Było już całkiem ciemno, kiedy wychodziła z biura. Zostałaby

Transkrypt

Było już całkiem ciemno, kiedy wychodziła z biura. Zostałaby
Dom
Było już całkiem ciemno, kiedy wychodziła z biura. Zostałaby jeszcze dłużej, realizuje
przecież szalenie ważny projekt. Nie obchodziło jej to, że kalendarz po brzegi wypełniony
zadaniami wskazywał datę 24 grudnia. Był to dzień jak każdy inny. Poważni ludzie sukcesu
nie mają czasu na strojenie choinki, kupowanie prezentów, smażenie karpia czy lepienie
uszek. Podążała w kierunku przystanku autobusowego, a płatki śniegu spadały na czubek jej
nieco zadartego nosa, który były partner nazywał kiedyś bardzo uroczym. Były, ponieważ jak
się okazało on też lubił święta i miał trochę inne priorytety niż praca i samorealizacja. Nie
potrafił i nie chciał dopinać wszystkiego na ostatni guzik, a ona nie chciała godzić się na
bylejakość jakiekolwiek kompromisy.
Autobus zawsze się spóźniał 5, 10, a czasem nawet 15 minut, co niezmiennie
doprowadzało ją do białej gorączki. Nawet tak niewielki ułamek doby rujnował już przecież
ściśle określony plan dani, w którym nie było miejsca na żadne poślizgi. Tego nieszczęsnego
24 grudnia stała na przystanku pół godziny, aż w końcu zniecierpliwiona i zbulwersowana
zadzwoniła do centrali komunikacji miejskiej. Dyspozytorka o głosie charakterystycznym
niczym Krystyna Czubówna poinformowała ją, że z powodu usterki technicznej autobus nie
przyjedzie. Kobieta zapewniła przy tym, iż jest jej niezmiernie przykro i bardzo przeprasza.
Szła jedną z tych gorszych ulic, a właściwie nawet nie „gorszych”, ale całkiem złych.
Roiło się tam od narkomanów, pijaków i bezdomnych. W myślach przeklinała ostatni
autobus, jadący na jej osiedle, który akurat musiał się zepsuć. Była przemarznięta do szpiku
kości. Porządny, wełniany płaszcz nie spełniał swojej funkcji tak dobrze, gdy był doszczętnie
przemoknięty. Kiedy dostrzegła światło tlące się w jednym z zaułków, przyspieszyła kroku.
Jednak to, co zobaczyła, sprawiło, że mimowolnie przystanęła. Okazało się, że źródłem
odblasku były świece, przy których siedzieli ludzie zwani potocznie „wyrzutkami
społeczeństwa”. Zapewne bezdomni. Nie mieli nic, a mimo to, z niezrozumiałą radością
śpiewali kolędy na zmianę, z innymi świątecznymi hitami pokroju „Last Christmas”. Stała jak
wmurowana i przyglądała się temu dziwacznemu widowisku. Nagle zauważyła, że jeden z
bezdomnych posyła jej uśmiech. Ocknęła się i uświadomiła sobie, że jej oczy są pełne łez. Nie
miała pojęcia, dlaczego. Jak najprędzej oddaliła się. Nie lubiła tracić kontroli nad niczym, a w
szczególności nad własnymi emocjami. Dalszą drogę do domu, spędziła, analizując całą
niecodzienną sytuację.
Po dość długim i nieszczególnie przyjemnym marszu przekręciła wreszcie klucz w
zamku. Weszła do mieszkania, przebrała się i, próbując zająć czymś myśli, zaczęła sprawdzać
skrzynkę mailową. Niestety, cała przeładowana była świątecznymi ofertami i życzeniami. To
wszystko przypomniało jej o niezwykłym zgromadzeniu bezdomnych, które spotkała,
wracając z pracy. Nie mogła zrozumieć, dlaczego ci ludzie byli tacy szczęśliwi, choć nie mają
grosza przy duszy. Czyżby to przez tę całą świąteczną aurę? Ale jak to? Ona też może włączyć
kolędy i zapalić świece. Tak też zrobiła. To jednak sprawiło, że przypomniała sobie o
serdecznym uśmiechu bezdomnego, a po jej policzku spłynęły łzy. Nie mogła pojąć swojego
własnego smutku. Co takiego mają ci ludzie, czego nie ma ona? Nic w życiu nie osiągnęli.
Mieszkają na ulicy. Nie realizują się. Czemu więc oni byli szczęśliwi, a ona płacze na myśl o ich
idiotycznej celebracji?
Tak rozmyślała, siedząc samotnie pośród ozdobionych drogocennymi obrazami
czterech ścian, które nazywała domem…