makabryczna-bajka-o
Transkrypt
makabryczna-bajka-o
Najpierw umarła babka. Na chwilę tylko położyła się, żeby odpocząć po żurku, którego spora misę pochłonęła. Ale już nie wstała, chociaż jeszcze godzinę wcześniej grała w ping-ponga. Płacz przeszedł po izbie. Zapłakała matka, zapłakał ojciec, zapłakały dziatki, a nawet sprzęty kuchenne. Co prawda, babka miała swoje wady i czasem zrzędziła ale i tak była kochana. Cała w zmarszczkach, śmiała się, tańczyła, wymyślała ciekawe zabawy. Teraz tego już nie będzie, oj nie będzie! Ojciec rzucił się masować babkę, ale już mu tylko, taka sztywniara, przez ręce jak kłoda drzewa leciała. – Doloż nasza, doloż – powiedziała matka i natychmiast kazała dzieciom uszy myć, w stroje czarne się przebierać, komputery zamykać. Zebrali się wszyscy naraz przy łożu ze świecami, obrazkami świętymi, modlić się wspominać, nad babką płakać. Minęło chwil mało wiele, a do babki dołączył dziadek. Tylko się zachwiał, a już nie żył. Wszyscy na początku myśleli, że dziadek pod siennikiem jeno grzebie, czy może babka nie schowała tam przed śmiercią pieniędzy. Nawet zaczęli na niego krzyczeć, żeby dał spokój, bo później, po pogrzebie przetrząśnie się cały dom. Dziadek jednak nie słuchał, tylko okręcił się wokół własnej osi, językiem mlasnął i z głupią miną padł obok babki. Leżał taki uśmiechnięty przez cały czas. Znowu przeszedł szloch po izbie, bo dziadek też był ulubiony, choć też swoje chmurne nastroje miewał i zrzęda bywał. Z czasem jednak dzieciom znudziło się to płakanie, w komputery by się pobawiły, pokrzyczały już wesoło, ale wtedy ojciec krzyczał: - Macie robić smutne miny! I robiły, zwłaszcza że zaraz przyszła kolej na matkę. Nie pomogło wcześniejsze smarowanie się maściami chińskimi, wbijanie igieł w skórę – matka też położyła się na łóżku. Trudno było poznać, że nie żyje, gdyż wciąż gadała. Taka z niej gaduła była. Ale to była tylko rekcja mechaniczna. Mózg był już od dawna martwy. To się porobiło! Na łóżku w żaden sposób nie mogły zmieścić się trzy osoby. Dziadek co prawda był mizerny, ale za to babka robiła za dwoje. Nie było rady – trzeba było babkę z dziadkiem wynieść do sieni i zrobić miejsce matce. Tamci się już wyleżeli, a matka świeżo umarła, jeszcze ciepła! Już nie było dzieciom do śmiechu, już im się do zabaw nie śpieszyło. Matka gderała, gderała, cholera brała od tego gderania, ale jak umarła, nagle cisza taka nastała, nie do zniesienia. Na szczęście został ojciec, wyrwidąb i waligóra, więc dzieci nie zostaną same. O, ojca osiłka nic nie zmorze – ani muchomor w żurku, ani grzyb z pleśnią w płucach. Niestety, ojciec się nagle zachwiał i tak jak stał, wykopyrtnął się na matkę i już nie podniósł! Nie było czasu na płakanie. Dzieci musiały urządzić pogrzeb dla czterech osób, w tym dwóch z nadwagą. Co za ciężar dla takich maleństw! A tu właśnie Wielkanoc, urzędy zamknięte, nikt nie wypłaci zasiłku pogrzebowego. Pod siennikiem babki też ani eurocenta. Trzeba będzie wykopać małymi rączkami grób. Tu w ogrodzie, przy grillu. Zapłakały sieroty, załkały, kiedy dotarło do nich, co się stało. Przytuliły się do siebie z żalu, ramionkami objęły, choć jeszcze wczoraj biły się i nienawidziły okrutnie. O, jakże żałowały, że były onegdaj niegrzeczne. Że nie chciały się myć, że kisiły w pokoju brudne ubrania… Na szczęście wkrótce dostały szansę, aby odkupić swoje winy...