http://wyborcza.pl/1,75248,2605106.html Polska atomowa? Konrad

Transkrypt

http://wyborcza.pl/1,75248,2605106.html Polska atomowa? Konrad
Reklamy google
http://wyborcza.pl/1,75248,2605106.html
Polska atomowa?
Konrad Niklewicz
2005­03­16, ostatnia aktualizacja 2005­03­16 00:00 Decyzja o budowie elektrowni atomowej pociąga za sobą inną, równie trudną decyzję ­ gdzie składować nuklearne odpady. Nie tylko Polska staje przed takim wyborem Jak powiedział "Gazecie" minister ds. europejskich Jarosław Pietras, na zbliżającym się szczycie Unii Europejskiej (22­23 marca) potwierdzona zostanie decyzja ministrów środowiska o radykalnej redukcji emisji CO2 do atmosfery. Nawet 30­procentowej w ciągu 15 lat. Z energetyką opartą na węglu nie będziemy mieli szans, by spełnić te wymogi. ­ Państwa, które do tej pory opowiadały się przeciw energii atomowej, teraz przekonują się do niej ­ mówi "Gazecie" wiceminister gospodarki Jacek Piechota.
Już 30 marca rządowy zespół ds. polityki energetycznej może podjąć decyzje o tym, jak będą wyglądać dalsze prace rządu związane z energetyką jądrową.
Kto zbuduje?
Jedno jest pewne już dziś: elektrowni nie postawi rząd, ale prywatny inwestor. O żadnych konkretnych propozycjach nie ma jeszcze mowy, ale przedstawiciele rządu przyznają, że zainteresowanie już jest.
­ Inwestorzy chcą rozmawiać o tym, jak widzimy przyszłość energetyki jądrowej ­ mówi Piechota. Nie przez przypadek francuskie ministerstwo zaprosiło przedstawiciela naszego resortu gospodarki na konferencję o energii jądrowej 21 marca w Paryżu. Francusko­niemiecki koncern Framatome­Areva obok amerykańskiego Westinghouse jest największym konstruktorem "atomówek" na świecie.
Gdzie inwestor mógłby postawić elektrownię? ­ Powinna być zlokalizowana w regionie, w którym jest zapotrzebowanie na energię elektryczną, by zminimalizować straty przesyłowe. Musi mieć dostęp do źródeł wody ­ mówi "Gazecie" prof. Jerzy Niewodniczański, prezes Państwowej Agencji Atomistyki (PAA). Te trzy wymagania spełnia Polska północna. Pomorski Żarnowiec został wybrany w latach 80. pod budowę elektrowni. Nie wiadomo, czy można do tej lokalizacji powrócić. Przemawiają za nią wykonane już badania oraz sąsiedztwo wodnej elektrowni szczytowo­pompowej, która odbierałaby i "magazynowała" nadwyżki mocy z reaktora. Część ekspertów uważa jednak, że ten pomysł jest już "spalony" ­ na tym terenie działa specjalna strefa ekonomiczna. Inne wymieniane przez PAA lokalizacje to: Klempicz, Kopań, Korolewo, Nieszawa, Chełmno i Tczew.
Atomowy świat
Myślenie o energetyce jądrowej w Polsce pozostaje pod wpływem tragicznego zdarzenia z 26 kwietnia 1986 r., gdy w Czarnobylu (dziś Ukraina) eksplodował jeden z bloków elektrowni atomowej. Była to największa katastrofa elektrowni atomowej w historii, wywołana nieodpowiedzialnym nadzorem i fatalną konstrukcją reaktora. Polacy niechętnie myślą o atomie, jednak już teraz otacza nas atomowy wianuszek. Siłownie znajdują się w 1
Czechach, na Słowacji, Ukrainie, Litwie, sporo reaktorów pracuje też za zachodnią granicą i za morzem, w Szwecji. Świat ­ wbrew twierdzeniom organizacji ekologicznych ­ nie odchodzi od energetyki jądrowej. Jedynie w Niemczech, gdzie władzę sprawuje koalicja socjaldemokratów i Zielonych, prowadzona jest polityka wygaszania reaktorów. W Szwecji rząd nie realizuje podobnej obietnicy sprzed kilku lat. A we Francji (gdzie atom daje prawie 80 proc. elektryczności) właśnie budowana jest nowa elektrownia, podobnie jak w Finlandii. Nie mówiąc o Stanach Zjednoczonych, gdzie ostatnio zbudowano bądź zmodernizowano 20 nowych reaktorów. ­ Światowe zapasy uranu starczą na blisko 250 lat. Nie licząc zapasów wojskowych ­ uważa prof. Niewodniczański.
Co z odpadami?
Rozwojowi energetyki jądrowej sprzeciwiają się ekolodzy. ­ Nie ma bezpiecznego sposobu na składowanie odpadów radioaktywnych, nie ma również mowy o "bezpieczeństwie" reaktorów. Najlepsze nawet zabezpieczenia nie wyeliminują błędu człowieka, a ewentualne konsekwencje awarii są zbyt duże, by móc usprawiedliwić wystawianie Polaków na takie ryzyko ­ mówi "Gazecie" Jacek Winiarski z Greenpeace. Podobne stanowisko zajmuje WWF. ­ Nie można łączyć ochrony klimatu z technologiami nuklearnymi, które stanowią ogromne zagrożenie ­ stwierdza Joanna Wis, rzecznik WWF w Polsce. Obie organizacje przekonują, że lepszym źródłem energii będą źródła odnawialne (wiatr, biomasa, słońce), szansy upatrują też w oszczędzaniu energii.
Zdaniem ekspertów organizacje ekologiczne przesadzają z obawami. Odpadów nuklearnych nie będzie dużo. Według wyliczeń Państwowej Agencji Atomistyki przy produkcji 1 TWh elektryczności powstaje ok. 80 m sześc. odpadów o różnym stopniu radioaktywności. Roczna produkcja elektryczności w Polsce ledwo przekracza... 152 TWh. Największa polska elektrownia ­ Bełchatów ­ ma roczną produkcję ok. 27­28 TWh (jedna terawatogodzina, TWh, to jeden miliard kilowatogodzin).
Zakładając, że energetyka jądrowa w Polsce wyprodukuje łącznie 10 tys. TWh (taka niewyobrażalna liczba pojawia się w dokumentach PAA) ­ trzeba by znaleźć bezpieczne miejsce dla 34­40 tys. ton zużytego paliwa. To raptem 9­11 tys. metrów sześciennych materiału. A w przypadku przerobu wypalonego paliwa jądrowego i odzyskania materiałów rozszczepialnych te liczby ulegną zmniejszeniu o blisko 60 proc. Dla porównania ­ sama tylko elektrownia Bełchatów "produkuje" ok. 3 mln ton odpadów paleniskowych rocznie.
Zresztą wcale nie jest pewne, czy radioaktywne odpady będą musiały być składowane w Polsce. ­ Być może powstanie jedno europejskie składowisko ­ mówi Janusz Włodarski, dyrektor generalny Państwowej Agencji Atomistyki. ­ Trzeba też jednak być przygotowanym na to, że odpady będziemy musieli zagospodarować sami ­ dodaje. Budowa składowiska to duży koszt (liczony w setkach milionów złotych, do zapłacenia przez inwestora), ale przynajmniej wstępnie określono, w których miejscach może ono powstać. Opracowania PAA, do których dotarła "Gazeta", proponują następujące lokalizacje: złoża soli w Domasławku, Łaniętach (Wał Kujawsko­Pomorski) lub w okolicach Kłodawy, skały ilaste w rejonie Jarocina i Pogorzeli (Wielkopolska) czy wreszcie skały granitowe w trójkącie Krasnopol ­ Rydzewo ­ Kruszyniany (Suwalszczyzna). Budowa składowiska nie jest zadaniem na najbliższe lata, ale prace lokalizacyjne należy kontynuować. Włodarski: ­ Opowieści o tym, że odpady jądrowe mogłyby być składowane w nieczynnych śląskich kopalniach, to bajki.
=================================================================================
http://gospodarka.gazeta.pl/gospodarka/1,33207,5669045,Bledny_kurs_na_atom.html
Błędny kurs na atom
prof. Steve Thomas*
2008­09­07, ostatnia aktualizacja 2008­09­07 20:08 2
Od ponad 30 lat energia jądrowa znajduje się w odwrocie, a mimo to systematycznie pojawiają się coraz to nowe, entuzjastyczne zapowiedzi renesansu tego sektora. Kolejne "odrodzenia atomu" kończą się jednak na szumnych, a następnie niespełnionych obietnicach Atom ma zapewnić nam tanią energię, być złotym środkiem w realizacji celów strategicznych ­ zagwarantować uniezależnienie od niepewnych dostawców paliw kopalnych i odpowiedzią na wyzwania związane ze zmianami środowiska naturalnego ­ ochronić nas przed ociepleniem klimatu. Na świecie budowanych jest obecnie 29 elektrowni jądrowych, co zaledwie w połowie pokryje zapotrzebowanie wynikające z konieczności wymiany starych, kończących już swój żywot reaktorów. Skoro budowane elektrownie nie zwiększą w skali światowej poziomu produkcji energii atomowej, zatem ogłaszone przez zwolenników energii jądrowej "odrodzenie atomu" musiałoby oznaczać nowe zamówienia oparte na nowoczesnych projektach spełniających dzisiejsze standardy bezpieczeństwa. Tymczasem, jeżeli przyjrzymy się budowanym obecnie elektrowniom, zobaczymy przede wszystkim przestarzałe projekty (realizowane notabene w krajach, które wymieniane są także często w kontekście rozprzestrzeniania broni jądrowej). Jest wśród nich wiele reaktorów według projektów rosyjskich zamówionych często ponad 20 lat temu, elektrownie indyjskie budowane w oparciu o plany kanadyjskie z lat 60. ubiegłego wieku oraz chińskie oparte na 35­letnich koncepcjach francuskich. Lista zamówień zawiera też reaktory w Iranie i Pakistanie.
Na Zachodzie zamówiono dotychczas tylko dwie elektrownie według najnowszych projektów, z czego fińska elektrownia jądrowa jest obecnie w budowie, zaś we Francji prace nie zostały jeszcze rozpoczęte. Czy to się w ogóle opłaca?
Jeżeli budowa elektrowni jądrowych opartych na owych "nowoczesnych" projektach jest tak tania i wydajna, jak przekonują nas ich orędownicy, to dlaczego tak niewiele ich dotąd zamówiono? Trzeźwa analiza ekonomiczna jasno dowodzi, że podejmowane obecnie próby wskrzeszenia atomu nie przyniosą większych rezultatów niż wszystkie poprzednie: z ekonomicznego punktu widzenia energia jądrowa jest po prostu zbyt droga i zbyt ryzykowna. Czyli nieopłacalna.
Oczywiście jak najbardziej słuszne wydaje się założenie, że ­ biorąc pod uwagę ideę postępu technicznego oraz doświadczenia powstałe podczas budowy i eksploatacji istniejących już stacji ­ elektrownie atomowe powstające według współczesnych projektów będą tańsze i lepsze. A jednak ponad 50­letnia historia sektora energii jądrowej wcale tego nie potwierdza: każda następna generacja elektrowni jądrowych okazywała się być realnie znacznie droższa od poprzedniej! Najwyraźniej widać to analizując koszty budowy elektrowni: powszechnie przyjmuje się, że ich spłata (wraz z odsetkami od kredytu zaciągniętego pod budowę) stanowi przynajmniej dwie trzecie kosztu produkowanej przez daną elektrownię energii. Koszty te są zatem kluczowe dla oceny jej konkurencyjności. We wcześniejszych prognozach wieszczących renesans atomu (lata 90. ubiegłego wieku) przedstawiciele przemysłu jądrowego twierdzili, że możliwe jest zbudowanie nowej elektrowni za 1000 USD/kW. Czyli typowa elektrownia jądrowa, o mocy 1000 MW kosztowałaby miliard dolarów. Żywą reklamą nowych projektów świadczącą nie tylko o ich wyższości, ale i udowadniających, że energia jądrowa ma uzasadnienie ekonomiczne na konkurencyjnych rynkach energii elektrycznej, miała być fińska elektrownia Olkiluoto zamówiona w 2005 r. Przedsięwzięcie to miało kosztować około 3000 USD/kW, zaś dziś ­ po zaledwie dwóch latach budowy! ­ wiadomo, że budżet został przekroczony o 50 proc. i jeżeli nawet nie wystąpią już żadne dodatkowe "korekty" budżetu, koszt jej budowy wyniesie ok. 4500 USD/kW. Dodatkowo zaś budowa elektrowni opóźniona jest już w tym momencie o dwa lata w stosunku do harmonogramu. Nawet uwzględniając inflację występującą w Finlandii w końcu lat 90., a także obecny spadek wartości dolara, i nawet gdyby problemy w Olkiluoto miały się już nie powtórzyć, łatwo stwierdzić, że koszty budowy elektrowni jądrowych w ciągu ostatniej dekady wzrosły znacząco.
3
Na ile konkurencyjny może być dziś atom?
Innym, mniej oczywistym czynnikiem ekonomicznym działającym na niekorzyść energii jądrowej, jest proces uwalniania rynku energii elektrycznej (przejście od monopolu do wolnego rynku). Większość budowanych do tej pory elektrowni należała do monopolistów. Dostawcy tego typu przenoszą wszelkie niespodziewane, dodatkowe koszty na konsumentów ­ w momencie wystąpienia jakichkolwiek problemów podczas budowy podnoszono opłaty za prąd. Oznacza to z jednej strony, że nawet jeżeli firma podjęła błędne decyzje, to nie poniosła w związku z tym żadnych konsekwencji ­ rachunek za jej błędy wystawiany był odbiorcom ­ i to oni musieli go zapłacić. Z drugiej zaś strony, finansowanie budowy elektrowni jądrowych było faktycznie tanie: banki pożyczające monopolistom środki na budowę mogły być pewne, że odzyskają swoje pieniądze, ponieważ koszty budowy ­ niezależnie od ich wysokości ­ pokrywali konsumenci. To niskie ryzyko znajdowało odzwierciedlenie w oprocentowaniu kredytów ­ wysokość stóp nie przekraczała 5 proc.
Amerykański nadzór rynku energii elektrycznej już pod koniec lat 70. ubiegłego wieku skrytykował ów proceder przenoszenia na konsumentów ogromnych nadwyżek kosztów budowy elektrowni jądrowych. Dlatego też w latach późniejszych zezwalał dostawcom na obciążanie odbiorców tylko kosztami zaplanowanymi. Wszelkie przekroczenia budżetu musiały być wyrównywane z zysków przedsiębiorstw. Spowodowało to gwałtowne wstrzymanie nowych zamówień ze Stanów Zjednoczonych, anulowano 70 złożonych już zamówień ­ ryzyko związane z decyzjami inwestycyjnymi zaczęło realnie przekładać się na firmy z sektora energetycznego. Udziałowcy tych firm nie byli przygotowani na jego podjęcie, a i oprocentowanie kredytów dla firm budujących elektrownie jądrowe poszło gwałtownie w górę ­ teraz i finansiści mieli ponosić ryzyko tych inwestycji.
Podobna sytuacja wytworzyła się także w Europie w 1996 r., wraz z przyjęciem dyrektywy UE, która przekształciła zmonopolizowany rynek energii elektrycznej w wolny rynek oparty na konkurencji. Oznacza to, że jeżeli energia jądrowa nie będzie konkurencyjna wobec innych źródeł energii, właściciele elektrowni zbankrutują, a ich wierzyciele stracą swoje pieniądze. Nawet daleki od promowanego przez Komisję Europejską ideału konkurencyjnego rynku energii elektrycznej rynek Wielkiej Brytanii okazał się wystarczająco konkurencyjny, aby doprowadzić do niewypłacalności brytyjskiego właściciela elektrowni jądrowej: wskutek zbyt wysokich kosztów British Energy ogłosiło upadłość w 2002 r. Na innych, podobnie dalekich od pełnej konkurencyjności rynkach energii elektrycznej koszty pożyczek na cele związane z budową wszelkiego typu elektrowni jądrowych wzrosły ponaddwukrotnie, a budowa elektrowni jądrowych uznawana jest (z uwagi na słabe wyniki w terminowość i realizacji budżetu) za biznes szczególnie ryzykowny. Jak problemy te udało się rozwiązać w Finlandii i we Francji? Jakie kroki należałoby podjąć, aby energia jądrowa stała się opłacalna w Polsce? W Finlandii zastosowano bardzo szczególny i złożony zestaw specjalnych środków obejmujących gwarancje eksportowe rządów Francji (większość akcji Avery ­ francuskiej firmy budującej fińską elektrownię ­ znajduje się w posiadaniu rozmaitych rządowych agencji) i Szwecji. Szczególny, bowiem zwykle gwarancje takie stosuje się przy eksporcie do krajów Trzeciego Świata, o niskiej ocenie zdolności kredytowej, nie zaś dla krajów takich jak Finlandia. Dzięki temu budowę można sfinansować pożyczką oprocentowaną na poziomie zaledwie 2,6 proc.. W przypadku Francji elektrownię zbudować ma koncern EDF kontrolowany przez skarb państwa, który posiada około 90 proc. francuskiego rynku energii elektrycznej i, co zrozumiałe, nie przejmuje się zbytnio konkurencją. Za polski atom zapłaci społeczeństwo
Polski rynek energii elektrycznej pozostaje skoncentrowany, jednak nie jest już zmonopolizowany, co wynika z członkostwa w Unii Europejskiej. Energia jądrowa byłaby ekonomicznie uzasadniona jedynie w przypadku, gdyby elektrownie atomowe zostały wyłączone z dążącego do konkurencyjności rynku energii elektrycznej, a wszelkie ryzyka ekonomiczne przerzucone z właściciela elektrowni na konsumentów energii elektrycznej i polskich podatników. W praktyce oznaczałoby to, że dla właściciela elektrowni przynajmniej koszt jej budowy musiałby zostać ustalony z góry, a wszelkie przekroczenia budżetu zmuszeni byliby przejmować konsumenci (podatnicy). Elektrowni miałaby długoterminową ­ przynajmniej piętnastoletnią ­ umowę, na podstawie której konsumenci wykupywaliby całą produkcję niezależnie od kosztów (patrz sytuacja w Finlandii). W Polsce powstanie elektrowni jądrowych miałoby zatem rację bytu jedynie wtedy, gdyby to polskie społeczeństwo 4
przejęło w pełni ogromne ryzyko finansowe związane z ich budową i eksploatacją. Oprócz pytania, czy byłoby to w ogóle legalne w świetle prawa UE, które zakazuje nieuzasadnionej pomocy ze strony państwa, pojawia się kolejne: czy polscy obywatele byliby gotowi podjąć to ryzyko, szczególnie wiedząc, jak słabo sektor energii jądrowej wywiązuje się ze składanych przez siebie już tyle razy obietnic?
Spełnienie celów politycznych i ekologicznych, czego gwarantem ma być energia jądrowa, jest być może teoretycznie realne. Jednak zbudowanie elektrowni jądrowych w liczbie zapewniającej znaczącą redukcję konsumpcji paliw kopalnych doprowadziłoby do szybkiego wyczerpania światowych zasobów uranu. Jeśli Polska obierze kurs na energię jądrową, nie tylko obciąży swoich obywateli dodatkowymi kosztami, ale też odwróci ich uwagę od innych, dużo skuteczniejszych form realizacji powyższych celów strategicznych i ekologicznych, jak na przykład energie odnawialne.
*Prof. Steve Thomas wykłada w Szkole Biznesu Uniwersytetu w Greenwich (Wielka Brytania). Zajmuje się polityką energetyczną, zwłaszcza ekonomicznymi i politycznymi uwarunkowaniami energetyki jądrowej oraz liberalizacją i prywatyzacją rynków energetycznych
Źródło: Gazeta Wyborcza
===============================================================================
http://gospodarka.gazeta.pl/gospodarka/1,33211,5717359,Dla_kogo_kurs_na_atom_jest_bledny_.html
Dla kogo kurs na atom jest błędny?
Dariusz Witold Kulczyński*
2008­09­21, ostatnia aktualizacja 2008­09­21 20:02 Energetykę jądrową można wdrożyć nad Wisłą w przeciągu sześciu­siedmiu lat. W przeciwnym wypadku za lat kilkanaście marsz Polski w świetlaną przyszłość odbywać się będzie przy świeczce.
"Gazeta Wyborcza" rozpoczęła niewątpliwie potrzebną dyskusję o celowości wprowadzenia w Polsce energetyki jądrowej. W jednym z niedawnych numerów "Gazety" ukazał się artykuł Steve'a Thomasa o dość bulwersującym tytule " Błędny kurs na atom". Artykuł poważnie mnie rozczarował. Roi się w nim od informacji niezgodnych ze stanem faktycznym. Autor pisze na przykład, że obecnie w Indiach buduje się elektrownie na podstawie planów kanadyjskich z lat 60., a na Zachodzie zamówiono tylko dwie nowe elektrownie ­ w Finlandii i we Francji.
Kilkadziesiąt lat temu Kanada istotnie wyeksportowała do Indii reaktory ciężkowodne CIRUS, RAPP­1 i RAPP­2, a Hindusi wybudowali sobie dalsze elektrownie atomowe już bez pomocy kanadyjskiej. Było to możliwe ze względu na pełny transfer technologii CANDU włącznie z możliwością produkcji własnego paliwa z uranu kopalnego. Wszystkie państwa, którym Kanada sprzedaje reaktory typu CANDU, stają się niezależne paliwowo, gdyż nie potrzebują drogiego uranu wzbogaconego, który produkuje tylko kilka państw na świecie. Na podstawie tej technologii Indie zbudowały sobie bombę atomową i zdetonowały ją 18 maja 1974 r. Doprowadziło to do przejściowego zaognienia stosunków między Ottawą i New Delhi. To już jednak zamierzchła historia. Kanadyjskie reaktory nowej generacji CANDU­6 zamawia wiele krajów na świecie (np. Chiny, Korea Południowa, Argentyna, Rumunia). Pierwsze bloki CANDU­6 uruchomiono w 1983 r., a w 2007 r. już jedenasty. Ulepszanie dobrej, sprawdzonej konstrukcji reaktora minimalizuje ryzyko opóźnień rozruchu. W najbliższym czasie spodziewane jest sfinalizowanie nowych zamówień w Argentynie, Rumunii i w Chinach, gdzie rozmowy na ten temat trwają od dawna. Reaktory CANDU­6 w Wolsong w Korei Płd. należą do ścisłej światowej czołówki pod względem współczynnika wykorzystania mocy zainstalowanej, czyli produkują energię bardzo tanio. Na zachodzie Europy oczywiście też planuje się budowę nowych elektrowni jądrowych, także w ojczyźnie Steve'a Thomasa ­ Wielkiej Brytanii. Ostateczne decyzje dotyczące ilości, typu i lokalizacji nowych reaktorów 5
zapadną tam do wiosny 2009 r. Wbrew temu, co pisze Thomas, British Energy nadal uczestniczy w procesie uzyskiwania pozwolenia na uruchomienie w Anglii nowych reaktorów EPR francuskiej firmy Areva.
Na Zachodzie wreszcie, do którego chyba należą także Stany Zjednoczone i Kanada, rozpoczął się proces udzielania pozwoleń na budowę nowych reaktorów. W USA opracowywane są podania o pozwolenie na budowę 32 bloków jądrowych. Dwa miesiące temu rząd prowincji Ontario ogłosił budowę dwóch nowych bloków jądrowych Darlington­B na terenie obecnie eksploatowanej elektrowni Darlington­A (4x935 MW), w której pracuję od przeszło 20 lat. Wielkość i typ reaktorów zostaną określone do końca 2008 r. Mało tego, w zachodnich prowincjach kanadyjskich bogatych w piaski roponośne, a więc przede wszystkim w Albercie, ale także w Saskatchewan, wkrótce zostaną zapewne wybudowane pierwsze elektrownie jądrowe, które będą również ekologicznie przyjaznym źródłem pary niezbędnej do ekstrakcji ropy z piasków. Obecnie produkcja pary odbywa się przez spalanie i jest jednym z głównych powodów wysokiej emisji CO2 w Kanadzie. Saskatchewan posiada ponadto jedno z najbogatszych na świecie złoża uranu. Thomas nie ma też racji, że dynamiczny rozwój energetyki jądrowej doprowadziłby szybko do wyczerpania światowych złóż uranu. Starczy go na dłużej niż wyczerpujących się zasobów surowców kopalnych. Przy obecnym zużyciu uranu wystarczy na 80 lat, tj. dłużej niż większości minerałów. Światowe zasoby gazu ziemnego ocenia się na 67 lat. Dodatkowo kanadyjski system CANDU umożliwia używanie obok uranu także toru, występującego w naturze jeszcze obficiej. Reaktory kanadyjskiego typu mogą "dopalać" zużyte paliwo z innych typów reaktorów (francuskich, amerykańskich, rosyjskich). Nie jest także jasne, dlaczego Steve Thomas straszy Polaków problemami finansowania energetyki jądrowej i opóźnieniami budowy. Reaktory klasy 700 MW (kanadyjski model eksportowy CANDU­6) zostały oddane do użytku mniej więcej pięć lat od rozpoczęcia budowy, sześć lat od podpisania kontraktu. W ciągu czterech­
pięciu lat przeszkolono też cały personel ruchowy i techniczny (przykład ­ rumuńska elektrownia Cernavoda). Pozostaje tajemnicą, dlaczego Steve Thomas tak troszczy się o polskiego podatnika, chcąc go osłonić przed widmem nuklearnej katastrofy ekonomicznej. Jako alternatywę proponuje Polakom energię odnawialną. Gdy wiatr nie wieje, prądu nie ma. Wiatraki mogą więc w Polsce pracować, podobnie jak w Niemczech, ze współczynnikiem wykorzystania mocy zainstalowanej rzędu 17 proc. Oznacza to, że po wybudowaniu powiedzmy 100 MW wiatraków dostarczą one do sieci tyle energii ile turbinka o mocy 17 MW pracująca przez cały czas.
Czy energetyka jądrowa niesie ze sobą ryzyko? Oczywiście, tak jak każda działalność przemysłowa. Natomiast liczba wypadków i awarii w energetyce jądrowej jest bez porównania mniejsza niż np. w przemyśle chemicznym czy budownictwie. Być może polscy politycy i niestety niektórzy naukowcy czekają na taki etap rozwoju energetyki jądrowej, w którym powstanie "reaktor­samograj", gdzie naciśnie się guzik i dalej nie trzeba się będzie niczym przejmować. Tyle że takiego "samograja" niestety nie będzie. Energetyka jądrowa wymaga dyscypliny podobnie jak energetyka konwencjonalna, ale za to daje tanie i ogólnie dostępne paliwo przy braku emisji CO2. Awarie w elektrowniach jądrowych zdarzają się, ale ich skutki nie są groźne ­ istnieją specjalne systemy zabezpieczeń. Polacy wciąż pamiętają o katastrofie w Czarnobylu. Ale tam pogwałcono wszystkie możliwe przepisy bezpieczeństwa i nie można tej tragedii stawiać za przykład zagrożeń związanych z energetyką jądrową. Pracuję w elektrowniach atomowych od przeszło 26 lat i z całą odpowiedzialnością stwierdzam, że nigdy nie odczuwałem z tego powodu zagrożenia. Razem ze mną w kanadyjskim przemyśle jądrowym pracują dziesiątki, jeśli nie setki Polaków. Wielu z nas należy do tzw. emigracji solidarnościowej i pomoc Polsce w "skoku w wiek atomowy" byłaby dla nas czymś w rodzaju spełnienia pewnej misji, bo nie jest to kwestia kariery osobistej. *Dariusz Witold Kulczyński ­ mgr inż. elektryk i publicysta, absolwent Politechniki Warszawskiej. Od 1981 r. w Kanadzie; pracuje w sekcjach technicznych elektrowni atomowych
6
==================================================================================
http://wyborcza.pl/1,82244,5490764,Atomowy_kwiatek_do_kozucha.html
Atomowy kwiatek do kożucha
prof. Krzysztof Żmijewski*
2008­07­25, ostatnia aktualizacja 2008­07­25 11:31 Budowa elektrowni jądrowej nie rozwiąże niestety żadnego z problemów polskiej energetyki ­ pisze prof. Krzysztof Żmijewski Zwolennicy energetyki jądrowej przedstawiają kilkadziesiąt argumentów przemawiających za koniecznością i zasadnością budowy elektrowni atomowych. Dzisiaj najważniejszym z nich jest całkowita (prawie) eliminacja emisji CO2 odpowiedzialnej za efekt cieplarniany.
Z drugiej jednak strony poważne wątpliwości przedstawiają przeciwnicy jądrowego kierunku rozwoju energetyki. Lista argumentów przeciw atomówkom jest co najmniej równie długa, opracowanie Europejskiej Partii Zielonych prezentuje 40 takich argumentów.
Najpoważniejszym z nich jest potencjalne zagrożenie, jakie powoduje promieniowanie radioaktywne, a w szczególności możliwa skala tego zagrożenia. Nie wiemy też, jak sobie poradzić ze skutkami jądrowej katastrofy o masowym zasięgu. Istniejące doświadczenia są przerażające.
W tej sytuacji należałoby rozpocząć rozważania od zastanowienia się, dlaczego elektrownie atomowe były budowane do tej pory. Tu odpowiedź jest prosta ­ podstawowym powodem ich budowy była (mam nadzieję, że czas przeszły jest tu uzasadniony) sposobność produkcji plutonu jako ładunku bomb atomowych. Tak więc pierwsze atomówki były dziećmi zimnej wojny, tak w każdym razie było w przypadku mocarstw nuklearnych. Druga grupa państw powodowana była pragnieniem uzyskania samowystarczalności energetycznej jako składowej bezpieczeństwa ­ nie tylko energetycznego, ale również politycznego. Do państw tych należą m.in. Japonia, Tajwan, Finlandia, a w obecnej sytuacji również Litwa (Ignalina II).
Niestety, choć zimna wojna się skończyła, to przesłanki militarne nie znikły. Stąd zainteresowanie energetyką jądrową w Iraku i Iranie, w RPA i obu Koreach, w Argentynie i Brazylii. Bezpieczeństwo, zarówno militarne, jak i polityczne, to wartość bezcenna, dlatego inwestycje atomowe nie poddawały się biznesowej analizie ekonomicznej i w znakomitej większości przypadków realizowane były w ramach różnych "programów narodowych". Fundamentalne parametry analizy ekonomicznej ­ takie jak NPV (zaktualizowana wartość inwestycji netto), SPBT (prosty okres zwrotu), IRR (wewnętrzna stopa zwrotu) ­ nigdy nie były przesłankami do podjęcia decyzji o budowie, bo decyzja miała charakter polityczny. Nie analizowano "czy", tylko "jak", i poszukiwano sposobów, a nie przyczyn. W konsekwencji nie wszystkie składowe kosztów były realnie analizowane (np. koszty demontażu i dezaktywacji, zabezpieczenia transportu materiałów radioaktywnych i ich składowania, gwarancji finansowych rządu itp.).
W tej sytuacji brak czysto biznesowych inwestycji niezwykle utrudnia prowadzenie obiektywnej analizy ekonomicznej elektrowni jądrowych.
Z jednej strony lobbyści zachwalają niskie koszty eksploatacji, z drugiej zaś inwestorzy oczekują specjalnego traktowania w postaci rządowych gwarancji finansowych dla kredytobiorców i prawnych gwarancji sprzedaży dla producentów (czyli pracy "poza rynkiem"). Wszystko to wyczytać można w Raporcie Uniwersytetu Chicago dla Departamentu Energii USA. Raport ten bardzo łatwo znaleźć w internecie, a warto, ponieważ pokazuje, dlaczego w liberalnych gospodarkach elektrownie jądrowe nie powstają, gdy nie otrzymują państwowej pomocy. Raport jest bardzo ciekawy i pouczający, choć już trochę zdezaktualizowany ­ 7
wszystkie ceny poszły znacznie w górę, zarówno inwestycji, jak i paliw.
Podkreślić trzeba, że uczeni z Chicago nie są przeciwnikami energetyki jądrowej ­ wręcz przeciwnie, namawiają amerykański rząd, aby przeznaczył pieniądze amerykańskiego podatnika na wspieranie (subsydiowanie) energetyki nuklearnej.
Przeważająca większość Polaków nie chce przekształcenia naszego kraju w mocarstwo jądrowe. Również problem bezpieczeństwa energetycznego i politycznej suwerenności nie zmusza nas do pójścia śladami Japonii. Jesteśmy w NATO i UE, mamy własne paliwa i najmniejszą ze wszystkich państw Unii zależność od importu. Pozostaje jednak kwestia uprawnień do emisji CO2 i dramatyczne konsekwencje ekstremalnie wysokiego nawęglenia polskiej gospodarki i polskiej energetyki. Według danych Eurostatu mamy 92,5 proc. udziału węgla w bilansie polskiej elektroenergetyki ­ daje to drugie miejsce w Europie po Estonii ­ i równie ekstremalną emisyjność tego sektora, emitujemy tonę CO2 na megawatogodzinę MWh przy średniej europejskiej ok. 400 kg. Kraje starej unijnej Piętnastki emitują jeszcze mniej ­ ok. 380 kg CO2 na megawatogodzinę. Liczby te, do niedawna zajmujące tylko ekologów, od 2013 r. przekładają się na ogromne ciężary finansowe, bo każdą tonę CO2 trzeba będzie uzyskać, walcząc na aukcji. Komisja Europejska przewiduje ceny uprawnień do emisji na poziomie 30­39 euro za tonę. Już ta wielkość podnosi hurtową cenę energii ­ średnio w Unii o 26 proc. (według Komisji o 22 proc.), ale dla Polski aż o 68 proc. Niestety te dramatyczne liczby to wariant optymistyczny. W praktyce granicę kosztów emisji określić może wysokość opłaty karnej za emisję bez uprawnień, tzn. 100 euro za tonę CO2 plus podatek CIT (dochodowy), bo karę płaci się z zysku. Kara nie zwalnia z obowiązku zakupu uprawnień!
Ciarki po plecach przechodzą, gdy policzy się, jak wywinduje to cenę uprawnień do emisji dla tych, którzy będą musieli je kupić ­ chyba można tu użyć tego sformułowania ­ "za wszelką cenę". W tak dramatycznej sytuacji wydaje się, że jedynym wyjściem może być bezemisyjna energetyka jądrowa. Wyjściem zaiste zbawiennym. Niestety ­ jest to kolejny miraż. Albowiem elektrownia jądrowa w Polsce nie zostanie uruchomiona wcześniej niż w roku 2020, a kryzys energetyczny da się zauważyć już w 2010 (deficyt mocy), a w pełni się rozwinie w 2013 (deficyt uprawnień do emisji). W takich ramach czasowych elektrowni jądrowej nie zbuduje ani nawet nie obieca największy jej zwolennik ­ jeśli zechce być prawdomówny.
Co więc robić w tej sytuacji i czy są realne opcje dla Polski? Na szczęście są. Pierwsza to poprawianie efektywności energetycznej, to zacząć można prawie od zaraz. Ustawa jest prawie gotowa. To się opłaca, tzn. inwestycje zwracają się z oszczędności. Oszczędzić możemy co najmniej 20­25 proc. energii. Druga propozycja to energetyka odnawialna, np. wiatrowa, ale szczególnie agroenergetyka, tzn. biomasa i biogaz. To rozwiązanie trudniejsze od efektywności i droższe, ale znacznie szybsze w rezultatach. 2 proc. zielonych mocy rocznie to tempo możliwe do uzyskania, w rezultacie 2000 MW w 2013 r. i kolejne 4000 do 2020, łącznie ok. 24 proc. mocy z agroenergetyki. Trzeci kierunek to technologie czystego węgla (CCT), a wśród nich wychwytywanie i podziemne magazynowanie CO2, czyli CCS. Dla polski to rozwiązanie wymarzone, bo węgla nam wystarczy na ponad 100 lat, niestety te technologie są dopiero w powijakach i nie da się ich uruchomić do 2013 r. Start w 2015 byłby wielki sukcesem. W tym horyzoncie można sobie wyobrazić przyrost 4 proc. mocy rocznie, czyli po 1000 MW. Tak zarysowany scenariusz zaczyna się bilansować ok. 2020 r., w następnych latach odzyskujemy nadwyżkę mocy. Czy uruchamianie w tym momencie elektrowni jądrowej ma sens? Żeby mogła zmieścić się na rynku, trzeba by zamykać jeszcze całkiem sprawne (tzn. niezdekapitalizowane) jednostki. Opcja ta powinna zostać zbadana i przeliczona bardzo dokładnie, aby elektrownie jądrowe nie znalazły się w sytuacji ratujących już uratowanego.
Pozostaje odpowiedzieć na pytanie, co zrobić z deficytem lat 2010­16. Widać tu dwa rozwiązania ­ pierwsze to wspieranie się importem, do czego potrzebna będzie budowa nowych linii transgranicznych we wszystkich możliwych kierunkach. Po 2020 r. będą znowu wykorzystane do eksportu. Drugim wyjściem jest budowa rozproszonej mikroenergetyki gazowej.
Przedstawione tu rozważania nie wykluczają stosowania energetyki jądrowej w Polsce, przesuwają tylko realny moment startu najwcześniej na okres 2023­25, co daje nam dwa lata oddechu niezbędnego na poważne analizy, a także na przygotowanie odpowiednich przepisów prawnych regulujących działanie pełnowymiarowej, zawodowej elektrowni atomowej, z zasadami bezpieczeństwa, nadzoru, utylizacji i 8
przechowania materiałów radioaktywnych, ich transportu i składowania. A tak zupełnie prywatnie mam nadzieję, że nauczymy się wykorzystywać ten potężny strumień energii, w którym niezmiennie zanurzona jest kula ziemska. Słońce przestało być bogiem, ale to nie powód, aby je ignorować. Zawsze było, jest i będzie symbolem i źródłem nadziei.
* prof. Krzysztof Żmijewski jest wykładowcą na Wydziale Energetyki Politechniki Warszawskiej, w latach 1998­2001 był prezesem Polskich Sieci Energetycznych
Źródło: Gazeta Wyborcza
================================================================================
http://wyborcza.pl/1,76842,5486594,Racjonalizm_za_atomem.html
Racjonalizm za atomem
Rozmawiał Rafał Zasuń 2008­07­24, ostatnia aktualizacja 2008­07­24 10:36 Polsce potrzebny jest polityk przekonany do tego, że inwestycja w energetykę jądrową jest dobra dla kraju. Polityk taki jak Charles de Gaulle ­ mówi Paweł Urbański, prezes Polskiej Grupy Energetycznej. Rafał Zasuń: Minęło pół roku, odkąd wysłał pan list do ministra gospodarki Waldemara Pawlaka z prośbą o wyjaśnienie stanowiska rządu w sprawie energetyki atomowej. Odpowiedzi wciąż nie ma. Paweł Urbański, prezes Polskiej Grupy Energetycznej: Nasze stanowisko jest niezmienne. Uważamy, że energetyka jądrowa jest bardzo pożądaną technologią z punktu widzenia ekonomii, efektywności i bezpieczeństwa. Gdzie możemy, próbujemy przekonywać do tego polityków. Nie da się takiego projektu wykonać bez współpracy z rządem, bo uruchamiając taki projekt, trzeba być konsekwentnym za rok, za pięć i za dziesięć lat. Prowadzi pan w tej sprawie mniej lub bardziej formalne rozmowy z politykami. Jaka jest reakcja?
­ Różna. Ale nie jest wroga. Przynajmniej ja nie spotkałem się z otwarcie formułowanymi opiniami, że nie należy budować energetyki jądrowej. Najlepszym rozwiązaniem byłoby, gdyby pojawił się lider życia społecznego, osoba autentycznie przekonana do tego, że inwestycja w energetykę jądrową jest dobra dla kraju, dla społeczeństwa, dla gospodarki, dla nauki polskiej. Musiałaby to być osoba popularna. Ma pan kandydata?
­ Nie, rozmawiamy hipotetycznie. Ale taką osobą był prezydent Francji Charles de Gaulle albo premier Finlandii Paavo Lipponen. To są dziś dwa kraje, które odważnie inwestują w energetykę jądrową i dobrze na tym wychodzą. Francuzi za de Gaulle'a podjęli bardzo odważną decyzję, stawiając na energetykę jądrową. Zamknęli oczy i dziś mają najbardziej efektywną energetykę na świecie. Trzeba wysyłać polityków do Francji czy Finlandii, żeby przekonali się, jak to wygląda. Na razie część polityków widzi elektrownię jądrową jako ryzyko.
Rozmawiał pan z premierem Donaldem Tuskiem?
9
­ Rozmawiałem, ale akurat nie o tym. Mieliśmy inne tematy do omówienia. Ale nie znam żadnych nieprzychylnych wypowiedzi premiera o energetyce jądrowej. Trudno też znaleźć przychylne. Premier nie zajmuje stanowiska.
­ Może czeka na dobry moment? To jest bardzo trudna i odpowiedzialna decyzja. Nawet nie chodzi o to, żeby każdy z polityków mówił, jaka to jest wspaniała technologia. Ważne jest, żeby dotarły do nich racjonalne argumenty. Bo one przemawiają za energetyką jądrową. Może pan obiecać klientom PGE i w ogóle obywatelom, że dzięki elektrowni jądrowej prąd będzie tańszy?
­ Wszystkie analizy, którymi dysponujemy, wszystkie obserwacje z innych krajów pokazują, że większość krajów będzie inwestować w atom. Francuzi, Finowie, Brytyjczycy, Litwini, Słowacy, Czesi, Bułgarzy, Rumunia, Rosja, Chińczycy, Hindusi, Amerykanie, Włosi.
Ale Niemcy chcą do 2030 r. zrezygnować z energetyki jądrowej?
­ Na razie nie zamknęli żadnej elektrowni atomowej. Szwedzi tak samo mówili, a teraz przedłużają działanie swych elektrowni. Niemcy staną przed bardzo poważnym dylematem ­ wyłączać elektrownie atomowe czy godzić się na poważny wzrost cen energii i dalsze uzależnianie od rosyjskiego gazu. Tertium non datur. Czy prąd z atomu będzie tańszy niż prąd z węgla? To jest argument, który mógłby przekonać ludzi.
­ Skoro inni podejmują takie decyzje, to dlatego, że technologia ta jest efektywna. Koszt produkcji energii z węgla i uranu jest porównywalny. Politycy w UE uzgodnili, że musimy walczyć z globalnym ociepleniem. Każde uprawnienie do emisji tony CO2 będzie kosztowało 30­40 euro za tonę. Porównajmy elektrownie w dwóch technologiach: węglowej i jądrowej. Dla prostego rachunku każda po 1000 MW. Razy 6 tys. godzin, a tyle średnio pracuje elektrownia daje 6 mln megawatogodzin energii. Każda megawatogodzina to tona wyemitowanego CO2. W sumie 240 mln euro, czyli prawie miliard złotych, trzeba dodatkowo zapłacić za prąd wyprodukowany w technologii węglowej. Tego kosztu w elektrowni atomowej nie ma. Mówimy o gigantycznych pieniądzach, które albo zostaną wydane na uprawnienia do emisji CO2, albo powiększą zysk firm. Polska nie będzie Francją, gdzie prawie 80 proc. energii pochodzi z atomu. Polska nadal będzie produkować zdecydowaną większość energii z węgla. No więc co zmieni 2 tys. MW mocy jednej elektrowni atomowej?
­ A dlaczego dwa? Może cztery? Za 15 lat w Polsce powinniśmy mieć elektrownie o mocy 45­50 tys. MW. Jeżeli postawimy dwie elektrownie o mocy 5 tys. MW, to już jest prawie 10 proc. To nie jest konkurencja dla węgla, ale wielkim błędem byłoby, gdybyśmy a priori odrzucili energetykę jądrową i inwestowali tylko w technologię CCS (wychwytywania i składowania CO2) czy energetykę odnawialną. Nie wiemy, dokąd doprowadzi nas CCS, bo to zupełna nowość. A energetyka jądrowa jest sprawdzona, uranu na świecie jest pod dostatkiem
Mówi pan: Inwestujmy w energetykę jądrową, to zyski firm będą większe. To nie jest argument, który mógłby kogokolwiek przekonać. Ludzie chcą wiedzieć, czy dzięki temu prąd będzie tańszy. ­ Zgoda. Ja rozumuję w ten sposób ­ mamy jeden europejski rynek energii. Trzeba więc wygrać konkurencję, bo jak się nie wygrywa, to się zostaje przejętym. Jeśli można coś wyprodukować taniej zamiast drożej, to jest to dobra wiadomość dla społeczeństwa. Rynki, które będą bazowały wyłącznie na technologii węglowej, skazane są na wzrost kosztów z powodu ograniczenia emisji CO2. Jeżeli część mocy będzie pochodzić z innej technologii, szansa na to, że ceny będą niższe, jest większa. A poza tym przecież nie tylko jedna firma może mieć elektrownię atomową. Potrzebna jest decyzja rządu i zmiana prawa atomowego.
Czy PGE jest w stanie zapewnić sobie finansowanie budowy elektrowni jądrowej? Słowacy mają z tym kłopot.
10
­ Jeżeli projekt jest dobry, to finansowanie się znajdzie. Finowie nie mieli problemu z pozyskaniem pieniędzy. Koszt kapitału nie jest główną barierą w rozwoju energetyki jądrowej na świecie. Najważniejsze jest przekonanie społeczeństwa, że to jest bezpieczna technologia. Deficyt energii w Polsce może wystąpić w ciągu kilku najbliższych lat. Elektrownię atomową buduje się powoli. Może lepiej na razie dać sobie spokój i inwestować w tradycyjne elektrownie, które buduje się szybciej, po to żeby uniknąć kryzysu, jaki spotkał RPA? ­ Musimy robić jedno i drugie. Nie widzę problemu w inwestowaniu w tradycyjne technologie i atom jednocześnie. Wahadło w świecie energetyki wychyla się raz w lewo, raz w prawo. Do 2005 r . żyliśmy w przekonaniu, że przeinwestowaliśmy. Ceny prądu były niskie, kto miał elektrownie, był frajerem. Liczył się rynek, ten, kto miał dystrybucję. Elektrownie Rybnik i Połaniec zostały w latach 90. sprzedane za mniej więcej 190 tys. dol. za megawat mocy. PAK jeszcze taniej. I wcale nie było łatwo sprzedać. Dzisiaj zbudowanie jednego megawata kosztuje osiem razy więcej ­ 1 mln, a nawet 1,5 mln dol. Gospodarka pędzi, wszyscy uświadomili sobie, że trzeba budować nowe moce, bo za chwilę prądu zabraknie. Wahadło wychyliło się w drugą stronę. Moce powstaną, bo jest rynek. Musimy inwestować we wszystkie technologie. Na odnawialne źródła energii chcemy wydać 4­8 mld zł do 2012 r. 20 mld zł do 2012 r. na inne nowe projekty ­ nowe bloki w Bełchatowie, Opolu, Turowie, Dolnej Odrze. Błędem byłoby odrzucenie którejś z technologii.
Wiadomo, że elektrownia jądrowa powinna powstać na północy Polski, bo tam brakuje mocy. Ale gdzie dokładnie?
­ Za wcześnie o tym mówić. Na pewno na północy lub w centralnej Polsce. Może wrócimy do pomysłu elektrowni w Żarnowcu, który w latach 80. był idealnym miejscem? Jeśli tylko będzie zielone światło od rządu, to prace się zaczną. Powoli, powoli społeczeństwa przekonują się do atomu i w Polsce też tak się dzieje. Atom to szansa na mądre uzupełnienie tego, czym dzisiaj dysponujemy w energetyce.
Źródło: Gazeta Wyborcza
11