P raw n icy wp rześciera d ł

Transkrypt

P raw n icy wp rześciera d ł
cena 1, 00 zł
ISSN 1895–7919
numer 3 (11)
kwiecień 2007
W labiryncie biblioteki WFiS
Prawnicy w prześcieradłach
Mercedes wśród ekspresów
Krzysztof Szturo z barku politologów
Dandys wciąż żywy!
Od oazy do oazy
Łukasz Wróbel
Za stworzenie możliwości obniżenia ceny Traktora dziękujemy spółce Presspublica, wydawcy dziennika
kierownica traktora
wdepniak
Sikret Serwis
Ania Godziuk (eŃ)
(wdzięk)
Dział Literacki
Zosia Bluszcz
(niezawodność)
Naczel
Marcin Trepczyński
(refleksje)
Jesteśmy w roku 1967 – przeczytałem ostatnio. I wciągnęło mię to zdanie. Wessało nagle w tę rzeczywistość. Choć prawie nic o niej nie wiem,
bo mam tylko ścinki, dopełniane własnym światem, to trzymało mnie
właśnie tam i wyjść nie pozwalało. Jesteśmy w 1967.
Jesteśmy w roku 2007. I tym razem, gdy ktoś to przeczyta za 40 lat, nie dość,
że coś połknie jego oddech i obezwładni, to znajdzie on obok akt miłosierdzia
wobec schwytanego w sidła tejemnic języka. Bo nie zostawimy go ze ścinkami,
ale z bogactwem świata Traktu w czasowych okolicach Triduum i eksplozji petard
i dzwonów na Zmartwychwstanie.
Zobaczy on człowieka początku mylenium. W gwoździu – Łukasza Wróbla,
jednego z najpopularniejszych nauczycieli na polonistyce, który, wstąpiwszy na
działo, opowie nie tylko o swoich afrykańskich przygodach, ale przedstawi też
swój pogląd na literaturę i systemy filozoficzne; tak, o życiu będzie. Z kolei w śrubie – chłopców, dla których przede wszystkim liczy się wygląd; refleksja niepłytka,
gardzą wulgarnym lansem; przy okazji Anine nowatorskie ujęcie wywiadu. Pozna
on kolejnego studenta z pomysłem, czyli Lucjana, który uruchamia portal dla
tych, którzy nie chcą spać. Zobaczy też, jak barwną postacią może być szef barku
studenckiego, i z jaką pasją może traktować swoją pracę – spotka Pana Krzysztofa,
dawniej szefa Eufemii, teraz – Cavo na politologii.
Przekona się też, że labirynty biblioteczne to nie sprawa wyłącznie średniowiecznych historyjek, opowiadanych przez semiotyka z Florencji. W Lusterku
Traktora ujrzy niedostępne studentom zakamary połączonej biblioteki WFiS-u,
PAN-u i PTF-u, zajmującej ponad połowę budynku na KP3.
Dowie się też o ważnych wydarzeniach (Traktor Dojedzie Wszędzie). O konferencjach – socjologów, debatujących w ramach Kongresu Obywatelskiego ze
sławami życia publicznego o przyszłości Polski, dwóch młodych przedsiębiorców,
którzy zaprosili do Instytutu Sobieskiego ekspertów i dziennikarzy, by pomówić
o korepetycjach, oraz ludzi, którzy zajęli się wreszcie wizerunkiem niepełnosprawnych w mediach; i o dniach otwartych na UW, które upłynęły w posępnej
atmosferze, lecz mogą dać wiele do myślenia. Ale także o tym, co przygotowywane
(Przez Szyby...), m. in. o kontrowersyjnym konkursie retorycznym, w którym na
dziedzińcu UW młodzi prawnicy posłużą się... prawem rzymskim.
Wreszcie pozna zjawiska kulturowe naszych czasów, czyli swoiste metody
translatorskie prof. Eugeniusza, kinową pasję socjologów z DKFS-u, goszczących
ostatnio Zanussiego, oraz wspomnienie Józefa, co po świecie błądził, za ojczyzną
tęskniąc.
Z kwitkiem więc naszego gościa nie odprawimy. Zdrętwiały, splątany stanie
on przed tym obrazem najpiękniejszej alei środkowowschodnioeuropejskiej stolczycy dawnego przedmurza i niech się zachwyca. A my, mieszkańcy Traktu, czytajmy swobodnie to, co ciekawego dziennikarze Traktora znowu odkryli i przygotowali. I poznawajmy się.
Naczel
Mechanik
Maciek Matejewski
(ekwilibrystyka)
na masce traktora:
Triduum Paschalne. Przejście przez
śmierć bez Boga do życia z Nim.
Śmierć i Zmartwychwstanie. Urealnia
się w czasie każdej mszy, a najszerzej
w te trzy dni.
Tr a k t o r K r ó l e w s k i – m i e s i ę c z n i k s t u d e n t ó w Tr a k t u
R e d a k t o r N a c z e l n y: M a r c i n T r e p c z y ń s k i m e r c y n @ o 2 . p l
Ł a m a n i e:
M a c i e k
M a t e j e w s k i
W y d a w c a: S t o w a r z y s z e n i e E t n o g r a f ó w
i Antropologów Kultur y „Pasaż Antropologiczny”
N
a
k
ł
a
d:
2
8
0
e
g
z.
Wa r s z a w a – Tr a k t K r ó l e w s k i – A D 2 0 0 7
spis traktorowych części:
kierownica . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 2
wdepniak; Redakcja; na masce; stopka; spis części
przez szyby traktora . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 3
okienka; DKFS po raz pierwszy
gwóźdź . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 4–5
Od oazy do oazy
traktor dojedzie wszędzie . . . . . . . . . . . . . . . 6–7
II Kongres Obywatelski; pogotowienaukowe.pl;
Dni Otwarte; Fakty i mity
w lusterku traktora . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 8–9
Biblioteczne zakamary
śruba . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 10–11
Dandys wciąż żywy
la gente – mieszkańcy Traktu . . . . . . . . . . . 11–13
nocny Lucjan; zmarźnięci prawnicy;
ekspresowy pan Krzysztof
[ niezrzeszone ] . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 12
legitymacje
tractor sum . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 14
Co powiedzieć chciał Rzymianin
co w traktora duszy gra . . . . . . . . . . . . . . . 14–15
Znasz Konrada?; DKFS po raz drugi;
DKFS po raz trzeci – sprzedany!
impreza w traktorze . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 16
o, logogryf; młodzkarnia
Traktor Królewski, nr 3 (11) 2007
przez szyby traktora
Okienko zaproszeniowe
Okienko rozrywkowe
Koncert Armii i Lao Che.
Kiedy: 15 kwietnia, godz. 21
Gdzie: w Proximie, ul. Żwirki i Wigury 99 a
Cena: 30 zł, 35 zł (przed koncertem)
Majówka na Mazurach!
Kiedy: 1–6 maja
Gdzie: w Mikołajkach
Cena: 360 zł
Szczegóły: mikoł[email protected]
License to high school!
Klub ZOO: ul. Mazowiecka 13 (www.klubzoo.pl),
11.04 – Dj Newton & Dj Fez (80s, 90s, house, r`n`b)!
25.04 – Dj Skimor (80s, 90s, house, r`n`b)!
Wstęp wolny! Promocje na drinki!!
Majówka nad morzem SS WPiA UA
Dziwnów (1–6.05.2007)
Szczegóły na www.ss-wpia.pl
PUPA – impreza skierowana głównie do artystów
amatorów.
Formuła tegorocznego Przeglądu obejmować będzie
wszelkiego rodzaju prezentacje teatralne, pokazy
fi lmów, wydanie antologii pt. „Ironia biegu rzeczy
najzwyklejszych”, galerię, gdzie pokazane zostaną
prace malarskie, fotograficzne, rzeźbiarskie, rysunkowe i graficzne, a także dwa Dni Muzyczne.
Kiedy: 13–22 kwietnia
Gdzie: w Centrum ŁOWICKA i Klubie No Mercy
Szczegóły: www.pupa.art.pl
Teatr Akademicki Instytutu Anglistyki „The Cheerful Hamlets” zaprasza na spektakl „One flew of Shakespeare’s
Nest”, oparty na dziełach Williama Szekspira.
Kiedy: 14 i 15 kwietnia
Gdzie: w Montowni (ul. Konopnickiej 6).
Cena: 15 zł
Koło Naukowe Socjolingwistów Instytutu Lingwistyki Stosowanej UW zaprasza wszystkich do wzięcia udziału
w studenckiej sesji naukowej „Quo vadis Lingua?”
Kiedy: 21 kwietnia
Gdzie: w Pałacu Kazimierzowskim
Szczegóły: http://ksils.webpark.pl/
Teatr Remus zaprasza do udziału w stażu teatralnym 1 kwietnia – 31 maja. Udział w stażu daje możliwość odpłatnej pracy w Teatrze Remus przy realizacji projektów animacji kultury na Pradze latem 2007 r. i nowego spektaklu
na jesieni.
Spotkanie i rozmowy kwalifi kacyjne: 12 kwietnia na ul. Inżynierskiej 3.
Zapisy: [email protected]
Szczegóły: www.teatrremus.pl, tel. 661 751 386
Leszek Szaruga (Stowarzyszenie Pisarzy Polskich)
zaprasza na wykłady „Literatura na żywo”. Ciekawe
dla polonistów i niepolonistów.
Kiedy: w każdy poniedziałek o 18.30
Gdzie: w Auditorium Maximum.
Studenckie Koło Kulturoznawcze zaprasza do korzystania ze zbiorów Wideoteki Studenckiej (zamawianie fi lmów i ustalanie terminów oglądania za pośrednictwem
poczty elektronicznej: [email protected] lub w otwartym grafi ku, który jest wywieszony w IKP na tablicy
koło sali nr 12). Materiały mogą być udostępnione na
miejscu (pokój 12) – dla studentów wiedzy o kulturze
oraz innych kierunków, korzystających z oferty dydaktycznej Instytutu Kultury Polskiej.
21. kwietnia odbędzie się konkurs prawa rzymskiego
„Ius Controversum” – szczegóły na stronie 12.
Okienko różnościowe
Organizacja studencka „Centrum Inicjatyw Międzykulturowych”
poszukuje wolontariuszy do pracy z osobami ubiegającymi się
o status uchodźcy w ramach projektu adaptacji zawodowej cudzoziemców. Kontakt: [email protected]
Jak co roku od kilkunastu lat odbywa się w kwietniu Marsz
Żywych. Jego celem jest dawanie świadectwa dla prawdy o Holocauście Zarząd Samorządu Studentów UW organizuje w tym roku
wyjazd na to wydarzenie dla studentów Uniwersytetu Warszawskiego.
Kiedy: 16 kwietnia
Szczegóły: [email protected]
[email protected]
„10 000 osób w czapkach pomarańczowych krasnoludków manifestuje na ulicy przeciwko rządowi Generała Jaruzelskiego...”.
Wciąż trwa wystawa poświęcona Pomarańczowej Alternatywie,
urządzona przez Koło Kultury Ulicznej IKP. Manewry na Śnieżce,
Milicjanta jako dzieło sztuki, Rewolucję krasnoludków i inne
ciekawe pomysły można sobie oglądać na I piętrze IKP – Szpitala
św. Rocha.
DKF Socjologów „Pod Spodem”
zaprasza...
Na pewno kiedyś przechodziliście w okolicach znanej, sieciowej, ukochanej przez antyglobalistów restauracji, a dokładnie
przy jej filii na ulicy Świętokrzyskiej. W wielkomiejskim pędzie
łatwo przeoczyć, że tuż obok, w samym sercu naszego pięknego miasta mieści się także inny lokal: „Grażynka”.
Nie wiem dokładnie kiedy powstała „Grażynka”, ale jedno jest
pewne – nie były to czasy szczególnie nam współczesne. Do środka
zapraszają ciężkie, metalowe, ciemnobrązowe drzwi. Tuż za nimi gęsta
ściana dymu, pewnie dość tanich papierosów. Kiedy oczy przestają
piec, a płuca niepalacza powoli odzyskują rytm, naszym oczom ukaże
się wnętrze, jakby to powiedzieć, ascetyczne. Ale jak ascetyczne! Stoliki, lada, krzesełka, kawa, herbata, piwo. Kawa, podana w eleganckiej
zastawie „SPOŁEM” lub w urzekającej prostotą szklance z podstawką
przyprawia o zawał serca tak w dosłownym, jak i przenośnym sensie.
Jednym słowem możemy śmiało ogłosić druzgocące zwycięstwo polskiej myśli technicznej. Pierwszy wehikuł czasu należy do nas!!
Dlaczego ja o tym wszystkim pisze? Ostatnio bardzo silnie widać
powracającą „modę” na PRL. Nie mówię tu o polityce. Tam PRL jest
tlenem, bez którego duża część naszej sceny politycznej traci rację
bytu. Chodzi mi o modę wśród ludzi młodszych, naszą „ludową władzę ludu” znających jedynie z opowieści. W Warszawie i innych miastach powstaje coraz więcej lokali stylizowanych na PRL. Właśnie,
stylizowanych. Kilka portretów Lenina, kilka batiuszki Józefa, kilka
tabliczek z absurdalnymi zarządzeniami i to wszystko. „Grażynka”
stylizowana na pewno nie jest. Nie wiem czy jest tak samo śmieszna,
czy ma wystarczające natężenie absurdu na metr kwadratowy. Mówi
jednak coś niecoś o swoich czasach i właśnie to mi się w tym lokalu
najbardziej podoba.
Taki też ma być wieczór, jaki „Pod Spodem” organizuje w piątek
20 kwietnia. Pokażemy dziesięć fi lmów dokumentalnych z okresu
PRL, autorstwa najlepszych polskich reżyserów. Zapytamy ówczesnych Polaków „kto ty jesteś?” („Gadające Głowy” – K. Kieślowski; „Elementarz” – W. Wiszniewski), zajrzymy do zakładów pracy
(„Próba mikrofonu” – M. Łoziński; „Wanda” – W. Wiszniewski),
szpitala („Szpital” – K. Kieślowski), podrzędnej knajpy („Muchotłuk”
– M. Piwowski), szkoły („Egzamin dojrzałości” – M. Łoziński ) i jeszcze w kilka innych miejsc. Przewodnikiem po świecie Polski Ludowej
będzie znany krytyk fi lmowy, Tadeusz Sobolewski. Zamiast tradycyjnej prelekcji, wszystkie fi lmy będą przeplecione opowieścią naszego
gościa o fi lmach, ich twórcach i czasach, w których powstały.
A co w tygodniu następnym, czyli 27 kwietnia? Bohaterami wieczoru będą wówczas młodzi dokumentaliści, zdobywcy wielu nagród
(m.in. Złote Grono w Łagowie, Lajkoniki na Festiwalu Krakowskim),
z Mistrzowskiej Szkoły Akademii Filmowej Andrzeja Wajdy Wspomniany wcześniej Tadeusz Sobolewski tak ich krótko charakteryzuje:
„Po raz pierwszy spotkałem młodych polskich fi lmowców, którzy
się nie skarżą, nie narzekają, że ktoś im czegoś nie daje, nie mówią
z wrogością o swoich poprzednikach. Jest ich czterech. Spotkali się
w Mistrzowskiej Szkole Reżyserii Andrzeja Wajdy i odtąd trzymają
się razem. Długowłosy Maciek Cuske i jego bydgoski krajan Marcin
Sauter. Najmłodszy z nich, ale najbardziej zorganizowany Piotr Stasik
pochodzi spod Sieradza. Jest współzałożycielem dobrze prosperującego Towarzystwa Inicjatyw Twórczych »ę« i ma w sobie coś z misjonarza kultury. Jest też najlepiej uświadomiony w kwestii zdobywania funduszy europejskich. I czwarty – Th ierry Paladino, olbrzymi
jowialny Francuz mówiący po polsku, który ma dziadków we włoskiej
Kalabrii.”
Jednym słowem: teraźniejszość i przyszłość polskiego dokumentu.
Serdecznie zapraszamy wszystkich miłośników tak zwanej kultury
do Domu Sztuki Ursynów, przy ulicy Wiolinowej 14, tuż obok stacji
metra Ursynów. Spotykamy się zawsze w piątki o godzinie 19:15.
Wszelkie dalsze informacje można znaleźć na stronie internetowej www.dkfs.art.pl.
Traktor Królewski, nr 3 (11) 2007
Łukasz Pawłowski
socjologia
3
gwóźdź
Od oazy do oazy
Rozmowa z Łukaszem Wróblem
Ma Pan opinię macho. Dobrze się panu pracuje na jednym z najbardziej sfeminizowanych wydziałów na UW?
(śmiech) Może zacznijmy od tego: nie wiem,
czy ten wydział jest jednym z najbardziej
sfeminizowanych. Na pewno jest jednym
z tych o największym odsetku studentek.
Wracając do tematu: tak, bardzo dobrze mi
się pracuje, ponieważ mam bardzo dobry
kontakt ze studentkami, nawet lepszy niż za
studentami.
W jakim sensie?
Eee...(śmiech) Muszę się zastanowić... Łatwiej
znajdować mi przykłady ilustrujące rozmaite
teorie, gdy komunikuję się z salą, w której
jest większy odsetek kobiet. Prawdę mówiąc
to nie wiem, na czym to polega.
Na specyficznej wrażliwości kobiet?
Być może... I chyba na większej łatwości abstrakcyjnego myślenia.
Zdaje sobie Pan sprawę, że po tym stwierdzeniu poszerzyło się grono pańskich wielbicielek?
Nie (śmiech). Nie zdaję sobie sprawy i podejrzewam, że jest to bardzo podchwytliwe
pytanie.
Na zajęciach mówi Pan o trudnych rzeczach
językiem potocznym. Ten słynny luz w prowadzeniu zajęć to jakaś metoda?
To są dwa pytania. Co do pierwszego: wydaje
mi się, że cały myk polega na tym, aby o rzeczach jak najtrudniejszych mówić jak najprostszym językiem. Na studiach rozpisałem sobie „Fenomenologię ducha” w formie
komiksu. Dziś też rysuję na tablicy różne
strzałki i ludziki, żeby pokazać, że to, co jest
abstrakcyjne i trudne tak naprawdę nie musi
takim być. Jest tylko napisane w specyficznym, specjalistycznym języku. Inny słownik po prostu. Wystarczy go rozkodować
i wszystko może być doskonale zrozumiałe.
Jeśli to jakaś metoda, to w pierwszej kolejności pomagająca mi także poukładać sobie
wszystko w głowie, nawet z takim ryzykiem,
że część jakichś teoretycznych subtelności
pominę.
Student wiedzieć musi tyle, ile
musi?
To nie tak. Nie da się powiedzieć o wszystkim. Ja wolę nawet
„połamać” daną teorię, byle
z niej maksimum wyciągnąć.
Wszystko polega na tym, aby
zacząć abstrakcyjnie pracować,
myśleć, nawiązywać kolejne asocjacje, skojarzenia i wtedy teoria
nie jest przykrym obowiązkiem
tak jak sugerujesz, ale student
zacznie kombinować, wykorzysta tę teorię. Na przykład siedząc przy piwie z kolegą i chcąc
mu powiedzieć „ty taki owaki”,
powie mu to w innych słowach. To jest jak
z młotkiem: możesz nim wbić gwóźdź albo
wybić szybę.
Oprócz obrazowych porównań lubi Pan
podróże.
O tak. Zanim skończyłem pierwszy rok studiów objechałem już stopem całą Europę.
Poza tym była Syria, Turcja, Maroko, Mauretania, a teraz generalnie Afryka północna,
Sahara.
Po co Pan tam jeździ? W poszukiwaniu
natchnienia?
Można też tak powiedzieć, choć jest to raczej
rodzaj uzależnienia, jak narkotyk. Musisz
wyruszyć, bo inaczej Cię coś dusi. No i chodzę z plecakiem przez półtora miesiąca po
Saharze, od jednej oazy do drugiej.
Czyżby homo viator? Podróże kształcą,
poznajesz świat, samego siebie...
Może być. Ja nawet wolę podróżować
samemu. Mam wtedy większą swobodę.
Kiedyś jechałem do Mauretanii. Maroko,
Sahara, 300 kilometrów pól minowych i jest
się na miejscu. Wylądowałem tam dwa tygodnie po próbie jakiegoś puczu wojskowego.
Dużo żołnierzy, latają helikoptery i ja jeden
pomiędzy Mauretańczykami. W pewnym
momencie jakiś patrol wojskowy wyciągnął
mnie z taksówki, którą jechałem i pod lufą
karabinu musiałem się przez dwie godziny
tłumaczyć skąd jestem, dokąd jadę itp.
I jak to się skończylo?
Powiedziałem,
że
jestem poetą i zacząłem
coś po polsku deklamować z natchnieniem.
Wszyscy się rozczulili
i mnie puścili. Serio.
Jeszcze poczęstowali
jakąś kozą czy wielbłądem. Podróże kształcą,
ale podróż może Cię
też spaczyć. Generalnie
podróż zawsze jest jakąś
zmianą. Wracasz zawsze
innym człowiekiem niż
byłeś. Co ważne: trzeba
być otwartym na te
zmiany.
À propos zmian. Ma Pan opinie wolnomyśliciela. Co by Pan zmienił na uczelni gdyby
jakimś cudem został pan rektorem UW.
Może spróbowałbym zbudować powszechny
model indywidualnych studiów, na skalę
nieco szerszą niż obręb jednego wydziału.
Taki MISH dla wszystkich.
A co pan sądzi o USOS?
USOS powinien pretendować do miana
wydarzenia tego roku akademickiego. Generalnie edukacja powinna być nastawiona na
indywidualizowanie studiów, natomiast usos
faktycznie totalizuje wszystkich studentów
i w tym momencie robi się bałagan. Nikt do
końca nie wie, jak to działa, pojawiają się co
chwila nowe informacje, a trzeba do tego
dopasować wielu studentów. Wiadomo, że
biografia każdego studenta jest różna. Jest
tysiąc wydarzeń życiowych, które na poziomie interakcji z prowadzącym wpływają na
moment i formę zaliczenia zajęć. Jak na ta
chwilę usos wielu z takich różnych wydarzeń,
które trzeba uwzględniać nie uwzględnia.
Na studiach rozpisałem sobie „Fenomenologię ducha” w formie komiksu
Poza tym studia polegają na pewnej samodzielności i zaradności, natomiast USOS to
zmienia. Masz dwa terminy egzaminu, a jak
nie, to dwója w indeksie.
Odhumanizowanie studiów. Porozmawiajmy lepiej o literaturze. Czuje Pan kryzys polskiej twórczości w tej dziedzinie?
A może jest to ogólnoświatowa tendencja? Niemożność opisania współczesności
w interesujący sposób?
Ja nie wiem, czy jest jakiś kryzys. Na pewno
zmienił się nam model rzeczywistości. Nie
mamy takiej rzeczywistości, jaka była 50, 80
czy 100 lat temu.
A jaką mamy teraz rzeczywistość?
Maksymalnie spluralizowaną, na co wpływa
nie tylko duch naszych postmodernistycznych czasów, ale również takie zjawiska jak
Internet, YouTube, www.pudelek.pl itp.
I co z tego wynika dla literatury?
Wieloperspektywiczność. Są tysiące różnych
zjawisk, które można opisać na poziomie jed-4
Traktor Królewski, nr 3 (11) 2007
gwóźdź
indywidualnym i w tym wzglę4 nostkowym,
dzie w naszej literaturze sporo się dzieje tylko
trzeba umieć dostrzec to, że literatura pełni
teraz trochę inną funkcję niż kiedyś.
Nie wierzy Pan w uniwersalne treści?
Nie. To jest jakiś ersatz wyciągnięty z przygodnych doświadczeń. Jest to chyba pewne
uroszczenie umysłu.
Kilka pokoleń twórców starało się opisać te
uniwersalia.
Smutne, nie? (śmiech). Wydaje mi się, że
tzw. uniwersalne treści pełnią rolę kompensacyjną. Jeżeli masz coś, co według ciebie
jest treścią, wartością uniwersalną i się na
nią powołujesz, to tak na dobrą sprawę taka
idea porządkuje ci cały świat. Zatem jest to
typowo racjonalistyczne myślenie, które
totalizuje całą rzeczywistość. Wyobraźmy
sobie drugą stronę medalu – brak jakichkolwiek ogólnych zasad, a wiec człowieka,
Śmierć poezji?
podmiot, który musi sobie regularnie, od
Nie tam. Co jakiś czas ogłasza się śmierć poenowa kształtować zarówno rzeczywistość,
zji, śmierć literatury, teorii, śmierć śmierci.
która go otacza jak i samego siebie. Istnienie
Ludzie dalej piszą wiersze. Jest natomiast
takich zasad ruchomych, przygodnych spra- inne zjawisko: prawdopodobnie nikt nie
wia, że po pierwsze życie jest trudniejsze, będzie już miał „rządu dusz”, przynajmniej
po drugie będziemy nieustannie konfron- nie w najbliższym czasie. Z resztą, po co mieć
towani z tym, że musimy żyć sami ze sobą
taki rząd?
i z innymi. Dzięki temu życie
będzie jednak trochę uczciwsze, Do takiego Miłosza też możesz podejść na
szczersze no i dopiero wtedy jest klęczkach albo go połamać, zmaltretować
możliwość zaistnienia prawdziwej etyki interpersonalnej. Możemy być
Dla prawdy. Proszę wybaczyć, ale wystarczy
osobami, które mają podłoże, fundament.
się przejść do ksera na Polonistyce i przeNiech to będzie np. Bóg, demokracja, wolna
czytać wiersze w „LiteRacjach”. Dla mnie
ekspresja samego siebie, cokolwiek, ale jeśli
jest to lingwistyczny bełkot.
przyjmujesz te niezmienne zasady, to jest ci
A ja lubię lingwistyczną poezję. Taki linłatwo, bo zawsze masz się do czego odwołać.
gwistyczny poeta wchodzi w mięso języka,
Jeśli nie przyjmujesz tych zasad, to twoje
wyciąga z niego żyły i ścięgna. Poza tym
życie jest trudniejsze, ale zarazem o niebo „LiteRacje” to naprawdę dobre pismo.
bogatsze.
I jego poezja staje się zrozumiała dla barMoże wróćmy do literatury. Widział Pan dzo wąskiego grona.
ostatnio jakiś polski tomik poezji, który
Bergman też nie jest łatwy w odbiorze i co
wstrząsnął bryłą świata?
z tego?
Ja mam dosyć tradycyjne poglądy. Mną od
liceum nieustannie wstrząsa Andrzej Sos- I jest niezrozumiały dla 90% społeczeńnowski. Jego tomik „Tam gdzie koniec tęczy
stwa. Tak jak ta poezja.
nie dotyka ziemi” rzuca mnie na kolana.
A poeci byli wcześniej zrozumiali? Zresztą
Podoba mi się subtelna, delikatna poetyka do takiego Miłosza też możesz podejść na
Jacka Dehnela, jakkolwiek wcale nie jestem klęczkach albo go połamać, zmaltretować.
pewien czy jest on takim klasycystą, za
Możesz albo słuchać, wierszy albo je wykojakiego uchodzi. Do tego wczesne wiersze rzystywać.
Marty Podgórnik. Poza tym jestem uzależniony od Leśmiana i psalmów Nowaka.
Mickiewicz porywał swoją poezją cały
naród, za Podbipiętę była msza...
No i ok. A teraz wszyscy się przejmują Harrym Potterem. Zresztą widzę tu analogie
z Sienkiewiczem – dobra literatura przygodowa.
To dobrze, że tak nam się relatywizuje
świat?
Odchodzimy od wielkich wizji, wielkie narracje się rozpadły. Tablice zostały połamane.
Nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Tak jest.
To jaką książkę współczesnego pisarza,
polskiego lub zagranicznego poleciłby Pan
naszym czytelnikom?
Z zagranicznych to Pascala Quignarda,
a z polskich? Jacka Dukaja.
Łukasz Wróbel – urodzony w Sosnowcu,
doktorant w Zakładzie Teorii Literatury
i Poetyki, magister Polonistyki, absolwent
MISH-u, student wydziału Filozofii, podróżnik, bluesman, kontestator.
Ale to są, oprócz Dehnela i Podgórnik,
starsi panowie, z czego dwaj nie żyją.
A reszta? Czy są współcześni, młodzi poeci
powalający na kolana? A może inne formy
sztuki zajęły miejsce poezji? Film, poezja
śpiewana, hip-hop...
To, że hip-hop może być genialną poezją
pokazał Kaliber 44.
Czyli można opisać technokratyczny świat
za pomocą metafor?
I tak zawsze posługujemy się metaforami.
Są tylko rożne słowniki. Możesz wszystko
ubrać w mocna rytmizację jak Kaliber 44
albo zapisać to w języku Dehnela. Można to
zrobić na tysiąc sposobów. Ale co do tego, że
poezja traci na znaczeniu, to zgoda. Ludzie
wolą Internet.
Traktor Królewski, nr 3 (11) 2007
Jan Barański
polonizacja
traktor dojedzie wszędzie
Socjologowie w przyszłość
II Kongres Obywatelski – raport
W sobotę 10 marca wrzało. Brak słońca nie zdołał ostudzić
gorącej atmosfery panującej tego dnia w gmachu głównym
Politechniki Warszawskiej.
Jej sprawcą był II Kongres Obywatelski, pod aktualnym i wizjonerskim hasłem przewodnim: „Rozwój przez wspólnotę i konkurencyjność”. Inicjatywa ta, wspierana przez Warsztaty Analiz Socjologicznych, gromadzi w jednym miejscu, w rozważaniach nad ważkimi
problemami współczesnej polskiej rzeczywistości różnorodne środowiska społeczno-kulturowe, począwszy od sław świata nauki, poprzez
przedstawicieli polityki, mediów i sektora pozarządowego, aż po
młodzież licealną i studentów. Tym samym staje się demokratycznym
forum wymiany myśli i poglądów, rozbudzając świadomość
obywatelską i mobilizując do
jej pogłębiania.
Kongres Obywatelski to
przede wszystkim miejsce
spotkania: Ludzi i Idei, o czym
świadczy dobór prelegentów
i szczegółowy program sesji
tematycznych. Poruszały one
bieżące kwestie, m. in. przyszłe wartości Polaków, korzyści z migracji, kształtowanie
polityki rodzinnej czy wizja
Marszałek Bogdan Borusewicz
rozwoju polskiej gospodarki
w kontekście globalizacji.
Panele miały
charakter
interaktywny, dawały
publiczności możliwość
udziału
w dyskusji i zadawania pytań. Mimo
Paulina Drożdż i Damian Podawca z WAS
pokaźnej frekwencji fachowa obsługa zadbała o sprawny przebieg i miłą atmosferę. A po
Kongresie jego młodzi uczestnicy mieli jeszcze okazję do nieformalnego spotkania w Warszawskim klubie „planbe”.
Przygotowania do Kongresu zaczęły się miesiąc wcześniej. Dzięki
inicjatywie Aleksandra Z. Zioły (szefa zespołu Warsztatów Analiz
Socjologicznych) przed Kongresem 10 lutego 2007 roku w Warszawie i 12 lutego 2007 lutego w Opolu odbyły się spotkania focusowe,
których tematem była Polska w oczach młodego pokolenia Polaków.
W pierwszym uczestniczyli studenci i doktoranci z Krakowa, Warszawy i Wrocławia, w drugim – z Katowic, Gliwic i Opola. Zaowocowały one dziewięcioma tekstami, które znalazły się w publikacji Kongresowej, a koordynatorka owych spotkań Magdalena Mike wystąpiła
w sesji otwierającej Kongres.
Ewelina & Paulina Drożdż & WAS
www.warsztaty.org
Legalne korki
konferencyja prasowa czy naukowa?
Najciekawsze było, czy rzeczywiście legalne korepetycje
można prowadzić tylko po zarejestrowaniu działalności gospodarczej. To jak tu swobodnie udzielać korepetycji?
Przy wsparciu Instytutu Sobieskiego (Nowy Świat 27 – Trakt,
a jak) Maciek Jaszczuk (prawo) i Maciek Gnyszka (socjologia i architektura) – młodzi przedsiębiorcy zrzeszający korepetytorów pod
firmą Pogotowienaukowe.pl – zorganizowali w lokalu Instytutu konferencję „Korepetycje. Szara strefa. Co dalej?”. Fenomen Pogotowia
oraz powyższa kontrowersja sprawiły, że zjawili się liczni przedstawiciele gazet i stacji radiowych.
Problem dość szybko rozwiązał dr Adam Szafrański z WPiA,
jednak dziennikarze potrzebowali na to trochę czasu i wciąż padały
pytania: ale jeśli jestem studentem i chcę sobie trochę dorobić... Jak
zaznaczył, prowadzenie zarejestrowanej działalności gospodarczej
wiąże się z płaceniem podatków oraz składek ubezpieczeniowych
i zdrowotnych, co stanowi istotną barierę opłacalności (na poziomie
ok. 800 zł; dla początkującego ok. 300 zł). Ale pod pojęcie przedsiębiorcy z ustawy o swobodzie działalności gospodarczej podpada ten,
kto działalność prowadzi w sposób ciągły i zorganizowany. Należy
tu przyjąć, że dochód z działalności powinien być jego głównym czy
znacznym dochodem, głównym źródłem utrzymania. Jeżeli więc taki
student prowadzi działalność w węższym zakresie, wystarczy jeśli
rozliczy się z urzędem skarbowym (19%), przy czym, o ile nie przekroczy I progu, podatek zostanie mu zwrócony. W takim wypadku
udzielanie korków jest legalne,
jeśli dopełni się
tej formalności.
I niczego się nie
traci.
Ciekawe
było też pierwsze wystąpienie
– prof. Elżbiety
Putkiewicz
z pedagogiki,
Jaszczur
która prezentowała wyniki badań przeprowadzonych w Polsce, na Bałkanach, na
Kaukazie i w Mongolii. Pokazała ogromna skalę pobierania korepetycji (rekord w kategorii „przygotowywaniu się do egzaminów
na studia” osiągnął Azerbejdżan – 90% licealistów; w Polsce – 50%)
i patologicznego zjawiska udzielania korków swoim uczniom ze
szkoły publicznej, co nazwała „łamaniem etosu szkoły i nauczyciela”,
stawiając ogólne pytanie, czy świadczy to o porażce państwa w dziedzinie oświaty. Mówiła o scenariuszu descholaryzacji, według którego szkoła tylko certyfikuje, a młodzież uczy się gdzie indziej, oraz
o zagrożeniu macdonaldyzacji na rynku korepetycji. Zapytana w tym
kontekście o ocenę Pogotowia, określiła je jako wzór zdrowej alternatywy dla takich tendencji, ze względu na fachowość, brak utowarowienia i zubożenia (minimalizacji) oferowanej pomocy.
Przemawiał też Maciej Chyż z Transparency Int. – o korkach jako
formie korupcji itp., oraz Kuba Wronkowski z inkubatora przy UW,
który ciekawiej mówił do mikrofonu na korytarzu przed rozpoczęciem, kiedy to skonstatował, że studia to już taki etap doszlifowywania, bo karierę należy budować już gdy się jest w podstawówce. Potem
jeszcze dyskusja i pytania do Pogotowia.
Oj ciekawie było. Nasi chłopcy, jeszcze przed rozpoczęciem
maglowani przed kamerą i mikrofonami, świetnie dali sobie radę, raz
po raz miażdżąc aluzjami Radio Kampus, które się nie akredytowało.
No i już wiadomo, co dalej z tą szarą strefą.
Nowy medialny wyszczerz Gnychola
Traktor Królewski, nr 3 (11) 2007
Naczel
traktor dojedzie wszędzie
Na prawo – w lewo
Dni Otwarte na UW
Niedziela 19 marca, przed południem. Szaro, chłodno, pada.
Gdzie ta wiosna? Wysiadam z 503. Za chwilę natrafię na ulotkarzy – dni otwarte UW to dla nich świetna okazja – tłumy zdezorientowanych licealistów, sięgających po każdy papierek rozdawany w okolicach uniwerku. Tak było w poprzednich latach.
Ale dziś przy bramie stoi tylko kilku, przechodniów jeszcze
mniej. Może ja dni pomyliłam...
Nad bramą żadnego napisu. Udam się w kierunku AudiMaxu. Tam
zawsze najwięcej się działo. Przed budynkiem kręci się parę żywych
istot. Tuż przy wejściu czerwona ulotka i pytanie – Interesowałaś się
kiedyś Ameryką Łacińską? – Ale ja już mam studia. – To świetnie!
W takim razie zapraszamy na podyplomowe. Przez chwilę wysłuchuję opowieści. Stop. Teraz ja trochę popytam. Stoją przy drzwiach,
na pewno coś ciekawego zaobserwowali, usłyszeli. Najczęściej zadawane pytanie: Którędy na prawo?, a paradoksalnie jest na lewo.
Przed stoiskiem dziennikarstwa dwie nieco zagubione dziewczyny. Dopiero przyszły. Co planują? Odwiedzić muzykologię i polonistykę. Dwa kroki dalej grupka roześmianych chłopaczków. Przyszli
dowiedzieć się o wymogi. A może obejrzeć też studentów? Zdecydowanie tak. W szczególności studentki. – Wczoraj były takie fajne
z europeistyki – rzuca jeden. – Tak! – potwierdza reszta zgodnym
chórem. Które kierunki ich interesują? Historia, archeologia, administracja, geodezja. No proszę, żaden ani słowem o prawie. Najbardziej
nietypowa rzecz, jaką usłyszeli? Na archeologii przekonywali, że na
wykopaliskach dla zabicia czasu... się pije. Ta informacja wyraźnie
zapadła chłopakom w pamięć. Przeczytali o tym na stronie internetowej? Wątpię. I nie znaleźli nikogo, kto by zniechęcał ich do swojego
kierunku.
Czemu studenci poświęcili wolny weekend na prezentowanie
swojego kierunku? Często z obowiązku, jako samorządowcy. Względy
towarzyskie i nutka patriotyzmu też nie okazały się bez znaczenia.
Ludzi było znacznie mniej niż w poprzednich latach. Tłumaczono
to większym dostępem do internetu, gdzie moża znaleźć większość
potrzebnych informacji, słabą reklamą i kiepską pogodą.
Czego zainteresowani chcieli
się dowiedzieć? Pytania padały
od dość konkretnych: o wymogi,
próg punktów (którego oczywiście póki co nikt nie zna),
Czy ulotka jest do wzięcia?, przez
bardziej ogólnikowe: Czy łatwo
się utrzymać?, po najbardziej niekonkretne: Jak jest na studiach?
Niektórym jednak słowo „studia” nie chciało przejść przez usta i posługiwali się dość bezpiecznym,
niezdefiniowanym zamiennikiem – zaimkiem: Co to właściwie jest? Co
się po tym robi? O ile odpowiedź na to ostatnie nie sprawiała większych
problemów, o tyle trudniej było studentom określić, co konkretnie
oni zamierzają robić po ukończeniu swojego kierunku. Dni otwarte
odwiedziła też pewna maturzystka, zainteresowana prywatnymi
możliwościami dostania się na wymarzony kierunek oraz nadgorliwa
mama z pytaniem: Do którego liceum mam posłać swojego syna, żeby
dostał się na prawo? Przy stoisku politologii nie obyło się oczywiście
bez akcentów politycznych: Skoro u Was kształci się przyszłych polityków, czy jest przedmiot „Kradzież mienia publicznego”?
Sympatyczna. Tak przede wszystkim oceniali atmosferę dni
zarówno organizatorzy, jak i uczestnicy. Niektórzy wskazywali jeszcze
na integracyjny charakter imprezy i jej konstruktywność. Dla innych
było wprost przeciwnie: zbyt niekonkretnie, leniwie a nawet śpiąco. Ale,
jak powiedzieli panowie ze straży uniwersyteckiej: To już tradycja.
Jak to oni, o żadnych przygodach, towarzyszących przedsięwzięciu,
nie chcieli opowiedzieć. Za to zastrzegali się, że każdemu z uczestników zawsze w miarę możliwości pomogą, wysłuchają, zaprowadzą
w upragnione miejsce i wręczą uniwersytecką krówkę w granatowym
papierku z logo UW. Też dostałam. Warto było zapytać.
Ola Popiołek
germanistyka
Fakty i mity
czyli jak widzimy niepełnosprawnych
22. marca w warszawskim Silver Screenie odbyła się konferencja pt. Wizerunek osób niepełnosprawnych w mediach – fakty
i mity.
Zaprezentowane zostały doświadczenia brytyjskie w zakresie
budowy nowoczesnego wizerunku osób z różnymi rodzajami niepełnosprawności. Poruszona została tematyka włączania tych osób
w codzienną komunikację w mediach.
W konferencji wzięli udział: Elspeth Morrison, brytyjska specjalistka ds. wizerunku osób niepełnosprawnych, producentka telewizji
BBC, Maryke Lefebvre, Dyrektor Zarządzająca Europejskiego Stowarzyszenia Agencji Reklamowych (EACA), Danuta Gorajewska, specjalistka ds. wizerunku osób niepełnosprawnych z Akademii Pedagogiki Specjalnej w Warszawie, Rzecznik Osób Niepełnosprawnych
Telewizji Polskiej, scenarzystka Ilona Łepkowska oraz przedstawiciele agencji reklamowych.
W dalszym ciągu ukazuje się osoby z dysfunkcją albo jako osoby
bezradne, które nie mają zapewnionego minimum socjalnego, albo
herosów, żelaznych bohaterów z tego względu, że starają się żyć tak
jak osoby zdrowe. Nie ukazuje się ich jako osób uczestniczących
w życiu społecznym, aktywnych, zadowolonych z życia. Nie chodzi
tylko o tworzenie specjalnych programów adresowanych do tej grupy
docelowej, ale włączanie tych osób w istniejące przekazy medialne.
Dla przykładu w Telewizji Polskiej pracują 22 osoby posiadające orzeczenie o niepełnosprawności. Są one niewidoczne.
Należy pamiętać, iż niepełnosprawność jest częścią życia, dosyć
istotną, ale jednak częścią. Kreowanie takiego wizerunku implikuje
poważne konsekwencje. Ze względu na stereotypowe ukazywanie
osób z niepełnosprawnościami nie jest to atrakcyjne dla reklamodawców.
Dla przykładu, Elspeth Morrison zwróciła uwagę, że język i słownictwo w niektórych materiałach filmowych o niepełnosprawności
może nacechować pejoratywnie prezentowane wiadomości: Niekiedy
ton głosu jest tak poważny, że sam zdaje się mówić: jakie to okropne,
jakie to straszne. Moim zdaniem niepełnosprawność jest faktem,
żyjąc z nią trzeba niejednokrotnie wziąć pod uwagę nawet w prozaicznych, zdawałoby się, sytuacjach. Szczególnie w Polsce, gdzie nie ma
wypracowanych rozwiązań niezbędnych dla osób żyjących z niepełnosprawnością, takich jak zapewnienie dobrej jakości sprzętu, rehabilitacji czy zniesienia barier architektonicznych. Wprowadzenie tych
rozwiązań w życie jest niezbędne ponieważ istnienie barier architektonicznych powoduje powstanie barier mentalnych. Niepełnosprawność nie powinna stać się pryzmatem przez który postrzegana jest
osoba, ponieważ posiada ona także zalety i wady, plany marzenia.
Na konferencji prezentowane były także spoty, reklamy, które
mogą posłużyć jako dobry przykład kreowania osób niepełnosprawnych w mediach. Niestety, Telewizja Polska wycofała się z emitowania
niektórych spotów, promujących rok 2003 jako Europejski Rok Osób
Niepełnosprawnych. W moim przekonaniu były to bardzo dobre
reklamy, które ukazywały ludzi z różnego typu dysfunkcjami jako
osoby funkcjonujące w społeczeństwie, aktywne, których odmienny
sposób poruszania się czy brak jednego ze zmysłów nie predestynuje
do świętości czy litowania się nad taką osobą.
Konferencja ta ukazała, gdzie jako społeczeństwo mamy dążyć.
A wiadomo, że wytyczenie drogi jest równie ważne, jak podążanie
nią. Dla mnie było to raczej rodzajem przypomnienia niż odkrycia
nowej ścieżki, którą należy kroczyć. W Polsce jest ona nadal zarośnięta.
Traktor Królewski, nr 3 (11) 2007
Anna Werenc
dziennikarstwo
8
w lusterku traktora
winda, poziom -1
labirynty
na I piętr
ze i ich m
ieszkańc
y
sandra i
k
Pani Ale
wejś
ci
e do
podz
iemi
- na
włas
ne ry
zyko
Traktor Królewski, nr 3 (11) 2007
tzw
a
w. test n
w lusterku traktora
Biblioteczne zakamary
u filozofów i socjologów
– Ale w bibliotece nigdy nie postała moja noga. Labirynt...
– Biblioteka jest labiryntem?
– (...) Biblioteka jest wielkim labiryntem, znakiem labiryntu świata. Wchodzisz i nie wiesz, czy wyjdziesz. Nie należy przekraczać słupów Herkulesa..
„Imię róży” Umberto Eco
widok z C14, ulubionej
ść
szczupło
pracowni naukowej
Wbrew ostrzeżeniom starca Alinarda z Imienia róży odważyłam się
zagłębić w pewien biblioteczny labirynt. I to nie byle jaki, bo labirynt
najzasobniejszej w literaturę filozoficzno-socjologiczną biblioteki
w Polsce.
Biblioteka Wydziału Filozofi i i Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego
(bo o niej właśnie mowa) mieści się w budynku przy KP3. Jej bogate zbiory
zajmują pokaźne przestrzenie od najgłębszych piwnic aż po strych (drożność międzypiętrową zapewnia książkom winda wybudowana w... kominie
– udźwig 100 kg, ale podobno w praktyce załadowana powyżej 20 odmawia
posłuszeństwa). I wierzcie mi lub nie, ale chwilami naprawdę można się tam
poczuć jak w tajemniczym labiryncie rodem z powieści Eco. Całe szczęście, że personel biblioteczny nie ma w sobie nic z podejrzliwego i ponurego
bibliotekarza Jorgego. Pan dyrektor Janusz Siek jest wzorcowym wręcz przeciwieństwem owego mnicha, a sympatyczna pani Ola Łabuńska, moja przewodniczka, z postaci literackich przywodzi mi na myśl jedynie Ariadnę.
Każde piętro kryje jakieś ciekawostki. W magazynie, który mieści się
na tyłach wypożyczalni, jeden z pracowników biblioteki trzyma swoją prywatną kolekcję sztuki. Na moje oko ponad 20 portretów pilnuje najgłębszego
zakamarka na pierwszym piętrze i z wyżyn regałów obserwuje przemykających z książkami bibliotekarzy.
Do nieprzeniknionych tajemnic bibliotecznych podziemi (które zwiedzałam w drugiej kolejności) prowadzi wejście obok toalety. Na drzwiach
widnieje napis: „Węzeł cieplny. Wyłącznik główny”. Informacja dość nietypowa, jak na oznaczenie wrót do książkowego labiryntu. Ale kogo nie zrazi,
ten ma szansę znaleźć tam (oprócz wydziałowego księgozbioru, rzecz jasna)
m.in.: pokaźną grupę starych, połamanych krzeseł, „zezłomowane” nadwyżki dzieł Marksa, Lenina i Mao Tse Tunga, choinkę czy złamany wpół
wentylator (węzeł cieplny i wyłącznik główny też oczywiście są). Spacerom
po podziemnych korytarzach dodaje smaczku fakt, że kiedyś, zanim sprowadziły się książki, swoją siedzibę miały tam kości, czaszki i inne skarby
wykopane przez archeologów.
Na koniec został strych, który sam w sobie jest jedną wielką ciekawostką.
W połowie lat ‘70 biblioteka była już tak szczelnie zapełnione regałami, że
ówczesna pani dyrektor (kobieta o krągłych kształtach) miała trudności
z przechodzeniem pomiędzy nimi. Zdecydowano wtedy, że czas najwyższy rozejrzeć się za jakimiś nowymi powierzchniami dla rozrastającego się
błyskawicznie księgozbioru. Książki tułały się od jednej salki do drugiej,
aż wreszcie na początku lat osiemdziesiątych (wtedy rozluźniono przepisy
dotyczące zagospodarowywania strychów) zadomowiły się na poddaszu.
Pan Janusz Siek wraz z profesorem Korolcem urządzili tam czytelnię tekstów
fi lozoficznych od starożytności do renesansu, tak zwaną C14. Okazała się
ona strzałem w dziesiątkę. Poddasze z pięknym widokiem na wieże kościoła
św. Krzyża stało się ulubionym miejscem pracy fi lozofów z całej Polski, którzy przyjeżdżali tam korzystać z najbogatszego w kraju zbioru tekstów źródłowych. Do dziś pachnie tam starą biblioteką i fi lozoficzną zadumą, choć
strych jest od niedawna na etapie przygotowań do generalnej przebudowy,
a czytelnia C14 przenosi się na dół.
Imponujące zbiory (m.in. odziedziczone w spadku po słynnych fi lozofach szkoły lwowsko-warszawskiej), unikalne archiwa rękopisów, a na
straży tego bogatego księgozbioru skrupulatni bibliotekarze, którzy z pasją
oddają się jego konserwacji, retrokonwersji, digitalizacji i innym równie
skomplikowanym zabiegom. Po przewędrowaniu wszystkich bibliotecznych
zakamarów (zajęło mi to
prawie godzinę!) poczułam się naprawdę dumna,
że korzystam z t a k i e j
biblioteki. I, że odważyłam
się wejść do labiryntu.
Milena Linde
filozofia i pedagogika
Traktor Królewski, nr 3 (11) 2007
9
10
śruba
Dandys wciąż żywy
Powtarzam. Dandys wciąż żywy.
Poniższy tekst to odsłona dandysa, a przy okazji odsłona budowy nowoczesnego wywiadu.
Dialog zachęcający do dalszego zapoznania się z tekstem
Persona x: Co tak rzęzisz? Odzywa się twoja
gruźlica?
Persona y: Jestem przeziębiony, skacowany
i sponiewierany po wczorajszej nocy w Jadłodajni.
Wstęp i zarysowanie konturów oraz tła
Żyć i umrzeć przed lustrem? Czemu
nie? Niektórzy by mogli. Na przykład Mori
i Luca. Dandysi. Doskonale wtapiają się
w stereotyp chłopaka-polonisty, takiego, co
stoi pod wydziałem w pozie wysmakowanej,
zaciągając się dymem, który unosi się wokół
kolorowego szalika lub zawisa chmurą nad
misternie splecioną konstrukcją niby-rozczochranych włosów.
Odsłona pierwsza Wiele wyjaśniająca, zarazem będąca przedstawieniem postaci
Mori, podpisałeś wasze wspólne zdjęcie „Czołowi dandysi polonistyki”. Czy
naprawdę uważasz, że jesteście dandysami?
Luca: Mori, podszywasz się pod moją dandysowską sławę.
Mori: Zmierzchającą...
Luca: No tak, jestem na piątym roku.
(O czym piszesz pracę?
Luca: O Charlesie Bukowskim) – w nawiasie,
ale jednak podkreśla kontury i tło
Kto jest większym dandysem?
Mori: On!
Luca: Czemu ja?
Mori: Bo ty więcej o siebie dbasz.
Luca: Ale wczoraj byłem zaniedbany. Aż mi się włosy świeciły.
czasu, żeby pójść na zakupy.
A gdzie kupujesz ubrania? Czy to Arkadia
czy Tani Armani?
Luca: W sklepie „Vintage”. Taki lumpeks, są
tam diesle, lacosty. Tam kupiłem tę koszulę
Pierre Cardin, która normalnie kosztuje
dwieście złotych, a ja kupiłem ją za 60, nową,
nieużywaną.
Odsłona czwarta Krótka charakterystyka zachowania
Luca: Mori, jak to jest, że ty wszędzie chodzisz i zawsze machasz jakąś flagą?
Refl eksja nad
Co to znaczy być dandysem?
Mori: Trzeba dobrze wyglądać. Czasem się
spędza dwie godziny rano w łazience...
Luca: Ja nie spędzam aż tyle czasu w łazience.
Czasem biję rekordy szybkości. W sobotę
wstaję o 4 rano...
Zaczynasz się szykować na wieczorne wyjście...
Luca: Nie, mam pociąg do Tczewa, gdzie
mieszka moja dziewczyna. Ostatnio zaspałem i musiałem szybko wybiec z domu, mimo
to nie wyglądałem źle.
Żyć i umrzeć przed lustrem
Luca: Ostatnio rozmawiałem o tym z moją
dziewczyną. Mamy to samo. Jak idziemy
ulicą...
To patrzycie na szyby zamiast na siebie
nawzajem?
Luca: Nie, jak sami idziemy i jedzie samochód
i w szybie odbija się słońce, to przeglądamy
się tak szybko, bokiem,
Luca: Ale to jest dandys metafi zyczny. Pięknie wygląda, ale jest nieszczęśliwy, nie jest
zdolny do działania.
Wizerunek, wizerunek, wizerunek!
Luca: Wi zeru nek zawsze jest kreowa ny. Zasadą da ndysa jest to,
że trzeba wyglądać świadom ie. Nie
jestem jakaś ciota, co po prostu
siedz i przed lustrem. Ja kreuję
swój wygląd. Jeżeli wygląda m tak,
a n ie i naczej, to z naczy, że tak
ch ciałem, że o to zadbałem, że to
było pod moją kontrolą i że to jest
element mojego wi zeru nk u.
Sedno sprawy trzeba zaznaczyć innym krojem.
Mori: Świadomość tego, że dobrze wyglądasz
pomaga troszkę. Gdy wiem, że dobrze wyglądam, czuję się pewniej.
Chcesz się podobać kobietom czy przede
wszystkim sobie?
Luca: Sobie. Chcę być zadowolony z tego, że
wyglądam dobrze. W byciu dandysem nie
chodzi o to, żeby wyrywać laski.
Obszar występowania Świat przedstawiony postaci Gdzie są
Gdzie najczęściej można spotkać dandysa?
Czy istnieje taki kraj, miasto, klub lub
wydział?
Mori: Polonistyka! Może jeszcze te ekonomiczne kierunki. Tylko oni tam są innym
rodzajem dandysów. Czytają Logo i muszą
wyglądać tak samo. Lansują się.
Luca: Bo w dandyzmie nie chodzi o lans.
Nieee?
Luca: Tzn. nie o taki wulgarny lans. Chodzi
o taki dobry lans.
Jak u Tyrmanda?
Luca: Tak, taki dobry, fajny
lans, nie prostacki. Nie chodzi
o to, żeby się lansować z prądem,
bywać w modnych klubach.
Używacie brylantyny?
Luca: Nie. To była taka brylantyna
dnia powszedniego. Noszę teraz
długie włosy, bo nie mam kiedy
iść do fryzjera.
Mori: Wiesz, jak teraz wyglądasz z tymi włosami? Kto grał
Pawła z Klanu...
Luca: No wiesz?
Cechy inne
Mori: Dandys to taki egocentryzm.
Luca: Nie zgadzam się. To kojarzy
się z czymś złym. Myślisz o aspekcie psychologicznym. A chodzi
o wygląd zewnętrzny, wizerunek.
Taki trochę PR. Sam sobie robisz
PR.
Odsłona druga, dająca do myślenia
Czy dandys da się wziąć pod
pantofel?
Luca: Moja dziewczyna twierdzi, że jestem
pod pantoflem... Może to prawda.
Mori: Ja bym się dał wziąć pod pantofel
jakiejś ładnej i inteligentnej dziewczynie.
Odsłona trzecia Ubiór i miejsce jego zakupu
Luca, masz na sobie dżinsy, krawat, kamizelkę i marynarkę.
Luca: To mój ulubiony strój. Właściwie to
cierpię na brak stroju. Ostatnio nie mam
Ponieważ dandys wyciąga telefon
chwytamy ten moment, w którym nas widać.
Mori: Cierpię przez to, że na mojej klatce
schodowej nie ma lustra...
Luca: Na imprezie, w klubie zawsze się przeglądam, jak już jestem w łazience. Lubię wiedzieć czy nic nie psuje mojego wizerunku.
Czy telefon jest elementem wizerunku dandysa?
Luca: Telefon, oprócz tego, że ma służyć do
dzwonienia, musi ładnie wyglądać.
DG nie D&G
Golić nie golić
Najsławniejszy dandys?
Mori: Dorian Gray.
Luca: Są faceci, którzy golą sobie ciało. A ja
uważam że facet powinien być owłosiony.4
Musi, skoro ma tyle twoich zdjęć w środku.
Luca: Regularnie zgrywam na kompa.
Traktor Królewski, nr 3 (11) 2007
11
la gente – mieszkańcy Traktu
Nocna warta
Lucjan opowiada o swoim nowym serwisie dla nocnych marków
Nareszcie jest! NOCNE.WAW.PL – strona
internetowa, która pomoże nam zaspokoić głód i pragnienie na całonocnych
imprezach, już działa. Specjalnie dla Was
(sic!) przeprowadziliśmy wywiad z jej
współautorem, Lucjanem Morawskim.
Wasza strona promuje jedzenie i alkohol na
dowóz. Powiedz, jak powstał te pomysł.
Idea zrodziła się z własnego zapotrzebowania.
Ja i mój kolega z Politechniki, Szymon Biały,
chcieliśmy kiedyś zamówić pizzę w nocy,
bo zgłodnieliśmy. Niestety, nie mogliśmy
znaleźć żadnych informacji w Internecie
na temat fi rm zajmujących się dowożeniem
jedzenia czy alkoholu po 22.
Są przecież sklepy i pizzerie pracujące
w nocy.
Jeśli chodzi o całodobowe sklepy, to ciężko
zorientować się, kiedy jesteśmy poza swoją
okolicą. Są fi rmy rozwożące produkty spożywcze całą noc. Problem polega na tym,
że nie ma na ich temat żadnych informacji
w sieci. Tworząc naszą stronę musieliśmy
sami zlokalizować, gdzie co jest.
Wasza strona jest skierowana głównie dla
studentów balujących na wyjazdach, poza
domem?
Tak, ale balować można również w dzień,
dlatego nocne.waw.pl dostarcza informacji
o fi rmach pracujących także w ciągu dnia.
Pomyśleliśmy głównie o uczniach i studentach, ale także o biznesmenach. Przecież
faceci w garniaku nie będą wychodzić z domu
w nocy po pizzę.
Słusznie. Dzięki stronie można zamówić
dowóz nie tylko nocą, ale i w ciągu dnia. Jak
to dokładnie wygląda?
Na ekranie wyświetlają się wszystkie informacje o fi rmach zajmujących się dowozem
i sklepach całodobowych: telefon, godziny
pracy, adresy, a także i ich strony internetowe, jeśli takie istnieją.
Promujecie jakieś firmy lub też one promują Was? Jak to jest?
Staramy się wspierać małe fi rmy, bo do
nich dużo trudniej dotrzeć – dużo ludzi
klika w reklamy, a nierozwinięte sieci nie
mają dobrego marketingu. Liczymy na to,
że każdy zainteresowany coś doda od siebie
i zwiększy bazę danych. Dlatego apelujemy
o to do wszystkich, którzy natrafią na naszą
stronę. Przewidujemy, że ludzie będą działać
dla dobra innych – tak, jak my.
Liczycie na zysk?
Współpracę z fi rmami zaczynamy dopiero za
2 tygodnie. Jak na razie zarobiliśmy 10 dolarów przy tworzeniu strony. Na razie nie ma
popytu, bo ludzie nie wiedzą o tym. Oczywiście, liczymy na jakiś zarobek w przyszłości.
Naszą współpracę z fi rmami wyobrażamy
sobie tak, że osoba zamawiająca coś dzięki
naszej stronie dostanie hasło, które przedstawi przy zamówieniu. Dzięki temu dostanie
np. specjalne hasło, a obsługa lokalu będzie
wiedzieć, że klient trafi ł z naszej strony.
Czy nie boicie się o problemy natury
moralno – prawnej? Strona może ułatwić
nieletnim dostęp do alkoholu.
Tak, ale żeby temu zapobiec, dodamy ostrzeżenie: alkohol dozwolony od lat 18. Nie ma
i nie będzie żadnych problemów prawnych.
No, takie ostrzeżenie chyba niewiele
pomoże.
A jednak – może spowodować blokadę psychiczną. Nic więcej nie możemy zrobić.
Odpowiedzialność spoczywa na dowożących, ludzi bezpośrednio odpowiedzialnych
za przekazanie produktów.
Krysia Bielecka
filozofia
Wasza strona powstała jakiś miesiąc temu.
Jak rozwinęliście współpracę z firmami?
4 Można być dandysem, ale nie można tracić
przy tym atrybutów męskości.
Ozdoby Codzienne i niecodzienne
Mori: Lubię rzemyki, koraliki, drewniane,
takie naturalne. Nie jakąś błyszczącą biżuterię, wyjebany w kosmos pasek.
Luca: Sorry, ja się z tobą nie zgadzam, nie chcę
ci teraz wrzucać. Bardzo nie lubię, jak facet
ma tu koraliki, tam rzemyki, takie wszystkie
pierdoły na sobie, takie drewniane rzeczy. Ja
nie mam biżuterii, bo mi ciągle brakuje kasy,
żeby sobie kupić coś porządnego. Chciałbym
sobie kupić taki porządny, złoty, gruby łańcuch, taki mexico.
Otoczenie i dramaty
Mori: Wszystko, co otacza dandysa, jest dla
niego ważne.
Luca: Na przykład kolory, cały dizajn jego
pokoju, w ogóle przestrzeni, w której żyje.
piękna wszelakiego.
Luca: Ja lubię Bogusława Lindę, lubię, jak się
prezentuje, jak mówi, jego gesty.
Mori: Małaszyński nieźle wygląda, tak spójnie.
Luca: Dandys lubi mieć na sobie jakieś fajne
akcenty, coś, co go wyróżnia z tłumu. Przykład – żółte, agresywne paski na bordowym
tle mojej marynarki.
Mori: Nie ma nic gorszego, niż mieć na sobie
coś, co cię wyróżnia z tumu i w tłumie spotkać kogoś, kto ma na sobie to samo.
Dandys może kreować swój wizerunek także w Internecie, np na blogu lub na gronie
Zadanie: wyliczyć kilku polskich dandysów, a wśród nich wskazać dandysa bliskiego ideałowi
Mori: Zaraz tu będą podejrzenia
o homoseksualizm.
Nie, dlaczego?
Mori: Bo gdy facet mówi o innym
mężczyźnie, że mu się podoba, to
można to tak odczytać.
Mori: Wirtualna rzeczywistość sprzyja temu,
żeby trochę się podrasować.
Podrasowujesz się w photoshopie? Propozycje dodane przez słownik Word, nie znający
słowa podrasowujesz: odprasowujesz, doprasowujesz
Mori: Tylko raz to zrobiłem. Najczęściej
zmieniam tylko kolory.
Odsłona ostatnia Pointa bez szoku
Luca: Na tym polega cała zabawa, że budując
swój wizerunek artystyczny mogę wybierać
sobie różne rzeczy, które mi pasują.
Ale przecież kobiety często
zachwycają się urodą i stylem
innych kobiet i nikt ich przez to
nie posądza.
Mori: My, humaniści, jesteśmy znawcami
Traktor Królewski, nr 3 (11) 2007
Ania Godziuk
polonistyka
12
la gente – mieszkańcy Traktu
Ius Prześcieradlum
czyli konkurs prawa rzymskiego
Co może robić trzydziestu półnagich studentów w sobotnie
przedpołudnie na uniwersyteckim kampusie? Oczywiście,
uważny obserwator życia kulturalnego, które toczy się wokół
rozbebeszonego Krakowskiego Przedmieścia, musi kategorycznie odpowiedzieć: Jeśli to 21 kwietnia, to na pewno quasiretorzy w lnianych prześcieradłach toczą zażarte polemiki
procesowe w czasie konkursu prawa rzymskiego „Ius Controversum”.
Pomysł niecodziennej symulacji procesu rzymskiego à la anglosaski moot court zrodził się w głowach czworga studentów prawa
i MISH-u, w tym w grossum caput piszącego te słowa, w połowie listopada na trzecim piętrze Kwatery Glównej ZHP na tyłach Sheratonu.
Z poczatku koślawa, nieporadna myśl przeradzała się powoli w szeroki projekt pod egidą koła naukowego, które jako jedyne na kampusie statutowo i funkcjonalnie zajmuje się propagowaniem nauki
prawa rzymskiego. Koło naukowe prawa rzymskiego i kanonicznego
„Utriusque Iuris” na wydziale prawa to bowiem rzeczywiście jedyna
struktura z założenia nurkująca w odmętach zawiłej historii prawa.
A że ci studenci tworzą zarazem zarząd tego koła (O là!), stało się dla
nich jasne, że konkurs na pewno nie będzie paraelitarnym, hermetycznym wydarzeniem wydziałowym.
21 kwietnia przed oczami akademickiego jury staną w szranki
trzyosobowe drużyny, które zawczasu poznają treść 15 kazusów
z prawa rzymskiego. Sędzią niech będzie Tytus. Drużyny na miejscu dopiero jednak wylosują kazus konkursowy, który będą musieli
na punkty, i to przed zjadliwą, rozszalałą perspektywą panem et circenses publicznością studencką, po mistrzowsku odegrać w ramach
swojej trójki. Jeśli się okaże, że Aulus zawarł z Sextusem umowę
sprzedaży osła, zasądź sędzio na rzecz Sextusa prenumeratę „Traktora”. Tak więc podzieliwszy się na praetora (sedzię prawa), actora
(powoda) i reusa (pozwanego), każda z drużyn walczyć będzie przed
jury o jak najlepsze wyniki, aby dwa najlepsze teamy mogły zmierzyć
się w ekscytującym, eksplodującym konfetti finale tego samego dnia
po konkursowym obiedzie. W finale jednak drużynom nie pójdzie
zbyt łatwo: nie dość, że obie zmagać się będą przeciwko sobie i to
w tym samym kazusie, jedna jako actor, druga jako reus, to jeszcze
przed jury w roli sędziego (iudexa – sędziego faktów, trochę jak przed
amerykanską ławą przysieglych). Ale co najważniejsze, publiczność
będzie miała nad obiema zmagającymi się stronami fundamentalną
przewagę: widzowie przeczytają pełną wersję wydarzeń, podczas gdy
każda z drużyn znać będzie tylko częsć faktów, a stąd będzie zaskakiwana niemal organicznie nagłymi Deus ex machina przeciwnika.
Maciek
Witek
Piotrek
Trzej z czterech Muszkieterów Słowa – twórców konkursu
Zanosi się na niezłą zadymę, więc całe szczęście, że Krakowskie wciąż
jeszcze w bebechach – nie będzie czego demolować.
Ale nieco poważniej: „Ius Controversum” to poważny projekt
konkursowy pod patronatem samorządu studenckiego i sponsorowany całkiem poważnymi nagrodami rzeczowymi. Ba, za poważnym
projektem stoi poważne koło naukowe, które od ponad dziesięciu lat
prowadzi w klimatycznej, kultowej niemal bibliotece prawa rzymskiego i papirologii im. R. Taubenschlaga w kampusowym budynku
Collegium Iuridicum I, cotygodniowe spotkania z konstytucją,
administracją, filozofią prawa karnego czy prawem międzynarodowym i europejskim. Zatem wbrew nazwie koło nie ogranicza się
do „obojga” tytulowych praw; jego formuła wykracza znacznie szerzej, ale jakby nie patrzeć, niemal zawsze są to „dwa” prawa: pisane
i zwyczajowe, czy naturalne kontra pozytywne. Ale prawo rzymskie
w jego różnych wymiarach pozostaje jednak naszą domeną. Oryginalne połączenie formuły moot court z rzymskim procesem formułkowym to, jak sądzę, niekonwencjonalny sposób ucywilizowania
trudnej i może przykrytej nieco kurzem dyscypliny. Może dlatego
już tam, w harcerskiej kwaterze, zdecydowaliśmy, że zachęcimy do
udziału i uwagi nie tylko studentów prawa, ale i socjologii, historii,
kulturoznawstwa. Gdyby z nieco ironicznym uśmiechem zapytano
mnie, komu dziś potrzebny jest proces rzymski, odpowiedziałbym
bez wahania, że nasze prawo kontrowersji to nie dogmat myślenia
o świecie, a jedynie formula nauki myślenia jako takiego. Niewiele jest
bowiem konkursów retorycznych, więc niezależnie od tego, o czym
mówić będą uczestnicy, ważne będzie to, że w ogóle będą mówić, i to
mówić polemicznie, przekonująco. A tłumy przyszłych technokratów, klaskaniem mając obrzękłe prawice, pogratulują blyskotliwego
mistrzostwa tym zadeklarowanym indywidualistom, którzy dla zwycięstwa nauczą się pracować w grupie.
Przechodniu, jeśli więc spotkasz przyodzianego w prześcieradło
młodzieńca, przykryj go płaszczem, co
by nie umarł z zimna między koparką
Komatsu a pryzmą bruku. Może uratujesz w ten sposób życie przyszłemu radcy,
który tak rozpisze przetarg na remont
traktu, że Paryż – Dakar nigdy nie wróci
już na warszawską skarpę.
21 kwietnia zasądź sędzio na rzecz
Sextusa nagrody dla zwycięzców konkursu.
Mateusz O. Irmiński
prawo, filozofia, „Utriusque Iuris”
Na filozofii ogłoszono ostaniemi czasy, że studenci II, III i IV
roku muszą w oznaczonym terminie wymienić swoje legitymacje
na elektroniczne. Zarządzenie Pani Rektor w tej kwestii takiego
obowiązku nie nakłada. Według §1 „Zachowują ważność legitymacje studenckie wydane studentom, którzy rozpoczęli studia przed
dniem 1 października 2006 r.” Starym studentom wydaje się tą legitymację tylko wtedy, gdy z jakichś względów wydać ją należy (§3
ust. 2). Wydaje się jednak, że problem tkwi w sformułowaniu upraw-
Czwarty
nienia do ulgi, które widnieje na każdej legitymacji, czyli 50% na
przejazdy pociągami (2 klasą). Nasze legitymacje będa poświadczać
korzystanie z tej ulgi do końca tego roku kalendarzowego. Termin
ten jednak – logicznie rzecz biorąc – dotyczy tylko ulg na pociągi. Co
do innych ulg (np. na przejazdy środkami komunikacji miejskiej),
stara legitymacja będzie je poświadczać i po tym terminie, bo nadal
wynoszą one 50 %. Podstawa prawna: Rozporządzenie Ministra
Transportu, DzU 2006, nr 153, poz. 1098
legitymacje
Traktor Królewski, nr 3 (11) 2007
la gente – mieszkańcy Traktu
Mercedes wśród ekspresów
Rozmowa z panem Krzysztofem Szturo
Wchodzę – Pan Krzyś od razu uśmiecha
się szeroko. Zawsze tak wita swoich klientów. „Nie może być tutaj smutno, kto by
chciał wtedy przychodzić?” – mówi. Na
dobry początek rozmowy dostaję kubek
pysznej kawy.
Teraz na Nowym Świecie prowadzi Pan
restaurację Cavo?
Tak. Ten lokal to kontynuacja tej pierwszej
Eufemii, która powstała na Krakowskim
Przedmieściu, na ASP. Dlaczego przenieśliśmy się? Trzeba się rozwijać, otwieram też
kilka innych klubów. Poza tym ciężko było
przedłużyć tam umowę. Ja chciałem na dłużej, oni na krócej. No i trzeba było tam zrobić klimatyzację. Poza tym otwiera się teraz
Żurawia, od przyszłego tygodnia. Bedzie tam
taki sam styl, jak w pierwszej Eufemii, z ASP,
artystyczny wygląd, rzeźbione ściany, artystyczne jedzenie, artystyczna obsługa.
Jak się panu z nowymi studentami żyje?
Obawiałem się, że oni są trochę inni. Ale są
tacy sami, bardzo fajni. Jest ok, dobrze mi się
pracuje. Bardzo polubiłem studentów tego
wydziału, fajni ludzie, niezłe imprezy organizują. Przychodzą tu do nas, są jakieś zabawy,
wystawy. W pierwszej Eufemii nie działo
się tak dużo jak tutaj teraz. Bardzo prężnie
działa tutejszy samorząd studentów, stale coś
się dzieje. Jest może nawet fajniej.
A stała klientela z Eufemii?
Przychodzą, przychodzą. Początkowo zarzekali się, że nigdy tu nie zajrzą. Bo wiadomo,
inni studenci. Ale jednak. Organizujemy
różne imprezy, połowinki, był bal przebierańców na ostatki. Bawią się studenci i jedni,
i drudzy. Robiliśmy tez sylwestra. Przyszli
profesorowie, asystenci, studenci i też bardzo
fajnie to wyszło.
Nie żal Panu, że trzeba było opuścić dawną
Eufemię?
Mam trochę żalu, ale na Żurawiej będzie
to samo. Tutaj to lokal jest zaprojektowany
przez człowieka, co projektował restaurację
Mercedes, i nic nie niestety nie mogę zmienić w wystroju. Musi być jak jest. Trochę tu
luster powiesiliśmy, trochę kwiatów i innych.
O, tam na przykład stoi jedna rzeźba z Eufemii, dostałem ją jako pierwszą od studentów,
na samym początku. A na Żurawiej zrobię
lokat pt. powrót Eufemii pierwszej.
Planuje Pan rozszerzenie działalności?
Cóż. Studenci filozofii proszą, żeby na KP3,
tam na dole, zrobić im jakąś restaurację
i też mam plan, żeby to jak w Eufemii było,
kto wie. Studenci innych
wydziałów też przychodzą, proszą. Rozmawiałem np. z Akademią Teatralną. Myślimy z żoną,
żeby utworzyć filie, bo
wszędzie jesteśmy znani.
Co jakiś czas przerywamy
rozmowę,
przychodzą
klienci, pan Krzyś musi
ich obsłużyć.
Dlaczego restauracja?
Robimy to dla sztuki kulinarnej. Lubimy gotować,
sprawiać, żeby był dobry
klimat. Lubimy z żoną, kiedy studenci się
dobrze czują, są zadowoleni. Wychowaliśmy
już kilka pokoleń, mamy sporo znajomych,
zaprzyjaźnionych ludzi. A biznes to przy
okazji. Minęło nam już 10 lat na Uniwersytecie. Bo pierwszy był Skarabeusz, rozkręcony na geografii, najlepsze czasy, jakie ten
bar przechodził. Później zostaliśmy porwani
przez ASP, zaproponowali lepsze warunki,
no i lokal fajniejszy. Pierwsza Eufemia 7 lat
działała.
Organizuje Pan także akcje charytatywne.
Tak, zbieramy rzeczy dla dzieci z domu dziecka. Jakieś prezenty, kredki, ubrania. Zawozimy to do dwóch zaprzyjaźnionych domów
dziecka. Mam takie fajnie podziękowania,
zdjęcia, foldery od tych dzieci. Robimy
te akcje dwa razy w roku, w grudniu na
gwiazdkę i w okolicy maja/czerwca. Muszę
powiedzieć, że studenci są bardzo hojni,
kupią u mnie batona i wrzucą. Na początku,
jak rozkręcałem tę akcję, to jak zobaczyłem
pełen kosz, to aż mnie zatkało, wszystko było
– zabawki, kredki, jakieś gry. Pomagamy jak
możemy. Już czwarty rok z rzędu to robimy,
a dzieciaki są zachwycone. Dla dzieci warto.
Jaka była reakcja na zamknięcie dawnego
lokalu?
Kiedy zamknęliśmy Eufemię ludzie byli załamani, na gronie się martwili, co to będzie.
Bo początkowo nie mówiliśmy, że jesteśmy
tutaj, na Nowym Świecie 67. Lokal jest nie
duży i nie chcieliśmy, żeby masa ludzi się
zbiegła od razu. W końcu studenci z tego
budynku muszą mieć gdzie zjeść. Chcieliśmy
to systematycznie, powoli ogłosić, jak otworzymy Żurawią, żeby nie było tłoku. Zazwyczaj od poniedziałku do czwartku to pełno
ludzi jest, nie ma wolnych stolików. Dzisiaj
jest luźniej, bo piątek, ale jak widzisz, powoli
się schodzą.
Tajemnica Państwa kuchni?
To jest przez lata sprawdzone. Wiemy, co
lubi student. Gotujemy dla nich, żeby im
smakowało. Podstawowa zasada – student
lubi, żeby było smaczne, tanio i dużo. U nas
to się sprawdza. Kawa pyszna, jedzenie też.
Poza tym duży wybór dań mamy, sporo tego
jest. Robimy nawet trochę takich bardziej
wytwornych dla kadry naukowej.
Ranking dań?
Spaghetti jest tutaj number one, buritos,
potem wszystkie zupy, szpinak, placki czy
makaron ze szpinakiem. Sałatki są też bardzo lubiane, wszystko zostaje zjedzone.
Pierś z kurczaka z serem zapiekana. Ja lubię
gotować, lubię jak studenci są uśmiechnięci.
Prowadzenie tych lokali sprawia nam z żoną
przyjemność, to nasza artystyczna pasja.
Moja żona Justyna wkłada całe serce w to, co
robi. A najważniejsze, żeby student był zadowolony, żeby chciał do nas wrócić. Od czasu
do czas z gośćmi pogadam, ktoś się czasem
wyżali, jak mogę to pomogę.
A jak z paleniem? W Eufemiii było to
podzielone.
Wiadomo, że Ci, co przychodzą na kawkę,
to lubią sobie zapalić pijąc, ale zawsze mogą
pójść na górę, do palarni. No, w Eufemii
było to jednak plusem, ale lokal był większy,
można było część wydzielić.
Ile kaw robi Pan w ciągu jednego dnia?
Nie wiem. Nie liczę tego. W Eufemii miałem
ekspres z licznikiem, a tu mam taki profesjonalny. To jest poezja, można robić różne
kawy. To jest taki mercedes wśród ekspresów,
jeden z najlepszych w Europie. Nie ma tylko
licznika. No, w każdym razie, bardzo dużo
jest tych kaw.
Na koniec zamawiam specjalność tego dnia
– małże w sosie czosnkowym. Pyszne! Wiele
restauracji z prawdziwego zdarzenia może
pozazdrościć takiego dania!
Zdradzi Pan sekret wykonania?
(Mój rozmówca uśmiecha się przebiegle)
Tajemnica zakładu.
Karolina (Thida) Kalinowska
politologia
Traktor Królewski, nr 3 (11) 2007
13
14
tractor sum
Co powiedzieć chciał Rzymianin
czyli radykalny przekład dla każdego z łaciny na nasze z komentarzem i przypisami
Hrmpf...
Powitałbym Was dzisiaj jakimś radosnym, łaciennym pozdrowieniem, ale mam zły dzień i brak mi elementarnej ochoty, aby
być miłym. Niech za ostrzeżenie wystarczy Wam wszystkim to, że
na egzaminie z Typów Nawierzchni Drogowych w Apulii oblałem
wszystkich zdających, asystenta, sprzątaczkę, strażnika uniwersyteckiego i kilku rzymskim bogom ducha winnych przechodniów przed
moim Wydziałem. Więc nie oczekujcie jakichś towarzyskich fajerwerków.
Pamiętamy, gdzie skonczyliśmy ostatnio – zaczęliśmy wgryzać się
w dość absurdalnie się zapowiadający kawałek o ruchliwym i niezależnym TIRze rodem z Sardynii. Zobaczmy, co będzie dalej...
praeterea, ne sic ut qui iocularia ridens
percurram: quamquam ridentem dicere uerum
Pierwsze słowo: praeterea. W takiej formie wydaje sie dość trudne,
spróbujmy rozbić je na dwie części. Otrzymujemy prae i terea i od
razu widzimy, że coś tu nie gra. Za dużo tu „e”. Jedno z pewnością jest
zbędne, musiało przyplątać się z innego tekstu. Warto o tym pamiętać – jeżeli kiedykolwiek trafimy na dzieło Horadzego, w którym brak
będzie jednego „e”, to będziemy wiedzieć, gdzie się ono zapodziało.
Lecz w drugim słowie również mamy za dużo tej pięknej skądinąd
literki. Można wysunąć hipotezę, że drugie z niecnych „e” jest w istocie literą „r”, która to litera „r” prawdopodobnie była zbyt zmęczona
towarzystwem innego „r”, tego pierwszego, które było dokładnie
takie samo – stąd zmiana. Wydawać się to może cokolwiek bez sensu,
pamiętajmy jednak, że mamy do czynienia z utworem absourdalnym,
nie-na-serio, bez sensu, w którym zmuszeni jesteśmy od czasu do
czasu użyć narzędzi translatorskich, które zbyt wiele sensu nie mają.
Mamy więc „pra terra”. „Pra”, a więc poprzedzanie czasowe, coś
przed czymś. Tym czymś jest „terra”, czyli ziemia, podłoże, gleba.
Zwróćmy uwagę na ostatnie ze słów. Otóż, co następuje na chwilę przed
glebą? Oczywiście człowiek, zanim zaliczy glebę, najpierw upada.
Chodzi zatem o upadek, proces upadania, potoczne lecenie, czyli lot.
Do czego odnosi się ten lot? Struktura wiersza sugeruje, że do opisanego w zeszłym odcinku TIRa. Jest więc to TIR związany z lotem...
Być może chodzi o ciężarówkę dostawczej firmy DHL? Tego się nigdy
nie dowiemy (objaśniające wiele ilustracje do dzieła przepadły wieki
temu), ale jest to realna i dość prawdopodobna możliwość.
Zobaczmy, co dzieje się po przecinku. „Ne sic” nic nam nie
mówi, ale postarajmy się wyłapać wszystkie przeinaczenia. Po pierwsze, w „ne” jedna litera jest odwrócona. Która? To bez znaczenia
– po poprawce otrzymamy słowo „na” (e odwrócone daje a) lub też
słowo „ue”, które znaczy tyle, co „we” (u jest łagodną i subtelną formą
v, czyli po naszemu w... proste). Cóż natomiast znaczy owo tajemnicze „sic”? Ależ to nic innego jak „się”. Tekst najwyraźniej został
strasznie wytrzęsiony, taki w nim bałagan – tutaj literka „ę” straciła
kreseczkę i ogonek. A zatem „na się” (czyli de facto „na sobie”) lub „we
się” (czyli de facto „w sobie”). Ciężarówka ma jakiś towar – czy na
sobie, czy w sobie, to zależy od modelu wozu, a dokładnie od tego,
czy naczepa jest otwarta, czy też nie. Mistż Horadzy najwyraźniej nie
chciał tej kwestii rozstrzygać.
Kolejne słowa informują nas, co jest owym towarem. Mamy oto
bowiem „ut qui”. Jest „ut”, ale powinno być „ud”, chodzi więc o część
nogi. „Qui” nie jest tu nazwą żadnego przedmiotu, lecz onomatopeją. Wymówmy to głośno i przeciagle: quuiiiiiiii! [kwiiiiiiiii!]. Jedno
tylko zwierzę wydaje tak przedziwny i tajemniczy odgłos – to świnia!.
Mamy więc udo świni, czyli golonkę. Następne są „iocularia ridens
percurram”. Nikt nie ma chyba wątpliwości, że chodzi o okulary do
czytania dla kur! Odłączywszy „i” (spójnik), mamy „ocularia”, czyli
liczbę pluralną (numerus mnogus) od „ocularium” – okular. „Ridens”
podchodzi od angielskiego „read” (wiele słów nawiązuje tu do języka
angielskiego, co wskazuje, że utwór pochodzi z tzw. okresu birminghamsko-plymouthskiego), „percurram” rozpada się zaś na „per” (na,
a więc dla – to jasne, jeżeli mamy np. kurtkę na kogoś, to mamy ją dla
tego kogoś), curram to kura (słowo łacińskie wyraźnie nawołuje do
polskiego odpowiednika, albowiem wiele rzymskich kur przyjechało
do pracy do Rzymu właśnie znad Wisły).
Zobaczmy, co jeszcze podróżuje w sardyńskim transporcie.
Pierwsze słowo to „quamquam”. To słowo jest głęboko zaszyfrowane.
Zacznijmy od odwrócenia go wzdłuż osi poziomiej. Dostajemy „dnawdnaw”. Nadal nie ma to większego sensu, lecz możemy zapisać słowo
od końca (jak nie wiadomo, co począć, takie rozwiązanie jest niejednokrotnie najwłaściwsze). Otrzymujemy wyraz „wandwand”. Mamy
tu dwukrotnie powtórzone słowo „wand”, które Rzymianie przywieźli
od brytyjskich druidów, a które oznacza „różdżkę”, a w szerszym
kontekście – coś magicznego. Powtórzenie ma za zadanie podkreślić, z jak wielką magią mamy do czynienia (jednocześnie chciałbym
zaznaczyć, że wszelkie sugestie, jakoby dwukrotne „quam” [kwam]
miałoby być kolejną onomatopeją, wskazującą na pewne dziobate
ptaki wodne w liczbie dwóch, są całkowicie pozbawione podstaw jęzkowych, historycznych, czy jakichkolwiek innych).
Kolejny wyraz to „ridentem”. Cóż to za dziwo? Zobaczmy: po
pierwsze, widać wyraźnie ślady przesuwania liter. Najwyraźniej
litera „n” została przesunięta – jej właściwe miejsce jest między „i”
i „d”. Mamy więc „rind” i „etem”. Pierwsze słowo oznacza, mówiąc
najoględniej, woła, bydlę. Źródłosłów jest niemiecki, dlatego też
pewnie jest to wół z Niemiec. „Etem” wskazuje pewną czynność
– jedzenie. Kiedyś wyraz ten miał prawdopodobnie formę „eat’em”,
czyli „zjedz je/ich”, ale zaginęła gdzieś litera „a” – być może znajdziemy ją w innym tekście. Zjedz-wół, wół do jedzenia, wół martwy,
wołowina. Dalej jest „dicere” – „di” jest spójnikiem wskazującym
na to, że coś jest z czegoś, coś do czegoś należy. „Cere” to cera, czyli
skóra. Ostatnie słowo – „uerum” – pochodzi od „wear”, czyli nosić.
Skóra z martwego wołu do noszenia. Być może płaszcz, albo kurtka
skórzana. I – nie zapominajmy – magiczna.
Mamy więc:
[Sardyński TIR] z DHL-u. W niej/na niej golonka i okulary do czytania
dla kur; magiczna niemiecka galanteria skórzana.
Bez pozdrowień,
prof. dr hab. Eugeniusz Przypał-Sakramencki
Hrmpf...
10 lat pod spodem
Każda rocznica „oddolnej” instytucji kulturalnej powinna
obecnie stanowić powód do radości.
Oznacza ona bowiem, że znów udało się przetrwać kolejny rok,
że znów udało się nie ustąpić się przed mocą Złowrogiego Potwora
Komercji oraz, że znów udało się zachować swój intelektualny lans
przy życiu. Dyskusyjnemu Klubowi Filmowemu Socjologów „Pod
Spodem” udaje się to już dziesiąty rok. 23. marca powiedział on
o tym głośno i z przytupem, w obecności licznie zgromadzonych
gości. Przedstawicieli zarówno światka filmowego oraz DKF-owego,
jak i uniwersyteckiego. Było więc i uroczyście, i w ogromnej mierze
rodzinnie, swojsko.
Po miłej i na szczęście krótkiej części oficjalnej nastąpił pokaz najlepszej dziesiątki krótkich metraży, które DKFS prezentował w swojej
historii. W peletonie znalazły się m.in. animacja Jana Lenicy „Pan
Głowa”, „Gadające Głowy II” – dokument Krzysztofa Wierzbickiego,
a także studencka etiuda Janusza Majewskiego pod tytułem „Rondo”,
gdzie młody i piękny Sławomir Mrożek gonił przez łąki i lasy strachliwego kelnera, a z drzewa spadał tajemniczy Pan Kolejarz. Zaprezentowane krótkie formy pełne były zarówno dowcipu, jak i refleksji. Było
to doskonałe streszczenie 10 lat DKFS-u. Goście skuszeni bankietem
szczęśliwie nie rozbiegli się na konkurencyjne imprezy, duża ich część
została do późna, wiodąc ożywione dyskusje.
Wydaje się, że uznanie, że obchody 10. rocznicy istnienia Dyskusyjnego Klubu Filmowego „Pod Spodem” zakończyły się pełnym sukcesem, nie zawiera ani grama przesady. Dla jego członków i działaczy
stanowiły one powód do dumy, dla gości zaś – okazję do obejrzenia
kilku ciekawych filmów i może zachętę, by nas jeszcze kiedyś odwiedzić. Co pozostanie? Pięknie wydana rocznicowa publikacja, kilka
zdjęć. I pewnie wzmożona chęć do dalszej pracy.
Traktor Królewski, nr 3 (11) 2007
Redakcja DKFS
15
co w traktora duszy gra
Znasz Konrada?
Joseph Conrad. Między lądem a morzem. 1857–1924
Z niektórych billboardów zerka na nas od jakiegoś czasu brodaty półprofil na czarnym tle. To Joseph Conrad zaprasza na
swoją wystawę do Muzeum Literatury na Starówce. Warto się
wybrać, bo ten człowiek miał życie niemal tak ciekawe, jak jego
dzieła. Hasło przewodnie wystawy:
Iść za marzeniem i znowu iść za marzeniem
– i tak zawsze – usque ad finem...
To follow the dream, and again to follow the dream
– and – so always – usque ad finem... (Lord Jim)
Na niewielkiej, choć oryginalnie zaaranżowanej ekspozycji można
nie tylko poznać szczegóły z morskich podróży pisarza, ale również
poczytać nieznane interpretacje „Lorda Jima” i „Jądra ciemności”.
O twórczości Conrada pisał nawet – jak się okazuje – sam Bertrand
Russell w swojej „Autobiografii”. W ostatniej sali wielcy polskiej literatury przerzucają się to słowami nagany, to uznania dla polskiego pisarza angielskiego. Orzeszkowa wymawia mu, jak zwykle, że nie pisał
po polsku. Andrzejewski próbuje stanąć w obronie: „Nie wierzę, aby
istniał na świecie człowiek, który by w pewnym momencie nie zapragnął porzucić ojczyzny”. Żeromski
wpada w lekko nadęty zachwyt: „Z tej
twórczości (...), w chwili zetknięcia
się z falami morza, wionie na naszą
literaturę ogromne powietrze, atmosfera kuli ziemskiej”. Przeciętnego
zwiedzającego zaczyna już w tym
momencie mdlić, więc wraca szybko
do sali pierwszej, by posłuchać znów
szumu morza. Z falującej wody co
i rusz wyłania się jakieś stare zdjęcie
albo cytat. „Człowiek, który się rodzi,
wpada w marzenie” – czytamy zaraz
obok gablotki z fragmentem statku
„Otago”. Jedynego statku, na któ-
rym Conrad pełnił
funkcje kapitana.
Był marynarzem
przez
dwadzieścia lat, których nie
żałował. W jednym
wywiadzie wyznał,
że
największej
przyjemności doz­
nał, kiedy Niemiec
zwrócił się do
niego per kapitanie.
Mimo że wzbogacił
literaturę angielską,
Conrad był jednak typowym Polakiem.
Cała wystawa cierpi dotkliwie na brak oryginalnych pamiątek po
pisarzu. Większość z nich tkwi niestety gdzieś w angielskich archiwach. Na 150. rocznicę swoich urodzin Conrad przybył do nas na
nędznym fragmencie okrętowego poszycia. Trochę szkoda. Braki te,
z różnym powodzeniem, próbuje nadrobić plastyczny projekt Adama
Orlewicza, wzbogacony o elementy audiowizualne. Zdecydowaną
podporą wystawy jest tak naprawdę jej naukowy konsultant – Zdzisław Najder – największy polski znawca Conrada. Jego artykuły
można poczytać w gazecie, jaką otrzymuje się przy zakupie biletu
(4 zł).
Joseph Conrad, skądinąd znany jako Konrad Korzeniowski, nigdy
nie chciał zamieszkać w Polsce na stałe. W wieku siedemnastu lat
wyemigrował tam, gdzie dziś wyjeżdżają rzesze Polaków. I tym razem
Conrad nie zabawi w ojczyźnie długo. Wystawa będzie otwarta do
piętnastego sierpnia. Później brodaty profil i kawał skorupy dawnego
żaglowca odpłyną znów w siną dal.
Ania Maresz
filozofia
Kryształ i Zanussi w DKFS
Wieczór 9. marca na pewno zapisze się w historii DKFS jako
jeden z najbardziej interesujących. Mieliśmy okazję zobaczyć
„Strukturę kryształu” – debiut reżyserski Krzysztofa Zanussiego, a po projekcji porozmawiać z samym reżyserem.
Zanussi jako gość nie zawiódł. Z przyjemnością wprowadzał publiczność w kulisy realizacji filmu. Mówił o trudnościach w doborze
aktorów, jak i w późniejszej pracy z nimi. Nie obyło się też bez wielu
anegdot i wspomnień. Opowiadał m.in. o Krzysztofie Kieślowskim.
W dyskusji zarówno z chęcią odpowiadał na salwy pytań, jak i dzielił
się refleksjami na temat kondycji polskiego kina. Podkreślał istotną
rolę widzów w procesie tworzenia filmów. Chodząc na drugorzędne
produkcje utwierdzamy producentów w przeświadczeniu, że istnieje
zapotrzebowanie na taką „sztukę”, że niczego więcej współczesny
widz nie oczekuje. Tylko ze względu na późną porę rozmowa musiała
się zakończyć, ale na pewno nie było to ostatnie spotkanie z Zanussim
na Wiolinowej.
„Struktura kryształu” przyniosła Zanussiemu szereg nagród,
m.in. nagrodę argentyńskich krytyków filmowych za debiut reżyserski
w Mar del Plata w 1970. „Struktura kryształu” nie posiada właściwie
fabuły. Film opiera się na dialogu pomiędzy dawnymi przyjaciółmi,
którzy spotkali się po latach. Zderzenie dwóch światów – naukowca
oraz separującego się na prowincji meteorologa sprawia, że zadajemy
sobie pytanie „Jak żyć”? Film pokazuje bezradność człowieka wobec
tego pytania. Pokazuje jednak, że każda z decyzji wiąże się z rezygnacją ze szczęścia osobistego, czy samorealizacji zawodowej.
Wieczór uświetnił również krótki metraż autorstwa Zanussiego
„Komputery” z fenomenalnym Markiem Piwowskim jako narratorem.
Traktor Królewski, nr 3 (11) 2007
Redakcja DKFS
16
impreza w traktorze
logogryf
made by m. ~O~
1.
2.
3.
4.
5.
6.
7.
8.
9.
10.
11.
12.
13.
14.
15.
16.
17.
18.
Żona Władka Jagiełły
Trojańska oranżada
Ścina główki jak makówki
Indicativus ... activi
Na publicznym możesz mówić.
Trzy zmutowane dziewczątka z kreskówki
„Cafe ..., bekonik, dużo wody kranowej!”
Potwór ze świata Muminków
Klasówka from Rodos
Jagiellonka pozwalająca się czytać a rebours
Tam na Krakowskim myszy piją piwo
Imię Wajdy
Np. Roland
Lis w masce
Legendarny król Brytów
„Miau!” – powiedział ...
„De leone et ...” (taki „muskularny” gryzoń)
Zwierzątko głównie z uszami
Martina Parsera Kwiatki
Podczas którejś z moich licznych i pouczających podróży
natknąłem się na dość podejrzaną książeczkę.
Stylem i treścią przypominała skądinąd wyborne „Żywoty
i poglądy słynnych filozofów” Diogenesa Laertiosa. Na grzbiecie
wypisany miała zadziwiający tyuł: „Kwiatki”. Autorem jej miał być
niejaki Martin Parser. Na karcie tytułowej znajdowała się dedykacja: „dla ukochanej nudziary, magister Terleckiej i nieodżałowanego
Hamleta, księcia Kongo”. [Podejrzewam więc, że dziełko to może
pochwalić się dość starożytną proweniencją. Rok wydania wprawdzie nigdzie nie jest wspominany, ale na drugiej stronie znajdował się
napis: Paris – Madrid – Berlin – Zbąszyn – Båstad – Roma. Jako tłumacz i zarazem wydawca figuruje tajemnicza H. S. magistra philologiae linguarum omnium.] Wyjąwszy obfite przypisy, treść książeczki
stanowi ponad tysiąc pouczających anegdotek, historyjek z porządną
pointą, cytacików bez sensu i temu podobnych rzeczy, ułożonych najwyraźniej bez jakiegoś specjalnie narzucającego się klucza.
Przyznaję – początkowo chciałem zachować ten bezcenny skarb
tylko dla siebie. Po jakichś dwóch latach namysłu doszedłem do wniosku, że byłoby to najzwyklejsze świństwo wobec pozostałej części
ludzkości. [Zaiste prawdziwie napisano – czyż zapala się swiatło, by
ustawić je pod korcem, podobnież – czyż ukryje się miasto położone
na górze?] Postanowiłem więc obdarować ludzi, ubogacić ich dusze
[tak, tak panie doktorze Bober, ludzie w przeciwieństwie do bobrów
je mają!], przysporzyć szczęścia lepszego gatunku, którego źródło jak
wiemy leży w zrozumieniu, itd. i rzucić perły między moich ukochanych czytelników traktora.
Jak głosi ludowa mądrość: Kwiecień kwiatki kwitnące kwintą
kwantyfikuje. Wynika z niej, że w obecnym wydaniu na dobry początek znajdzie się aż pięć kwiatków [wybranych losowo, różnej wagi
i miary, wszystkie jednak starożytne]. Na http://kwiatki.dobrze.org
można przyznawać kwiatkom gwiazdki oraz dawać świadectwa, które
z kwiatków najbardziej podniosły, ubogaciły, przybliżyły do Wielkiego Samotnika, itd. [metauwaga: ze względu na dość ograniczoną
ilość miejsca w traktorze, musiałem powstrzymać się od publikowania bogatych gloss, pozwalających nawet największym maluczkim
na cieszenie się darem Martina Parsera. Jeżeli uważacie, że powinny
się znaleźć w następnych numerach, napiszcie pełen słusznego oburzenia list otwarty do małostkowości Trepczyńskiego w tej sprawie.]
Po trzech paragrafach raczej zbędnego wstępu mogę wreszcie rzucić
dumne [niech zabrzmi przynajmniej tak patetycznie jak tekścik o piątym prokuratorze Judei...]: Ecce flosculi:
Ksenofanes wyraził kiedyś następującą opinię: dawniej pobożni
ludzie mówili „broń Boże!”, dzisiaj pobożni ludzie mówią „broń
Bozie!”.
***
Podobno na powiedzonko Arystotelesa „tertium non datur”,
Zenon odparł: primum i secundum też nie.
***
Ajschylos imię swe otrzymał dopiero pod koniec swego długiego
żywota. Ponoć zawdzięcza je następującemu akcydensowi: Ajschylos,
ze względu na swój podeszły wiek, ilekroć musiał się schylić, to na skutek łamania w krzyżu, wydobywał z siebie [ponoć tylko dla fasonu!]
przeciągły jęk „aj!” i stąd właśnie „Ajschylos”. Naoczny świadek, na
którego relacji się opieramy, zarzekał się, że ta podejrzana etymologia
jest szczerą prawdą.
***
Gdy ktoś spytał Protagorasa, czego żąda by mógł rozpocząć z nim
naukę, ten mu odrzekł:
talentów.
***
Przypisuje się Protagorasowi również powiedzenie, że miarą wiedzy jest talent.
Rafał Młodzki
filozofia, mgr informatyki
Nowości, ciekawostki, ogłoszenia, intrygi, cytaty z zajęć, relacje zdarzeń nadprzyrodzonych i inne takie zbiera szef
Sikret Serwisu – agent eŃ, czyli Ania Godziuk:
[email protected]
Traktor Królewski, nr 3 (11) 2007

Podobne dokumenty

Polonistyka Kultura uliczna Kariera samorządowca UW Mamy Miss

Polonistyka Kultura uliczna Kariera samorządowca UW Mamy Miss roku, czyli Trzeciego człowieka Carola Reeda, z samym Orsonem Wellesem w roli tytułowej. Zaszyjemy się w ciemnych uliczkach powojennego, czarnorynkowego Wiednia, gdzie młody, kanadyjski autor kieps...

Bardziej szczegółowo