci udać się na najbliższy komisariat Policji i wszystko oddać w ręce stróżów prawa. Zaczęły mną jednak targać wątpliwości, czy aby na pewno znalezione przeze mnie dzieła sztuki będą otoczone należytą opieką i czy nic nie zginie. Pozostawało też pytanie, czy dostanę list pochwalny, czy może wezwanie od prokuratury. Szczerze powiedziawszy wachlarz opcji nie był za ciekawy. Postanowiłem poważnie zastanowić się nad następnym krokiem, w myśl dobrze znanego porzekadła: „Co nagle, to po diable”. Jednak w miarę jak mijał dzień za dniem, ogarniała mnie coraz większa ochota zatrzymania znaleziska dla siebie. Z drugiej strony wiedziałem, że było to nie tylko nieuczciwe, ale moralnie naganne. Dwa tygodnie po wykopaniu skrzyni, zabezpieczyłem ją najlepszym wodoodpornym materiałem jaki znalazłem w sklepie budowlanym i zakopałem dokładnie w tym samym miejscu gdzie znalazłem. Każdego dnia myślę o tym bezcennym skarbie, spoczywającym zaledwie osiemdziesiąt centymetrów pod ziemią, trzydzieści metrów w linii prostej od wynajmowanego przez nas mieszkania. Być może pewnego dnia nabiorę odwagi cywilnej, aby oddać go w ręce władz. Być może… Kraków 2009r. Foto: autor
41 P OSZUKI W ANI A Na tropie Radosław N ow ek Było to w 1986 lub 1987 roku. Chodziłem ze swym pierwszym wykrywaczem ­ ''lisem'' w okolicach Gowarczowa. Trafiało się trochę łusek, a to puszka po masce, no i dużo złomu żelaznego, gdyż mój wykrywacz nie posiadał dyskryminacji. Mimo wszystko grze­ bałem sobie po polach i łąkach . Przy kolejnym z dołków usłyszałem za plecami zbliżające się kroki. ­ A co ty tu, min szukasz? ­ spytał jegomość w czapce uszance i kufajce. Jego różowe policzki i fioletowy nos podpowiedziały mi, że gość za kołnierz nie wylewa. ­ Nie, min to tu nie ma, szukam sobie takich rzeczy z wojny. Może ma pan jakieś hełmy, albo bagnety? ­ Hihi, tutaj to już nic nie ma, a na co ci to ? ­ A tak zbieram, kolekcjonuję. ­ Kiedyś miałem trochę tych gratów, ale na co mi to. Jeździli za złomem to oddałem, ale jakbyś chciał, to ci powiem, że tu jest gdzieś czołg utopiony w bagnie. Pewnie zaraz powie , że tygrys , lecz co najmniej pantera – pomyślałem. ­ A co to za czołg? ­ Nie wiem. Ja się nie znam. Chyba niemiecki. Wiele razy trafiały do mnie informacje o zatopionych lub zasypanych czołgach. Jak do tej pory żadna z informacji nigdy się nie potwierdziła. Dlatego i tym razem bardzo sceptycznie podszedłem do tej rewelacji. Zadałem więc jedno zasadnicze pytanie: ­ A czy widział pan na własne oczy ten czołg? ­ Nie. Tylko słyszałem, ale jest napewno. Minęło kilka lat od tego spotkania. Czasami zaglądałem w okolice Gowarczowa, ale pamiętałem cały czas o tej rozmowie z „fioletowym nosem”. W 1992 roku, a więc 6 lat później po raz drugi usłyszałem o zatopionym czołgu w okolicach Gowarczowa. Mianowicie dwóch młodych chłopców odbywających praktyki w mojej firmie, wiedząc, że interesuje się „wykopkami” opowiedzieli mi historię o utopionym w bagnie czołgu. Byli oni mieszkańcami dwóch różnych wiosek w pobliżu Gowarczowa. Dziwne było, że umiejscawiali ten czołg w tym samym rejonie, o którym wspominał mi „fioletowy dziadek”. I znów zapytałem czy widzieli 42 P OSZUKI W ANI A osobiście to miejsce? Okazało się, że nie widzieli, ale słyszeli od dziadków itd. Tym razem także, nie poszedłem za tropem, żeby sprawdzić prawdziwość tych doniesień. Minęło następnych 7 lat , był rok 1999. Niedaleko Gowarczowa we wsi Borowiec wykonując swoją pracę wykopałem na terenie prywatnej posesji: hełm, manierkę i bagnet. Wszystko niemieckie. Starszy pan dla którego wykonywałem usługę powiedział, że było tego tutaj bardzo wiele, że on pamięta jak wycofywali się tędy Niemcy w styczniu 1945 roku, jak zostawiali ciężko rannych żołnierzy w domach i stodołach, których później zabili Rosjanie. Pamięta osobowy samochód w rzece, postrzelany przez radziecki samolot, z którego po wojnie wymontował dużo przydatnych części. Pokazał mi wiele ciekawych fantów z tamtego okresu i od słowa do słowa rozgadaliśmy się na tematy znalezisk, historii i zdarzeń ze stycznia 1945 roku. W pewnym momencie, starszy pan mówi: ­ A tu niedaleko to i czołg jest utopiony w bagnach. Zapaliła się u mnie czerwona lampka sygnalizacyjna przywołująca poprzednie dwie podobne relacje dotyczące być może tego samego pojazdu. Poprosiłem, aby bardziej szczegółowo opisał historię tego zatopionego czołgu. No i zadałem standardowe pytanie: ­ A czy widział go pan na własne oczy? ­ No to jak pana widzę – odpowiedział. Serce zaczęło mi gwałtownie bić. Pomyślałem, że wreszcie legenda może okaże się prawdą. ­ A czy pokaże mi pan to miejsce ? ­ Oczywiście. Tylko musimy pojechać tam samochodem, bo to jest aż na końcu Skrzyszowa. Zostawiłem chłopaków, aby dalej robili instalację, a z właścicielem pojechaliśmy obejrzeć to miejsce. Zatrzymaliśmy samochód za ostatnim domem we wsi Skrzyszów. Dalej znajdował się most, pod którym przepływała powoli wąska rzeczka. Trzeba było się przedzierać przez dość spory gąszcz wysokiego zielska i podmokły teren. Gdzie
postawiłem nogę to zaraz pojawiała się mała kałuża. Starszy pan prowadził wzdłuż rzeki do takiej mini delty. Powiedział, że tu blisko wypływa źródełko, które dopływa do rzeczki, a to jest właśnie jedna z tych odnóg. Powiedział, że nigdy to źródło nie zamarza i Niemcy myśląc, że teren jest zamarznięty wjechali tam czołgiem, który się zatopił. Próbowali go wyciągać, lecz wpadł pod kątem 45 stopni w jakiś potorfowy dół. Dwa inne pojazdy szarpały go linami, podkładali belki, ale nic z tego ­ ugrzązł na dobre. Dali za wygraną. Wymontowali co się dało z pojazdu i podłożyli ładunek wybuchowy, który rozsadził pojazd na dwie części. I tak sobie leży do dziś. W latach 50­tych były próby wyciągnięcia go przez okolicznych chłopów, ale spełzły na niczym. Jedynie co, to wyzbierali wokół wszystkie części po wybuchu i palnikami odcięli część blach wystających z wody. Tak rozmawiając doszliśmy do małej piaszczystej łachy. Wśród bujnej roślinności zauważyłem wystający z wody kawał metalu. Zafascynowany tym widokiem nie zwracałem uwagi, że stoje już po kostki w wodzie. Pomierzyłem taśmą wszystkie widoczne elementy i naszkicowałem wygląd tych części. Wokół unosił się bagienny opar zbutwiałych części roślin, a komary cięły niemiłosiernie po odkrytych częściach ciała. To co wystawało z bagna nie przypominało na razie nic znanego, jedynie grubości blach (w nie­ których miejscach około 10 cm) wskazywały, że może to być pojazd pancerny. Wróciłem do swoich zajęć jednocześnie obmyślając co z tym fantem zrobić. Minęło jeszcze kilka tygodni zanim podjąłem decyzję o powiadomieniu specjalistów z zakresu niemieckej broni pancernej. Powiadomiłem Pana Andrzeja L, ówczesnego dyrektora MOB, który poprosił mnie o pełną dyskrecję w tej sprawie, obawiając się, że pojazd mógłby zostać wywieziony. Poprosił o wskazanie miejsca i zapewnił, że zostanę powiadomiony o wynikach badań nad wrakiem. Minął jakiś czas, w którym MOB uzyskał wszystkie potrzebne zezwolenia, w tym obsługę saperską. P OSZUKI W ANI A Jest telefon od Pana Andrzeja. Zostałem zaproszony na moment wydobycia pojazdu, który okazał się samobierzną haubicą 105 mm (sturmhaubitze STUH 42), tak naprawdę okazało się , że jest to tylko wanna w dodatku wysadzona. Nie mniej jednak jest to rzadki okaz i być może uda się odzyskać wiele części od miejscowej ludności, oraz to co zostało odrzucone podczas eksplozji. Kwiecień 2000 roku. Jest około 8:00 rano . Przy moście w Skrzyszowie mnóstwo samochodów i ludzi ubranych w maskujące uniformy. Czułem się trochę nieswojo, ponieważ znałem tylko kilka osób z tej ekipy – Dyrektora MOBU i ekipę Tomka K., ze Skarżyska­Kamiennej. Pojazd został obkopany wkoło. Kilka drzew zostało usuniętych, ktoś przymocował linę do pojazdu. Jakieś 200 metrów dalej, na prywatnej posesji stał samochód z Zakładu Transportu Energetycznego z Radomia i chwilę później operator włączył bęben nawijający linę. ­ ODSUNĄĆ SIĘ!!, PROSZĘ SIĘ SCHOWAĆ ZA DRZEWA!! ­ to ludzie z ekipy zabezpieczającej porządkowali teren. Pierwsza próba i trrrrrraach!!!, lina obsunęła się po jednym z boków STUHA. Druga próba . Powoli odklejają się resztki pojazdu od bagna. Pojazd sunie po ziemi w stronę wyciągarki. Po drodze nabiera na siebie rośliny tworząc szeroką ścieżkę. Okazało się, że sporo części jest jeszcze w „dołku”. Pokazała się też uzbrojona amunicja 105mm. Nikt już nie został w tym miejscu oprócz saperów. STUH został zabrany do Skarżyskiego Muzeum, gdzie stoi wśród innych niemieckich pojazdów. Wciągu tych wszystkich lat uzupełniono sporo braków w pojeździe, ale i tak jeszcze sporo brakuje. Jestem szczęśliwy, że udało mi się po wielu latach trafić na „prawdziwy trop pancernego pojazdu”, oraz to, że mogłem wziąć udział w wydobyciu STUHA, i poznałem wielu świetnych ludzi ­ „zapaleńców odkrywania historii„.
43 P OSZUKI W ANI A Nie taki meteoryt straszny jak go malują Marek Fronczyk W latach swej młodości często bywałem na wakacjach u Babci na wsi. Miałem tam swoich kumpli, znajomych, dziewczyny. I właśnie w czasach PRL tuż przed stanem wojennym, w wakacje wydarzyła się ta historia. Przed wieczorkiem po upalnym dniu wybieram się do swojej dziewczyny. Mieszka na odludziu nad małą rzeczką tuż pod lasem. W okolicy jest jeszcze parę gospodarstw. Rozmawiamy oddaleni jakieś dwadzieścia, trzydzieści metrów od Jej domu i około sześćdziesięciu metrów od sadu, który ma szerokości około pięćdziesięciu metrów, przy którym na brzegu rosną stare dęby. Zapada zmrok. Nagle (proszę uważnie przeczytać, jest to relacja z pierwszej ręki, później zanalizować, a następnie wyciągnąć wnioski) czuję jakiś nieokreślony niepokój. Za chwilę słyszymy narastający, niesamowity świst. Zaczynamy się rozglądać w poszukiwaniu jego źródła. Po skosie z naszej lewej strony tuż nad horyzontem zauważam sunący po niebie jakiś obiekt. To on właśnie wydaje narastający dźwięk podobny do zapalonego zimnego ognia tylko tysiące razy głośniejszy. Zastanawiam się dlaczego tak późno go zobaczyłem, cofam wzrok i spotykam na horyzoncie drzewo. Ach, myślę, dlatego zauważyłem tak późno. ­ Drzewo przysłaniało mi widok. Cofam szybko wzrok na obiekt, który zdążył już pokonać połowę odległości od drzewa do sadu. I już wiem, co to jest ale niedowierzam, nie to nie może być to. Szukam szybko w myślach innego wytłumaczenia. Może to uszkodzony samolot lub helikopter może UFO­ Nie! Jest to głaz sunący po niebie i sypiący iskrami. Obiekt wpada w sad. Sad ma około pięćdziesięciu metrów szerokości i około stu długości. Mam wrażenie, że wleciał w sad gdzieś w połowie. Nad brzegiem sadu rosną duże stare dęby więc widzę przez liście jak leci. Wyłania się z sadu i nic nie przysłania mi już widoku. Jest nas najbliżej. Oceniam, że leci równolegle do ziemi na wysokości około 50­70 metrów i jakieś 100 metrów od nas. Widzę go w pełnej krasie. Zdaję sobie sprawę z tego co widzę więc muszę zapamiętać każdy szczegół. Obiekt to wielki głaz koloru ciemnobrązowego lekko połyskującego wielkości samochodu osobo­ wego, kształtu elipsy choć, kanciasty. Od 44 P OSZUKI W ANI A połowy w stronę końca odrywają się iskry, które po przeleceniu metra, dwóch rozpryskują się i to te iskry rozpryskujące się wydają tak przeraźliwy dźwięk. Z boku mniej więcej po środku obiektu znajduje się nieregularna głęboka wyrwa wielkości koła samochodowego. Myślę sobie, jak go znajdę to poznam po tej wyrwie. Wydaje mi się że widzę jak od czoła obiektu w stronę końca spływa lawa i to ona zamienia się w te odrywające się iskry. Po przeleceniu około stu metrów dolatuje do strumyka, nad którym rosną stare, wysokie olchy. Tu mogę porównać jego wielkość, ponieważ leci jakieś dwa metry nad jedną z nich. Ma wielkość jej korony. Za strumykiem zaczyna się las więc tracę go z oczy. Widzę go jeszcze raz poprzez liście gdy przelatuje nad samotną sosną nad brzegiem polany. Zaczynam wolno liczyć. Raz, dwa chcę powiedzieć trzy, gdy następują potężne cztery detonacje ta czwarta wydaje się być najsilniejsza. Jakież jest moje zdziwienie, odgłos wybuchu nie pokrywa się z tym jak wyobrażam sobie trajektorię jego lotu. Podchodzi bardzie z mojej prawej strony. W domu obok zaczynają dzwonić szyby w oknach. Rozmawiamy jeszcze przez chwilę z dziewczyną o tym co widzieliśmy, a następnie idę do domu po drodze obiecując sobie, że rano pójdę na poszukiwania. W domu jestem po dwudziestej trzeciej. Niestety nie dane mi było iść na poszukiwania. Rano dowiaduję się, że umarła moja ciotka i muszę wracać do domu. W międzyczasie poznaję dziewczynę w swojej miejscowości i upływa dwadzieścia kilka lat zanim udaję się
na poszukiwania. Jedyne co znajduję to wielka polana długości około stu pięćdziesięciu metrów i szerokości czterdziestu, zarośnięta gęstymi jeżynami, idealnie pasujące do miejsca skąd nadszedł głos wybuchu. Niestety, chodząc i kując się jeżynami nie znalazłem żadnego kamienia. Po latach zastanawiając się nad tym wszystkim dochodzę do wniosku że: przelot bolidu musiał być bardzo blisko nas ponieważ, nie widzieli byśmy aż takich szczegółów – odrywające i rozpryskujące się iskry, wyrwa w boku, kolor, kanciaste kształty bolidu. Uważam, że rozpad nastąpił na pewnej wysokości i te cztery detonacje świadczą P OSZUKI W ANI A o rozerwaniu się bolidu nad lasem, a nie uderzeniem w ziemię, ponieważ nie pamiętam żeby ziemia drżała. No i chyba nic takiego wielkiego się nie stało, ponieważ wielokrotnie spotykałem się z rodziną, która mieszka około kilometra od miejsca zdarzenia i nic na ten temat nie wie. Tak więc jest takie miejsce w Polsce gdzie leży meteoryt i czeka na szczęśliwego znalazcę który znajdując go, ułoży sobie i swojej, rodzinie beztroskie życie, zostając milionerem. Źródło foto: www.sxc.hu
45 KONKURS W yniki konkursu fotograficznego Przedstawiamy prace kolejne uczestnika zakończonego konkursu fotograficznego: Arkadiusz Miska
46 P OSZUKI W ANI A P OSZUKI W ANI A 47
P RZY RODA Egzotyka – czyli co w śniegu piszczy W eteryna Zupełnie niespodziewany temat, jaki planowaliśmy zawrzeć w kolejnych publikacjach Poszukiwań zakłóciła nasza weekendowa wycieczka w teren. Egzotyka – czyli wg definicji Kruka ­ to wszystko co się rusza, a nie jest człowiekiem. W kolejnym numerze gazety znaleźć się miał ciąg dalszy listy naszych ptasich sprzymierzeńców. Licząc, że mróz w lesie także trzyma wybraliśmy się z Krukiem na badanie grubości lodu i stopnia zamarznięcia gleby, aby przystąpić do badań na bagnach. Niestety mrozu w lesie nie spotkaliśmy. Opierając się na naszych ptasich konfidentach, nie rozglądaliśmy się nerwowo po okolicy. Niestety, nie trafiliśmy na żadnego z naszych pomocników, ale również śnieg może nam pokazać sporo ciekawych informacji. Trafiliśmy na masę śladów, świadczących o tym, że „las żyje’’ i nie tylko my tam działamy. W związku z takim ogromem tropów pozostawionych na śniegu postaram się zebrać i przedstawić najbardziej popularne. Zając porusza się zazwyczaj skokami pozostawiając bardzo charakterystyczne odciski. Każdy pojedynczy trop składa się z czterech odbić, z których dwa mniejsze leżące prawie w linii prostej, to ślady łap przednich, zaś dwa większe znajdujące się przed nimi to ślady łap tylnych. Ślady zająca są łatwe do rozpoznania właśnie przez tą dużą różnicę w wielkości łap tylnych i przednich. Tropy lisa podczas marszu ułożone będą wzdłuż prostej linii środkowej.
48 P OSZUKI W ANI A Tymczasem tropy psa będą nieregularne, często będą odbijały na bok, zmieniały kierunek, czy też szły zygzakiem
P OSZUKI W ANI A 49 Zarówno sarna, jeleń, łoś i dzik należą do zwierząt kopytnych i rozróżnienie ich między sobą może stwarzać kłopoty. Najłatwiej rozpoznać tropy lochy – przewodniczki stada dzików na wysokim śniegu. Wtedy przewodniczka stada brnąc przez śnieg rysuje po nim brzuchem tworząc ślad, po którym przechodzi reszta grupy, stada. W pojedynczy tropie dzika racice są zawsze otwarte w kształcie litery V, w przeciwieństwie do innych kopytnych u dzika wyraźnie odbita jest szpila (ślady palców szczątkowych, które u dzika są bardzo nisko). Tropy łosia ze względu na swój duży rozmiar można jedynie pomylić z tropami bydła domowego. Ale w naszych lasach krowy już dawno nie chodzą. Podstawową różnicą jest ostrzejszy trop racic i dłuższy krok, który u łosia wynosi około 1 metra. Zaś racice krowy są szersze, a ich odcisk ma postrzępione brzegi, ze względu na większe zniszczenie racic.
50 P OSZUKI W ANI A Racice sarny są mniejsze od dzika i mają ostro zakończone krawędzie, które wyraźnie odbijają się w śniegu. Podczas kłusu racice tylne sarny trafiają prawie w odbicie racic przednich. Są to najbardziej popularne ślady jakie możemy spotkać w naszych lasach i polach (pomijam ślady trzeźwego lub pijanego leśniczego, ale to wg powyższych sami możemy rozpoznać). Ślady wilków, rysiów, myszy polnych, gronostai, łasic pomijam, aby sprowokować Was do własnego rozwinięcia tematu.
P OSZUKI W ANI A 51 SP RZĘT P OSZUKI W ACZA M aster i M aster I I – P ENelektronik Prezentujemy dwa starsze modele wykrywaczy metali produkowane przez firmę PENelektronik – Master (2004 r.) oraz Master II (2005 r.). Dostępne są obecnie na wyłącznie na rynku wtórnym, jednak atrakcyjna cena zachęca do kupna. Master ­ W ysięgnik w ykryw acza. Składany teleskopowo dokładnie na pół długości. Gotowy do pracy mierzy 1.2 m, co pozwala na wygodną pracę zarówno osobie o wysokim wzroście, jak i osobie o niskim wzroście, dzięki możliwości płynnej regulacji długości wysięgnika i podłokietnika. Jak zwykle nie można się oprzeć pierwszemu wrażeniu jakie robi lekka konstrukcja, wydaje się delikatna, a jest absolutnie wystarczająco sztywna i stabilna. Do przyjęcia jest kompromis w zastosowaniu wysięgnika w całości z rury aluminiowej, bez końcówki przy sondzie z tworzywa. Przyjęte rozwiązanie na pewno jest stabilne i nie złamie się w zimę, i nie będzie elastyczne przy pracy latem w upałach, jednak zmusza do zerowania wykrywacza gdy uderzymy sondą o grudę ziemi czy korzeń. ­ Baterie. Można zastosować 3 (lub 4) szt. baterii 1.5 V, lub 4 szt. ogniw akumulatorowych. Zasilanie zostało przeniesione (podobnie jak w poprzednich modelach) do podłokietnika. Producent zapewnia pracę 30 godzin na bateriach alkalicznych i do 100 na dobrych akumulatorach. Wykrywacze pracowały w czasie testów na dostarczonych wraz z wykrywaczem bateriach Philipsa po ok. 10 ­ 20 godzin, i żaden nie sygnalizował zużycia baterii. Jednak przypadkowo pozostawiony DUKAT 2.2 z włączonym na noc wyłącznikiem zasilania zasygnalizował zużycie baterii, natomiast mimo uporczywego sygnału "zmień zasilanie", pracował nadal poprawnie. ­ Sonda w ykryw acza. Miałem możliwość pracować z wykrywaczem z sondą 23 cm i sondą 30 cm. Sonda 30 cm jest wyraźnie cięższa, ale ma nieco lepsze zasięgi. Użyta konstrukcja sondy ­ pusta w środku – powoduje, że jest lekka. Pozytywnym rozwiązaniem jest to, że podczas stosowanie tej sondy mamy możliwość obserwacji terenu pod nią. Zawias sondy, umieszczony na skraju, sprawia, że złożona sonda do transportu nie zwiększa długości spakowanego wykrywacza. ­ Głośnik i słuchaw ki. Siła głosu, choć wystarczająca, nie jest tak wielka jak np. w zachodnich wykrywaczach, jednak w czasie prób w terenie okazała się wystarczająca i ustawiałem pokrętło siły głosu na 4 do max 6 ­ mamy czasy, w których lepiej nie zdradzać swojej obecności. Przy pracy w słuchawkach, chodziłem ze słuchawkami zawieszonymi na szyi, dobrze mogłem wyregulować dźwięk do potrzeb.
52 P OSZUKI W ANI A Master: Ma wszystkie możliwe ustawienia rodzaju pracy. Statyczny, dynamiczny, oba z dyskrymninacją, lub bez. W dynamicznej możliwość sygnalizacji dwutonowej. Ten wykrywacz robi wrażenie, dużo gałek małych (4) i jedna duża. Jednak, gdy się go weźmie do ręki, sposób jego ustawienia do potrzeb jest więcej niż oczywisty. Czytelnie opisany panel z dobrze rozmieszczonymi pokrętłami regulatorów, których działanie przyporządkowuje duży przełącznik, powoduje, że aż chce się pokręcić. Mimo, że miałem go pierwszy raz w ręku, byłem w stanie ustawić go w każdym trybie pracy, i ani przez chwile nie byłem zdezorientowany jak to działa. Bardzo cenne i wygodne jest rozbicie funkcji dyskryminacji w trybie statycznym i dynamicznym na osobne gałki. Gdy nim pracowałem, miałem dyskryminacje dynamiczną ustawioną na "tylko żelazo", dyskryminację statyczną na "tylko kolor", a pracowałem bez dyskryminacji. Gdy był sygnał sprawdzałem go na dyskryminacji dynamicznej i statycznej, i wiedziałem z czym mam do czynienia. Wydaje się, że można zaryzykować i nazwać ten wykrywacz uniwersalnym. Dzięki łatwemu ustawianiu w każdym z możliwych rodzajów pracy można szukać wszystkiego i w każdych warunkach. M ASTER I I Otrzymany wykrywacz wykonany został z nowym rodzajem wysięgnika. Jest to pierwszy na polskim rynku wykrywacz, który nie rozmontowywany na części mieści się po złożeniu w niedużym plecaku. Pomysł wykonania wysięgnika doskonale sprawdza się w terenie, przygotowanie wykrywacza do pracy zajmuje najwyżej minutę. Wykrywacz umożliwia nam następujące rodzaje funkcji pracy: Statyczny z pracą selektyw ną, (dyskryminacja), statyczny bez pracy selektyw nej, ręczna korekcja w pływ u gruntu. Dynamiczny z pracą selektyw ną, (dyskryminacja), dynamiczny bez pracy selektyw nej, zerow anie, namierzanie. DUOTON ­ rozpoznaje rodzaj w ykrytego metalu Firma PENelektronik w dalszym ciągu zachowała niewielką wagę wykrywacza sprawiając, że poszukiwacz po kilku godzinach pracy nie odczuwa wagi wykrywacza. Zasilanie wykrywacza z czterech baterii 1,5 V lub akumulatorów. Wykrywacz powinien pracować na bateriach alkalicznych ok. 30 godzin. Sprawdzałem stan naładowania baterii (Duracel) przy włączonym wykrywaczu ­ ponad 40 godzin. Otrzymany wykrywacz wyposażony był w sondę 23 cm. Sonda w wykrywaczach PENelektronik jest elementem stałym
P OSZUKI W ANI A 53 z wykrywaczem, a dzięki zastosowaniu odpowiedniego mocowania składa się na wysięgnik nie zwiększając objętości złożonego sprzętu. Wszelkie testy przeprowadzane były w trybie DUOTON. Wykrywaczem Master II zostały przeprowadzone testy, których wynik publikujemy poniżej: DUOTON Boratynka 15 50 groszy 1923 18 10 kopiejek srebro 16 20 kopiejek srebro 20 łuska 25 szrapnelów ka 16 obrączka złoto 18 Podsumowanie: Wykrywacz osiągający przyzwoite zasięgi potwierdzone pracą w terenie. Zaprojektowany i wykonany wysięgnik rewelacyjnie minimalizuje wykrywacz, umożliwiając jego transport w niewielkim plecaku. Polecam go poszukiwaczom zainteresowanym poszukiwaniami militariów i monet.
54 P OSZUKI W ANI A P OSZUKI W ANI A 55
P OSZUKI W ANI A P asja, która zmieniła moje życie P iotr P alczyński Spotkanie po latach czterech kumpli z liceum zaowocowało nowym otwarciem i pasją w moim życiu. W pogoni za pracą, karierą i rozwojem swojej firmy zapomniałem całkiem o wypoczynku, relaksie, zatracając się w bezmiarze papierów, spraw do załatwienia, wyjazdów służbowych. Sprawy rodzinne i znajomi zeszły na drugi plan. I co dalej? Pewnego dnia budzę się – wkoło cisza, słychać tylko miarowe pi...pi...pi...pi...pi. Po chwili dochodzą do mnie odgłosy rozmów – słyszę kroki, ktoś się zbliża, czuję niepokój. Co się dzieje? Gdzie ja jestem? ­ No bracie, ale żeś się wykierował, w twoim wieku. Za młody jesteś na zawał! ­Zawał, jaki zawał? Teraz do mnie dotarło. Szpital, jestem w szpitalu, ale ten głos jest jakby znajomy. Otwieram oczy. ­ Marek? ­ No, Marek. Poznałeś mnie, to znaczy, że z tobą nie jest najgorzej. ­ Chłopie, co za spotkanie. Po tylu latach? ­ Tylko okoliczności nie za ciekawe. A co Ty tu robisz? ­ Pracuję na izbie przyjęć. Jak Cię przywieźli, to od razu Ciebie poznałem. Teraz musisz się kurować, zwolnić tempo. Może jakaś dieta, trochę sportu, jakiejś rekreacji. Wiesz ostatnio nawiązałem kontakt z Ryśkiem i Darkiem. ­ Tak? Co u nich? ­ W porządku, a jak się wyzdrowiejesz, to zorganizuję spotkanie przy małym piwku. Pogadamy, powspominamy licealne czasy. No, ale muszę już iść, pacjenci czekają. Cześć! Wpadnę jutro. I tak odnowiły się stare kontakty. Marek, Rysiek, Darek i ja byliśmy najlepszymi kumplami w liceum. Potem nasze drogi się rozeszły. Marek dotrzymał słowa. Idę na spotkanie. ­ Cześć Wojtek, słyszałem, że wybierałeś się na spotkanie ze Świętym Piotrem. Nie za wcześnie? ­ Ryś, cześć, witam Cię, no chyba za wcześnie, ale ten pociąg się spóźnił i zawróciłem ze stacji dzięki Markowi. ­ Cześć Darek. ­ Cześć Wojtas, nieźle wyglądasz, jak na rekonwalescenta. Trzeba się za Ciebie ostro wziąć i wyprowadzić na ludzi. Człowieku praca to nie wszystko. Jest jeszcze rodzina, znajomi no i pasja, hobby. Proponuję survival. Ja z Rysiem od dwóch lat chodzimy na wykopki. Fajna sprawa. Możemy wybrać się całą czwórką. ­ Wykopki? Wybacz, co w tym fajnego? Chyba tylko pieczone ziemniaki z ogniska na koniec. No i maj to nie pora zbiorów. ­ He, he, he… ­ Marek, powiedziałem coś śmiesznego? ­ Darkowi nie chodzi o kopanie kartofli, tylko o eksplorację – poszukiwania, chodzenie z wyrywką, taką pi,..pi. Byłem z nimi na ostatnim wypadzie. Powiem Ci, że to naprawdę wciąga. ­ Pi...pi… Pamiętam ze szpitala, jak się obudziłem, to słyszałem tylko pi..pi..pi. ­ No, to praktykę osłuchową już masz, znaczy się nadajesz. Ha, ha, ha… ­ Panowie, sprawa załatwiona, za dwa tygodnie wyjazd na wykopki! Po powrocie do domu ­ poszukiwania czemu nie? Zasiadłem przed kompem: Internet, wyszuki­ warka, wpis „poszukiwania”, no i machina ruszyła. Im bardziej zgłębiałem temat, tym mnie bardziej wciągało. Nie miałem pojęcia, że jest tylu pasjonatów, że są organizowane specjalne zloty miłośników eksploracji. Po całonocnym surfowaniu podjąłem decyzję zakupu wykrywki . Ale gdzie? Jaką? Znowu Internet, aukcje, różne fora. Droga przez mękę wg przysłowia „każda pliszka swój ogonek chwali”. Jest! Wybrałem, choć nie było łatwo przebrnąć przez gąszcz różnych opinii. Dzisiaj mijają cztery lata od pierwszego wypadu. Czuję się świetnie.
Takie hobby wspaniale relaksuje, wycisza. I nie chodzi o to, żeby złapać króliczka, tylko go gonić. Ale, jak się go złapie, to radość podwójna. Przy tym można poznać wiele nowych miejsc i wspaniałych ludzi. Zgłębianie historii na podstawie przedmiotów, które przeleżały w ziemi zapomniane przez dziesiątki i setki lat, sprawia wielką frajdę. Nie P OSZUKI W ANI A chodzi też o zysk czy zarobek w sensie materialnym, tylko o swoiste poczucie satysfakcji z odkrycia miejsca historycznie aktywnego, zapomnianego przez pokolenia. Jutro całą paczką jedziemy na zlot. Jest nas teraz więcej. Pasja tą zaraziłem też swoja żonę – chodzimy razem.
57 P OSZUKI W ANI A Jeden dzień z życia początkującego poszukiw acza Jacek Lech Postaram się opowiedzieć historię patrząc z perspektywy czasu dość zabawną, aczkolwiek na owy czas poważną i praco­ chłonną jednego dnia w terenie z wykrywa­ czem. Otóż cała historia miała miejsce jakieś siedem lat temu, początki zarówno mojej jak i mojego brata przygody z wykrywaczem i poszuki­ waniami. Miejscowość, w której mieszkamy jak i okolice są terenami bogato doświadczo­ nymi historycznie sprzyjającymi poszukiwa­ niom. Był maj zatem, pora roku jak i pogoda również dopisywały. Wspomnę może jeszcze o fakcie, iż pasja poszukiwań została w nas zaszczepiona już we wczesnych latach młodości przez naszego ojca, z którym robiliśmy częste wypady na bunkry stare, nieistniejące już poniemieckie zabudowania, młyny, karczmy leśne w pięknie położonych terenach dzisiejszego Parku Narodowego, przez który przechodzi część Wału Pomorskiego. Kilometry okopów, stanowisk, bunkrów. W tamtych latach będąc bardzo młodym człowiekiem nie myślało się lub też brakowało wiedzy dotyczącej jakiegoś sprzętu do poszukiwań, gdyż nie były one tak powszechnie dostępne, a może raczej nie było takich możliwości jak dzisiaj (pisząc o tamtych latach mam na myśli początek lat 90­ tych, a historię, którą opisuję jakieś dziesięć lat później). Natomiast pasja na tyle mocno została zaszczepiona, że po czasie uświado­ miłem sobie, iż bez tego nie da się żyć. No ale wróćmy do tematu przygody jak już wcześniej wspominałem majowego wypadu w teren. Miejsca, które na początek zaplano­ waliśmy przeszukać z bratem, znajdowały się nie opodal naszego miejsca zamieszkania, gdzie również wcześniej bez wykrywacza trafialiśmy różne ciekawe przedmioty przedwojenne typu porcelana, butelki z zaty­ czkami porcelanowymi przedwojennych bro­ warów, to jakąś monetkę się w piasku wygrzebało, trafił się i medal. W szeregu informacji jakimi dysponowaliśmy od dziadków, starszych znajomych nam osób 58 P OSZUKI W ANI A wiedzieliśmy, iż w tym terenie nad brzegiem rzeki były po wojnie zwożone: broń i wszelkiego rodzaju uzbrojenie, pozostałości po wycofujących się wojskach niemieckich i nie tylko. Oczywiście trafiliśmy parę ciekawych rzeczy jak bagnet czy STG, który oczywiście został natychmiast głęboko zakopany, ale to, co się miało wydarzyć dopiero przed nami. Otóż jesteśmy w terenie, miejsce wzdłuż rzeki jakieś piętnaście metrów od linii brzegowej. Rzeka szerokości jakieś pięć, sześć metrów, teren dość płaski, rzadki w drzewostan, im dalej od brzegu tym bardziej stromo. W pewnym momencie wykrywacz podaje dość mocny sygnał. Nasze zdziwienie było o tyle duże, gdyż w celu dokładnego namierzenia przedmiotu wykrywacz na odcinki czterech metrów w linii prostej nie przerwanie podawał tak mocny sygnał. Czyli mamy coś dużego. Wymiana spojrzeń z bratem i szpadelki poszły w ruch. Odkopaliśmy odcinek o długości ok. dwóch metrów, o głębokości pięćdziesięciu centymetrów górnej części znaleziska póżniej już głębiej. No i cóż mamy rurę średnicy lufy czołgowej. Jaki skok poziomu adrenaliny nastąpił, chyba nie muszę nikomu tłumaczyć co takie odkrycie znaczy w tamtym czasie dla młodego początkującego poszukiwacza, miłośnika militariów. Krótka narada, a w zasadzie tylko wymiana spojrzeń i szpadelki znów poszły w ruch. Oczywiście w głowie setki myśli na minutę. Może to cały czołg, a co się może w nim znajdować, jak go wydobędziemy itd. Mozolna praca przy kopaniu wre. Nakręceni takimi myślami, kopanie nie odbierało nam chęci ,aby pogłębiać i odsłaniać dalszą część znaleziska. W takich chwilach nawet nie dopuszcza się myśli, że może to być coś innego. I odkrywamy kolejną część naszej lufy czołgowej. Centymetry po centymetrach, metr po metrze. W pewnym momencie w ramach przerwy przychodzi chwila na racjonalne przemyślenie sytuacji. Czy aby ta nasza lufa nie jest już zbyt długa? A może jednak to nie czołg? Postanawiamy zbadać teren w linii
prostej wykopaliska w kierunku rzeki. Sygnał na wykrywaczu mamy przez cały czas. Zbliżając się do linii brzegowej, przedarliśmy się przez gęste, ale dość niskie kolczaste krzaki. No i cóż, stało się, euforia opadła rączki od roboty zrobiły się jakieś cięższe nie jak podczas kopania naładowani adrenaliną nie czujący zmęczenia. Z brzegu wprost do rzeczki wystawała ta nasza lufa, z której ciurkiem leciała woda. Nie opodal tego miejsca lecz nie widoczna z tej perspektywy znajduje się oczyszczalnia ścieków, która odprowadza wodę właśnie do rzeczki. Pomimo tego, iż ten dzień nie można było zaliczyć do udanych w trafienia, a raczej do P OSZUKI W ANI A niezłej orki przy szpadlu czy nawet patrząc z perspektywy czasu, zabawnej wyprawy narwanych poszukiwaczy. To w żaden sposób nie zniechęciło nas do pasji poszukiwań, wręcz przeciwnie. Jak wspomniałem na początku było to nasze, moje i brata, jedno z pierwszych poszukiwań w terenie z wykrywką i zaliczamy ten dzień do pierwszych doświadczeń poszukiwaczy. Oczywiście po wielu kolejnych późniejszych, ciekawych trafieniach i odkryciach to jednak ten dzień będziemy pamiętać i wspominać najbardziej.
59 P OSZUKI W ANI A P oszukiw ania na dziew iczej ziemi SR Wędrując po polach, co jakiś czas trafiałem rosyjskie kopiejki lub grosze z dwudziestolecia międzywojennego. Jednak w pewnym momencie łapiąc trop IWS, a dokładnie to pamiątek po niej zacząłem posuwać się zgodnie z pojawiającymi się odkryciami. Zupełnie nieświadomie w pewnym momencie znalazłem się na łące, którą kiedyś czyściliśmy z łusek. Teraz stanąłem na niej i od razu przeszła mi ochota na prowadzenie dalszych badań badań. Jak pomyślałem o kolejnym dole z łuskami, który trzeba będzie kopać kilka godzin, to od razu wyłączyłem wykrywacz i przeszedłem na drugą stronę drogi. Nowa łąka, więc i powinny być nowe znaleziska. Trud mój został nagrodzony jednym maleńkim sygnałem. Z pomiędzy kamieni wyciągnąłem leżący na wierzchu dziwny przedmiot, co do którego dopiero w domu nabrałem pewnych podejrzeń, a zostały one potwierdzone przez znajomego kustosza muzeum w O. Przedmiot ten ołowiany odważnik z okresu IX – X wieku. Był to już zabytek, który powinien trafić do muzeum. Skontaktowałem się zatem z muzeum miejskim w D. i umówiłem na spotkanie z pracującym tam archeolog­ giem. Przekazałem artefakt wraz z informacją o lokalizacji znaleziska. W ten sposób muzeum miejskie wzbogaciło swój zbiór o kolejny element kolekcji. Wracając jednak do działań pierwszowojennych na tym terenie warto wspomnieć kilka spraw, z którymi tam się zetknąłem. Na terenie okopów udało się wyłuskać resztki oporządzenia wojskowego oraz monet, które dobitnie świadczyły o obsadzeniu ich przez wojska CK. Armia Austrowęgierska zajęła te stanowiska w związku z przygotowywanym 60 P OSZUKI W ANI A uderzeniem na wojska rosyjskie w obszarze Żarki­Pilica. Walki na froncie okazały się bardzo zacięte i dopiero sprowadzenie ostatnich rezerw przez Austriaków spowodowało zatrzymanie Rosjan przed marszem na Śląsk. Po 19 listopada na terenie jury rozgrywały się jeszcze przez ok. tydzień lokalne walki pomiędzy poszczególnymi jednostkami. Przeglądając stare książki wyczytałem informacje o istnieniu na terenie wsi cmentarza żołnierzy austrowęgierskich. Już wówczas, w latach trzydziestych, cmentarz był opuszczony i zaniedbany. Szukając informacji na ten temat w obecnych publikacjach niestety nie trafiłem na żaden ślad o istnieniu takiego cmentarza. Wówczas wybrałem się na miejsce, aby sprawdzić jak wygląda miejsce ostatniego spoczynku żołnierzy dzisiaj. Miałem w miarę dokładne namiary podane w przedwojennej publikacji. Na miejscu niestety prócz pól nie było niczego, co mogłoby wskazywać na istnienie cmentarza. Zupełnie przypadkowo przechodząc przez las spotkałem starszą kobietę, która okres przed drugą wojną pamiętała dosyć dobrze. Rozpocząłem rozmowę, delika­ tnie zmierzając do właściwego celu. Moja rozmówczyni dokładnie nie była wskazać miejsca gdzie znajdował się cmentarz (tzn. miejsca gdzie stały groby !!!, gdyż sam teren cmentarza nakreśliła dosyć prawidłowo). Podpytując jak to się stało, że cmentarz ten zniknął otrzymałem informację, że po wojnie przyjechało wojsko i przeniosło poległych żołnierzy w inne miejsce, a cały teren został zaorany. Kobieta ta opisała nawet niektóre detale. Cmentarz był ogrodzony grubym łańcuchem zamocowanym na grubych metalowych słupkach. Grobowce były otoczone wysokimi murkami (granitowymi !!). Wróciłem w opisywane miejsce jeszcze kilkakrotnie. Miejsce na cmentarz nadaje się idealnie, na lekkim wzniesieniu, za zabudowaniami. Cisza,
spokój. Być może właściwym byłoby postawienie pamiątkowego obelisku mówiącego o miejscu walk i ostatniego spoczynku żołnierzy. mieszkańców wsi pod dyktando Niemców, którzy w ten sposób chcieli zatrzymać szybkie przesuwanie wojsk radzieckich. Stanowił on na jurze uzupełnienie linii B1 i B2. Głębokość i wielkość rowu mówi jeszcze dzisiaj o ogromie pracy włożonej w jego stworzenie. Wśród innych pamiątek wojennych, które możemy zobaczyć na uwagę zasługuje grób żołnierza radzieckiego. Grób ten jest pielęgnowany i otoczony opieką. Z ciekawostek związanych z tym miejscem, na uwagę zasługuje jedna mówiąca o tym, że koń poległego żołnierza został wrzucony do leja po „bombie” i zasypany ziemią, kilkanaście metrów od miejsca spoczynku wojaka. Podobno koń został wrzucony do dziury wraz z całym ekwipunkiem jaki miał na sobie !. Innym równie ważnym wydarzeniem w życiu wsi była II Wojna Światowa. Na terenie wsi i w jej okolicach nie zdarzyło się odnaleźć pamiątek po wydarzeniach z tego okresu. Jednak do dnia dzisiejszego można podziwiać olbrzymi rów przeciwczołgowy znajdu­ jący się w lesie. Ciągnie się na dosyć sporym odcinku, fragmentami zmieniając się w wysy­ pisko śmieci. Jednak im dalej w las tym stan zachowania jest bardzo dobry. Rów ten został wykopany P OSZUKI W ANI A przez Kolejną dosyć ciekawą opowieścią wojenną jest historia o śmierci oficera radzieckiego pod jedną ze skał znajdujących się w okolicy wsi. Oficer ten ponoć znaczny rangą został pochowany dokładnie w miejscu, w którym zginął, a na szczycie skały miał stanąć duży krzyż !! Po wojnie kilkakrotnie przyjeżdżały delegacje, aż pewnego razu wpadli limuzynami dziwni oficjele, którzy podjęli decyzję o ekshumacji i przeniesieniu ciała w bardziej odpowiednie miejsce. Relacja ta jest jedyną zasłyszaną na ten temat w okolicy. Prawdopodobnie mówi o zdarzeniu prawdziwym, trudno jednoznacznie ustalić teraz dokładny przebieg zdarzenia. Bynajmniej na tym terenie polegli zarówno Rosjanie, jak i Niemcy. Musiała więc zdarzyć się tam jakaś potyczka. Do tej pory nie udało się odnaleźć dokładnego miejsca, w którym stanęły naprzeciw siebie dwa wojska.
61 Być może miało to miejsce na jednym z prywatnych, ogrodzonych obecnie terenów. Innym bardzo ciekawym miejscem jest odnalezione na zdjęciach lotniczych miejsce „zalegania” czołgu. Odnalazłem to miejsce zupełnie przypadkowo przeglądając cały teren w poszukiwaniu ciekawych punktów. W pierwszym 62 P OSZUKI W ANI A odczuciu przypuszczałem, że na zdjęciu widać stojący czołg. Jednak po konsultacjach i wizji lokalnej doszedłem wraz ze znajomym do wniosku, iż jest to jedno z miejsc gdzie znajdował się tobruk z zamontowaną wieżyczką czołgową. Niestety wieżyczką już zdążył się ktoś zaopiekować. Foto: Geoportal.gov.pl
P ODZI EM I A Jaskinia Szachow nica I i I I Mariusz „ MAR” Bąk Położenie: Wapiennik, Krzemienna Góra, woj. Śląskie. Ekspozycja otworu I: W, SE, E, W, pionowy Ekspozycja otworu II: SE. Wysokość otworu: 215m.n.p.m. Długość I: 690m. Długość II: 297m. Głębokość: (Deniwelacja 14m.) Opis dojścia: Z miejscowości Grabarze kierujemy się drogą polną w kierunku wschodnim. Droga biegnie początkowo polami, potem skrajem lasu. Po ok.1,5km. Nie zmieniając kierunku, zagłębia się w las. Z drogi skręcamy ku południowi w drugi dukt leśny. Idziemy nim ok. 1km. prosto na niewielkim wzniesieniu skręcamy w lewo, dochodząc do nieczynnego kamieniołomu na Krzemiennej Górze. Otwory znajdują się u podnóża ścian. Opis Jaskini: System jaskiniowy Szachownicy został odsłonięty w trakcie eksploatacji kamienia. Wyrobisko kamieniołomu przecina Krzemienna Gore w kierunku północ­południe na długości 150 m, pasem szerokości 50 m. Eksploatacja spowodowała zniszczenie znacznej części korytarzy. Można sądzić, ze długość jaskini (w stanie pierwotnym ­ jednej) musiała znacznie przekraczać 2 km. W chwili obecnej znajduje się tu piec oddzielnych jaskiń, które dla łatwiejszego rozróżnienia oznaczono kolejnymi numerami od I do V. Największa z nich jest Szachownica I, o długości korytarzy 600 m. Szachownica II, położona w zachodniej ścianie kamieniołomu, liczy 200 m długości. Pozostałe (III ­ V) to małe fragmenty systemu w południowej części kamieniołomu. Do jaskiń prowadzi 12 otworów usytuowanych w ścianach kamieniołomu oraz pionowa studnia z wierzchowiny. Naturalne korytarze systemu Szachownicy maja przebieg poziomy. Ich przekroju poprzeczny przeważnie przypomina soczewkę, niekiedy z wyraźnie zaznaczona rynna denna. Korytarze przecinają się pod katem zbliżonym do prostego, tworząc oryginalna siatkę ­ stad nazwa jaskini. System
P OSZUKI W ANI A 63 szerokich korytarzy w Szachownicy I powstał w wyniku podziemnej eksploatacji kamienia w korytarzach jaskini. Ta forma wydobycia umożliwiała uzyskanie materiału bez konieczności zdejmowania nadkładu. Intensywne prace przekształciły duży fragment jaskini w szerokie na 10­15 metrów korytarze, przez co znaczna cześć próżni (łącznie 250 m korytarzy) zatraciła całkowicie pierwotny charakter. Eksploatacja trwała tutaj do roku 1962 r. Jedyna występująca w systemie Szachownicy forma naciekowa są niewielkie grzybki. Dno sal i korytarzy w częściach poszerzonych przez eksploatacje pokryte jest dużymi blokami i gruzem wapiennym. W częściach naturalnych miejscami występuje namulisko piaszczyste. Szachownica utworzona została przez wody topniejącego lodowca (jaskinia preglacjalna). W systemie Szachownicy stwierdzono świeże obrywy skal oraz wyraźne ugięcia ławicy stropowej w sztucznie powstałych korytarzach. Niewielki nadkład, wymarzanie ­ stwarzają niebezpieczeństwo odpadania bloków skalnych od stropu. Wejście do Szachownicy II jest zerodowane do tego stopnia iż przypomina niedbale poukładana konstrukcje z klocków. Oparcie lub otarcie się o nią powoduje kamienną lawinę. Należy wiec zachować duża ostrożność w czasie zwiedzania. W jaskini stwierdzono masowe zimowanie nietoperzy. (Znajdujący się na tym terenie rezerwat chroni głównie właśnie nietoperze) Historia Poznania: Poznanie systemu jaskiń Szachownicy zawdzięczamy A. Wierzbowskiemu 1972 roku; on też zaproponował nazwę. Wzgórze wraz z systemem jaskiń zostało w 1978 r. uznane za rezerwat przyrody pod nazwa "Szachownica".
64 P OSZUKI W ANI A HI STORI A Stryj Antek Bronisław Kraska Siedzimy nad filiżankami z kawą i wpatrujemy się w siebie. Ciągle nie mogę uwierzyć w to, że dopiąłem swego. Osiem lat szukałem dowodów na to, że stryj Antek nie zrodził się na prześwietlonych kliszach pamięci mojej mamy, ale był naprawdę młodszym bratem jej ojca. Że walczył w legionach, że w wojnie z bolszewikami był ranny, że potem dostał przydział ziemi i wyjechał na Wołyń. I że tam został zamordowany. Żadnych więcej szczegółów na tym zatartym przez czas filmie. Tylko ocalałe w matczynej głowie stwierdzenie jej ojca, a mojego dziadka, że „Antka to pierwszego zabili”. Wszyscy wiedzieli kto. Ukraińcy. I dlaczego? Bo był Polakiem. Przysłówkowe pytania: jak?, gdzie? kiedy? pchnęły mnie do poszukiwań. Tak, chcieli tatę zabić, ale im się nie udało. Pewnie Bóg miał nas w swojej opiece i wiedział, że będzie nam jeszcze bardzo potrzebny. Tak, rodzice zawsze są potrzebni, ale bywa, że potrzebujemy ich szczególnie. Bóg wiedział, że dla nas takie chwilę nadchodzą i jeszcze go zachował. Wypija łyk kawy i długo patrzy na mnie. ­ Twój dziadek i mój tato byli braćmi. A twoja mama ma na imię Wanda? I to ona opowiadała ci o moim ojcu? bardziej stwierdza, niż pyta i nie czekając na moje potwierdzenie, ciągnie dalej. Tato miał na imię Walenty, ale mama czasami mówiła do niego Władek. Nie, nie pamiętam, żeby ktoś mówił na niego Antek. Twoja mama musiała się pomylić. Kiwam głową, bo wiem, że w tym wypadku jej fantastyczna pamięć zawiodła. Wiem to od chwili, gdy miła pani z archiwum stwierdziła, że jedynym osadnikiem wojskowym o tym rzadkim nazwisku był nie Antoni, tylko Walenty. Z Wołosowa, tak jak ma być. Inne fakty też się zgadzały. I mama przy Antonim się nie upierała, przecież ona miała wtedy kilka lat. Na kliszy pewnie była rysa. P OSZUKI W ANI A ­ O czym mówiliśmy? A, tak! Ukraińcy chcieli tatę zabić. Bardzo chcieli. Już we wrześniu. Wtedy mordowali Polaków. Z naszej osady zabili pięciu osadników. I jeszcze takiego kolegę. Pewnie miał z piętnaście lat. To był bardziej kolega naszych braci, Wilusia i Dyzia. Oni byli od nas, ode mnie i Stasi, o kilka lat starsi. A Ludwik był dwa lata młodszy. Pięcioro nas było Jak sowieci weszli, to dali Ukraińcom dzień na to, żeby zrobili z Polakami porządek. I ci robili co chcieli. Chyba siedem osób zabili. Naszego sąsiada złapali, jak próbował z rodziną wyjechać do Łucka. Z najmłodszą córeczką jechał na furmance. Taka malutka była ­ ręką pokazuje na wysokość stołu. Reszta rodziny szła obok wozu, żeby koniom było lżej. Zatrzymali wszystkich, Kazali mu zejść z wozu, wyrwali dziecko, rzucili je matce, a jego zastrzelili z karabinu. Na oczach żony i dzieci. Wsiedli na wóz i z całym dobytkiem odjechali. Ot tak, po prostu. A nauczycielkę, to w szkole pewnie przez dwa dni męczyli. Jakie jęki było słychać, to trudno opisać. Później ją w tej szkole powiesili. Ona była Ukrainką, sprzyjała z Polakami, moja ciocia, siostra mamy była jej najbliższą przyjaciółką. Mama do końca życia pamiętała ten jej straszny lament. A tego kolegę Władka, co ci wspominałem, to zabili za to, że jego ojciec uciekł im do Łucka. uciekł im uciekł do Łucka. Mieli z nim na pieńku jeszcze sprzed wojny i teraz chcieli go dopaść. Ale im uciekł. Złapali więc syna i chcieli się dowiedzieć, gdzie jest ojciec. Władek nic nie powiedział i go zamordowali. Jego matkę i rodzeństwo razem z nami zesłali później pod Archangielsk. Wkrótce tam zmarła, a dzieci trafiły do ichniego domu dziecka. Nie wiem co się z nimi stało. Może przeżyły i tam zostały, a może udało im się wrócić. Ale wierzyć mi się w to nie chce, to byłby istny cud. Przeżyć w tym piekle bez rodziców, to było chyba niemożliwe. Ale to wszystko było dopiero
65 później, na razie był wrzesień. Polacy uradzili, że trzeba iść do wojenkomatu po pomoc, bo Ukraińcy wszystkich zabiją. I nasz tato razem dwoma osadnikami poszli do Rożyszcz. A tam, w tym ichnim sztabie, razem z Ruskimi pili wódkę ci sami Ukraińcy, co naszych pomordowali. I od razu całą trójkę delegatów zamknęli. Później dołączyli ich do grupy polskich jeńców i razem prowadzili gdzieś na wschód. Ale szybko odłączyli ich od reszty i zabrali gdzieś nad Styr. I tam na uboczu ich zamordowali. Tato jeszcze usłyszał rozkaz „saszkoj rubaj!” i został pchnięty z tyłu bagnetem. Padł na brzuch, bez życia. Potem dla pewności dobijali ich z karabinu. Tato miał piękne, gęste włosy i jak upadł, czupryna mu się rozsypała. I jak ten bandyta do niego strzelał, to dobrze nie trafił i kula tylko drasnęła głowę. O, tutaj z boku. W nocy tato się ocknął i stamtąd uciekł. A dwaj jego towarzysze tam zostali. Tam wtedy zamordowali dużo więcej Polaków, nie było wiadomo gdzie ich pochowali. Ojciec przeżył, ale my o tym nie wiedzieliśmy. Dla nas był zabity i gdzieś tam pogrzebany. Nastała bieda i strach. Cały dobytek nam Ukraińcy rozkradli, jak tylko tatę zabrali. Ja ciągle widzę twarz takiego Ukraińca, jak siedzi na naszym wozie i na kolanach ma kożuch taty. Jeszcze zerwał mamie z ramion taką wełnianą chustę, zaciął nasze konie naszym batem i odjechał. Mama szlochała bezgłośnie. Schroniliśmy się we wsi, u naszej babci. A późną jesienią, kiedy pracowaliśmy w polu, chyba zbieraliśmy ziemniaki, patrzymy, a od lasu idzie tato. Wychudzony strasznie, przygarbiony, ale żywy. Dla nas to był cud. Zimę spędzaliśmy u rodziny we wsi, do swojego domu baliśmy się wrócić, bo Ukraińcy mogli przyjść w nocy albo przez okno strzelić. Tak robili. Dziesiątego lutego czterdziestego roku sowieci powieźli nas w nieznane. ­ Z Horochowa? ­ Możliwe, chyba tak podaje literatura, ale ja tego nie pamiętam. Pamiętam tylko, że odwoził nas na stację taki znajomy Ukrainiec. Dobry człowiek, ale musiał robić, co mu kazali. Było strasznie zimno, na stacji czekaliśmy kilka dni, później przez kilka tygodni wieźli nas na wschód. W tym bydlęcym wagonie było 66 P OSZUKI W ANI A jeszcze zimniej. Głód, ciasnota, smród. Zresztą, co ci będę opowiadał, teraz można o tym przeczytać w co drugiej książce. Teraz o tym piszą, a kiedyś ten temat nie istniał. W milczeniu pijemy kawę. Patrzy na mnie spod przymrużonych powiek. Oczy mu się śmieją. Wiesz, ja ciągle nie mogę uwierzyć, że nas odnalazłeś. Nie, na pewno o tym nie marzyłem. Przywykliśmy do tego, że ze strony taty nie mamy żadnej rodziny. Na początku, zaraz po przyjeździe tutaj próbowaliśmy szukać, ale nic z tego nie wyszło. Wtedy wszystko było inne, wszystko toczyło się wolniej. Nie było telefonów, listy szły wolniej. Z nikąd nie można było niczego się dowiedzieć. Kresy i Syberia nie istniały. Ja nawet kiedyś, chyba to było pod koniec lat pięćdziesiątych, dowie­ działem się, że gdzieś niedaleko mieszka ktoś o naszym nazwisku. Jak wiesz, nazwisko to jest bardzo rzadkie, więc pojechałem. Trafiłem tam, ale nawet na podwórko mnie nie wpuścili. Powiedzieli, że żadnej rodziny nie mają i rozmawiać ze mną nie będą. Mało brakowało, a psem by mnie poszczuli. To wróciłem do domu i już więcej nie szukałem. Nawet ich rozumiem, tych ludzi. Każdy z tych co tutaj, swoje przeszedł i ludzie się bali. Nieufni byli, obcych się bali. A tutaj nagle ten list z Warszawy, później ty zadzwoniłeś. Nie, tego już nie oczekiwałem ­ Prostuje przygarbione plecy, rozciera wyciągniętą prawą nogę. Sztywną. Widzisz, to pamiątka z tamtej wycieczki. Na całe życie mi została. Ale na razie to wszystko dopiero się rozpoczynało. Pociąg zatrzymał się na jakiejś stacji. Mój Boże, jaka tam stacja! Wokół tylko las, nikogusieńko. Śniegu na dwa metry. Popędzili nas do osady. Kopytowo, Sołwyczegodskij Rajon, Archangielskaja Obłast. Nasz nowy adres. W drewnianym baraku upychano po kilka rodzin. Dwie rodziny, oprócz nas, z naszej osady. Tato pracował w lesie. Rąbali ogromne drzewa, które później gdzieś spławiano. Mordercza praca, ale tato był twardy. Co stamtąd pamiętam? Zimno. Zimno. Takie zimno, że jeszcze teraz mnie otrząsa. Wiesz, tego nie można wyrazić. No bo jak można opisać chłód, który jest w tobie. To nie tobie jest zimno, to ty jesteś lodowaty. Od środka. Te krótkie chwile
przy czerwonej kozie trochę cię mogły ogrzać z wierzchu, ale nigdy nie odtajałeś do końca. Tak jak w tej baśni Andersena. Nie lubię jej. Zawsze mnie przerażała. Ziąb tkwił w tobie głęboko, przez co stawałeś się ociężały fizycznie i otępiały duchowo. Nie wiem, jak ludzie mogli przeżyć tam długie lata. Dla mnie te półtora roku to jakby pobyt w tej zimnej części piekła. Wtedy chyba zamieniłbym się na tę część cieplejszą, z kotłami i wrzącą smołą. Pewnie nie byłoby lepiej, ale byłoby ciepło. I jeszcze pamiętam pluskwy. Nie, nie wszy, ale pluskwy. To są strasznie zmyślne bestie. W nocy obłazi to człowieka i tnie niemiłosiernie. Ludzie bronili się jak mogli. Odsuwaliśmy więc łóżka od ściany i nogi łóżka wstawialiśmy do puszek z wodą. Po puszce robak pójdzie, ale wody nie przepłynie. Pływać pluskwy nie umieją. Przynajmniej wtedy nie umiały, teraz nie wiem. Ewolucja to procesy ciągłe. Ale pluskwy miały swoje sposoby, by dostać się do naszej krwi. Szły po ścianie, potem po suficie i gdy znalazły się nad łóżkiem, puszczały się sufitu i spadały na łóżku. Były u celu. Wiem, że to brzmi niewiarygodnie, sam bym w to nie uwierzył, gdybym tego nie widział. Pewnie bestie reagują na ciepło, czy co? Po jakimś pól roku przenieśliśmy się z Kopytowa do Ust’wilu. Najpierw tato tam zaczął pracować, a my dołączyliśmy do niego trochę później. Tam było jakby trochę lepiej. Barak był lepszy, mama też pracowała, to i było więcej jedzenia. Bo, nie wiem czy wiesz, ale u nich jesz, jeśli pracujesz. Nie ma darmozjadów. Giną z głodu. Też rodzaj ewolucji. To lepiej nie znaczy, że było dobrze, bo to ciągle była katorga. Ale było lepiej, niż na początku. Pewnie też trochę się przyzwyczailiśmy. Człowiek się przysto­ sowuje. A później był układ Sikorski – Majski i zrobiło się jeszcze lepiej. Pojawiła się nadzieja. Rodzice zdecydowali, że ruszamy do Andersa. Tato walczył w dwudziestym i wiedział, że polska armia nas ocali. I ruszyliśmy do Buzułuku ­ Pociąga łyk z filiżanki i ruchem ręki zachęca mnie, bym się napił. Sięgam po kawę i gdzieś tam w głowie próbuję znaleźć tę małą kropkę na mapie. ­ Buzułuk był naszym celem, bo tam był punkt zborny naszej armii. Ale to było cholernie daleko. Przez całą P OSZUKI W ANI A Rosję, z góry na dół. Najpierw pociągiem, potem trochę statkiem, znowu pociągiem, potem samochodem, a na końcu pieszo. Ostatni etap naszej wędrówki, przez góry pokonaliśmy na własnych nogach. I koniec końców wylądowaliśmy w Kazachstanie. Teraz tu też były punkty zborne i otwierały się bramy do raju. Ale nie dla nas. Jak już wiesz, tato był w poprzedniej wojnie ranny. Bardzo ciężko. Poszli do ataku na bagnety i weszli na karabin maszynowy. Seria przecięła go w poprzek, przez oba uda. Jedna noga ocalała, bo kule przeszły przez mięśnie, ale kość w prawej została strzaskana. Dobrze się nie zrosła i tato utykał. Całe życie strasznie mu dokuczała. To chyba dlatego przyjechała do nas babcia, która później umarła u nas i została pocho­ wana w naszej wiosce. I teraz ta chora noga zadecydowała o naszym losie. Komisja lekarska odrzuciła ojca, jako niezdolnego do służby. Komisja jedną decyzją zostawiła nas w Sowie­ tach. Wkrótce potem wyszła na jaw sprawa Katynia i Anders z armią wyszedł do Persji. A my zostaliśmy w naszym Czułak­Kurgan. Mam żal do naszych wojskowych, że ojca odrzucili. Skoro przeżył dwa lata na północy, to i w armii by sobie poradził. Przecież armia to nie tylko ci, co w pierwszej linii idą do ataku. Jest jeszcze zaplecze. Ale jacyś oficerowie skreślili naszą rodzinę z listy i zabrali nam bilet do normalnego świata. Czasami zastanawiam się, czy to tylko chora noga ojca zadecydowała o naszym losie, czy były jakieś inne powody. Dopiero niedawno gdzieś przeczytałem, że ci wojskowi osadnicy przed wojną byli bardzo pilnie obserwowani przez władze. Monitorowani, jak to się dzisiaj określa. A moja mama na Wołyniu była autochtonką. Polką, ale stamtąd. Tak sobie czasami o tym myślę i nie mogę dojść do ładu. Ale pewnie lepiej o tym nie myśleć, bo i po co? I tak się prawdy nie dojdzie, a boli jak cholera. Jak ta noga, gdy ma się na deszcz. Wtedy tylko Wiluś z Dyziem zdążyli uciec do Andersa. W pięciu uciekli, ja chciałem iść z nimi, ale zadecydowano, że nie dam rady przejść przez góry. Nie wiem jak by to było, bo poszedł z nimi chłopak tylko trochę ode mnie starszy. I doszedł. Ale ja zostałem. W piątkę zostaliśmy, mama,
67 tata, Stasia, Ludwik i ja. Było biednie, bo pracy nie było, a jak już wiesz, jak nie pracujesz, to nie jesz. Ale wtedy nie wiedzieliśmy, że najgorsze dopiero przed nami. A ono już się na nas czaiło. Ruscy kazali podpisać sowieckie obywatelstwo. Nikt nie wiedział, jak postąpić. Za nieprzyjęcie obywatelstwa groziło więzienie, ale z drugiej strony tato mówił, że jak przepiszemy się na sowietów, to już nigdy do Polski nie wrócimy. I rodzice nie podpisali, żadne z nich. Zdecydowana większość nie podpisała i wszyscy trafili do więzienia. Rodzice poszli do Czymkientu. A my do diet’domu. Tam było strasznie, ale raz dziennie dostawaliśmy coś do zjedzenia. Kawałek chleba i zupę. Stasia dostała się do pomocy w kuchni i czasami można było dostać bardziej wypieczony kawałek chleba, albo jakieś obierki. Bo ten chleb był jak glina, teraz nikt by go nie ruszył, ale wtedy rzucaliśmy się na ten chleb jak zwierzęta. A siostra w kuchni, to był skarb. Jakie szczęście, dawała wypie­ czona skórka od chleba, którą można było dłużej żuć i dłużej oszukiwać głód. Na chwilę przerywa, a ja patrzę na leżące na talerzyku ciasto i przypominam sobie powiedzenie o braku chleba i jedzeniu ciastek. Jakoś nie mogę skorzystać z zachęcającego gestu i nie częstuję się. Nie mógłbym przełknąć. Może potem. ­ Latem wysłano nas na obóz w góry. Pamiętam, że było tam potwornie zimno. Niby lato, ale w górach, pod namiotami, było strasznie. I ja tam nabawiłem się zapalenia płuc. Po powrocie do naszego miasteczka, trafiłem do szpitala. Oj, krucho było ze mną. Myślałem, że z tego nie wyjdę, ale wyszedłem. A Ludwikowi się nie udało. On był od nas młodszy i na dodatek od małego był bardzo delikatny, często chorował. I nie wytrzymał tych potwornych warunków. Zmarł na moich kolanach, w szpitalu ­ Prostuje się, zaciska mocno oczy. Długą chwilę milczy. ­ Stasia z koleżanką pochowały go pod miastem, w stepie. Zaniosły go tam w kocu i w tym kocu go pochowały. A kiedy ja szczęśliwie wróciłem do zdrowia, na jego grobie zrobiłem krzyż. Dwa żelazne pręty, grube jak mój teraz palec, związałem drutem. I wbiłem w ten kopczyk, który usypała Stasia. Aż do 68 P OSZUKI W ANI A naszego wyjazdu w czterdziestym szóstym, chodziliśmy się tam modlić za naszego małego Ludwika. A później także za duszę naszego taty. Bo tato z więzienia już nie wrócił. Zmarł zimą czterdziestego czwartego. Jak rodziców zabierali do więzienia, to taki sąsiad Polak dał tacie buty. Miał dwie pary, też szedł do więzienia, więc jedną parę butów dał tacie. Nie sprzedał, tylko dał. Trudno w to uwierzyć, bo buty to był majątek. I w więzieniu te buty tacie ukradli. W więzieniach nie ma żadnych praw, poza prawem silniejszego. Wię­ źniowie musieli pracować i tato chodził do pracy boso, tylko taką baranicą obwiązywał nogi. I przeziębił się, chyba dostał zapalenia płuc. Organizm był wyniszczony, żadnych lekarstw, głodowe racje i tato zmarł. Nawet nie znamy dokładnej daty. Ani nie wiemy, gdzie został pochowany. Pewnie w jakiejś zbiorowej mogile, ale któż to wie, gdzie. Mama przeżyła więzienie i wróciła do nas. I nam się trochę poprawiło. My byliśmy w domu dziecka, mieliśmy jakąś strawę, mama pracowała. Imała się różnych zajęć, bo z pracą nie było łatwo. Przez długi czas pracowała u takiego Kazacha jako murarz. Tak, stawiała domy, piece, obórki. Wyrabiała i wypalała cegły. Cegły były robione z gliny i wypalane na słońcu. I rozbierała stare domy i jakieś rudery, aby na ich miejscu postawić nowe domostwo. Kiedyś przy takiej rozbiórce doszło do wypadku. Rozwalali taki wielki piec wraz z kominem w starym domu. Mama musiała wejść na stół, żeby wyżej sięgnąć. I ten komin się zawalił. Gruz i cegły przysypały mamę, a co najgorsze, przygniotły mamie rękę do stołu i zła­ mały ją w nadgarstku. Paskudne złama­ nie, a w dodatku znikąd pomocy. Ręka zrastała się długo i nie zrosła się dobrze. Już do końca życia mama miała tę rękę nie do końca sprawną. Ale na razie mama miała czterdzieści lat, dwójkę dzieci koło siebie i była kaleką. W tamtych warunkach taka ręka, to było zupełne kalectwo. Nie można było marzyć o żadnej pracy, a jak nie pracujesz, to sam wiesz, jak to było. Dla nas zaczął się najgorszy okres całego zesłania. Swoimi głodowymi racjami wspieraliśmy mamę, ale to było za mało. Tam człowiek mógł zjeść wszystko.
Wtedy zrozumiałem, co to jest głód. Na północy panowało zimno i pluskwy, a w Kazachstanie – głód. Tam nie rosły żadne chwasty, bo każda lebioda czy pokrzywa została zjedzona. Wiesz, taka młoda lebioda jest smaczna. Mówię poważnie, bardzo lubiłem młodą lebiodę, smażoną na masełku. Mama w domu często taką robiła, to było lepsze niż szpinak. Ale w lebiodzie jest jakaś substancja, która w nadmiarze jest szkodliwa. A jeśli jadło się tylko lebiodę, to następowała katastrofa. I mama dwukrotnie ledwie przeżyła. Z głodu była cała popuchnięta, a jeszcze ta trucizna. Ale to była silna kobieta. Powtarzała nam, że musimy trzymać się razem i musimy przeżyć, bo Dyzio i Wiluś muszą mieć do kogo wrócić. Oni dotarli do armii polskiej i razem z nią, jako junacy, wyszli z Rosji. Z Persji przysłali do nas list. I chyba dzięki nim Czerwony Krzyż przysłał nam jakąś paczkę, ale tego dokładnie nie pamiętam. Mama robiła wszystko, żebyśmy przeżyli. Żeby przeżyć, musieliśmy jeść. I dlatego chodziliśmy po kilkanaście kilometrów w jedna stronę na zbiórkę arbuzów. Kazachowie mieli takie małe działki i tam uprawiali arbuzy. Arbuz to sama woda, tylko trochę słodka. Więcej pożytku jest z pestek i skóry, bo z tego można było ugotować zupę. I w sezonie chodziliśmy zbierać arbuzy, bo za cały dzień pracy dostawało się worek arbuzów. Po całym dniu ciężkiej pracy trzeba było jeszcze wrócić tych kilkanaście kilometrów do domu. Z workiem na plecach. Kilka razy byłem tak skonany, że myślałem, że nie zrobię już kroku. Wiedziałem, że zostać na noc w stepie, znaczyło umrzeć z zimna lub zostać pożartym przez wilki lub dzikie koty, ale nie miałem sił, by iść dalej. Kiedyś siadłem, a właściwie to padłem na ziemi i powiedziałem, ze dalej nie idę. Łzy płynęły mi po policzkach i mówiłem, żeby mnie zostawili w spokoju. I wtedy mama umiała mnie przekonać, żebym wstał i szedł dalej. Siadła obok mnie, gładziła mnie po twarzy i mówiła, że to już niedaleko, że zaraz zobaczymy światła i wkrótce będziemy w domu. Tuliła mnie do siebie i prosiła, żebym wstał. Odpocząłem i ruszyliśmy dalej. A kiedy na horyzoncie pojawiły się światła, do domu było jeszcze jakieś pięć, może siedem P OSZUKI W ANI A kilometrów. Ale wtedy bliskość domu ciebie ciągnie i nogi same niosą. A jak wróciliśmy do domu z tymi tak ciężko zapracowanymi arbuzami, to przez krótki czas było coś do zjedzenia. Bardzo krótki czas, ale nawet odrobina arbuza się nie zmarnowała. Kazachowie, którzy mieli własne działki, suszyli arbuzy na zimę. Kroili je na plasterki, przez tę skórę przewlekali sznurek i suszyli na słońcu. A zimą pili czaj i pogryzali te arbuzy. Myśmy nigdy tego nie robili, bo nie mieliśmy arbuzów na zapas. Tylko tyle, żeby zjeść na bieżąco. Smak suszonego arbuza znam dzięki Kazachom, którzy czasami nas poczęstowali. To byli bardzo dobrzy ludzie, ci Kazachowie, ale nie bardzo mogli nam pomóc, bo też byli bardzo biedni. Nie bardzo mieli się czym dzielić. Tak, z Kazachstanu pamiętam głód. Głód nie jest wtedy, kiedy chce ci się jeść. Ktoś, kto po powrocie z pracy, czy ze szkoły, mówi, że jest głodny, bzdury opowiada. Jemu się chce jeść, ale to nie jest głód. Głód jest wtedy, kiedy nie jadłeś od kilku dni, dzisiaj nie masz nic do jedzenia i wiesz, że przez najbliższe dni też jeść nie będziesz. To jest głód. Prawdziwy głód. Głód, który sprawia, że jesteś gotów zjeść wszystko. Raz dowiedzieliśmy się, że pod miastem padł osioł. Leżał tam chyba drugi dzień, a było lato. Wieczorem tam poszliśmy, taką dwukołówką przywieźliśmy go do domu. Całą noc oporządzaliśmy naszą zdobycz i rano nie było w mieszkaniu nawet śladu krwi. Wszystko wyszorowane, aż lśniło. Nikt z zewnątrz nie miał pojęcia, że miał tu miejsce, jakby to określiły władze, nielegalny ubój. Tak byłoby to zakwalifikowane i znalazłby się paragraf na to, żeby skazać, albo podwyższyć wyrok. I tak się tam żyło. Do czterdziestego szóstego. Wtedy rozpoczęły się repatriacje. Było z tym wiele kłopotu, bo dla nich byliśmy obywatelami radzieckimi. Nie wiem, czy mama w więzieniu nie przyjęła ich obywatelstwa. Nie wiem. Ona wiedziała, że musi do nas wrócić, bo bez niej zginiemy. Może podpisała żeby ją puścili. A może nie, a puścili ją, bo z nimi nigdy nie było wiadomo, co i jak. Nigdy mamy o to nie zapytałem i właściwie mnie to nie interesuje. Nam w wyjeździe pomogły listy od Wilusia i Dyzia. Skoro wyszli z Andersem, to byli obywatelami
69 Polskimi. A więc i my byliśmy Polakami. I znaleźliśmy się na liście do wyjazdu. Zaczęły się przygotowania. Sprzedane zostało wszystko, co mieliśmy. Za uzyskane środki mama kupowała jedzenie, bo czekała nas długa droga. Zapasy zostały zrobione, formalności załatwione i można było ruszać. Jeszcze poszliśmy na grób Ludwika, by tam pożegnać się z nim i tatą. Pomodliliśmy się, popłakaliśmy i Kazachstan został za nami. Droga trwała kilka tygodni, siedem albo osiem. Najpierw Azja, potem stepy Ukrainy. Dookoła zniszczone wsie, spalone miasta, i bardzo biedni ludzie. Przez większe miasta praktycznie nie przejeżdżaliśmy, może czasami nocą. I w końcu dojechaliśmy do Polski. Jak pod Przemyślem pociąg się zatrzy­ mał, i ktoś powiedział, że to już Polska, to wszyscy wyszli z wagonów i ziemię całowali. Nie, nikt nas nie witał, ludzi prawie nie było, bo tam jeszcze trwały walki z bandami. Dopiero pod Tarnowem ludzi było więcej, machali nam przyjaźnie. I tam, jak się zatrzymaliśmy, dostaliśmy jedzenie. Zupę i chleb. Mój Boże, ja pamiętam jeszcze ten chleb. I widzę tę parującą, gorącą zupę, z kartoflami, kaszą i mięsem. Gęstą i pachnącą. Ale przede wszystkim chleb. Nasz, polski chleb. Taki jak mama piekła w domu. I jakiego przez sześć lat nie miałem w ustach. Jadłem i łzy płynęły mi po twarzy. A kobieta, która wydawała jedzenie, powiedziała, żebym nie płakał, że już jesteśmy w domu. Ale do domu mieliśmy jeszcze kawałek. Najpierw zawieźli nas prawie nad morze. A później odezwał się brat mamy, który osiadł tutaj, na Dolnym Śląsku. I po pół roku sprowadził nas w okolice Lubania, gdzie już zostaliśmy. Tutaj też mama w osiemdziesiątym dziewiątym umarła. I taka to była nasza wycieczka na Syberię, chociaż tak naprawdę, to na Syberii nigdy nie byliśmy. Nie przekroczyliśmy Uralu, na szczęście. Ale Syberia we mnie tkwi. W nas wszystkich utkwiła na zawsze. Tutaj, puka się po głowie, uwiła sobie gniazdo. A u mnie to jeszcze wyszła w nodze. Tych sześć lat wyniszczyło tak mój dziecięcy organizm, że przez kilka lat po wojnie tułałem się od szpitala do szpitala. W jednym to chcieli mi amputować tę nogę, ale mama się nie zgodziła. Ocaliła mi nogę. Jest co 70 P OSZUKI W ANI A prawda sztywna, ale moja, własna.­ Wstaje z krzesła, prostuje się i patrzy na mnie. ­ Wierzyć mi się nie chce, że nas odnalazłeś. Osiem lat szukania, tyle wysiłku. A ja patrzę mu w oczy i jest mi wstyd, że te poszukiwania trwały tak długo. Że tak późno zacząłem szukać i że kilka razy zwątpiłem w sens szukania. Że dwukrotnie stryjek musiał mnie poganiać. Raz, gdy ślad stryjka urwał mi na bezdrożach Rosji gdzieś między Archangielskiem, a Buzułukiem. Szedłem tropem stryjka i jego rodziny, o której wcześniej nawet nie wiedziałem, że istnieje i trop mi się urwał. Zaginęli w tajdze. Ponad rok poszukiwania stały w miejscu i bałem się, że to już koniec. Aż wreszcie odwiedziłem rodzinę stryja na Syberii. Dowiedziałem się, że żyją, dostałem ich adres i ruszyłem w drogę. Pociągiem, ciężarówką, a na końcu na piechotę. Dotarłem pod wskazany adres. Wieś na końcu świata. Stara, pochylona ku ziemi chałupa, drzwi prawie przywalone śniegiem. Noc, przez maleńkie okno dochodzi słaby blask lampy. Długo nie mogłem się zdecydować, mimo ogromnego mrozu spociłem się ze strachu. Ale w końcu przełamałem się i zapukałem. I obu­ dziłem się. Pomyślałem, że może nie wszystko stracone, że trzeba szukać dalej. Ktoś dawał mi to do zrozumienia. Więc szukałem. Przez kilka miesięcy pisałem i wydzwaniałem do różnych instytucji, ale postęp był mizerny. Doszedłem do wniosku, że ten sen to była tylko nocna mara, a nie żaden znak. Powoli zacząłem się godzić z myślą, że niczego więcej już nie znajdę. Straciłem nadzieję i wtedy stryjek przyszedł do mnie w nocy i zapytał, czy już o nim zapomniałem. Nic więcej. Nikogo nie widziałem, był tylko głos. Obudziłem się zlany potem. Jeszcze raz zwróciłem się do wszystkich instytucji mogących mi pomóc. W kraju i za granicą. I w końcu ich odnalazłem. Nie na Syberii i nie na Zachodzie, ale w kraju. I teraz siedzę w domu jego syna i słucham. A jeszcze dziś spotkam się z jego córką. Po ośmiu latach poszukiwań odnalazłem dzieci stryja Antka, który tak naprawdę miał na imię Walenty.
I M P REZY , SP OTKANI A Spotkanie autorskie z Jackiem W ilczurem
Jacek E. Wilczur – historyk, prawnik, politolog. Specjalista w zakresie niemcoznawstwa, dziejów Ukrainy i Litwy w latach II wojny światowej. Wykładowca akademicki w Collegium Varsoviense. W czasie wojny jeden z najmłodszych żołnierzy Zgrupowań Partyzanckich Kedywu Armii Krajowej w okręgu „Jodła” pod dowództwem Jana Piwnika „Ponurego” w Górach Świętokrzyskich oraz oddziału Specjalnego Batalionów Chłopskich. Dwukrotnie ranny w walkach z Niemcami, dwukrotnie odznaczony Krzyżem Walecznych. Dwukrotnie aresztowany, osadzony i skazany na karę śmierci, odbity z więzienia w przededniu egzekucji. Po wojnie wieloletni pracownik GKBZHwP. Opublikował w kraju i za granicą kilkadziesiąt pozycji dokumentalnych poświęconych II wojnie światowej, ludobójstwu niemieckiemu, ludobójstwu UPA i ponad 500 artykułów o tej tematyce. Jeden z niewielu, którzy potrafią głośno mówić o prawdzie historycznej tamtych czasów. Książka Jacka E. Wilczura to jego raport z wielu lat wytrwałej, ciężkiej i nierzadko niebezpiecznej służby naszej Ojczyźnie – Polsce. To raport z ekspedycji badawczej GKPZHwP do poniemieckich podziemi w Górach Sowich w 1964 roku. To także raport o: poszukiwaniu Bursztynowej Komnaty, niemieckich schowków, ukrytych depozytów, tuszowaniu prawdy, usuwaniu niewygodnych świadków oraz o wojennych zbrodniach. Raport Wilczura to drugie, poprawione i uzupełnione wydanie książki Ojczyzna nie udziela urlopów. RAPORT WILCZURA to kolejna pasjonująca książka wydana przez krakowskie Wydawnictwo Technol. Jak zapewnia Bartosz Rdułtowski – właściciel wydawnictwa i organizator spotkania w Górach Sowich – Czytelnicy, którzy przywykli już, iż większość książek z serii „MILITARNE SEKRETY” związana jest z historią i tajemnicami Dolnego Śląska, nie będą rozczarowani lekturą Raportu Wilczura. Wszystkich zainteresowanych innymi publikacjami Wydawnictwa Technol odsyłamy na stronę www.technol.anv.pl.
72 P OSZUKI W ANI A P OSZUKI W ANI A Historie z ziemi w yssane Y edyny Kolejny znajomy, kolejne rewelacyjne wiadomości. Wlazł sobie koleś z wykry­ waczem na pole, po jakimś czasie podchodzi do niego właściciel: ­ A do jakiej głębokości może pan szukać? ­ Zależy od przedmiotu. Im większa rzecz tym głębiej, ale średnio to do 80 cm, bo to też zależnie od rodzaju metalu w glebie i wielkości tej oto anteny. ­ E, to powinno wystarczyć, chodź pan. Przeszli na skraj pola, zatrzymali się na miedzy. ­ Tutaj podobno coś jest zakopane, a jak pan co znajdzie, to dzielimy się po połowie ­ stwierdził z uśmiechem; chyba sam do końca nie wierzył w zwieńczone sukcesem wykopki, ale.. spróbować zawsze można. ­ Nie ma sprawy, w sumie dziś i tak wyszła mi połamana klamra; co prawda carska jeszcze, ale w złym stanie i raczej bez wartości. No i kilka łusek. Każde inne znalezisko będzie z pewnością cieka­ wsze! Gospodarz wrócił do pracy przy ciągniku, facet z pikawką "czesał" wskazane miejsce. ­ Mam coś ­ stwierdził w pewnym momencie wydzierając się i machając z daleka ­ szlachetny metal! Rolnik jakby niechętnie przerwał pracę, wytarł dłonie w starą szmatę umazaną bardziej niż ręcę. ­ No to kop pan, zobaczymy. P OSZUKI W ANI A Kilka wbić saperki, parę potraktowanych wykrywaczem kupek ziemi i w dłoni pana z pikawką lśnił już metaliczno­żółty sygnet. ­ Sprawdź pan jeszcze, może więcej tego będzie! No więc zaczął ryć głębiej już i tak zachęcony znaleziskiem. Tym razem pod łopatą coś zachrzęściło. Sięgnął ostrożnie do zagłębienia; wybierał ziemię rękoma, drapiąc ściany dołka paznokciami. ­ Mam, jakieś krążki ­ oczyszczał metal z resztek szmat, w które prawdopo­ dobnie znalezisko było owinięte. ­ Monety! ­ krzyknęli niemal jedno­ cześnie spoglądając sobie w oczy. Na oko srebrne, duże krążki z popiersiami królów; jedna z wielką rysą w poprzek, powstałą prawdopodobnie od zbyt gwałtownej pracy saperki. ­ Daj pan łopatę, ja spróbuję ­ stwierdził rolnik wyszarpując urządzenie wybiorcze z rąk; w sumie on był właścicielem, toteż do niego – nieoficjalnie ­ należało znalezisko. Tak więc jeden kopał, drugi sprawdzał kupki ziemi oraz piasku rozsypywane na boki. Sygnał był, owszem, ale odnosił się wyłącznie do bliżej nieokreślonych, pozaginanych drobnych części. Dołek był już dość pokaźnych rozmiarów, jednak stwierdzili zgodnie, iż dalsze "rycie" jest chyba bezcelowe, zresztą potwierdzał to głośnik wykrywacza milcząc od dobrych kilku minut. Oczywiście od razu rozejrzeli się wokoło, czy aby żadna zabłąkana dusza nie była świadkiem ich niecodziennego odkrycia i upewniwszy się, iż w okolicy nie znajduje się nikt niepożądany zaczęli główkować jak podzielić znalezisko. Gospodarz od razu zarezerwował sobie złoto i najstarszą monetę, ale kolekcjoner zaprotestował: ­ Nic panu z tego nie przyjdzie, za pierścień może pan dostać niewiele, zależnie od wagi i kursu złota, same monety może i są coś warte, jednak tu nikt panu ich nie poda wartości i do tego
73 gratis. Oto co proponuję: zabiorę wszystko i spróbuję wycenić u specja­ listów. Później ewentualnie, już po sprzedaży, dzielimy sie fifty/fifty. ­ No.... zgoda... ­ odparł niechętnie ­ niech pan tylko szybko się zjawi, bo mi pieniądze są właściwie bardzo potrze­ bne.... ­ Nie ma problemu, można na mnie polegać! ....i już go więcej nie zobaczył ­ kończy znajomy". to powiedzieć... wielki uraz do poszukiwaczy. Wszystko zaczęło się od... I tak właśnie poznałem całą opowieść. Zresztą później otrzymałem pozwolenie na eksplorację, właściciel nawet nie chciał wiedzieć co znajdę. Cokolwiek by to nie było ­ miałem się z tym ulotnić nie chwaląc się nikomu. Pole zresztą było "martwe": ani jednego sygnału, tak że po jakiejś godzinie zrezygnowany pojechałem w inne miejsce. Ale jakby nie patrzeć ­ opowieść pozostała..." ­ Nie wiem, czy rolnik był tak zafascynowany znaleziskiem, ale nie wziął od faceta żadnych namiarów! Nie miał pojęcia jak ma na imię, o numerze telefonu nawet nie wspominając! I tak czekał chłopina dzień, tydzień, czeka już pół roku. Jak się o tym dowiedziałem? Zwyczajnie, już opowiadam: stwierdziłem przejeżdżając kiedyś w pobliżu, że pole wygląda obiecująco, a że było świeżo zaorane ­ wprost wymarzony teren dla poszu­ kiwacza. Tak więc odpaliłem the metal detector. Chodzę jakieś 8­10 minut, gdy nagle ­ jakieś 200 metrów dalej ­ spostrzegam tuman kurzu zmierzający w moim kierunku! Przyglądam się z uwagą, a tu ciągnik pełną parą pruje w moją stronę. Jakiś psychol ­ myślę sobie ­ ale twardo stoję, bo jakbym zaczął uciekać, to i tak szans większych bym nie miał. Traktor podjeżdża, wyhamował jakiś metr przede mną; kurz, huk, adrenalina ­ z kabiny wyskakuje gostek z siekierą i podbiega do mnie! ­ Dzień dobry ­ odparłem spokojnie. Facet nie wiedział co powiedzieć, zgłupiał! ­ Co tu robisz! Masz pozwolenie?? Spier… z pola!! ­ Spokojnie, przecież nic nie robię, nawet dołka pan po mnie nie znajdzie, a zboże już dawno zebrane. ­ Ale mógłbyś spytać o pozwolenie! Ja ci do domu z butami nie włażę! ­ Wie pan, gdybym miał kogo to bym spytał, oczywiście, ale niech pan się rozejrzy ­ jest tu tylko nasza dwójka, dookoła w promieniu 2­3 kilometrów 3 wioski. Czy pan myśli, że będę przez jakieś 2h jeździł wypytując o właściciela? ­ No masz racje – odparł ­ i przepraszam za swoje zachowanie, ale mam.... jakby Jeśli chodzi o pola, to nie mam aż tak niesamowitych doświadczeń. Pamiętam jednego pana, którego syn orał pole, a ten stał na skraju przyglądając się. Zakładam, że zawsze jest jakieś 50 % szans na pozytywne rozpatrzenie wniosku, a połowa to już bardzo wiele i warto próbować. Tak więc podchodzę mówiąc klasycznie jaki to dziś wspaniały dzień mamy i walę prosto z mostu: ­ Mógłbym sobie pochodzić z wykry­ waczem metalu? Facet, może i zdziwiony kręci głową na boki. ­ Nie... mam nic przeciwko temu, może pan chodzić kiedy ma pan tylko ochotę. ­ … Zamurowało mnie. Jednak są jeszcze normalni ludzie, którzy nie robią wielkiego szumu dookoła ich ziemi, własności. Podziękowałem i... spędziłem na poletku kilka dni. No, w sumie były to wyprawy po 3­4h dziennie, ale było warto. Jedyna uwaga otrzymana od gospodarza dotyczyła udeptywania ziemi w zasypywanych dołkach, "bo mu się traktor zapadał". Inny przypadek ­ facet łazi po polu, podjeżdża do niego właściciel traktorkiem i pyta, czy nie będzie mu przeszkadzał, bo trochę kurzy się za pojazdem! Taki tekst może zwalić z nóg nawet najbardziej doświadczonych eksploratorów. Osobiście odwdzięczam się zazwyczaj zbierając z pola gwoździe, resztki puszek, ostre przedmioty, które mogą uszkodzić opony, dętki czy ogólnie pojazd. Przynajmniej tyle można zrobić. Dobrych uczynków nigdy nie za wiele! Bóg mi to kiedyś w dzieciach wynagrodzi, a Szatan... w tanich prostytutkach ;)
74 P OSZUKI W ANI A Kopałem niegdyś niedaleko wału przeciwpowodziowego; pole korciło, a saperka wierciła się niemiłosiernie w bagażniku. Tak więc rozłożyłem sprzęt, wszedłem na poletko. Minął może kwadrans ­ wyciągam łuskę, ale kątem oka obserwuję otoczenie. Nigdy nie wiadomo, kiedy zza krzaka wyskoczy sfrustrowany właściciel po nieprzespanej nocy, czy też zza rogu nie wyjedzie autko w kolorze smerfojagód. No i doczekałem się ­ drogą od strony wioski pruje jakiś motocykl. Wędkarz ­ myślę sobie, bo za wałem woda. Stanął przed nasypem, obserwuje... no i kieruje się w moją stronę. Zacząłem składać sprzęt, kombinuję już przy aucie co mówić w takiej sytuacji. Facet podjeżdża, stawia motorek, podchodzi... a ja zaczynam: ­ Witam, Pana pole? ­ Nie, nie, to w sumie nieużytek, właściciel od lat nic tu nie sieje. Ufff, no to jeden problem z głowy, ale czego facet chce? Nie musiałem długo czekać na wyjaśnienie: ­ Bo tak zauważyłem, że ktoś tu chodzi, to się zainteresowałem. A coś pan znalazł ciekawego? ­ W sumie nie bardzo, bo trochę guzików napoleońskich i kule muszkietowe. ­ I to wszystko tutaj? ­ Dokładnie, niedaleko Więckowa (najbliższa wieś) wychodzi więcej, na starej mapie znalazłem kilka ciekawych miejsc, to był teren odcięty przez Niemców w '45. P OSZUKI W ANI A ­ O Wilkowie to mi jeden facet ze wsi opowiadał, chyba jeszcze żyje. Na wieży właśnie tego kościoła ulokowało się kilku Niemców, zaczęli strzelać do cywilów. No to zebrała się grupka i szybko z nimi skończyli. Pochowali ich ­ z tego, co pamiętam ­ pod murem kościoła. I tak oto kolejna historia nie ulegnie zapomnieniu, tylko ile w tym wszystkim prawdy? ­ A tak przy okazji, to 40 lat tu mieszkam i pierwszy raz w życiu widzę, żeby ktoś z wykrywaczem tu chodził. ­ O, to nie jest Pan w temacie, tutaj grupy z Legnicy i Zielonej Góry przyjeżdżają; znajomy wędkarz opowie­ dał o tłumach "przeczesujących" te tereny. ­ No jeżeli takie miejsce popularne, to ciekawe czy coś wykopują. ­ Tego się raczej nigdy nie dowiemy. Kolejna nieprawdopodobna, a jednak prawdziwa story. Zaczęło się ­ jak zazwyczaj w wielu tego typu przypadkach ­ od przypadkowej rozmowy z klientem, podczas której spytałem o przedwojenne fotografie z Głogowa. Zaczęliśmy więc gaworzyć o dawnych czasach i okazało się, iż nasze doświadczenia z pobojowiskiem Starego Miasta są niemal identyczne, z tym że jego historie związane są raczej z latami typowo powojennymi, gdy wciąż jeszcze trafiano na spoczywające pod gruzami ciała. ­ Dosyć interesujące miasto – stwier­ dziłem ­ a czytałem niedawno, iż w Żyłkowicach natrafiono na jeden z największych skarbów na tym terenie. Klient zamyślił się, po czym zaczął.
75 ­ Ten skarb, jak Pan mówi, znaleziono w mojej wiosce. Dom poniemiecki, może nawet z przełomu wieku XVIII i XIX, typowe gospodarstwo rolne, stodoła, pole, sad. W chałupie znajdowała się mała wnęka w ścianie, kształtem przypominała te gotyckie okna kościelne. Matka gospodarza wstawiła tam po wojnie figurkę Matki Boskiej, przygotowała świeczki ­ po prostu stworzyła domowy ołtarzyk. Właściciel chaty zawsze powtarzał przy piwku, iż musi sprawdzić co jest za ścianką, bo kiedyś stuknął w nią przypadkowo i słyszeć dało się głuchy odgłos pustki. Ukryty pokój? Kto wie, przecież Niemcy robili co mogli, aby ukryć to, czego nie zdołali zabrać. ­ Ale poza typowymi depozytami precjozów ukrywano również odzież w kankach, ale także mięso w słoikach. Niemcy ciągle wierzyli, że wrócą w te strony. ­ Proszę słuchać dalej, bo będzie ciekawiej: ludzi po jakimś czasie wysiedlono; budynki pozostawione na pastwę żywiołów oraz wpływowi środowiska powoli obracały się w ruinę, a reszty dopełniały osoby zajmujące się zbiorem złomu. Wiele domów spłonęło, kiedy grupki wyrostków kończyły imprezy alkoholowe. Kilka miesięcy potem wrócił były właściciel gospodartwa, który przypomniał sobie o swej obietnicy, a nadażyła się ku temu doskonała okazja! W plecaku przyniósł kilof, który już po kilku minutach uderzał w ceglaną ścianę powodując tym samym przypływ adrenaliny. Cegły okazały się nadzwyczaj twarde jak na swój wiek; możliwe, iż budulec nie miał więcej niż 50 lat. Nagle BUM! Koniec kilofa przebił mur i utkwił w niewielkim otworze! ­ A więc jednak? Pustka powietrzna czy coś więcej? ­ Hahaha, nie, nie pustka! Zagląda przez dziurkę, ale niczego jeszcze nie dostrzegł. Poszerzył otwór, wyciągnął gruz. Wnęka na oko 50 cm szerokości, a w niej stoi sobie dzban. Tak po prostu. Gliniany, wyglądał raczej jak jakiś średniowieczny wyrób, bez ucha, przyozdobiony dokoła powtarzającym się wzorkiem. Facet nerwowo wyciąga naczynie, które wydaje się nadzwyczaj ciężkie. Zagląda do wnętrza i... w tym momencie jego twarz oświetla żółty 76 P OSZUKI W ANI A blask. Złoty blask. Kilkadziesiąt denarów. Skarb. ­ Jakoś nie chce mi się w to wierzyć, takie odkrycia nie mają miejsca. ­ Wie Pan ­ mógł to znaleźć Niemiec wiek temu, mógł to wykopać rolnik podczas orki; bał się zgłaszać władzom, obawiał się powiadomić o tym rodzinę, może nie znał nikogo, kto zamieniłby to na gotówkę ­ faktem jest, iż wypełniony monetami dzban był prawdziwy. Historii ciąg dalszy: facet nie wiedział co zrobić, więc usiadł i zaczął płakać całując monety, których liczba powoli malała wraz z upływem dni. Na początku sprzedał kilka z nich, resztę zamieniał na wina. Tak, Proszę Pana, moneta za butelkę, typowe postępowanie alkoholika... jak możnaby się było spodziewać ­ niebawem wieść o odkryciu obiegła miasto, zresztą podczas alkoholowego upojenia odkrywca szczycił się swym bogactwem na każdym kroku, znalazły się błyskawicznie całe rzesze "kolesi", część monet po prostu mu skradziono. I nadszedł także i ten dzień, kiedy odwiedziła go milicja; prokurator przesłuchał podejrzanego, przeprowa­ dzono rewizję; zabrano mu wszystko, więcej niż posiadał. Nie poszedł siedzieć tylko dlatego, że przystał na ugodę wyznając kiedy, komu, gdzie i za co... Kara pieniężna za przywłaszczenie znaleziska także do najniższych nie należała. ­ Aż przykro tego słuchać. Mógł żyć na wyższym poziomie. ­ Tak: mogłem mieć wszystko, ale wszystko straciłem. Do widzenia Panu... Klient opuścił lokal pośpiesznie ze łzami w oczach. Stałem jeszcze chwilę nieruchowo. Usiadłem i zacząłem zapisywać wszystko, co przed kilkoma minutami usłyszałem, póki jeszcze ma pamięć nie wymazała jego słów. Takie historie nie powinny "umierać" zbyt szybko. Uwielbiam pseudo­reportaże, w których przewijają się tajemniczy turyści odwiedzających swe dawne siedliska. Tym razem nie posiadam za wielu informacji w tej sprawie, toteż będzie krótko i na temat, bez zbędnego piep… Posłuchaj krótkiej opowiastki, także powiązanej tematycznie ­ przynajmniej częściowo ­ z poprzednią.
Auto na "niemieckich blachach", schyłek w tekście. W tym samym czasie jego synek szykował się do szkoły. Dzieliła go od niej odległość jakiegoś kilometra. Mniej więcej w połowie trasy wzrok jego przykuła kupka gruzu leżącego pośrodku asfaltowej drogi, co stanowiło osobliwy i raczej rzadko spotykany widok. Zaintrygowany podszedł bliżej, aby zbadać sprawę. Resztkami okazała się sprzedana Niemcom figurka, która najwidoczniej była wydrążona wewnątrz... YEDYNY [email protected] Większość opisanych sytuacji nigdy nie miała miejsca i stanowią jedynie fantazję autora. Nazwy miejscowości zostały zmienione. Foto: autor
komunizmu w Polsce, wioska o niewiele mówiącej nazwie Brostau. Kilku młodych Niemców odwiedza i zagaduje gospodarza, którego synek przygląda się z boku, raczej nie zainteresowany rozmową. Dom ten należał do ich dziadków; wrócili, aby wykonać pamiątkowe fotografie, odwiedzić stare mury. Nad wejściem (we wnęce ­ skąd ja to znam?) znajdowała się figurka nieokreślonego bliżej świętego; być może był to Jezus, może nawet Maria, ale czas zrobił swoje i jak na razie przedstawiał się jedynie bliżej nieokreślony kształt. Niemcy poprosili o figurkę, płacili zresztą dość dobrze markami. Kiedy chłop zapytał o powód zainteresowania tym osobliwym "dziełem sztuki" ­ tłumaczyli to w sposób następujący: "Figurkę tę wykonał jeszcze ich pradziadek, co stanowi jedną z niewielu tak wiekowych pamiątek rodzinnych. Dla niego jedynie posążek, dla nich wartość sentymentalna". Gospodarz ucieszony pozbyciem się maszkary, która teraz bardziej odstraszała gości niż strzegła dobytku, chętnie przystał na propozycję obcokrajowców. Niemcy postawili wódke, urządzili kolację na swój koszt; cała wieś o nich mówiła. Wyjechali dnia następnego z rana, nocowali zresztą pod dachem gospodarza wspomnianego P OSZUKI W ANI A 77 ZAM KI I P AŁACE Zamek Sobień Jakub Jagiełło Zamek Sobień leżący na trasie w Bieszczady warto odwiedzić nie tylko dla samych zrujnowanych murów, ale dla dalekiej panoramy na dolinę Sanu i (przy dobrej pogodzie) Bieszczad. Ruiny zamku Sobień to jedno z kilku średniowiecznych założeń obronnych w południowo­ wschodniej Polsce. Nigdy nie było w tym rejonie zbyt wielu umocnień, a to ze względu na to, że tereny te były słabo zaludnione. Wszystkie do dziś istniejące w okolicy zamki, czy to w Lesku, w Sanoku czy nieistniejący dwór obronny Baalów w Baligrodzie, powstały już w okresie renesansu. Wcześniej doliny Sanu strzegł założony na dość wysokim wzgórzu (450 m) zamek Sobień, którego powstanie bywa łączone z fundacjami Kazimierza Wielkiego. Nie wiadomo, ile w tym prawdy, wiadomo jednak, że powstała w tych czasach warownia była drewniana, więc „nietypowa” dla fundacji Kazimierza Wielkiego, którzy przecież „zostawił Polskę murowaną”. Z kamienia wzniesiono tylko wieżę – ostatni bastion obrony, której ślady pozostały do dziś w narożniku bramnym. Po 1389 roku król Władysław Jagiełło przekazał warownię zasłużonemu rodowi Kmitów. Zgromadzili oni w tym czasie szereg miejscowości w okolicy. Kmitowie przebudowali zamek na przełomie XIV i XV wieku nadając mu kształt nieregularnego czworoboku dostosowanego do szczytu wzniesienia. Zamek funkcjonował około stulecia. Przyjmuje się, że w 1474 lub dopiero w 1512 roku został zniszczony przez najazd Węgrów. Niektórzy badacze jednak wątpią, aby najazdy doszły aż tak daleko na północ. Faktem jest, że kolejny właściciel, Piotr Kmita, już nie odbudowywał rezydencji, tylko przeniósł się do Leska. Niewielki wierzchołek wzgórza skutecznie utrudniał rozbudowę średniowiecznej siedziby. Od tego czasu zamek Sobień pozostaje w ruinie, niszczejąc coraz bardziej z biegiem lat. Najbardziej zaszkodziły mu działania wojenne podczas I wojny światowej. Dziś cały teren wzgórza, jest chroniony w rezerwacie „Góra Sobień”, ze względu na rzadkie gatunki kwiatów. Są one najlepiej widoczne wczesną wiosną, gdy zbocza pokrywają się żółto­ niebieskimi plamami, z których czasami dojrzeć można kwitnącego na różowo wawrzynka wilczełyko. Z zamku do dziś pozostało niewiele: wieża bramna z zachowaną średniowieczną kamieniarką okien, a także ruiny domu mieszkalnego po drugiej stronie wzgórza. Stąd też można podziwiać wspaniałą panoramę doliny Sanu oraz Leska i Bieszczadów. To chyba obecnie największa atrakcja góry Sobień. I nformacje praktyczne: Zamek Sobień znajduje się w Załużu, niedaleko od drogi nr 28 Sanok­Przemyśl (w Załużu trzeba skręcić na Lesko. Można także dojechać od Leska kierując się lokalną dziurawą drogą na Załuż. Pod zamkiem jest parking. Zwiedzanie rezerwatu tylko po wyznaczonych ścieżkach.
78 P OSZUKI W ANI A ORGANIZACJE P olskie Tow arzystw o Badań Historycznych w Będzinie Zachęcamy do wstępowania w szeregi stowarzyszenia wszystkich zainteresowanych profesjonalnymi poszukiwaniami. Pamiętajcie, że to my jesteśmy tymi, którzy wybierają projekty, finansują ich badania, a następnie je realizują. Stowarzyszenie działa zgodnie z polskim prawem, posiadając odpowiednie pozwolenia na wszystkie organizowane akcje. Uczestnicy XXVI Międzynarodowego Zlotu Miłośników Eksploracji stali się świadkami współpracy pomiędzy stowarzyszeniem, a archeologami, historykami czy muzeami. Kandydatów zachęcamy do wypełnienia i odesłania deklaracji przystąpienia do Polskiego Towarzystwa Badań Historycznych w Będzinie. Po otrzymaniu deklaracji kandydat jest rejestrowany na miesięczny „okres próbny”. Po tym czasie osoby chcące stać się pełnoprawnymi członkami stowarzyszenia są zobowiązane do opłacenia P OSZUKI W ANI A składki członkowskiej. Każdy przyjęty do stowarzyszenia kandydat otrzymuje legitymację członkowską wraz ze znaczkiem typu pins. Zapraszam również do kontaktu z przed­ tawicielem stowarzyszenia, który udzieli niezbędnych informacji związanych z przystą­ ieniem do stowarzysznia: M ariusz Ziętara GG 15762218, e­mail: [email protected] Wydrukowaną i poprawnie wypełnioną deklarację należy przesłać na poniższy adres: P olskie Tow arzystw o Badań Historycznych w Będzinie ul.P iastow ska 29/ 1 42­500 Będzin
79 DEKLARACJ A W stąpienia do P olskiego Tow arzystw a Badań Historycznych w Będzinie Zgłaszam chęć wstąpienia do Stowarzyszenia na prawach członka zwyczajnego. Nazwisko i imię: ………………………………………………………………………………………………………. Data i miejsce urodzenia: ………………………………………………………………………………………… Adres do korespondencji: ………………………………………………………………………………………… …………………………………………………………………………………………………………………………………… E­mail: ……………………………………………………………………………………………………………………… Telefon: …………………………………………………………………………………………………………………… Niniejszym deklaruję chęć wstąpienia do Polskiego Towarzystwa Badań Historycznych w Będzinie, zwanego dalej Stowarzyszeniem. Oświadczam, iż zapoznałem się z treścią Statutu Stowarzyszenia i jako jego członek zobowiązuję się do przestrzegania postanowień Statutu oraz uchwał jego władz. Oświadczam też, że jestem świadom swoich praw i obowiązków wynikających z przynależności do Stowarzyszenia. Oświadczam, iż wyrażam zgodę na przetworzenie podanych przeze mnie danych osobowych do wszystkich celów związanych ze złożoną przeze mnie deklaracją zgodnie z Ustawą o ochronie danych osobowych z dn. 29 sięrpnia 1997 r. (Dz. U. Nr 133 poz. 833 z 1997 r.). …………………………………………… (podpis czytelny) Miejscowość: …………………………………………………… 80 P OSZUKI W ANI A Data: ……………………………
Stow arzyszenie " P olskie Tow arzystw o Badań Historycznych" Rozdział I P ostanow ienia ogólne 1) Stowarzyszenie nosi nazwę " Polskie Towarzystwo Badań Historycznych ", w dalszych postanowieniach regulaminu zwane Towarzystwem. 2) Towarzystwo jest zrzeszeniem osób fizycznych. 3) Siedzibą Towarzystwa jest Będzin, ul. Piastowska 29/1. Terenem działania jest obszar Rzeczypospolitej Polskiej. 4) Towarzystwo jest zawiązane na czas nieokreślony, jest stowarzyszeniem zwykłym, działa na podstawie przepisów ustawy Prawo o stowarzyszeniach (Dz. U. z 1989r. nr 20, poz. 104 z późniejszymi zmianami) oraz niniejszego Regulaminu. 5) Działalność Towarzystwa oparta jest przede wszystkim o pracę społeczną członków. Rozdział I I Cel i środki działania 6) Celem Towarzystwa jest: a) ochrona kulturowego i historycznego dziedzictwa europejskiego, b) popularyzację wiedzy historycznej, archeologicznej i architektonicznej oraz propagowanie niekonwen­ cjonalnych form spędzania wolnego czasu, 7) Towarzystwo realizuje swój cel poprzez następujące środki działania: A) organizowanie spotkań, prelekcji, projekcji filmowych, konferencji i różnego rodzaju imprez; B) opiniowanie i zajmowanie stanowiska w sprawach dotyczących celów Towarzystwa i jego członków; C) popieranie przedsięwzięć organizowanych przez osoby i podmioty współpracujące z Towarzystwem; D) prowadzenie analiz i studiów; E) współpracę z władzami państwowymi i samorządowymi, partiami i stowarzyszeniami, placówkami nauko­ wymi. F) organizowanie i prowadzenie przedsięwzięć mogących przyczynić się do realizacji celów Towarzystwa; G) doradztwo organizacyjne i prawne; H) wymianę informacji, materiałów i sprzętu; I) organizowanie badań archeologicznych, historycznych i architektonicznych; J) organizowanie poszukiwań zaginionych i zapomnianych zabytków, atrakcji turystycznych i podziemi K) organizowanie i prowadzenie biblioteki i archiwum dla Towarzystwa; L) organizowanie i wspieranie działalności muzealnej i kolekcjonerskiej. M) współpracę z wszelkimi osobami oraz instytucjami o podobnych celach działania, N) mobilizowanie opinii publicznej i wywieranie nacisku na władze w celu wprowadzania zmian zgodnych z celem działania Towarzystwa. 8) Towarzystwo nie może prowadzić działalności gospodarczej. Rozdział I I I Członkow ie ­ praw a i obow iązki 9) Członkiem Towarzystwa może być każdy obywatel Rzeczypospolitej Polskiej, który identyfikuje się z celem Towarzystwa. 10) Członkiem Towarzystwa staje się po złożeniu pisemnej Deklaracji o Wstąpieniu, wykazaniu się aktywnością na rzecz celu działania Towarzystwa oraz po zarekomendowaniu przez dwóch członków Towarzystwa. 11) Członkowie Towarzystwa mają prawo: a) biernego i czynnego uczestniczenia w pracach Towarzystwa, b) korzystania z dorobku i wszelkich form działalności Towarzystwa, c) udziału w zebraniach, wykładach oraz imprezach organizowanych przez Towarzystwo, d) zgłaszania wniosków, co do działalności Towarzystwa. 12) Członkowie Towarzystwa mają obowiązek:
P OSZUKI W ANI A 81 a) brania udziału w działalności Towarzystwa i realizacji jego celów, b) przestrzegania regulaminu Towarzystwa, c) regularnego opłacania składek. 13) Utrata członkostwa następuje na skutek: a) pisemnej rezygnacji, b) wykluczenia przez zebranie członków: ­ z powodu łamania regulaminu i nieprzestrzegania uchwał Towarzystwa, ­ z powodu niepłacenia składek, c) utraty praw obywatelskich na mocy prawomocnego wyroku sądu, d) śmierci członka. Rozdział I V Struktura organizacyjna Tow arzystw a 14) Wszyscy członkowie Towarzystwa mają takie same prawa i obowiązki. 15) Członkowie Towarzystwa wybierają spośród siebie Przedstawiciela. 16) Uchwały zebrania członków Towarzystwa zapadają zwykłą większością głosów przy obecności co najmniej połowy członków uprawnionych do głosowania, chyba że dalsze postanowienia Regulaminu stanowią inaczej. Rozdział V Finanse Tow arzystw a 17) Towarzystwo uzyskuje środki na działalność statutową wyłącznie ze składek członkowskich. 18) Towarzystwo prowadzi gospodarkę finansową zgodnie z obowiązującymi przepisami. Rozdział VI P ostanow ienia końcow e 19) Uchwałę w sprawie zmiany Regulaminu oraz uchwałę o rozwiązaniu Towarzystwa podejmuje zebranie członków Towarzystwa kwalifikowaną większością głosów ­ (dwóch trzecich), przy obecności co najmniej połowy uprawnionych do głosowania. 20) Podejmując uchwałę o rozwiązaniu Towarzystwa zebranie członków określa sposób jego likwidacji oraz przeznaczenie majątku Towarzystwa. 21) W sprawach nie uregulowanych w niniejszym Regulaminie zastosowanie mają przepisy Prawa o Stowarzyszeniach
82 P OSZUKI W ANI A P OSZUKI W ANI A 83

Podobne dokumenty