Zasłyszane przy świątecznym stole
Transkrypt
Zasłyszane przy świątecznym stole
Zasłyszane przy świątecznym stole Święta są rodzinne, zatem przy świątecznym stole zasiadło cztery pokolenia: emerytka nestorka, jej synowie z żonami (w tym jedna emerytka młodsza), ich dzieci czyli wnuki nestorki oraz prawnuczka nestorki, czyli wnuczka jednego z synów. Co prawda przedstawicielstwo poszczególnych pokoleń było ilościowo dość skromne, ale jakby nie było to cztery pokolenia. W takim gronie rozrzut tematów był spory. - W naszym sklepie z zabawkami ruch był w ostatnie dni przedświąteczne bardzo duży. Wykupiono wszystkie drogie zabawki, a niektóre poszłyby wszystkie, gdyby było ich kilkakrotnie więcej, ale cóż… nie dało się tego przewidzieć. - Sporo było klientów Polaków, którzy płacili obcymi kartami płatniczymi, mogą wybierać w jakiej walucie chcą płacić, bo terminale kasowe mają takie oprogramowanie… - A wiecie, że Polański skończył już osiemdziesiąt trzy lata? Jest prawie w wieku naszej babci. Dlaczego USA ciągle go ściga, przecież doszło do jakiejś ugody, ofiara mu już wybaczyła…. - Moja mama miała trzynaście lat, jak w czasie wojny Niemcy zagonili ją wraz z innymi mieszkańcami wsi do kopania okopów. Nie dawała rady, wreszcie zbuntowała się, wyskoczyła z tego rowu i zaczęła uciekać. Niemcy zaczęli do niej strzelać, na szczęście nie trafili. Bała się potem o dalsze konsekwencję, lecz jakoś jej się upiekło… - A moja rodzina wracała z robót w Niemczech. Mieliśmy przekroczyć rzekę, był most pontonowy, ale pierwszeństwo do przechodzenia miało wojsko. Poradzono nam, żebyśmy poczekali do rana, bo teraz już nie da rady i wskazano szopę do zanocowania przy drodze. Rzeczywiście przenocowaliśmy i raniutko rzesza cywilów przeszła przez most. Niedługo potem nadleciały niemieckie samoloty i zaczęły bombardować drogę z ludźmi. Padliśmy do rowów, mama jeszcze wyskoczyła, bo przecież na furmance zostały najmłodsze dzieci. Szczęściem nam się nic nie stało, ale drogą płynęła krew… Potem jeszcze się okazało, że w tej szopie złapaliśmy świerzba, wszystkie dzieci zaczęły się drapać. Mijając radzieckie wojsko udało się od nich wyprosić jakieś smarowidło, ale było tak szczypiące, że wysmarowane maluchy płakały. - Wojna to okropna rzecz. Moja mama z dziadkami przeżyła front, który dwukrotnie przesuwał się przez jej wieś, raz w jedną stronę, drugi raz z powrotem. Ukryli się w piwnicy, bo pociski i katiusze bez przerwy ze świstem przelatywały nad wsią. W pewnym momencie dom się zapalił i niebawem w tłocznej piwnicy zaczęło brakować tlenu. Zdesperowani ludzie musieli pod tym gradem kul uciekać w pole. Polami przedostali się jakoś do sąsiedniej wsi, gdzie znaleźli schronienie. Potem musieli od nowa budować swój dom… Mnie od tych opowieści domowych śniły się koszmary po nocach, jak byłam dzieckiem… - Ja wam lepiej opowiem jak robiłam słodycze na prezenty pod choinkę – rozładowała atmosferę najmłodsza przedstawicielka rodu, której jeszcze nie przeszła fascynacja wypiekami i przyrządzaniem deserów. 1