Sam siebie nakręcam

Transkrypt

Sam siebie nakręcam
Sam siebie nakręcam Rozmowa z Januszem Radkiem, piosenkarzem, aktorem i... absolwentem historii. W zapowiedzi Twojej nowej płyty można przeczytać, że jest to album "utrzymany w stylistyce charakterystycznej dla Janusza Radka". Dla mnie tymczasem jesteś muzycznym kameleonem... Staram się dotrzeć do ludzi, nie przywiązywać do określonego wizerunku. Ta płyta jest bardzo piosenkowa i także przez to zaskakująca. Na "Dziękuję za miłość" wśród tekstów znalazły się między innymi utwory Haliny Poświatowskiej. Myślisz, że zawarte w nich myśli są w stanie trafić do młodych ludzi? Poświatowska pisała rzeczy, które można porównać z tym, co współcześnie tworzy Janerka: bawią się słowem nie na zasadzie komplikowania przekazu, wprost przeciwnie mówią o skomplikowanych sprawach prostymi słowami, prostą metaforą. Myślę, że przesłanie tej płyty powinno trafić do młodych ludzi ‐ dużo się gada o wartościach i myśli o nich, i tęskni za nimi, a nie zdajemy sobie sprawy, że są bardzo blisko. Moja płyta jest o tym, że trzeba przestać gadać, a zacząć dostrzegać. Śpiewasz rzadko spotykanym kontratenorem. Dbasz o głos w jakiś specjalny sposób? Piję kawę i alkohol, czasami popalam papierosy... W każdej dziedzinie życia, jeśli człowiek przegina, traci, ale nie mam żadnych histerii związanych z ochroną siebie czy głosu. Ale ten głos pozwolił Ci na to, żeby zmierzyć się z piosenkami Ewy Demarczyk i kultową "Dziwny jest ten świat" Niemena. Niewielu artystów się na to zdecydowało. To odwaga, tupet czy coś jeszcze innego? Nie tyle odwaga, ile brak strachu. Znam swoją wartość i wiem, co mogę zrobić. Mam swoją publiczność, wszystko idzie w dobrym kierunku. Nigdy nie robiłem niczego pod publiczkę. Dlaczego zdecydowałeś się na współpracę z Piotrem Rubikiem i udział w projekcie, który przez zdecydowaną większość krytyków i wielu muzyków jest uznawany za kwintesencję kiczu? Myślę, że kicz ma swój smaczek. Nie wiem, czy piosenki Piotrka są naprawdę kiczowate ‐ jest po prostu pewna obraza środowisk intelektualnych na to, że to ruszyło aż taką ilość ludzi. Myślę, że te utwory są wartościowe, mimo całej otoczki, którą wytworzył też sam Piotr. Chciał, by było to takie euforyczne, trochę ludyczne i sacropolowe... On zrobił to z pełną premedytacją, choć potem wypierał się tego. Ja odnajduję tam kilka rzeczy, które były dla mnie ważne, choćby sposób pojmowania melodii. Kto Cię inspiruje? Idąc tropem bezczelności, myślę, że sam wystarczająco siebie nakręcam. Lubię też współpracować z profesjonalistami ‐ dlatego spotkałem się z Mateuszem Pospieszalskim, który w dużej mierze twórczo wpłynął na tę płytę. Na Twoim najnowszym albumie słychać połączenie instrumentów klasycznych z elektroniką... Nie wychodziłem z założenia, że ma to być nowoczesna kompozycja, która będzie określana mianem piosenki relaksacyjnej czy klubowej. Być może tak jest i nie mam nic przeciwko, ale ja pisałem te utwory głównie ze względu na to, że polski rynek ‐ mam wrażenie ‐ cierpi na niedobór piosenek. Ludzie, gdy usłyszą coś kojarzącego się z refrenem i ze zwrotką, od razu umierają i są szczęśliwi, że jest coś, co się odnosi do tradycji piosenki. Ja chciałem czegoś więcej, dlatego oprócz elektroniki można na tej płycie usłyszeć również kontrabas, perkusję czy gitarę. W jednym z wywiadów powiedziałeś, że artysta nie powinien dawać z siebie wszystkiego podczas występu. Dlaczego tak uważasz? Kiedy artysta daje z siebie wszystko, jest histeria, która potrafi nawet zażenować. To słuchacze mają się wzruszać, płakać czy śmiać się, a artyści o tym opowiadać, nie tracąc kontroli nad sobą. Inaczej staniemy się śmieszni, przekroczymy granicę dobrego smaku. Rozmawiała Marta Sarnecka