Skałki Lądeckie – przypowieść z „jebadełkiem” w tle

Transkrypt

Skałki Lądeckie – przypowieść z „jebadełkiem” w tle
Skałki Lądeckie – przypowieść z „jebadełkiem” w tle
Felieton pomysłodawcy i twórcy pierwszych Przeglądów Filmów Górskich w Lądku Zdroju
Pierwszy Przegląd robiony był za niewielkie pieniądze, konkretnie za dziesięć tysięcy złotych, które
dostałem do lądeckiej gminy tylko dlatego, że byłem gminnym radnym. Kwotę natychmiast
podzieliłem na dwie równe części. Nieco większą zostawiłem na tytułowe zadanie a pozostałe
pieniądze radośnie wydałem na ponad setkę spitów oraz ręczną spitownicę. Spitownica została
zaksięgowana jako środek trwały majątku gminy. Była to pierwsza gminna spitownica w Polsce.
Donosił o tym fakcie, jak o niezwykłej sensacji, miesięcznik Góry. Powszechną bowiem praktyką była
walka urzędników z plagą wspinaczy w różnych rejonach skalnych kraju. W tym samym czasie, w
Prządkach po drugiej stronie Polski dochodziło nawet do tak spektakularnych działań, jak wyrywanie
osadzonych haków za pomocą ciągnika wynajętego przez miejscowego wójta.
„Lista straceń” i inne przypadki
Przez całą wiosnę z Jurkiem Bieleckim i Szymonem Filem czyściliśmy skałki z luźnych kamieni,
krzaków i niektórych drzew. Była to pora roku wyjątkowo paskudna i praktycznie wszystkie prace
wykonywaliśmy w śniegu i deszczu. Ubezpieczone skałki, oferujące kilkadziesiąt bezpiecznych dróg,
miały być atrakcją pierwszej edycji Przeglądu i tak się też stało. W czerwcu 1995 roku rozegrane
zostały na Skalnej Bramie pierwsze zawody wspinaczkowe. W rywalizacji uczestniczyło
dziewiętnastu zawodników i pięć zawodniczek. Wspinaczki odbywały się na drogach o trudnościach
VI, VI.2+ i VI.4. Zwyciężyli w swoich kategoriach Bogna Jakubowicz i Janusz Krajewski. Skałki stały
się popularne w Polsce i przyciągały coraz więcej ludzi. Naturalną koleją rzeczy było wydanie
przewodnika. Miałem zebranych nieco materiałów, ale największym problemem było przygotowanie
odpowiednich rysunków. W końcu podjął się tego zadania Jurek Bielecki, rodowity lądczanin i autor
najtrudniejszych dróg. Zastrzegł, że ostatni raz rysował w przedszkolu i nie ręczy za efekt końcowy.
Był zdecydowanie zbyt skromny, ponieważ rysunki okazały się bardzo dobre. Od momentu
rozpoczęcia pracy do wydania przewodnika minęły tylko dwa miesiące, co w epoce maszyn do
pisania było wynikiem zupełnie przyzwoitym. Najwięcej zabawy mieliśmy z wymyślaniem nazw dla
kilkudziesięciu nowych dróg. Tak powstały Jesień w Pekinie, Młot na Czarownice, , Ślimaki i
Afrodyzjaki, Hannibal Lecter i obok Hannibal Kanibal, Lista Stąceń, Megality w Czasie i Przestrzeni
i kilka innych, których już nie pamiętam.
Pani reżyser i „jebadełko”!
Wiele lat później przeczytałem jakieś uczone opracowanie językoznawcy, analizujące naszą radosną
twórczość. Naukowiec doszukał się w nazwach dróg nie tylko treści znacznie głębszych, niż było to
naszym zamiarem, ale także wskazał na wiele prawidłowości i tendencji. O skałkach usłyszała nawet
telewizja „z samej Warszawy”. Pani reżyserka pojawiła się z całą ekipą i przez trzy dni nakręciła
sześć odcinków dla popularnego w latach dziewięćdziesiątych programu Rower Błażeja. Jedną z
moich ról była prezentacja sprzętu do wspinania. Materiał został jednak znacząco okrojony. Pani
reżyserka uparła się, że w programie młodzieżowym absolutnie nie puści nazwy „jebadełko”,
oznaczającej przyrząd do wyciągania zatartych kostek. W tamtym czasie na jebadełko nikt inaczej nie
mówił, a nazwa tak się przyjęła, że jej nieco obsceniczny wydźwięk zupełnie wyparował. Autocenzura
realizatorów programu młodzieżowego być może okaleczyła całe pokolenie, które żyje w
nieświadomości, że jebadełko w ogóle istnieje!
Wbiegaliśmy na Everest
Skałki były także miejscem niespodziewanych happeningów. Kiedyś, przy wydatnej pomocy jednostki
piechoty górskiej z pobliskiego Kłodzka zorganizowałem tam restaurację. Wyobrażacie sobie miny
przygodnych turystów, kiedy w lesie, pod Skalną Bramą natykają się niespodziewanie na lokal z
białymi obrusami, serwetkami na stole i kelnerami serwującymi dania? Albo na koncert
kilkudziesięcioosobowego chóru występującego wraz z pełną orkiestrą, w scenicznych strojach i z
dyrygentem we fraku? Fragmenty filmu z relacja można dziś znaleźć na Youtubie pod hasłem „Piknik
pod wisząca skałą”. Skałki były też przeglądowym Everestem. Wbiegaliśmy na Trojak tyle razy, aby
łączna suma pokonanej wysokości wyniosła 8848 metrów. W ekipie wbiegającej byli także prawdziwi
zdobywcy najwyższej góry. Mają więc dwa Everesty, również ten, z którego rozpościera się piękny
widok na Dolinę Białej Lądeckiej.
Nakład przewodnika wydanego piętnaście lat temu, dawno się wyczerpał. Wspinaczkowe drogi
lądeckich skałek stały się atrakcją regularnie umieszczaną we wszystkich informatorach i
przewodnikach. Pod ścianami pobrzękują sprzętem ludzie z całej Polski, a spotykałem także Czechów,
Niemców, Francuzów a nawet Belgów. Zachęcam do odwiedzin, bo jest to nie tylko ciekawe miejsce,
ale także kawałek historii Przeglądu i atrakcja, która dzięki Przeglądowi zaistniała.
Zbyszek Piotrowicz