Przełom lat 80. i 90. to były ciężkie czasy głównie dla

Transkrypt

Przełom lat 80. i 90. to były ciężkie czasy głównie dla
Przełom lat 80. i 90. to były ciężkie czasy głównie dla firm państwowych, które lizały rany po zapaści z lat 80. Ich szefowie
naradzali się, jak uratować tonące firmy i samych siebie, a przy okazji nie zostać z pustymi rękami. Co odważniejsi
pracownicy uciekli z nich (często wraz ze zleceniodawcami) i pozakładali własne biznesy. Było ciekawie, a każdy dzień
przynosił wtedy zmiany. Tak naprawdę nie było wiadomo, jak to wszystko się skończy. Nawet nie było kogo zapytać.
Niektórzy jednak wiedzieli. W 1989 r. silna profesorska ekipa Stowarzyszenia Geodetów Polskich udała się do Koreańskiej
Republiki Ludowo-Demokratycznej w celu wymiany doświadczeń naukowo-technicznych i organizacyjnych z geodetami
północnokoreańskimi. Annały milczą jednak o tym, czy spotkali się z najwybitniejszym geodetą koreańskim – Kim Ir Senem.
Nie trzeba było jednak jeździć tak daleko, by poznać rzeczywiste problemy gospodarki czy też geodezji. U nas obowiązywał
system kartkowy, problemy zaopatrzeniowe sięgnęły zenitu, mieliśmy galopującą inflację (340% w 1989 r.), niespokojne
ulice i strajki, gorset krępujących gospodarkę przepisów oraz zlikwidowany za rządów Zbigniewa Messnera Główny Urząd
Geodezji i Kartografii (1987). Na zachodzie Europy komputer PC był czymś normalnym i tanim, wiodące firmy w branży
korzystały już z technologii GPS, tachimetr elektroniczny stanowił zwykłe narzędzie pracy, mapy numeryczne nie były
dziełem studiów naukowych, lecz rutynowej produkcji, a ołówek, tusz czy dalmierz firmy kupowały w sklepach, nie czekając –
jak u nas – na ministerialne przydziały. Wtedy wydawało się, że te dwa światy dzielą lata świetlne.
Gdy warunki pracy i płacy w branży uległy wyraźnemu pogorszeniu, wiele osób odeszło z państwowych firm. W ciągu
zaledwie kilku lat (do 1989 r.) zatrudnienie w niektórych z nich zmniejszyło się o połowę. Wtedy nie tylko zaczęły powstawać
pierwsze prywatne podmioty, ale też mnóstwo ludzi porzuciło zawód, nie znajdując w nim szans na awans i lepsze
perspektywy finansowe. Niektórzy wyemigrowali.
Kilka fundamentalnych ustaw, które wprowadzono w końcu 1989 r. pozwoliło na radykalną zmianę sytuacji w gospodarce.
Były to m.in.: ustawa o gospodarce finansowej przedsiębiorstw, likwidacja nierentownych firm i gwarancji istnienia firm
państwowych, jednolite dla wszystkich podmiotów gospodarczych zasady płacenia podatków i opłat celnych, tzw. popiwek
ograniczający wzrost płac w przedsiębiorstwach i nowe prawo dewizowe.
Na przełomie lat 80. i 90. typowym obrazkiem charakteryzującym nowe geodezyjne podmioty było: biuro w domu, niwelator i
teodolit z nasadką z „demobilu”, kalkulator i „przechodzony” komputer jako „centrum obliczeniowe”. Do tego wystarczyła
głowa na karku i paru zaprzyjaźnionych klientów, którzy podrzucili pierwsze zlecenia. Tak zaczynała większość prywatnych
firm w nowym, kapitalistycznym kraju w Europie. Każda z nich przejmowała od państwowych przedsiębiorstw to, co te
zagarnęły bez skrupułów 40 lat wcześniej mierniczym przysięgłym i spółdzielniom, czyli rynek. Niewielkie podmioty
pozbawione administracyjnego gorsetu, złych nawyków i skostniałych struktur szybko przystosowały się do nowej
rzeczywistości i były śmiertelnym zagrożeniem dla rutyniarzy spod znaku „OPGK”.
Domeną małych firm w początkowym okresie stały się wszelkie drobne roboty geodezyjne, robione na zamówienie osób
prywatnych lub niewielkich firm budowlanych i projektowych. Nowi prezesi z reguły sami wykonywali pomiary i sami je
opracowywali. W teren i do klientów jeździli zwykle wysłużonymi polonezami albo maluchami. Firmy często powstawały
spontanicznie. Wystarczyło kilku podobnie myślących ludzi, dużo zapału i wiara we własne siły. Trzeba jednak pamiętać, że
wtedy zlecenia zdobywało się o wiele łatwiej niż dzisiaj. Nie było jeszcze ustawy o zamówieniach publicznych i całej
sformalizowanej struktury ich przyznawania, a do zrobienia nawet dużych zamówień wystarczyło niewiele pieniędzy. Wygrali
ci, którzy w pierwszych latach postawili na inwestowanie każdej zarobionej złotówki w nowy sprzęt i technologie. To było
najlepsze zabezpieczenie na przyszłość.
Z roku na rok młode firmy rosły w siłę, stare pozbawione opieki państwa chyliły się ku upadkowi. Musiały albo splajtować,
albo zostać sprywatyzowane. Zmiana przepisów w 1989 r. umożliwiła to drugie rozwiązanie, chociaż nie było to zadanie
proste. Trzeba było mieć zgodę załogi na przeprowadzenie całego procesu, poza tym należało zgromadzić niebagatelne jak
na ówczesne czasy środki finansowe, by cała operacja uzyskała akceptację ministerstwa i miała jakikolwiek sens. W
większości przypadków udało się zgrać wszystkie te elementy.
Pierwszą prywatną firmą wyrosłą z tworzonej od 1949 r. przez GUPK państwowej struktury była spółka OpeGieKa w Elblągu,
która wyłoniła się w 1989 r. z wydzielenia elbląskiej pracowni gdańskiego OPGK. W 1991 r. roku poszły następne,
sprywatyzowano m.in.: OPGK-i w: Gdańsku, Bydgoszczy, Zielonej Górze i KPG w Krakowie, tuż po nich w 1992 r. w:
Rzeszowie, Olsztynie i Opolu. Dalej były: OPGK Kraków (1994),stołeczne WPG (1996). W połowie lat 90. znakomita większość
„starych” firm miała już za sobą ten trudny proces. Jedni uczyli się od drugich, a od nich niejednokrotnie Departament
Prywatyzacji w Ministerstwie Przekształceń Własnościowych. Większość firm wybrała jako formę organizacyjną strukturę
spółki z ograniczoną odpowiedzialnością, nieliczne – spółki akcyjnej. Jako jedne z ostatnich w 2002 r. sprywatyzowały się:
Państwowe Przedsiębiorstwo Geodezyjno-Kartograficzne z Warszawy (spadkobierca Państwowego Przedsiębiorstwa
Geodezyjnego utworzonego w 1950 r. na bazie Biura Technicznego GUPK) oraz Przedsiębiorstwo Eksportu Geodezji i
Kartografii „Geokart” (zajmujące się eksportem usług, utworzone na bazie zlikwidowanego w 1982 r. zjednoczenia „Geokart”
grupującego w latach 1974-82 większość polskich firm geodezyjno-kartograficznych). W trakcie niekończącej się
prywatyzacji (2005) jest ostatnie z nich – OPGK w Warszawie.
Na początku lat 90. w Polsce zakotwiczyły się także zagraniczne firmy oferujące specjalistyczny geodezyjny sprzęt i
wyposażenie oraz branżowe oprogramowanie. Do obecnej w Warszawie od 1928 r. firmy Czerski będącej przedstawicielem
szwajcarskiej Leiki (wcześniej Wilda) doszlusowali Japończycy: Topcon – reprezentowany od 1991 r. przez spółkę
„Towarzystwo Przedsięwzięć Inwestycyjnych” (utworzoną rok wcześniej), Sokkia – której produkty dystrybuował od 1988 r.
najpierw państwowy, a od 1991 r. prywatny „COGiK” (Centralny Ośrodek Geodezji i Kartografii) i Nikon – którego
przedstawicielem została w 1993 r. spółka „Impexgeo” z Nieporętu utworzona rok wcześniej. W Tychach już od 1988 r.
niemieckim Zeissem opiekowała się obecna firma „Nadowski”.
Na początku lat 90. nie tylko dla firm produkcyjnych, ale i dla dystrybutorów tachimetrów, teodolitów, niwelatorów i innego
sprzętu nastały złote czasy. Niektórzy sprzedawali rocznie po kilkaset instrumentów, zdarzali się klienci, którzy kupowali
nawet kilkanaście sztuk jednorazowo. Jednocześnie pojawiły się wielkie amerykańskie kompanie wytwarzające
oprogramowanie. W 1990 r. spółka „Neokart” została dystrybutorem wyrobów firmy ESRI. W tym samym czasie w Warszawie
zainstalował się Bentley Systems, równolegle wystartowała Intergraph Corp., otwierając biuro na warszawskim Mokotowie.
Zjawiły się: Autodesk i MapInfo. Do Polski zawitała większość firm liczących się na światowym rynku.
Oprac. JP, AB
© 2010 Geodeta Sp. z o.o.
www.geoforum.pl