tuńku. Tatuniu,… tatuńku…. a to ci niewdzięcznica!. Kłam

Transkrypt

tuńku. Tatuniu,… tatuńku…. a to ci niewdzięcznica!. Kłam
– Ojciec odepchnął Tomka.….Wciągaj spodnie i zmiataj do
matki, a już! – Nakazał z groźną miną.
– Skaranie Boskie z takimi dziećmi – mruczał wzburzony
młynarz. Ona z tym chudopachołkiem potajemnie się spotyka
i to od dawna, bez naszej zgody, a to ci niecnota.
Na moje pytania, zadawane jej, co jakiś czas, czy nie byłaby
pora wyjść już za mąż, zawsze słyszałem to samo – jeszcze
mam czas tatuniu, mam czas. Nawet raz odpowiedziała – pamiętam, – co nagle to po diable, sam to często powtarzasz tatuńku. Tatuniu,… tatuńku…. a to ci niewdzięcznica!. Kłamczucha!.
POJEDYNEK O KAROLINĘ
Tymczasem Artur nie próżnował. Próbował dociec, co jest
przyczyną zmiany w zachowaniu Karoliny. Długo nie dopuszczał myśli, że mógłby się napatoczyć ktoś poza nim, co
miałby czelność zabiegania o względy Karoliny. Ale teraz podejrzewał, że może nie mieć racji.
Co się dzieje Karolino? – Pytał Artur wiele razy.
Karolina odpowiadała, że on, Artur ostatnio ma skłonności
do przesady, że właściwie to go nie bardzo rozumie i doradzała, żeby sfolgował z odwiedzinami. Powiedziała Arturowi,
że to sfolgowanie z odwiedzinami, na pewno wyjdzie na zdrowie, szczególnie jemu Arturowi i że ona nie widzi nic niewłaściwego w ich wzajemnych stosunkach, na tym etapie znajomości.
Artur tym razem nie bardzo dowierzał Karolinie. Postanowił działać. Usiłował coś dowiedzieć się od służby zatrudnionej w młynie.
Obiecywał, że nie za darmo. Odpowiadali, że nic nie wiedzą, nic nie słyszeli. Dodawali jednak szczerze, że za żadne
41
skarby nie zdradziliby Karoliny choćby nawet coś wiedzieli
czy słyszeli na interesujący Artura temat.
Nieoczekiwanie odpowiedź na nurtujące Artura pytanie,
dotarła do niego z niespodziewanego zupełnie źródła.
Tym źródłem okazał się, jeden z byłych przepędzonych
przez Artura zalotników Karoliny o przezwisku „Luśnia”.
Tego Luśnię Artur swego czasu skutecznie zniechęcił zalecanie się do Karoliny.
Było tak:
Otoczony lasem młyn był zbudowany – jak już wiadomo –
nad sporym, przezroczystym i dosyć wartkim Jaworznikiem.
Pewnego dnia, Luśnia zobaczył Karolinę i Joachima, spacerujących istniejącym od dawna, ale prawie nieuczęszczanym leśnym duktem, który po niepełnej wiorście – licząc od
młyna – łączył się z szeroką leśną ścieżką. Owa, prostopadła
do duktu, wijąca się jak wąż leśna ścieżka, biegła przez las
gdzieś z zachodu, bodajże aż od Świerklańca i prowadziła do
źródeł Jaworznika.
Dla jasności sprawy, wypada powiedzieć, że niedaleko źródłach Jaworznika, działał inny, piękny, stary młyn wodny.
Spiętrzona źródlana woda gromadzona w młyńskim dużym
stawie, napędzała najpierw koło młyńskie tego młyna, by tuż
po znalezieniu się poza nim, już, jako strumień nazywany Jaworznikiem, nabierając pędu popłynąć wartko na spotkanie
z kołem młyńskim napędzającym młyn rodziców Karoliny
i nie zwalniając tempa, popłynąć dalej, spełniając wymuszoną, ale jakże pożyteczną rolę z dala od swoich źródeł, by
w końcu pogrążyć się w nurtach granicznej rzeki – Brynicy.
Luśnia schowany w zaroślach, czatował na dziką zwierzynę wędrującą w określonych porach dnia ową leśną
ścieżką do wodopoju. Wodopój stanowił płytki w tym miejscu, wolny od zarośli młyński staw, dostępny poprzez niewiele wystającą ponad wodę groblę.
42
Luśnia miał w stosunku do tej zwierzyny określone zamiary. Chciał się dowiedzieć, co za zwierzęta wędrują do wodopoju. Zamierzał ze zwierząt, które tam wędrują, wytypować
jedno czy kilka do odłowienia.
Niespodzianie dla Luśni, na ścieżce leśnej, pojawili się Karolina i Joachim.
Przemierzając ścieżkę spacerowym krokiem, zbliżali się
do czatującego w zaroślach Luśni. Joachim delikatnie obejmował dłonią dłoń Karoliny i coś jej szeptał do ucha. Sadząc
po promieniującej zadowoleniem i lekko zakłopotanej twarzy Karoliny, musiało to szeptanie być czymś przyjemnym dla
Karoliny. Byli zaledwie kilka kroków od kryjówki czatującego Luśni. Luśnia siedząc w bezruchu, wstrzymywał jak
mógł oddech. Wydawało mu się, że nawet oddech może zdradzić jego obecność w zaroślach a tego starał się za wszelką
cenę uniknąć.
Niebawem Karolina i Joachim zawrócili i za niedługo
zniknęli za otoczonym zaroślami, najbliższym zakrętem leśnej ścieżki.
Luśnia aż nadto dobrze pamiętał, jak mu Artur wybijał
z głowy, sam zamysł zalotów do Karoliny. A ten „padalec”–
miał na myśli Joachima – tak bezkarnie ma uwodzić Karolinę?. Nie doczekanie twoje Joachimie – zaklinał się Luśnia.
Luśnia nie zwlekając, postanowił donieść usłużnie Arturowi o tym, czego był naocznym świadkiem.
Wymyślił chytrze, że wybierze istotne dla sprawy szczegóły dotyczące Karoliny i Joachima, przypisze tym szczegółom niewspółmierną do ich znaczenia wagę a wszystko po to
żeby sprowokować Artura do bardziej dotkliwego zniechęcenia Joachima od tego, którego on Luśnia doświadczył kiedyś.
– Jak Luśnia postanowił, tak zrobił.
43
– Artur szalał ze złości. Postanowił niezwłocznie wyzwać
Joachima na pojedynek i sprawić mu lanie, adekwatne do
złości, jaka go opanowała po wysłuchaniu relacji Luśni.
Luśnia w imieniu Artura, zaproponował Joachimowi do wyboru walkę w formie zapasów w stylu wolnym, lub walkę na
pięści.
Przy zapasach, za przegranego będzie uważany ten, kto
pierwszy trzy razy legnie na murawie – tak w imieniu Artura
proponował Luśnia.
Natomiast w walce na pięści za przegranego będzie uważany ten, kto powalony ciosami czy ciosem, nie podniesie się
o własnych siłach z ziemi po doliczeniu do dziesięciu, lub jeśli sam zrezygnuje dobrowolnie z dalszej walki.
Joachim wysłuchał uważnie propozycji i dodatkowych
wyjaśnień Luśni o tym, że Artur pała gniewem, którego przyczyną jest zabieganie Joachima o względy Karoliny, co skutkuje wyraźnym z obojętnieniem Karoliny do Artura.
– Dobrze wychowany Artur, oddaje ci prawo wyboru sposobu walki i oświadcza, że jeśli nie podejmiesz wyzwania,
będziesz żył w sromocie z piętnem tchórza i świadomością,
że zasłużona kara i tak cię nie minie a może być tylko bardziej dotkliwą – dodał po chwili Luśnia.
Joachim, po tym, co usłyszał od Luśni, przekonany, że pojedynku nie da się uniknąć, wybrał zapasy.
Spotkali się nazajutrz na leśnej polanie w okolicy źródeł Jaworznika.
Poza Luśnią, którego przyprowadził Artur i Florkiem, którego przywiódł Joachim, nie było innych świadków.
Nim się walka rozpoczęła, Luśnia już widział w wyobraźni
jak Artur upokarza Joachima, nie dopuszczając nawet myśli,
że może być inaczej.
A było tak:
44
Stanęli naprzeciwko siebie, wzrokiem usiłując zastraszyć
przeciwnika. Wyróżniał się w straszeniu Artur. Sygnał do
boju dał Luśnia. Artur z okrzykiem, szukałeś guza to go będziesz miał zaatakował pierwszy i niespodziewanie, nim się
Luśnia i Florek spostrzegli, Artur leżał na murawie.
Twarz Artura wykrzywiała bojowa złość. Joachim podniósł
się pierwszy. Przyjął stosowną postawę, czekając na ponowny
atak Artura. Ten po chwili już wyprostowany z nasrożoną
miną, wydając groźne bojowe pomruki, markując atak, krążył
wokół Joachima, po czym błyskawicznie zaatakował, lecz po
sprytnym obezwładniającym chwycie Joachima, utracił kontakt z ziemią i po raz drugi legł na murawie.
Luśnia bladł, Florek promieniał.
Artur leżał na łopatkach z miną zdumioną, już nie pogardliwą a nacechowaną budzącym się respektem. W Artura głowie zaczęła kiełkować obawa, że pierwszy raz w życiu może
zostać pokonanym. Potęgowała się w nim gwałtownie świadomość, że jeśli chce przechylić szalę zwycięstwa na swoją
stronę, musi koniecznie włączyć w technikę walki jemu tylko
znany, trudny, bo trudny chwyt, który udanie wykonany
w krytycznych momentach walki jak dotąd przesądzał o zwycięstwie Artura.
Jeszcze przed walką, zadufany w swoje możliwości, nie doceniając umiejętności Joachima uznał, że wyszukanego, trudnego i trochę ryzykownego, jemu tylko znanego chwytu nie
musi użyć, aby pokonać Joachima..
Teraz już wie jak bardzo się mylił. Ale jeszcze pokaże temu
„padalcowi”, co potrafi. W minionych dwu zwarciach, on –
Artur – dotąd niepokonany, dwukrotnie przywierał plecami
do murawy, dwukrotnie leżał na łopatkach, Joachim wspaniałą techniką potrafił zneutralizować siłę Artura, powalić go,
a w dodatku życzliwie się do Artura odnosić.
Wyglądało to, chciał Artura przeprosić za to, że w sytuacji,
45
jakiej się znalazł nie miał innego wyjścia. Ten uśmiech Joachima był nie do zniesienia dla Artura.
Za trzecim razem Artur zaatakował inaczej.
Markował jak umiał, że i tym razem użyje chwytów takich
jak w poprzednich dwóch starciach. Splecione w żelaznym
uścisku ciała Artura i Joachima, długo wykonywały jakiś
dziki taniec na murawie. Wyglądało raz na to, że szala zwycięstwa przechyla się raz na korzyść Joachima i zaraz po tym,
że na korzyść Artura. Taki obraz walki trwał dosyć długo, po
czym dało się zauważyć rosnącą przewagę silniejszego Artura. On teraz ponawiał raz po raz próbę powalenia Joachima.
Joachim jak dotąd, stawiał skuteczny opór, ale świadkom
walki wydawało się jakby Joachim tracił siły.
Widząc taki obraz walki, Florek bladł, Luśnia promieniał.
i u Luśni i u Florka brało górę przekonanie, że tym razem
Artur położy na plecy Joachima; chyba ze stanie się jakiś cud.
Przewidywali, że finał nastąpi lada moment, że za chwilę będą
leżeć na murawie i dowiedzą się, kto zwyciężył.
Teraz albo nigdy, – postanowił Artur, i błyskawicznie
i niespodziewanie użył tego trudnego, trochę ryzykownego,
jemu tylko znanego chwytu, który jak dotąd zawsze przechylał szalę zwycięstwa na jego korzyść.
Już są bez mała w połowie drogi dzielącej ich od murawy.
Joachim pod Arturem…… i nagle szok!!!. Luśnia i Florek są
świadkami czegoś niebywałego, dzieje się coś, co się w głowie nie mieści. W ułamku sekundy Joachimowi jakimś cudem
udaje się wykonać niespodziewany manewr. Użył jemu tylko
znanego ruchu czy może chwytu czy sztuczki, co spowodowało obrót splecionych ciał jeszcze w locie tak, że na murawie Joachim znalazł się na górze nad oniemiałym i oszołomionym Arturem.
46
Artur plecami przylegał do murawy. Florek promieniał, Luśnia blady jak nigdy z mieszanymi uczuciami patrzył na leżącego bez ruchu Artura.
Joachim podniósł się szybko. Artur pozostawał na murawie.
Pewność siebie i pogarda dla Joachima, które przed walką
panoszyły się na twarzy Artura, pozostawiły po sobie ledwie
ślad a w ich miejsce pojawiły się respekt, niedowierzanie
w to, co się stało, ale i prawdziwa złość i chęć odwetu.
To, czego dokonał Joachim w walce z Arturem, zrodziło
w Luśni wiarę, że niema rzeczy niemożliwych. Nie wiedział
jak się zachować. W ciągu kilu minut, prysł powszechny mit
o niepokonanym Arturze.
Teraz Luśnia zerkał ukradkiem z nieukrywanym podziwem, respektem i szacunkiem na Joachima.
Florek znał dosyć dobrze Joachima, przynajmniej tak dotąd
uważał i darzył go szacunkiem. Kunszt, z jakim Joachim toczył pojedynek z silniejszym Arturem i wynik tego pojedynku spotęgował, ten szacunek wielokrotnie.
Artur upadając na murawę, uderzył boleśnie kością ogonową w korzeń ściętej dawno olchy. Korzeń wystawał ponad
ziemię, ale był niewidoczny, bo schowany w murawie. Artur
nie mógł podnieść się o własnych siłach. Joachim wspólnie
z Florkiem z pomocą Luśni, pomogli podnieść się niepocieszonemu Arturowi.
Po chwili, Joachim i Florek z mieszanymi uczuciami, patrzyli na Luśnię i podtrzymywanego przez Luśnię utykającego Artura, kierujących się do starego dębu, rosnącego na
skraju polany.
Luśnia ponoć później rozpowszechniał spostrzeżenia, jakie
zachował w pamięci, kiedy zbliżał się do dębu z utykającym
Arturem. Otóż wydawało mu się, że koń Artura przycumowany do dębu, patrzył na Artura wzrokiem, w którym próżno
47
było szukać choćby źdźbła służalczości a rżenie konia zabrzmiało mu w uszach tak jakby chciał powiedzieć – Arturze,….Arturze, wolałbym po stokroć, Joachima nosić na
grzbiecie niźli ciebie!!. Artur przygnębiony dotkliwą porażką,
– snuł domysły Luśnia – mógł tego zachowania się swojego
konia nie zauważyć.
Wieść o tym, co działo się na leśnej polanie, po niedługim
czasie dotarła do młyna.
W zaistniałej sytuacji rodzice Karoliny nie mogli dłużej
zwlekać. Po naradzie – nie pytając Karoliny o zgodę – zdecydowali ostatecznie, że mężem Karoliny zostanie Artur.
Sabina właściwie milcząco, bez przekonania, przyjęła decyzję Bartka. Wiktor i jego żona Marta, przecież od dawna
zabiegają bezskutecznie jak dotąd o zgodę na małżeństwo Karoliny z ich jedynakiem – Arturem.
– Trzeba wreszcie zdecydować albo tak albo nie, nie można
tak zwlekać bez końca – Bartek przekonywał Sabinę.
Mimo wielkich oporów Karoliny i jej oświadczenia, że
wolałaby pójść do zakonu niż wyjść za Artura, Bartek i Sabina nie zmienili decyzji.
Tomek doniósł o tym zdarzeniu Joachimowi.
– Tomek przyniósł mamie (Sabinie) śliczną czerwoną różę.
To róża od Joachima – oświadczył.
– Ledwo wstrzymała cisnące się do oczy łzy.
Po ślubie Karoliny z Arturem, Sabina chorowała bez mała
miesiąc, zanim stanęła na nogach. Po przebytej chorobie, nie
było w Sabinie już tyle radości, co dawniej. Część radości
uciekło gdzieś a w jej miejsce pojawiły się smutek, melancholia, jakaś bezsilność.
Karolina i Joachim, bardzo przeżywali to, co się stało. Nie
mieli dość sił, ażeby przeciwstawić się woli rodziców Karoliny. Tak się złożyło, że Joachim był w wieku poborowym.
Nie miał możliwości wykupienia się od obowiązku służby
48
w wojsku rosyjskim. Na komisji poborowej wyciągnął los, co
ostatecznie zdecydowało o tym, że na sześć lat został wcielony do wojska rosyjskiego.
Karolina znalazła sposobność, by spotkać się raz jeszcze
z Joachimem, przed jego wyjazdem do Rosji.
Spotkali się tam gdzie dawniej się spotykali potajemnie,
w starej przytulnej, osłoniętej rosłymi krzewami altanie w odległej części przylegającego do młyna, wielkiego ogrodu.
Tam, uznali ostatecznie swoją niemoc, wobec nieprzyjaznych im zdarzeń. Pogodzili się z tym, że wbrew temu, co
czują, będą musieli się rozstać nie wiadomo na jak długo,
może na zawsze. Tam, w starej altanie, Karolina i Joachim –
pomijając początkową nieśmiałość Karoliny i nieporadność
Joachima – wiedzeni genialnie drogą utartą od początku
świata przez matkę naturę, pogrążali się w otchłani pragnień.
Wspomagani przez ogarniające ich bezgraniczne namiętności,
pokonywali niczym kula śnieżna, wszelkie bariery stojące na
drodze, wiodące nieomylnie do źródeł nieznanej im do tej
pory niepojętej rozkoszy.
PO SZEŚCIU LATACH
Minęło sześć długich lat.
Dociekliwi, zwłaszcza kobiety mówiły między sobą, że jak
się dokładnie przyjrzeć jedynemu dziecku Karoliny – małoletniemu Maciusiowi – to można doszukać się w jego wyglądzie wielu podobieństw do Joachima. Inni zaś mówili, że nic
takiego nie widzą.
Karolina z Arturem zamieszkali w Będzinie. Mieszkali razem z rodzicami Artura. Pomagali w prowadzeniu hurtowni
z mąką i innymi artykułami spożywczymi.
Tomek czytał, co mu w ręce popadło, ale najwięcej uwagi
poświęcał nienotowanemu od wieków rozwojowi przemysłu
49