"Mostviertel – żadna ćwiartka, ale pełnia szczęścia" Wyjeżdżaliśmy
Transkrypt
"Mostviertel – żadna ćwiartka, ale pełnia szczęścia" Wyjeżdżaliśmy
"Mostviertel – żadna ćwiartka, ale pełnia szczęścia" Wyjeżdżaliśmy na wymarzone wakacje do Austrii, zapakowani po sam dach. Dokładnie 6 km od domu, o 2 w nocy "poszła" pompa paliwowa. O 2.30 nie byliśmy już tacy pewni, czy są to wymarzone wakacje i czy w ogóle będą to jakiekolwiek wakacje... Nigdy jeszcze nie podjęłam decyzji tak szybko. Determinacja wzięła górę o 2.45, gdy syn przepakowywał nas do swojego samochodu i wiózł do domu; jedziemy pociągiem do Krakowa, stamtąd do Wiednia, a z Wiednia do Kremsu to już naprawdę "rzut beretem". - "O Boże przecież myśmy już 100 lat nie jechali pociągiem na wakacje, co z bagażami"zastękał mój zmęczony "wakacyjnym wyjazdem" mąż. - "Nie będzie samochodu, będzie pociąg i będą nogi, nie będzie waliz, będą plecaki.” Litościwy syn pożyczył nam swój ulubiony plecak Ferrino Great Falls 70 – prezent od nas na 20. urodziny. Pakowanie trwało 30 minut – tylko rzeczy do wędrówek pieszych. Jeszcze nigdy podróż do Krakowa nie trwała tak krótko .W Krakowie okazało się, że miejscówki na pociąg IC PKP do Wiednia owszem są jeszcze, ale w różnych wagonach. Kiedy już siedzieliśmy razem, ale osobno i trochę markotni, otuchy dodał mi SMS od męża "Dobrze, że jedziemy". Kolejny był już wybuchem euforii: "Spotkajmy się w wagonie restauracyjnym, będą miał przy sobie mapę Austrii." Oniemiałam, gdy podchodząc do stolika zobaczyłam prospekt Traisental (dolina Traisen) z ofertą winnic i tras wędrówek po nich z przewodnikiem. Jeszcze tak do końca nie rozumiałam, o co chodzi, mieliśmy pojechać w zupełnie inne miejsce. Owszem, już parę razy wspominałam o tym, że chciałabym spędzić tydzień w winnicach słynących z doskonałego Grüner Veltlinera. Lubię ten smak wina przepełniony zielenią, ciepłym wiatrem, aromatem łąk. Mina męża też niewiele zdradzała. No może trochę "ewoluowała" pomiędzy zmęczeniem, tajemniczością i chyba zadowoleniem z siebie – ale może mi się to tylko wydawało. - „Pociąg przyjeżdża do Wiednia o 19.20. Za godzinę mamy następny do Traisen. Do tego czasu musimy ustalić trasy wędrówek" – maż rozpoczął bardzo zasadniczo. "Nocujemy w Traisen w małym pensjonacie u winiarzy. No i jeszcze coś..." – głos mu dziwnie zadrżał: "Z tą pompą paliwa to nie do końca była prawda, chciałem "zaszaleć" i to jest prezent na naszą 25. rocznicę ślubu". Położył przede mną plan wycieczek i to, co od dawna chciałam zobaczyć: najdłuższą uliczkę winnych piwnic Ahrenbergergasse, Korkenzieherturm, powłóczyć się po Weinstraße z przewodnikiem i bez, smakować i porównywać bezpośrednio u winiarzy Grüner Veltliner, Weißburgunder i tak mocno wpisany w austriacki winny krajobraz Zweigelt, wieczór spędzić i wyciszyć się w opactwie Herzogenburg czy Gaming, a przede wszystkim chodzić, jak najmniej jeździć, no chyba że Ötscherland-Express. Przede wszystkim jednak usłyszeć "austriacki" niemiecki i bawić się ich językiem. Znowu przypomnieć sobie, że przywitać muszę ich "Grüß Gott", pożegnać "Wieder schon". Pociąg powoli wjeżdżał do Austrii.