WOLNOŚĆ I PRAWO - Teologia Polityczna

Transkrypt

WOLNOŚĆ I PRAWO - Teologia Polityczna
bruno leoni
WOLNOŚĆ I PRAWO
tłumaczenie
Janusz Stawiński
przedmowa
Leszek Balcerowicz
spis treści
leszek balcerowicz
Przedmowa do wydania polskiego vii
carlo lottieri
Bruno Leoni i prawo pracy xi
arthur kemp
Przedmowa do wydania drugiego xxiii
Wstęp 1
1 Jaka wolność? 25
2 „Wolność” i „przymus” 43
3 Wolność i rządy prawa 59
4 Wolność i pewność prawa 77
5 Wolność i ustawodawstwo 97
6 Wolność i reprezentacja 113
7 Wolność i wola ogółu 135
8 Analiza trudności 155
Konkluzja 175
przedmowa do wydania polskiego
Wszyscy wiemy, jak ogromny wkład wnieśli Włosi do światowej kultury.
Mniej znane są ich osiągnięcia w nauce, a w tym w tej jej części, która
odnosi się do jednostki i społeczeństwa w ich rozmaitych wymiarach.
A tymczasem i w tej sferze świat wiele zawdzięcza wybitnym mieszkańcom Półwyspu Apenińskiego.
Dla przykładu chciałbym tylko wymienić: Niccola Machiavellego
– trzeźwego analityka polityki; Wilfreda Pareto – jednego z klasyków
nowoczesnej ekonomii, ale i socjologa; Gaetana Moscę – prawnika, socjologa, politologa i historyka, który utworzył termin klasy politycznej;
Luigiego Einaudiego – wybitnego liberalnego myśliciela i prezydenta
Republiki Włoskiej w latach 1948–1955.
Do tego grona należy również Bruno Leoni, jak przystało na wybitnego Włocha, postać renesansowa. Był przedsiębiorcą, praktykującym adwokatem, profesorem teorii państwa i prawa na Uniwersytecie
w Pawii, wziętym publicystą, wykładowcą na wielu zagranicznych
uniwersytetach. Zajmował się węzłowymi problemami życia państwa
i społeczeństwa, nie przejmując się akademickimi podziałami w ramach
dyscyplin. W jego pracach, włącznie z niniejszą książką, Czytelnik znajduje wnikliwe i niekiedy zaskakujące odniesienia do filozofii politycznej,
historii, ekonomii, prawa, socjologii, językoznawstwa.
Bruno Leoni zajmował bardzo jasną pozycję: reprezentował klasyczny
liberalizm, czyli prąd myślowy i polityczny, który szczególny nacisk kładzie na wolność jednostki i z tej perspektywy analizuje rozmaite ustroje
polityczno-gospodarcze. U Leoniego podobnie jak i innych wybitnych
liberałów nie mamy do czynienia z ciasną doktryną, lecz ze stanowiskiem
wywodzonym z ogromnej wiedzy i starannej analizy porównawczej.
viii Przedmowa do wydania polskiego
Widać to wyraźnie w niniejszej książce, w której autor porusza kilka
fundamentalnych zagadnień z zakresu państwa, prawa i społeczeństwa.
Jednym z nich jest pytanie, skąd się bierze prawo. Dominujące
współcześnie poglądy głoszą, że: (1) jest ono z natury i (2) powinno
być dziełem legislatorów, czyli polityków zasiadających w parlamencie.
Autor kwestionuje obydwa poglądy. Odnośnie do pierwszego pokazuje,
że aż do xix wieku prawo było w dużej mierze wynikiem długiego, kumulatywnego procesu, w którym uczestniczyli sędziowie i inni juryści.
Dotyczyło to m.in. prawa rzymskiego. Wielkie kodyfikacje, włącznie
z kodeksem Justyniana (a także xix-wiecznymi kodeksami) były uporządkowaniem prawa powstałego wcześniej w wyniku rozstrzygnięć
i analiz specjalistów. Przejście do legislacji, czyli praw tworzonych przez
polityków rozpoczęło się w xix wieku i później przyspieszyło, tak że
legislacja jest współcześnie traktowana jako jedyny sposób tworzenia
ustaw. Autor pokazuje w pracy wydanej w 1961 roku, do jakiej lawiny
i zmienności prawa to doprowadziło. Z kolei zmienność prawa, a także
jego mętność i wewnętrzne sprzeczności obniżają poziom praworządności w państwie. O tym również można przeczytać w niniejszej książce.
A warto to zrobić, bo we współczesnej Polsce mamy wielkie problemy ze
stabilnością i precyzją prawa, oraz – co się z tym wiąże – z poziomem
rządów prawa.
W książce Leoniego znajdujemy wnikliwą analizę porównawczą decyzji podejmowanych na wolnym rynku oraz rozstrzygnięć w procesach
kolektywnego decydowania, włącznie z demokratycznym głosowaniem.
Autor podkreśla, nawiązując do wczesnych prac Jamesa Buchanana,
późniejszego laureata Nagrody Nobla, że umowy zawierane na wolnym
rynku są oparte na dobrowolności, natomiast tylko w małych grupach
można dojść do decyzji wyrażających konsensus. W większych zbiorowościach głosowanie prowadzi z reguły do decyzji, z którymi nie zgadza
się jakaś grupa ludzi. Autor oczywiście nie wyprowadza z tego wniosku,
że należy znieść demokrację, lecz że trzeba ograniczyć sferę podlegającą
kolektywnym decyzjom.
W książce Brunona Leoniego znajdujemy też subtelne analizy języka.
Autor demaskuje m.in. manipulacje dotyczące słów „wolność” i „przy-
Przedmowa do wydania polskiego ix
mus”. Pokazuje, jak w xix wieku w wypowiedziach niektórych filozofów
katolickich i wszelkich niemal działaczy socjalistycznych kojarzono
słowo „przymus” z własnością prywatną i, w efekcie, w imię wolności (!)
domagano się zniesienia tego podstawowego prawa człowieka. Tam,
gdzie się to stało: w zsrr, dawnym sowieckim bloku i w Chinach za Mao
zapanował despotyzm i zacofanie. Pokazuje to, jak tragiczne w skutkach
są kolektywistyczne ideologie, które blokują rozum, uruchamiając silne
emocje, na czele z nienawiścią do wybranych przez wodzów wrogów.
Bruno Leoni sądzi – i jestem z nim w tym zgodny – że należy zabiegać
o opinię publiczną, tak aby jak największa jej część opierała się takim
wpływom, broniąc indywidualnych wolności i państwa prawa.
Gorąco zachęcam Czytelników do poznania tej ważnej i znakomicie
napisanej książki.
Leszek Balcerowicz
Warszawa, 6 kwietnia 2016 roku
wstęp
Okazuje się, że w dzisiejszych czasach wolności jednostki muszą raczej
bronić ekonomiści niż prawnicy czy politolodzy.
Co się tyczy prawników, to niejako są zmuszeni pozostawać na gruncie swojej wiedzy zawodowej, a więc wypowiadać się w kategoriach
współczesnych systemów prawa. Jakby to ujął lord Bacon: „Mówią, jak
im przychodzi mówić”. Wydaje się, że współczesne systemy prawa, poza
które nie wychodzą, pozostawiają dla wolności jednostki coraz mniej
miejsca.
Natomiast politolodzy są często skłonni myśleć o polityce jako rodzaju techniki porównywalnej z inżynierią, co sprawia, że traktują ludzi
mniej więcej w taki sam sposób, w jaki inżynierowie traktują maszyny
czy fabryki. Inżynierska idea nauk politycznych ma w istocie niewiele,
jeśli w ogóle cokolwiek, wspólnego ze sprawą wolności jednostki.
Oczywiście, w naukach politycznych nie trzeba wyłącznie widzieć
jakiejś techniki. Można w nich widzieć (choć zdarza się to dziś coraz
rzadziej) także narzędzie wskazywania ludziom możliwości nieskrępowanych zachowań w odróżnieniu od zachowań uważanych za odpowiednie przez technokratów.
Z kolei naukę prawa można postrzegać w perspektywie innej niż
podejście prawnika, który musi wypowiadać się w taki sposób, jak robi
to, broniąc sprawy przed sądem. Jeśli jest dostatecznie biegły w prawie,
bardzo dobrze wie, jak działa system prawny jego państwa (i czasami
także, jak ten system nie działa). Ponadto, jeśli ma pewną wiedzę historyczną, może łatwo porównać różne sposoby funkcjonowania systemów
prawnych w dziejach tego samego kraju. Wreszcie, jeśli ma jakąś wiedzę
o sposobach działania systemów prawa w innych krajach, może dokonać
2 Wstęp
owocnych porównań, które zwykle wykraczają poza horyzont myśli
zarówno ekonomisty, jak i politologa.
W rzeczy samej wolność jest pojęciem nie tylko ekonomicznym czy
politycznym, lecz także i chyba przede wszystkim pojęciem prawnym,
ponieważ nieuchronnie wiąże się ze złożonymi konsekwencjami prawnymi.
Przy próbach zdefiniowania na nowo wolności podejście polityczne
w sensie, jaki próbowałem zarysować wyżej, uzupełnia się z ujęciem
ekonomicznym, a podejście prawne dopełnia oba te podejścia.
Nadal jednak czegoś brakuje, jeśli te próby mają się powieść. W ciągu
stuleci podawano wiele definicji wolności, niektóre wzajemnie sprzeczne. W rezultacie jednoznaczny sens można nadać temu słowu jedynie
przy pewnych zastrzeżeniach i po uprzednich analizach lingwistycznych.
Każdy może powiedzieć, czym według niego jest wolność, lecz jeśli
chce, żebyśmy przyjęli jego definicję, musi przedstawić jakiś naprawdę przekonujący dowód. Nie odnosi się to jednak tylko do twierdzeń
na temat wolności, dotyczy bowiem każdej definicji i jest niewątpliwą
zasługą współczesnej analitycznej szkoły filozofii podkreślenie wagi
tego podejścia. W analizie wolności trzeba więc połączyć spojrzenie
filozoficzne z podejściami ekonomicznym, politycznym i prawnym.
Nie jest to samo w sobie łatwe zadanie. Dalsze trudności wiążą się ze
szczególną naturą nauk społecznych i z faktem, że ich dane nie są tak
jednoznaczne jak dane tzw. nauk „przyrodniczych”.
Analizując wolność, starałem się tak dalece, jak to możliwe, traktować
ją przede wszystkim jako pewien fakt, mianowicie jako pewien stan psychiczny. Tak samo traktowałem przymus, który jest w pewnym sensie
przeciwieństwem wolności, lecz jest także stanem psychicznym, zarówno po stronie tych, którzy go używają, jak i tych, którzy go doświadczają.
Nie sposób zaprzeczyć, że badanie postaw psychicznych ujawnia
występujące między nimi różnice i odmiany, zatem trudno sformułować
jednolitą teorię wolności, a więc także przymusu, opartą na sprawdzalnych faktach.
Oznacza to, że ludzie żyjący w systemie politycznym, w którym wolność od przymusu jest chroniona i gwarantowana każdemu i wszystkim,
Wstęp 3
nie mogą uniknąć przymusu przynajmniej w zakresie, w jakim ich własna interpretacja wolności, a więc także samego przymusu, nie zgadza się
z interpretacją przeważającą w danym systemie.
Wydaje się jednak, że znaczenia, jakie część ludzi nadaje wolności,
nie różnią się tak bardzo, żeby uniemożliwić próbę stworzenia teorii
wolności politycznej. Można przyjąć, że przynajmniej w tym samym
społeczeństwie ludzie, którzy próbują poddawać przymusowi innych,
oraz ci, którzy nie chcą ulegać przymusowi ze strony innych, mają mniej
więcej to samo wyobrażenie o tym, czym jest przymus. Można dlatego
wysnuć wniosek, że mają w przybliżeniu podobne wyobrażenie o tym,
czym jest brak przymusu, co dla przedstawianej w tej książce teorii wolności, traktowanej jako brak przymusu, jest bardzo ważnym założeniem.
Żeby nie było nieporozumień, trzeba dodać, że teoria wolności jako
braku przymusu, z pozoru paradoksalnie nie domaga się bezwarunkowego braku przymusu w każdym przypadku. Są okoliczności, w których
ludzie muszą być przymuszani, jeśli chce się ochronić wolność innych
ludzi. Jest to aż nadto oczywiste, gdy ludzi trzeba chronić przed mordercami lub złodziejami, choć nie jest to już tak oczywiste, gdy ta ochrona
odnosi się do przymusu i tym samym swobód, które nie są już tak łatwe
do zdefiniowania.
Jednak bezstronne badanie zjawisk zachodzących we współczesnym społeczeństwie nie tylko ujawnia, że przymus jest nierozerwalnie
spleciony z wolnością w samym akcie jej ochrony, lecz dowiadujemy
się także, niestety, że w myśl niektórych doktryn im bardziej nasila się
przymus, tym bardziej zwiększa wolność. Jeśli się nie mylę, jest to nie
tylko oczywiste nieporozumienie, lecz również złowrogi zwiastun dla
sprawy wolności jednostki w naszych czasach.
Ludzie często rozumieją przez „wolność” (czy „swobodę”) brak
przymusu, a także jeszcze coś innego – np., jak powiedziałby wybitny amerykański sędzia: „ekonomiczne bezpieczeństwo pozwalające
czerpać radość z życia”. Ci sami ludzie bardzo często nie dostrzegają sprzeczności między tymi znaczeniami wolności i nie zdają sobie
sprawy z nieprzyjemnego faktu, że nie można przyjąć tego ostatniego
znaczenia bez rezygnacji w jakiejś mierze z tego pierwszego i vice versa.
4 Wstęp
Ich synkretyczne rozumienie wolności opiera się po prostu na semantycznym pomieszaniu pojęć.
Inni ludzie, którzy utrzymują, że w ich społeczeństwie trzeba rozszerzać przymus, aby zwiększać „wolność”, równocześnie pomijają milczeniem fakt, że „wolność”, jaką mają na myśli, jest jedynie ich wolnością,
natomiast przymus, który chcą nasilać, ma być stosowany wyłącznie
wobec innych ludzi. Ostatecznie „wolność”, którą głoszą, jest jedynie
wolnością przymuszania innych ludzi do czynienia czegoś, czego nigdy
by nie uczynili, gdyby mieli swobodę decydowania za siebie.
Dziś wolność i przymus zależą coraz bardziej od ustawodawstwa.
Ludzie generalnie uświadamiają sobie nadzwyczajne znaczenie, jakie
odgrywa technika w przemianach zachodzących we współczesnych
społeczeństwach. Z kolei nie wydaje się, żeby w tym samym stopniu
zdawali sobie sprawę z jednoczesnych zmian dokonywanych przez legislację, często bez istotnego związku z techniką. A bodaj jeszcze mniej
zdają sobie sprawę z tego, że waga tych ostatnich przemian wiąże się
także z cichą rewolucją w dzisiejszych poglądach na rzeczywistą funkcję ustawodawstwa. W istocie rosnące znaczenie legislacji w nieomal
wszystkich systemach prawnych na świecie jest zapewne najbardziej
uderzającą cechą naszych czasów oprócz postępu technologicznego
i naukowego. O ile w krajach anglosaskich prawo zwyczajowe i zwykłe
sądy wymiaru sprawiedliwości coraz bardziej ustępują przed prawem
ustawowym i władzami administracyjnymi, o tyle w krajach Europy
kontynentalnej w podobnym procesie prawo cywilne zalewają tysiące przepisów, które każdego roku wypełniają dzienniki ustaw. Ledwie
60 lat po wprowadzeniu niemieckiego kodeksu cywilnego i nieco ponad
150 lat po Kodeksie Napoleona sama myśl, że prawo może nie być tożsame z legislacją, wydaje się dziwaczna zarówno prawnikom, jak i laikom.
Dziś ustawodawstwo zdaje się szybkim, racjonalnym i dalekosiężnym remedium na wszelkie zła czy problemy w porównaniu, powiedzmy,
z orzeczeniami sądowymi, rozstrzyganiem sporów przez prywatnych
arbitrów, konwencjami, zwyczajami i podobnymi spontanicznymi adap­
tacjami jednostek. Faktem, którego prawie nigdy się nie zauważa, jest to,
że rozwiązanie ustawodawcze może być zbyt pospieszne, aby być efek-
Wstęp 5
tywne, zbyt nieprzewidywalnie dalekosiężne, aby być w pełni skuteczne,
oraz zbyt ściśle powiązane z przygodnymi poglądami i interesami grupy
ludzi (ustawodawców), kimkolwiek są, aby faktycznie być remedium
obejmującym wszystkich zainteresowanych. Nawet jeśli dostrzega się te
ograniczenia, zwykle krytykuje się poszczególne ustawy, a nie ustawodawstwo jako takie, i zawsze poszukuje nowego remedium w „lepszych”
ustawach zamiast szukać go poza ustawodawstwem.
Uzasadniając to utożsamianie legislacji z prawem we współczesnych
społeczeństwach, obrońcy – czy ściślej obrońcy pojmowania jej jako
panaceum – powołują się na ciągłe zmiany wywoływane przez technikę. Rozwój przemysłowy, powiada się, rodzi bardzo wiele problemów,
do których rozwiązywania dawne społeczeństwa ze swoimi pojęciami
prawa nie były przygotowane.
Twierdzę, że ciągle brakuje nam dowodów na to, iż wiele nowych
problemów, o których mówią obrońcy rozdętego ustawodawstwa, wy­
wołanych jest faktycznie przez technikę1, lub że współczesne społeczeństwo, z jego uznaniem ustawodawstwa za panaceum, jest lepiej
przygotowane do rozwiązywania problemów niż dawne społeczeństwa,
które nigdy tak otwarcie nie utożsamiały prawa z legislacją.
Rzecznicy szerokiej legislacji jako domniemanego koniecznego
korelatu postępu naukowego i technicznego muszą uwzględniać fakt,
że rozwój nauki i techniki oraz ustawodawstwa opiera się na dwóch
całkowicie różnych, a nawet sprzecznych, ideach. De facto rozwój nauki i techniki w początkach epoki nowożytnej był możliwy właśnie
dzięki temu, że przyjęto procedury, które całkowicie różniły się od tych,
które dominują w legislacji. Badania naukowe i techniczne wymagały
i wymagają indywidualnej inicjatywy i indywidualnej wolności, aby
przebiły się konkluzje i rezultaty wysiłków jednostek. Natomiast legislacja jest kulminacją procesu, w którym zawsze dominuje władza,
zwykle wbrew indywidualnej inicjatywie i wolności. O ile osiągnięcia
 Można np. nie bez podstaw sądzić, że powszechne prawo wyborcze zrodziło równie
wiele problemów jak technika, a może i więcej, chociaż można też twierdzić, że istnieje
wiele związków między rozwojem techniki i powszechnym prawem wyborczym.
1
6 Wstęp
naukowe i techniczne są dziełem mniejszości lub konkretnych jednostek, często w opozycji do ignoranckiej lub obojętnej większości, o tyle
ustawodawstwo, zwłaszcza dziś, odzwierciedla wolę przypadkowej
więk­szości w zgromadzeniu ustawodawców, którzy niekoniecznie są
bardziej wykształceni lub oświeceni niż myślący inaczej. Tam, gdzie
władze i większość dominują, jednostki muszą ustępować bez względu
na to, czy mają rację, czy się mylą.
Inną charakterystyczną cechą legislacji we współczesnych społeczeństwach (poza kilkoma przypadkami demokracji bezpośredniej w małych
społecznościach politycznych jak szwajcarska Landesgemeinde) jest to,
że przyjmuje się, iż ustawodawcy reprezentują swoich obywateli w procesie ustawodawczym. Cokolwiek to może znaczyć – a spróbujemy to
ustalić na dalszych stronach – jest oczywiste, że reprezentacja, podobnie
jak legislacja, jest czymś innym niż procedury typowe dla postępu naukowego i technicznego. Sama myśl, że naukowiec lub technik powinien
być „reprezentowany” przez innych ludzi w prowadzeniu badań, wydaje
się równie absurdalna jak myśl, że badania naukowe należy powierzyć
nie konkretnym działającym w swoim imieniu jednostkom, nawet jeśli
współpracują w zespole, lecz komisji ustawodawczej decydującej głosami większości.
Niemniej sposób podejmowania decyzji, który byłby od ręki odrzucony w dziedzinach nauki i techniki, coraz częściej zachodzi w odniesieniu do prawa.
W rezultacie we współczesnym społeczeństwie powstaje swego rodzaju schizofreniczna sytuacja, czego dotychczas nie zauważano.
Ludzie zachowują się tak, jakby ich własną potrzebę inicjatywy i decydowania właściwie zaspokajało to, że mogą korzystać z osiągnięć naukowych i technicznych. Co dziwne, wydaje się, że w sferach politycznej
i prawnej ich analogiczną potrzebę indywidualnej inicjatywy i decyzji
zaspokajają ceremonialne i niemal magiczne procedury takie jak wybory
„przedstawicieli”, którzy dzięki jakiejś tajemnej iluminacji jakoby wiedzą,
czego rzeczywiście chcą ich wyborcy, i potrafią odpowiednio do tego
decydować. Co prawda, jednostki nadal mają, przynajmniej w świecie
zachodnim, pod wieloma względami możliwość indywidualnego de-
Wstęp 7
cydowania i działania: w handlu (w dużym zakresie), w wypowiadaniu
się, w związkach prywatnych i w wielu innych stosunkach społecznych.
Jednak zdają się także w pełni akceptować system, w którym garstka,
rzadko znanych im osobiście, ludzi może decydować o tym, co wszyscy
muszą robić w ramach bardzo niejasno określonych granic albo i w ogóle bez nich.
To, że ustawodawcy, przynajmniej na Zachodzie, jeszcze nie ingerują w takie sfery życia jednostek, jak rozmowa czy wybór małżonka,
ubiór lub podróże, zwykle przesłania brutalny fakt, że w istocie mają
oni władzę ingerowania we wszystkie te sfery. Przykłady innych krajów,
gdzie sytuacja jest całkowicie różna, pokazują jednak, jak bardzo daleko pod tym względem ustawodawcy mogą się posunąć. Z kolei coraz
mniej ludzi obecnie wydaje się zdawać sobie sprawę z tego, że jak język
i moda są produktem splotu spontanicznych działań i decyzji wielkiej
liczby jednostek, tak prawo teoretycznie również może być produktem
podobnego splotu na innych polach.
Dziś fakt, że nie musimy powierzać innym ludziom kwestii decydowania np. o tym, co mamy mówić lub jak spędzać wolny czas, nie
uświadamia nam, że to samo powinno dotyczyć bardzo wielu innych
działań i decyzji, które podejmujemy w sferze prawa. Na nasze obecne
pojmowanie prawa bezspornie wpływa to, że przypisujemy decydujące znaczenie funkcji legislacji, tzn. woli innych ludzi (kimkolwiek są)
w odniesieniu do naszych codziennych zachowań. Na dalszych stronach
próbuję wyjaśnić jedną z głównych konsekwencji naszych poglądów
w tej sprawie. W rzeczywistości daleko nam do osiągnięcia na drodze
ustawodawstwa idealnej pewności prawa, jaką w sensie praktycznym
ten ideał powinien mieć dla każdego, kto musi planować przyszłość
i dlatego musi wiedzieć, jakie będą prawne konsekwencje jego decyzji.
Chociaż legislacja jest prawie zawsze pewna, tzn. ścisła i czytelna, to dopóki „obowiązuje”, ludzie nigdy nie mogą być pewni, czy ustawa dzisiaj
obowiązująca będzie obowiązywała jutro, a nawet jutro rano. System
prawny skoncentrowany na ustawodawstwie, zakładający możliwość
ingerencji innych ludzi (ustawodawców) w nasze działania każdego dnia,
kryje także możliwość zmiany sposobu ich ingerencji każdego dnia.
8 Wstęp
W rezultacie ludziom uniemożliwia się nie tylko swobodne podejmowanie decyzji o tym, co mają robić, lecz także przewidywanie skutków
prawnych ich codziennego postępowania.
Niezaprzeczalnie jest to rezultat zarówno rozdętego ustawodawstwa, jak
i niezwykłej quasi-ustawodawczej i pseudoustawodawczej aktywności
rządów i trudno nie zgodzić się z takimi autorami i uczonymi, jak: James
Burnham w Stanach Zjednoczonych, profesor G.W. Keeton w Anglii
i profesor F.A. Hayek, którzy w ostatnich latach ubolewali nad osłabieniem tradycyjnych funkcji legislacyjnych Kongresu w Stanach Zjednoczonych i nad „obumieraniem” brytyjskiego parlamentu w wyniku
wzrostu quasi-legislacyjnych działań władzy wykonawczej. Nie można
jednak pomijać faktu, że stale rosnąca władza urzędników państwowych
zawsze wiąże się z jakimś aktem ustawowym pozwalającym im działać
jak prawodawcy i dzięki temu prawie dowolnie ingerować we wszelkie
prywatne interesy i aktywności. Paradoksalność dzisiejszej sytuacji nie
polega na tym, że rządzą nami ludzie – a nie prawa, jak wymagałaby klasyczna teoria Arystotelesowska – lecz polega właśnie na tym, że rządzą
prawa. W tej sytuacji przeciw tym rządcom nie miałoby sensu odwoływać się do prawa. Sam Machiavelli nie byłby w stanie wykoncypować
bardziej pomysłowego sposobu nobilitowania woli tyrana, który udaje
zwykłego urzędnika działającego w ramach systemu prawa.
Jeśli ktoś ceni indywidualną wolność działania i decyzji, nie może
uniknąć konkluzji, że z całym systemem musi dziać się coś złego.
Nie twierdzę, że należy całkowicie odrzucić legislację. Prawdopodobnie nigdy się to nie zdarzyło w jakimkolwiek kraju. Twierdzę jednak, że
legislacja jest praktycznie nie do pogodzenia z indywidualną inicjatywą
i decyzją, kiedy osiąga granice, które współczesne społeczeństwa, jak się
wydaje, dawno już przekroczyły.
Z całym przekonaniem proponuję, żeby ci, którzy cenią wolność jednostki, przewartościowali miejsce jednostki w systemie prawnym jako
całości. Nie jest to już kwestia obrony tej lub innej wolności – handlu,
słowa, stowarzyszania się z innymi ludźmi etc.; ani kwestia zdecydowania, jaki „dobry” rodzaj ustawodawstwa powinniśmy przyjąć zamiast