Por. Włodzimierz Sokulski, dowódca I plutonu 1 szwadronu

Transkrypt

Por. Włodzimierz Sokulski, dowódca I plutonu 1 szwadronu
SGO „Polesie” w dokumentach i wspomnieniach
18.
Por. Włodzimierz Sokulski, dowódca I plutonu 1 szwadronu
pionierów. Działania bojowe 1 szwadronu pionierów Podlaskiej
Brygady Kawalerii. Fragment dotyczący udziału szwadronu
w walkach o Serokomlę w dniu 2 X 1939 r., b. m. i r.
Około południa natarcie piechoty nieprzyjacielskiej w naszym ogniu załamuje się i zapada w terenie. Stopniowo ogień broni ręcznej i maszynowej obu stron walczących słabnie
prawie zupełnie. Tylko tu i tam padają pojedyncze strzały broni ręcznej, i od czasu do czasu
odzywają się krótkie serie ckm.
Natomiast wzmaga się coraz bardziej natężenie ognia artylerii niemieckiej, która teraz już wprowadziła do walki swoją artylerię ciężką. Jak dotychczas, to wszystkie własne
pododdziały mają dość znaczne straty w zabitych i rannych. Nie mogąc wycofać własnych
działek przeciwpancernych na inne stanowiska, obsługi tych działek poniosły dotkliwe
straty w zabitych i rannych. Serią pocisków z nieprzyjacielskiego ckm-u został ciężko ranny w nogi i w biodra dowódca 4 szwadronu 5 Pułku Ułanów Zasławskich, porucznik rezerwy kawalerii Tadeusz Cyprian Mierzyński. Zorganizowano ewakuację rannych do m.
Adamów, gdzie znajduje się punkt opatrunkowy, i do m. Wojcieszków, gdzie znajduje się
nasz prowizoryczny szpital polowy. Ciężko rannych przewozi się na wozach chłopskich.
Oto teraz nadleciał niemiecki samolot rozpoznawczy typu Storch i kilkakrotnie krążył nad
naszymi stanowiskami na stosunkowo niskim pułapie.
Ogień artylerii niemieckiej wciąż trwa z niesłabnącą siłą i koncentruje się naokoło murowanego kościoła w m. Serokomla. Serie pocisków artylerii niemieckiej padają i rozrywają
się naokoło kościoła tuż przy murach, tak że w powietrzu stale wiszą i unoszą się w górę
duże kłęby zawiesin czerwonego pyłu ceglanego. Jednak dokładnie trafić w kościół, by go
zniszczyć, jakoś nie udaje się artylerzystom niemieckim. Nieprzyjacielskie pociski artyleryjskie trafiają też w bagnistą rzeczułkę Czarna w rejonie grobli i młyna. Większość z tych
pocisków nie wybucha.
Po przygotowaniu artyleryjskim – około godziny 14.00 – Niemcy wprowadzają odwody swojej piechoty i montują nowe silne natarcie na m. Serokomla na całym froncie naszego
ugrupowania obronnego. Z obu stron walczących znów rozpoczyna się gwałtowna i o wielkim natężeniu walka ogniowa z broni ręcznej i maszynowej. Wyraźnie teraz zarysowuje się
koncentryczne natarcie piechoty niemieckiej w sile batalionu na m. Serokomla. Na całym
naszym przedpolu widzimy dokładnie nacierające tyraliery piechoty niemieckiej, to zapadającej w terenie, to znów wykonującej posuwanie się skokami. Odległość pomiędzy obu
walczącymi stronami staje się coraz krótsza, zwłaszcza ma to miejsce na środkowym odcinku naszego ugrupowania obronnego, gdzie niemieckiej piechocie udaje się zbliżyć się do
naszych stanowisk ogniowych prawie na odległość szturmową.
Tymczasem na prawym skrzydle naszego obronnego ugrupowania, to jest na odcinku 1 szwadronu pionierów, wytworzyły się dla nas bardzo korzystne warunki taktyczne.
200
R el ac j e: W ł o d z i m ier z S ok u l s k i
Rozpoznaliśmy bowiem, że lewe skrzydło nacierającej piechoty niemieckiej w pewnym
punkcie terenu kończy się, jest wiszące, otwarte.
W związku z tym rozpoznanym położeniem, nasunęła się myśl przeprowadzenia manewru taktycznego w sensie obejścia tego wiszącego nieprzyjacielskiego lewego skrzydła
i wykonania przeciwnatarcia na bok atakującego nas batalionu piechoty niemieckiej. Myśl ta
stawała się dla nas tym bardziej realna, że tuż na prawo i cokolwiek do przodu od stanowisk
obronnych 1 szwadronu pionierów, konfiguracja terenu jest taka, że całkowicie umożliwia
skryte wyjście na bok wiszącego lewego skrzydła nieprzyjaciela i wykonania tak pomyślanego manewru zaczepnego. Tylko takim sposobem, w wytwarzającej się dla nas krytycznej
sytuacji bitwy o m. Serokomla, mogliśmy wziąć inicjatywę taktyczną we własne ręce i postawić nacierającego nieprzyjaciela w trudnym, niebezpiecznym i bardzo przykrym położeniu
dla niego. Znajdujący się teraz właśnie na odcinku 1 szwadronu pionierów mjr. Bronisław
Korpalski8 pobrał decyzje wykonania zwrotu zaczepnego i wydał rozkaz, by 1 szwadron
pionierów z drużyną ckm wykonał obejście wiszącego lewego skrzydła nacierającej piechoty
niemieckiej i przeprowadził przeciwnatarcie na bok atakującego nas batalionu niemieckiego.
Był to najwyższy czas, żeby w ten sposób wziąć inicjatywę bojową we własne ręce; tym
bardziej że – jak już wspomniałem – ukształtowanie terenu na zamierzonym kierunku wykonania manewru oskrzydlającego sprzyjało 1 szwadronowi pionierów do wykonania tak
pomyślanego zadania.
Jeśli chodzi o profil terenu, poprzez który 1 szwadron pionierów miał wykonać manewr
oskrzydlający taktyczny, to da się on scharakteryzować następująco: w prawo i cokolwiek
w skos do przodu – począwszy od prawego skrzydła stanowisk ogniowych szwadronu pionierów, mniej więcej pod kątem 45° w stosunku do całości zarysu frontu naszej linii obronnej – przebiegała fałda terenu łagodnie opadająca w kierunku torfiastej, porośniętej krzakami doliny rzeczułki Czarna; ta fałda terenu była długości około 200 metrów i kończyła się
w terenie dominującym wzniesieniem, które również opadało swoim stokiem w kierunku
tejże torfiastej doliny.
Zajęcie tego dominującego wzniesienia i usadowienie się na nim dawało nam bardzo
dobrą podstawę wyjściową do natarcia na bok lewego skrzydła nacierającego koncentrycznie
na m. Serokomla batalionu piechoty niemieckiej. Toteż w wykonaniu tego zwrotu zaczepnego manewrem taktycznym na odcinku obronnym 1 szwadronu pionierów, na dotychczasowych swoich stanowiskach ogniowych pozostał tylko pluton ckm pod dowództwem
kapitana Straży Granicznej Smakosza, kontynuując silny ogień na nacierającą piechotę niemiecka, a 4 plutony szwadronu pionierów pod dowództwem rtm. Henryka Szeli, z drużyną ckm pod dowództwem kaprala służby czynnej Konarzyckiego, (Korzenickiego?), zeszły
ze swoich dotychczasowych stanowisk obronnych i zebrały się linią plutonów w dolinie
rzeczułki Czarna, za fałdą terenu, która dawała osłonę przed obserwacją nieprzyjacielską
i tworzyła pewną i dobrą ochronę przed ogniem nieprzyjaciela. Następnie szwadron pionierów z drużyną ckm szybko przeszedł w linii plutonów w kierunku dominującego w terenie
wzniesienia i stopniowo rozwijając się w szyki luźne, obsadził to wzniesienie i natychmiast
otworzył silny i skuteczny ogień flankowy z broni ręcznej i maszynowej na lewe skrzydło
nacierającego batalionu piechoty niemieckiej.
8 Dowódca dywizjonu 5 puł w składzie brygady „Plis”.
201
SGO „Polesie” w dokumentach i wspomnieniach
Jednak w tym czasie zaszedł fakt, którego zasadniczo nie dało się wyjaśnić. Oto jak
tylko 1 szwadron pionierów z drużyną ckm 5 pułku ułanów usadowił się na dominującym
wzniesieniu i otworzył flankowy ogień na nieprzyjacielskie wiszące skrzydło, to natychmiast od tyłu został ostrzelany ogniem ckm-ów. Szczęśliwie, że ogień ten nie trwał długo,
bo najwyżej kilka minut. Jednak to kilkuminutowe ostrzelanie nas od tyłu z ckm-ów spowodowało wśród nas straty w zabitych i rannych. I tak został ciężko ranny w prawe płuco
dowódca drużyny ckm 5 pułku ułanów, kapral służby czynnej Konarzycki (Korzenicki?).
Słaniając się za fałdą terenu – w końcu upadł omdlały. Pocisk karabinowy na wylot przeszył jego klatkę piersiowa. Blady i słaby, nie mógł dobrze oddychać, krztusił się, a z jamy
ustnej wydzielała się dość obficie krew z różową jakby pianą. Również został ciężko ranny w staw kolanowy prawej nogi sanitariusz 1 szwadronu pionierów, starszy ułan pionier
Rowdo. Oprócz tego w szwadronie pionierów zostało zabitych trzech ułanów pionierów
i kilku zostało lżej rannych (nazwisk nie pamiętam).
Po przeanalizowaniu wzajemnego w stosunku do siebie ugrupowania oddziałów brygady kawalerii „Plis”, w tym właśnie czasie, kiedy 1 szwadron pionierów – w wykonywaniu
manewru zaczepnego – zajął podstawę wyjściową do natarcia na dominującym w terenie
wzniesieniu wynika, że tym samym znalazł się w pozycji odwróconej plecami w stosunku do ugrupowania 10 Pułku Ułanów Litewskich znajdującego się w rejonie m. Hordzież
i w stosunku do ugrupowania 2 Pułku Ułanów Grochowskich znajdującego się w rejonie
m. Józefów.
Toteż wówczas powstało wśród nas przypuszczenie, że wskutek jakiejś dezorientacji –
i powstałej stąd być może fatalnej pomyłki – ukazanie się 1 szwadronu pionierów na dominującym wzniesieniu terenowym przyjęto za oddział nieprzyjacielski i mylnie ostrzelano
nas od tyłu skutecznym ogniem ckm, bądź przez 10 pułk ułanów, bądź przez 2 pułk ułanów.
Ogień ckm skierowany na tyły 1 szwadronu pionierów, prowadzony przerywanymi,
krótkimi seriami, trwał zaledwie kilka minut, i to uchroniło szwadron pionierów od większych strat. Prawdopodobnie, ktoś się zorientował w fatalnej pomyłce i kazał przerwać
ogień ckm.
Ranni zostali podebrani, odniesieni do rejonu młyna w m. Serokomla, a stamtąd odwiezieni chłopskimi furmankami do m. Adamów, względnie do m. Wojcieszków. Dowództwo nad
drużyną ckm 5 pułku ułanów objął starszy wachmistrz podchorąży rezerwy, Czesław Sońta9.
Z dominującego w terenie wzniesienia bardzo dobrze i wyraźnie obejmowaliśmy wzrokiem cały teren, na którym rozgrywała się bitwa o m. Serokomla. Wnioskując z kierunku
postępującego natarcia nieprzyjacielskiego, znajdowaliśmy się teraz dokładnie w pozycji
flankującej lewy bok wiszącego, odsłoniętego skrzydła nacierającego batalionu piechoty
niemieckiej. Toteż – po krótkim, przejściowym zamieszaniu, spowodowanym, tajemniczym, niewyjaśnionym ostrzelaniem nas od tyłu – szwadron pionierów wsparty silnym
ogniem drużyny ckm rozpoczął energicznie nacierać na flankę niemieckiego batalionu piechoty. W pewnej chwili – zorientowawszy się widocznie w powstałej sytuacji – Niemcy
usiłowali zmienić swoje ugrupowanie co do kierunku, by nastawić się frontalnie przeciwko nacierającemu na ich skrzydło szwadronowi pionierów, który już się zbliżał do nich na
odległość szturmową, ale to Niemcom się nie udawało. Znajdowali się oni już w naszym
9 Z 1 szwadronu pionierów. Patrz – jego relacja w wydawnictwie.
202
R el ac j e: W ł o d z i m ier z S ok u l s k i
krzyżowym ogniu i ponosili ciężkie straty. Z drugiej strony – w tym tak niekorzystnym
i krytycznym dla Niemców położeniu – własne nasze pododdziały, znajdujące się na stanowiskach w obronie m. Serokomla przeszły jednocześnie do przeciwnatarcia bardzo energicznie, i następnie przeszły do przeciwuderzenia szturmem. Widząc powstałą w ten sposób sytuację i oceniając ją jako nadzwyczaj korzystną taktycznie, 1 szwadron pionierów
na rozkaz i za przykładem rtm. Henryka Szeli poderwał się na całej linii swej i z głośnym,
buńczucznym okrzykiem „hurra” uderzył do szturmu na bok ugrupowania batalionu niemieckiej piechoty. Znalazłszy się w kleszczach, piechota niemiecka poniosła dotkliwe straty od naszego krzyżowego ognia, i nie wytrzymała naszego uderzenia. Wprawdzie w kilku
miejscach potworzyły się ogniska zaciekłej walki wręcz bagnetem i granatem, lecz wszędzie
nasze uderzenie było tak zdecydowane i energiczne, że piechurzy niemieccy całymi grupami porzuciwszy broń, wstawali ze swoich stanowisk do postawy stojącej, podnosząc ręce
do góry. Jak okiem sięgnąć, było widać teraz cały zarys ugrupowania piechoty niemieckiej.
Rezygnowali z dalszej walki i poddawali się nam nie tylko ci piechurzy niemieccy, których
już dopadli nasi ułani i wykłuwali ich bagnetami, lecz także – odrzuciwszy broń z podniesionymi rękami do góry – poddawały się nam dalsze rzuty ugrupowania piechoty niemieckiej. Uniesieni zapałem walki, nie dając nieprzyjacielowi pardonu, ułani dopadłszy znienawidzonego wroga wykłuwali go bagnetami i wciąż biegli do przodu, by dopaść dalszych
rzutów piechoty niemieckiej, zatrzymując się od czasu do czasu, żeby z postawy stojącej
razić nieprzyjaciela ogniem. Taki stan rzeczy należało uporządkować. Wszak nieprzyjaciel w tej bitwie o m. Serokomla uznał się za pokonanego, za pobitego; przestał walczyć i,
podnosząc ręce do góry, odrzuciwszy broń, kapitulował przed nami, poddając się nam do
niewoli. Należało postąpić po rycersku nawet w stosunku do znienawidzonego nieprzyjaciela, który – mimo wszystko – teraz kapitulował przed nami. Z trudem tylko udało się nam
w końcu ostatecznie powstrzymać ułanów od strzelania z postawy stojącej do poddających
się Niemców i od wykłuwania ich bagnetami.
Pomimo, że ogień piechoty nieprzyjacielskiej ustał zupełnie, to jednak artyleria niemiecka w dalszym ciągu bezustannie ostrzeliwała m. Serokomla, koncentrując swój ogień
w obrębie murowanego kościoła i grobli – mostu przez rzeczułkę Czarna. Przypuszczalnie
niemieckie dowództwo liczyło się z tym, że za rzeczką Czarna posiadamy silne odwody i,
że po wprowadzeniu tych odwodów do akcji bojowej w wykorzystaniu naszego zwycięstwa
będziemy teraz kontynuować pościg w kierunku na las i dalej na m. Poznań. Być może, że
w ten sposób Niemcy ogniem swojej artylerii nie chcieli dopuścić rzekomych przypuszczalnych naszych odwodów do wejścia do akcji bojowej i rozwinięcia się do pościgu.
Ułani zwrócili mi uwagę, że z mojego chlebaka unosi się dym i, że prawdopodobnie coś
się musi palić w moim chlebaku, który miałem zawieszony na głównym pasie u mego prawego biodra. Po sprawdzeniu okazało się, że chlebak był przestrzelony nieprzyjacielskim
pociskiem zapalającym (fosforowym). Zawartość chlebaka: mapy, granatowy beret, chusteczki do nosa i skarpetki zostały przestrzelone, tliły się i dymiły. Wyrzuciłem tlejące rzeczy na ziemie i depcąc butami, ugasiliśmy je, a dwa ręczne granaty przełożyłem do kieszeni płaszcza. Przy tej okazji zauważyłem, że tuż poniżej lewego kolana mam przestrzeloną
cholewę mego żołnierskiego buta. Te żołnierskie kawaleryjskie buty nosiłem na nogach od
czasu, kiedy to w m. Łapcie zorganizowałem tak zwany oddział partyzancki. Toteż pomyślałem sobie i powiedziałem do ułanów głośno: „Więc co: i tym razem miałem szczęście, że
203
SGO „Polesie” w dokumentach i wspomnieniach
nie przetrąciło mnie”. Zorganizowaliśmy zbieranie jeńców, którzy podpędzani przez naszą
straż byli odprowadzani grupami na punkt zborny do spalonej m. Serokomla. Tam łączono
jeńców niemieckich w większe grupy i pod strażą naszą, ale pod ogniem ich własnej artylerii przebiegali oni przez groble na rzeczułce Czarna i maszerowali dalej w kierunku do
m. Adamów, dokąd zostali skierowani rozkazem mjr. Bronisława Korpalskiego. Po obliczeniu okazało się, że w zwycięskiej dla nas bitwie o m. Serokomla w dniu 2 października 1939
roku wzięliśmy do niewoli 218 piechurów niemieckich, a w tej liczbie 5 oficerów niemieckich. Stwierdziliśmy, że wzięci do niewoli niemieccy żołnierze pochodzą z 66 pułku zmotoryzowanej piechoty niemieckiej wchodzącej w skład 13 Zmotoryzowanej Dywizji Piechoty.
Jak tylko można było dojrzeć wzrokiem, widać było dużo ciał poległych piechurów niemieckich; ale widać było też sporo ciał poległych naszych żołnierzy.
Bitwa o m. Serokomla w tym pamiętnym dla nas dniu 2 października 1939 roku zakończyła się pełnym naszym zwycięstwem. Nieprzyjaciel, który przewyższał nas nie tylko liczebnie, ale tak samo pod względem siły ognia, został na głowę rozbity i pokonany. Rozkaz
bojowy dowódcy zgrupowania kawalerii „Zaza” gen. Zygmunta Podhorskiego o utrzymaniu za wszelka cenę m. Serokomla, został wzorowo wykonany niezłomną wolą i ofiarnością,
zarówno dowódcy obrony m. Serokomla, mjr. Bronisława Korpalskiego, jak i wszystkich
żołnierzy naszych, którzy wzięli czynny udział w tej bitwie. W bitwie o m. Serokomla żołnierz polski – kawalerzysta – wykazał jeszcze raz, że jest zdolny do największych wysiłków bojowych, że posiada ogrom ducha zaczepnego i wielką inicjatywę bojową, a także siłę
charakteru i siłę woli w dążeniu, za wszelką nawet cenę, [do] osiągnięcia zwycięstwa nad
wrogiem.
Teraz oto przybiegli gońcy z rozkazem od mjr. Korpalskiego, że wszystkie nasze pododdziały mają natychmiast uporządkować się i obsadzić z powrotem swoje poprzednie
stanowiska bojowe na skraju południowym m. Serokomla. Znów nadleciał niemiecki rozpoznawczy samolot i kilkakrotnie okrążył pole bitwy. Uporządkowałem 1 szwadron pionierów i w szykach luźnych, kolumienkami poprowadziłem na przełaj w kierunku do poprzednich stanowisk bojowych. Kiedy zbliżaliśmy się do skraju m. Serokomla, to zobaczyliśmy niezapomniany dla nas obraz. Oto mjr. Bronisław Korpalski w płaszczu, w swobodnej
postawie stał w polu, w terenie, a obok niego porucznik weterynarii Aleksander Sielicki. Na
kilka kroków przed mjr. Korpalskim, w postawie na baczność, stał wysoki, bardzo dobrze
zbudowany kapitan piechoty niemieckiej.
Ten kapitan armii niemieckiej miał ładnie skrojony mundur, a na głowie stalowy hełm
ozdobiony z boku czaro-biało-czerwoną odznaką. Ten przedstawiciel Herrenvolku prężył
się w postawie zasadniczej przed mjr. Korpalskim i wciaż salutował, przykładając raz po raz
dłoń do daszka swego stalowego hełmu. Mjr. Korpalski żądał od niemieckiego kapitanajeńca jakichś pewnych wyjaśnień, a następnie został on pod nasza strażą odprowadzony, by
dołączyć do swoich towarzyszy niewoli w m. Adamów.
Wkrótce wszystkie nasze pododdziały uporządkowały się ostatecznie i obsadziły z powrotem swoje poprzednie stanowiska bojowe na skraju m. Serokomla.
Oryginał, maszynopis; CAW, Kolekcja Kleberczyków, rel. 653
204